[Linnir]
Z piasku wynurzyła się Eepli, przyciskając do siebie kilka małych rzeźb, wszystkie jej pospadały przy Kettui. Owinęła ją całą własnym ogonem, unosząc do swojego boku, objęła też głową.
– Mamo, nie umieraj, proszę.
Widziałam jak zatapia jej oba przednie nogi z otwartymi złamaniami we własny bok. Podczas gdy jej mniejsza para oczu patrzyła na Kettui, te większe oczy spojrzały na nas. Irutt trzymała ogon na spodzie zakrwawionego pyska, którego ranę wypełniła metalem.
– Czujesz się teraz lepiej? – zapytałam jej prosto w oczy, nie kryjąc urazy: – Wiesz że nie znoszę czegoś takiego. – Odeszłam od niej, by trochę odetchnąć, myślałam że z tym skończyła. Zachowała się niemal jak sama Kettui.
Eepli przeturlała pyskiem dwie ze swoich figurek w moją stronę, ogon mając zajęty trzymaniem Kettui.
– Linnir, proszę, nie zostawiaj mnie, boję się być dłużej sama. A jak mama też umrze? Nie chcę być przy tym sama. – Poczułam jej ogon na swoim grzbiecie. Obejrzałam się na nią, przytuliła mnie do siebie, do swojego wolnego boku, wtuliłam się w nią.
– Bałam się o ciebie, nigdy więcej tak nie uciekaj. Zawsze możemy rozmawiać tak długo, aż dojdziemy do porozumienia, zgoda?
– Nie wiem jak ty, ale ja lecę szukać dalej Mozzran. – Irutt odleciała jako jaskółka. Kettui poruszyła się niespokojnie, zadygotała z bólu. Eepli przycisnęła ją mocniej ogonem do siebie, jakby bała się że jej ucieknie.
– Zasłonie mamę przed Mozzran jak ją spotkamy – obiecała.
Z nieba runęła woda, rzucając się na nas ogromną falą. Eepli wypchnęła mnie na powierzchnię. Trzymała Kettui wysoko ponad taflą wody, samemu z trudem unosząc nad nią głowę. Poziom wody obniżał się dość szybko. Eepli zanurzyła w niej świecący róg, jej szyja i grzbiet napuchły.
– Czy to dla ciebie bezpieczne? – zapytałam.
– Chyba tak…
– Nigdy nie przechowywałaś wody w ten sposób?
Pokręciła głową, zanurzając wargi we wodzie. Napiłyśmy się, nim woda wsiąkła w piasek. Dotknęła rogiem brzucha Kettui, domyślałam się że oddała jej trochę wody. Zamrugałam, brzuch Kettui wyglądał jakby lada chwila miała urodzić.
~*~
[Cruzina]
Angus zrobił kilka dołków z mocno udeptanego piasku, ale woda niestety i tak z nich zniknęła. Burza wylądowała blisko mnie, trącając własnym bokiem, zrzuciła w piasek kilka jaszczurek. Tuż przed moimi racicami. Skręciło mnie w żołądku, już chyba nie tylko z głodu, też na widok ich drobnych ciał i świadomości że jeszcze przed chwilą żyły.
– Nic innego nie udało mi się załatwić, smacznego wam – Wzięła sobie jedną, kładąc się w gnieździe z piasku, pokręciła się w nim, robiąc kilka kółek, a potem opadła ciężko i zaczęła żuć, ogon jaszczurki tańczył na jej wargach. Angus złapał drugą, a ja patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Przeżuwał jakby miał w pysku trawę. Powoli i dokładnie. Kości jaszczurki trzaskały pod naporem jego zębów.
– Musimy jeść, choćby coś takiego, wyobraź sobie że to trawa, to pomaga.
– Mi tam smakuje, lepsze to niż wasza trawa, wszystko jest od niej lepsze. – Burza już skończyła: – Mogę twoją też? – Wskazała na nią szponem u skrzydła.
“Jasne…” Cofnęłam się o krok.
– Cruzina, nie wiadomo kiedy znów będziemy jedli. – Angus złapał przeznaczoną mi jaszczurkę za ogon, podał mi ją w mój własny ogon. Złapałam ją tak nieprzekonująco że każdy mógł ją ode mnie zabrać bez najmniejszego wysiłku. Po chwili i tak spadła w piasek.
– Jedzenia jest mnóstwo tylko ja kiepsko poluje, – Burza obróciła się na grzbiet, a głowę zwiesiła z gniazda, patrząc na nas do góry nogami: – Co oczywiste nie ja powinnam to robić tylko wy. Jestem tu by was strzec przed Zagładą, a nie do zajmowania się sprawami śmiertelników, macie szczęście że lubię pomagać.
“Nie mogę tego zjeść. Jednorożce nie jedzą niczego co się ruszało lub potrafiło ruszać.”
– To wy cały czas na głodzie jesteście. Rośliny też się ruszają, gdy rosną, a widziałam też takie co zamykały kwiaty i liście na noc.
“Nie trawimy ciał… Umarłabym gdybym spróbowała to zjeść.” – Przejechałam racicą po przedniej nodze.
– Angus, podaj mi ją póki jeszcze świeża – kazała mu Burza.
– Jesteś pewna? – Czułam jego wzrok na sobie i słyszałam zatroskany głos.
“Nie wymyśliłam sobie tego… Najwyżej inne jednorożce mi kłamały.”
Przyniósł jaszczurkę Burzy, otworzyła pysk.
– Weźmiesz ją sobie sama, bez przesady. – Odłożył ją.
– Ale jesteś. – Burza obróciła się na brzuch, podrzucając jaszczurkę do pyska skrzydłem: – Pegazom i koniom zdarza się jeść małe żyjątka, czemu nie jednorożcom? Pewnie nawet nie wiecie kiedy w trakcie jedzenia wszystkiego co zielone zjecie parę owadów.
– Już mówiła, proponuje się teraz przespać.
[Ivette]
Zadała mi tak silny ból że krzyknęłam i ją wypuściłam. Uciekła, a obcy feniks minął mnie i poleciał za nią. Jak to? Ja już nic tu nie znaczę? Różniła się od nas, on był podobny mi, wyraźnie to czułam, a ona posiadała zupełnie inną energię, jakby pochodziła z innej gwiazdy.
“Sprawiłam że cię nie widział, proszę pomóż naszej rodzinie, a ja go odciągnę.” Przekazała mi Blakie. “On nie wie jeszcze że zamieszkujemy tą planetę. Musisz się ukryć.”
“Co to znaczy…? Jesteśmy wrogami, próbowałyśmy się pozabijać, czy tylko ja próbowałam?”
“Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić… Przepraszam. Nowy cykl się nie zacznie, Celeste żyje, wszyscy nasi bliscy, proszę nie zabijaj jej, ona zniknie.”
“Znów ta sama rozmowa.”
“Nie zależy ci już na Komecie? Kiedy tu minęło zaledwie parę minut na Ziemi minęło już kilka dni. Niedługo przestaniemy się…”
Napłynęła do mnie fala jej bólu. Pochłaniał ją. A jak skończy z nią to poleci po mnie, wyczuje w niej moją energię, jeszcze nie do końca przekształconą w jej własną. Poleciałam tam. Póki mnie nie widział nadleciałam od tyłu, wydzierając z niego ile się da. Zaatakowałam znowu, póki był zajęty pochłanianiem Blakie, póki dobrze nie poczuł mojego ataku, mogłam zabierać mu jego energię. Zauważył że słabnie, musiał ją wypuścić, a gdy dołączyła do mnie, kontratakujac, zdecydował się uciec. Jej płomienie gasły. Czułam niedaleko obecność innych feniksów i one mogły zaraz tu przybyć i nas rozszarpać. Poczułam potem jak każdy z nich, po kolei… znikał?
– Przepraszam. – Objęła mnie skrzydłami.
Zapadła ciemność, a ja zrozumiałam że wcześniej nie walczyła ze mną na serio, mogła mnie z łatwością zgładzić w każdej chwili. Cholerna zdrajczyni!
Spadałam wytracając wszystko co czyniło mnie feniksem, znowu. Latała wokół mnie, spowalniając upadek. Wpadłam w piasek, poderwałam się, przebierając wściekle skrzydłami i nogami, już jej nie było. Ryknęłam wzbijając się na moment, by spaść znów w piach, zbyt wycieńczona na jakikolwiek lot.
– Jeszcze tego pożałujesz! – wrzasnęłam w nieskazitelne niebo, pozbawione chmur. Gdzie się podziała? Ukryła się jak tchórz tutaj? Przecież nie uciekłaby w nicość kosmosu, gdzie czekało by ją pewne unicestwienie.
[-]
Arnee leciała na grzbiecie Komety, stała na nim, a ogonem obejmowała jej brzuch niczym konar drzewa, nie mając zbyt wiele widoków do podziwiania. Celeste leciała obok nich, korzystały z prądów powietrznych, jeszcze istniejących nad czarną pustynią. Niebo przestało płonąć i wyglądało jakby nigdy do tego nie doszło. Na jego błękicie jaśniało słońce i wolno przemieszczały się poszarpane chmury. Czarny piasek roztaczał się gdzie sięgnąć wzrokiem.
– Lecimy wystarczająco nisko czy…? Albo wiem, możemy lecieć na różnych poziomach. Ja pod tobą, albo ty pode mną, albo możemy się zmieniać… Jak byś wolała?
– Wolałabym żebyś ty zdecydowała.
– Serio Celeste? Myślałam że mamy to za sobą.
– Prosiłam Blakie by pozwoliła mi umrzeć.
– To też myślałam że mamy… Jestem okropnie głodna.
Na jej słowa zaburczało Arnee w brzuchu, zerwała ukradkiem jeszcze kilka włosów z ogona, przeżuwając je.
– Ile jeszcze dni da się wytrzymać bez jedzenia? Was też boli już ten cały głód? – Kometa uniosła głowę, zerkając na małą: – Jesz powietrze?
– Tak… – Przetarła pysk o przednią nogę.
– Głowa już mnie rozbolała i żołądek jakby… – Kometa spojrzała na Celeste: – Próbował trawić sam siebie… To się nie może stać, prawda? – Zastrzygła uszami, kierując wzrok na dół, na rozległe tereny niczego: – Pari, udawanie że się je pomaga?
– Może?
– Jakoś nie mogę… Żuć powietrze. To okropne myśleć ciągle o jedzeniu, muszę skupić się i… – Zatrzymała się gwałtownie, Arnee poleciała na jej szyje, odsunęła się od niej racicami, potrząsając głową zrzuciła z siebie włosy ciotki: – Nie mogę w to uwierzyć, dlaczego mi to robi? Dlaczego w ogóle zrobiła to Blakie?
Arnee wychyliła głowę zauważając Ivette w dole. Zajadała się mrocznym koniem.
– Mamo! – Zawołała Celeste, lecąc ku niej. Kometa wylądowała po długiej chwili wahania i wielu niepotrzebnych słowach wypowiedzianych do siebie. Trzymała dystans. Ivette spojrzała w ich stronę fioletowymi oczami.
– Wiesz że ci tego nie wybaczę? Wiesz to? Prawda? – odezwała się do niej Kometa.
– To nie ma teraz żadnego znaczenia, jedz. – Rzuciła jej kawałek mrocznego konia: – Ty też – Parsknęła, odwracając głowę do Celeste. Celeste zaczęła jeść. Armee zeskoczyła z Komety, sięgając po kawałek mięsa, Kometa zabrała ją od niego skrzydłem.
– Co z wami? Przecież… My tego nie powinnyśmy jeść, może kłyki, ale… My się tym nie żywimy. Celeste, przestań! – Kometa przebrała niespokojnie nogami, zakryła ogonem swoje udo, trzymając przy sobie Arnee, która jedynie oparła się przednimi racicami o grzbiet jej skrzydła.
Celeste odwróciła wzrok, jedząc co jej kazano.
– Podziękuj Blakie – powiedziała Ivette.
– Wiesz… Zaczynam żałować że nauczyłaś się mówić. To wszystko twoja wina! To ty… Ty… Dlaczego to zrobiłaś?! Było już dobrze między nami… Coraz lepiej przynajmniej, nie wiem… Nie wiem czego jeszcze chcesz, bo zawsze ci źle. – Kometa trzymała uszy płasko na szyi. Arnee przełknęła ślinę, nie pomyślała nigdy że będzie się tak zbierała na widok zwłok. Nie odrywała od nich wzroku, chwilami wyglądały na zielone i soczyste jak najzwyklejsza w świecie trawa.
– Masz całkowitą rację, to życie było takie wspaniałe, poprzednie też niczego sobie, uwielbiam cierpieć, to najlepsze co może mnie spotkać! – Ivette wyrwała nogę swojej ofierze jednym, brutalnym szarpnięciem, rzucając ją w piach, jej tęczówki swoim odcieniem przypominały świeżą krew: – Marzyłam by stać się tym! – Uniosła głowę i skrzydła, otwierając pysk na całą szerokość i zatrzaskując go, na ile pozwalały jej wystające kły.
– Cieszę się – odpowiedziała z tą samą ironią Kometa.
– Po prostu jedz.
– Nie, wolę umrzeć z głodu niż… Niż zrobić coś wbrew sobie, nie wrócę… – Urwała, bo Ivette ryknęła ogłuszająco, chwyciła za tułów mrocznego konia, miotając nim we wszystkie strony, aż na jej szczękach zostały tylko jego skrawki, podeszła z nimi do Komety, cała zjeżona: – Powiedziałam, jedz – warknęła.
– Nie! – Kometa patrzyła jej prosto w oczy.
Ivette ją przewróciła, Kometa, szamotała się pod jej naporem, wypuściła Arnee.
– Puść mnie! – krzyknęła Kometa.
– Nie krzywdźcie się! – Arnee skoczyła na głowę Ivette, ta zrzuciła ją w piasek, a Celeste złapała w skrzydła, zanim mała wstała.
– Zjesz to, nie pozwolę ci umrzeć.
– Ale ja nie umieram!
Wcisnęła jej skrawek tkanki mrocznego konia w pysk językiem. Kometa to wypluła, zakasłała, plując jeszcze.
– Jak możesz tak mnie traktować i mówić że mnie kochasz?! – Oderwała głowę od ziemi, nie mogąc dosięgnąć nią Ivette, w próbie uderzenia jej czołem. Arnee ukuła Celeste rogiem w klatkę piersiową, wyrywając się jej. Ivette skupiła wzrok na Komecie, czerwień jej oczu blakła. Kometa płakała. Arnee smagnęła Ivette ogonem w oko. Ivette ryknęła. Mała ugodziła ją w tył nogi, która odruchowo się ugięła. Kometa wstała, otrzepując się z mokrego piasku.
– Pari – szepnęła. Arnee ugodziła Ivette w drugą nogę, a szczęki kłyki zatrzaskujące się za nią odcięły jej kilka włosów z ogona. Pobiegła do Komety, a ta wzięła ją na grzbiet natychmiast odlatując. Zostawiła za sobą kilka brązowych piór.
– Kometa! – Ivette za nią wrzasnęła.
– Cały czas taka jest, całe… Cykle… – Kometa machała z roztargnieniem skrzydłami, przechylając się z prawej na lewą, leciała pod wiatr. Spychał ich grzywy na oczy i chrapy. Arnee chwyciła się jej szyi ogonem, powstrzymując się od wbicia racic w jej grzbiet. Tak jak to robiła z korą drzew: – Myślałam że się zmienia… Czy ona w ogóle potrafi się zmienić? To niekończące się koło… Właściwie cykl, cykl jest kołem… Co ja wygaduje? – Kometa zatrzymała się, oglądając za siebie, machała skrzydłami już bardziej stabilniej, przebrała przednimi nogami w powietrzu: – Lecimy z powrotem, prawda?
– No, już tu byłyśmy.
– Wszystko wygląda tak samo, ale wiatr… Właściwie mógł zmienić kierunek na odwrotny. – Zniżyła lot, lądując w piasku, położyła się. Arnee zsunęłam się obok niej, tuląc się do jej boku.
– Co teraz, ciociu?
– Nie wiem, naprawdę… Wracać tam? Nie, nie ma mowy, ale Celeste, powinnam chyba jej jakoś pomóc… Czy dla niej nie jest już za późno? – Poderwała się: – Ivette chyba nie wpadnie na pomysł by ją zabić? Po tym co zrobiła może zrobić wszystko. Jednak musimy zawrócić, ja po prostu… Zawsze byłam skazana na… – Jej wzrok powędrował na niebo, Ivette leciała ku nim: – Nią. – Kometa przesunęła Arnee do siebie skrzydłem.
– Przepraszam. – Ivette wylądowała przed nią.
– To nie ma za bardzo sensu ciągle tylko przepraszać.
– Nie ważne czy jesteśmy razem czy nie, ani czyja to wina.
– Twoja?
– Nie ważne – wycedziła Ivette, kładąc uszy i strosząc sierść, jej oczy jeszcze dobrze nie zmieniły odcieniu na fiolet, a znów wpadły w czerwień: – Nie ma innego jedzenia.
– Nie będę tego jadła, choćbym nie wiem co.
– A inne zwierzęta?
– Nie chcę twojej pomocy, nie ważne jaka ona by była. – Po paru krokach obróciła się, próbując odepchnąć od siebie idącą za nią Ivette skrzydłami, musiałaby być większa, bądź mieć więcej siły by to zrobić.
– Widziałaś Rosite?
– Nigdy za nią nie przepadałaś, więc brzmi jak wymówka. Bo nią jest? – Spojrzała na nią.
– To co stało się z naszą… Z twoją matką, z Rositą, innymi. Nienawidzę tego cyklu. Poprzednich zresztą też, zawsze jest źle, nie wiem czy kiedykolwiek byłam szczęśliwa. Nie da się w takich warunkach. Nie mogę nawet ze sobą skończyć. Chciałabym… Nic nie pamiętać.
– Ale… Jestem pewna że to niczego nie rozwiązuje, przecież były cykle w których nie pamiętałaś kim jesteś.
– Gdybym miała lepszy start.
– A może gdybyś się zmieniła? Nie pomyślałaś by się zmienić? Spróbować… Nie robić aż takich błędów?
– Najwyraźniej nie potrafię.
– No nie wiem, wydawało mi się że całkiem dobrze ci szło, aż zrobiłaś to Blakie. A teraz… – Skrzywiła się, wzdrygnęła: – Zmuszasz mnie by znowu kogoś jeść. – Usiadła: – Dlaczego mnie ciągle krzywdzisz?
– Bo nie potrafię inaczej! Co chcesz innego usłyszeć?!
Kometa dźwignęła się, przydeptując tylnymi nogami: – Zostanę z tobą, albo raczej w pobliżu ciebie, bo Celeste… Muszę jej pilnować. Przed tobą.
– Blakie ma się dobrze, a już na pewno lepiej ode mnie. Zabrała mi wszystko, nawet to co tobie dałam, ale co cię to obchodzi?
– Gdzie ona teraz jest?
– A skąd mam wiedzieć?! – Kłapnęła szczękami.
Kometa się przed nią nie cofnęła, patrząc z niemal wrogością w jej oczy, położyła uszy, wzdrygnęła się, w momencie gdy kły Ivette znalazły się blisko niej.
– Jak nie znajdziemy żadnej roślinności to zjesz coś innego, rozumiesz? – zagroziła jej Ivette. Po chwili obróciła się momentalnie, reszta ruszyła jej śladami.
– Będziesz znów mnie szarpać? – Kometa wzięła na grzbiet Arnee.
– A co mam zrobić, patrzeć jak konasz z głodu?
– A może… Może to było moje przeznaczenie? Może trzeba było zostawić mnie w spokoju? Nie wiem, co cię to obchodziło? Garstka koni… Umierających koni, co śmiesznie krótko żyją i w ogóle…
– Sama chciałaś żyć! Może porozmawiamy o tym co ty mi zrobiłaś?
– Przecież to prawie nic w porównaniu…
– Jesteś niesprawiedliwa! Zachowujesz się jakbym od początku do końca wszystko pamiętała! A nadal nie pamiętam połowy z tego wszystkiego! Wiele razy zaczynałam jak ty, jako zwykły pegaz, niczego nie pamiętając…
– To wcale nie jak ja, w wąwozie i bez skrzydeł, tak wiele… Nie wiem ile razy, ale… Przecież ty wybrałaś by tak było, swoje życie, jak jeszcze pamiętałaś… Ja nie miałam żadnego wyboru.
– Sugerujesz że zajęłam twoje miejsce? To chcesz powiedzieć?
– Ty to mówisz, ale… Właściwie to… Tak?
– Meike i tak by cię tam umieściła.
– Jakoś za pierwszym razem, nie pamiętam pierwszego razu ale… Jestem pewna że byłam wolna, głodna, ale wolna. I trochę…
– Jakoś do Blakie nikt nie ma pretensji, a dosłownie wyeliminowała Keire. Ona może robić co tylko zechcę!
– Pochłonęła Keire, bo zaczełaś nowy cykl, nie zrobiłaby tego…
– Jasne! Wszystko jest moją winą! Nawet jak nie wiedziałam co robię, co z tego? To nadal moja wina! Twoje kalectwo też? Proszę bardzo i za to mogę odpowiadać! – Popchnęła ją w piasek, Arnee spadła z grzbietu Komety, na jej skrzydło.
– Przestań mnie przewracać!
Oczy Ivette jarzyły się przez chwilę jak dwa rozgrzane do czerwoności węgle. A z miejsca gdzie ją dotknęła posypało się kilka iskier.
– Co ty zrobiłaś?
– Nic.
~*~
Kometa coraz słabiej machała skrzydłami, Ivette i Celeste oddalały się od niej stopniowo, a ona znajdowała się coraz bliżej piasku.
– Ciociu, coś ci jest? – spytała Arnee. Kometa opadła w piasek: – Ciociu!
Ivette wylądowała obok niej, cała gorąca, zdawała się dymić, zwłaszcza z pyska. Celeste zajęła miejsce przy matce. Kometa uniosła niemrawo głowę. Ivette odetchnęła ciężko, jakby się uspokajając, rozłożyła skrzydła, już nie bił od niej żar, a po chwili też dym zniknął.
– Pij. – Raniła się w nogę, unosząc ją zgiętą nad głową Komety, tak że krople krwi spadały na jej głowę.
– To… woda? Skąd masz wodę?
– Wykopałam.
Kometa uniosła pysk, faktycznie pijąc krew, Arnee zlizała resztę delikatnie z jej głowy, opierając się o nią racicami. Do tej chwili sączyła tylko pot, własny, a nawet Komety. Beznadziejny w smaku i słony, ale nie miała innego wyboru. Dlatego że Kometa zabroniła jej pić krew, choć Ivette i Celeste ciągle z tego korzystały.
– Ivette, przestań… – mruknęła Kometa: – Łaskoczesz. W ogóle, dziwnie smakuje ta woda, tak…
– Od piasku.
– Zaraz… To krew! Dlaczego podajesz mi krew?! – Poderwała się jedynie do siadu.
– Mam czekać aż umrzeć z pragnienia? To moja krew, mogę z nią zrobić co zechcę.
– Pari… Co ty…? – Odepchnęła Arnee skrzydłem, mała oblizała sobie suche wargi.
– Ale chce mi się pić.
– Naprawdę wolisz że się zmarnuje? – Teraz krew Ivette kapała na piasek: – Pari, pij.
Mała ruszyła w podskokach wylizywać jej ranę.
– Dobrze… – Kometa spuściła głowę: – Skoro to twoja krew… Ale…. Tylko raz, naprawdę chce mi się pić.
– Teraz musisz poczekać aż ona skończy.
– Nic ci nie będzie?
– Od razu umrę. Oczywiście że nie!
Kometa położyła się z powrotem, Ivette osłoniła ją skrzydłem. A gdy Arnee ugasiła kilkudniowe pragnienie usadowiła się między nimi.
– Nadal mnie lubicie? – zapytała.
– Tak, Pari, wszyscy cię lubią – odpowiedziała jej Ivette z lekką nutą ironii: – Ile razy będziesz o to pytać?
[Rosita]
Kręciło mi się w głowie coraz bardziej i brakowało już tchu, mama kopała nadal, ja z trudem rozgarniałam piasek kopytami. Gdybym tylko mogła oddychać też drugą chrapą.
– Odpocznij chwilę i kop dalej – kazała mama.
Położyłam się. Słysząc u góry czyjeś kroki. U wylotu dziury pojawiła się biała głowa z bliznami.
– Pedro, chodź zobacz kogo znalazłem! – Obcy odwrócił głowę za siebie. Po chwili obaj patrzyli prosto na nas. Mama kopała dalej, jakby ich nie zauważyła. Pedro pobiegł nagle.
– Chodźcie, mamy wodę, Pedro wpadł na ten sam pomysł co ty, matko, tyle że nam się udało – powiedział biały ogier: – To dość zabawne, ale kopaliśmy niedaleko od was.
Pedro wrócił biegiem, zsuwając się na dół do mnie, woda kapała mu z pyska, trzymał ją w nim.
– Yhm… – Podsunął swój pysk do mojego. Czułam że się martwi. Spiłam wodę z jego warg.
– Najchętniej nadal bym siedziała w swojej norze… – Oparłam się o jego bok, wstając, wsparł mnie własną głową, podciągajac nią do góry: – Przepraszam.
– Ja też, byłem idiotą tak cię traktując, jakbyś już nie mogła nic zrobić.
– I naskakiwałeś na wszystkich.
– Kocham cię, Rosita, wiesz jak to mnie boli gdy tak cię traktują?
– Czuję to… Chciałam tylko żebyś był szczęśliwy, żebyś nie cierpiał za każdym razem jak widzisz moją głowę.
– Nie z tego powodu cierpiałem, tylko dlatego że mnie odtrąciłaś i dlatego że ty cierpiałaś. Jestem wściekły na Turnie za to że nie mało że ci to zrobiła, to nie ma żadnego poczucia winy, nic. Ale postaram się. I nie byłbym szczęśliwszy z żadną inną klaczą, to ciebie kocham. Chcę ci pomagać. Przemyślałem sobie wszystko, uszanuje twoją wolność, przynajmniej spróbuje, ciągle się boję że cię stracę, rok bez ciebie był najgorszym rokiem w moim życiu. Wmawiali mi że umarłaś.
– Dzięki Blakie czuje się trochę lepiej, to nadal nie jest to, ale przynajmniej nikogo już nie spowolni moje wypadające oko.
– Kochanie, wyglądasz pięknie. O wiele lepiej niż wcześniej.
– Chodźcie. – Mama już zdążyła się wspiąć na górę, biały ogier odsunął się od niej szybkim krokiem, czułam że się jej boi i chowa do niej uraze. Weszłam z Pedro na górę. Przebiegliśmy kawałek, a promienie zachodzącego słońca przyjemnie ogrzewały nasze ciała, zbiegliśmy do ich źródła wody.
~*~
[Irutt]
Nie czułam pragnienia, choć wysechł mi cały pysk, potrząsało moim ciałem z każdym krokiem, bolał kark i nogi. Przede mną szła Linnir, jej ogon poruszał się rytmicznie przy każdym jej kroku. Tkwiłam obiema przednimi nogami w boku Eepli, klatka piersiowa, szyja i głowa były przez to wciśnięte w nią, trzymała mnie własnym ogonem wysoko ponad ziemią. Zerknęła na mnie, a jej oczy wydały się żywsze niż przed chwilą. Niebo wróciło do normy.
– Mamo, jak się czujesz? Proszę, nie gniewaj się na mnie, zahamowałam w ten sposób krwawienie.
– Dziękuje… – szepnęłam.
Linnir obejrzała się na mnie wrogo, zatrzymując się.
– Linnir… Kettui zamieniła nas ciałami – powiedziałam jeszcze słabym głosem.
Linnir ruszyła dalej. Eepli poszła za nią w milczeniu.
– Nie wierzysz mi?
– Nigdy więcej nie pozwolę ci się mną bawić.
– Pokażę ci.
– Nie, to koniec Kettui.
– Zielony kryształ jej na to pozwolił, to jego ukryta zdolność.
Podeszła do mnie, patrząc na mnie wyjątkowo nieprzyjemnie, zwróciła ku mnie uszy: – Jesteś skazana na Eepli do końca swoich dni, niczego nie próbuj, bo oprócz zablokowania twojej magii, zaknebluje ci też pysk.
– Linnir, zamieniłyśmy się ciałami. Nie zauważyłaś że zachowuje się dziwnie?
Położyła uszy.
– Nienawidzę jej ciała tak samo jak ty. – Uniosłam z trudem ogon, zbliżyłam go do niej, wycofała się, odwróciła, idąc dalej: – Nie pozwól jej znaleźć przed nami Mozzran.
– Ucisz ją.
– Nie zrobię tego – odpowiedziała jej Eepli.
– Nie torturowałabym nikogo w ciąży, nawet jej – przyznałam: – Błagam zrób coś, zanim będzie za późno. Ona nie może znaleźć Mozzran! – Wierciłam się, Eepli mnie wypuściła prosto w piasek. Obie przednie nogi miały otwarte złamania. Jak mogłam nie czuć teraz bólu?
– Nie! – Linnir skoczyła na mnie, przygniatając do podłoża zanim zdążyłam się poruszyć, wcisnęła mój policzek w piasek, nie pozwalając na siebie spojrzeć.
– Linnir, to nie jest moja mama. – Eepli otoczyła nas ogonem: – Znałam ją kilka lat, przez większość życia. Nigdy się tak nie zachowywała, byłaby na mnie wściekła.
– Po co Kettui miałaby cię ostrzegać przed Irutt? Uwierz mi, zamieniłyśmy się ciałami – dodałam, wykasłując piach, ktory wleciał mi do pyska podczas mówienia.
– Próbujesz nas zwodzić – odparła chłodno Linnir: – Znasz Irutt doskonale. I mnie.
– Linnir, udowodnię ci że nie kłamie, jak tylko spotkamy Rosite.
Puściła mnie, a Eepli uniosła z powrotem do swojego boku, wtuliłam głowę w jej gęstą sierść, ułożyłam ogon na jej ogonie.
– Ale teraz nie mamy na to czasu, jeśli kłamie, to Irutt i tak cię zrozumie, nie uda mi się was poróżnić – powiedziałam, patrząc w oczy Linnir.
Po jej policzkach popłynęły łzy, pokręciła głową, odetchnęła drżąco. Eepli postawiła mnie na ziemi, unosząc mi przód ciała tak że stałam tylko na tylnych nogach, pomagając sobie ogonem.
Linnir objęła mnie nagle, zamykając oczy.
– Tak nie powinnaś ryzykować – skomentowałam.
Spojrzała mi w oczy i zaraz odwróciła wzrok.
– Czuje to samo gdy widzę jej oczy, często zmuszała mnie do przemieniania się w nią… – przyznałam, nie mając jej tego za złe.
– Oderwanie od rzeczywistości?
– Nie, nienawiść.
– Jeśli to teraz ty, Irutt, nie nienawidzę cię tylko dlatego że utknęłaś w jej ciele. – Puściła mnie.
– A ja nienawidzę jej ciała. Jej głosu.
– Ciągle mam wrażenie że za chwilę zacznie się znowu śmiać, z tego jak łatwo mną manipulować, jak słaba jestem.
– Nie jesteś słaba. – Złapałam ogonem za jej ogon: – Nigdy nie byłaś. Odwrócimy to… Przynajmniej to źrebię będzie miało lepszy start. – Dotknęłam pyskiem zaokrąglonego brzucha, opuchlizna już puszczała, Kettui udało się pozbawić mnie tylko kilku siekaczy, albo raczej samą siebie: – Musimy znaleźć Mozzran i się ukryć, z moją magią Kettui jest zbyt niebezpieczna. W dodatku nie wiem czy nie zdoła mnie znów kontrolować… Eepli, musisz mnie nadal pilnować.
Eepli pokiwała głową.
– To ty powinnaś móc kontrolować ją.
– Próbowałam.
– Rozdzielmy się tutaj. – Linnir zdjęła z rogu Kettui kłąb swoich włosów. Spróbowałam zamienić się w siebie, metal pokrył mi róg i czoło, przerwałam, cofając to. Pokryłam złamania warstwą metalu, prosząc by Eepli dała mi spróbować oprzeć swój ciężar także na przednich nogach.
– Znajdę was – powiedziała Linnir.
– Nie, lepiej trzymajmy się razem, obie musimy pić, nie wiadomo kiedy spadnie kolejny deszcz.
– Nie widziałaś tego, to nie był zwykły deszcz, spadła cała fala wody.
– Eepli ukryje mnie przed Mo… – Spojrzałam pod własny brzuch, czując jak woda dotyka moje racice. Skąd się tu wzięła? Linnir skoczyła na mnie, i obie upadłyśmy w piasek obok Eepli. Woda zmieniła się w Mozzran, która cięła rogiem pustą przestrzeń. Zatrzymała się patrząc na mnie wielkimi, przerażonymi oczami i na Linnir.
– Dlaczego jesteś po jej stronie?! – Cofnęła się. Zauważyłam że jej cały bok jest pozbawiony sierści.
– Nie jestem. Kettui zamieniła się ciałami z Irutt. – Linnir wstała, pomagając też mi dźwignąć się z piasku: – Irutt utknęła teraz w jej ciele.
Mozzran rzuciła w nią garścią mokrego piasku, celowała w jej oczy, ale Linnir na czas schyliła głowę, a grudka ziemi przeleciała nad nią. Otworzyłam pysk, powstrzymując się od mówienia do już i tak roztrzęsionej córki. Puściła się biegiem. Linnir skoczyła przed nią, a ona zmieniła się w ogień. Odruchowo próbowałam się przemienić z tym samym skutkiem jak poprzednio.
– Mozzran, to ja, spokojnie, jest tak jak ci powiedziałam – mówiła do niej Linnir, trzymając za mały dystans, ale gdybym teraz się wtrąciła mogłabym jedynie pogorszyć sytuację.
– Kłamiesz!
– Nie. Nic na razie ci nie grozi, ukryjemy się przed Kettui, wszystko będzie dobrze.
– Ona jest tutaj! Pomagasz jej! – Mozzran uderzyła o nią, wracając do swojej postaci, Linnir ją przytuliła, dając się jej bić racicami.
– Nie, to Irutt. Nie zrobi ci krzywdy.
– Mozzran. – Powstrzymałam się z już większym trudem od zbliżenia się do nich.
– Nie chcemy cię skrzywdzić. Martwiłyśmy się o ciebie – dodała Linnir, Mozzran osunęła się przy jej przednich nogach, rozpłakała się, Linnir położyła się, ale kiedy chciała ją znów dotknąć, ta się odsunęła, celując w nią rogiem.
– Nie zbliżaj się do mnie!
Eepli wyłoniła się z piasku blisko Linnir: – Poznałabym własną mamę, to nie ona – przyznała: – Jest zbyt miła, zbyt spokojna i jeszcze ani razu nie nazwała mnie ohydztwem.
– To o niczym nie świadczy! – krzyknęła Mozzran, trzęsła się, płakała, błyskała białkami, jej ślina zaczęła kapać na piasek.
– Kettui jest teraz w ciele Irutt, nie chcę żebyś została całkiem sama i by ona cię znalazła, proszę, próbujemy cię chronić. – Linnir leżała naprzeciwko niej.
– Mam dla ciebie wodę – powiedziała do Mozzran Eepli.
– Mam… swoją… – Córka podniosła się, ominęła Linnir szerokim łukiem, zatrzymując się u boku Eepli, przywarła nieoczekiwanie do niej, siostra otoczyła ją ogonem: – Ty nie jesteś moją mamą. – Mozzran rzuciła mi wrogie spojrzenie, nadal drżąc. Linnir zawróciła do mnie podpierając mnie z boku, poszłyśmy przodem. Eepili ruszyła z Mozzran za nami, trzymały się na dystans, dyskutując na mój i Kettui temat.
Przyjrzałam się klatce piersiowej i nogą Linnir, tam gdzie kopała ją Mozzran. Jeśli narobiła jej paru sińców to niewidocznych pod niebieską sierścią.
– Sprawdzała czy może mi zaufać – szepnęła Linnir.
– Ile razy jej pozwoliłaś?
– W tej sytuacji to było konieczne, gdybym próbowała ją przytrzymać tylko bardziej bym ją wystraszyła. Poza tym nie chciała mi zrobić krzywdy. – Zbliżyła pysk do mojego policzka, tylko po to by się wycofać, oglądając się na Mozzran i Eepli.
~*~
Przeniosłyśmy się do podziemi, umocniłam jaskinie z piasku metalem, wejście zasypaliśmy, a cienkie metalowe rury dostarczały nam powietrza.
– Nienawidzę używać tego samego co ona – skomentowałam, patrząc na te rury. Linnir, oparła mnie o swój bok, delikatnie pieszcząc moją szyje, musnęłam ją w czubek nosa.
– Jak ją nazwiemy? – zapytała.
– Kettui pewnie już nadała jej jakieś imię… – Spojrzałam na młodszą córkę z czułością, jeszcze mieszkającą w brzuchu Kettui. Dotknęłam jej rogiem, nadal spała. Linnir przyglądała się nam zmartwiona: – Co jest?
– Nic nowego, martwię się o was, o Mozzran…
Podniosłam się. Linnir podparła mnie z boku, szybko się męczyłam gdy musiałam dźwigać podwójny ciężar na połamanych nogach.
– Kettui nie może wiecznie wygrywać. Kiedy Blakie się znajdzie znów będziemy bezpieczni.
Wróciłyśmy do reszty, w końcu skończyłyśmy zabezpieczać kryjówkę. Mozzran trzymała się Eepli. Cruzina podeszła do nas cała drżąca.
– Nie jestem Kettui. – Uszy mi cierpły gdy mówiłam i słyszałam głos Kettui. Spróbowałam znów się przemienić, ale to róg Cruziny zmienił barwę sierści na moją własną.
– Wybacz, moje ciało reaguje tak samo z siebie… – Spoglądała na piasek przy swoich racicach, przesypując go nimi z miejsca na miejsce. Eepli podzieliła się wodą ze wszystkimi poprzez swoją magie, jej szyja i grzbiet zmniejszyły objętość, ale nadal wyglądały jak napuchnięte przez zgromadzoną pod skórą wodę. Tylko Mozzran odskoczyła przed jej rogiem, pokręciła głową, po chwili jednak zbliżając się do Eepli, trzymała się teraz jej zamiast Linnir. Chodziła za nią, nie odstępując jej na krok i nie przestając mnie obserwować, ale też innych.
– To Zagłada zamieniła was ciałami. – Burza wróciła z kilkoma jaszczurkami w pysku: – Powiem więcej, Kettui jest teraz w ciele źrebaka. – Racicami zgarnęła suchy piasek udeptując go na kształt misy, włożyła w nią jaszczurki, prowizoryczny pojemnik od razu zepsuł się pod ich ciężarem.
– Ona jest w moim ciele. – Zwinęłam ogon.
– Częstujcie się. – Burza zabrała trzy jaszczurki ze stosu, w tym jedną najbardziej kolorową, przyniosła ją Eepli, kładąc u jej przednich nóg, zadarła głowę, uśmiechając się do niej z dwoma jaszczurkami w zębach: – Najładniejsza dla mojej ulubionej siostry.
– To moja siostra i my nie jemy takiego ścierwa – Mozzran specjalnie się odwróciła by odrzucić jaszczurkę tylną nogą.
Dotknęłam Linnir ogonem, gdy chciała się wtrącić.
– Byłam bardzo młoda gdy pilnowałam maluchy, ale nigdy nie wtrącałam się w ich kłótnie dopóki nie dochodziło do bójek, albo gdy same mnie o to nie prosiły. Nie możesz za każdym razem ją pouczać, musi sama zrozumieć pewne rzeczy, zwłaszcza że jest już dorosła – szepnęłam do ukochanej, nie próbując patrzeć jej w oczy, nie oczami Kettui.
– To dla Eepli – Burza położyła jaszczurkę z powrotem przy nogach mojej bratanicy: – Nie dla ciebie.
Mozzran złapała w ogon kolorowego, martwego gada i odrzuciła go daleko, wycierając ogon w sierść Burzy.
– Hej! – Burza machnęła skrzydłami, lekko odrywając się od ziemi: – Tak się nie traktuje nikogo, a co dopiero półbogini.
Eepli zniknęła w piasku.
– I tak ciągle się sama brudzisz. Daj nam spokój. – Mozzran położyła uszy, obracając się do niej przodem ze zwróconym ku niej rogiem. Rzuciła nerwowe spojrzenie za siebie, zauważając brak siostry, drgnęła stając mniej pewnie. Zatrzymałam sobą Linnir, która chciała do niej pospieszyć.
“Pozwól jej poradzić sobie samej” – przekazałam jej za pomocą rogu, zanurzonego w jej grzywie: “Nie zrobisz tego za nią.”
“Przeszłyśmy wiele trudny chwil, nie jest na to gotowa.”
“Linnir, proszę, w ten sposób nigdy nie będzie gotowa.”
“Ona potrzebuje jeszcze dużo wsparcia. Poza tym muszę jej wytłumaczyć co zrobiła Kettui, musi to zrozumieć.”
“Na razie woli trzymać się od nas z daleka. Daj jej trochę czasu. Najważniejsze że zgodziła się z nami iść, że jest bezpieczna.”
“Może przyznałabym ci rację gdyby nie była tak straumatyzowana, nie bez powodu obawiam się każdego jej konfliktu.”
– Burza, jak to podzielimy? – Angus podszedł do stosu jaszczurek.
– Chwileczkę – powiedziała do Mozzran Burza i podeszła do Angusa, szeptali coś między sobą. Eepli wróciła z jaszczurką.
– Naprawdę chcesz to od niej jeść? – Mozzran przywarła do jej boku.
– Nie mów, ja?! – powiedziała głośniej Burza. Angus coś jej tłumaczył. Mozzran aż podskoczyła na ten nagły okrzyk, Eepli objęła ją ogonem.
– Nie podnoś mnie – powiedziała nerwowo Mozzran, co Eepli uszanowała..
“Jednorożce nie mogą tego jeść…” wtrąciła niepewnie Cruzina: “Prawda, Irutt? Tak mi mówiono.”
– Ja mogłam jeść wszystko dzięki swojej magii… Ale to prawda, większość jednorożców nie trawi mięsa.
– To nie jest Irutt – szepnęła Mozzran do Eepli.
– Spróbuje porozmawiać z Blakie – obiecała Linnir: – Wątpię by chciała żebyśmy umarły z głodu.
– Ona nas nie słyszy – powiedziałam.
“A jeśli… Słyszy i nic z tym nie robi, albo gorzej, nie może nic z tym zrobić… Albo… Ona już nie ży-żyje…” głos Cruziny drżał pomimo tego że wydobywał się z jej rogu, a nie gardla: “To nasz koniec…
– Pójdę do Mozzran – powiedziała Linnir. Mozzran ukryła się za Eepli, Linnir zatrzymała się przed nimi, próbując z nią rozmawiać na bezpieczną odległość. Jeśli nie jest gotowa zaakceptować tego co się stało ze mną to nie będzie bardziej gotowa po tych wszystkich negocjacjach. Linnir za bardzo się stara. Naciskanie na nią nie pomoże.
– Dotknij rogiem źrebaka – zaproponowałam Cruzinie.
“A jak je skrzywdzę?”
– Jak? Nic mu nie będzie.
Cruzina oparła delikatnie róg na zaokrąglonym jak jajko brzuchu Kettui.
– Zamknij oczy, czujesz je?
“To ona. Jaka śliczna.”
– Mówi coś do ciebie?
“Śpi. Jest taka bezbronna, zdana tylko na ciebie.” Cruzina zabrała róg, uroniła kilka łez: “Wybacz, Irutt, to mój pierwszy raz… Nigdy nie widziałam malucha przed jego narodzinami.”
– Mogę też jej dotknąć? – Podeszła do nas Eepli. Mozzran leżała przy ścianie, a Linnir kilka kroków od niej, rozmawiały. Obserwowałam je przez chwilę.
– Oczywiście.
Porośnięty sierścią róg Eepli trochę mnie załaskotał.
– Widziałam jak ziewnęła. – Eepli otworzyła tylko jedną parę oczu by na mnie zerknąć, z radosnymi iskierkami.
Byłam bardziej samodzielna, kiedy miałam rok, a moi rodzice jeszcze żyli niż teraz Mozzran.
– Co się dzieje? – Burza znalazła się obok Eepli, opierając o jej bok skrzydło.
– Pokazuje im małą, musiałabyś mieć rog by ją zobaczyć – wytłumaczyłam.
– Uda się i bez niego, mogę Eepli?
Eepli uniosła głowę. Burza trąciła czołem mój brzuch.
“Ostrożnie…” głos Cruziny drgnął.
– Za ciemno by coś zobaczyć, ale gratulacje, tylko szkoda…
– Mówiłam ci już gdzie jest teraz Kettui, nie mogę się denerwować – zaczęłam trochę za ostro, mówiąc dalej spokojnie: – Mała urodzi się w ciągu najbliższych dni.
“Rozmawiałaś z nią?” zapytała Cruzina.
– Jeszcze nie miałam okazji.
– Z Linnir? – zapytała Burza.
– Z małą. Dzięki naszym rogom matki mogą porozumiewać się ze swoimi źrebakami jak są jeszcze w brzuchu. Moja mama, tata i bracia ze mną tak rozmawiali – wyjaśniłam.
– Moja mama nie chciała rozmawiać – przyznała Eepli: – Ale mówiła do mnie.
“Co mówiła?” spytała Cruzina.
Eepli zamilkła, odpowiadając po dłuższej chwili: – Nic miłego.
– Wiesz że jesteśmy twoimi ciotkami? – zapytałam: – Twój ojciec Tirre, to mój brat.
Eepli pokiwała głową, a jednak nigdy nas tak nie nazywała: – Mam powiedzieć co mówiła?
– Jeśli to dla ciebie zbyt bolesne, nie musisz nic mówić. Wyobrażam sobie co mogła ci wmawiać.
– Pamiętacie czas przed narodzinami? – zapytała zdumionym tonem Burza: – Jak?
– Mgliście, ale tak. Rodzina starała mi się jak najlepiej opowiedzieć o otaczającym nas świecie, mogłam zgadywać już pierwszego dnia jak wszystko się nazywało.
“Nasi rodzice z nami nie rozmawiali” przyznała Cruzina, spuszczając wzrok: “Potrafili tylko wrzeszczeć i mieć pretensje o wszystko…”
– Często byłam tam zupełnie sama, słyszałam głosy, ale żaden nie chciał mi odpowiedzieć – dodała Eepli: – Mama mówiła tylko wtedy kiedy ja milczałam, winiła mnie za bóle podczas ciąży i to że tak długo się nie rodzę, ale najczęściej w ogóle się do mnie nie odzywała. Bałam się, a później bałam się jeszcze bardziej, mama bardzo często mnie zostawiała…
“Eepli, tak mi przykro, to wszystko moja wina…” Cruzina złapała za jej ogon.
– Nie, to wina Kettui – powiedziałam.
– Mnie mama najchętniej nie zostawiłaby ani na sekundę – wtrąciła Burza: – Ale wam to nie zazdroszcze, oprócz Irutt, też chciałabym mieć tak dużą rodzinę. I starsze rodzeństwo! – Popatrzyła na mnie, klepiąc mnie skrzydłem po grzbiecie.
– Tak było w poprzedniej rzeczywistości dopóki wszyscy nie zachorowali, a zaklęci ich nie zamordowali, w tej nie miałam okazji ich nawet zobaczyć, tylko mama do mnie mówiła, Kettui rozdzieliła nas zaraz po porodzie.
“Przepraszam, Irutt…” – odparła Cruzina: “To moja wina, nie zauważyłam kiedy moja siostra stała się tak zła, a może zawsze taka była? Eepli… Przeze mnie urodziłaś się taka…”
Eepli chciała zasłonić głowę ogonem, ale ją złapałam.
– Widzę w tym pozytywną stronę. Kettui nie mogła cię tak zastraszyć jak to zrobiła z Mozzran, jesteś od niej silniejsza i wyjątkowa, twoja magia jest jednocześnie mocą, nawet Ivette nie jest na nią odporna – uświadomiłam jej coś co powinna wiedzieć, ale podejrzewałam że nigdy siebie nie doceniała.
– To miłe… – wydusiła.
– To prawda.
Linnir wróciła z Mozzran, córka nadal trzymała od niej dystans i niemal od razu podbiegła do boku Eepli.
– Mozzran, chciałabyś nazwać małą? Nie wybrałyśmy jeszcze imienia – odezwałam się do niej.
– Dlaczego pytasz o to mnie? – odparła z oburzeniem: – Nie obchodzi mnie to.
– Mozzran – zwróciła jej uwagę Linnir. Powinna zostawić tą sprawdzę między mną, a córką, jak nie będziemy traktować jej jak dorosłą nigdy się taka nie stanie.
– Miałaś mnie chronić przed Kettui! – krzyknęła na Linnir.
– Mozzran, nic ci nie grozi, nigdy bym cię nie naraziła gdybym nie była pewna że to faktycznie Irutt. – Linnir zwróciła się do niej spokojnym tonem.
– Cały czas z nią współpracujesz, chcecie żebym oszalała!
– Nie, córeczko – zaprzeczyłam ja, choć może nie powinnam się odzywać, kiedy brzmie i pomimo zmiany koloru sierści wciąż wyglądam jak Kettui: – Kettui naprawdę zamieniła nas ciałami, nienawidzę jej tak samo jak ty. Mozzran.
– Chodźmy spać, proszę… – Mozzran popatrzyła na Eepli z łzami w oczach, cała drżąc. Obie położyły się na końcu jaskini, Eepli patrzyła za nami, jakby chciała byśmy spali wszyscy razem, ale ze względu na Mozzran musieliśmy trzymać się z daleka by miała szansę choćby trochę odpocząć. I tak już schowała się cała w ogonie Eepli.
“Ja też już się położę, Burza, co ty na to byśmy porozmawiały przed snem?” zaproponowała Cruzina.
– Chcesz rozmawiać ze mną? Jestem zasz… Zdumiona, chciałam powiedzieć zdumiona, w końcu ktoś dostrzega jak ważna jestem – Burza poprowadziła ją sama w jeden z kątów zamkniętej jaskini. Angus dołączył do nich.
– Mozzran nie jest już źrebakiem – szepnęłam do Linnir.
– Dlaczego teraz chcesz się kłócić o moje metody? Ona nie miała prawie źrebieństwa przez ciągłe ataki, potrzebuje więcej czasu by się usamodzielnić, wcale nie chcę trzymać jej pod stałą kontrolą, ale najpierw musi wyjść z tych wszystkich traum. Powoli, w swoim tempie. Nękanie przez Kettui wcale nam w tym nie pomaga.
– Nie wiem czy to tak powinno wyglądać, może powinnaś pokazać jej że może polegać na samej sobie? Dopóki jestem w ciele Kettui nie mogę się nią zajmować.
– Rozumiem. Próbowałam uczyć ją trochę walki, na razie stanęło na ćwiczeniach przygotowujących. Nie mogłabym pozwolić zostać jej samej ze swoimi lękami.
– Po prostu się o nią martwię… Chciałabym żeby miała normalne życie, ona nie ma żadnych przyjaciół, ja już w źrebieństwie miałam ich mnóstwo. Znałam każdego jednorożca z własnej rodziny i mieszkających z nami rodzin.
– Obie chcemy dla niej jak najlepiej. Spędziłam z nią mnóstwo czasu, gdyby była zdana sama na siebie izolowałaby się od wszystkich, nie potrafi nikomu zaufać przez te wszystkie krzywdy Kettui.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz