piątek, 21 stycznia 2022

Kryształy cz.3

Nowa wersja – 28.07.2025r.


[Rosita]


Właśnie mieli mnie zabrać kiedy przybyła Meike, z sroką na grzbiecie. Jej biała sierść była szara od kurzu, a na ciele miała kilka świeżych ran. Dostrzegłam zmieszanie w jej oczach, gdy patrzyła po wszystkich.

– Pani? – Ogiery pokłoniły się przed nią. 

Sięgnęła zębami do sroki, ta wzbiła się w powietrze zmieniając się w coś co wyglądało jak połączenie orła z pumą. Ogromny stwór przycisnął łapą Meike do ziemi, większą od niej, wystawała tylko jej głowa. Nie starczyło dla niego miejsca. Konie rozpierzchły się, ale i tak jeden z nich zginął pod tylną łapą. Przez zamieszanie nie wiedziałam tylko kto. Wszyscy uciekli w panice. Zostali tylko zaklęci.

Irutt?

Nie wierzyłam już że nas uratuje, nie dawała znaku życia od miesięcy. Ani Szafir.

– Wezwij wszystkich kontrolowanych – jej potężny teraz głos zabolał w uszach. Uderzyli o nią mocami, ale wszelkie żywioły rozpływały się zanim dotknęły jej ciała. Zmiotła ich ogonem, wyrzucając w powietrze, przycisnęła mocniej Meike do ziemi.

– Nie dostaniesz tego czego chcesz, choćbyś i wszystkich zabiła – Meike patrzyła wyzywająco w jej oczy.

– Flav… – Irutt uniosła ptasią głowę. Flavia zatrzymała się przed lasem, z żółtym kryształem na szyi i zielonym w klatce piersiowej, przy jej bokach ustawiły się jednorożce, oba z zielonymi kryształami w piersiach. Cała trójka wbiła w siebie nawzajem rogi. Odsunęli się na ziemię martwi, zanim ktokolwiek zdążyłby do nich dobiec.

Irutt wydała z siebie przeraźliwy skrzek, po nim słyszałam tylko szum. Uderzyła wysuniętymi szponami w grupę zaklętych, rozrywając ich ciała. Osunęłam się na ziemię, szeroko otwierając oczy. Zmiażdżyła Meike pod własną łapą, odrzucając pod moje kopyta zielone kryształy. Musiała choć trochę nad sobą panować, skoro o nich pomyślała. Piątka ocalałych zaklętych uciekła jej do lasu.

Nagle upadła w pogoni za nimi, wracając do swojej postaci, niebieski kryształ wypadł jej z pyska i potoczył się po ziemi. Złapałam zielone kryształy w pysk, podbiegłam do niej. Nie mogła zaczerpnąć tchu. Jej róg nadal się nie zagoił. Sierść odrosła i grzywa też zaczęła odrastać, ale nadal przez połowę rogu przechodziła wąska już szczelina.

– Pomocy! – krzyknęłam. Kontrolowani pojawili się na horyzoncie i zaczęli iść ku nam: – Nie! – Upuściłam kryształy, nie chciałam ich używać. Krzywdzić ich nimi. Zatrzymali się, jakby zmienili się w żywe rzeźby. Dzieliło nas conajmniej kilkanaście kroków, ale i tak poznałam wśród nich Rocio i… Mamę.

Irutt zwinęła ciasno ogon: – Zabije każdego z nich – powiedziała w kierunku ciał rodzeństwa jednorożców i Flavi, łzy płynęły po jej policzkach: – Przysięgam.

– Irutt… – wydusiłam: – Chodźmy stąd, proszę – Bałam się jej dotknąć, bałam się że mogłaby zareagować tak gwałtownie jak Ivette.

Załkała, zwijając się w kłębek. Położyłam się przy niej niepewnie, kierując wzrok na jeden z skrawków ziemi wolnych od krwi. Wzdrygnęłam się gdy położyła mi ogon na grzbiecie.

– Chciałabym zobaczyć siostry… – wydusiłam: – Jeśli jeszcze żyją i…. – Spojrzałam na kryształy, złapała je w ogon. 

– Stado Heathcliffa i Heather przybyło im z pomocą – szepnęła, wtuliła się we mnie, objęłam ją niepewnie, roniąc łzy. 

– Są całe?

– Wykorzystałam zamieszanie i okłamałam Meike, mówiąc jej że dotarli już aż tutaj. Będziesz musiała się sama przekonać co z twoimi siostrami.

Trzepot skrzydeł sprawił że znalazłam się na nogach, obok nas wylądował Theo, z Szafirem na grzbiecie. Obaj rozejrzeli się zaszokowani. Szafir schował się pod skrzydłem Theo. Przez wiele chwil nikt nic nie mówił.

– To ratujemy teraz Ivette i Kometę? – zapytał w końcu Theo.

Pokiwałam mu głową, dodając: – Irutt musi odpocząć.

– Mogę wziąć cię na grzbiet – zaproponował.

Dźwignęła się na nogi: – Nie. – Powiodła w stronę córki, Beerha i Enni, ciągnąc ogon, w którym trzymała kryształy, po ziemi, wcisnęła się pomiędzy ich ciała i tam się położyła. Zebrało mi się znów na płacz.

– Rosita! – Przybiegł Pedro, odruchowo chciał mnie przytulić, ale wycofałam się, szybko przebierając przy tym nogami.

– Małe są bezpieczne, zostawiłem ich z Serafiną. Theo, Szafir, nie wiem jak wam dziękować.

– Dziękuj mojemu bratu, ja niewiele mogłem zrobić.

– Irutt – Pedro pobiegł do niej: – Lepiej bym ja je wziął – Sięgnął po kryształy, puściła je nie zwracając na niego większej uwagi, otoczyła się ogonem. 

– W razie czego jesteśmy – dodał, trzymając je już w pysku. 

Ruszyłam na drżących nogach do mamy. Opadłam na nią, wtulając się w nią.

– Mamo… – zapłakałam, zadzierając głowę by spojrzeć w jej puste oczy: – Daj mi jakiś znak że tam jesteś, proszę. Mamo. – Zerknęłam przelotnie na Rocio. 

– Wracają – powiedział Pedro.

Obejrzałam się, Serafina prowadziła stado z powrotem. Małe biegły beztrosko na jego przodzie. Jedna zachowywała się tak jakby nic nie widziała, druga patrzyła na zmasakrowane ciała podekscytowana i Serafina musiała ją powstrzymywać od podbiegnięcia bliżej do zwłok.


~*~


Późnym rankiem odwiedziła nas Ajiri. Leżałam przy Irutt, która nie chciała odstąpić od martwych bliskich. Nie miałam serca, ani odwagi jej teraz prosić o pomoc.

– Sheila przyprowadziła Ivette – powiedziała Ajiri: – Opatrzyłam ją, teraz śpi. 

– Kometa nie wróciła…? – W oczach już zebrały mi się łzy.

– Kometa jest u Heather i Heathcliffa.

– Dla-czego?

– Ivette zabiła ich córkę, więc żądają by teraz oddała w zamian swoje życie, wtedy zwrócą nam Kometę.  Meike uszkodziła jej kręgosłup, to cud że do tej pory przeżyła i może lepiej byśmy ją tam zostawili i tak umrze w najbliższych tygodniach, albo miesiącach, a Ivette…

– Proszę, nie mów nic więcej. – Czułam się tak jakbym słuchała kogoś od Meike. Tak bardzo starała mi się pomóc, a teraz mówi coś takiego? Schudła przez te trzy miesiące i zaczęto ją przez to bardziej szanować, choć wcześniej, jeszcze zanim Meike wzięła nas w niewolę, nikt nie miał z tym problemu, zupełnie jakby Meike pomieszała im wszystkim w głowach. W stadzie było jeszcze więcej podziałów niż kiedykolwiek, każdy próbował być najlepszy, a Meike ich za to nagradzała, słabi byli odtrącani i nie raz zabijani. Należałam większość czasu do tej drugiej grupy, wszyscy traktowali mnie jak wyrzutka, właśnie oprócz Ajiri, Serafiny i Theo.

– Kometa to zrozumie, a jeśli oddamy im Ivette…

– Dlaczego Ivette ją zabiła?

– Na polecenie Meike, wyprała twojej siostrze mózg.

Popłynęły mi łzy, utknęłam spojrzeniem na Irutt, chyba tylko ona mogła nam teraz pomóc, stado mnie nawet nie posłucha.

– Irutt… Wiem że ci ciężko, ale… Proszę.

Uniosła głowę, patrząc na mnie wyczerpanymi oczami.

– Proszę… 

Ostatecznie nie pomogliśmy jej, ani jej córce, to ona musiała nas ratować i przez to ich straciła. Bałam się że nas o to obwini i znów zacznie się na nas mścić.

Zmieniła się w jaskółkę, lądując niezgrabnie, omal nie spadła, na moim grzbiecie. Użyłam mocy, przywołując pnącza, które zerwały ze mnie opatrunek. I tak została po tym już tylko blizna, którą mogłam zakryć ogonem. Nie wyobrażałam sobie by ktoś obcy miał wiedzieć co Meike mi zrobiła i traktować mnie poważnie.


[Serafina]


Wszyscy byliśmy wyczerpani i nikt na nic nie narzekał, wdzięczny że wiedźma nie żyje. Ja i strażnicy mieliśmy mnóstwo rzeczy do zrobienia i nie mogliśmy jeszcze odpoczywać. Parę razy przeszłam się do ciała Meike, za każdym razem coraz bardziej zjedzonego przez drapieżniki. Traciłam tu czas, ale ciągle miałam wrażenie że to nieprawda, że tylko śnie i koszmar nadal trwa. 

Nagle przestano wymagać ode mnie czegokolwiek i wszyscy mnie słuchali jakbym im przewodziła. Prawie jak przed trzema miesiącami, ale wtedy Chaos była z nami, Ivette robiła co chciała, ale przynajmniej stado miało, choć beznadziejną, to jednak przywódczyni. Teraz nic już nie było takie samo.


Ciocia zostawiła Ivette na odosobnionej, leśnej polanie, kawałek dalej pilnowali ją strażnicy, starając się pozostać niezauważeni, kiedy ich mijałam mieli niepewne miny, jakby robili coś złego. Rozkaz wyszedł od cioci, a ja się zgodziłam. Już z daleka widziałam jak Ivette się trzęsie, okryta własnymi napuszonymi skrzydłami. Jakbym patrzyła na kogoś obcego.

– Ivette… Pani? Jak mam się do ciebie zwracać?

– Jak chcesz – odpowiedziała obojętnym tonem.

Czułam od niej zapach krwi. 

– Czy nadal nam przewodzisz? Czy rezygnujesz? – Zobaczyłam krew też na trawie, coś było nie tak. Złapałam ją za jedno z opatrzonych skrzydeł.

– Puszczaj! – Wyrwała mi je, puściła gałązkę, którą trzymała w zębach, tkwiącą w starej, otwartej bliźnie. Wbiła wzrok w ziemię, przyciskając uszy do szyi. Patrzyłam na to w milczeniu i z niedowierzaniem.

– Zawołajcie ciocie! – krzyknęłam na cały głos do strażników którzy nie zbliżali się na tyle by Ivette ich widziała.

– Muszę zobaczyć Kometę.

– Kiepsko ci to idzie – skomentowałam, próbując sprawić że się na mnie zezłości. Odzyskać choć namiastkę normalności.

– Puśćcie mnie do niej! – zażądała.

– Puścicie? – Zaskoczyła mnie zupełnie. Nikt jej nie trzymał i sama nie próbowała nawet ruszyć się z miejsca. Zawsze walczyła ze wszystkimi, nie ważne ilu ich było.

– Co się… – Przybiegła ciocia: – Matko, Ivette! Co ty wyprawiasz?!

– Zrobiłam jej krzywdę…?

– Jej? Sobie zrobiłaś krzywdę. – Ciocia wzięła jednej z opatrunków.

– Co Meike z nią zrobiła? – zapytałam, biorąc opatrunek od cioci i przytrzymując go pod raną. 

Ciocia powoli wyciągnęła z niej gałąź.

– Chyba podałam jej za dużo ziół na uspokojenie. – Zajrzała w oczy Ivette, wyglądały na nieco otępionę. Potem oczyściła jej ranę i opatrzyła z moją małą pomocą. Bez jakichkolwiek protestów ze strony Ivette.

– Chcę do domu… – wymamrotała.

– Pani, już jesteś w domu. Rosita poszła po Kometę.

– Zabiłam jedną z nich, zabiją ją… – Wgryzła się w świeżą ranę, z grymasem bólu na pysku.

– Potrzebujemy tu pomocy! – zawołała Ajiri. Złapałam za grzywę Ivette, starając się ją odciągnąć. Po chwili przyszli strażnicy. Uspokoiła się momentalnie, widziałam tylko jak ściska z całej siły zęby, w jej oczach utknęły łzy. Ciocia skończyła ją opatrywać.

– Zostaw mnie.

– Kometa niedługo wróci, pani, będzie dobrze.

– W takim stanie nie może przewodzić stadem. – Spojrzałam na ciocie.

– Zawsze źle reagowała na te zioła, a ja podałam jej ich sporo, widzisz jaka jest roztrzęsiona, jakby Meike częściowo złamała jej ducha.

Ivette wszystko słyszała, ale odwróciła się do nas tyłem i w żaden sposób tego nie skomentowała.

– Szkoda że przywódczyni nie ma już z nami – dodała ciocia: – Czy kiedykolwiek wróci?

– Też bym tego chciała, ciociu. Chaos jest niezastąpiona.

– Co zrobiliście z moją matką?! – Ivette odwróciła się do nas, wstała już na nogi, zobaczyłam jej wszystkie rany, żaden koń tyle nie oberwał podczas treningów co ona.

– Pani, musisz odpocząć – Ajiri nakłoniła ją by znów się położyła, Ivette uniosła nad nią skrzydło, okropnie drżało, patrzyła na nią, jakby próbowała  przełamać się by ją uderzyć.

– Śmiej się, śmiało! – krzyknęła do mnie.

– Nie zamierzam. To straszne co Meike ci zrobiła.

– Nie potrzebuję twojego współczucia.


~*~


[Rosita]


Przy granicy stada Heather i Heathcliffa spotkałam dwójkę karych ogierów, z niebieskimi i pomarańczowymi kryształami na umięśnionych szyjach. 

– Chcemy Ivette, a nie ciebie, Rosita.

Znali moje imię, choć nigdy wcześniej się nie widzieliśmy.

Zerknęłam na jaskółkę na moim grzbiecie, Irutt wyglądała jakby odpłynęła gdzieś myślami, w straszne, pełne bólu wspomnienia. 

– Proszę, tak wiele przeszliśmy, Ivette nie zrobiła tego umyślnie, Meike ją zmusiła.

– Opiekujemy się Kometą, jest teraz jedną z nas, zapewnimy jej wszystko co najlepsze. Ivette niech tylko oddali się z waszego stada, a ją zabijemy, nie interesuje nas czyj był to rozkaz. Powinna wiedzieć lepiej.

– Oddajcie Kometę, albo będę musiała was zabić – Irutt zleciała z mojego grzbietu, zmieniając się w siebie, zakręciła ogon.

Patrzyli na nią zaskoczeni.

– Zmiennokształtna.

– Zaczekajcie tutaj, decyzja należy do naszych przywódców – Poszli w głąb terytorium, rozmawiając po drodzę ze sobą ich ton był pełen zdziwienia. Chciałabym poczuć czy ukrywają lęk czy jednak się nie przestraszyli.

– Dziękuję… – Oparłam pysk na grzbiecie Irutt. Zmieniła się z powrotem w jaskółkę, usadawiając się blisko mojej szyi: – Chciałabym móc ci też pomóc. Chciałabym… By oni żyli.

Poczułam na sobie jej łzy.

Kiedy słońce zaszło Heather przyniosła na własnym grzbiecie śpiącą klacz, z rozległymi ranami na ciele, krew sklejała jej potarganą, gęstą, szarobrązową sierść, najbardziej rzucała się w oczy blizna wokół szyi, na której wisiał pomarańczowy kryształ. Heather położyła ją naprzeciw mnie. Klacz otworzyła niebieskie, nieco zamglone oczy, patrzące na coś obok mnie bez wyrazu, trzepnęła łbem, nawiązując kontakt wzrokowy.

– Rosita! – wykrzyknęła radośnie, strzygąc uszami: – Strasznie długo cię nie słyszałam, pewnie już za… Coś nie tak? 

Dopiero teraz poznałam że to Kometa, skrócili jej nawet grzywę do połowy szyi i ogon do uda, odnalazłam charakterystyczną białą ciapkę na brzuchu, druga zniknęła pod zaschniętą krwią, zauważyłam mnóstwo śladów po cięciach i kłuciach czymś ostrym na całym ciele, głębokie rany nad pęcinami. Nie mogłam uwierzyć że jest w tak fatalnym stanie. W oczach zebrały mi się łzy. 

– Poczęstujcie się, a ja jeszcze zamienie z nią słowo. – Heather postawiła przed nami połówkę kokosa pełną najróżniejszych ziół i owoców. Położyła się obok Komety, szepcząc coś do niej. Trzęsły mi się nogi i już płacz ściskał za gardło. Mama chciałaby bym była teraz silna, dla niej, ona… Naprawdę umiera.

– Jak to?! – krzyknęła do Heather rozpaczliwie: – Nie możecie tak nas zostawić…

– Jeszcze możesz zostać, ale jak wolisz wrócić, to będziecie musiały coś same wymyślić.

– Ale… Ale Ivette…

– Twoja decyzja, w razie czego wołaj – Heather nas zostawiła. Kometa popatrzyła na nas już zapłakana.

– Co się stało? – spytałam, ocierając własne łzy.

– Ja… Ja jestem potworem… – Spuściła wzrok i uszy jej opadły.

– Nieprawda.

– Zdejmiesz mi kryształ?

– Jesteś mrocznym koniem? – zapytała Irutt.

– Och… Irutt naprawdę żyje? – Kometa poderwała głowę, patrząc na jaskółkę szeroko otwartymi oczami.

– Mrocznym koniem? – spytałam.

– To znaczy że głód zmusza ją do atakowała wszystkiego co się rusza. Bez zjadania innych koni nie przeżyje.

– Zmieniłam się w niego w rzece… – przyznała Kometa: – Przez to czarne, uwolniło się z pomarańczowego kryształu, za bardzo się tam szamotałam i zahaczyłam… W sensie w rzecę… – opowiedziała nam o całej przeprawie przez rzekę, w tak chaotyczny sposób że nie potrafiłam zebrać tego wszystkiego do kupy i zrozumiałam tylko część: – Heather nam pomagała… Też są mrocznymi końmi.

– Ciał na razie nie brakuje, Kometa. I jeszcze ich przybędzie, zamierzam zabić wszystkich, którzy skrzywdzili moich bliskich, mogę je dla ciebie zamrozić – powiedziała Irutt.

– Naprawdę jesteś przerażająca… – Kometa cofnęła uszy, krzywiąc się nieco.

– Nikt i tak nie powstrzyma mnie przed tym, dopiero wtedy będe mogła w spokoju umrzeć.

– Irutt, nie musisz tego robić – prosiłam.

– Nie mogę ich jeść! Ja… Nie mogę, prawda? – Kometa spojrzała na mnie: – Chciałabym chociaż móc pożegnać się z Ivette, ale… Nie będę mogła tu już wtedy wrócić. Heather postawiła taki warunek. Nie chce by ktokolwiek ginął z mojego powodu…

– Oni zignęli i zginą przez to co zrobili, nie robię tego dla ciebie. Daje ci jedynie opcje skorzystania na tym.

– Kiedy Meike ich zmusiła!

– Zmusiła ich do zabicia moich bliskich? 

– Coś wymyślimy, przez jakiś czas będziesz zabezpieczona – powiedziałam, nie chcąc jej mówić że umrze do tego czasu, łzy znów zbierały mi się w oczach: – A… Irutt może zmieni zdanie…

– Nie, Rosita, już teraz nie mam nic do stracenia. Pomogę ci jeszcze z kryształami, a potem ich zabije. Akurat Flavia wiem że by tego chciała.

Kometa usiadła nagle, patrząc w dal zaniepokojona: – Kto to? Mają dobre zamiary, prawda?

Szła ku nam grupa strażników z naszego stada.

– To nasi strażnicy, nie poznajesz ich? – spytałam.

– Wiesz… Ja… Ja teraz trochę słabo widzę.

Przytuliłam ją, w końcu już nie potrafiąc dłużej wstrzymywać płaczu. 

– Nie jest aż tak źle… – Objęła mnie.: – Was, znaczy tylko ciebie, bo o Irutt nie miałam pojęcia, od razu poznałam…Poza tym nigdy nie wiadomo komu można ufać, wiesz, Meike…

– Zabiłam ją – przerwała jej Irutt.

Teraz wiem że potrzebowała czasu by choć trochę się zregenerować.


~*~


[Kometa]


Wzruszyłam się na widok Ivette, choć nie powinnam tak przy strażnikach. Nie powinnam za bardzo się też tak do niej uśmiechać, bo to mogłoby wydać się jeszcze bardziej podejrzane. Zwłaszcza że sama powstrzymała się od jakichkolwiek emocji i… Mam nadzieje że to z powodu strażników.

– Zostawcie nas same – kazała ostro całej piątce, jakby zrobili coś złego. Trójka niosła mnie, a dwójka towarzyszyła nam przez całą drogę, Rosita z Irutt oddzieliła się od nas zaraz po przekroczeniu granicy. Wspomniała coś że musi nakarmić małe.

Zsunęłam się na zad, kiedy mnie kładli, nie potrafiąc się już doczekać. Kilka razy obejrzałam się, czy już zniknęli z pob… Ivette przyległa do mnie nagle, kurczowo obejmując skrzydłami. Trzęsła się jakby zmarzła, ale było dość ciepło, chyba że to przez pobyt w tych jaskiniach... W końcu miała cieńszą sierść, a właściwie jak większość koni, nie tak puszystą jak moja… Chyba trzęsła się z innego powodu, przecież czułam ile ciepła bije od jej ciała. Wtuliłam głowę w jej pióra, przywierając do nich policzkiem. Prawie zapomniałam jakie są miękkie i jak przyjemnie pachną.

Odsunęła się, przyjrzała mi się dokładnie. Zbyt dokładnie. Uśmiechnęłam się niepewnie, zniżając głowę i cofając uszy. Może lepiej nie pytać o to drżenie? Jest strasznie cicha, właściwie nie powiedziała ani słowa bezpośrednio do mnie… 

– Ivette… Powiesz coś może?

Odgarnęła delikatnie sierść pyskiem, liżąc moją największą z ran. Skrzywiłam się przez nagłe szczypanie. Równie nagle zdałam sobie sprawę że przygotowała opatrunki. Leżały tuż obok.

– Czy nie powinni się tym zająć Ennia i Beerh? 

– Nikomu już nie powinnyśmy ufać. – Miała taki zduszony głos.

– Jestem pewna że…

– Oni nie żyją.

Opatrunek bez przerwy jej się przesuwał i wypadał, tak mocno drżała, z każdą chwilą bardziej, a to dopiero pierwszy z wielu. Uderzyła w nie nagle, rozsypując po gałęziach, krzakach i mchu. Wstrzymałam oddech. Zacisnęła powieki i zęby, tłumiąc jęknięcie. Wtuliłam głowę w jej klatkę piersiową, bo tylko tam dosięgnęłam. Zmrużyłam oczy, próbując rozpoznać znajomą, ale strasznie rozmazaną klacz, która właśnie do nas szła.

– Ivette… – Trąciłam ją nagląco w przednią nogę.

– Matko...

Uciekłam spojrzeniem w bok, zawstydzona. Poznając po głosie to chyba Ajiri. Ivette przycisnęła delikatnie pysk do mojego policzka.

– Co ona ci zrobiła? – Ajiri podeszła bliżej, zmniejszyła się przez te… Lata? Miesiące?

– Nie wiem… Nic. Prawdopodobnie to… Skomplikowane… – Przebrałam przednimi nogami czując bolesne napięcie w kręgosłupie: – Mówię bez sensu, prawda? Ile minęło czasu?

– Trzy miesiące.

Już dawno powinni mi podnieść zad i zrobić coś z tylnymi nogami co robili u Meike, zawsze po tym czułam odrobinę mniejszy ból. Przynajmniej wtedy kiedy mnie nie bili, wtedy różnica była naprawdę niewielka, bo cała reszta bolała gorzej od kręgosłupa.

Meike wykorzystywała mnie do wymuszania posłuszeństwa na Ivette… Znaczy wywnioskowałam to z tego co robiła, nigdy nie powiedziała tego na głos, mówili raczej że cierpię przez Ivette, za każdym razem gdy zadawali mi ból.

Ivette stanęła przed nią, z rozpostartymi skrzydłami, kładąc ostrzegawczo uszy.

– Właściwie to… – Nagle zrobiło się tak pusto, spojrzałam smętnie na spłaszczony pod ciężarem jej kopyt mech, a potem na nią. Chciałam by znów była tak blisko.

– Pani, trzeba jej pomóc, po to tu jestem. – Ajiri pochyliła głowę.

– Wszystko zrobię sama. – Ivette powiedziała to tak niskim tonem, jakby chciała ją zabić: – Zostaw tu to co przyniosłaś i odejdź.

– Pani, obawiam się że nie znasz się na tym.

– Sprzeciwiasz się mi?

– Jestem pewna że Ajiri… – wtrąciłam urywając w połowie. Nie chciałam jej zezłościć. Ale przecież Ivette nic mi nie zrobi, chyba. Nie, nadal mnie kocha. Tak myślę. A jeśli coś było w tym co mówili?

– Nie bój się mnie. – Odwróciła się, obejmując mnie łbem, z uszami już tylko skierowanymi do tyłu, zamknęła oczy, wzdychając: – Wiesz że cię kocham. Nie rób mi tego.

– Przepraszam – szepnęłam.

– Pani… Tym bardziej powinnaś zrozumieć że Kometa potrzebuje pomocy kogoś bardziej doświadczonego – wyjaśniła Ajiri, nie unosząc łba.

– Skar… Chciałam powiedzieć że Ajiri… 

– Możesz mnie nazywać jak chcesz. – Tym razem sama mi przerwała, wsuwając pysk pod moją skróconą dawno temu grzywę.

– Ale Ajiri…

– Nikt w tym stadzie już mnie nie obchodzi. – Spojrzała wrogo za siebie, na Ajiri, nie odwracając do niej głowy.

– Heather mówiła że będę mogła chodzić… Chciała mnie tylko pocieszyć, prawda? Chyba że… To prawda?

Ivette objęła mnie skrzydłami: – Nie pozwolę ci umrzeć.

– Chcesz oddać stado Serafinie, pani? – zapytała Ajiri.

– To było twoje marzenie – powiedziałam smutno, muskając ją na pocieszenie w szyję: – Co się stało? – Dotknęłam czule jej chrap swoimi. Ajiri odwróciła głowę, z zniesmaczonym wyrazem pyska. Dobrze że Ivette tego nie dostrzegła. Wsunęła mi pysk pod żuchwę, pieszcząc chwilę miejsce blisko gardła. Przeszły mnie dreszcze, ale to tylko dlatego że Meike próbowała mi wmówić że Ivette jest… Powiedzmy że niebezpieczna. To brzmi o wiele łagodniej. I że chciała żeby mnie bili. W co nie uwierzę.

Ajiri odchrząknęła: – Pani, skoro stado cię już nie interesuje, to może warto zrzec się przywództwa? Zastanów się nad tym, pani. W każdym razie, czy mogę w końcu zająć się jej obrażeniami?

– Jestem pewna że Ajiri nic mi złego nie zrobi, zwłaszcza kiedy będziesz ją obserwować. – Podskubnęłam ją dość nagle za uchem, zastrzygła nimi. Po prostu miałam ochotę to zrobić. Schyliła głowę, dając mi lepszy dostęp do swoich uszu, a sama zajmując się moją klatką piersiową, dopóki nie stęknęłam, jak natrafiła na ranę. Nie zdążyłam też ukryć łez, przez to jak zapiekło. Patrzyłyśmy sobie w oczy dłuższą chwilę. 

– Przecież nie pozwoliłabyś mnie skrzywdzić. – Uśmiechnęłam się do niej, odchylając uszy na boki.

– Dobrze. – Przystanęła obok, otulając mnie skrzydłem, za co byłam jej wdzięczna.

– Gdzie mama? – spytałam.

– Musiała dokądś wyruszyć, nie wiem kiedy wróci.

– Dam ci najpierw coś na ból, rany są zbyt głębokie i na pewno cię zaboli przy ich czyszczeniu i opatrywaniu. – Ajiri podała mi łodyżkę zioła. Ivette je zabrała. 

Zamrugałam pytająco.

– Najpierw ty. – Podała je z powrotem Ajiri.

– Przyjrzyj się pani, na pewno poznajesz że to ból.

– Mogłaś znaleźć podobną do tego zioła roślinę.

– Niech będzie, pani. – Ajiri skubnęła część. Dopiero potem Ivette pozwoliła mi je zjeść. 

Albo raczej próbować zjeść, z trudem je przełknęłam, nigdy nie jadłam niczego bardziej gorzkiego.

– Nie smakuje ci? – zapytała Ajiri.

– Zaraz, ale dlaczego mama właściwie miałaby gdzieś pójść?

– Szuka nas i na razie nie wiemy gdzie jest – odpowiedziała Ivette.

Jestem pewna że kłamała, a mama… Mama nie żyje, albo gorzej, jest pod wpływem zielonego kryształu… Tak, to myślę że Meike szybciej by zrobiła. Właściwie to śmierć byłaby gorsza, bo…

– Musi istnieć sposób by jej pomóc… Może Irutt zna jakiś? Coś wspominała o kryształach.

– Domyśliłaś się? – spytała zaskoczona Ajiri.

– Tak jakby Meike trochę zdradziła mi swój sposób myślenia… Zapytałam ja czemu mnie nie zabiła, powiedziała wtedy…


~*~


[Rosita]


– Rosita, małe nie mogą być cały dzień bez mleka – Serafina podeszła do mnie, gdy tylko wypatrzyła mnie w drodzę do córek. Irutt nadal siedziała na moim grzbiecie. Popłakałam się. Przez dłuższą chwilę nie potrafiąc zaczerpnąć powietrza. 

– Z Kometą jest aż tak źle? – spytała Serafina. 

– U-umiera…

– Wyzdrowieje – stwierdziła Irutt.

– Jak? Meike uszkodziła jej kręgosłup – powiedziała Serafina.

– Przy dobrej opiece w końcu odzyska czucie.

Podbiegł do nas Pedro. Unikałam jego wzroku. Przez ten cały lęk i po tym co się ze mną stało już mnie nie zechcę. Jak tylko się dowie przestanie się starać i po prostu mnie zostawi. 

 Małe znalazły się przy mnie, jedna stała naprzeciwko przypatrując się ciekawsko, a druga wtulała się w jej bok, ta z jaśniejszymi oczami, stojąc tyłem do mnie. 

– Ta klacz da nam teraz jeść? 

– Ta klacz to twoja mama – powiedział Pedro.

– Czemu cieknie ci woda z oczu? Mamo – ostatnie słowo powiedziała z naciskiem, podreptała do mnie, jej siostra trzymała się jej. Córka z ciemniejszymi tęczówkami, schyliła głowę by spojrzeć prosto w moje oczy, obserwowała uważnie spadające na ziemię łzy, jakby widziała je pierwszy raz w życiu.

Pedro i Serafina popatrzyli na siebie zaniepokojeni.

– To nie jest woda, tylko łzy – Irutt pochyliła się nad klaczkami, nadal jako jaskółka, wydawała się żywsza, jej głos brzmiał tak przyjaźnie jak wtedy gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy i to ja byłam wtedy źrebakiem: – Wasza mama płacze, bo jest jej smutno.

– Co to znaczy smutno?

– To przeciwieństwo radości. Ostatnio wydarzyło się mnóstwo złych rzeczy…

– Irutt, możesz się z tym nie zgadzać, ale to ja jestem tu zastępczynią i chcę byś trzymała się od nich z daleka – powiedziała Serafina mierząc prosto w jej oczy. Cofnęłam uszy.

– Cicho! Rozmawiam teraz z gadającą jaskółką! – Odważniejsza mała tupnęła jedną z nóg.

– Naprawdę? – spytała głośniej druga, unosząc główkę wysoko.

– Może cię dotknąć?

Spojrzałam zmartwiona na Pedro.

– Nie widzi – powiedział.

– Irutt, trzymaj się na uboczu – kazała Serafina.

– Uratowała nas, nie powinnaś tak jej traktować – wtrąciłam.

– Nie ufam jej, może tu zostać, ale bez zbliżania się do źrebiąt. 

– Serafina może mieć rację… – dodał Pedro.

Mała sięgnęła po Irutt, tak szybko że niewiele brakowało by ją złapała. Uderzyła pyszczkiem o mój grzbiet. Irutt wzbiła się do lotu, po krótkim namyśle odlatując w stronę lasu.

– Nie uciekaj! Chcę jeszcze pogadać!

Pedro przytrzymał klaczkę, gdy rzuciła się do biegu.

– Ej!

– Nie waż się mnie bić, bo dostaniecie karę – ostrzegł Pedro. Już uniosła zadek by go kopnąć, ale go opuściła, tupiąc jedynie nogami.

– Jesteś wredna! – krzyknęła do Serafiny, druga z bliźniaczek ją kopnęła.

– Co ja mówiłem? – Pedro ją od niej odciągnął.

– Widać że są Isona – skomentowała Serafina.

Miałam ochotę zniknąć, tak po prostu, jakbym nigdy nie istniała.

– Są moje, nie widzisz że ich oczy przebarwiają się na szaro? Ale faktycznie ciężko je ogarnąć.

– Muszę… Odpocząć… – wydusiłam.

– A kiedy dostaniemy imiona? Mówiłeś że mama nas nazwie! 

– Mógłbyś sam to zrobić? – poprosiłam, nie patrząc na niego.

– Zastanowimy się nad tym potem, mogą jeszcze poczekać.

Mała złapała mnie nagle za wymie, a druga poszła w jej ślady, bolało gdy próbowały ssać, przycisnęłam głowę do klatki piersiowej, niemal zamykając całkiem oczy.

– Nic nie leci, to na pewno nasza mama?

– Oczywiście – powiedział nieco oburzonym głosem Pedro.

– Możliwe że to przez zabieg… – zaczęła Serafina. 

Uciekłam momentalnie, potrącając po drodzę małe.

– Rosita!

– Zostawcie mnie! – krzyknęłam, wbiegając do lasu najszybciej jak potrafiłam. Ktoś biegł za mną.

– Rosita, stój! – zawołała Serafina.

– Nie chcę cię więcej znać! 

– Ma prawo wiedzieć, martwi się o ciebie, nie widzisz tego!? On cię kocha!

Ivette wyszła zza drzew, ledwie zahamowałam przy niej. Cofnęłam się o parę kroków, zwieszając głowę. Serafina do nas dobiegła.

– Zajmij się stadem – kazała jej Ivette, już z położonymi uszami. Przebiegłam nagle obok niej, dostając się na polanę obu sióstr. Kometa uniosła głowę, zaskoczona na mój widok, położyłam się przy niej, płacząc. Objęła mnie. Ivette wróciła po krótkiej chwili, kładąc się przy jej wolnym boku, okryła nas skrzydłem. Spojrzałam na nią, odwróciła wzrok, wydając się przy tym zirytowana. Chciałabym teraz móc wiedzieć co czuje, czy zrobiło się jej mnie żal czy robiła to ze względu na Kometę?


~*~


[Serafina]


– Odchodzicie już? – Wróciłam z lasu, prosto do Pedro, próbował ogarnąć małe, które miały w głowie tylko zabawe i psoty, dopiero co je złapał.

– Wrócę jak będą już mogły przetrwać bez mleka. Nie będę mógł się trzymać tak blisko jak wcześniej. Pegazicy, która je karmiła skończyło się niedawno mleko, a inni wymigrowali daleko stąd jak tylko dowiedzieli się o podbojach Meike. 

– Powodzenia.

Odszedł na kilka kroków. Nie przepadał za mną i wiem że to nie było tylko moje wrażenie. Klaczki nie ruszyły mu się z miejsca.

– Co teraz? – Obejrzał się na nie: – Nie jesteście już podekscytowane wyprawą?

– Czy mama sobie poradzi? – spytała cicho ta z jaśniejszymi oczami.

– Jasne że tak – zapewniła ją siostra, odwracając do niej głowę: – Mama doskonale sobie radzi bez nas. 

– Nie mów tak więcej, dobrze? – Pedro silił się na spokojny ton, ale widać było po nim że puszczają mu już nerwy.

– Ale to prawda. Nie potrzebuje nas.


~*~


[Ivette]


Na niebie migotały już gwiazdy. Kometa zjadła kawałek czyjegoś ciała, pod moim skrzydłem, na tyle cicho że nie obudziła przy tym śpiącej obok nas Rosity. Twierdziła że ona już o tym wie, ale wątpię by dała radę znieść takie widoki.

Ajiri przygotowała Komecie posiłek z mnóstwa różnorodnych ziół, owoców i traw, twierdząc że jest niedożywiona stąd tak matowy kolor sierści i zamglone oczy. Z tego wszystkiego mogła zjeść tylko owoce, a i tak zostawiła ich sporo, podsunęła mi resztę.

– Skarbie… – Trąciła jedzenie zachęcająco.

– To twoje.

– Jestem już pełna, a ty, nie widziałam byś coś jadła.

Przyszła do nas Irutt, tak po prostu, jak do siebie. Położyłam uszy, przeszywając ją wzrokiem.

– Czego chcesz?

– Ivette, ona uratowała stado… – powiedziała Kometa.

– Jasne, uratowała. 

– Mnie właściwie też, znaczy mroczne konie nie chciały mi nic zrobić, ale też nie chciały mnie wypuścić.

– Zaczekam aż Rosita się obudzi – odezwała się łaskawie.

– Gdzie masz kryształy?! – krzyknęłam: – Należą do mnie, to moja matka, nie masz prawa jej kontrolować!

– Pedro je wziął.

– A, czyli trafiły do Serafiny, świetnie. Nie mogłaś dać ich Rosicie skoro tak bardzo się lubicie?

Spojrzała na mnie nieprzyjemnie, po czym zmieniła się w jaskółkę i odleciała.

– Pytałam cię o coś! – krzyknęłam za nią.


~*~


– Gdzie ukryłaś kryształy? – Obudziłam Serafine w środku nocy: – Gdzie moja matka?

– Kometa naprawdę…

– Mów gdzie są!

– Już, pani. Zadbałam o Chaos i Rocio, kiedy ty nie mogłaś. – Wstała, prowadząc mnie do lasu, wyciągnęła kryształy z dziupli, wyrwałam jej je.

– Rocio też chcesz…?

– Wracaj do stada.

– Dobrze, ale chciałabym najpierw zapytać o Rosite…

– Ma się po prostu wspaniale dzięki tobie, w ogóle nie płacze jak bardzo jej źle, także dzięki. A teraz idź już, nie chcę cię dłużej oglądać.

– Cieszę się że znów jesteś sobą, trochę mniej że Kometa tak na ciebie wpłynęła, ale mogę to zaakceptować, po tym co wszyscy przeszliśmy, o ile naprawdę nie jesteście spokrewnione.

– Nie pytałam cię o zdanie! Zejdź mi z oczu.

Skinęła mi głową, zawracając do stada.


Zatrzymałam się przed ciałami jednorożców, słysząc jak Rosita opowiadała Komecie o tym co się tu działo i licząc że spotkam tu Irutt, bo gdzie indziej mogłaby teraz siedzieć. Nikogo jednak tu nie było. Odwróciłam się już do odejścia. Znalazła się przede mną. Rozpostarłam skrzydła, zduszając w sobie krzyk. Zlękła mnie.

– Chcesz coś ode mnie? – zapytała.

– Możemy się nie znosić, ale ja też chce się zemścić na zaklętych. – Złożyłam już skrzydła, kładąc uszy: – Zwłaszcza na Karyme.

– Nie potrzebuje cię by ich zabić. Oprócz Karyme, jej nic nie zrobię, nie ma nic wspólnego z śmiercią moich bliskich.

– Chcę ich kontrolować, wiesz dokładnie że mam mnóstwo wrogów i stado które może w każdej chwili obrócić się przeciwko mnie.

– Nie licz na moją pomoc

– W takim razie Rosita zginie, chcesz tego? Stracić ostatnią osobę na jakiej ci zależy? Rocio już tam dotarła. – Rosita sama o wszystkim opowiedziała Komecie, to czego dowiedziała się o zielonych kryształach, od Sheili i Thais, jak jeszcze była tam z moją mamą; a Kometa powiedziała mi.

Irutt próbowała zerwać kryształy z mojej szyi, odskoczyłam od jej ogona, odrzuciłam go od siebie skrzydłem.

– Zdążę pomyśleć by ją zabiła, zanim ty cokolwiek mi zrobisz.

– To twoja siostra.

– Wiesz jak jej nienawidzę. – Blefowałam, nie nienawidziłam jej aż tak by ją zabijać, ale chyba każdy by mi w to uwierzył, w końcu myśleli o mnie jak najgorzej: – Co ci szkodzi by zrobić to co chce? Rosita nawet nie musi się dowiedzieć że mi pomagałaś.

Jej oczy się zaszkliły.

– Skrzywdź ją, a zrobię to samo z Kometą – obiecała.

– Tylko spróbuj.

– Chodź. – Poszła przodem.

– Nie myśl nawet przez chwilę że ci ufam. – Ruszyłam za nią.

– Nie różnisz się niczym od Meike.

– Tak, tak, mogłabyś wymyślić coś innego.

Ciszę przeszył czyiś krzyk. Widziałam oczami Rocio rozbłyski, ziemia zadrżała pod jej kopytami, stado ruszyło.

– Kometa! – Zerwałam się do lotu, zderzając się natychmiast z ziemią, przez rany, jakie zadał mi wtedy ten mroczny ogier moje skrzydła były dziurawe. Irutt już w postaci jaskółki zniknęła mi za koronami drzew. Poderwałam się, biegnąc tam na złamanie karku. Nie powinnam była jej zostawiać ani na chwilę.


~*~


[Irutt]


Midnight śmiała się szaleńczo, całe jej ciało pokrywały oparzenia, ogień Flavi strawił jej sierść i włosy, nie powinna była tego przeżyć, a tym bardziej stać o własnych siłach, przeklęci mijali ją w biegu. Konie uciekały, przed ich mocami, które je zabijały. Napadli na stado. Sheila leciała nad nimi, z zielonym kryształem utkwionym w klatce piersiowej, prosto na mnie…



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz