piątek, 21 stycznia 2022

Kryształy cz.3

[Kometa]


Zemdlała. Na pewno. Nie mogłaby umrzeć. To Ivette, nigdy by się nie poddała... Tak jak ja... się poddałam. Co ja zrobiłam? Przecież obiecałam.

– Tato, proszę, pomóż mi się do niej dostać – szepnęłam, patrząc w sufit z mnóstwem kamiennych kłów. Nie przestałam ronić łez, odkąd ją zabrali. Rozejrzałam się, szukając jakiegokolwiek… Nikt nie pilnował wyjścia. Nie słyszałam też nikogo. Ale słyszałam już normalnie, nie tak dobrze jak byłam tym… Potworem. Mogłam jeszcze taka zostać, wtedy miałybyśmy jakieś szanse.

A na pewno miałybyśmy je, gdybym nie uciekła i gdyby w drodzę do stada Heather nie czekała na mnie Meike.

Zaczęłam się przesuwać, używając do tego tylko przednich nóg. Próbowałam pracować całym ciałem, ale… To szło tak mozolnie. I ciężko. Ześlizgnęłam się na brzuch w korytarzu, przygniatając jedną z nóg. Oby nikt tego nie usłyszał. 

Dźwignęłam się znowu, poczołgałam się, kierując zapachem Ivette, czując coraz dotkliwiej jakby coś wbijało mi się w tą działającą część kręgosłupa. Najgorzej na środku, tylko leżąc na brzuchu, mogłam to załagodzić, ale skorzystałam z tego jedynie raz. Jeszcze bym nie zdążyła, tak jak do Heather.

Już docierałam tam gdzie zapach stawał się intensywniejszy, gdy natrafiłam prosto na białe nogi, przez chwilę pewna że to Meike. Później, podnosząc wzrok, dostrzegłam że biel już wyżej stanowi łaty na piaskowej sierści. Spojrzałam w przygnębione oczy Sheili, skrzywiłam się, cofając uszy, przeszła po prostu obok, udając że nie zauważyła mojej ucieczki.

Dotarłam do wejścia, do kolejnej jaskini, wyszły z niej momentalnie konie, przyległam do ściany, zamykając przy tym oczy. 

Tato, pomóż mi, zrób coś żeby mnie nie zauważyli – poprosiłam w myślach. I… Udało się. Odetchnęłam cicho, patrząc za nimi. Zmierzali do jaskini z której wyszłam. Przyspieszyłam. Nie zatrzymałam się nawet wtedy kiedy znów ścisnęło mi gardło, a serce podskoczyło. 

Skrępowali ją grubymi sznurami, tak że zupełnie nie mogła nawet drgnąć. Kwiknęła niewyraźnie, przez związany pysk. Nie poznała mnie, prawda? Bo zasłonili jej nawet oczy.

– Ivette... – wymamrotałam przez łzy, zanim oparłam na niej głowę, i wtuliłam w jej napiętą przez sznur szyję. Naciągnęli sznury zaczepiając końcówki o ciężkie skały rozstawione wokół. Ściągnęłam jej chociaż ten czarny materiał z oczu. Od razu nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. Bardzo szybko i płytko oddychała. Do środka wtargnął ciemnogniady i jasnogniady ogier, obejrzałam się za siebie, kładąc uszy.

– Odpuśćmy im – szepnął Ciemny do Jasnego, stojącego obok. To raczej nie są ich prawdziwe imiona, ale nazywałam ich tak już wcześniej, gdy pilnowali wąwozu i mnie.

– Wiesz że Meike nam nie daruje? 

– Nie możecie się jej sprzeciwić? – spytałam, stawiając uszy przyjaźnie. Choć ich nie lubiłam po tym jak brutalnie zaatakowali mnie w jaskini. Pewnie też na polecenie Meike, ale… Chyba nigdy ich nie polubię. Przecież nie muszę.

– Sprzeciwić, żeby skończyć jak…

– Nie odzywaj się do niej, bo pani wyrwie ci język – przerwał mu Jasny.

– Ale dosłownie? – spytałam: – Pozbawiła kogoś języka?

– A wbiła ci sztylet w grzbiet? – odpowiedział Ciemny. Ivette mruknęła coś niewyraźnie, poruszyła się, wiedziałam to tylko dlatego że przylegałam do niej niemal cała, sznury blokowały większość jej ruchów: – Zaczęło jej mniej więcej odbijać jak…

– Głupi jesteś?! – Głos Jasnego poniósł się echem: – Ma tu mnóstwo szpiegów, a ty mówisz o tym na głos? Tego się nie mówi. 

– Jakby wszyscy się sprzeciwili... – zaczęłam.

– Skończyliby jak jednorożce, ta ostatnia dwójka, bo reszta jest oczywiście martwa i gdyby tylko chodziło o śmierć...

– Naprawdę? Aż tak ci źle z naszą panią? – oburzył się Jasny.

– Może chciałbym w końcu normalnie żyć? Żałuję że poszedłem za tą wiedźmą.

– Myślisz że Chaos jest lepsza? 

– O wiele lepsza – wtrąciłam.

– Twoja opinia się nie liczy, bo to twoja matka.

– Ale spotkałyśmy się niedawno i zdążyłam ją lepiej poznać. – Zastrzygłam niespokojnie uszami. Czy to było jeszcze niedawno czy już bardzo dawno temu?

– Skończcie tą rozmowę póki jeszcze nic się nie stało – szepnął starszy, kary ogier, wchodząc do środka: – Zanieście ją z powrotem, pozbądźcie się śladów i pilnujcie. Jak Meike dowie się że uciekła znów każe nam ją bić. 

Tym razem Ivette kwiknęła, dosyć głośno, napuszyła pióra.

– Pozwólcie mi tu zostać jeszcze chwilę, to nic jak będzie potem za to kara… – prosiłam, wtulając się w Ivette. Wcisnęła bardziej uszy w szyję, więc nie wiem czy jej się to spodobało. Ale… Nie bardzo mogła mi też powiedzieć...

– My też oberwiemy – przyznał Jasny. Zaczęli podchodzić. Muszę coś wymyślić. Intruz, nie, a może? To… Irutt, tak. Praktycznie nigdy nie widziałam jej na oczy, ale dam radę, w końcu mogła być każdym.

– Czekajcie! – krzyknęłam tak nagle że się zatrzymali: – Ja… – Spuściłam wzrok, wzdychając: – Tak naprawdę ktoś pomógł mi się tu dostać i… Miałam odwrócić waszą uwagę… – Resztę mówiłam już z łzami w oczach, przekonując się sama do tej wersji: – To nasza jedyna szansa na ucieczkę, ale nie mogę zostawić tak Ivette. Jak ją rozwiążecie to wam powiem. – Spojrzałam po nich, cofając uszy, wpatrywali się na mnie groźnie, najbardziej ciemnogniady. A przecież… Nie był najchętniejszy do pomocy? Chociaż też najbrutalniejszy kiedy mnie bił...

– Ty chyba nie wiesz gdzie się znajdujemy, nikt się tu nie dostanie, bo nikt nie wie o istnieniu tego miejsca. A poza tym tak bez żadnych śladów? – powiedział ostro.

– To… – zawahałam się: – Irutt… – dodałam ciszej, jakbym nie chciała tego mówić. Dwójka gniadych ogierów popatrzyła na siebie podejrzliwie. 

– Przecież mówiła że miała odwrócić naszą uwagę – powiedział jasnogniady.

– A może to podstęp?

– Skąd wiedziałaby że tu są? Po co miałaby je ratować? I jakby to zrobiła z pękniętym rogiem? – wątpił kary. Kryształy. Na jednorożce też chyba działają, muszą działać.

– Jej róg nie jest już pęknięty, nie macie pojęcia o większości kryształów, ani tego co potrafią. – Położyłam uszy, posyłając im niechętne spojrzenie: – Irutt jest teraz po naszej stronie. 

– Faktycznie już o wszystkim wie… – stwierdził kary.

– Dlaczego Meike była tak nieostrożna? – dodał jasnogniady, spoglądając na niego pytająco: – Wiesz Kruku?

– Mogła wierzyć w swoje zwycięstwo. 

– Zawsze jest ostrożna.

– To nie byłoby nas tutaj – odezwał się zagniewanym tonem Ciemny: – Co robimy?

– Jeśli to prawda, to nic, zachowujmy się normalnie.

– Jak to? – zapytał głośniej Jasny, sama niemal to zrobiłam i Kruk przyglądał się mi tak uważnie że na pewno by coś zaczął podejrzewać, albo podejrzewał już teraz?

– Każdy z nas może się nią okazać, pozostali też, a co to oznacza? Że nikomu nie możemy ufać.

– Meike wraca. – Zajrzała do nas Sheila, składając znikające skrzydła.

– Irutt tu jest – zawołał Kruk: – Przynajmniej ona tak twierdzi. – Wskazał na mnie łbem.

– To nie możliwe. Nie ryzykowałaby dla nich. Pospieszcie się i wynieście stąd Kometę. 


[Ivette]


Wydałam z siebie całą serię kwików kiedy ją podnosili, aż skończyło mi się powietrze. Zakasłałam. Przez szczelnie zamknięty pysk, poszło chrapami. Kątem oka, jak przez mgłę po raz ostatni zobaczyłam ich w wejściu, a już po kilku minutach przyszła Meike. Przybiegła do niej tylko dwójka ogierów, sapali.

– Co wy tu robicie? – powiedziała nieśpiesznie: – Nie wzywałam was. 

– Domyśliliśmy się, pani że pewnie teraz zechcesz ją rozwiązać – wyjaśnił jeden. Nie ważne który i co mówili, są i zawsze będą wrogami. Kometa nie powinna im ufać. Wszystko im powiedziała! Dla głupich odwiedzin? Nie potrzebowałam tego. Zacisnęłam jeszcze mocniej zęby, w tym i oczy, czując jak ból rozchodzi się po szczękach.

– Co robiliście?

– My… Walczyliśmy ze sobą, w ramach treningu – odpowiedział jeden.

– Kometa akurat spała… – dodał drugi.

– Rozwiążcie ją i nakarmcie, wtedy dopiero przyprowadźcie. Dzisiaj nie walczymy. – Ostatnie trzy słowa powiedziała głośniej: – Potem zajmiecie się Kometą.

Napięłam już mięśnie. Leżałam nieruchomo, czekając aż zdejmą ostatni sznur, Meike przypatrywała się im.

– Coś nie tak, pani? – spytał ciemnogniady.

– Kontynuujcie.

Na końcu zdjęli sznur z mojego pyska, zostawiając związane tylko skrzydła. Rzuciłam się na nich, przewracając jasnogniadego. Ugryzłam, otwierając gwałtownie pysk, przez ostry ból rozchodzący się po zębach, jęknęłam, dając mu się zrzucić. Kopnęłam w jego bok tylnymi kopytami. Drugi już złapał za moją grzywę. Uderzyłam go łbem. 

– Ivette, wystarczy – powiedziała beznamiętnie Meike. 

Jasnogniady podciął mi nogi, upadłam, uderzając w drugiego kopytem, prosto w jego przednie kończyny, spadając starł sobie klatkę piersiową.

– Zwiążcie jej z powrotem nogi – kazała Meike. Kwiknęłam, podrywając się prosto na nią, zatrzymana gwałtownym szarpnięciem, zaparłam się z całej siły, szarpiąc. Meike przymknęła oczy.

– Musisz się nauczyć opanowania, zanim wznowimy naukę walki.

– Nienawidzę cię!

– Wystarczy że będziesz mnie szanować.

– Ty suko! 

Przewrócili mnie, przytrzymali, co chwilę odrywałam się im od podłoża, nie bacząc na to że kilka razy uderzyłam o nie. Znów związali mi nogi. Przynieśli jakąś papkę, pachniała jak przeżuta trawa.

– Jedź – kazała Meike: – Inaczej cię do tego zmuszą.

– Co to jest? – Wbiłam w nią wzrok.

– Trawa, w końcu wczoraj nie dałaś rady przeżuć – podkreśliła. Miałam serdecznie dość jej uwag.

Zacisnęłam zęby, nie potrafiąc stłumić jęknięcia, przez momentalny ból. 

– Właśnie o tym mówię, najwyraźniej jesteś gorsza nawet od Komety.

Przewróciłam pyskiem misę z papką, uderzyłam ją raz jeszcze łbem, odrzucając jak najdalej umiałam. 

– Zróbcie opatrunki na jej szczęki, jak już będziecie otwierać je na siłę, kiedy już skończycie ją karmić, to zwiążcie pysk, zostawiając opatrunki, aby zaczęło się goić.

– Zjem to! – parsknęłam.

– Z tego co widzę musi jeszcze poleżeć i się uspokoić. – Wyszła.

– Powiedziałam że to zjem! – Próbowałam ugryźć zbliżającego się ciemnogniadego.

– Nie masz innego wyboru jak zacząć w końcu jej słuchać, wiesz to. – Wziął misę, przyszedł z nową papką, jasny już przygotowywał opatrunki. Zawołali jeszcze dwójkę koni do pomocy.


~*~


Cała drżałam z nerwów, wytrzymałam jedynie do wyjścia na zewnątrz. Nie wiem nawet kiedy a znalazłam się pod Meike, po próbie jej zabicia. Oddychałam ciężko, zupełnie oszołomiona. Nie zraniłam jej nawet?!

– Przez ciebie zacznę żałować że okaleczyłam Kometę.

Szarpnęłam się mocno, oderwałam od ziemi, a potem straciłam dech, trafiając po jej ciosie w kamień kręgosłupem. Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami.

– Naprawdę jesteś gorsza od niej. Od każdego tutaj. 

Kwiknęłam przeciągle, przez związany pysk i owinięte wokół szczęki i żuchwy ciasno opatrunki, nie pozwalające mocno docisnąć do siebie zębów. Popłakałam się, nie mogąc tego w żaden sposób zatrzymać. Nie czułam przedtem nawet by zbierało mi się na coś takiego. Puściła.

– Żeby być tak słabym, bezużytecznym czymś. Nie zasługujesz już na miano istoty. – Nie mało że mówiła powoli by nie umknęło mi żadne ze słów to jeszcze podkreślała je wszystkie. Kopnęła w suchą ziemię, sypiąc mi piasek w oczy. Jęknęłam, zatrzęsłam się, mrugając i ocierając oczy o przednie nogi. Nie widząc że one też są całe w piasku. Nigdy tak nie szczypało, wręcz kuło. 

– Spójrz na siebie. I ty przewodziłaś stadem? Nic dziwnego że doprowadziłaś do jego upadku. Twoja matka się nie popisała, żeby wychować coś tak nieudacznego.


~*~


Bez przerwy napierałam skrzydłami na sznur i popuszczałam, przyciskając je do boków i znowu, coraz szybciej i mocniej, dusząc się aż w środku. Po kilku dniach dopiero się rozluźnił.

Weszli do środka, przywitałam ich kwiknięciem, jeden z nich westchnął przeciągle. Napuszyłam pióra. Mierzyłam ich obu nienawistnym wzrokiem. Uwolnili mi nogi i pysk. Rzuciłam się na nich, napierając skrzydłami na sznury z całej siły. Przycisnęli mnie do ściany. Wyślizgnęłam jedno ze skrzydeł, przecierając je o sznur, wyrywałam sobie garść piór, brudząc podłoże krwią.

– Łap je! – krzyknął jasnogniady, sięgając zębami do skrzydła. 

Uniosłam je wysoko i trafiłam z impetem w ogiery, wywracając obu na raz. Drugie skrzydło wyszło już bez problemu. Zaczęłam ich nimi bić, bez przerwy, krzycząc przy tym z frustracji. W końcu cała ziemia, skrzydła i kopyta, ociekały ich krwią. Konie które tu wbiegły, natychmiast się wycofały spłoszone. Obróciłam się do nich, dysząc z wyczerpania. Przełknęłam krew, wybiegając. Przy wejściu do Komety stał ten stary ogier. Stanęłam z nim dęba. Wybiłam się do lotu, spadając tylnymi nogami na jego grzbiet zamiast na głowę, tylko dlatego że zrobił unik. Ale i tak przewróciłam go, ryjąc w nim kopytami, aż do krwi, jeszcze długo po tym jak zrobił się zimny.


[Kometa]


Ivette wrzeszczała. Już nie spałam, choć przed chwilą byłam w przyjemniejszym miejscu – w domu, nawet wiedząc że to sen, ale to i tak lepsze niż wpatrywanie się w te same ściany. 

Uniosłam przód ciała, z oddali dochodziły odgłosy walki i dwa głosy, wołające o pomoc. O podłoże w korytarzu uderzało mnóstwo kopyt. Potem szamotanina zaczęła się bardzo blisko wejścia. Kruk krzyczał z bólu, jakby urywali mu kończyny, błagał o litość. Po kilku chwilach zupełnie ucichł. Wpatrywałam się w wejście, otrzepując się na myśl że to… Ivette… Stanęła tam cała w krwi, krew nawet kapała z jej pyska, krztusiła się. Nie. Dlaczego miałaby zabijać w tak okrutny sposób?

– Wstań... Uciekamy. Teraz – wysapała przez zaciśnięte zęby. Z pyska wisiał jej opatrunek, cały przesiąknięty krwią, zerwała go skrzydłem: – Powiedziałam wstawaj! – Zbliżyła się, szarpiąc mnie za grzywę. Wypłynęły mi łzy z oczu.

– Przecież wiesz… Wiesz… Ała! To boli…

Uniosła mnie, szarpiąc we wszystkie strony.

– Boli! – Przymknęłam oczy, krzywiąc się z bólu: – Ivette przestań! 

Rzuciła mnie na ziemie, wykasłując krew i zataczając się na nogach. Oparła się skrzydłem o ścianę, osunęła niespodziewanie na bok, zostawiając po sobie krwawy ślad.

– Ivette!

Dyszała ciężko, co chwilę wykasłując krew. Wtuliłam w nią głowę, z łzami w oczach. Przypomniałam sobie jak mnie wspierała gdy zamieniłam się w tego potwora, jak zlizywała mi krew z pyska żebym poczuła się lepiej. Pewnie teraz zamieszkał w niej, ale to minie...

Ciężko jej się oddychało, właśnie przez krew – wypływała z chrap, a wcześniej się nią ubrudziła od tych poległych koni... Zaczęłam wylizywać jej pysk. Przysunęła bliżej głowę. 

– Proszę, wstań… – wymamrotała.

– Nie mogę…

– Uciekaj… – Popatrzyła na mnie.

– Kochanie. – Musnęłam ją czulę po pysku.

Objęła mnie mokrym i zimnym skrzydłem.


~*~


[Ivette]


Zasnęłam przy Komecie, budząc się przed Meike. Stała naprzeciwko mnie w pustej jaskini. Wzięła głęboki oddech. Przycisnęłam uszy do szyi. Wbiła we mnie wzrok, a ja w nią. 

– Nienawidzę cię – syknęłam. 

– Co z tobą? – Przesunęła mnie po ziemi, za grzywę, zajrzała pod skrzydła, przewróciła na bok, wyraźnie czegoś szukając: – Otwórz pysk.

– Niczego nie mam. 

– Otwórz.

Zrobiłam co chciała, zbliżając gwałtownie do niej głowę, przyjrzała się dokładnie, po czym wyszła z jaskini. 

Po kilku minutach Sheila założyła mi i Meike zielony kryształ. Spojrzałam na wiedźmę nienawistnie, Sheila stanęła obok niej z zaszklonymi oczami. 

– Widzisz co zrobiłaś? – zapytała surowo Meike: – Jesteś zwykłą morderczynią.

– Myślisz że ten twój ukochany Chaos by cię kochał po tym wszystkim?! – Machnęłam gwałtownie skrzydłami, obijając nimi o ziemię: – To twoja wina! – Poderwałam się, upadając zbyt osłabiona na skalne podłoże. 

– Tego nie wiesz. – Jej kryształ zaczął świecić, a po chwili zagłębił się w klatkę piersiową. 

– Wszyscy cię nienawidzą, nikt nie jest tu dla ciebie! W stadzie też cię nienawidzili i nadal nienawidzą! Potrafisz tylko krzywdzić! – wykrzyczałam: – Skrzywdziłaś całą moją rodzinę! A niby tak bardzo kochasz Chaosa, ciekawe co by powiedział.

Poderwała przednią nogę, po jej szyi przebiegła sieć światła od kryształu, aż po oczy. 

– Niebieski – powiedziała do Sheili, ta się nie ruszyła. Zahaczayła nogę o nogę Sheil przyciągając ją tak do siebie: – Przynieś niebieski kryształ – cedziła powoli.

– Już… – Sheila odeszła od nas.

– Feniks też nie byłaby zachwycona tym co zrobiłaś z tymi końmi. – Meike przymknęła oczy, odstawiając nogę.

– Zrozumiałaby że to przez ciebie, to ty mi zrobiłaś! Nie ma nikogo komu by na tobie zależało, w przeciwieństwie do mnie. Mama na pewno nas szuka. A Kometa mnie kocha.

– Nie bądź taka pewna.

– A ty przestań łżeć! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, suko! 

– Sheila! – zawołała, dodając do mnie surowo: – Od tej chwili to Kometa oberwie za każde twoje nieposłuszeństwo. 

– To zwykłe tchórzostwo! 

– Zastanów się co głupoty wygadujesz.

Sheila przyniosła niebieski kryształ, od razu zakładając go na szyję Meike, zielony przestał świecić, wisiał już osobno, nie pozostawiając po wgłębieniu w klatce piersiowej ani śladu. Sheila skręciła ku mnie.

– Nie zbliżaj się! – Położyłam uszy.

– Zdejmę ci kryształ.

Sama zrzuciłam go podrzucając łbem. 

– Sheila cię teraz opatrzy, dasz mi jeden powód, a wykuje Komecie oko – poinformowała wiedźma.

Zacisnęłam zęby.


~*~


Wiedźma nieustannie kazała mnie obserwować. Drżałam przez cały czas, najbardziej skrzydła. Siłą woli tłumiąc wściekłość i ciągle przegrywając. Nie zaatakowałam nikogo oprócz siebie, a mimo to po każdym razie słyszałam przepełniony bólem krzyk Komety. Jak uroniłam choć łzę też jej coś robili.

– Nie potrafię! – wrzasnęłam w stronę Meike: – Daj mi w końcu spokój! – Uniosłam skrzydło, powstrzymując się od uderzenia w ścianę, trzęsło się jak drzewo chwiejące się przez wichurę. Oddychałam zbyt płytko. 

– Skoro chcesz by cierpiała.

– Zostaw ją! – Uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, ledwo powstrzymując się by nie rzucić się na tą sukę, a potem zdałam sobie sprawę co zrobiłam: – Nie… – Widziałam już jak siwy ogier wszedł do tunelu: – Nie! 

– Po tym na pewno cię znienawidzi – stwierdziła Meike: – Nie omieszkają się wspomnieć przez kogo cierpi.

 Opadłam na bok, tłumiąc z całej siły emocje. Spięłam się, zaciskając zęby.

– Wstań.

Zrobiłam co chciała, przez drgawki z trudem utrzymałam się na nogach, musiałam pomóc sobie skrzydłami. Miałam wrażenie że cała ziemia się kołyszę.

– Atakują nas! – Do środka wleciała Sheila: – Moja moc na nich nie działa, mają niebieskie kryształy! 

– Kto? – Meike wyszła z nią na korytarz. 

Do środka zakradła się czarna postać, pomyliłam ją z Kometą, zapominając że nie jest już mrocznym koniem, jak ta obca stojąca naprzeciwko mnie z dwoma niebieskimi kryształami w formie naszyjników. Jeden nosiła na szyi, a drugi zwisał z jej pyska. 

– Jestem tu na polecenie Heather i Heatcliffa – szepnęła: – Wymykamy się. – Podała mi go, założyła na skrzydło, które wyciągnęłam ku niej. Czy to możliwe by mój kryształ się strawił, czy nadal go miałam w żołądku? 

Naszyjnik spadł, jak próbowałam go sobie wsunąć na szyję, bo nagle nie potrafiłam wycelować. Meike zajrzała do środka. Mroczna klacz obróciła się gwałtownie, cała się zjeżyła, warcząc. 

– Zabij ją – kazała wiedźma.

Rzuciłam się na klacz od tyłu, wywracając ją. Spojrzała na mnie zdziwiona, gdy przekręciłam jej łeb, kark nie chciał od razu się złamać. Meike przytrzymała mroczną, nim ta się wyrwała. Włożyłam w to całą siłe, tuż przed śmiercią klacz zdążyła ryknąć.

Przy wejściu zgromadziło się więcej mrocznych koni, przyglądających się temu swoimi świecącymi morderczo oczami. Ruszyły na nas. Meike walczyła z nimi chwilę głównie unikając ciosów i ciągnąc mnie za sobą, dopóki mroczny ogier nas nie rozdzielił. Pognali za Meike, został tylko on. Przytrzymał mnie przy ziemi, otwierając pysk... Sheila przebiegła obok jaskini, odwracając na chwilę jego uwagę.

– Dopóki mają kryształy, będą ich chroniły przed waszą mocą – zawołała. Thais i Karyme przebiegły zaraz po niej, ta druga stanęła, specjalnie by obejrzeć sobie moją śmierć. Ogier schylił gwałtownie głowę, zasłoniłam się skrzydłem, przebił je kłami, to samo pewnie zrobi z moim gardłem.

Karyme trafiła go z boku, odbiła się od niego, upadając. 

Tylko po co to zrobiła? 

Złapał za jej długą grzywę wyrzucając w powietrze. Zerwałam drugim skrzydłem jego kryształ, chwycił je, przesunął mnie po ziemi i uderzył mną w ścianę. Pokrył go nagle lód. Utknął w bryle z wytrzeszczonymi oczami, które były lekko zwrócone za siebie.

Rozejrzałam się za Karyme widząc jak ucieka. Zabrałam kryształ, biegnąc do jaskini Komety. W środku odkryłam że jej nie ma, za to mnóstwo krwi pokrywało ściany i podłoże. 

– Pani – poznałam głos Foxa, w pierwszej chwili pomyślałam że zwraca się do Meike, że mnie zdradził, ale był tu sam: – Tędy, szybko – Wskazał na tunel, ledwo z niego tu wbiegłam.

– Gdzie Kometa?

– Stado Heatcliffa jej pomogło, musimy ich dogonić.

– Chyba już nie jest po mojej stronie.

– Co ty mówisz, pani?

– Zabiłam jedną klacz od nich. – Teraz zrobią to samo z Kometą.

– Dlaczego?

– Pomóż jej…

– Nic jej nie grozi.

– Powiedziałam żebyś jej pomógł! – Mój głos poniósł się echem, rozłożyłam skrzydła.

– Uciekamy – Złapał mnie nagle za grzywę, nim zdążyłam zareagować, biegliśmy już korytarzem, a za nami przeklęci. 


~*~


Wydostaliśmy się na zewnątrz, kręty teren porośnięty trawą i najpospolitszym jedzeniem otaczały licznie lasy. Po zgubieniu przeklętych skręciliśmy w zupełnie inną stronę niż grupa mrocznych koni, za która przez cały ten czas podążaliśmy kilkanaście metrów z tyłu. Zaparłam się kopytami, Fox wypuścił moją grzywę z pyska.

– Pani, musimy wrócić do domu, tam będziesz bezpieczna. – Obrócił się przodem do mnie.

– Wracamy po Kometę.

– Nic jej nie zrobią.

– Zrobią, bo zabiłam tą klacz! Dlaczego jesteś tak głupi!? – Uniosłam skrzydła, bojąc się uderzyć, dygotały całe. Ale przecież… 

– I tak nie mamy szans z tyloma końmi.

Zawróciłam, biegnąc znowu za grupą. Może jeszcze ich dogonię? Wybiłam się do lotu, powietrze boleśnie przecisnęło się przez rany po kłach na oby dwóch skrzydłach. Zderzyłam się z ziemią.

– Pani! – Fox pomógł mi wstać: – Trzeba to opatrzyć, inaczej nie polecisz…

– Puść! – wrzasnęłam, aż się wzdrygnął, a jednak nie spróbowałam mu się wyszarpać, jakby zaraz po tym Kometa miała ucierpieć. Przez miesiące tak było. To idiotyczne, teraz to nie ma nic ze sobą wspólnego. Dlaczego nie mogę tego przezwyciężyć?!

– Nie skrzywdzą jej, obiecuje. – Poprowadził mnie dalej, a ja nie protestowałam. Obejrzałam się, niewiele widząc przez opadające ze zmęczenia powieki.


[Chaos]


Wracałam od Heatcliffa i Heather, grupa, która pomogła moim córką jeszcze nie dotarła.

– Fox przyprowadził Ivette, opatrzyłam ją, pani, teraz śpi – oznajmiła Ajiri, czekająca na granicy. Brzoza obok niej stała niemal zupełnie z jednej strony pozbawiona liści. Ruszyłyśmy leśną ścieżką, strażnicy, przybywający wraz ze mną wyprzedzili nas kierując się do stada na odpoczynek. Ajiri kulała, z dnia na dzień poruszając się coraz wolniej, wraz z wzrastającą masą ciała obciążającego stawy. Zbyt wiele własnych problemów skutecznie zniechęcało do mieszania się w cudzę, mimo to chwilami nie opuszczała mnie myśl, aby chociaż spróbować z nią o tym porozmawiać.

– Co z Kometą? – zapytałam.

– Ponoć mroczne konie jej pomogły. 

W takim razie powinni już być. 

Poszłam do Ivette. Ajiri zostawiła ją na niewielkiej, leśnej polanie. Już z daleka dostrzegłam że córka cała się trzęsie, okryta skrzydłami. Zdążyłam zdystansować się od wszelkich emocji związanych z jej zaginięciem. Co więcej nie czułam jakby minęło kilka miesięcy, ponieważ dni płynęły jednym ciągiem, przez rutynę i nadmiar obowiązków. Stłumiłam pierwsze zmartwienie, w końcu nie powinnam jej nie niepokoić.

– Jak się czujesz? – Ułożyłam się obok.

– Dobrze – odpowiedziała obojętnym tonem.

– Możesz być ze mną szczera. – Oparłam głowę na jej grzbiecie, czując świeży zapach krwi. Złapałam delikatnie jedno z jej opatrzonych skrzydeł, podnosząc na chwilę. Zacisnęła zęby na gałązce, którą właśnie otworzyła starą bliznę. Wbiła wzrok w ziemię, przyciskając uszy do szyi. Zabrałam jej gałąź, oddała mi ją jak tylko za nią złapałam zębami. Podniosłam się, rozglądając za czymś do zatamowania krwawienia.

– Ajiri da ci coś na uspokojenie, dobrze? – dodałam, najłagodniej jak potrafiłam, choć słysząc swój ton byłam w stanie stwierdzić iż jest raczej za bardzo pozbawiony emocji. 

– Muszę zobaczyć Kometę.

– Już niedługo się zobaczycie. 

– Zabiją ją, nie jest już mrocznym koniem, a ja zabiłam jedną z nich… – Wgryzła się w świeżą ranę, z grymasem bólu na pysku.

– Ivette. – Odsunęłam jej głowę, puściła zakrwawioną łopatkę, objęłam ją łbem: – Zrobię wszystko żeby Kometa wróciła. Obiecaj że nie będziesz się już raniła. 

– Czyli nie chcesz jej uratować? – syknęła, spinając się.

– Powiedziałam właśnie że to zrobię, bez względu na wszystko.

– Ale grozisz mi że jak się nie uspokoję to…

– To nie jest groźba, martwię się o ciebie, córeczko. Nie możesz się…

– Dajcie mi uratować Kometę. – Rozejrzała się, spuszczając wzrok gdy dostrzegała strażników, zaciskała zęby, przymykając oczy z bólu.

– Pani, Heather i Heathcliff czekają na ciebie na granicy – powiedział Argent.

– Chodźmy, zakryj ranę skrzydłem – szepnęłam do córki, pomimo że strażnicy i tak o tym wiedzieli, potrzebowałam chociaż namiastki prywatności. 


[Ivette]


Zatrzymałam się w połowie drogi przez las. Nie radząc sobie z myślą że zobaczę tylko jej głowę, oddzieloną od reszty ciała, w ramach zemsty za tamtą klacz. Była bardzo podobna do Heather… Musiała być z nią spokrewniona.

– Ivette? – Mama wróciła się do mnie.

Ja bym tak zrobiła.

– Możesz tutaj zaczekać.

Przytaknęłam. Stała jeszcze chwilę obok mnie, jakby spodziewając się że zmienię zdanie, po czym ruszyła dalej. Fox minął się z nią zbliżając się na dwa kroki.

– Pozwolisz że zaczekam z tobą, pani?

Nie odpowiedziałam. Doszła do nas Rosita.

– Iv… – wymamrotała, przytulając mnie do siebie. 

Za bardzo bałam się o Kometę, aby zwracać na nią jakąkolwiek uwagę. Wpatrywałam się między drzewa gdzie ostatnio widziałam matkę.

– Martwiłam się o ciebie, mama też i Theo – wyznała półgłosem, nie mało że mocząc mi sierść łzami, to jeszcze przetrzymując w uścisku: – Co ci jest? – W końcu się odsunęła.

Zacisnęłam zęby, sprawiając sobie ból, co nie uszyło jej uwadzę.

– Nie chcesz mnie widzieć?

– Nie obchodzi mnie to! Chcę tylko zobaczyć Komete! Dlaczego to tak długo trwa?! – Zrobili jej coś, nie będę przed Rositą grzebać w ranie, wystarczy że strażnicy i matka myślą że oszalałam. 

– Mam iść tam zobaczyć? – spytała ostrożnie.

Przycisnęłam skrzydło do łopatki, nie przewidując tego że nagle zacznie kapać z niej krew.

– Jesteś ranna… – wydobyła z siebie Rosita z przejęciem. Nienawidzę stwierdzania oczywistych faktów.


~*~


Dałam jej opatrzyć ranę, zupełnie jakbym nie wyszła z tej przeklętej jaskini. Ajiri podstawiła mi pod nos zioła na uspokojenie, przyleciał jeszcze Theo. Miałam drgawki z nerwów, a oni się jeszcze pytali co mi jest. Zresztą jakby nie zauważyli nie przestałam ani na moment drżeć. U Meike trwało to miesiące, zdziwiłabym się gdyby nagle przeszło.

– Theo, daj jej odpocząć, Ajiri… – przerwała im Rosita, dotąd milcząca.

– Nie powinnaś już wrócić do córek? – zapytała Ajiri.

– Nawet nie zauważyły że mnie nie ma.

– Ale jest już pora karmienia.

– Córek? Przygarnęłaś jedną czy ci ono zmarło i teraz się pocieszasz aż dwoma źrebakami? – wtrąciłam.

– Chyba już dochodzisz do siebie – skomentowała Ajiri. 

Rosita spuściła wzrok: – Urodziłam bliźniaczki.

– Widzę że los ma poczucie humoru – powiedziałam.

– Może chcesz je poznać, Iv? – dodał pogodnie Theo. Tak długo nie widziałam już Komety. Zasłoniłam się skrzydłem, przez gromadzące się w oczach łzy. Rozejrzałam się za czymś po ziemi, w końcu ukradkiem przyciskając nogę do ostrych kamyków.

– Ivette…? – dopytywał głupio Theo.

– Naprawdę, dajcie jej odpocząć – powiedziała Rosita. Posłuchali jej i wreszcie się rozeszli, szkoda że sama też nie odeszła.

– Chodźmy odpocząć gdzieś indziej, tu są ostre kamienie – zaproponowała po chwili. 


[Chaos]


– Oddam ci Kometę, w zamian za Ivette – powiedział od razu Heathcliff, z zwieszonym łbem przez grzbiet Heather.

– Wysłaliśmy do niej naszą córkę, bo najlepiej by jej pomogła, a ona co zrobiła? – dodała Heather.

– Zabiła ją – Heathliff zniżył głos.

– Nie wiem dlaczego to zrobiła, aczkolwiek nie jest w najlepszym stanie… – zaczęłam.

– Ktoś zginie za Corę, wolałabym żeby była to sprawczyni, a nie niewinna klacz – powiedziała Heather, mierząc mi w oczy.

– Przypuszczam że Ivette nie była w tamtej chwili świadoma tego co zrobiła. – Wpatrywałam się na nich chłodno, pozbawionym emocji wyrazem pyska. 

– Wtedy po prostu oddalibyśmy ci Kometę. Posłuchała się białej. Mam świadków.

– My traktujemy was w porządku i też chcemy być tak traktowani – dodał Heatcliff.

– Musiała ją zmusić, nie dać jej wyboru, znam Meike, tak ma na imię ta klacz. To moja matka…


[Ivette]


Nie odzywałyśmy się do siebie. Podniosłam się, nie odrywając wzroku od drzew. Ruszyłam tam już kłusem.

– Zaczekaj. – Rosita podążyła za mną. Wybiegłam na przeciwko Heather i Heathcliffa. Stanęli w gotowości do ataku.

– Gdzie Kometa? Co jej zrobiliście?! – Położyłam uszy, odsłaniając też zęby.

– Jak pójdziesz z nami ponieść karę za zabicie Cory to ją zwrócimy – oznajmiła Heather patrząc na mnie wrogo.

– Muszę ją najpierw zobaczyć, odprowadzić do stada.

– Damy wam się jedynie pożegnać – powiedział Heatcliff, w ogóle na mnie nie patrząc.

– Nigdzie nie pójdziesz. – Matka stanęła do mnie bokiem, zasłaniając przed parą zamaskowanych mrocznych koni: – Zostaniesz w stadzie, wezmę winę na siebie.

– Mamo. – Rosita wtuliła się w nią: – Na pewno da się to załatwić inaczej, proszę – zwróciła się do Heather.

– Nie – odpowiedział Heatcliff: – Chcemy sprawiedliwości.

– Ja pójdę. – Tupnęłam.

– To już ustalone Ivette – stwierdziła matka, odsuwając od siebie Rosite: – Poradzicie sobie – mówiąc to patrzyła tylko na nią.

– Mamo, nie. – Rosita pokręciła słabo łbem, już zapłakana.

– Opiekuj się Kometą. – Położyłam drżące skrzydło na grzbiecie matki, nim stanęłam obok mrocznych koni. 

– Ivette. – Matka odepchnęła mnie stanowczo od nich.

– W końcu to moja wina.

– To wina Meike, nie twoja. Wygnając ją popełniłam błąd, powinnam była ją zabić, dlatego teraz to ja poniosę tego konsekwencje. 

– Zabijecie ją, prawda? Obojętnie czy to będzie Ivette czy mama – wtrąciła Rosita drżącym przez łzy głosem, patrząc to na Heather to na Heatcliffa. 

– Tak – odpowiedzieli równocześnie. 

Załkała. 

– I tak już nie dojdę do siebie! – wrzasnęłam, mierząc prosto w chłodne oczy matki: – A ciebie potrzebuje stado i Kometa.

– Nie dam ci teraz zginąć.

– To się zabije i tak! 

– Jak już odzyskasz Kometę nie zrobisz tego.

– Tak? Nie wydaje mi się żebyś miała rację.

– To mój obowiązek jako matki. Nie wybaczyłabym sobie gdybym ci na to pozwoliła.

– Nie wiem po co pobiegła, nie przepuszczą jej – powiedział Heatcliff do Heather, oglądali się na oddalającą się Rosite. Pędziła w stronę ich terytorium na złamanie karku.

– Zabierzcie Ivette i przypilnujcie by nie przekraczała nigdy granic stada Heather i Heatcliffa, to moje ostatnie polecenie – powiedziała matka, z łbem odwróconym do lasu. Wyszli z niego strażnicy, przepychając się przez gałęzie. Wzbiłam się, zamiast polecieć opadając z powrotem na nogi. Zabrakło mi siły w skrzydłach, przez to że opatrunki nie przykrywały szczelnie dziur w nich. Kwiknęłam w głos, to jednak ich nie wystraszyło, teraz pewnie byłam dla nich nikim. Otoczyli mnie.


~*~


[Rosita]


Przy granicy stada Heather i Heatcliffa spotkałam dwójkę karych ogierów, z niebieskimi i pomarańczowymi kryształami na umięśnionych szyjach. Nie dali się przekonać, wybłagać, nie odzywali się, ciągle mnie odganiali, warcząc i bijąc w piaszczystą ziemię kopytami, jak zrobiłam tylko krok w ich stronę, albo próbowałam ich wyminąć. Zniknęłam im z oczu, udając że odchodzę, po czym przyszłam z innej strony, a oni już tam czekali. Spróbowałam tak kilka razy, coraz bardziej zrozpaczona i bezradna, bo ciągle kończyło się tak samo.

Kiedy słońce zaszło Heather przyniosła na własnym grzbiecie śpiącą klacz, z rozległymi ranami na ciele, krew sklejała jej potarganą, gęstą, szarobrązową sierść, najbardziej rzucała się w oczy blizna wokół szyi. Położyła ją na przeciw mnie. Klacz otworzyła niebieskie, nieco zamglone oczy, patrzące na coś obok mnie bez wyrazu, trzepnęła łbem, nawiązując kontakt wzrokowy.

– Rosita! – wykrzyknęła radośnie, strzygąc uszami: – Strasznie długo cię nie słyszałam, pewnie już za… Coś nie tak? 

Dopiero teraz poznałam że to Kometa, skrócili jej nawet grzywę do połowy szyi i ogon do uda, odnalazłam charakterystyczną białą ciapkę na brzuchu, druga zniknęła pod zaschniętą krwią, zauważyłam mnóstwo śladów po cięciach i kłuciach czymś ostrym na całym ciele. Wzdrygnęłam się, nie mogąc uwierzyć że jest w tak fatalnym stanie. W oczach zebrały mi się łzy. To znaczy że… Albo mama, albo Ivette…

– Poczęstuj się, a ja jeszcze zamienie z nią słowo. – Heather podstawiła Komecie połówkę kokosa pełną najróżniejszych ziół i owoców, złapała mocno za moją grzywę, prowadząc na uboczę.

– Ko-kogo wy…? – wymamrotałam, trzęsły mi się nogi i już płacz ściskał za gardło.

– Chaos prosiła żebyście nic nie mówiły Komecie, tyle miałam przekazać. Zorganizuj żeby ktoś ją przeniósł, bo my już wam nie pomożemy, nie chcemy mieć nic wspólnego z waszym stadem. 

Rozpłakałam się na dobre, upadając, nie byłam w stanie niczego powiedzieć. To… To po prostu już koniec… 

Heather tak mnie zostawiła. 

– Rosita, co ci takiego powiedziała? – zawołała Kometa, poderwała się tak szybko na przednie nogi że rozsypała poczęstunek. Odsłoniła mnóstwo posklejanych grudek na spodzie brzucha.


~*~


Minęło kilka godzin, wciąż nie potrafiłam się pozbierać, stałam nieruchomo, z zwieszonym łbem i łkałam co chwilę, opadając coraz bardziej z sił. Kometa doczołgała się do mnie. Od tych kilku godzin pytając się na różne sposoby i zastanawiając się na głos co się stało.

– Spójrz… – Uniosła głowę, siadając: – Mają dobre zamiary, prawda?

Zobaczyłam na horyzoncie naszych strażników, przytaknęłam jej słabo. 

– Ivette przysłała nas po was – oznajmił Fox. 


~*~


– Rosita, możesz się obrazić, ale nie jesteś najlepszą matką. Gdzie ty byłaś? – spytała Serafina tuż po tym jak wypatrzyła mnie w drodzę do córek. Popłakałam się. Przez dłuższą chwilę nie potrafiąc zaczerpnąć powietrza. 

– Co się stało? – spytała zaskoczona.

– Rosita? Co jest? – Podbiegł do nas Pedro. 

– Nie wiem, może niech Ajiri da jej coś na uspokojenie? – odpowiedziała Seraf.

Małe znalazły się przy mnie, jedna stała naprzeciwko przypatrując się ciekawsko, a druga wtulała się w jej bok, ta z jaśniejszymi oczami, stojąc tyłem do mnie. Przypomniałam sobie głos mamy, nasze rozmowy… Po co tam pobiegłam skoro nic nie zrobiłam? Jestem bezużyteczna. Może to ja powinnam zginąć zamiast niej?

Córka z ciemniejszymi tęczówkami, schyliła głowę by spojrzeć prosto w moje oczy, obserwowała uważnie spadające na ziemię łzy, jakby widziała je pierwszy raz w życiu: – Ci też cieknie woda z oczu?

Pedro i Serafina popatrzyli na siebie zaniepokojeni.

– Jest jej smutno – odpowiedziała cicho pierwsza z bliźniaczek.

– Co dokładnie znaczy smutno?

– Smutno jest ci wtedy kiedy zdarzyło się coś złego, coś lub ktoś cię zranił, bądź... – Tu Serafina ściszyła głos: – Straciłaś kogoś bliskiego.

Miałam ochotę zniknąć, tak po prostu, jakbym nigdy nie istniała.

– Nie dlaczego tak jest tylko, co to jest.

– Chodźcie, dokończymy rozmowę gdzieś indziej i od razu zawołamy po drodzę Ajiri, wasza mama potrzebuje teraz mnóstwo spokoju – stwierdziła Seraf, oddalając się kawałek. Klaczki nie ruszyły się z miejsca. 

– Czy mama sobie poradzi? – spytała cicho córka z jaśniejszymi oczami.

– Jasne że tak – zapewniła ją siostra odwracając do niej głowę: – Mama doskonale sobie radzi bez nas. 

– Nie mów tak więcej, dobrze? – zwrócił się do niej Pedro, w miarę spokojnie, choć usłyszałam w jego głosie nutę gniewu.

– Ale to prawda. Nie potrzebuje nas.

– Idziemy. – zawołała Serafina: – Chyba chcecie poznać odpowiedź?

– Jasne że tak! – Podbiegły do niej. 


[Kometa]


Wzruszyłam się na widok Ivette, choć nie powinnam tak przy strażnikach. Nie powinnam za bardzo się też tak do niej uśmiechać, bo to mogłoby wydać się jeszcze bardziej podejrzane. Zwłaszcza że sama powstrzymała się od jakichkolwiek emocji i… Mam nadzieje że to z powodu strażników.

– Zostawcie nas same – kazała ostro całej piątce, jakby zrobili coś złego. Trójka niosła mnie, a dwójka pomagała iść Rosicie, mimo że potem oddzieliła się od nas zaraz po przekroczeniu granicy –  szybko, bez słowa. Nie zdążyłam dowiedzieć się co takiego powiedziała jej Heather, doprowadzając do aż tak złego stanu.

Zsunęłam się na zad, kiedy mnie kładli, nie potrafiąc się już doczekać. Kilka razy obejrzałam się, czy już zniknęli z pob… Ivette przyległa do mnie nagle, kurczowo obejmując skrzydłami. Trzęsła się jakby zmarzła, ale było dość ciepło, chyba że to przez pobyt w tych jaskiniach... W końcu miała cieńszą sierść, a właściwie jak większość koni, nie tak puszystą jak moja… Chyba trzęsła się z innego powodu, przecież czułam ile ciepła bije od jej ciała. Wtuliłam głowę w jej pióra, przywierając do nich policzkiem. Prawie zapomniałam jakie są miękkie i jak przyjemnie pachną.

Odsunęła się, przyjrzała mi się dokładnie. Zbyt dokładnie. Uśmiechnęłam się niepewnie, zniżając głowę i cofając uszy. Może lepiej nie pytać o to drżenie? Jest strasznie cicha, właściwie nie powiedziała ani słowa bezpośrednio do mnie… Rosita też...

– Ko… Ivette, o co chodzi?

Odgarnęła delikatnie sierść pyskiem, liżąc moją największą z ran. Skrzywiłam się przez nagłe szczypanie. Równie nagle zdałam sobie sprawę że przygotowała opatrunki. Leżały tuż obok.

– Czy nie powinni się tym zająć Ennia i Beerh? 

– Nikomu już nie powinnyśmy ufać. – Miała taki zduszony głos.

– Jestem pewna że…

– Zresztą ich już nie ma.

Opatrunek bez przerwy jej się przesuwał i wypadał, tak mocno drżała, z każdą chwilą bardziej, a to dopiero pierwszy z wielu. Uderzyła w nie nagle, rozsypując po gałęziach, krzakach i mchu. Wstrzymałam oddech. Zacisnęła powieki i zęby, tłumiąc jęknięcie. Wtuliłam głowę w jej klatkę piersiową, bo tylko tam dosięgnęłam. Zmrużyłam oczy, próbując rozpoznać znajomą, ale strasznie rozmazaną klacz, która właśnie do nas szła.

– Ivette… – Trąciłam ją nagląco w przednią nogę.

– Matko...

Uciekłam spojrzeniem w bok, zawstydzona. Poznając po głosie to chyba Ajiri. Ivette przycisnęła delikatnie pysk do mojego policzka.

– Co ci się stało? – Ajiri podeszła bliżej, powiększyła się przez te… Lata? Miesiące?

– Nie wiem… Nic. Prawdopodobnie to… Skomplikowane… – Przebrałam przednimi nogami czując bolesne napięcie w kręgosłupie. Już dawno powinni mi podnieść zad i zrobić coś z tylnymi nogami co robili u Meike, zawsze po tym czułam odrobinę mniejszy ból. Przynajmniej wtedy kiedy mnie nie bili, wtedy różnica była naprawdę niewielka, bo cała reszta bolała gorzej od kręgosłupa.

Ivette stanęła przed nią, z rozpostartymi skrzydłami, kładąc ostrzegawczo uszy.

– Właściwie to… – Nagle zrobiło się tak pusto, spojrzałam smętnie na spłaszczony pod ciężarem jej kopyt mech, a potem na nią. Chciałam by znów była tak blisko.

– Pani, trzeba jej pomóc, po to tu jestem. – Ajiri pochyliła głowę.

– Wszystko zrobię sama. – Ivette powiedziała to tak niskim tonem, jakby chciała ją zabić: – Zostaw tu to co przyniosłaś i odejdź.

– Pani, obawiam się że nie znasz się na tym.

– Sprzeciwiasz się mi?

– Jestem pewna że Ajiri… – wtrąciłam urywając w połowie. Nie chciałam jej zezłościć. Ale przecież Ivette nic mi nie zrobi, chyba. Nie, nadal mnie kocha. Tak myślę.

– Nie bój się mnie. – Odwróciła się, obejmując mnie łbem, z uszami już tylko skierowanymi do tyłu, zamknęła oczy, wzdychając: – Wiesz że cię kocham. Nie rób mi tego.

– Przepraszam – szepnęłam, w końcu Ajiri tu jest. Choć i tak słyszała wcześniej Ivette...

– Pani… Tym bardziej powinnaś zrozumieć że Kometa potrzebuje pomocy kogoś bardziej doświadczonego – wyjaśniła Ajiri, nie unosząc łba.

– Skar… Chciałam powiedzieć że Ajiri… 

– Możesz mnie nazywać jak chcesz. – Tym razem sama mi przerwała, wsuwając pysk pod moją skróconą dawno temu grzywę.

– Ale Ajiri…

– Nikt w tym stadzie już mnie nie obchodzi. – Spojrzała wrogo za siebie, na Ajiri, nie odwracając do niej głowy.

– To jak zamierzasz przewodzić stadem? – spytała z pretensją Ajiri: – Chcesz to tak wszystko zostawić?

– Przecież jest jeszcze Rosita – syknęła Ivette.

– Rosita? Jest w kompletnej rozsypce, nie radzi sobie nawet z własnymi źrebakami. 

– To było twoje marzenie – powiedziałam smutno, muskając ją na pocieszenie w szyję: – Co się stało? – Dotknęłam czule jej chrap swoimi. Ajiri odwróciła głowę, z zniesmaczonym wyrazem pyska. Dobrze że Ivette tego nie dostrzegła. Wsunęła mi pysk pod żuchwę, pieszcząc chwilę miejsce blisko gardła. Przeszły mnie dreszcze, ale to tylko dlatego że Meike próbowała mi wmówić że Ivette jest… Powiedzmy że niebezpieczna. To brzmi o wiele łagodniej. I że chciała żeby mnie bili. W co nie uwierzę.

Ajiri odchrząknęła: – Pani, czy mogę w końcu zająć się jej obrażeniami?

– Jestem pewna że Ajiri nic mi złego nie zrobi, zwłaszcza kiedy będziesz ją obserwować. – Podskubnęłam ją dość nagle za uchem, zastrzygła nimi. Po prostu miałam ochotę to zrobić. Schyliła głowę, dając mi lepszy dostęp do swoich uszu, a sama zajmując się moją klatką piersiową, dopóki nie stęknęłam, jak natrafiła na ranę. Nie zdążyłam też ukryć łez, przez to jak zapiekło. Patrzyłyśmy sobie w oczy dłuższą chwilę. 

– Przecież nie pozwoliłabyś mnie skrzywdzić. – Uśmiechnęłam się do niej, odchylając uszy na boki.

– Dobrze. – Przystanęła obok, otulając mnie skrzydłem, za co byłam jej wdzięczna.

– Gdzie mama?

– Musiała dokądś wyruszyć, nie wiem kiedy wróci.

– Dam ci najpierw coś na ból, rany są zbyt głębokie i na pewno cię zaboli przy ich czyszczeniu i opatrywaniu. – Ajiri podała mi zioło. Ivette je zabrała. 

Zamrugałam pytająco.

– Najpierw ty. – Podała je z powrotem Ajiri.

– Przyjrzyj się pani, na pewno poznajesz że to ból.

– Mogłaś znaleźć podobną do tego zioła roślinę.

– Niech będzie, pani. – Ajiri skubnęła część. Dopiero potem Ivette pozwoliła mi je zjeść. 

– Mmm… – Zamknęłam oczy, to pierwszy raz po pozbyciu się tego potwora z ciała, kiedy mogłam zjeść coś innego niż trawę. Jeden, ciągle ten sam, rodzaj trawy. Byłam zbyt przejęta by zjeść coś od Heather.

– Mogę owoce? – spytałam. 

– W najbliższej okolicy są tylko jabłka, stado wyjadło resztę dawno temu. – Ajiri właśnie wrzuciła jeden z opatrunków do wody, idąc zbierać resztę, rozrzuconą wcześniej przez Ivette.

– Raczej ty wszystko wyjadłaś – oskarżyła ją. 


[Pedro]


Zioła zaczęły działać i powoli odpływała w sen, przypilnowałem by nie upadła, kładąc się razem z nią. Co ja bym zrobił gdybym nie mógł jej chociaż zobaczyć? No i masz, przywiązałeś się do niej. Już możesz się z nią żegnać, Pedro.

– Pedro… – wydobyła z siebie cicho, nie otwierając oczu.

– Z czasem będzie bolało mniej, choć nigdy to nie mija, to są nawet dni w których się nie pamięta o tym. 

– Nie… – Jej powieki drgnęły, jakby były zbyt ciężkie by się unieść: – Chciałabym  zasnąć i już się nie obudzić.

Wiedziałem, normalnie to przeczuwałem już od kilku miesięcy. Teraz nie wiem czy to dobry pomysł zostawać tu dla własnego źrebaka. Może to jakaś klątwa i ono też zginie, jak tylko je pokocham?

– Wiesz, kiedy zginął mój ojciec, to chciałem tego samego, oparłem na nim głowę i czekałem na śmierć, ale miałem wtedy pół roku i nikogo oprócz niego, a ty masz rodzinę i przyjaciół.

– Ja wszystkich zawodzę… – Otworzyła oczy, podkrążone ze zmęczenia i pewnie przez działanie ziół. Powinieneś dać jej teraz odpocząć Pedro, a nie odciągać ją od tego rozmową.

– Co ty mówisz? To nieprawda.

– To ja to rozpoczęłam, gdyby Feniks nie zginęła wszystko byłoby inaczej…. Wy… Wystarczyłoby żebym wtedy… po-posłuchała… mamy... – Załkała, zaciskając oczy.

– Tak szczerze to na nic nie mamy wpływu, los jest okrutny, bawi się nami. Kiedy miałem już jakąś nadzieje, to brutalnie mi ją za każdym razem odebrał. Ale wątpię żeby twoja matka chciała byś się teraz poddała. Tak samo moi rodzice, poza tym my też jesteśmy już rodzicami i trzeba żyć chociażby dla naszych źrebiąt, wziąć się w garść i… – Przerwałem słysząc jej regularny oddech, oparłem o nią delikatnie głowę. Hm? Naszych źrebiąt. Co jeśli naprawdę są nasze… Jak mam to sprawdzić?

– Pedro... Zniknęły.... – Serafina wróciła zdyszana, nic dziwnego jej brzuch sprawiał wrażenie jak gdyby miał za chwilę pęknąć: – Nie nadążam… za nimi…

– Zostań z Rositą zamiast mnie, popilnuje je za ciebie, oczywiście jeśli je znajdę… – Pobiegłem.


[Rosita]


Stałam kopytami w śniegu, pośrodku zupełnie płaskiego terenu. Z nieba zamiast płatków śniegu spadały białe i czarne pióra, pomimo braku chmur. 

– Rosita, siostrzyczko...

Spojrzałam w stronę z której dochodził głos, odwracając się wprost do uśmiechniętej Feniks, wyglądała tak jakby wróciła z dalekiej podróży i tam skąd przybyła była naprawdę szczęśliwa. Otoczyła mnie skrzydłami, jednym białym niczym śnieg wokół, a drugim czarnym niczym noc w czasie nowiu, była też wyższa niż zapamiętałam i nie miała już blizny. Objęła mnie łbem.

– Mama zawsze sobie jakoś radziła, pamiętasz? Nic jej nie będzie. Bądź cierpliwa, a wróci.

– Powinnaś przyśnić się Ivette, nie mi, nie zasługuje na to. – W oczach zebrały mi się łzy, wtuliłam się w nią, jak kiedyś gdy byłam tylko źrebakiem: – Wybacz mi.

– Nie mam za co. Chciałabym żebyście się wspierały nawzajem, cała wasza piątka.


[Pedro] 


Przyłapałem delikwentki podczas grzebania w stosie ziół, w środku lasu. Jedna wyciągnęła jakiś gruby zielony liść i go przegryzła, pozostała część spadła na ziemię, obok innych nadgryzionych roślin. Szlak!

– Coś wy zrobiły?! – Złapałem najpierw jedną za grzywę, potem drugą odciągając je daleko od ziół: – Wypluj to natychmiast! – krzyknąłem na klaczkę z ciemniejszymi oczami, przeżuwającą sobie spokojnie podejrzaną roślinę. 

– Dlaczego? – Spojrzała żywo w moje oczy. Kto wie na co to jest i czy to w ogóle jadalne, niektóre z tych roślin widziałem pierwszy raz na oczy, to już nie są podstawowe zioła, które można sobie dobierać samemu. Te muszą służyć w tworzeniu jakiś mikstur czy maści. 

– Wypluwaj, szybko!

– A dlaczego?

– Bo to cię może zabić! Wypluwaj, no już! 

– No i? – Połknęła to. Spokojnie Pedro, to tylko źrebię, nie zdaje sobie jeszcze sprawy z wielu rzeczy.

– Nuuudzę się – dodała: – Ciągle ktoś nas odprowadza na łąkę.

– Bo właśnie tam powinnyście teraz być. 

Druga przyjęła reprymendę nisko zwieszając głowę, położyła przepraszająco uszy, wtulając się w bok siostry. Którą pociągnąłem za sobą, zapierała się kopytami i wykręcała w różne strony łebek. Druga mała szybko przywarła do jej boku, wciskając się w lukę między nami i nieco utrudniając mi sprawę.

Ale jakoś zabrałem je najszybciej jak mogłem do Ajiri, właśnie przygotowywała jakąś maź, obok ścieżki prowadzącej nad jezioro. 

– Mogłabyś sprawdzić czy się nie zatruły? Zjadły właśnie z każdego zioła ze stosu, w lesie – wyjaśniłem od razu. 

– Nie powinno nic im być. 

Ta bardziej niesforna klaczka przyglądała się jak Ajiri dodaje małe czerwone kulki do szarej mazi. Druga, zetknięta swoim bokiem z bokiem siostry, łapała zapachy unoszące się wszędzie dookoła nas.

– Co to? – spytała pierwsza. Po zapachu oceniłem że są trujące.

Ajiri westchnęła, zanim odpowiedziała: – Męczysz tak samo pytaniami jak twoja matka gdy była mała, wiesz? 

– Poważnie. Co to? Pedro może ty wiesz? – Uderzyła mnie pyskiem w klatkę piersiową, bez grama delikatności. 

– Mogłabyś je jednak zbadać? – spytałem.

Klaczka prychnęła z irytacją: – Wiecie że ignoruje się tylko najzdolniejsze umysły? – Przytuptała kopytkami.

– Jak będziesz uciekać to nikt nie odpowie na twoje pytania, miałaś umowę z ciocią Serafiną, pamiętasz?

Parsknęła z rozbawieniem, przewracając oczami: – A o co miałabym ciągle pytać w tym samym, nudnym miejscu?

– Powinnyście być wdzięczne że nie musicie każdego dnia bać się o własne życie.

– A ty musiałeś?

– Nie będziesz nigdzie się oddalała? 

– Jak opowiesz to nie.

– Najpierw…

– Ajiri, wiem. – Podeszła do niej z siostrą, bez mrugnięcia okiem dając się zbadać. Wpatrywała się we mnie, w jej spojrzeniu było coś niepokojącego. Wydaje ci się, to tylko źrebię Pedro.

– Jak to jest się bać? – spytała.

– Jak zobaczę że jesteś grzeczna to opowiem ci co będziesz chciała.

– Poważnie? – Położyła uszy, przewracając oczami: – Z Chaos nie było tak nudno.

– To prawda, strasznie długo dyskutowały – potwierdziła Ajiri, zabierając się za drugą klaczkę, nastawiła nerwowo w jej kierunku uszy.


[Ivette]


Na niebie migotały już gwiazdy. Kometa jadła posiłek z mnóstwa różnorodnych ziół, owoców i traw, specjalnie przygotowany przez Ajiri – stwierdziła że brakuje jej niektórych substancji w ciele, stąd tak matowy kolor sierści i zamglone oczy. Lepiej żeby zgadła.

– Skarbie… – Kometa podsunęła mi połowę tego, trącając jedzenie zachęcająco.

– To twoje.

– Jestem już pełna, zresztą Ajiri wspomniała że mam nadwagę.

– Sama ma coś gorszego niż nadwagę, ważysz o wiele za mało. Nie słuchaj wszystkiego co mówi. 

– Em… Czyli kłamała mówiąc że “oberwie” coś jeszcze oprócz kręgosłupa? Mówiła że muszę ważyć mniej niż normalnie w tym stanie. – Położyła się na brzuchu: – Nie pamiętam żebyś coś jadła.

Nie czułam zupełnie głodu, a i zaspokajanie go sprawiało mi ból, nie wspominając o tym że wciąż miałam przed oczami matkę i myślałam co powiedzieć Komecie jak o to zapyta. Prawdę? Po tym jak dowiedziałam się że już nigdy nie będzie mogła chodzić? Miała sparaliżowane cały tył. Nie przetrwa długo w tym stanie...

– Już się przyzwyczaiłam – powiedziała, zauważając że patrzę na jej zad. Cofnęłam uszy, powstrzymując się przed zaciśnięciem zębów. 

– Naprawdę? Czy tylko tak mówisz? 

– Naprawdę… – Przytuliła się: – Póki jesteś obok, jest dobrze.

– Nie jest. – Przycisnęłam skrzydła do boków, prawie zaciskając też zęby: – Meike tego pożałuje, zabije ją przy pierwszej okazji – wycedziłam.

– Wolałabym nie, jeszcze coś by ci zrobiła. – Odszukała mojego spojrzenia, przywarłyśmy do siebie czołami. Oparła potem o moje skrzydło głowę, powoli zasypiając. 


~*~


Przed świtem Ajiri popływała z Kometą w jeziorze, powinnam zrobić to ja, ale znowu wytłumaczyła się że nie mam doświadczenia jak rozruszać jej sparaliżowane mięśnie. Obserwowałam je na brzegu, co chwilę moją uwagę odwracało przemieszczające się stado. 

Wreszcie doczekałam się strażników, których wysłałam po żółty kryształ nad wyżyny. Mieli nie wracać dopóki go nie znajdą. Ennia musiała go gdzieś schować. A mogłam nie zostawiać żadnych kryształów jednorożcom.

– Gdzie go macie? – Popatrzyłam po strażnikach, pospuszczali łby.

– Pani, naprawdę się staraliśmy, ale…

– Mieliście nie wracać bez niego!

– Ivette. – Za nimi zabrzmiał żeński głos. Rozeszli się na boki, odsłaniając Irutt. Położyłam uszy, posyłając tej manipulatce nienawistne spojrzenie, jej wzrok też nie należał do najprzyjemniejszych, wycelowała we mnie róg owinięty opatrunkiem. Stałyśmy od siebie w dystansie dwóch kroków. Zastanawiałam się czy jej niby uraz to jedyny powód dla którego pokazała mi się w swojej postaci. Pewnie tylko udaje żeby coś uzyskać.

– W zamian za to, chyba pozwolisz mi zostać? Tylko tymczasowo. – Uniosła nad swoim grzbietem ogon, zawinięty o naszyjnik z żółtym kryształem: – Nie oczekuje twojego wybaczenia, do niczego go nie potrzebuje, liczę tylko na współpracę, teraz gdy mamy wspólnego wroga. Meike.

– Zostać? – wycedziłam: – Kto w ogóle pozwolił ci tu przebywać?! – Przeszyłam spojrzeniem strażników, stali w bezruchu. Dostrzegłam kulki z liści przymocowane do ich boków łodygami. Marna mi obrona.

– Twoja matka. To nie na niej powinnam się mścić, tylko na Meike. Ona od początku odpowiadała za zagładę moich bliskich. W trójkę, wraz z Rositą doszłyśmy do tego że rządzi przeklętymi...

– I kontroluje jednorożce – dodałam, mrużąc oczy: – Po to tu jesteś.

– Tak i chcę uwolnić jeszcze kogoś. Proszę, jest twój. – Odwróciła się bokiem, odkładając kryształ pod moje kopyta: – Tylko uważaj, jest bardzo uzależniający. Uważnie ją obserwuj, żeby nie zaczęła mieć na jego punkcie obsesji, ściąganie co jakiś czas powinno to trochę załagodzić…

– Myślisz że jestem głupia?! Znalazłaś go przed nimi. – Wskazałam na strażników energicznym ruchem skrzydła, jeden z nich odskoczył: – I zamierzasz udawać że to prezent od ciebie? Żałosne.

– Ten należał do Flavii – uniosła głos: – Wątpię by Ennia ukryła kryształ na twoim terytorium. Nie jestem już twoim wrogiem. Wiem jak zniszczyć zielone kryształy, Meike prawdopodobnie kontroluje dzięki nim między innymi Ennie i Beerha, musimy się pospieszyć, jeśli całkowicie się w nich wchłoną, uratowanie ich stanie się niemożliwe. – Kołysała niespokojnie ogonem.

– Zabijcie ją – kazałam strażnikom.

– Pani, ona mówi prawdę, twoja matka naprawdę z nią współpracowała – zaprotestował Fox. 

– Chcesz śmierci Meike? Ja planuje dla niej coś o wiele gorszego – dodała Irutt.

– Jedno twoje oszustwo, a jesteś martwa. – Wskazałam jej kierunek łbem, puszczając ją przodem, złapałam naszyjnik w zęby, oglądając się ostrzegawczo na strażników, zanim ruszyłam za Irutt.

Przycisnęłam skrzydła do boków, one drżały najbardziej, pewnie i tak już dawno to zauważyła.

– Chce podporządkować sobie wszystkich, najlepszą karą będzie zrobienie z niej kogoś gorszego od padliny. Niech nią pomiatają, rządzą z nią, ale nie przez kryształ, musi być świadoma. Zależy jej tylko na sobie, więc nie ucierpi jak ktoś jej zginie.

– A, to dokładnie tak jak potraktowałaś moją matkę, posługując się stadem Tiziany. I wtedy jak chciałaś byśmy się z Rositą pozabijały.

– Nie masz racji, chciałam żebyś to ty zabiła ją, chyba nie sądzisz że ona byłaby do tego zdolna?

Zacisnęłam zęby.

– Ale jak mamy współpracować nie powinnyśmy o tym wspominać.

– To wszystko twoja wina – wycedziłam: – Ja nie wybaczam jak Rosita.

– Na kim teraz bardziej chcesz się zemścić? – Obejrzała się na mnie.

– Wcale nie muszę wybierać. – Zbliżyłam się, unosząc skrzydła.

– Nie bronię ci, ale teraz nie jestem dla ciebie zagrożeniem, tylko Meike. – Zadarła głowę patrząc mi prosto w oczy, jakby mnie oceniała, wbiła, szerzej ustawione racice w ziemię, uginając nogi i zakręcając ogon: –  Chcesz by odebrała ci Kometę?

Spojrzałam nerwowo w stronę jeziora, doznając ulgi na widok Komety wciąż pływającej z Ajiri. 

– Po co mam kogokolwiek ratować? – spytałam obserwując jak Kometa wykonuje kolejne okrążenie blisko brzegu, nasze spojrzenia spotkały się przelotnie, uśmiechnęła się do mnie.

– Sroki. – szepnęła Irutt, wskazując pyskiem srokę czyszczącą swoje pióra na gałęzi starej sosny: – Te ptaki mówią jej o wszystkim, są wszędzie. Prawdopodobnie uratowała twoją matkę i teraz ją kontroluje za pomocą zielonego kryształu.

– Nie bądź naiwna…

– Ciszej.

Położyłam ostrzegawczo uszy, patrząc na nią z góry, ledwo sięgała mi łbem do łopatki, była ostatnią, która mogłaby choć pomyśleć przez sekundę aby mi rozkazywać. Sroka nas obserwowała. Przyleciała kolejna.

– Jej nie sposób kontrolować, nie udało jej się ze mną, więc z nią też jej się nie uda – dodałam półszeptem.

– Tak czy inaczej, twoja matka jest teraz z nią. – Irutt mówiła jeszcze cichszym głosem. Zbliżyła się.

– Sama stwierdziłaś że tej suce na nikim nie zależy, po co miałaby ją ratować? To twój sposób żeby mnie przekonać do ratowania jednorożców? Ciekawe jak zamierzasz to zrobić? – Mam już dość wszystkich i wszystkiego, teraz została mi jedynie Kometa i jeszcze nie wiadomo na jak długo. Po co mam robić cokolwiek dla kogokolwiek innego?

– Musi mieć powód dla którego przez tyle lat nie zabiła Komety, kierując się tym samym powodem mogłaby uratować Chaos.

Poszłyśmy kawałek dalej. Zatrzymałyśmy się pod innym drzewem, sroki poleciały za nami.

– To doskonały sposób na pozyskiwanie informacji, żaden koń nie zwróci uwagi na zwykłe ptaki, które żyją dosłownie wszędzie – stwierdziła Irutt.

– To prawdziwe ptaki, a nie przeklęci czy jednorożce?

– Są prawdziwe.

– Więc nie rozumieją naszej mowy.

– Zostały wychowane przez Chaosa. Tak mi powiedzieli, nie znają sroczego, przez to że oddzielono je od innych srok, zanim się wykluli.

– Tak ci powiedzieli? Czyli nie jesteś taka bezbronna jak udajesz.

– Niczego nie udaje.

– Jaki masz plan? Zobaczymy czy jest cokolwiek wart. 


[Kometa]


Trójka strażników przytoczyła tutaj, blisko jeziora, skałę, była jak połowa mnie. Ajiri wyszła już z wody. Zostałam na płyciźnie, bo jeszcze nie bardzo potrafiłam złapać równowagę we wodzie. Tył niby się unosił i niby podążał za resztą ciała, ale… O wiele łatwiej przebierałoby się czterema, a nie dwoma nogami. A Ivette nadal rozmawiała z tym jednorożcem, zniknęły już nawet z pola widzenia… Nie porzuci mnie teraz, prawda? Nie, wiem co myśli o słabości, ale to nie do końca zależy ode mnie, to nie jest słabość. Chyba że samo kalectwo nią…

– Widziałaś Ivette? – Usłyszałam nagle znajomy głos obok siebie.

– Nie – odpowiedziałam zbyt szybko, zbyt zaskoczona widokiem Rosity. Cofając uszy, bo zbyt długo przyglądała się teraz doskonale widocznym raną i żebrom, przez zupełnie spłaszczoną, bo mokrą sierść i jeszcze to że leże na płyciźnie. Ona przecież już wiedziała że nie mogę wstać? 

– J-jak się czujesz? – Głos jej się łamał i wyglądała już jakby znów miała płakać, choć oczy jej dobrze nie wyschły od poprzedniego razu.

– Na pewno lepiej. – Mogłabym jeszcze popływać, bardziej zanurzyć się we wodzie: – Nie współczuj mi, naprawdę.

– Co?

– Przez to wcale nie pomagasz, tylko jakby mówisz, albo raczej nie, bo przecież nie używasz słów, ale… Wiesz o co chodzi… Pokazujesz że jest coś nie tak, a wcale nie jest, bo... – Westchnęłam: – Muszę się do tego przyzwyczaić.

– Do… Dobrze. – Odwróciła głowę: – Ivette była z tobą? 

– Niedawno tak.

Nadal wyglądała na zdołowaną, z tak opadniętymi uszami i wargą.

– Potem poszła gdzieś z jednorożcem…

– Z Irutt?

– Jak to? – Usiadłam: – Nie mogła pójść z nią.

– Nic jej nie zrobi. – Siostra spuściła jeszcze bardziej głowę.

– Z tego co słyszałam przeciwnie.

– Jest już długo w stadzie, często z nią rozmawiałam, raczej skupia się na zemście na Meike.

– Nie możemy się na niej mścić, to tylko pogorszy sprawę, trzeba trzymać się od niej jak najdalej. Sama… – Wzdrygnęłam się: – Sama widzisz co mi zrobiła.

– Mogę cię przytulić?

– Pewnie. – Jak się zbliżyła, to prawie jednocześnie objęłyśmy się łbami.

– Wiesz kiedy mama wróci? – spytałam, wtuliła się do mnie bardziej. Stłumiłam jęknięcie, kiedy nacisnęła mi za mocno na kręgosłup przy kłębie. Odsunęła się od razu, kryjąc oczy za grzywką, dostrzegłam krople na jej górnej wardze, zanim ta spadła na ziemię. To na pewno łza.

– Ivette kłamała, mówiąc że mama gdzieś wyruszyła? Gdzie mogłaby wyruszyć? – dopytywałam: – Nie podała konkretnego miejsca, ani kiedy wróci… Nie drążyłam tematu.

– Szukać… was… – wydobyła z siebie ledwo.

– I zos… – W porę przerwałam, nie powinnam jej chyba tego mówić, mogłaby to źle odebrać, choć nie miałam nic złego na myśli: – Wolałabym wiedzieć niż nie wiedzieć i trwać tak w niepewności. Raczej już nie zaboli, bo nic tam w tyle nie czuję i… Nie będę ciągle spać, obie…

Właśnie doprowadziłam ją do płaczu, zatrzęsła się aż, z trudem łapiąc oddech.

– Przepraszam, ja tylko… Tylko chciałam wiedzieć – mówiłam szybko, za bardzo się stresując że ucieknie, a ja nie będę mogła za nią podążyć i niczego już z tym nie zrobię.

Legła na ziemię i to dość boleśnie, skrzywiłam się, już nie raz tak upadałam, choć z innego powodu. Załkała.

– Przepraszam, nie wiedziałam że coś się stało, bo stało się coś mamie…? Nie. Zapomnij o tym, już nie będę pytać. – Choć nie mogłam już wytrzymać tak w miejscu, przebrałam przednimi nogami. Chyba… Chyba nie da się jej uratować, bo już coś by zrobiła. Albo się zupełnie załamała i nic… Ivette coś by zrobiła, ktokolwiek, a jak nic nie robili to mama… Już… 

– Co ty tu robisz? – Ivette niemal na nią krzyknęła, właśnie wróciła, stając nad nią, z przyciśniętymi do szyi uszami: – Zajęłabyś się lepiej…

– Nie! Nie! – krzyknęłam nagle: – Wiem że taka nie jesteś. Powiedz mi lepiej co się stało. – Nie mogłam sięgnąć do niej głową, nawet prawie się kładąc, ale do Rosity już tak. Oparłam na grzbiecie siostry głowę, trochę jak to robiła mama, choć może to zły pomysł… 

– Nie chcę wam przeszkadzać, ale muszę ci rozmasować tył, Kometa. – Podeszła do nas Ajiri. Ivette stała w ciszy, nawet jak już strażnicy wyciągnęli mnie z wody.

– Proszę, zostań z nią trochę. – Po drodzę, gdy znów mnie nieśli przywarłam na chwilę policzkiem do szyi Ivette.


[Ivette]


– Chyba jej nie powiedziałaś? – wycedziłam szeptem do Rosity, kątem oka patrząc jak opierają brzuch Komety o skałę, po jednej stronie stała na przednich nogach, a po drugiej, tylne nogi wisiały jej bezwładnie, Ajiri ustawiła je tak by kopyta przylegały do ziemi, sprawiając wrażenie jakby nigdy nie były sparaliżowane.

– Do… Domyśliła się… – wymamrotała Rosita, zanosząc się ciągle płaczem. Niezmiernie mnie przy tym irytując.

– Po co w ogóle do niej przyszłaś? Nie wiadomo ile jeszcze pożyje, a ty musiałaś jej uświadomić co się stało… – wycedziłam już przez zaciśnięte zęby, poczułam krew na języku.

Podniosła się, odbiegając, jakby inaczej, z płaczem. Po co miałaby cierpieć sama? Niech inni też cierpią… Skoro jest taka wredna to zobaczymy co teraz zrobi. Ruszyłam prosto do stada.


~*~


[Serafina]


Rosita wróciła zupełnie osowiała, uszy jej oklapły, warga drżała, a nogi się trzęsły. Już chciałam kogoś po nią wysłać, bo naprawdę nie miałam już mleka, chociaż teraz zaczęłam się obawiać czy to nie jakaś choroba, poza zwykłym załamaniem.

– Jak się czujesz? – Podeszłam do niej. Pedro kawałek od nas przebywał właśnie na poważnej rozmowie z bliźniaczkami. Aż stąd słyszałam wzdychnięcia jednej z nich, druga wtulała się kurczowo w jej bok, jakby chciała ukryć się przed Pedro.

– M-mogę? – spytała łamliwym głosem Rosita, wskazując na tą małą. Podeszłyśmy do nich. Pedro ucichł, a odważniejsza mała patrzyła na niego z gniewnie położonymi uszami, druga wciąż się w nią wtulała. Aric zawołał Pedro, mówiąc że to ważne, stał w lesie. Wymieniłam się z Pedro szybkim spojrzeniem. Ostatnio pomagał strażnikom odgoniać drapieżniki, brakowało im do tego koni, bo pomagali mi ze stadem.

– Idź, poradzę sobie.

– Na pewno?

Przytaknęłam. Pożegnał się szybko z nami i odbiegł do znikającego za drzewami Arica.

Rosita nic nie zrobiła, choć wpatrywała się w córki, jakby chciała jednak coś zrobić. Jakiś pierwszy krok. Przysunęłam do niej spokojniejszą klaczkę, cudem odrywając ją od siostry, może w końcu coś się zmieni. Oby. Nie chciałabym stresować tej małej i oddawać jej komuś obcemu. Już teraz wiem że nie poradzę sobie z nią, jej siostrą i jeszcze swoim źrebakiem, które lada moment pojawi się w moim życiu, nie wspominając o stadzie.

Rosita przytuliła małą, klaczka stała dość sztywno, jakby zaraz miała uciec, węszyła nerwowo w powietrzu, uszy kierując w stronę siostry. 

– Wybacz, córeczko – wyszeptała Rosita, przez łzy.

– Jadłaś? – spytałam ostrożnie. 

Nic nie odpowiedziała. Puściła małą, która od razu uciekła do oglądającą się już za nią bliźniaczki, dotknęła pyszczkiem jej boku, zanim się za nią schowała. Popatrzyłam ze współczuciem na dawną przyjaciółkę, zbyt długo nasze relacje stały pod znakiem zapytania. Aż ciężko uwierzyć że jest przeklęta. Nie wiem czy chcę to zmieniać, trochę jej pomogę, ale na dłuższą metę wzięłabym na siebie zbyt dużo gdybym miała jeszcze się nią opiekować. Jest jeszcze Pedro, już nawet zaczął zajmować się jej źrebakami… 

– Myślę że musi się przyzwyczaić, na pewno cię pokocha. Będzie dobrze. – Przytuliłam ją do siebie: – Będzie dobrze – powtórzyłam, nie potrafiąc za bardzo pocieszać, bo szczerze nie wiem jak to jest kogoś stracić. 

– Jemy już? – spytała bliźniaczka o ciemniejszych oczach. 

– Chodź, przytulisz się do mamy. – Zrobiłam jej miejsce. Nastawiłam się na mnóstwo pytań z jej strony, a ona po prostu zrobiła o co prosiłam, a że siostra jej nie opuściła, obie nagle znalazły się przy Rosicie. Objęła je kurczowo łbem, zaciskając oczy, załkała.

– To może teraz mnie nazwiesz? – Mała się odsunęła. Druga po chwili wahania, przywarła znowu do niej.

– To nie jest odpowiedni… – zaczęłam.

– Erin… – wymamrota Rosita.

– Tak! W końcu! – Klaczka podskoczyła dość wysoko.

– I Keira… – Rosita spojrzała na drugą z bliźniaczek, mała podskubywała grzbiet Erin, ignorując wszystkich dookoła, ale... Wydaje mi się że to normalne, zresztą to jeszcze źrebaki, w dodatku bliźniaczki. Miałam już chyba obsesje by pilnować czy to na pewno tylko siostrzana więź. Ciężko to wszystko ocenić.

– Ładnie – powiedziałam po chwili: – Chcesz je nakarmić? Może przy okazji coś zjesz? – Zbliżyłam się do boku Rosity.

Przytaknęła, dając się poprowadzić. Wybrałam za nią smakowicie wyglądającą trawę, zerkając na stado. Mam nadzieje że w końcu Ivette się nim zajmie, gdyby nie pomagało mi kilka strażników, co nie należy do ich obowiązków, to nie wiem jakbym to wszystko ogarnęła.

– Chodź Kei, twojej mamy nie musisz się bać. 

Mała stała z siostrą, ruszyła dopiero jak Erin zajęła się skubaniem trawy obok Rosity, pochyliła się jedząc w tym samym miejscu. Dotknęłam Keiry, by doprowadzić ją do mleka, ale natychmiast uciekła za Erin.

– Kiedy będziecie piły mleko? – spytałam Erin.

– W ogóle. Mam ochotę sprawdzić co by się stało.

– Nie musisz, powiem ci, osłabłybyście i umarły. – Już po prostu nie miałam siły by ubrać to w łagodniejsze słowa.

– Naprawdę? Bez sensu.

– Dokładnie. Jak już poskubacie sobie trawy to napijcie się mleka, dobrze?

– Yhm.

Znów zerknęłam na stado, a potem na Rosite, przeżuwała tak powoli i niechętnie. Erin nagle podała jej garść trawy. Może z tą małą nie będzie aż tak źle? Zaczęła podawać jej jeszcze więcej, Rosita jadła już w miarę normalnie to spojrzałam raz jeszcze na stado, jak wróciłam wzrokiem do nich to Erin właśnie podstawiła swojej matce gałązkę z kolcami.

– Tego się nie je. – Odsunęłam jej pyszczek swoim od Rosity, która wyglądała na zbyt zamyśloną by to zauważyć.

– Wiem – odpowiedziała Erin.

– Naprawdę chcesz otruć swoją mamę?

– Byłam tylko ciekawa.

Spojrzałam na nią zaniepokojona.

– Wystarczyło zapytać – powiedziałam po chwili.

– Czyli będziesz odpowiadać jak Chaos?

– Cii, nie mów na razie o niej przy mamie, dobrze…? Poza tym możesz ją nazywać babcią – szepnęłam.

– Woli po imieniu, chociaż teraz to nie ma znaczenia, Ivette mówiła że nie żyje.

– Erin!

Rosita skubała obojętnie trawę i widocznie nie słuchała na to, nie zareagowała też gdy Kei zaniosła się gwałtownym płaczem, przytuliłam ją do siebie, starając się ją jakoś uspokoić, zanuciłam jej to co nuciła moja mama, gdy nie mogłam zasnąć. Zawsze się przy tym wyciszałam. Na Keire podziałało to zupełnie inaczej, załkała jeszcze bardziej, nawołując urywanym rżeniem siostrę, choć ta stała dosłownie obok nas. Jak spojrzałam na Erin, przeszły mi ciarki po grzbiecie, wyglądała na oburzoną, ale w jej oczach było coś jeszcze, uwierzyłam przez moment że może mi coś zrobić. Wypuściłam Keire, a Erin natychmiast przysunęła ją do siebie, patrząc tak na mnie jeszcze chwilę.

Na domiar złego dołączyła do nas Irutt, żeby tu dotrzeć musiała przejść przez połowę stada, co nie stanowiło dla niej problemu, bo wszyscy umykali spłoszeni z jej drogi. Dlatego od razu ją zauważyłam, zastanawiając się czemu trzyma ogon wzdłuż grzbietu, co to w ogóle znaczy u jednorożców?

Schyliła głowę, wtulając ją w grzywę Rosity, jakby ten gest był zupełnie na miejscu. A przecież jest tu tylko dlatego że tymczasowo mamy wspólne interesy.

– Twoja matka żyje, musimy tylko ją uwolnić – szepnęła jej na ucho.

– J-jak? – wymamrotała Rosita, wciąż męcząc tą trawę.

– Nie jesteś tu mile widziana, miałaś trzymać się z daleka od stada. – Nie mogłam tak po prostu stać w milczeniu, stado na mnie liczy, muszę stawić jej czoła, mimo że nie boję się jej mniej niż inni.

– Nie mamy czasu Rosita, potrzebuje twojej pomocy, dłużej nie będę czekała – zagroziła jej, zderzając się z jej bokiem swoim, aż ją przesunęła, pomimo niższego wzrostu i szczuplejszej budowy.

– Zostaw ją – powiedziałam stanowczo, jednak nie ruszając się z miejsca, nie kiedy osłaniałam bliźniaczki i jeszcze lada chwila urodzę. Irutt wymierzyła we mnie róg, podniosłam już przednią nogę, ale powstrzymałam się od odsunięcia, tak jak Chaos by się nie cofnęła, tak i ja nie mogłam. Złapała ogonem za przednią nogę Rosity.

– Twoja matka jest tam na pewno, z Meike. Będę przy jeziorze. – Puściła, odeszła, odprowadzona przeze mnie wzrokiem. 

– Kto to Meike? – spytała Erin Irutt, ruszyła za nią z pochlipującą jeszcze siostrą. 

– Wracajcie tutaj – zawołałam, oczywiście nie posłuchały. Rosita patrzyła za nimi przygnębiona. Jak miałam teraz tak to zostawić kiedy Irutt namieszałą jej w głowie? Podeszłam szybko do odpoczywającego Foxa z prośbą by przyprowadził bliźniaczki. Kiedy ruszył wróciłam do Rosity.

– To słabe z jej strony, kłamie żeby za wszelką cenę uwolnić jednorożce, a widzi że jesteśmy praktycznie bezbronni wobec Meike, mam poświęcić innych, by ich ratować?

– A jeśli nie kłamie? 

Dostrzegłam w jej oczach iskierkę nadziei: – Przykro mi Rosita, nadal nie mogę wszystkich narazić, chcę dla nich jak najlepiej, mamy dość walki i ciągłego strachu, chcemy trochę spokoju, choćby Ivette postanowiła inaczej nie pozwolę jej więcej wyzyskiwać się innymi. Dość już wycierpiało to stado, to może wydać ci się okrutne, ale jeśli chcecie kogoś ratować to powinnyście zrobić to same.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz