sobota, 13 kwietnia 2024

– Droga –

[Irutt]


Zostałam z Ennią, długo nad nią stojąc, aż Lin przyszła do mnie, minęła momentalnie, przykładając pysk do gardła Enni, nie wyczuła pulsu. Chciała mnie przytulić, ale się odsunęłam, wyciągając przed nią ogon w który złapałam pomarańczowy kryształ.

– Jest twój, tak jak chciała Ennia. – Założyłam pomarańczowy kryształ na szyje Lin ogonem, patrząc jej w oczy: – Sama zdecydujesz co z nim zrobisz.

– Będę go strzegła, Irutt… – Przysunęła mnie do siebie, zaparłam się zbyt słabo racicami by ją powstrzymać: – Zabiła się przez swoje poglądy, nie przez nas.

Spojrzałam w oczy Linnir, zgromadziły się w nich łzy, ale to ja uroniłam je pierwsza.

– Złamałyśmy zasady… Przeżyła zbyt wiele by przeżyć jeszcze to. – Wyrwałam się jej, nie spuszczając z niej wzroku: – Zrobiła to też przez moje słowa… 

– Nie opuszczaj stada przeze mnie. Ja odejdę.

– Przestań, obie do niego należymy, po prostu… To koniec. – Objęłam się ogonem. Dlaczego pomyślała że chcę odejść?

Postałyśmy obok siebie, milcząc. Lin utknęła spojrzeniem w jeziorze, na własnym odbiciu. Sprawiła że to wszystko stało się jeszcze trudniejsze.

– Przepraszam – wydusiłam: – Za wszystko.

– Ja też…

Zamiast jakiegokolwiek słowa więcej doczekała się mojej ucieczki, zmieniłam się w jaskółkę lądując na gałęzi jednego z pobliskich drzew. Lin została tutaj strzegąc ciała, obie czekałyśmy na powrót reszty.


~*~


Pozwoliłam reszcie stada po powrocie z gór samemu znaleźć martwą Ennie. Zleciałam do nich z pobliskiego drzewa, po ich pierwszym szoku, wracając do swojej postaci straciłam równowagę i gdyby Kometa mnie nie złapała upadłabym. Byłam cała zapłakana. Lin trzymała się tylko trochę lepiej.

– Zostawiła Lin pomarańczowy kryształ, z magią Beerha… – powiedziałam, po czym opowiedziałam zebranym wokół ciała Enni Rosicie, Pedro, Komecie, Karyme i Zammi co dokładnie się stało. Rosita wraz z Kometą mnie przytuliły mocząc łzami. Zammi ułożyła się przy Enni, oparła głowę o jej czoło, uważając na róg. Karyme przeskakiwała po wszystkich wzrokiem, też z łzami w oczach. 

– Powinniśmy ją przenieść – odezwał się Pedro, z trudem biorąc głębszy oddech.

– Nie, jeszcze nie, a jak się obudzi? Proszę, zaczekajmy. – Zam położyła się na Enni, opierając na jej boku cały przód ciała.

– To moja wina…? – wymamrotała Karyme, chowając głowę za grzywą.

– Nie, sama się otruła – powiedział Pedro: – I już się nie obudzi – zwrócił się do Zammi: – Już jej nie ma.

– Przeze mnie…? – dopytywała Karyme.

– Przez mój związek z Lin. – Zwinęłam ciasno końcówkę ogona. Lin jeszcze ani razu mnie nie poprawiła, choć w innych okolicznościach nie znosiła gdy nazywałam ją jej pierwszym imieniem, obserwowała mnie zmartwiona. Odwróciłam wzrok.

– O nic się nie obwiniajcie. – Pedro popatrzył po nas: – Gdyby inni tak jej nie skrzywdzili nie doszłoby do tego.

– Zrobiłaby to i tak? Nie. Zrobiła to bo nie widziała innego wyjścia, uparłam się by być z Lin, myślała że w ten sposób mnie ratuje – mówiłam już przez łzy i głos mi się łamał: – Zawiodłam ją i cały swój gatunek.

– Nikogo nie zawiodłaś, nawet tak nie myśl. Macie prawo być razem. Wiesz kto wymyśla tak bzdurne zasady? Tchórze, ciągle boją się wszystkiego co jest inne. Przez nich taki ktoś jak Ennia, wychowany według ich pokręconych zasad kończy w ten sposób. 

– Wiesz że obrażasz mój gatunek? 

– Pedro ma rację – dodała Kometa: – Jestem pewna że sama to wiesz, tylko tak bardzo tęsknisz za bliskimi że nie chcesz widzieć ich wad…

– Nie mówię że oni tacy byli, nie znałem ich. – dopowiedział jeszcze Pedro.

– Ale każdy ma jakieś wady… 

– Wymyślił to ktoś dawno temu, a inni powielają. U nas też tak jest, konie wierzą w jakieś klątwy u tych co mają moce, a niebieskich koni boją się, bo są zimne to i kojarzą im się ze zwłokami. To wszystko to jakiś absurd.

– Karyme…? – Rosita podeszła do niej, rozgrzebywała ziemię kopytami powtarzając szeptem “To tylko mi się wydaje”, spojrzała na Ennie i gwałtownie odwróciła głowę, powtarzając płaczliwie “to tylko mi się wydaje”.

Pedro i Rosita wymienili się spojrzeniami. 

– Ennia… Naprawdę to zrobiła – powiedziała zduszonym głosem Kometa: – Jestem pewna że znajdziesz siłę by jakoś sobie z tym poradzić – Kometa zastrzygła uszami, wciąż stała przy mnie, z wzrokiem, tak jak wszyscy, z wyjątkiem Zammi utkniętym na Karyme: – Wszyscy będziemy się nawzajem wspierać…

Karyme pokręciła głową, cofając się.

– Wszystko będzie dobrze, Karma. – Rosita ją przytuliła do siebie, a Pedro oparł na jej grzbiecie głowę. Zammi pociągnęła nosem, wciąż niemal leżała na Enni.

– Zam. – Złapałam za jej ogon, popatrzyła na mnie roniąc łzy. Ani na chwilę nie zamierzając zostawić Enni.

– Tylko na jedną noc – poprosiła.

Kometa się skrzywiła, otrzepała się: – Ale ona… 

– Zostanę z tobą. – Położyłam się obok Zammi.


~*~


[Linnir]


Zammi zasnęła wtulona w martwą Ennie, a Irutt czuwała obok niej, musiałam się upewnić że nic im nie grozi, potem od razu odeszłam znacznie dalej. Przez pełne gwiazd niebo co jakiś czas przelatywały nietoperze, zbliżało się księżycowe południe. Obróciłam się na odgłos czyichś kroków, szybko przelatując wzrokiem po wszystkich drzewach, to zawsze mogła być pułapka. Rozpoznałam niebieską sierść Karyme zanim wyszła niepewnie zza drzew. Patrzyła na mnie tylko chwilę, spuściła głowę, ukrywając ją za bujną grzywą.

– O co chodzi? – zapytałam.

– Zabiłaś… – powiedziała ostrożnie.

Odetchnęłam ciężko, powstrzymując się od położenia uszu: – Nie, nie zabiłam jej – odpowiedziałam spokojnie: – Może otruła się z mojego powodu, ale ja w tym nie uczestniczyłam.

– Nie zamykaj… – Karyme cofnęła się do samych drzew: – Nie… Ciągle… żyje… Jesteś potworem… Jesteś potworem – Załkała: – Ona mi… Pomagała…

– Odprowadzę cię z powrotem. – Podeszłam powoli, rzuciła się tak gwałtownie za siebie że straciła równowagę, wpadając w krzaki. 

– Nic ci nie jest? – Nie podchodziłam już: – Możesz wstać?

– Chcę do mamy… – zapłakała Karyme: – Chcę jeszcze raz zobaczyć mamę i tatę… Proszę, już nie będę… – Podniosła się, kładąc uszy, wcisnęła pysk w przednie nogi, ciągle mamrotała. 

– Nie słuchaj! – krzyknęła na mnie.

– Chcę tylko zaprowadzić cię do reszty. Wracajmy.

– Ona mi pomagała, ona mi pomagała… Nie zasłużyła na to.

– Nic już nie zmienimy, bo nie da się… 

Rzuciła się na moją szyję, próbując dosięgnąć kryształu. Odskoczyłam.

– Jeśli go rozbijesz, obie zmienimy się w jednorożce, wątpię by o to ci chodziło – powiedziałam.

– Mago nie kazał ci tego zrobić, nie kazał…

– Byłam szczęśliwa z Irutt i już nie chciałam się zmieniać, nie miałam żadnej motywacji by ją zabić...

– Nie przyznałabyś…

– Nie zabiłam jej! – krzyknęłam: – Przestań mnie dręczyć… – głos mi się złamał: – Zrobiła to w środku dnia, spałam. 

– My byliśmy w górach…

– Irutt wie że spałam, wyszła się napić i ją znalazła. Jeśli ktoś zabił Ennie to ona sama, otruła się.

Karyme spojrzała na kryształ blokujący jej moc, umieszczony w jej klatce piersiowej. Dosokoczyłam do Karyme słysząc trzepot skrzydeł gdzieś blisko nas, gotowa ją obronić. Kometa przeleciała nad nami i po chwili zawróciła.

– Jesteś…cie? – Wylądowała, zaskoczona moim widokiem: – Nie jesteś zmęczona? – zapytała Karyme: – Ja bardzo… – Zdjęła kryształ, łapiąc go w pysk. Przysunęła do siebie Karyme.

– Poradziłabyś sobie gdyby nie było tak ciemno, a tak lepiej was odprowadzę – zwróciłam się do Komety: – Będę trzymała się z tyłu. – Wskazałam jej dyskretnie na Karyme. 

– Czemu z tyłu? Możesz iść obok nas. Jestem pewna że Karyme w końcu cię zaakceptuje, prawda?

Nic jej nie odpowiedziała.

– Pójdę z tyłu – zdecydowałam, od razu dystansując się od nich. 


[Irutt]


Gdy Lin wstawała inni kładli się spać, brała na siebie każde nocne pilnowanie okolicy, a ja już długo jej unikałam, ze wzajemnością. Czasem obawiając się że któregoś dnia po prostu odejdzie. Minął tydzień, gdy wreszcie się z tego wszystkiego otrząsnęłam i zaczęłam myśleć bardziej logicznie. Znalazłam ją w środku nocy nad niewielkim stawem, przenieśliśmy się znowu w nowe miejsce. Wpatrywała się we własne odbicie, uniosła głowę na odgłos moich jaskółczych skrzydeł. Wylądowałam obok niej, wracając do własnej postaci. Wtuliłam się w jej bok, a ona wtuliła się we mnie, dotykając głową mojego rogu.

– Co się stało? – zapytała.

– Mieli rację, jestem gotowa złamać dla ciebie wszystkie zasady. – Dotknęłam jej chrap swoimi. 

– Zaczekaj… – Cofnęła głowę.

– Już dobrze, Linnir. Chcę być z tobą, chyba że ty nie chcesz?

– Chcę. – Musnęła mnie czule po policzku.


~*~


Mknęłam przez jasne, nocne niebo, zmieniając się co chwilę w inny gatunek ptaka, Linnir dogoniła mnie kilka razy swoimi ogromnymi skokami. Nie przeszkadzała jej obecność drzew, ani nawet jezioro. Wreszcie wylądowałam sapiąc z wysiłku pod starym dębem. Linnir już czekała tam na mnie.

– Wygrałaś… – Przez te wszystkie przemiany nie zdążyłam się spocić, ptaki w końcu tego nie potrafią, schłodziłam się nieco machnięciami ogona.

– Czasami dobrze mieć kogoś kto jest zimny. – Przywarła do mnie, przynosząc ulgę mojemu zgrzanemu ciału. 

– To ci nie zaszkodzi? – zapytałam.

Wsunęła pysk w moją grzywę: – Ty nigdy mi nie zaszkodzisz.

Wtuliłam się w nią. 

– Wciąż myślę o Enni… – Złapałam swoim ogonem za ogon Linnir: – Ciągle czuje się winna. 

– Nie jesteśmy winne… – Patrzyła na mnie zmartwiona.

– Jak ty to znosisz?

– Źle, ale staram się nie myśleć… Czasami żałuje tego że nie jestem jednorożcem, wszystko byłoby inaczej.

– Możesz nim być, jeśli chcesz… – Przejechałam ogonem po krysztale na jej szyi, mieniącym się w świetle księżyca: – Ale pamiętaj że pokochałam cię taką jaką jesteś.

– Jesteś słodka. – Musnęłą mnie w szyję. Połaskotałam jej bok ogonem, próbowała powstrzymać się od śmiechu, uśmiechnęłam się do niej. Trąciłyśmy się chrapami.

“Tylko bez żadnego dotykania, słyszysz?” powiedziała Nieva, dość daleko od nas.

“Nieva?”

“Zam mnie znowu denerwuje.”

“Potrzebujesz pomocy?”

“Poradziłam sobie, ale dzięki.”

– Lepiej wracajmy, zanim zaczną się o nas martwić – powiedziałam do Linnir.

– Wskakuj. – Szturchnęła mnie w bok, zmieniłam się w sowę śnieżną, lądując na jej grzbiecie. Ja nie powstrzymywałam się od śmiechu gdy zaczęła ze mną skakać ponad drzewa. 


[Ivette]


Nie mało że ziemia zamarzła to jeszcze spadł śnieg, zima zaczęła się na dobre, a ja nie mogłam wykopać sobie marnych korzeni, nie znalazłam nic lepszego do jedzenia. Miałam wrażenie że ten źrebak wysysał ze mnie wszystko co jadłam, a jadłam marne resztki, bez smaku. Brzuch urósł tak wielki że nie byłam w stanie z nim latać. W końcu padłam pośrodku leśnej polany, zbyt zmęczona by iść dalej. I tak nie miałam dokąd.

– Matko! Pani… Musisz wstać, zmarzniesz tu. – Ajiri zrzuciła ze mnie śnieg, całą zdążył mnie przysypać, ocknęłam się przez chwilę myśląc że jestem w domu, ale zaraz rozpoznałam obce drzewa, z zjedzoną przez siebie korą. Ajirii szarpała mnie za grzywę tak długo że doczekała się aż wstałam na nogi, zaprowadziła mnie do jaskini i ogrzała sobą. Zasnęłam w pół nieprzytomna.

Później obudziłam się zupełnie sama, zjadając wszystko co przyniosła. Czułam lekkie skurcze, gdy nagle wzmogły na sile, a ja zaczęłam zwijać się z bólu. Głupie źrebię, to wszystko przez tą wiedźmę! Naprawdę teraz zachciało mu się przyjść na świat?!

Ajiri wbiegła do środka, słysząc moje stęknięcia, upuściła kilka marnych łodyżek jakiś ziół i podbiegła do mojego zadu.

– Jeszcze trochę, pani.

– Nigdy więcej! –  Wystarczająco źle czułam się podczas ciąży, a teraz jeszcze to. Zaciskałam zęby, czułam jak źrebak się przesuwa i próbuje mnie rozerwać.

– Za chwilę będzie po wszystkim.

– Za chwilę mnie zabije! – wrzasnęłam.

– Nie, spokojnie, wszystko przebiega prawidłowo. Już prawie wyszło.

Ból mijał, a ja opadłam znów z sił, zasypiałam.

– Zaopiekuje się nią, to klaczka, odpocznij, pani – dotarł do mnie głos Ajiri. 

Otworzyłam momentalnie oczy. Rzuciłam się z kwikiem w stronę źrebaka, zasłoniłam je sobą, tak że znalazło się tuż pod moim brzuchem. Stałam, pomimo drżących nóg, których nie mogłam nawet w pełni wyprostować, dyszałam z wysiłku, rozpościerając skrzydła by utrzymać równowagę, wcisnęłam uszy w szyję, przeszywając wzrokiem Ajiri.

– Pani… – Wpatrywała się we mnie wystraszona.

– Ono jest moje – wycedziłam, przez zaciśnięte zęby. Nie po to się tyle nacierpiałam by mi je odebrała.

– Oczywiście że tak, nikt ci jej nie odbierze, pani. – Ajiri z wahaniem wsunęła się pod moje skrzydło: – Jesteś osłabiona, pani, aż strach że je przygnieciesz. 

Opadłam na nią. Pomogła mi się odsunąć od córki, a potem położyć przy niej. Łapałam oddech, wszystko wirowało wokół. Poród za bardzo się przeciągnął, przez skrzydła małej. Niech nie wmawia mi że wszystko poszło gładko. 

Ostrożnie zbliżyła pysk do małej. Kwiknęłam na nią. Odskoczyła.

– Sama ją… umyję…

– Powinnaś…

Wystarczyło moje spojrzenie by umilkła. Wyczyściłam małą, przyjrzałam jej się rozpoznając tą pegazice, która towarzyszyła wtedy Komecie, gdy mój brzuch porosły drobne niebieskie kryształy. Grzywę odziedziczyła po Meike, nie mało że białą to jeszcze rosnącą w tym samym kierunku.

– Masz jeszcze te barwniki od pegazów? – zapytałam Ajiri.

– Zostały w stadzie, pani… – Pochyliła głowę.

– Znajdź je. Chcę by jej grzywa i ogon były jednolicie czarne.

– Pani, ale…

– Zrób to teraz.

Nie ruszyła się z miejsca.

– Idź! – wrzasnęłam. 

Celeste wzdrygnęła się, chowając głowę w skrzydłach. Właśnie przypomniałam sobie jej imię. Ajiri wybiegła z tej małej, porośniętej mchem jaskini, ale też osłoniętej drzewami rosnącymi przy wyjściu. 

– Przestań się mnie bać. – Uniosłam głowę córki. Trzęsła się, więc okryłam ją skrzydłem.


~*~


Wkrótce jej grzywa i ogon nabrały odpowiedniejszej, ciemnoszarej barwy, teraz bardziej przypominała mnie niż Meike, potargałam jej jeszcze grzywkę, która uparcie rosła do tyłu, jak u Meike. Ciągle się garbiła.

– Unieś tą głowę. – Uniosłam jej ją, patrząc w jej smutne oczy: – Wyprostuj się Celeste, jesteś następczynią. – Jej pysk był biały od mleka: – Jak mogłaś tak się umazać? – Zlizałam je porządnie.

Odkąd się urodziła nie zaznałam wygodnego snu, ciągle się przebudzałam, spała z głową i szyją opartą o mój bok, przynajmniej dzięki temu wiedziałam że jest przy mnie. I tak upewniałam się kilka razy w ciągu nocy.

– Pani… – Podeszła do nas Ajiri.

– Czego chcesz?

– Trochę się martwię, jest taka spokojna, w jej wieku źrebaki są raczej rozbrykane, może dobrze byłoby ją zbadać?

– Nie próbuj jej porywać – ostrzegłam: – Bo cię zabije.

– Matko, pani, nigdy bym tego nie zrobiła…

Uniosłam skrzydło, pozwalając Ajiri sięgnąć do Celeste. Nie spuszczałam z niej wzroku. Mała spoglądała na mnie wystraszona.

– Wszystko dobrze, maleńka, tylko sprawdzam czy jesteś zdrowa – powiedziała do niej Ajiri, właśnie słuchając bicia serca małej.

– Kiedy źrebaki zaczynają mówić? – spytałam.

– W ciągu kilku dni po narodzinach już powtarzają słowa. Na szczęście nic jej nie dolega, pani, wszystko w porządku. – Ajiri się wycofała.

– A jeśli nie zacznie mówić?

– To by oznaczało że prawdopodobnie nie słyszy, albo jest niema. Co rzadko się zdarza.


~*~


– Jakbyś to nazwała? – Podsunęłam córce kawałek kory, wpatrywała się we mnie tym swoim smutnym wzrokiem, nie zerkając nawet na to co jej przyniosłam..

– A mnie? 

Wciąż tylko patrzyła.

– Mama. Powtórz. Ma-ma.

Nic.

– Celeste, proszę, powiedz coś, chociaż zarżyj… – Sama zarżałam, licząc na jej odpowiedź. Cofnęła uszy, by po chwili zwrócić je z powrotem w moją stronę, zupełnie jak Kometa. Wzbiłam się do lotu, skoczyła do przodu, zamachała swoimi skrzydłami, wzleciałam jeszcze wyżej, jej skrzydła zastygły w bezruchu, obserwowała moje, by po chwili sama się unieść.

– Brawo, ale musisz coś jeszcze powiedzieć. 

Podleciała do mnie, tuląc się do mojej klatki piersiowej. Wylądowałam, a ona naśladując moje ruchy, zrobiła to identycznie, jakby była moją małą kopią. Ponownie wzbiłam się do lotu, uciekałam jej, a ona mnie goniła. Przypomniałam sobie jak w trakcie jednego ze snów bawiłam się tak z Kometą. Omijałam drzewa, nurkując w ich koronach, za każdym razem wstrzymując przy tym oddech. Teraz dodatkowo spadał na mnie śnieg z gałęzi, gdy je potrącałam po drodzę. Nie czułam przy tym żadnej radości, tylko złość że tak mnie oszukała, ale starałam się to zignorować. Wylądowałyśmy w lesie, obejrzałam się na córkę, otrzepującą się od śniegu, zmuszając się do uśmiechu. Nie okazała żadnych emocji. Wrzasnęłam z frustracji. Schowała się za drzewem, kładąc się na ziemi, zza pnia wystawały tylko jej chrapy.

Ruszyłam przed siebie. Córka wyskoczyła z kryjówki i podążyła za mną.

– Zostaw mnie! – krzyknęłam. Zatrzymała się. Ruszyłam dalej, oglądając się i widząc że stoi pośrodku lasu, patrząc na mnie. Gdy zniknęłam jej z oczu, przybiegła, od razu chcąc się przytulić, odepchnęłam ją od siebie skrzydłem.

– Zostań tutaj – wycedziłam: – Dopóki cię nie zawołam, rozumiesz?

Oczywiście, nawet ciężko było jej przytaknąć. Wyszłam na polanę, słysząc jak przeciska się przez krzewy za mną.

– Mówiłam żebyś została!

Schowała się z powrotem między gałęzie, widziałam jak drżą. Zrobiłam kilka kroków, obserwując ją, oczywiście już wystawiła łebek z krzaków.

– Zostań tam! – wrzasnęłam.

– Pani… – Ajiri do mnie podbiegła: – Co się dzieje? Co zrobiła?

– Nie wtrącaj się, zajmij się swoimi sprawami.

– Biedna będzie miała traumę, jest taka malutka…

– Zostaw mnie! – Zamachnęłam się na nią skrzydłem, na jej szczęście niecelnie, zrzuciłam na nią jedynie śnieg z gałęzi nad jej głową, wycofała się momentalnie: – Nic nie rozumiesz?! Jest tak samo nieczuła jak Meike! Nawet nie płacze! A zostawiłam ją w tych cholernych krzakach!

– Może jednak płacze… – powiedziała półgłosem Ajiri: – Choć nie powinno się wywoływać u źrebaka płaczu…

Odskoczyła, kiedy ruszyłam prosto na nią, by ostatecznie iść do Celeste.

– Wyjdź – kazałam, nie posłuchała: – Wyłaź! – Sama ją stamtąd wyciągnęłam, ciągnąc za ogon. Nie płakała. Była cała sztywna.

– Ma-ma… – powiedziała drżącym głosem: – Mama… – powtórzyła rozpaczliwie, jakby od tego zależało jej życie, ale nie dostrzegłam w jej oczach ani jednej łzy. Udawała, tak jak Kometa? Chciała mnie oszukać.

– Matko… – wymamrotała Ajiri: – To twoja córka, Ivette. – Znalazła się przy niej, choć jej nie pozwoliłam, oparła się o przednie nadgarstki, przytulając ją do siebie: – Już dobrze, maleńka, mama już nie jest na ciebie zła.

Celeste spojrzała na mnie, na szczęście nie próbowała niczego odwzajemniać.

– Zostaw nas Ajiri, zanim stracę cierpliwość – ostrzegłam.

– Jest przerażona, pani, boi się ciebie. Źrebię nie powinno bać się własnej matki.

– Trzeba było to powiedzieć mojej matce. Puść ją.

Wreszcie odpuściła i zostawiła mnie samą z córką. 

– Powiedz jeszcze raz – kazałam.

– Mama… – wydusiła.

– Dobrze, powtórz teraz…


~*~


Ajiri zaprowadziła mnie do grupy koni, bo ciężko było nazwać ich stadem, każdy robił co chciał i każdy martwił się tylko o siebie, nie mieli przywódcy, ani strażników, nikt nie pełnił tu żadnej roli.

– Te konie nie żyją w stadach, pani, ale na zimę robią wyjątek, bo ciężko jest przetrwać samemu. – Tymi słowami Ajiri przekonywała mnie bym w ogóle za nią tu przyszła. Spędziłyśmy tu już kilka tygodni. Ani słowem nie wspominała o moim stadzie. Czekała aż ja to zrobię?

Oprócz Celeste w tym niby stadzie przebywały jeszcze dwa źrebaki, starsze od niej najwyżej o kilka tygodni, klaczka i ogierek. Doprowadzały mnie do szału, ciągle hałasowały, bawiąc się w śniegu całymi dniami. Celeste obserwowała je ze wzgórza, leżąc w słońcu, na odsłoniętej od śniegu zmarzniętej ziemi. Drżąc z zimna, okryta własnymi skrzydłami.

– Możesz iść się pobawić. – Stanęłam przy niej. 

– Zostanę z tobą, mamo. – Popatrzyła na mnie.

– Idź się pobawić – kazałam. Podniosła się, przytakując. Zaczęła schodzić na dół, pomagając sobie skrzydłami.

– Nie przywiązuj się do żadnego z nich, jak zrobi się cieplej wyniesiemy się stąd – zawołałam za nią: – To jedynie rozrywka i okazja do nauki.

– Dobrze, mamusiu.

Podbiegła do nich. Głównie mówiła tylko ta dwójka, zaczęli bawić się w ganianego, w dokładnie to co wybrał ogierek. To Celeste powinna zdecydować, jak ma nauczyć się przewodzić stadem skoro wszystkich słucha? Nie okazywała żadnych emocji, jakby było jej obojętne co robi w danym momencie, czy przegrywa czy wygrywa. Poszłam do Ajiri, objadającej się suchą trawą. Natychmiast przestała, przełykając nawet nie przeżute kęsy, pochyliła głowę.

– Gdzie jest Meike? 

– Nie żyje, pani.

– Akurat... – Spojrzałam w kierunku córki. Obserwowała nas, wleciał w nią ogierek wciągając ją w małą walkę.

– Czekamy na twój powrót, pani…


~*~


Zapadła noc, Celeste ułożyła się obok mnie, odsunęłam ją od siebie skrzydłem, obracając się do niej grzbietem.

– Dlaczego nie mogę z tobą spać, mamusiu? – zapytała.

– Nie możesz i już. – Miałam w oczach łzy, nie tak wyobrażałam sobie własnego źrebaka. Była taka obojętna. Była jak Meike.

– Zrobiłam coś złego? – zapytała, niezbyt przejętym głosem: – Bawiłam się z nimi za długo?

Przetarłam łzy skrzydłem, zaciskając zęby, tęskniłam za Kometą, za matką, nawet za głupią przybłędą. A one wszystkie mnie zdradziły.

– Mamusiu, mogę się nauczyć wszystkiego czego chcesz. – Celeste oparła głowę o moją szyję: – Dlaczego płaczesz? Przeze mnie?

– Połóż się na swoim miejscu – kazałam, nawet na nią nie patrząc.

Minęło pół nocy, nie spałam, jedynie leżałam z zamkniętymi oczami i nastroszonymi piórami, obejrzałam się na Celeste. Ona też nie spała, wpatrywała się w ziemię z przygnębiającą miną. Wreszcie okazała coś więcej.

– Chodź. – Uniosłam skrzydło, weszła pod nie, wtulając się we mnie i patrząc mi chwilę w oczy, dopiero potem podparła łebek o mój bok, powoli zasypiając. Przy jej szyi już pojawiały się białe włosy. Sam barwnik schodził po kontakcie ze śniegiem. 


~*~


Nie spuszczałam z oka Ajiri, kiedy obcinała grzywę Celeste pożyczonym od jednego z koni ostrzem.

– Szkoda jej, pani, już tyle urosła… 

– Nie pytałam cię o zdanie.

Inne konie też się na nas gapiły. Przeszyłam ich wzrokiem, kładąc uszy, ale tutaj nikt sobie ze mnie nic nie robił. Jeszcze szeptali coś między sobą.

– Nie przejmuj się nimi, pani… – mruknęła Ajiri kiedy skończyła.

– Po co miałabym? Oni nic nie znaczą, są nikim. – Uniosłam wyżej głowę: – Idź. – Wskazałam Celeste na bawiące się w walkę źrebaki. Zarówno klaczka jak i ogierek stali dęba, udając że gryzą się w szyję. Oboje przestali gdy Celeste do nich podeszła. Parsknęli śmiechem.

– Wyłysiałaś? 

– Pewnie przez swoją matkę wariatkę.

Przesadziły. 

– Ivette, czekaj… – Ajiri złapała mnie za grzywę, pociągnęłam ją kawałek za sobą, wyrwałam się ruszając na źrebaki. Ich rodzice podbiegli natychmiast, choć zdążyłam już przewrócić oba. Celeste je zasłoniła sobą, rozkładając skrzydła.

– Co robisz? – wycedziłam.

– Będziesz miała kłopoty, mamo – powiedziała to tak chłodno. Jak śmie mnie pouczać?! 

Ojciec jednego z źrebiąt zaatakował mnie z boku, dołączył do niego drugi. Szamotałam się, kopiąc ich i gryząc. Matki zabrały swoje źrebięta, uciekając z nimi daleko ode mnie. A inne konie włączyły się by mnie przegonić. 


~*~


– Pani! Pani! – nawoływała Ajiri. Znów spróbowałam wstać, nie mało że przepędzili to jeszcze mnie pobili. Jak tylko odzyskam władzę…

– Pani… – Ajiri podbiegła do mnie. Za nią pędziła Celeste.

– Co tu niby robisz?! – Poderwałam się, natychmiast upadając: – Wracaj do swoich przyjaciół! – wrzasnęłam w stronę córki. Zasłoniła się skrzydłem, drżąc. Ajiri przysunęła ją do siebie.

– To nie są moi przyjaciele, mamo – powiedziała Celeste: – Chciałam tylko cię chronić…

– Pani, przecież wiedziałaś że innym… – Ajiri.

– Nie broń jej! Zdradziła mnie dla tych źrebiąt!

– Przestań, pani.

– Chcę mną rządzić, jak wy wszyscy! – Wreszcie wstałam, pomagając sobie skrzydłami zachować równowagę. 

– Chciała dobrze, pani. Zresztą nie powinnaś krzywdzić tych źrebiąt… – A Ajiri dalej swoje.

Celeste patrzyła mi w oczy, nic nie mówiąc.

– Może niech Ajiri zostanie twoją matką? – zapytałam kpiąco.

– Mamusiu, zależy mi tylko na tobie…

– Ty nic nie czujesz.

Spuściła wzrok, zaczęła stękać i trząść się jak przy płakaniu, ale co to za płacz bez łez? Jakby nie potrafiła ich z siebie wydusić. Jest zupełnie jak Meike, próbuje mnie nabrać że ma emocje, ale tak naprawdę ich nie ma. 

– Twoja mama tak nie myśli, maleńka – Ajiri ją przytuliła. Jak może ciągle się na to nabierać?

Zostawiłam je, idąc przed siebie.

– Pani… – zawołała za mną Ajiri.


~*~


Ajiri tak długo mnie o to prosiła i namawiała że wreszcie wybłagała by opatrzyć mi rany.

– Celeste potrzebuje mleka – powiedziała w trakcie, mogłaby chociaż skończyć zakładać opatrunki jak już zaczęła.

– Czemu nie zapytasz o to jednej z matek jej przyjaciół? – parsknęłam. Syknęłam z bólu, dotknęła mojej rany, trzepnęłam ją skrzydłem w głowę.

– Przepraszam…

– To nie jest pierwszy raz.

– Wiem, postaram się być bardziej delikatna, pani… Mała powinna pić regularnie...

– Jakoś jej tu nie widzę!

– Jest tam, pani… – Ajiri wskazała na drzewo, za którego wystawał zad mojej córki: – Proszę, bądź dla niej bardziej wyrozumiała, jest taka mała…

– Nie zaczynaj znowu! – Ruszyłam w stronę Celeste, znalazłam się przed nią, opadły jej uszy, patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, trzęsąc się cała, jej oddech znów się urywał. Co ja mam z nią zrobić? Otuliłam ją skrzydłem, przytulając do siebie. Ajiri patrzyła na to zaniepokojona, jakbym miała za chwilę udusić własne źrebię. 

– Przepraszam, mamusiu – powiedziała cicho Celeste, odwzajemniając uścisk. Uczy się jak mną manipulować. Nie mogę jej na to pozwolić.

– Jesteś głodna? – zapytałam.

– Trochę…

– Więc jedz.

Zaczęła ssać, nie wahając się ani chwili.

– Polega na tobie, pani – odezwała się Ajiri: – I bardzo chce cię zadowolić, nie widzisz tego, pani? 

Popatrzyłam na Celeste, Ajiri ciągle daje się nabierać na jej zagrywki. Jej słowom nie mogłam ufać. Nigdy jej nie ufałam.

– Spójrz jak delikatnie pije mleko, pani, jest bardzo inteligentna, inne źrebaki nie zdają sobie sprawy że ciągną za wymiona.

– Czemu nie powiedziałaś o Meike? – zapytałam.

– Nie chciałam cię denerwować, pani.

– Co z Zenem?

– Zginął tego samego dnia co Meike.

Co jeśli Celeste jest nią? Ta wiedźma odrodziła się na nowo by dalej mnie dręczyć… Ale to nie możliwe, przecież ją pamiętałam.

– Ojciec Celeste tymczasowo przewodzi stadem, dopóki nie wrócisz, pani – dodała Ajiri.

– Nie wierze że wysłali cię na poszukiwania.

– Nie wysłali, sama wyruszyłam. Meike przez całe życie mi groziła, zmusiła do milczenia, pod groźbą że zabije moją rodzinę… Okłamywałam twoją matkę…

– Czyli jesteś tu z poczucia winy? – Parsknęłam.

Spuściła głowę: – Czy mogłam ryzykować? Zdawałaś się być po jej stronie.


~*~


Nocowałyśmy na otwartej przestrzeni. Ajiri i Celeste spały razem, ogrzewała małą, kiedy ja nie miałam na to ochoty. Trzęsłam się co chwilę z zimna, bardziej napuszając pióra. Oszroniona trawa zachrzęściła pod czyimiś kopytami. Poderwałam się, ku nam zmierzała grupa koni z Sierpem na czele. Stanęłam przed Ajiri, a przede wszystkim córką, przyciskając uszy do szyi i mierząc wroga wzrokiem.

– Wynoś się – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Sierp się pokłonił, opadając na nadgarstek, kilka kroków ode mnie: – Pani, wróć do nas, proszę, potrzebujemy cię.

Wyprostowałam się. Strażnicy jeden po drugim poszli w jego ślady. Ajiri się przebudziła.

– Inne stada mogą wkrótce wykorzystać twoją nieobecność, poprowadź nas, pani – prosił Sierp. Dlaczego tak długo na mnie czekali? Dlaczego nikt inny nie przejął stada? Bo Meike nie umarła, to kłamstwo.

– Nigdy nie należałeś do stada.

– Chciałbym służyć u twojego boku, nie chcę być przywódcą lecz zastępcą, być blisko naszej córki.

– Ona jest moja i nikogo więcej! Taka była umowa.

– Jeśli nie chcesz wracać, jeśli ma spaść na mnie ciężar przewodzenia twoim stadem – Sierp się podniósł, strażnicy także, pochylili jednak głowy, a on patrzył mi już prosto w oczy: –  To wiedz że ona jest następczynią i jej miejsce jest u boku przywódcy, nie ważne czy będę nim ja czy ty. 

Strażnicy nas otoczyli.

– Ujmę to tak, wracasz z nami, wraz z następczynią i zajmujesz należne ci miejsce, albo zabieram następczyni – dodał.

– Jak śmiesz mi grozić?! – Obejrzałam się na córkę, strażnicy zacieśniali koło. Ajiri trzymała małą przed sobą, osłaniając ją głową.

– Puść ją – wycedziłam szeptem. Uniosła zaskoczona głowę. Mała podeszła bliżej mnie, zatrzymałam ją skrzydłem. Rzuciłam się na strażników z okrzykiem: 

– Leć! – Odbiłam się od nich, jeden z nich wyrwał mi kęp grzywy, z zaciśniętymi zębami wleciałam w Sierpa, który wzbił się do lotu. Celeste odleciała. Raniłam Sierpa zębami w szyję. Zrzucił mnie kopnięciem tylnych nóg. Strażnicy przytrzymali jak tylko uderzyłam o ziemię. Popędził za córką.


⬅ Poprzedni rozdział