Nowa wersja – 18.08.25r.
[Rosita]
– Jeśli któreś z was mi się sprzeciwi, albo zrobi cokolwiek bez mojej wiedzy, ukarze go dokładnie tak samo jak Karyme. – Siostra wskazała skrzydłem na mamę, Rocio i Karyme, dopiero po chwili dotarł do mnie cały sens jej słów: – Zaakceptujecie się nawzajem tak samo jak zaakceptujecie mnie i Kometę razem. Teraz ja wyznaczam co jest dobre, a co jest złe.
Konie popatrzyły po sobie, wszyscy zgodnie pokłonili się przed Ivette, wbiła we mnie wzrok, jakby oczekiwała że też jej się zupełnie poddam. A ja jedynie patrzyłam na nią, nie mogąc uwierzyć w to co zrobiła.
Nie czułam jej emocji, emocji kogokolwiek, zupełnie jakbym straciła jeden ze zmysłów. A to nie było jedyne co straciłam, cała odwaga, jaką kiedyś miałam by próbować do niej dotrzeć, by jej się sprzeciwiać nagle ulotniła się w jednym momencie, a gdy wzrok wszystkich padł na mnie…
Uciekłam. Widziałam zielone kryształy na szyi siostry i przez chwilę mignęło mi wspomnienie Meike, która też je nosiła, bezwzględna i okrutna.
Irutt zatrzymała mnie w lesie. Całą roztrzęsioną.
Kiedy Ivette stała się potworem? A może zawsze nim była, a ja tego nie dostrzegałam? Jeśli tylko się dowie o moich fizycznych brakach, nie będzie wyrozumiała jak dla Komety… Ona mnie nienawidzi. Zabrałam jej mamę…
– Teraz jest właściwy moment by z nią porozmawiać – powiedziała Irutt.
– Ona… Nie potrafię… – zapłakałam, próbując ją wyminąć, wyrwać się jej. Choć nieco mniejsza okazała się silniejsza. Trzymała mnie mocno ogonem, blokując resztą ciała.
– Porozmawiam z nią, naprawdę nie mamy wiele czasu, ale musisz tu chociaż zaczekać.
– Przecież jednorożców już nie ma. – Osunęłam się na ziemię: – Tylko ty i Szafir, a nie wiemy gdzie jest i jego róg też jest uszkodzony…
– Skoro on zdołał się ukryć to inni też mogli, albo, to ostateczność, ale mogłybyśmy spróbować z hybrydą, zyskują róg dzięki żółtym kryształom, musiałaby mieć jakąś moc, by kryształ mógł przekształcić ją w magię.
– Moc? A jeśli wystarczyłaby zwykła moc? – Obejrzałam się w strachu że siostra lada chwila się tu zjawi i mnie za to wszystko ukaże.
– Nigdy tego nie próbowałam, ale skoro moc działa na czerwone kryształy to może zniszczyłaby te zielone?
Czyjeś kopyta uderzyły o ziemię, ktoś tu biegł, odgarnął gwałtownie gałęzie czarnymi, opatrzonymi skrzydłami.
– Co to miało być?! – krzyknęła Ivette: – Tak zamierzasz okazać mi szacunek?!
Pokręciłam głową. Biegło tu jeszcze więcej koni, patrzyłam w przejęciu na poruszające się gałęzie. Zabierze teraz też Irutt? Nie może też jej skrzywdzić.
– Co ty masz na szyi? Gdzie się szwędałaś cały dzień?! Mówię do ciebie!
– Mamy dla ciebie propozycję – powiedziała Irutt.
– Niby jaką?
Kontrolowani zatrzymali się obok Ivette, z Kometą na grzbiecie, kompletnie się wyłączyłam, nie słuchając o czym mówią i co mówią do mnie. Przycisnęłam się jedynie do Irutt, roniąc łzy.
– Rosita… – trąciła mnie Kometa, położyli ją obok.
– Proszę, zostawcie mnie… – Odwróciłam od niej głowę.
– Dlaczego? Przecież… Wiem co zrobiła Ivette, ale… Martwię się o ciebie i to bardzo.
– Chodźmy już, sama widzisz że nie chcę cię znać, woli zmiennokształtną, która skrzywdziła naszą matkę – powiedziała Ivette.
– Irutt, zaopiekujesz się nią? – zapytała jej Kometa.
– Nie wierze że ją o to prosisz.
– Ivette…
– Właśnie dlatego tu jestem – odpowiedziała Irutt: – Może później z tobą porozmawia?
– Tak… Mam nadzieje że nie jest na mnie zła.
– Na ciebie nie.
Czułam się okropnie, ona nie może chodzić, a ja… Oczy zalały mi się łzami, może Ivette się wcale do mnie nie myliła? Może…
– Poszły już – Irutt dotknęła mnie ogonem. Ich kroki cichły w oddali.
– Nie wiem połowy z tego o czym mówiłyście – mruknęłam.
– Wszystko im wyjaśniłam, Ivette zgodziła się na naszą wyprawę, jeśli nic tutaj nie wskóramy, na razie możemy uwolnić tylko Chaos.
– Ale…
Objęła mnie nagle głową, dotykając rogiem mojej szyi, tuż za moimi uszami.
“Nie musimy jej słuchać, jednak zna każdy nasz ruch, przez kontrolowanych, więc musiałybyśmy zasłonić im oczy i uwolnić ich naprawdę szybko” – usłyszałam jej głos we własnej głowie: “O ile twoja moc faktycznie zadziała.” Odsunęła się, a głowa boleśnie mi zapulsowała.
Potrząsnęłam nią. Cały bunt, który w sobie miałam prysnął razem z odwagą.
– Musimy jej posłuchać. Nic nie zrobię przeciwko niej… – Spojrzałam na stojących niedaleko kontrolowanych – Rocio i nieznanego mi zaklętego: – Nic nie znaczę na tym świecie. Chyba nigdy nie znaczyłam. Tylko zraniłam Kometę…
– Przeżyłaś zbyt wiele, dlatego jesteś w tym stanie, znaczysz więcej niż ci się wydaje. Jeśli chcesz mogę porozmawiać z Kometą.
– Bałam się że Ivette, też cię zabierze… Jak Karyme – zapłakałam: – Tak bardzo się bałam, a nie powiedziałam ani jednego słowa…
– Póki Kometa jest dla niej ważna nic mi nie zrobi i nie zamierzam dawać jej do tego wymówek.
~*~
Rośliny nie chciały się przebić przez kryształ w klatce piersiowej mamy, choć włożyłam w to wszystkie siły. Wiedziałam że to nie jest tylko moje wrażenie, Ivette naprawdę patrzyła na nas jej oczami, tak jak Rocio, którą nas pilnowała.
– Może go zniszczyć tylko czysta energia magii, w twoim przypadku mocy. Musisz ją uwolnić.
– Jak? – Odwróciłam głowę do Irutt.
Leżała na ziemi z lekko uniesioną końcówką ogona, prawą, przednią nogę schowała pod sobą, a lewa leżała przed nią swobodnie, oddaliła tylne nogi od ciała, rozluźniając się.
– Najpierw musisz ją poczuć jak płynie w całym ciele. – Zadarła brodę ku niebu, jej oczy zniknęły za powiekami: – Zamknij oczy.
Zrobiłam co chciała, ale nic nie poczułam, oprócz tego jak bardzo jestem słaba i jak bardzo wszystkich zawiodłam.
– Nie potrafię… – wydobyłam z siebie płaczliwie.
– Oddychaj głęboko. Skup wszystkie myśli na tym.
– Na oddechu? – Otworzyłam zdziwiona oczy.
– Tak. – Jej głos stał się kojący i spokojny, spowolniła oddech, leżała swobodnie na boku: – Poczuj jak bije ci serce.
Zamknęłam oczy, próbując się rozluźnić tak jak ona. Serce biło mi tak jakby chciało się wyrwać i uciec. W każdej chwili Ivette mogła zmienić zdanie, albo coś mogło pójść nie tak. Albo ja mogłam zrobić coś nie tak, dla Ivette wystarczyłoby choćby złe spojrzenie. Mogłam skończyć jak Karyme… Część mnie nawet by tego chciała, tak po prostu zniknąć.
– Co się dzieje z kontrolowanymi, gdzie jest ich świadomość? – zapytałam, bo może tak naprawdę się myliłam, może tylko tracą własną wolę i nadal tam są: – Wiedzą co się dzieje czy znikają jakby byli pogrążeni we śnie?
– Myślę że tracą świadomość, ale tak naprawde nie wiem, później porozmawiamy. Postaraj się by powietrze spokojnie przypływało i odpływało. Teraz tylko to się liczy.
Spróbowałam głębszych oddechów, wsłuchując się jak Irutt niemal zasypia. Próbowałam zignorować każdą myśl, ale...
– Panuj nad oddechem, myśl o nim, poczuj każdy przepływ powietrza.
W pewnym momencie zaczęło działać.
– Skup teraz myśli na własnej energii, poczuj ją.
– Czuję… – Krążyła w całym moim ciele, niczym krew, kumulując się w kopytach.
– Znajdź dla niej ujście, uwolnij ją, bez wykorzystania do czegokolwiek.
Ziemie porosły różnokolorowe kwiaty, o różnych kształtach i wielkości, czułam je, były częścią mnie, każdy listek, łodyga i płatek, korzenie, czułam też inne rośliny, te były obce, stanowiły część samych siebie, a jednocześnie łączyły się ze sobą nawzajem.
– Inaczej – powiedziała Irutt, obróciła się na brzuch, to także poczułam, przygniotła przy tym część kwiatów, otworzyłam oczy, cofając je wszystkie: – Pomyśl o mocy jak o powietrzu, nie widać jej. I teraz spróbuj.
Spróbowałam, zamykając oczy, poczułam jak moja moc przebiega po ziemi, roślinach, skałach i przez Irutt, niczym fala.
– Teraz wystarczy przekierować ją na kryształ, ale musisz go dotknąć.
– Spróbuje… – Otworzyłam oczy. Popatrzyłam po kontrolowanych: – A jak stanie się coś złego?
Wyłapałam wahanie w jej spojrzeniu, nawet mając wrażenie że je czuje, ale na tyle ulotne że równie dobrze mogło mi się wydawać.
– Może. Może zbyt pochopnie założyłam że to zadziała? Spróbuj na kimś innym.
– Na nim, jego moc jest najsłabsza – powiedziała mama, wskazując głową na pędzącego tu zaklętego, z zielonym kryształem w klatce piersiowej, od strony jeziora: – I lepiej byście dwie niczego nie kombinowały.
– Przepraszam… – Zatrzęsłam się, nisko pochylając głowę.
Irutt oparła ogon na moim grzbiecie, urwał mi się oddech z zaskoczenia, potem jednak przywarłam do niej, jakbym przywarła do mamy, gdyby znów była sobą. Znów musiałam się uspokajać.
Kontrolowany ustawił się obok mamy. Podeszłam do niego, na drżących nogach. Wzięłam głęboki wdech i dotknęłam przednią ścianą kopyta kryształu, traktując go energią własnej mocy…
~*~
[Pedro]
Erin ziewnęła demonstracyjnie, patrząc na mnie z ukosa, jakbym coś jej zrobił. Co najwyżej uratowałem jej kilka razy życie i potargałem jej grzywę, łapiąc za nią niezliczoną ilość razy, gdy próbowała uciec. Już się nauczyłem jak natychmiast reagować. Szła na przodzie, na widoku. Keira co jakiś czas ocierała się bokiem o jej bok. Po prostu chciała być ciągle z siostrą i robić to co ona, nie potrafiłem jej o to winić. To spore ułatwienie, bo jak powstrzymywałem Erin, uspokajała się od razu też Keira.
Przemieszczaliśmy się leśną, pełną cieni ogromnych drzew, ścieżką. Wśród gałęzi próbowały się przekrzyczeć różne gatunki ptaków.
Robi się późno Pedro, a ty wciąż nie natknąłeś się na żadne stado i żadną klacz, która je wykarmi. Szczęście że piły coraz mniej mleka, a jadły więcej roślin.
Erin zatrzymała się tak nagle że prawie na nie poleciałem, cofając przednie nogi. Na szczęście szybko przeniosłem swój ciężar na tylne kopyta.
– Nie jesteś przypadkiem głodna? – spytałem, już teraz zmęczony nadchodzącą dyskusją z tą małą mądralą.
– Umieram z nudy! Dlaczego nic się nie dzieje?! – krzyknęła sfrustrowana ku koroną drzew. Nagle zerwał się wiatr, potrząsnął wierzchołkami topoli. Keira przywarła bardziej do siostry, z wzrokiem, utkwionym w głąb lasu, a przynajmniej tak mogłoby się wydawać komuś kto nie wiedział że nic nie widzi. Jej oczy zasłaniała rosnąca stale grzywka.
– Nareszcie! – krzyknęła triumfalnie Erin.
Las okrył ogromny cień pierzastego stwora. Zaskrzeczał przeraźliwie, głośnością dorównując hukowi spadającego drzewa. Co to, do cholery? Słyszałem od Serafiny że Irutt zmieniła się w coś podobnego gdy uwolniła ich od Meike, ale skąd miałaby się tu nagle wziąć?
Popchnąłem szybko córki, by zaczęły biec, popędziłem je, widząc ogromne szpony stworzenia, jak przelatywało wysoko nad nami, zahaczając długim, choć nie aż tak jak u jednorożca, ogonem, zakończonym kępką sierści o korony drzew. Zakołysały się, niebezpiecznie trzeszcząc. Miotał się w powietrzu, próbując dosięgnąć dziobem własny grzbiet. Zeskoczył z niego niebieski koń, odbił się od drzewa, uderzając sobą w jego spód dzioba. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Korzystając z kolejnego drzewa trafił sobą w jego bok głowy i odbił się do kolejnego skoku. Potwór zaczął ciąć szponami drzewa, brnąc na przód, wszędzie latały ich czubki, spadając z hukiem i wprawiając w drżenie ziemię. Szukając w tym harmidrze niebieskiego konia, zobaczyłem go dopiero gdy leciał prosto na nas.
Skoczyłem szybko na bok porywając ze sobą Kei.
– Suuuper.... – Erin wpatrywała się w niego, jak za chwile ją zmiażdży! W ostatniej chwili szarpnąłem ją za ogon ku sobie. Tak gwałtownie że uderzyłem nią o własną łopatkę. Kwiknęła zaskoczona. Koń zderzył się z ziemią tuż przed jej chrapami. Odciągnąłem ją szybko od niego. Nawet gdybym chciał nie mógłbym go uratować, przy takiej wysokości zginęlibyśmy oboje. Szybko otoczyła go lekka mgiełka, unosząca się z jego grzbietu.
– Puszczaj! Chcę zobaczyć! – Erin uderzyła mnie kilka razy tylnymi kopytami w brzuch. Keira zwróciła ku siostrze głowę z czujnie postawionymi uszami. Choć bolało jak cholera, jedynie przytrzymałem Erin łbem. Potwór odleciał i to wraz ze wszystkimi ptakami, bo żadnego już nie słyszałem. Pewnie uciekły w popłochu, my też powinniśmy.
– Miniemy… – zacząłem.
– Nie ma mowy! Jak nie zobaczę tego konia, to zacznę krzyczeć, a ten stwór wróci. – Posłała mi wyzywające spojrzenie.
Wzniosłem oczy do nieba, wzdychając ciężko: – I nas zabije, ale ci to nie przeszkadza.
– Nie.
Kei wcisnęła nos w jej bok.
– Poza tym, to bolało! – poskarżyła się Erin: – Jesteś mi coś winien.
– Mnie też zabolało. – I nadal bolała mnie ta łopatka, nie wspominając o brzuchu: – Rozumiem że wolałabyś już nie żyć? Co byś wtedy zobaczyła nowego?
– Nic z…
– No właśnie.
– Nie, mówię że z tobą nic nie da się zobaczyć! – Położyła uszy: – Nawet nie pozwoliłeś porozmawiać mi z jaskółką! Dobra, krzy…
Koń się poruszył. Erin obejrzała się na niego momentalnie. Przodkowie, to muszą być drgawki pośmiertne… Jego brzuch się unosił jak podczas szybkiego oddechu. Jakim cudem?
Skoro tak. Puściłem córkę. Keira ruszyła tam wraz z nią. Podbiegłem tuż po nich, do... Obcej. To klacz, Pedro, jak mogłeś nie zauważyć?
Otworzyła gwałtownie oczy, jej oddech był ciężki i szybki.
– Nie! – Poderwała się, stęknęła z bólu i straciła równowagę.
Doskoczyłem do niej, by mogła na mnie opaść. Prosto na obolałą łopatkę. Nie mogłeś się inaczej podstawić, co, Pedro? Wzdrygnąłem się, nie tyle z bólu co w zetknięciu z jej ciałem zimnym jak lód. Rosita opowiadała mi że niebieskie konie tak już mają.
– Puść, muszę... – wysapała.
– O nie, nie, nigdzie się nie wybierasz, jesteś ranna.
I żyjesz. Chyba nawet nic nie złamała.
– Uciekajcie stąd! – Cofnęła się gwałtownie, chciałem ją znowu złapać, ale się spóźniłem, upadła na brzuch. Oczywiście dalej próbowała wstać, tym razem w ogóle nie mając sił dźwignąć się z ziemi.
– Po… – urwałem, drzewa znów się zachwiały, a nad nimi przeleciał potwór. Skoczyłem do córek, zasłaniając je sobą najlepiej jak potrafiłem. Poleciał dalej, kierując się tam skąd wcześniej przybył.
Klacz wrzasnęła wyciągając za nim głowę, napięła wszystkie mięśnie.
– Oszalałaś. – Położyłem uszy. Co z nią nie tak? Może nie dba o siebie, ale chyba widzi że są tu źrebaki: – Chcesz…
– Ty nic nie rozumiesz! – Wstała, upadając zanim zdołała wykonać choćby krok. Zarżała w głos, robiąc jeszcze więcej hałasu.
– Co ty wyprawiasz?! – Przytrzymałem jej pysk przy klatce piersiowej, wyszarpała głowę, rżąc znowu, bardziej rozpaczliwie. Erin się roześmiała, patrząc mi prosto w oczy, w jej spojrzeniu było coś takiego… Ewidentnie się cieszyła że ta klacz miała gdzieś to co mówiłem.
Niebieska odepchnęła mnie od siebie bokiem.
– On ich zabije! – krzyknęła: – Weź stąd źrebaki i uciekaj, muszę go odciągnąć! – Dźwignęła się na nogi i tym razem jak upadła zaczęła kaszleć krwią. Potem całkiem opadła z sił. Oddychała coraz głośniej.
– Ty raczej masz już dość. – Zbliżyłem do niej głowę: – Lepiej schowaj się z nami.
– Muszę go powstrzymać… – wymamrotała, dając sobie pomóc wstać: – Powiedziałam ci żebyście uciekali.
– Tylko dokąd? – Dobrze wiedziałem gdzie jest jaskinia, ale może to ją przekona, nie chciałbym się z nią teraz szarpać. Krew ciekła jej już z chrap.
– Tędy…
Poprowadziłem ją do najbliższej jaskini, gdzie sama pokierowała swoje kroki, ledwo trzymając się na nogach. W środku położyłem ją na boku, w najzimniejszym kącie. Sapała tak mocno jak zdarza się to nam podczas silnych upałów. Na szczęście bliźniaczki weszły tuż za nami, a klacz już nie próbowała wstawać, przebierała jedynie niemrawo nogami jakby nadal walczyła.
– Przynieść wody? – spytała Erin.
– I uciec przy okazji? Nic z tego mała – odpowiedziałem.
– Możemy pójść z tobą. – Przewróciła oczami.
– Zostańcie, zaraz wrócę. – Wychodząc rozejrzałem się za czymś czym mógłbym zablokować wyjście. Nie dostrzegłem nawet kamyka. Pedro, nie popadaj w paranoje, nie możesz tak po prostu zamknąć tam córek. I obcej, od razu uznałaby mnie za wroga. Będę musiał wziąć je ze sobą… Niech to. Mam tak ryzykować?
~*~
Na szczęście najgorsze co mnie spotkało to narzekanie Erin, potwór nie wrócił. A ciągle wychodziliśmy i znosiliśmy wodę do jaskini, klacz wypijała każdą jej ilość, jakby od wieków nie gasiła pragnienia. Aż po, chyba, dziesiątym razie, zasnęła. Na chwilę.
– Gryf... Gryf... – mamrotała jak w gorączce, przewracając się z boku na bok i ciągle sapiąc.
Wyszedłem tym razem nie po wodę, a mech, który w niej moczyłem. Położyłem go na niebieską klacz. Może to jej pomoże?
– Muszę im pomóc... – mruknęła.
– W tym stanie nikomu nie pomożesz. Śpij.
Ucichła. Nasłuchiwałem przez chwilę w napięciu, wyłapując jej płytki oddech. Odetchnąłem. Przez mokrą sierść lepiej przebijała się szara skóra obcej, czarna i poszarpana na grzbiecie, jakby… Czy ona ma cały grzbiet w oparzeniach?
– Zjedzmy więcej trawy – powiedziała Erin do Kei.
– Potrzebujecie mleka – westchnąłem.
Klacz otworzyła oczy, patrzyła na nas przez chwilę, znów ciężko i głośno oddychając.
– Niedługo znajdę wam kolejną klacz – zwróciłem się do córek: – Musicie jeszcze trochę wytrzymać...
– Mogę je nakarmić… – wymamrotała.
– Czym? – Czułbym zapach mleka, gdyby je miała, tym jej gatunek nie może się od nas różnić, prawda?
– Daj mi śniekwit, a będę miała mleko…
– Jak to wygląda? I gdzie rośnie, przede wszystkim. – Czy to wymówka by się mnie pozbyć?
– Takie małe, białe kwiaty, rosną pod skałami, w wodzie, przypominają płatki śniegu… W tej wodzie…
To całkiem blisko, warto sprawdzić. Wziąłem ze sobą córki i znów poszliśmy nad staw. Klacz zasypiała jak wychodziliśmy. Obie były chętne szukać tego kwiatu, musiałem jedynie pilnować by się nie potopiły.
~*~
Zbliżaliśmy się do końca lasu. Jedynym źródłem światła był księżyc i gwiazdy. Córki ziewały co chwilę, Erin zawracała w kółko do Kei, która wlokła się z tyłu, ledwo stawiając kopyto za kopytem. Trącała ją ciągle, jakby chciała by ta szła szybciej. Kei faktycznie przyspieszała za każdym odbiegnięciem Erin, próbując pochwycić ją za grzywę. Miałem wyrzuty sumienia że nie dałem im pospać, ale inaczej Lin, bo tak przedstawiła się nam obca, by się choćby doczołgała do swojego stada.
A tak szła oparta o mnie, niezbyt często stąpając na przednią nogę. Kulała na nią za mocno by iść sama. I tak spieszyła się jak tylko mogła. Miała na ciele kilka zadrapań, głównie od gałęzi, ale nie na nogach, choć po takim upadku to każdy inny koń by się cały połamał.
– Jak to możliwe że przeżyłaś taki upadek? – spytałem.
– To nie pierwszy raz, nic niezwykłego. – Przyspieszyła, kiedy mijaliśmy ostatnie drzewa. Po drugiej stronie czekało całe stado. Układali się do snu, rozmawiali ze sobą, wiercili się i spacerowali w te i wewte. Tylko kilka koni zapadło w sen. Wyszedł nam na powitanie jednorożec, jego złoty róg przypominał sierp księżyca, ale jasnosiwą sierść miał w najzwyklejsze brązowe łaty.
– Kim jesteś? Co się dzieje? – spytała Lin, zbliżając się ku niemu już bez mojej pomocy. Zerknął na jej nogi, gdy zaczęła kuleć.
– Trzeba było bronić stada, a nie sprowadzać na niego niebezpieczeństwo. – Machnął długim, białym, chwytnym ogonem.
– Wypędziłam go, ale zawrócił, kiedy spadłam, nie mogłam wstać by z nim dalej walczyć.
– Dziwadło.
Położyła uszy, wbijając w niego wzrok: – Zapytam jeszcze raz, kim jesteś? – zabrzmiała tak jakby mu groziła.
– Nowym obrońcą stada, które już cię nie potrzebuje. Mają dość życia w ciągłej ciemności, bo ktoś tu boi się słońca.
– Nie boję się słońca, ono mnie zabija! – krzyknęła, ściągając na nas uwagę innych koni. Zakrztusiła się, po czym zakasłała. Patrzyłem na nią uważnie, czy nie zostawia na ziemi krwawych plam.
– On ma rację, już cię nie potrzebujemy. – Podszedł do nas gniady ogier, bez jednego ucha, z najbardziej pospolitymi brązowymi oczami: – Ostatnio ponosisz tylko same porażki.
– Wiesz dlaczego, Kalem. – Położyła uszy, patrząc na niego niezbyt przyjemnym wzrokiem.
– Wiem że nic...
Jednorożec zamachnął się na nią rogiem, złapała go w zęby, ale równie szybko róg jej się wyślizgnął i drasnął ją w szyje. Upadła. Momentalnie znalazłem się przy niej, naciął jej jedynie powierzchownie skórę. Kawałek od nas Erin zarżała podekscytowana, stanęła dęba, Keira złapała jej grzywę, gdy prawie tu podbiegła. Zaczęły ze sobą walczyć dla zabawy. Wywracały się przy tym na ziemię. Zorientowałem się że wszyscy patrzą na nie, gotów by w razie czego zaatakować obojętnie czy to ogiera czy jednorożca jakby jeden z drugim choćby próbował się do nich zbliżyć.
– To nie było konieczne – skomentował Kalem, odwracając głowę do jednorożca: – Po co to zrobiłeś?
– To ta furia w oczach niebieskiego konia.
Posłałem im obu wrogie spojrzenie.
– Nie jesteście jej warci – odparłem.
– Weź ją sobie – stwierdził niedbale Kalem, odchodząc z jednorożcem. Jak gdyby nic zaczęli coś omawiać.
Lin znowu próbowała złapać oddech. Pomogłem jej wstać, ledwo trzymała równowagę. Obejrzała się na nich, z jej oczu wypłynęły łzy.
– Też mi się to nie podoba, ale musimy kogoś stąd poprosić by ci pomógł, który koń się na tym zna? – powiedziałem.
Zniżyła głowę, zamknęła oczy, po chwili zaciskając powieki z grymasem. Małe śmiały się, leżały na ziemi, wymieniając się niegroźnymi kopniakami. Nigdy nie widziałem by źrebaki się tak bawiły. To niebezpieczne, w razie zagrożenia z tej pozycji zbyt szybko nie wstaną.
– Co cię boli? – spytałem.
Przebrała nogami, prawie upadając.
– Tu… – Uniosła słabo głowę, mrugając: – Nikt mi nie pomoże…
– Naprawdę? Nikt od was nie zajmuje się rannymi końmi?
Bliźniaczki ucichły. Obejrzałem się momentalnie. Spały na bokach, jedna oparła głowę o brzuch drugiej, a druga położyła przednią nogę na bok pierwszej, przysunęła jeszcze swoją głowę do szyi siostry. Teraz nie dało się ich odróżnić. Zwykle poznawałem Keire przez to że nie strącała ciemnoszarej grzywki z oczu, w przeciwieństwie do Erin. No i Erin zwykle prowadziła w ich dwuosobowym stadzie.
– Może dajmy im chwilę odpocząć? Za chwilę wyruszymy dalej, wezmę je na grzbiet jak będą zbyt śpiące – zaproponowałem, dodając: – A jak twoje stado będzie miało coś przeciwko…
– Nie będzie. – Ruszyła przodem, zwieszając głowę. Przestała kuleć. Obudziłem córki, obiecując im że jeszcze kilka kroków, a będą mogły spać ile zechcą. Kiedy oddaliliśmy się na bezpieczną od byłego stada Lin odległość położyły się na miękkim mchu, opierając o siebie nawzajem łebki i na nowo zasypiając.
– Szukałem tylko klaczy, która je wykarmi – szepnąłem do Lin, patrząc na moje córki, ustawiliśmy się wygodnie, obok siebie: – Jak teraz nie masz się gdzie udać to możesz ze mną wrócić do stada gdzie się urodziły, tam ci pomogą. Oczywiście nie zmuszam. – Jak na razie to jedyne inne stado, nie licząc jej stada i stada mrocznych koni, bo reszta uciekła przed Meike i nie zapowiadało się na to by mieli wrócić. W innym wypadku bym jej go raczej nie polecał, przez niezrównoważoną przywódczyni.
– Nie potrzebuje pomocy.
– Przecież kaszlesz krwią, nie mówiąc o reszcie.
– To nie pierwszy i ostatni raz. Zostało mi najwyżej kilka miesięcy.
– Skąd możesz to niby wiedzieć?
– To ja zajmowałam się rannymi, może nie jestem ekspertką, ale wiem kiedy ktoś umiera.
– Iloma rzeczami się jeszcze zajmujesz?
Poderwała głowę, nastawiając uszy, pobiegła nagle w głąb lasu. Ruszyłem za nią, wiatr przywiał do moich chrap zapach gryfa, więc równie prędko się zatrzymałem. Gdybym nie był ojcem, być może bym jej jeszcze próbował przemówić do rozsądku. Zawróciłem szybko. Po co w ogóle za nią pobiegłeś, Pedro? Nawet na chwilę nie powinieneś zostawiać śpiących źrebaków w lesie!
~*~
Nie znaleźliśmy żadnego nowego stada po całym dniu wędrówki, a teraz musiałem już szukać schronienia. Słońce zachodziło. Przechodziliśmy obok rzeki, teren był porośnięty niską roślinnością i lekko pagórkowaty, musielibyśmy polegać tylko na swoich nogach w razie spotkania z drapieżnikiem, a córki są osłabione, nie piją tyle mleka ile powinny. Nie dadzą rady, przynajmniej Keira nie da, Erin ciągle miała jeszcze siłę mnie wyprzedzać i kombinować następną ucieczkę.
– Trzy…
– Tato, słyszysz to? – przerwała mi nagle Kei, zatrzymując się gwałtownie, odwróciła głowę w kierunku wrzosów.
Wpatrywałem się w córkę zaskoczony. Nazwała mnie tatą… Nigdy nie sądziłem że to jedno słowo tak wynagrodzi wszystkie starania by dobrze się nimi zaopiekować.
– Co takiego słyszysz? – zapytałem. Wreszcie zaczęła choć trochę mi ufać.
– Pachnie krwią…
Szlak!
– Erin, chroń siostrę. – Zacząłem iść w stronę wrzosów, to musi być jakiś mały drapieżnik.
– No, w końcu zauważyłeś na co mnie stać. – Erin podbiegła do siostry osłaniając ją, gotowa by rzucić się do ataku, nic dziwnego w jej przypadku.
Odgonię drapieżnika i będą bezpieczne. Dlaczego prowadziłem je pod wiatr, zamiast z wiatrem? Pedro, jesteś już zbyt zmęczony, przydałby się ktokolwiek do pomocy.
Wbiegłem w krzaki, ale nic z nich nie wybiegło, sprawdziłem je dokładnie nie znajdując ani jednego śladu jakiegokolwiek zwierzęcia. Dałem się nabrać.
– Keira – rzuciłem ostro w stronę córki. Oczywiście obu już nie było. Ale że Kei? Jak mogła tak po prostu… Zwariuje z nimi, przysięgam.
Usłyszałem tętent kopyt z tyłu. W życiu nie wróciłyby tak szybko. Obejrzałem się napotykając zdezorientowane spojrzenie Lin. Opadła na drzewo obok. Podszedłem do niej szybko. Wpatrywała się we mnie jedynie do połowy otwartymi oczami, mrugała.
– Obiecałam je karmić... – wysapała, dźwigając się ciężko na nogi: – Jednorożec zabił gryfa.
Nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia. Ile w niej wytrwałości i głupoty jednocześnie.
– Córki znów mi gdzieś się wymknęły. – Podparłem ją z boku, kiedy odpychając się od drzewa zachwiała się na nogach. Odsunęła się ode mnie.
– Nic mi nie jest. – Ruszyła przed siebie: – Chyba pobiegły tędy...
– Znam to, oczywiście że jesteś ranna. – Dołączyłem do niej, szukając na ziemi zapachu bliźniaczek. Zmierzaliśmy właściwą ścieżką.
– Bywało gorzej.
– Powinnaś więcej odpoczywać, jakoś sobie poradzę, opiekuje się nimi już z kilka miesięcy. – Rana na szyi, pamiątka od jednorożca, zabarwiła jej niebieską grzywę na czerwono, musiała po drodzę ją bardziej uszkodzić.
– Naprawdę bywało gorzej. – Popatrzyła na mnie z powagą w zielonych oczach.
– Jak znajdziemy moje córki, zatrzymamy się na chwilę przy rzece i ci to opatrzę, a potem...
– Nie noszę opatrunków.
– Masz całą grzywę od krwi.
– Parę kosmyków.
– Ale jednak ranę to trzeba oczyścić. Niby się na tym znasz. Nawet zwykły koń wie by jej nie zanieczyszczać.
– Nie jest brudna, czyszczę ją regularnie.
Przyjrzałem się jej, ranę zasłaniała grzywa, wcale nie taka czysta.
– Jak sobie chcesz, teraz mam gorszy problem, muszę je znaleźć zanim znajdą je drapieżniki. – Robiło się coraz ciemniej, jak tak dalej pójdzie...
– Zostań tu, nic nie zobaczysz w ciemności, a ja tak, przyprowadzę je. – Pobiegła. Mogłem sobie cwałowałować, najszybciej jak potrafiłem, przy jej prędkości, moja dorównywała ślimakowi. Zgubiła mnie w mgnieniu oka. Zatrzymałem się na rozwidlonej ścieżce, obie otaczały gęsto drzewa.
No to świetnie. Jest gorsza od Gizy, jak ją poznałem. Skąd mam wiedzieć czy sama się nie wykończy po drodzę, nim znajdzie klaczki?
~*~
Zapadła już całkiem noc, ledwie widziałem dokąd szedłem, ciągle gubiąc trop bliźniaczek, z nerwów kopnąłem kilka drzew po drodzę. Zapachu Lin w ogóle nie czułem, jakby była duchem.
Ochłodziło się. Czy nadal żyją, czy teraz się nie przeziębią, bo Lin na pewno nie jest w stanie je ogrzać. Zmrużyłem oczy, coś się zbliżało. Klacz i źrebaki. Czyżby? Zacząłem rozpoznawać głos Erin.
– Ale jest szybka – zawołała do Kei. Lin biegła tuż za nimi.
To ja powinienem sprowadzić córki z powrotem, a nie wysyłać ranną klacz. Przestań Pedro, ona sama rzuciła się by ich szukać. Choć i tak czułem się z tego powodu winny. Z drugiej strony nie chciałbym znaleźć ich martwych.
– Mówiłam że się uda. – Erin zatrzymała się z Kei, trącając ją mocno w bok, aż mała się zachwiała. Uśmiechnęła się do siostry.
– I prawie się nie zgubiłyśmy – dodała Keira.
– Co ty mówisz? Ja wiedziałam cały czas gdzie jesteśmy.
Odchrząknąłem, stając nad nimi: – Macie mi coś do powiedzenia? Co to było? Żeby jeszcze Erin tak kłamała, ale ty Keira? Całkowicie mnie zawiodłaś.
Uszy jej oklapły, jakby naprawdę tego żałowała, ukryła głowę za siostrą. Erin pokazała mi język, patrząc na mnie z triumfem. Uśmiechnęła się jeszcze.
Spokojnie, Pedro, to tylko źrebaki, a brak matki na pewno im nie ułatwia życia, wiesz jak to jest. Ile miałeś w sobie gniewu... Westchnąłem ciężko.
– Będę czuwać resztę nocy, możecie spać. – Zaoferowała Lin: – Przypilnuje je.
– Nie ma mowy. Będziemy się zmieniać.
– Ja nie śpię w nocy, więc to byłoby bez sensu. – Skubnęła trawę. Erin poprowadziła siostrę do jej wymion i od razu zaczęły ssać. Bok przy boku, Erin jedynie musiała wejść bardziej pod brzuch Lin, by dosięgnąć drugiego wymiona. Były identyczne, myszata sierść, oprócz zadu i połowy tylnych nóg, te były tak samo ciemnoszare jak ogon czy grzywa, białe nogi, przy tylnych pęcinach z przodu na odmianach szara sierść w kształcie rombu, biały pysk z szarym ostro zakończonym paskiem pomiędzy chrapami zaczynającym się od górnej wargi, dwie ciapki po obu stronach, przy policzkach, białe uszy.
– Czyli śpisz w dzień? – zgadywałem.
– Muszę unikać słońca...
– To właśnie miałem na myśli. Będziemy musieli podróżować nocą.
– Dogonię was każdego wieczoru, nie musicie.
– Będziemy podróżować nocą i koniec.
– Ale w nocy nic nie widaaać… – ziewnęła Erin, Keira oparła się śpiąca o siostrę, przysypiała przy posiłku. Nie martw się Pedro, szybko się przestawią.
– Wyśpicie się w dzień – powiedziałem.
– Nie – zaprotestowała Lin, kłądąc uszy i nie patrząc na mnie zbyt miło: – Nie będę odbierać źrebiętom snu.
– Ale wiesz że musisz je karmić kilka razy dziennie, w nocy zresztą też, czyli musisz iść z nami. Albo będę musiał znaleźć inną klacz…
– Więc pójdę z wami w dzień.
– Nie będę patrzył jak cierpisz! Nie możesz być na słońcu to nie możesz, pójdziemy nocą, to tylko trzy miesiące, dadzą radę się przestawić.
– Nie, żaden koń już mi nie powie że przeze mnie nie mógł żyć w świetle dnia.
– Martwa ich nie nakarmisz, więc przestań się upierać.
Odsunęła się od bliźniaczek i położyła na brzuchu.
– Hej! Nie skończyłyśmy – zaprotestowała Erin, bijąc przednimi kopytami w jej bok i jednocześnie przebudzając siostrę, przysypiającą już na stojąco.
– Przodkowie – westchnąłem ku niebu usianemu gwiazdami, odciągając od niej córkę: – Nie widzisz że jest ranna?! Pewnie masz też bóle, zgadłem?
– Wierzysz w przodków? Nie jesteś jednorożcem. – Lin wstała, a córki kontynuowały dalej posiłek.
– Takie tam powiedzenie… Nie zmieniaj tematu.
Kiedy małe skończyły, Lin ponownie się położyła.
– Odpoczniemy do następnej nocy i nie chcę słyszeć żadnych protestów. Przed świtem schronimy się w jaskini – postanowiłem. Położyłem córki spać, poszedłem jeszcze po coś zimnego dla Lin, wiedząc że ma je na oku. Wróciłem z sporym płatem mchu, nie łatwo go było wygrzebać w całości, ale jakoś się udało, zmoczyłem go całego we wodzie. Położyłem go na jej poparzony grzbiet.
– Potrafię o siebie zadbać. – Nawet nie spojrzała na mnie.
– Właśnie widzę. – Położyłem też zioła na ból, obok niej, zerknęła na nie: – Potrzebujesz coś jeszcze?
– Nie przyszło ci do głowy że nie chce?
– Zabiłaś kogoś czy co, bo nie mam pojęcia za co się tak karzesz.
– Nie karze się. Nic mi nie jest.
Spokojnie Pedro, bądź dla niej delikatny.
– Już zjadłam coś na ból, a więcej ziół mnie otumani, niepotrzebnie je zerwałeś, mógł ich potrzebować ktoś inny.
– A może akurat ty? Musisz odpocząć, a jak będziesz czuła ból nie zaśniesz. Poradzę sobie z czuwaniem.
– Twój czas reakcji jest wolniejszy od mojego i nie widzisz w ciemności, więc pozwól mi się tym zająć i sam się połóż.
– Myślisz że kim jestem by wykorzystywać umierającą klacz? Tyranem?
– To mój wybór. Nie mówię ci jak masz żyć.
Spokojnie Pedro, uwierz że nie masz ochoty się z nią kłócić, chcesz tylko w końcu odpocząć od tego wszystkiego. Znaleźć się w domu, gdzie każdy dzień nie będzie polegał na baniu się o własne córki. Przynajmniej w teorii. Nie, zapomnij, tam może być nawet gorzej… Ale tam jest ich matka.
Końcem końców dałem za wygraną, sama mówiła że woli spać w dzień i niech mi spróbuje w ogóle nie spać, nie odpuszczę jej tym razem.
~*~
– Kei, wstawaj! – krzyknęła radośnie Erin, szturchnęła ją mocno, niemal wywróciła z brzucha na bok. Aż strach pomyśleć co wymyśliła skoro tym razem tak chętnie zrywała noc. Lin obserwowała jak Kei się podnosi, podpierając o siostrę. Wyglądała na zaniepokojoną.
– Jest tylko zmęczona, przyzwyczają się. – powiedziałem.
– Mamy iść przodem pewnie? – zapytała Erin.
– Dokładnie, będziemy tuż za wami.
– Nie lepiej żebyś prowadził? Osłaniał je z przodu, a ja z tyłu? – zaproponowała Lin.
– Faktycznie, tak jest lepiej, ale…
– Nic mi nie jest.
Przebudzała się od czasu do czasu, ale przynajmniej spała i zjadła też coś porządnego. Nie kulała już, ani nie kasłała.
Poszedłem przodem, nie spiesząc się by za bardzo nie zmęczyć zbyt szybkim tempem córek i Lin. Choć Erin wołała bym szedł szybciej. Lin nie pozwoliła jej mnie wyprzedzić.
– Jest więcej jak im tam... Gryfów? – spytałem
– Na innych terytoriach, daleko stąd, tak, ale tutaj od jakiegoś czasu już bardzo rzadko można je spotkać – wyjaśniła Lin: – Kalem regularnie niszczył ich gniazda.
. Erin przysłuchiwała się nam, a Kei opierała się o nią, próbując spać podczas marszu.
– I one polują na konie?
– Nie tylko, ale głównie na nie. Jestem jedynym obrońcą, który przeżył, nasz przywódca wyszkolił całą piątkę.
– Co na to twoi rodzice? – spytała Erin.
– Nie jesteś za mała na takie tematy? – Zerknęła na klaczkę. Przed chwilą nie miała oporów by mówić przy nich o gryfach, więc trochę się zdziwiłem.
– Na Erin mało rzeczy robi wrażenie – powiedziałem.
– Nie będę im opowiadała swojej przeszłości.
– Dlaczego? – marudziła Erin: – Nie lubisz nas?
– To nie jest temat dla źrebaków.
Erin położyła uszy: – Jak tylko znajdzie się ktoś ciekawy do rozmowy to albo go przeganiacie, albo nie chce z nami rozmawiać! – poskarżyła, przeskakując niewidzialną przeszkodę, wylądowała z impetem na ziemi, aż coś chrupnęło. Zmiażdżyła pod kopytami ślimaka i to z premedytacją. Keira podbiegła do niej, od razu się rozbudzając.
– Nie jesteś centrum świata, nikt nie musi robić co chcesz i nie wszyscy muszą cię lubić – stwierdziła Lin, kładąc uszy. Czy ona właśnie przyznała że naprawdę jej nie lubi?
Erin w odpowiedzi kopnęła ją w przednie nogi.
– Erin! – Szarpnąłem do siebie córkę: – Co ja ci mówiłem?!
– Ona jest nie miła!
– Przeproś ją.
– Nie! To ona powinna przeprosić mnie!
– Nie każdy musi ci wszystko o sobie mówić, jeśli nie chce, ty też nie musisz – wytłumaczyłem.
– Ona nas nie lubi!
– Erin, naprawdę…
– Tato, dlaczego Lin nas nie lubi? – wtrąciła Kei.
Nie mogłaś po prostu odpowiedzieć na jej pytanie? – powiedziałbym najchętniej do Lin, ale niech tylko przyznam małym racje, a już całkiem będą nieznośne.
– To nic osobistego, po prostu nie przepadam za źrebakami – odpowiedziała Lin.
– Ale zgodziłaś się je karmić i pomagasz mi przy nich? O co chodzi?
– Potrzebowałeś pomocy.
– Jesteś głupia! – Erin pokazała jej język: – Nie będę więcej piła od ciebie mleka!
– Ja też! – dodała Keira.
Były okropne przez całą drogę, hałasowały i uciekały mi, wiedziałem że Erin robi to specjalnie by zdenerwować Lin. Ignorowała je, a ja aż się spociłem z nerwów. Dopiero przed świtem małe na tyle się zmęczyły że poszły spać, na środku leśnej ścieżki.
Już miałem je dźwigać, kiedy Lin wzięła jedną na grzbiet: – Chodźmy.
– Nie ma takiej opcji, widziałaś swój grzbiet? – Chciałem ją zabrać, ale mi uciekła.
– Weź drugą, szkoda czasu.
– Uważasz że dobrze robisz? – niemal krzyknąłem. Poszła dalej, z małą, nie dając mi za bardzo wyboru, musiałem wziąć drugą z bliźniaczek na grzbiet, bo przecież nie zostawię jej samej.
– Kompletnie cię nie rozumiem – dogoniłem Lin. Przenieśliśmy je do jaskini i tak zamierzaliśmy spędzić w niej cały dzień.
– Nic mi nie jest.
To chyba jej ulubione powiedzenie.
– Mogłaś jej odpowiedzieć, choćby coś zmyślić – powiedziałem, teraz gdy spały i to tak głęboko że nam się nie obudziły po drodzę mogłem w końcu porozmawiać z nią swobodnie: – Byłaby spokojniejsza.
Położyliśmy się obok siebie przy małych.
– Pytania źrebiąt nigdy się nie kończą. A ja nie jestem od ich wychowywania, mogę je chronić i karmić, ale nic ponad to.
– Chciały tylko porozmawiać, po co robić z tego taką afere? Powinny móc się uczyć dobrych zachowań.
– Od tego są ich rodzice. Ja nigdy nie chciałam mieć źrebiąt i nigdy się tym nie interesowałam.
– Zachowujesz się jakbym wymagał od ciebie żebyś została ich matką, a chciałem jedynie byś traktowała je normalnie.
– Nic nie wiem o wychowywaniu źrebiąt, a nie chciałabym im zaszkodzić.
To wszystko brzmiało jak wymówki, ale nie wnikałem w to za bardzo.
– To ci się nie udało, Kei jest bardzo wrażliwa i zwykle istnieje dla niej tylko siostra, to cud gdy odezwie się do kogoś innego, a po czymś takim może tylko bardziej się zniechęcić.
– Nie chce by się do mnie przywiązywały, naprawdę nie przepadam za źrebakami – przyznała: – Lepiej gdy zajmują się nimi konie, które to lubią.
– Ale zwykła odpowiedź na pytanie tyle by cię kosztowała?
– Normalnie trzymałabym się od nich z daleka, u Kalema nawet nie miałabym na to czasu.
– To się dziwie że byłaś taka chętna karmić je mlekiem. A teraz potrafiłaś nawet przenieść jedną na spalonym grzbiecie.
– Jak mówiłam, potrzebujesz pomocy, sam ich nie nakarmisz.
– Teraz to nie wiem czy będą chciały pić od ciebie mleko.
– Dobrze. Znajdę ci inną klacz, powinnam zrobić to od razu – Podniosła się.
– Nie ma nawet mowy byś wychodziła teraz na słońce – Stanąłem jej w wejściu: – Coś wymyślimy.
Ona naprawdę w końcu się zabije. Trzeba było w ogóle nie rozmawiać z nią na ten temat, Pedro.
~*~
Przysnęło mi się, poderwałam się od razu, nie wiedząc co zastanę, a tu jakby nigdy nic Lin karmiła obie małe. Był już wieczór. Zdziwiłem się że są takie grzeczne.
– I co? Jednak robisz co chcę – powiedziała do niej Erin.
– Nasza umowa skończy się jak nie będziecie już potrzebowały mleka.
Podszedłem do nich.
– Spałaś coś? – spytałem.
– Dam sobie radę – stwierdziła, jak zwykle.
– Jak już się najedzą prześpij się, nie musimy wyruszać od razu. – Trochę już zaczynało mnie to męczyć.
– Lin, a z iloma gryfami walczyłaś? – zapytała Erin.
– Piątką.
– Tyle ile was było na początku, ale fajnie!
– Walka z gryfami nie jest niczym przyjemnym, wiele razy otarłam się o śmierć.
– Opowiedz!
– Nie, na to naprawdę jesteś za mała, zadaj inne pytanie.
– Chcę usłyszeć właśnie to!
– Erin. W życiu bym nie pozwolił by ktokolwiek opowiadał ci takie krwawe historie, więc nawet nie próbuj – wtrąciłem. Niechętnie, ale odpuściła.
Piły wyjątkowo długo mleko, Erin była dla Lin bezlitosna zadając jej tak wiele pytań, na które nawet bym nie wpadł że nawet ja byłem już wykończony, a jeszcze chwilę temu dopiero co odpoczywałem. Jak już miały wreszcie dość mleka, Lin od razu się położyła, a bliźniaczki zaczęły się ganiać po jaskini.
– Teraz już dajcie jej odpocząć, bądźcie trochę wyrozumiałe. – Zatrzymałem je: – My was nie budziliśmy gdy spałyście. I Lin już wam tak chętnie nic nie opowie.
– Jej opowieści są nudnę! – Erin krzyknęła najgłośniej jak umiała.
Domyślałem się dlaczego takie były, ale już nic nie mówiłem.
– Specjalnie jesteś głośno, Erin, uspokój się.
– Nie!
Spokojnie, Pedro, to nie jest pierwszy, ani ostatni raz.
– Idziemy na zewnątrz, pokaże wam trochę świata, potem tu wrócimy i ruszymy dalej w drogę.
– Tak!
– To świetnie że się cieszysz, ale bądź ciszej.
– Chcę zobaczyć pumę! Albo wilki! Wiem, niedźwiedzia!
– Zobaczymy coś co was nie zabije, równie ciekawego – obiecałem, nie wiedząc jeszcze co im pokaże,
ale chciałem by w końcu się uspokoiły.
~*~
[Ivette]
Błądziłam w ciemnościach nocy, uderzając kopytami o lód, niebo zdawało się być tak blisko, niczym sklepienie niskiej jaskini, jakby chciało mnie przygnieść. Biegłam, przeciskałam się na przód, odpychając skrzydłami od drzew, wydychając mnóstwo obłoków pary wodnej, a mimo to nie czując zimna.
– Ivette, ona nie chciała – głos Feniks dobiegł z daleka.
– Feniks! – Przyspieszyłam bieg: – Rosita sobie poradzi! Nie idź tam! Zabiją cię!
– Uratowałam ci życie – powiedziała Karyme, głośno i wyraźnie. Spojrzałam w bok prosto w jej oczy – dwa zielone kryształy.
Ku nam biegła Feniks. Jej skrzydła odpadły po drodzę. Zatrzymała się, obejrzała się na nie, otwierając pysk w rozpaczy.
– Nie chciałam. To nie moja wina!
Lód już do niej pełznął. Minęłam matkę, stojącą jak posąg.
– Jesteś okrutna jak Meike – powiedziała.
– Nie!!!
Feniks przebił ogromny lodowy kolec unosząc ją wysoko na swoim czubku, nie mogłam tam dobiec, nie ważne jak szybko przebierałam kopytami.
– To ty jej kazałaś – dodała mama. Spojrzałam w dół, na swoje nogi wyglądające jak nogi Karyme, to z nich wydostawał się lód.
– Nie! – Obudziłam się z krzykiem, obok śpiącej Komety, otoczona kontrolowanymi, ich puste oczy patrzyły prosto na mnie,
– Wynoście się stąd! – krzyknęłam, gwałtownie rozpościerając skrzydła. Schowali się za drzewa, tyłem do nas.
– Ivette…? – Kometa uniosła sennie głowę, z w połowie zamkniętymi oczami.
Jak w końcu udało mi się zasnąć i to nie tak płytko jak zwykle to oczywiście musiał przyśnić mi się koszmar. Zacisnęłam zęby. Przywarłam do niej, kładąc się i otulając ją skrzydłem. Nad nami świeciły gwiazdy na niebie pozbawionym chmur. Mijał środek nocy.
Powinnam była ją zabić i to bez wiedzy Komety, najwyżej bym jej skłamała że Irutt zabiła Karyme, zresztą co ona ją obchodzi, Rositę może obchodzić, ale ją? Nie zamieniły ze sobą nawet jednego słowa.
– Miałaś zły sen? – spytała Kometa.
– Tak… – Przycisnęłam do szyi uszy.
Miałam już tylu wrogów że potrzebowałam strażników, którzy nie mają nawet takiej możliwości by mnie zdradzić. Dlatego kazałam w myślach wrócić kontrolowanym na miejsce, ustawić się tyłem do nas, oprócz Karyme, ją posłałam w góry do groty.
– Ivette, co chcesz z nią zrobić? – niemal krzyknęła Kometa, usiadła wodząc za niebieską wzrokiem: – Nie możesz! Obiecałaś!
– Uspokój się, wysłałam ją w góry, nie chcę jej dłużej oglądać. Przypomina mi tylko o Feniks. – Parsknęłam, nie odrywając głowy od ziemi. Najchętniej oddałabym ją Komecie do kontrolowania, byleby trzymała ją ode mnie z daleka.
– Wiesz że Karyme uratowała naszą mamę?
– I co z tego? – Jakby dowiedziała się że mnie też, to już w ogóle nie dałaby mi spokoju.
– Gdyby nie ona to mama… Mogłaby nie żyć. – Zastrzygła nerwowo uszami: – Więc…
– A jakie to ma teraz znaczenie skoro Meike ją zniewoliła?! – Poderwałam głowę.
– Przecież… – Kometa cofnęła uszy, patrząc mi w oczy, przynajmniej nie widziałam już w nich lęku: – Pomogą jej… Też chciałabym wyruszyć, ale… Wiesz.
– Jasne, zostaw mnie tu samą.
– Mogłabyś pójść z nami. – Zwróciła uszy w moją stronę, z błyskiem w oczach: – To byłaby nasza pierwsza wspólna wyprawa.
– Świetny pomysł, stado będzie zarządzać sobą samo, a mnie po drodzę pożrą mroczne konie.
– Ma Serafinę, a z nami mogą pójść kontrolowani, jestem pewna że nadal będą cię chronili jak już ich uwolnimy, chciałabym podróżować z obiema… Znaczy… Z całą rodziną.
W jej głowie najwyraźniej między siostrą, a partnerką nie było aż takiej różnicy jaka powinna być, skoro chciała tak mnie nazwać, ale już nic się nie odzywałam na ten temat.
– Zobacz tylko jak łatwo Rosita się od nas odwróciła – powiedziałam zamiast tego: – A ty chcesz z nią iść.
– Wcale się nie odwróciła, ona tylko… – Zastrzygła nerwowo uszami, przystępując z przedniej nogi na nogę: – Nie jest w najlepszym stanie, poza tym to musiał być dla niej wstrząs, jak zobaczyła Karyme…
– To dlaczego też ciebie unika?
– Bo boi się ciebie? A ja jestem właściwie cały czas przy tobie.
– To wymówka, nie obchodzimy jej, dla niej liczyła się tylko nasza mama.
– Nieprawda, słyszałam że wiele razy próbowała… Wiesz, chciała żebyś ją polubiła. Jak po tym co zrobiłaś miałaby z tobą normalnie rozmawiać?
– A jak ja miałam z nią normalnie rozmawiać po tym co zrobiła jej kochana przyjaciółka?! Założe się że nawet tą morderczyni mama kochała bardziej, już nawet nie muszę o to pytać.
– A to nie tak że kocha nas po równo?
– Zapytaj ją – Skinęłam jej na matkę głową, na jej długi, czarny ogon, niemal sięgający ziemi: – Przecież możesz.
– Czyli… Ty już ją o to pytałaś?
– Nie martw się, na pierwszym miejscu jest Rosita, także też nie jesteś ulubienicą, zgaduje że jesteś przedostatnia.
– Dlaczego miałabyś być na samym końcu? Ciebie zna najdłużej.
– Bo jestem okrutna jak Meike.
– Nie…
– Według niej jestem – przerwałam jej.
– Czasami… Jesteś okrutna, ale nie tak jak ona, to coś innego, bo w głębi serca jesteś dobra, wiem to. W końcu cię kocham. – Wyciągnęła do mnie głowę, przywarłyśmy na moment do siebie czołami, splotłyśmy ze sobą uszy, zamknęła oczy, ale ja byłam zbyt nieufna do otaczającego nas świata, by choć na moment opadły mi powieki.
– Ja też cię kocham – przyznałam, patrząc na jej spokojne, szczęśliwe oblicze: – I mam teraz tylko ciebie, nie mogę cię stracić.
– A Rosita? – Otworzyła oczy, zabrałyśmy już od siebie głowy: – Przecież nie miała nic wspólnego z tym co zrobiła Karyme, prawda? Ani też nie ma nic wspólnego z tym co czuje nasza mama.
– Tak, ale pomagała Karyme, zaraz po śmierci Feniks, nie pamiętasz już? I jeszcze sprowadziła tu Irutt i Thais, a teraz zachowuje się jakby miała tylko Irutt, nawet ciebie potraktowała jakbyś nie wiadomo co jej zrobiła. Mam powód by jej nie lubić.
– Oprócz zazdrości?
– Przestań.
– Ajiri mówiła że ten zabieg może wpływać na jej zachowanie, potrzebuje dużo wsparcia.
– Jaki zabieg?
Kometa opowiedziała mi co Meike zrobiła członkom mojego stada, w tym Rosicie, pozbawiła ją płodności.
– Dlaczego Ajiri powiedziała o tym tobie?
– Bo ją zapytałam? Naprawdę się przejmuje… Chciałabym jej jakoś pomóc, ale… Nie chce by tak przeżywała gdy jestem obok, albo ty… A już jutro wyruszają i długo się pewnie nie zobaczymy, o ile w ogóle wróci… – Położyła się.
~*~
Rosita poderwała się razem z Irutt na mój widok. Noc powoli dobiegała końca. Wybrały sobie miejsce blisko lasu, z dala od stada.
– Boicie się spać? – parsknęłam: – Jak zamierzacie wypocząć przed podróżą?
– Czego chcesz, Ivette? – spytała Irutt.
– Od ciebie niczego, zostaw mnie samą z Rositą.
Patrzyła na mnie, trudno mi było odgadnąć co myśli, trzymała ogon na grzbiecie przybłędy. A ta stała z zwieszoną głową i łzami w oczach.
– Naprawdę uwierzyłaś że coś jej zrobię?
– Wszyscy wiedzą że nie wolno ci ufać.
– Czekasz aż cię zmuszę do odejścia?
– Poradzę sobie – wydusiła Rosita, jakby naprawdę uważały mnie za nie wiadomo jak złą. I jeszcze mieszają w to Kometę.
Irutt poszła do lasu, kładąc się między drzewa, na widoku.
– Proszę, nie złość się na nią – powiedziała cicho Rosita kłaniając przede mną głowę, ale jakoś przed stadem ciężko jej było ugiąć kark.
– Co z tobą? – Trąciłam ją skrzydłem: – Boisz się mnie?
Pokiwała głową.
Raz zdarzyło mi się ją prawie zabić, ale nie panowałam wtedy nad sobą i nawet po tym nie okazywała lęku.
– Obiecałam Komecie uwolnić wszystkich kontrolowanych, jak już ich nie będę potrzebować.
– Karyme… – ucieła: – Przepraszam.
– Ogarnij się! Mam wrażenie jakbym stała przed kimś obcym, a nie wkurzającą siostrą!
Trzęsła się i wyglądała jakby miała się popłakać. Jakbym to ja katowała ją przez wiele miesięcy, a nie Meike.
– Nazwałam cię siostrą, zauważyłaś?
Pokiwała głową.
Co z nią jest nie tak?! Nie mogła aż tak się zmienić przez głupie okaleczenie.
– Rocio wyruszy z wami, chcę mieć Irutt na oku i lepiej żeby nic nie kombinowała, jesteś za nią odpowiedzialna. Nie wolno jej używać magii.
Kiwała w strachu głową.
– Zgodzę się uwolnić tą twoją Karyme, ale chcę byś porozmawiała z Kometą, martwi się o ciebie.
– A… ty?
Obejrzałam się na Irutt. Leżała wystarczająco daleko by nie słyszała dobrze tej rozmowy.
– Może odrobinę – przyznałam ciszej.
–To prawda? – Rosita spojrzała na mnie zlęknionymi oczami, łzy płynęły po jej policzkach: – Bo… Nic nie czuje.
– Naprawdę – westchnęłam: – Nie znoszę cię, ale mimo wszystko, choć nie licz że kiedykolwiek jeszcze raz się do tego przyznam, jesteśmy rodziną.
– Wybacz… Nie wiem co się ze mną dzieje, wszystko wydaje się mi przerażające, zwłaszcza ty, Ajiri mówi że to przez to co mi zrobili.
– Wiem, słyszałam. Po co ci ten opatrunek na szyi? – Zauważyłam go już ze wzgórza, gdy zebrałam wczoraj stado, ogłaszając im nowe zasady, tuż po jej powrocie z nie wiadomo skąd. Zniknęła wtedy na cały dzień.
Wargi jej zadrżały i cała zaczęła drżeć.
– Nie ważne, chodź do Komety.
– Wo-wolałabym nie…
– Nie?
– Ja… Ja… – Położyła się, chowając przede mną głowę i drżąc jeszcze bardziej. Przypomniała mi co sama przeżywałam, jeszcze nie raz drżały mi skrzydła.
– Rosita boi się że mogłaby jej zaszkodzić, nadal przeżywa że zabiła Thais – Irutt zaszła mnie od tyłu. Odwróciłam się do niej gwałtownie, przyciskając uszy do szyi i wbijając w nią wzrok.
– Tak odwdzięczasz się Komecie?! Zwracając ją przeciwko nam? Pożałujesz tego. – Uniosłam skrzydła, zaraz przypominając sobie że jeszcze nie mogę latać, dopóki rany się nie zagoją, musiałam pójść znów na własnych kopytach w stronę jeziora, gdzie nocowałyśmy z Kometą.
A gdyby zawaliła się jaskinia w której kazałam przebywać Karyme? Spałabym i nie miałabym o niczym pojęcia. Kometa też kłamała, też mnie oszukała, tylko że o tym nigdy by się nie dowiedziała, tak jak ja o jej przekrętach.
[Rosita]
Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, ani się poruszyć, lęk trzymał mnie ciasno w swoich szponach i wprawiał w drżenie całe moje ciało, puścił dopiero gdy Ivette już poszła. Poczułam na swoim grzbiecie ogon Irutt i ją obok siebie.
– Nie… Nie zwróciłaś mnie przeciwko nim… – wymamrotałam.
– I tak stałaby przy swoim, dyskusja z nią nie ma żadnego sensu.
– Nie mogłam jej tego powiedzieć… – wyłkałam: – Jakbym… Zmieniła się w Rocio… Nic już nie mogę zrobić…
– Chodźmy porozmawiać z Ajiri, może dowiemy się czegoś więcej.
– Nie, powie że przytyłam… – Ajiri się zmieniła, teraz uważa się za kogoś lepszego, potrafi utrzymać swoją wagę i zapamiętać tyle różnych ziół i sposobów leczenia, a ja zapominałam już nawet o tym czego nauczyła mnie mama.
– Nie widać byś przytyła.
– Lepiej już ruszajmy. – Podniosłam się, zapłakana, po próbie odebrania sobie życia dzień temu, mimo że zabiłam Thais w obronie Ivette, po porzuceniu córek, nawet nie miałam już dla nich mleka… Miałam być silna, a czułam się najbardziej beznadziejna na świecie. Spojrzałam na róg Irutt tak blisko mnie i od razu wyobraźnia podsunęła mi obraz jak wbija go we mnie. Jego czerwony koniec, przywodził na myśl krew, był wielokrotnie od czyjeś krwi.
– Rosita… – Irutt potrząsnęła mnie lekko ogonem: – Jesteś tu? – Patrzyła na mnie zmartwiona.
Pokiwałam głową.
– Powinnyśmy pójść do Ajiri.
Potrząsnęłam głową.
– Zdejmij mi obręcz. – Podsunęła swój róg, cofnęłam się przed nim, na drżących nogach: – Spróbuję zbadać cię magią Beerha.
– Nie mogę… Złamałabym rozkaz…
– Tylko na chwilę, Rosita, wiem że masz powód by mi nie ufać, ale chcę ci jakoś pomóc, więc albo to, albo niech Ajiri cię zbada.
Patrzyłam na kawałek metalu i wydawało mi się że jest wbity w jej pęknięcie, chyba nawet nie potrafiłabym go zdjąć.
– Ajiri…
Odetchnęła z ulgą, objęła mnie ogonem, prowadząc ku stadu. Zatrzymałam się jej parę razy, ale bez większego przekonania próbując się sprzeciwić.
~*~
– To ważny organ, bez niego zaburzają się emocje, dlatego zwiększył się też lęk, nie mam jak jej pomóc – powiedziała Ajiri, do Irutt, nie zbadała mnie, ani specjalnie się mną nie zainteresowała, jakbym była tu zbędnym dodatkiem. Tak też się zachowywałam, chowałam się za Irutt, drżąc przed każdym i bojąc się na kogokolwiek spojrzeć. Miałam wrażenie że wszyscy patrzą na mój tył i szyję z szyderczymi uśmiechami na pyskach, ciesząc się że cierpię. Że na to wszystko zasłużyłam i powinnam zniknąć.
– Raczej nie nadaje się do wyprawy, powinna wieść teraz spokojne życie i nie zajmować się żadnymi problemami – dodała Ajiri.
Popłynęły mi łzy. Irutt złapała mnie ogonem za przednią nogę, zerknęłam na nią, znów patrzyła na mnie z zmartwieniem.
– Dasz nam jakieś zioła na podróż? Coś na uspokojenie i ból, a może są też takie na złagodzenie lęku?
– Nie słuchałaś jak mówiłam że powinna zostać?
– Słyszałam, więc?
– Lepiej by zajęła się nią rodzina, Kometa o nią zadba, z Ivette może być ciężko, ale z Kometą powinna być bezpieczna. Jej kręgosłup się zrasta, nadal ciężko mi w to uwierzyć, może to przez to w co się zmieniła, niedługo stanie na nogi. Już teraz Ivette dała jej do pomocy kontrolowanych, więc nie jest bezradna, naprawdę może się nią zająć.
– Wyruszymy tak jak to było zaplanowane. Co z tymi ziołami?
Ajiri westchnęła, odpowiadając po chwili: – Przygotuje je.
~*~
Wyruszyłyśmy o świcie z nikim się nie żegnając, Irutt zabrała ze sobą zioła, ja nie wzięłam niczego, Rocio poszła za nami, ciągle oglądałam się na nią, czując ciarki na grzbiecie za każdym razem gdy widziałam jej puste oczy.
– Irutt… Przepraszam cię, powinnam była się za tobą wstawić, sama stawić czoła siostrze… – Zbierało mi się już na płacz.
Położyła ogon na moim grzbiecie.
– Do niczego już się nie nadaje… – wymamrotałam: – Nie potrafię już nikogo wesprzeć.
– To nie jest problem, cieszę się że jesteś, nikogo już więcej nie mam.
– Naprawdę odwróciłam się od własnej rodziny…
⬅ Tom I
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz