piątek, 28 stycznia 2022

Kryształy cz.4

[Ivette]


– Mam coś dla ciebie. – Trzymałam naszyjnik zawieszony na końcu złożonego skrzydła, zapatrując się bez skrępowania w jej morskie oczy, a ona w moje, choć miałam wrażenie że chciała spuścić wzrok. Boi się mnie? Przez to co wmówiła jej Meike!

– Dzięki temu będziesz mogła latać

– Jak? – spytała w końcu, kierując pysk bardziej w stronę ziemi, jednak nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego.

Wzięłam naszyjnik w pysk zakładając jej go na szyję. Z jej boków momentalnie wyrosły skrzydła, obejrzała się energicznie raz na jedno raz na drugę. Unosząc je naprzemiennie.

– To... możliwe? – Poderwała je gwałtownie, prawie mnie jednym z nich uderzając: – Wybacz, kochanie. Kompletnie nie wiem jak je opanować. – Trzepnęła jednym z nich, drugie składając.

– Co jakiś czas będziesz musiała zdjąć kryształ, a zwłaszcza jak poczujesz że się do niego przywiązujesz. Z tego co słyszałam uzależnia.

 – To tak jak z byciem mrocznym koniem? – Skrzywiła się.

– Nie. – Położyłam na jej grzbiecie skrzydło. 

Ajiri odwróciła się przerywając sobie na chwilę zjadanie krzaczka jagód, otworzyła szeroko pysk na widok skrzydeł Komety żyjących własnym życiem, aż resztki jedzenia jej z niego wypadły. 

– To najpiękniejsze co mogłaś mi podarować. – Kometa wtuliła we mnie głowę, udało jej się je złożyć: – Kocham cię i już nigdy nie pomyślę że chciałabyś mi coś zrobić.

– Więc jednak tak myślałaś?

– Ja... Nie powinnam tego mówić... – Cofnęła głowę, patrząc mi w oczy z odchylonymi do tyłu uszami w przepraszającym geście: – To wina Meike, tyle razy mi powtarzała... Ale ja jej nie uwierzyłam, tylko te słowa nie chcą wyjść mi z głowy.

Objęłam ją skrzydłami przysuwając do siebie, przywarła cała do mojej klatki piersiowej, oparłam o nią głowę, jakbym próbowała ją przed czymś osłonić. 

– Spróbujmy polecieć – powiedziałam po dłuższej chwili. Usiadła już, a ja się odsunęłam. Chyba lepiej jak też spróbuje wzbić się z siadu.

– Tak od razu? Ja jeszcze nie wiem jak się nimi kieruje. – Rozłożyła skrzydła odchylając je w różne strony, próbując ustawić prosto nad głową.

– Poćwicz, a ja popróbuje wzlecieć z twojej pozycji, żebyś wiedziała jak się za to zabrać.

– Pani, przykro mi, ale Kometa nie może polecieć… – wtrąciła Ajiri: – To za bardzo obciąży jej kręgosłup… – Obserwowała każdy mój, choćby najmniejszy, ruch, czy oddech, jakby spodziewając się że za chwilę rzucę się na nią. Próbowałam zignorować trzęsące się ciało – na które przez nią zwróciłam teraz uwagę –  po tej wieści drżało nieco bardziej. Nigdy do tego nie przywyknę. 

– Kochanie, to nie oznacza że musimy rezygnować. – Kometa uśmiechnęła się do mnie, strzygąc uszami. 

Wstałam, podchodząc wtuliłam w jej grzywę głowę, muskając skrzydłami jej skrzydła: – Coś wymyślę – szepnęłam. 


[Irutt]


Córka Rosity podążała za mną, z własną siostrą u boku, nie odpowiedziałam ani na jedno z jej pytań, idąc przed siebie jakbym nagle straciła słuch. A gdy upewniłam ją w przekonaniu że jej nie zauważyłam, zrobiłam mały test – obróciłam się gwałtownie, celując prosto w jej szyję rogiem, dotknęłam ją czubkiem. 

– Udawałaś? – Patrzyła na niego z ciekawością. Zabrałam róg przykładając ucho do jej klatki piersiowej. Serce biło jej w zwyczajnym tempie, jakby nic się nie stało.

– Badasz mnie jak Ajiri? – spytała. 

Posłuchałam jeszcze chwilę jej serca. Czy to możliwe? Jej siostra zadrżała dopiero jak przyłożyłam do niej ucho, a tętno jej podskoczyło, jakby dopiero teraz się wystraszyła. 

– Dlaczego wszyscy jesteście tacy dziwni? – Erin się odsunęła, Keira naśladowała jej ruchy, przylegając do niej, jakby były złączone: – Nie ignoruj mnie. – Położyła uszy, zbliżając się ponownie wraz z siostrą, musiała zadrzeć głowę by móc nadal patrzeć mi w oczy z wielkim rozczarowaniem.

– Co myślisz o Chaos? – odezwałam się.

– Jest nudna, ale rozmowa z nią już nie, potrafi odpowiedzieć na każde moje pytanie. Za to ty jesteś ignorantką.

– Łatwo się ocenia, prawda?

– To prowokacja. – Uśmiechnęła się chytrze: – Dlaczego tylko ty masz sprawdzać jak zareaguje? Hm? – Przechyliła głowę.

– Dobrze, Erin. – Rozwinęłam na chwilę pędzelek, uderzając nim lekko o ziemię: – Wymienimy się informacjami, co chciałabyś wiedzieć?

– Nie jesteś koniem, więc kim?

– Jednorożcem. – Wyjaśniłam jej pokrótce główne cechy naszego gatunku i czym jest magia, pomijając nasze słabości. Nie będę niczego ułatwiała koniom, Keira też się przysłuchiwała, z głową opartą o grzbiet Erin: – Lubisz Chaos? – zapytałam mimochodem.

– Tak.

– Więc tęsknisz za nią? – Obeszłam małą na około, znajdując na jej ciele niewielkie zadrapania.

– Bardziej za naszymi rozmowami. – Obejrzała się na mnie: – Dlaczego o to pytasz?

Zatrzymałam się tuż za jej krótkim, niepraktycznym ogonem. Odwróciła się do mnie bokiem, przypatrując się każdej części mojego ciała, podobnie jak ja jej. Obie, ona i jej siostra miały nietypowe umaszczenie. Ciemnoszary zad, w identycznym odcieniu co grzywa i ogon, oraz dwa w kształcie rombów plamy na przodzie tylnych pęcin. Białe nogi aż po nadgarstki, biały pysk, spód pyska i biel rozchodząca się wzdłuż ganaszy, po całym grzbiecie szyi, ostro zakończona na jej końcu, niczym dwa kolce wskazujące na siebie nawzajem, białe uszy i ciapki – dwie niedaleko lewego oka, jedna z nich łączyła się z bielą na pysku, po prawej stronie dwie kolejne znalazły się blisko kącika warg. Pozostała sierść była myszata, choć miała w sobie więcej fioletu niż u innych przedstawicieli jej gatunku. A oczy ewidentnie się przebarwiały, widziałam to najlepiej u Keiry jej brązowe tęczówki traciły szybciej swoją barwę niż u Erin. 

– Więc? – naciskała Erin: – Po co o to wszystko pytasz?

– Odsuń się od nich! – krzyknął Fox z daleka: – Zostaw je w spokoju!

Nie potrzebował aż piątki strażników, przy których się trzymał. Łbami sięgali już do liściastych kulek, z pyłem usypiającym, przytwierdzonych do ich grzbietów.

– Jeeeny, znowu? – Erin położyła uszy, zniżając głowę: – Tylko rozmawiamy, o co mu w ogóle chodzi? – Zerknęła na mnie. 

– Porozmawiamy później. – Popchnęłam ją w ich kierunku, przez myśl im nie przeszło że gdybym chciała ją zabić, skrzywdzić, ewentualnie porwać, spróbowałabym zrobić to już dawno temu. I nie bez powodu. W przeciwieństwie do Chaos nie darzyli mnie nawet szczątkowym zaufaniem. 

– Ty też? – zawołała głośno w proteście, zaparła się. Keira wtuliła niespokojnie pysk w kłąb siostry, po chwili złapała ją za grzywę.

– Jeśli do nich teraz nie pójdziesz mogą mnie wyrzucić, a wtedy niczego się już ode mnie nie dowiesz.

– Do później. – Pobiegły do nich, w ostatniej chwili ich wymijając i zwiewając im do lasu, Erin śmiała się przy tym.

– Wiedziałem. – Fox pobiegł za nimi, reszta obserwowała jak kieruje się nad jezioro. 

Rosita może mieć rację, dawna ja wcale nie umarła, jest jej przykro na widok członków stada, ciągle nastawionych do niej wrogo, bo już zaczęła się przywiązywać, ale ja nie mogę jej na to pozwolić, to inny gatunek. To stado nie może jej zastąpić poprzedniego.


~*~


Woda to życie. Bez niej żadne stworzenie długo by nie przeżyło, ale niesie też śmierć, ma dwa oblicza, a stanowią one jedność. Zanurzyłam róg we wodzie, zamknęłam oczy, dając jej swobodnie przepływać przez szczelinę, opatrunek odwijał się powoli, aż opadł na dno. Wsłuchiwałam się w spokojny rytm własnego serca, chwytając ogonem, drobne podmuchy powietrza. Nagle znów stałam między bliskimi, szybko przerywając ten stan otwarciem oczu. 

– Dziękuję. – Podniosłam głowę, przysuwając do siebie luźno rozstawione nogi: – Słyszałaś? Możesz już przestać – dodałam. 

Rosita wciąż patrzyła na wodę i wprawiała jezioro w ruch. Łzy w jej oczach szukały drogi ucieczki. Przełożyłam ogon przez jej grzbiet udając przez chwilę że należy do tego samego gatunku. Przytaknęła słabo, przestając używać mocy.

– Zrobiłabym wszystko jakbym istniał cień szansy by uratować kogoś tak mi bliskiego – powiedziałam: –  Potem będziesz się załamywać.

– Jak mamy z nimi walczyć? – mruknęła, patrząc w jeden punkt na ziemi.

– Ivette obiecała wysłać z nami kilkoro strażników. Dam wam po drodzę niebieskie kryształy, poprowadzę was tak by nas nie zauważyli, będę was też ostrzegać. Muszą mi zaufać, postaraj się ich przekonać inaczej nic z tego nie będzie.

– Co dalej?

– Najpierw uwalniamy Ennie, a jeśli będzie to zbyt ryzykowne to Beerha, nie dam rady zniszczyć wszystkich kryształów z uszkodzonym rogiem. Tylko jeden.

– Nic ci się nie stanie? – Spojrzała na mnie z troską, zapłakana. Nie wiedziała nawet że przypomina mi tym Peihhra, zbolałego bólem innych. 

– Zapamiętaj jedno, wolę żebyś uratowała Flavie, nawet moim kosztem, uwierzy ci że mnie znasz, jeśli użyjesz zdrobnienia “Flav” i pomoże wam się wydostać. 

– Każdy mógłby użyć tego zdrobnienia.

– Ona myśli zbyt prosto by mieć wątpliwości, uwierzy ci. – Po uwolnieniu Enni lub Beerha na pewno zginę… Ale muszę to zrobić, to zapłata za własne błędy.


~*~


[Rosita]


Weszliśmy do lasu z samymi liściastymi drzewami. Irutt kluczyła między nimi z zawrotną prędkością, a do tego bezszelestnie, jedyne co udawało mi się dostrzec to jej ogon błyskawicznie znikający za kolejnym pniem drzewa, a nawet nie przeszła do galopu. 

– Irutt... zwolnij… – sapnęłam, ledwo przeskakiwałam przez odstające korzenie rozchlapując kopytami co chwilę pojawiającą się rzekę, wijącą się między drzewami niczym wąż. 

W końcu zgubiłam Irutt, podążając wzdłuż rzeki w nadziei że za chwilę gdzieś ją zauważę. Obejrzałam się, strażnicy już za mną nie biegli, a przecież mieliśmy się wszyscy trzymać razem. Musiałam zostawić ich z tyłu próbując nadążyć za Irutt. 

Zatrzymałam się, łapiąc oddech, rozglądając się i nasłuchując. Przez dobre kilka długich chwil próbowałam znaleźć kogokolwiek z naszej grupy. To pułapka, prawda? Dałam się jej oszukać? 

Nagle drobne ptaki zaćwierkały alarmująco, tętent kopyt dobiegający z oddali stawał się coraz wyraźniejszy. Pomiędzy drzewami przebiegł jeden ze strażników. 

– Rosita! – poznałam głos Argenta.

– Tutaj! – zawołałam z mniejszą siłą niż on. 

Po chwili zgromadziliśmy się wszyscy sześcioro, nawet nie wiem w której części lasu. Spuściłam głowę. Gdybym czuła jej emocje nie naraziłabym tak wszystkich. Dlaczego nie posłuchałam Serafiny?

– A Irutt gdzie? – spytał Argent.

Nagle rozbłysło wszystko wokół w świetle błyskawic. Strażnicy upadli, prąd rzucał nimi po ziemi, krew wypłynęła z ich pysków i chrap. Zatrzęsłam się, roniąc łzy. Zza drzew wyszła Rocio, stanęła przede mną niczym posąg, w jej ciele nie było już kryształu. 

Przyszedł Argent, choć jego ciało leżało tutaj, obok mnie.

– Irutt… Proszę…  – Już wolałam żeby zdradziła, ale kiedy wróciła do swojej postaci tkwił w jej klatce piersiowej zielony kryształ. Wraz z nią przybyła też Ennia i Beerh, i jeszcze jedna masywnie zbudowana, większa nawet od mamy klacz, z sterczącą grzywą i ogonem, krótszym, ale wciąż przypominającym ten u jednorożców. Flavia? W nich też tkwiły kryształy.

– Niezmiernie długo wam to zajęło. – Za nimi rozbrzmiał czyiś głos, ustawili się równo po bokach, Irutt obok Flavi, a Ennia obok Beerha. Zobaczyłam kremową, niemal zupełnie białą klacz, na jej szyi wisiało kilka zielonych kryształów scalonych ze sobą w jeden, obok niej stała kara klacz, którą także kontrolowała… Dopóki nie spojrzałam w jej oczy, zaprzeczałam do samego końca że to…  Mama. 

Nogi ugięły się pode mną, opadłam na nadgarstki.

– Mamo… – wyłkałam, nie potrafiąc na nią spojrzeć po raz drugi. To nie możliwe. Nie zgadzam się na to, to nie może się dziać!

– To nie jest twoja matka, nie masz nic wspólnego z moją rodziną – powiedziała powoli Meike: – Wiesz co was wszystkich osłabia? Emocje. – Sama brzmiała jakby ich nigdy nie miała.

– Dlaczego... to robisz? 

Sheila wylądowała przede mną z zielonym kryształem w pysku. Drugi tkwił już w niej. Przytrzymała mnie ciasno skrzydłami, zakładając mi go na szyję, położyłam się już całkiem.

– Tobie miałabym odpowiedzieć? Jesteś tylko narzędziem, które pozwoli mi osiągnąć cel.

Załkałam, zaciskając oczy by nie widzieć jak to przebiega. Gwałtowny podmuch, rozwiał mi grzywę, ciepła kropla spadła na mój pysk, tuż przed łoskotem ciał. Gdy otworzyłam oczy z mchu skapywały krople krwi, prowadzące do sztyletu, tkwiącego w szyi Meike, blisko łopatki. Meike leżała pod Ivette. Obie się nie poruszyły, ani nie otworzyły oczu. 

– Ivette! – zawołałam, zerkając wystraszona na Sheile przed sobą, zastygła w bezruchu, tempo patrząc przed siebie. Wylądował przy mnie Theo. Pomógł mi wstać. Trzasnęła gałązka, ktoś schował się za drzewem. 

– Trzymaj. – Podał mi niebieski kryształ. Siostra w tej samej chwili poderwała głowę, otrząsnęła się, zrywając z szyi Meike zlepione kryształy. Sięgnęła po sztylet, patrząc na nią nienawistnie.

– Ktoś tu jest! – zawołałam.

– Zostawcie Rosite, za mną, nie pozwólcie tamtym się zbliżyć, ty nie mamo, trzymaj się z daleka od ich mocy – powiedziała szybko, wzbijając się w powietrze.

Nagle ku Ivette pomknęła sroka, uderzyła sobą w jej pysk. Nie zdążyłam krzyknąć, wytrąciła jej kryształy, spadły na ziemię, uniosły się i poleciały prosto na szyję Thais, stojącą między drzewami.

– Naprawdę uwierzyłyście że uda wam się wygrać z Meike? – Zaśmiała się szyderczo i głośno. Drogę odciął nam ogień. Sprawiłam że wyprysnęła na niego woda, płomienie w ogóle na nią nie reagowały. 

– Zostaw ją i uciekaj! – zawołała Ivette, przelatując nad nami. 

– Nie ma takiej opcji… – Theo osłonił mnie skrzydłami, wsuwając mi na szyję niebieski kryształ. 

– Theo, zró… – urwałam, kiedy przez jego ciało przeszły wyładowania.

– T-Theo… – Trąciłam go w brzuch, miał zamknięte oczy, w powietrzu unosił się mdlący zapach spalonych piór, próbowałam go obudzić. Ajiri mu jakoś pomoże, musi...

– Karyme! Bo się wścieknę! – krzyknęła Thais. Ktoś szarpnął mnie za grzywę, porywając za sobą, nie widziałam nic oprócz Theo, jakbym nadal stała nad nim, bo tak bardzo utknął mi w pamięci. Poślizgnęłam się, ale nie pozwolono mi upaść. 


[Ivette]


Wzniosłam się ponad chmury. Już prawie ją zabiłam, było tak blisko… Gdyby nie zioła na uspokojenie to by ją zabiła, nawet jeśli by mnie potem złapali...

Teraz nie mało że miałam niemal drgawki to jeszcze serce biło mi zbyt mocno, boleśnie, chwilami trudniej było zaczerpnąć powietrza. Leciałam szybko, wściekła. Jeszcze musiałam ciągle zataczać koła i wypatrywać w lukach między chmurami czy Theo nie wraca z Rositą lub bez niej. 

Nie wrócił, za to Karyme gnała dokądś trzymając mocno Rositę za napiętą coraz bardziej grzywę. W którymś momencie przybłęda w końcu się wywróciła. Poleciałam w ich kierunku.

– Za mną – zawołałam nie kryjąc wrogości w tonie, przeleciałam tuż nad ich głowami lądując kilkanaście kroków dalej. Jak wreszcie ją tu przywlekła, odebrałam Rosicie swój kryształ. Jeszcze śmiała nie kontaktować, niewdzięcznica, albo robi to specjalnie żeby ta morderczyni musiała jej pomagać. Wskazałam im skrzydłem wprost na zarośla.

– Tam? – Karyme spojrzała na mnie pytająco.

– Nie, wejdź w tą skałę obok – parsknęłam: – Powinnaś być wdzięczna że od razu cię nie zabije.

– Uratowałam ci życie – mruknęła, ukrywając łeb za długą białą grzywą, to jej powinni ją skrócić, nie Komecie.

– Pospiesz się! – Wepchnęłam je tam. Oglądając się czy już nie dobiegają tu inni przeklęci. Niebieska trafiła prosto na mnie swoim zadem, gdy przecisnęłam się przez zarośla do tunelu.

– Nie, nie tu, nie… – Obejrzała się na mnie z przerażeniem w oczach.

– To spadaj! – Pchnęłam ją w bok, prosto na ścianę tunelu. 

– Zostaw ją – Rosita dopiero teraz się obudziła, obiła o mnie w drodze do Karyme.

– Obie jesteście ślepe?! – Odsunęłam ją skrzydłem. Niebieska stała przy ścianie i ciągle powtarzała to samo, trzęsąc się i chowając łeb za grzywą, co chwilę unosiła go i zniżała. Wyprzedziłam Rosite.

– Iv, proszę… Pomóż mi. – Stanęła na środku tunelu, wołając za mną półgłosem.

Pewnie narobią tyle hałasu że przeklęci z łatwością domyślą się tej kryjówki. Zawróciłam momentalnie, ogłuszając Karyme uderzeniem w głowę.

– Co ty zrobiłaś? – Przybłęda do niej podeszła, zablokowałam ją skrzydłem.

– Strażnicy po nią zawrócą, a ty ruszaj już przodem.

Faktycznie poszła z zwieszonym łbem. Patrzyłam chwilę jak znika w tunelu. Gdzie ta jej upartość i chęć ratowania morderców? 

“Hej, a Theo?” zapytał w mojej głowie Szafir. Położyłam w irytacji uszy.

– Czemu nie zapytasz Rosity? – Na pewno już nie żyje i to na własne życzenie. 


– A jednak to zrobiłaś! – Serafina przerwała nam brutalnie rozmowę, zasłoniłam Kometę skrzydłem: – I jeszcze im zagroziłaś? Ty w ogóle się liczysz z życiem innych?

Kiwknęłam głośno, by wreszcie się zamknęła.

– Czego znowu chcesz?! – Nie czekając ruszyłam na ubocze, Serafina poszła za mną.

– Wysłałaś ich na samobójczą misję! – krzyknęła z tyłu, jeszcze nawet nie doszłyśmy na miejsce.

– Nikogo nie wysłałam! – Obróciłam się do niej.

– Ivette, tylko się nie obraź, musimy natychmiast lecieć, jesteśmy planem awaryjnym. – Przyleciał Theo i wszystko stało się jasne.

– To Irutt... – wycedziłam, podła manipulantka, jeszcze śmiała podszywać się pode mnie.

– Trzeba w końcu uwolnić waszą matkę – powiedział donośnie, jakby to było coś łatwego i przyjemnego. Najwyżej w jego pokręconym umyśle.

– Ewakuujesz Kometę i stado – kazałam Serafinie.

– Jednak lecicie? – zdziwiła się.

– Szafir zna świetną kryjówkę, wszyscy się tam zmieszczą, jak już polecimy pokaże ci z góry – dodał mimochodem Theo, patrząc na mnie.

– Trzeba ich zawrócić. To w końcu Meike, jest bezwzględna – powiedziała Serafina.

Przeszłam obok niej, idąc prosto do Ajiri: – Ty, czekaj – rzuciłam jeszcze do Theo.

– Daj mi zioła na uspokojenie.

– I ty to mówisz? – oderwała głowę, od mieszanki ziół, które przekładała w pustą skorupę.

– Pospiesz się. – Jeśli nie zapanuje nad sobą to będzie koniec, pozwolę Meike wygrać. 


~*~


– Ruszamy. – Zmierzyłam wzrokiem Theo, przytaknął ochoczo, wzbijając się wraz ze mną do lotu. Szafir wyszedł z krzaków, patrząc za nim. 

– Do zobaczenia Seraf, brachu! – zawołał Theo.

– Uważaj na siebie! – krzyknęła Serafina. Mijali ją pierwsi członkowie stada wciskający się za Szafirem w krzaki.

– Nie pożegnałaś się z Kometą? – spytał Theo, daleko przed nami rozciągał się obcy las.

– Nie, bo zamierzam wrócić.

– Ja też.

– Weź go. – Podałam mu swój niebieski kryształ: – Pomożesz przybłędzie.

– Kogo tak nazwałaś?

– Rosite.

– A ty?

– Meike mnie nie zabije, a ciebie bez problemu, bo kim ty dla niej jesteś? Nikim. Dla mnie zresztą też.

– No nie powiedziałbym.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– A nie?


~*~


Wreszcie doszłam do jaskini, która miała być ogromna, ale kiedy upchało się w nią całe stado, to ledwo znalazłam miejsce dla siebie i Komety. Wtuliłam się w jej puszystą sierść, otworzyła na krótką chwilę oczy, obejmując mnie łbem i zasypiając na nowo. Chciałam chociaż na moment zapomnieć o Theo. Nie powiedziałam by ratował przybłędę za wszelką cenę... Ale wiedziałam że to zrobi. 

Poderwałam głowę, słusznie czując wzrok innych na sobie.

– Pani. – Przyszła Serafina, schylając dla odmiany z szacunkiem głowę: – Rosita cię potrzebuje, ciebie, albo Komety.

– Chyba sobie żartujesz.

– Pedro wyruszył z bliźniaczkami szukać im klaczy, która je wykarmi, a ja nie mogę zostawić tak stada. Nie ma nikogo innego, kogo mogłabym o to poprosić. 

Strażnicy wrócili z Karyme, ciągnąc ją po ziemi. Wywołując małą panikę wewnątrz stada. Serafina obserwowała ich z szeroko otwartymi oczami.

– Jak widzisz jest jeszcze morderczyni mojej siostry, dogadają się – powiedziałam ironicznie.

– Chyba nie mówisz poważnie?

– Masz mnie za idiotkę?! Idź już lepiej.

– Boję się że Rosita się zabije.

– Przecież ją znasz, nie odważyłaby się.

– Rosita? Gdzie teraz jest? Znów coś się stało? – Kometa nagle usiadła, odsłaniając żółty kryształ, przykryłam go skrzydłem, nie brakowało tych którzy by jej go ukradli.

– Pójdę do niej zobaczyć, prześpij się – obiecałam.

– Mogę pójść z tobą…? Znaczy, wiesz o co chodzi.

– Widzę że jesteś zmęczona.

– Tylko trochę, jestem pewna że ob drogę to… – Ziewnęła: – Minię.

– Skoro tak bardzo chcesz to ją tu przyprowadzę – parsknęłam.

– Skar… – urwała, jakby zauważyła dopiero stado, tuż obok. Zanim poszłam, wyznaczyłam strażników, do chronienia Komety. Tych samych co ciągle to robili, którzy pomogli jej tu dotrzeć i którym groziłam śmiercią jeśli coś jej się stanie, ale i tak ani trochę im nie ufałam.


~*~


Przybłęda wcale nie tkwiła na końcu jaskini jak to twierdziła Serafina. 

– Gdzie ona jest? – Odwróciłam się do zasypiającego strażnika, opartego o ścianę.

– Wyszła niedawno…

– Jak to wyszła?! Nikt nie miał opuszczać tej jaskini! 

– Widziałem jak poszli za nią, ale wrócili bez niej, może obezwładniła ich mocą i uciekła?

– Pani... – Podeszła do nas grupka strażników: – Wybacz, pani, ale…

– Rosita wam uciekła, już wiem. – Od razu przebiegłam przez tunel, wylatując na zewnątrz. 


~*~


Znalazłam ją obok pustyni, minęło pół dnia. Sterczała tam dając się kołysać wiatrowi. Wylądowałam obok.

– Jesteś z siebie zadowolona? – parsknęłam, zachowywała się jakby mnie tu nie było: – Nie udawaj że nie słyszysz! – Popchnęłam ją skrzydłem, przewróciła się. Nie reagując nawet wtedy.

– Wracamy do stada – Złapałam ją za grzywę, nie dała się podnieść, przesunęłam ją jedynie po ziemi, przecinając skrzydłami powietrze z frustracji. Podniosłam jej głowę skrzydłem, odwróciła wzrok. Jak puściłam położyła ją z powrotem na ziemi.

– Nasza matka jeszcze nie umarła… Słyszysz...? Powiedziałam “nasza”, nie dziwi cię to?

Nie drgnęła nawet.

– Rosita! – Tupnęłam blisko niej: – Kometa chcę cię zobaczyć, martwi się o ciebie. – Przycisnęłam skrzydła do boków podrzucając ogonem, mając ochotę ją trzasnąć, może wtedy by oprzytomniała: – Zabije Karyme jak się nie ruszysz – wycedziłam już przez zaciśnięte zęby: – Dobra, będziesz ją miała na sumieniu. – Zawróciłam, przeszłam kawał drogi, za każdym razem jak się oglądałam, wciąż tam leżała. 

Stanęłam znów obok niej: – Wróć ze mną do stada, nie musisz w ogóle się odzywać, po prostu chodź... – Pewnie myślą że jestem najgorszą przywódczynią w historii, skoro wszystko zostawiłam ciężarnej Serafinie… Muszę wybrać jeszcze kogoś na zastępcę. 

A ona nadal się nie ruszyła!

– Co mam ci powiedzieć? Że też zaczynam się martwić? – rzuciłam nerwowo.

– To prawda? – wymamrotała, patrząc na wydmy, wiatr porywał z ich szczytów piasek.

– Przecież wiesz, tak samo jak czułaś że blefowałam.

– Nie czuję od dawna niczyich emocji, nawet już nie wiem co sama czuję… Może już nic? – Zamknęła oczy.

– Nie dość już straciłam?! – Przewróciłam ją na drugi bok, uderzeniem skrzydła: – Wstawaj! – Zacisnęłam zęby, ignorując ból, jaki sobie przez to zadałam.

– Nie masz powodu żeby się mną martwić… Robisz to dla Komety, prawda? – Nie otworzyła oczu.

– Nie, idiotko! Jakkolwiek bym nie zaprzeczała to jesteś moją siostrą i wcale nie chciałam nigdy twojej śmierci! 

– Zabrałam ci matkę, zabiłam Feniks i…

– To był wypadek, nie bądź głupia. – Choć sama do niego doprowadziła swoją głupotą: – Bardziej zezłościłaś mnie że uratowałaś Karyme... Ale może faktycznie jest nienormalna i nie wiedziała co robi. – Wciąż powinna za to zginąć, szybciej czy później tak się stanie, a na razie przyda się w walce z Meike.

– Gdybym się nie pojawiła to nikt by nie zginął. Przypomnij sobie, najpierw Feniks, ty zostałaś ranna, potem Eros, mama też ucierpiała i teraz Theo… 

– To była wina Irutt i Thais, reszta to przypadek. Szukasz wymówki żeby tu zostać. Sama bez przerwy mi się tłumaczyłaś.

– Może wcale nie wierzyłam w to co mówię?

– Ja zabiłam osobiście kilka koni, nie licząc wojny z Tizianą, prawie też ciebie, a nie użalam się nad sobą. Matka uczyła cię być silną czy nie?

– Jeśli nie tu, to umrę gdzieś indziej… – Dźwignęła się od niechcenia, prawie znów upadając gdybym jej nie przytrzymała. 

– Theo poświęcił się dla ciebie, a ty śmiesz mówić coś takiego? – Patrzyłam na nią uważnie, nie wyglądała jakby ją to obeszło. Musiało być z nią naprawdę źle.


~*~


– Chodź, posiedzisz z nami. – Pokierowałam ją od razu do Komety po wejściu do środka. Jedyne co rozświetlało ciemność to rośliny, zwisające z sufitu i pnące się po ścianach. Co nie przeszkadzało większości spać. Rosita położyła się obok Komety, już podsuwającą jej misę z jedzeniem.

– Ajiri przygotowała to dla ciebie – oznajmiła.

Spojrzałam na Kometę, dobrze wiedząc że podała jej pół swojej porcji.

– Jedź. Chodźby na siłę – kazałam przybłędzie, patrzącą nieobecnym wzrokiem na soczyste liście, źdźbła traw i owoce.

– Em… Gdzie byłaś? Widziałaś coś ciekawego? – zapytała ją Kometa.

– Wydmy… – mruknęła.

– Co to takiego? – Przy tempie w jakim Kometa wypowiadała słowa, przybłęda wydawała się mówić dwa razy wolniej niż w rzeczywistości.

– Góry piasku, pustynia...

– Nigdy nie byłam w… Takim miejscu, jak tam jest? Oprócz mnóstwa piasku?

– Tam nie ma nic...

– Pani. – Przyszedł Din.

– Nie teraz, niech Fox mnie zastąpi.

– Tak, pani. 

– W dzień jest nieznośnie ciepło, a w nocy zimno. Przez brak wody, która tam prawie nie występuje, możesz mieć liczne halucynacje – dodałam, wpatrując się w oczy Komety.

– To takie… Martwe miejsce, nieco dołujące… – Kometa zerknęła na Rositę, jedzącą mozolnie, potem wróciła porozumiewawczym wzrokiem na mnie.

Położyłam się przy jej drugim boku, szepcząc: – Tak, dopilnuje by nie zrobiła niczego głupiego.

– Kochanie, nie do końca o to chodziło, ale doceniam. – Przywarła do mojej szyi policzkiem, skubnęłam ją czulę pod grzywą.


~*~


Usłyszałam jak przybłęda wstaje, od razu otworzyłam oczy, patrząc na nią krzywo. Niech tylko spróbuje uciekać. Opuściła głowę, odstawiając jedną z tylnych nóg, do dalszego snu. 

– Pani! Musisz to zobaczyć, są niedaleko. – Z tunelu wrócił Fox. Podniosłam się, uważając by nie zbudzić Komety. Poszłam za nim.

Thais szukała śladów wraz z resztą przeklętych – ledwie garstką – i całą siódemką kontrolowaną przez zielone kryształy, wśród nich była matka. Obserwowałam ich z zarośli, wraz z Foxem.

– Idź po Szafira – szepnęłam strażnikowi na ucho. Przytaknął, wycofał się ostrożnie do tunelu. Do Thais podszedł bułany ogier z zieloną grzywą niczym wodorosty.

– Powinniśmy zabić te jednorożce, Mago nie chciałby…

Thais zaśmiała się szyderczo, inni przeklęci obejrzeli się na nią.

– A mnie? Jestem po części jednorożcem, a wy?

Mieli nietęgie miny, w których tkwiło przerażenie.

– No śmiało, pochwalcie się. 

– Kiedy wróci Thais? – zapytała siwa klacz: – Albo Sheila?

– Obie już nie wrócą.

– Ślad – powiedziała Irutt, zastygając w bezruchu. Thais schyliła głowę, wąchając tuż obok jej racic. Inni wrócili do badania terenu. Thais zmierzała z chrapami przy ziemi prosto ku mi. Oderwałam skrzydła od boków, powstrzymując się od gwałtowniejszego ruchu, rozłożyłam je powoli. Irutt podążyła za nią wzrokiem. W następnej chwili skoczyła ku niej. Przebiła róg przez jej szyję na wylot, wyciągając go równie szybko. Wyskoczyłam z kryjówki. Krew opryskała jej cały przód ciała. Thais upadła z szeroko otwartymi, martwymi oczami. Irutt wyskoczyła jako jaskółka, z gwałtownie pojawiający się błyskawic i ognia. Wleciałam w nie, ściągając z szyi Thais kryształy. Część przeklętych zaczęła tu biec. Wzbiłam się w powietrze. 


[Irutt]


Płomienie przypaliły część jaskółczych piór, uniemożliwiając ucieczkę. Lądując, przemieniłam się w Thais, już z bólem głowy zamykając się w jej polu ochronnym, przed ponownym atakiem piorunów i ognia, dołączyły do nich też skały, piach i woda, przebijająca się przez kopułę, już jako ostre odłamki lodu. Opadłam z sił na ziemię. 

– Przestańcie – wycedziła Ivette przez zaciśnięte na naszyjniku z kryształami zęby. Sheila wylądowała, tuż obok. Przeklęci zaczęli padać jeden po drugim. Pozostali tylko kontrolowani. Ivette podeszła do mnie, zarzucając sobie kryształy na szyję. 

– Ani Ennia, ani Beerh nie mogą ich uwolnić – powiedziałam półgłosem by oszczędzić sobie bólu. Dostałam już migreny. Uwolniłam magię, obnażając się przed Ivette w swojej prawdziwej postaci: – Oszukałam Meike. – Zdjęłam ogonem zielony kryształ, który nigdy nie utknął w mojej piersi. 

– To znaczy że możesz zmieniać dowolnie każdą część swojego ciała? – Zmrużyła podejrzliwie oczy, kładąc uszy.

– Pierwszy raz tego spróbowałam, róg naprawdę jest pęknięty. 

– Niby dlaczego nie mogą ich uwolnić? – Uniosła wyżej głowę, jej spojrzenie było nieprzyjemne. Takie jakiego się spodziewałam.

– Kryształy zamykają w sobie duszę, powoli ją wyniszczając, dlatego umożliwiają kontrolowanie ciała. – Mówiąc o tym przydusiłam kryształ ogonem. W czym miał pomagać, jakie jest jego prawdziwe przeznaczenie? Może to kara dla koni bezczeszczących wszystkie skupiska kryształów? Jeśli tak, zadawała cierpienie również nam: – Bez duszy ich energia nie przepływa swobodnie, zgodnie z ich wolą, to mogłoby ich zabić.

– Niech zgadnę. Chcesz mi powiedzieć że ty też nie zniszczysz kryształów? – spytała z pretensją, jako odpowiedź pewnie wystarczył jej stan mojego rogu, bo wcale na nią nie zaczekała: – To miał być twój plan?! Jak śmiałaś podszywać się pode mnie?! Prowadzić moje konie na śmierć i jedyną zaklętą jaką mam?!

– Rozejrzyj się. Czy ostatecznie nie zwyciężyłaś? 

Zamilkła na moment, patrząc po nieprzytomnych. 

– Wystarczy tylko ich zabić, już nie zaatakują.

Odwróciła się, już tylko kątem oka, ale wciąż patrząc na mnie wrogo. Zgromadziła na około nas kontrolowanych.

– Nie. Teraz będą słuchać się mnie.

– Wiedziałam że nie można ci ufać. – Podniosłam się, osłaniając Ennie, wszystko wokół wirowało, a czaszka pulsowała coraz większym bólem. Zbyt wiele przemian na raz przeszłam, na pewno uszkodziłam jeszcze bardziej róg.

– I kto to mówi? Nie dość zrobiłaś? – wycedziła.

– Nie pozwolę ci ich… – Zbiło mnie z nóg: – ...zabić – Nie starczy mi sił… 

– Idiotka. Dlaczego miałabym ich zabijać? Za kogo ty mnie masz? Nie jestem tobą.

– Jak inaczej sprawisz że tylu przeklętych zacznie cię słuchać? – spytałam osłabionym głosem: – Ciągle wierzą że to mój gatunek za wszystko odpowiada.

– Nie zauważyłaś że mam Sheile pod kontrolą? I niebieski kryształ. 

– Zmusisz ich jak Meike? Tylko czekać na ich zdradę.

– A ją ktokolwiek zdradził? Ci tchórze zawsze będą słuchać tego kogo się boją.

– Teraz właśnie ją zdradzą przechodząc chwilowo na twoją stronę. – Czułam jak powoli tracę przytomność. Ogon sam z siebie rozluźnił się na tyle że kryształ z niego wypadł.

– Od teraz będziesz mnie słuchała, albo cię zabije – zagroziła.


[Ivette]


Irutt otworzyła jeszcze do połowy oczy, zanim zamknęła je na dobre. Jej ogon, uniesiony nad ziemią, zakręcający się, opadł bezwładnie. Wbiłam w jej żebra kopyto sprawdzając czy faktycznie zemdlała. Kiedy je zabrałam aż się odgięła. Nie wytrzymałaby takiego bólu przytomna. 

Kazałam Sheili w myślach uśpić pozostałych, oprócz matki, a potem jej odlecieć na tyle by nic nie usłyszała. Matka nie zmieniła się jakoś bardzo, choć jej oczy straciły blask i sprawiały wrażenie jakby nie należały do niej. Nie pozwalałam jej patrzeć na siebie. 

– Powiedz, dlaczego kochałaś Rosite bardziej ode mnie?

– Ze względu na różnice w waszych charakterach. – Nie brzmi jak matka. Kryształy oprócz duszy wysysały chyba też osobowość.

– Naprawdę? – spytałam ironicznie.

– Też przez to że przypominałaś mi matkę, bardzo mnie zraniła.

– Meike? – Spojrzałam na nią spode łba.

– Nakłoniła mnie do ciąży z Ronim, kiedy myślałam jeszcze o stracie Angusa.

– Kim jest Angus?

– Ojcem Rosity.

– Oczywiście! – Odwróciłam się od niej gwałtownie, ustawiając się do niej bokiem: – Czego innego mogłam się spodziewać?

– Nie wywoływałaś we mnie tych samych uczuć co Rosita, stroniłaś od bliskości, myślałaś tylko o sobie, o swoich uczuciach, krzywdziłaś swoją przybraną siostrę, choć to jedyne co mi po nim zostało...

– Przestań! – krzyknęłam. Rzeczywiście posłuchała, przetarłam łzy skrzydłem, dostrzegając że znów cała się trzęsę: – W czym przypominam niby Meike? No w czym?! – Zbliżyłam się gwałtownie, rozpościerając skrzydła.

– Bywasz okrutna…

– Mylisz się. – Złożyłam je. 

– Bez skrupułów znęcasz się nad innymi.

– Nieprawda.

– Dążysz do…

– Dosyć! Czy gdyby nie było Rosity zależałoby ci na mnie tak samo mocno jak na niej?

– Nie.

– Nie? Więc co? Też byś mnie odtrąciła?

– Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

– Odpowiedź – wycedziłam.

– Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

– Musisz znać! Jakie miałam w ogó…

– Pani? – Fox stał za mną. Przez to wszystko zapomniałam o nim.

– Gdzie Szafir? – spytałam, nie odwracając się do niego, nie w tym stanie.

– Zniknął.

– Ile słyszałeś z tej rozmowy?

– Dopiero przyszedłem.

– Mówi prawdę, nie było go tu wcześniej? – zapytałam matki, zauważyłaby intruza, na pewno tak beznadziejnie się skradającego jak Fox.

– Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Krzyknęłam z frustracji, przecinając powietrze skrzydłami. Miałam ochotę wyrzucić te kryształy daleko stąd.

– Nie wiem na ile to… – zaczął Fox, poznawałam ten ton, niby ostrożny, ale za chwilę mówiący mi o czymś czego nie chcę słyszeć.

– Nie pytałam cię o zdanie – wycedziłam: – Idź stąd i zabierzcie ze sobą Irutt.

– To muszę zawrócić po kogoś…

– To idź!


[Rosita]


Wprowadzili do środka Irutt, całą w krwi, ledwo powłóczyła nogami, podparta przez strażników z obu stron, oczy zakrywała jej czarna opaska, a ogon unieruchomiło kilka lian przywiązanych do jej tułowia. Wstałam, patrząc jak kładą ją przy źródle, dołączyła do nich Ajiri. Obejrzałam się na Kometę, wciąż spała, choć zastrzygła uszami, jak wstawałam. 

Doszłam do Irutt. Poruszała głową z boku na bok, zataczając rogiem łuki w powietrzu. Pęknięcie się powiększyło, mnóstwo krwi napłynęło do niego, było na środku rogu zajmując jego znaczną część. 

– Gdzie jest Ivette? – spytała półgłosem Irutt: – Niech pozwoli mi chociaż uwolnić Beerha… – Spod opaski spływała jej krew niczym łzy.

– Twój róg… Nie możesz tego zrobić – wymamrotałam.

– Ma gorączkę – powiedziała do mnie Ajiri, nabierając wody z źródła do skorupy.

– Zabierz jej kryształy! – Irutt opadła głowa tak gwałtownie że uderzyła o ziemię, zakasłała, nie mając sił jej podnieść.

– C-co się stało?

– Po prostu majaczy… – Ajiri położyła na jej czolę mokry opatrunek, owijając go wzdłuż rogu.


[Ivette]


Zaklęci podnosili się ociężale, dopiero dochodząc do siebie. Nie spuszczałam z nich oczu, zaczęli już mnie zauważać. Wyprostowałam się, rozpościerając skrzydła.

– Thais poległa, teraz ja mam kryształy, więc teraz ja wami przewodzę. Musicie przysiąc mi lojalność i się przede mną pokłonić – powiedziałam donośnym głosem: – Chyba że wolicie wszyscy zginąć.

Sheila wylądowała momentalnie przy mnie, dokładnie tak jak to sobie wyobraziłam. Dzięki tym niepozornym zielonym kamieniom, czułam się jakbym sama nagle zyskała moc. I to najpotężniejszą, zdolną do kontrolowania innych. Po grupie zaledwie siódemki zaklętych przeszedł szept. Po chwili zaczęli pochylać łby. 

– Oddalcie się trochę na bok, pokażcie mojemu stadu że nie macie złych zamiarów – powiedziałam, zwołując resztę rżeniem. Zaklęci ustawili się ciasno po lewej między drzewami. Strażnicy pierwsi powychodzili z zarośli, zatrzymując się przy wejściu i tylko je blokując.

– Są teraz częścią naszego stada, podejdźcie – wyjaśniłam im.

– Ale, pani…

– Tak, mają moce, ale nie użyją ich przeciwko wam. 

– A jeśli to podstęp? – zasugerował Fox.

– Mam wszystko pod kontrolą, śmiesz wątpić? – Tupnęłam. Ruszyli pomiędzy drzewa, tak jakby się skradali, ciągle obserwując czujnie grupę zaklętych. 


~*~


[Rosita]


Wróciłam jako ostatnia na równinę, przedtem nie mogąc nigdzie znaleźć Karmy. Zaklęci i nasze stado utworzyli dwie oddzielne grupy. Ivette przywołała wszystkich rżeniem, stała na płaskiej skale na szczycie wzgórza. Z rozpostartymi skrzydłami i zadartym wysoko łbem, zielone kryształy na jej szyi, scalone w jeden odbijały się w blasku słońca. Zaklęci i nasze stado, ustawili się pod wzgórzem, trzymając bezpieczny dystans kilku kroków, od siebie.

– Jesteście teraz jednym stadem, a nie dwoma oddzielnymi, poznajcie się, bo od teraz będziecie żyć razem – przemówiła Ivette.

Obok wzgórza stali w rzędzie wszyscy kontrolowani przez kryształy, w tym mama i… Karyme? Minęłam oba stada, na widok kryształu tkwiącego w klatce piersiowej Karyme, głos utknął mi w gardle, patrzyłam jedynie na siostrę, nie mogąc uwierzyć co zrobiła.

– Jeśli któreś z was mi się sprzeciwi, albo zrobi cokolwiek bez mojej wiedzy, skończy dokładnie tak samo. Zaakceptujecie się nawzajem tak samo jak zaakceptujecie mnie i Kometę razem. Teraz ja wyznaczam co jest dobre, a co jest złe.

Konie popatrzyły po sobie, wszyscy zgodnie pokłonili się przed Ivette, wbiła we mnie wzrok, jakby oczekiwała że też jej się zupełnie poddam.


⬅ Poprzedni rozdział

Koniec Tomu I

Ciąg dalszy nastąpi?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz