piątek, 26 grudnia 2025

:: Ból ::

[Irutt]


Linnir pomogła mi umyć Aiivre. Takie wybrałyśmy dla niej imię. Jeszcze nie otworzyła oczu. Ziewnęła, zasypiając po chwili przy nogach Linnir. Linnir przesunęła delikatnie córkę do mojego boku, otuliłam małą ogonem, kładąc przy niej głowę. Popatrzyłam na Linnir.

– Jestem dla niej za zimna – szepnęła: – Zajrze do Mozzran i za chwilę wrócę.

– Nie mam pojęcia czy jest noc czy dzień, ale wydaje się późno… Jutro przedstawimy ją reszcie.

Pokiwała mi głową. Aiivra otworzyła oczy po paru chwilach od odejścia Linnir. Uśmiechnęłam się do niej. Miała fioletowe oczy mojej mamy. Potrząsnęła główką, ziewając znowu. Nie próbowała wstać.

– Zmęczona? – zapytałam: – Trochę ci pomogę. – Złapałam ją ogonem, podnosząc ostrożnie na nogi, podeszła do mnie chwiejnie, obserwując uważnie każdy swój krok. Powoli zabrałam ogon, a ona osunęła się na ziemię.

Linnir przyniosła wodę, w metalowym pojemniku, na razie mogłyśmy polegać tylko na wytworach skradzionej magii Haalvi.

– Ile zostało wody? – zapytałam.

– Eepli znalazła wodę głęboko pod ziemią, dla każdego z nas starczy. 

– Spróbuj jeszcze raz – Złapałam Aiivre ogonem, póki ją trzymałam, stawiała chwiejne kroki, popiła mleka, opierając na moim udzie, swój jeszcze krótki ogon. Po zjedzonym posiłku podeszła przytulić się do Linnir. Linnir objęła ją zaskoczona głową. 

– Źrebaki do ciebie lgną, nic na to nie poradzisz – skomentowałam z uśmiechem. Aiivra wróciła do mnie się przespać. Linnir ułożyła się po mojej drugiej stronie, opierając o mój grzbiet głowę, by trochę popatrzeć na małą.

– Mam nadzieje że Mozzran ją zaakceptuje.

– Powinna, gorzej jej będzie ze mną jak sytuacja się nie zmieni. Sama ledwie znosze ten głos.

Zasnęłyśmy wspólnie, przebudziłam się bliżej rana, czując że mam mokrą sierść na boku. A Aiivra  mokre policzki, leżała ciasno zwinięta, patrzyłam na jej brzuch. Czekałam aż się uniesie, nie chciałam od razu panikować. Serce biło mi coraz szybciej. Nie mogłam zaczerpnąć tchu, mała nie oddychała, trąciłam ją pyskiem…

– Irutt? – Linnir się przebudziła.

Gardło ścisnęło mi się tak mocno że nie mogłam porządnie oddychać, ani mówić, Linnir przytuliła mnie do siebie. Chwilami nie wiedziałam co się dzieje, jakbym traciła przytomność, ale nadal byłam przytomna i ciągle czułam sztywność mięśni małej, choć już jej nie dotykałam.


~*~


Burza wyciągnęła przed siebie przednie nogi, rozciągając też szyje i skrzydła, otworzyła pysk w szerokim ziewnięciu. 

– Uśmiechnij się trochę. – Trąciła Eepli skrzydłem: – Za chwilę poznamy twoją nową siostrę.

– Przecież się uśmiecham – Eepli popatrzyła ku swojej dolnej, sparaliżowanej w uśmiechu wardze, zakryła ją ogonem, nie mogła nigdzie znaleźć niczego czym by ją znów związała.

– Kogo jak kogo, ale mnie nie nabierzesz – odpowiedziała jej Burza.

Linnir oparła głowę na moim grzbiecie, zobaczyłam łzy w jej oczach, ukryłam głowę w jej grzywie, nie mogłam łkać, gardło nadal mi się ściskało, wraz z całą klatką piersiową, choć minęło już tyle czasu, łzy polały się z otwartych oczu. Nie wiem skąd Linnir znalazła siłę by wynieść stąd małą, miałam ją przed oczami. Spałam wtedy gdy umierała w cierpieniu, nikogo nie było kto mógłby...

“Co się stało?” Cruzina do nas podeszła:  “Coś z małą?”

– Nie żyje… – wydusiła Linnir, objęła mnie głową: – Zmarła w… nocy – jej głos się załamał.

“Nie możliwe… Linnir…”

– Hej, nie martwcie się, moja mama…

– Burza, nie mów tego, proszę – przerwał jej Angus, on również do nas podszedł: – Możemy coś dla was zrobić? – zapytał.

– Nie – odpowiedziała Linnir.

Po chwili poczułam miękką sierść Eepli, przytuliła nas do siebie.


~*~


[Kometa]


Wreszcie ktoś znajomy.

– Irutt! – wylądowałam przed nią, troszkę zaskoczoną: – Wiem, wyglądam znowu inaczej, ale… Przecież mnie pamiętasz.

Ivette wylądowała obok mnie i po chwili też Celeste. Arnee siedziała cicho na moim grzbiecie, skierowałam uszy w jej stronę, chyba jeszcze śpi. Zasłoniłam ją skrzydłami. Zaraz, Irutt nie ma żadnych fioletowych kryształów. I jest taka spokojna, a przecież Ivette… Może tego nie pamiętać, przecież to też całkiem możliwe…

– Jesteście tylko wy? – spytała Irutt.

– Co z twoimi kryształami? – Cofnęłam się, tak zapobiegawczo.

– Wszystkie kryształy przepadły i przestały działać, dzięki Blakie…

Ivette zaczęła na nią warczeć, przycisnęła już uszy do szyi i nastroszyła sierść, dotknęłam skrzydłem jej klatki piersiowej, oddzielając ją nim od Irutt.

– Nie kłam mi, po tym co zrobiłam byłabyś taka spokojna? – wycedziła Ivette, wbijając w nią wzrok: – Kettui.

– Brawo, nauczyłaś się mówić, trochę ci to zajęło. 

– Ał! – Podskoczyłam, myślałam że mnie ugryzła, ale… Poparzyła mi skrzydło? Piekło nadal.

– Zabije cię!

– Nie! – wykrzyknęłam, odwracając się do niej, czy ona paruje? Dymiła z chrap: – Ivette co… Zresztą, nie możesz zabić Irutt! – Patrzyłam w jej oczy.

Irutt, albo raczej Kettui roześmiała się: – Jak miło, znalazłaś sobie nową właścicielkę, Piraniu.

– Ivette, nie! – Ruszyła na mnie, raczej na Kettui, ale stałam jej na drodzę, przesuwała mnie po piasku, rozpostarłam oba skrzydła, ał, ał, jest za gorąca: –  Nie prowokuj jej! – Zatrzepotałam skrzydłami, trochę powietrza pomogło. Arnee mi spadła.

– Uważaj! – Osłoniłam małą sobą, nim Ivette na nią nadepnęła przez nieuwagę. Arnee otworzyła oczy, ale tylko do połowy. Czemu ona wygląda tak słabo?

– Mama…?

– Co jej zrobiłyście?! – krzyknęła na nas Kettui przez struny głosowe Irutt. Odepchnęłam ją skrzydłem, kładąc uszy. Złapałam Arnee, unosząc się do lotu za Ivette.

– Chyba nie podawaliście jej mięsa?! 

– Tylko krew – parsknęła Ivette.

– Zabiłyście ją! 

– Akurat ci zależy, wszystkie swoje źrebaki traktujesz jakby były niczym, a ona jest twoją kolejną zabawką.

Patrzyła na nas wybałuszonymi oczami, jej szaleństwo wypisane na pysku mnie przerażało.

– Dlaczego od razu zabiłyśmy? – zapytałam.

– Oddawaj ją. – Zmieniła się we mnie, lecąc prosto na nas, ominęłam jej atak w powietrzu, a Ivette posłała ją w piach. Poderwała się, wykasłując go.

– Uciekamy stąd – syknęła Ivette, popychając mnie. Obejrzałam się, Kettui za nami leciała, znaczy ja, znaczy Irutt zmieniona we mnie pod jej kontrolą. A Arnee… Arnee faktycznie nie wyglądała najlepiej. Ivette wzięła ją ode mnie, musiała być trzymana w pysku, z grzbietu by spadła, bo już nie próbowała się niczego trzymać.

– Ona należy do mnie! Umrze przez was! Dajcie mi ją natychmiast!

– A jeśli ona ma rację? – zapytałam.

– Kettui ma rację?! Uderzyłaś się w głowę?!

– Ona chyba ma rację… Popatrz tylko na Arnee… 

– Mogę ją puścić, a Kettui się nią zajmie, skoro tak bardzo tego chcesz.

– Nie! 

– Uważajcie! – krzyknęła Celeste. Zaatakował nas gryf. Celeste nas osłoniła, Ivette odepchnęła ją w ostatniej chwili, a on nadział ją na szpony. Wyrwał mi się krzyk.

– Nie!!! – Uderzyłam sobą w głowę gryfa, złapał mnie w drugą łapę, bez wysuniętych szponów. Celeste tylko została, naprzeciwko niego. Ivette puściła Arnee, pozwalając jej spaść w piasek. Widziałam jak ciężko oddycha i jak szeroko ma otwarte oczy i zwężone źrenice, szpony przeszły przez nią na wylot. 

– Ivette! – szarpnęłam się: – Naprawdę musisz wszystkich prześladować, dzień po dniu, Kettui?! Jesteś szczęśliwa z tego powodu?! 

Ryknęła ogłuszająco, strącając Ivette ze swoich szponów, poparzyła jej łapę, aż do kości, przez ból Kettui i mnie wypuściła, poleciałam do Ivette, zwijała się z bólu na boku, ale jej rany się zasklepiały, zaciskała szczęki.

– Mówiłam ci że nie mogę zginąć… – wycedziła: –  Po co panikujesz? 

– Ale…

Kettui wyła z bólu, kręcąc się w powietrzu jak szalona. 

– To cię boli…

– Naprawde? – zapytała z ironią, podnosząc się, choć jej rany jeszcze się goiły, cała nastroszona, złapała po drodzę Arnee w pysk i poleciałyśmy dalej, zostawiając lamentującą Kettui.

– Spaliłaś nogę Irutt aż do kości, chyba trochę…

Spojrzała na mnie krzywo: – Nie chciałaś się z tego wykaraskać?

– Co się działo z tobą i Blakie? Czy ty ją…?

– Nie, bardzo w to wątpię.

– Ale co to znaczy? Serio, co się tam działo? Byłyście na niebie?

– W kosmosie… Blisko planety…


~*~


– Nie może umrzeć… Arnee! – Trącałam ją, ale już się nie budziła, kołysała się tylko bezwładnie, Ivette trzymała ją wciąż za grzywę. Wylądowałyśmy, zupełnie się ściemniło, tylko w oddali coś świeciło. Coś niebieskiego.

– Blakie! Musimy do niej biec, lecieć… Ruszajmy! – Zabrałam od Ivette Arnee i sama się wzbiłam do lotu, poleciała za mną z Celeste. Już padałyśmy ze zmęczenia, ale ten widok przyniósł mi nagle więcej energii. Jej płomienie były słabe i blade, znaczy zawsze takie były, ale teraz szczególnie. Wyglądała jak… Gigantyczny ptak, cały z ognia i jakoś tak… Leżała z przymkniętymi oczami. Przygasając co chwilę jeszcze bardziej.

– Blakie! – zawołałam dalej biegnąc z Arnee na grzbiecie, trzymałam ją skrzydłami, Ivette nagle mnie zatrzymała kilka kroków od Blakie. 

– Powinnaś już dobrze ją znać, odsuń się, zanim spróbuje cię pochłonąć! – Ivette sama mnie odepchnęła jeszcze dalej od Blakie.

– Czy ona…? Ty to jej zrobiłaś? Czy to tamten feniks? Ona nie może, prawda?

– Oczywiście że może umrzeć. 

– Blakie! Słyszysz mnie? – zawołałam. Doszłyśmy do Celeste, ona w ogóle do niej nie podchodziła, trzymała się jeszcze dalej, tylko się w nią wpatrywała z niepokojem. Arnee spadła mi z grzbietu. Podniosła się jak po nią sięgnęłam, z wzrokiem utkwionym na Blakie.

– Już ci… Arnee?

Poszła w stronę Blakie, a Blakie uniosła głowę, jakby obudziła się ze snu.

– Arnee! – Chciałam za nią iść, ale Ivette mnie trzymała. Czym bliżej była tym jej maść zmieniała kolor na chyba jej własny… Jej kosmyk sierści na nosie stał się czerwony, tak jak róg z żółtą kreską przechodzącą przez jego czubek, spora część ciała jasnobrązowa, z wyraźniejszym brązem na pysku, od czoła po górną wargę, pod okiem układającym się we wzór podobny do wzoru Irutt, oko zyskało pół szarej obwódki, a tam gdzie odcinał się ten wyraźny brąz żółtej, szary nieregularny pasek przechodził nad nim aż prawie do chrapy po prawej stronie, i na wargach miała szare znaczenia. Końcówki większości kępek futra, to na grzbiecie ucha, na szyi, bo na środku nie rosła jej grzywa, matowo brązowa grzywa, kończyły się na szaro, tylko ta na nosie właśnie i na lewej łopatce czerwienią.

 Blakie się uniosła, trzepotała skrzydłami, gubiąc płomienie, oddzielały się od niej, spadały w piasek, a w ich miejsce zaczęła wyrastać trawa. W końcu pozostała tylko smuga światła po Blakie, która weszła w Arnee. Mała stanęła dęba, jakby próbowała w ostatniej chwili uciec, jej oddech się urwał, a gdy wylądowała z powrotem na czterech nogach upadła w piasek.

– Arnee! – Teraz już do niej pobiegłam, zerkając na trawę: – Nic ci nie jest? – Szturchnęłam ją, podniosła się, strząsając z siebie krople wody. Nie mam pojęcia jak się na niej znalazły. Ruszyła przed siebie.

– Arnee…? Dokąd idziesz? – Poszłam jej śladem: – Gdzie się podziała Blakie? W… Tobie?

Płakała, idąc przed siebie: – Muszę…

– Co się dzieje?

– Blakie ją kontroluje, czy to nie oczywiste? – skomentowała Ivette, pozwalając jej się minąć. 

– Ona taka nie jest – powiedziała Celeste. 

– Arnee! – Kettui wciąż kontrolująca Irutt wyłoniła się na szczycie wydmy: – Szybko! Chodź do mamusi! 

Arnee pobiegła do niej. Jak tylko znalazła się przed nią otoczyły je niebieskie płomienie. Zgasły równie szybko jak się pojawiły, zdążyłyśmy tam przylecieć. Arnee stała już przed nieprzytomną Irutt. 


[Irutt]


“Ciociu, będę za wami tęskniła…” usłyszałam nagle Blakie.

“Co ty mówisz?”

“Zwracam wam Arnee, schronie się w niej przed innymi feniksami. Powiedz wszystkim że przepraszam…”

“Arnee? O kim ty mówisz?” Przebudziłam się naprzeciwko źrebaka, wielkością i kształtem przypominało Pari, ale nie maścią… Gardło mi się nadal ściskało, poczułam przechodzące ciepło po nodzę, przez to spojrzałam na nią i zorientowałam się że jestem sobą.

“Blakie czekaj. Blakie! Odezwij się do mnie! Blakie… Nie chcę żebyś cierpiała, wróć do nas, jakoś to rozwiążemy, ale nie tak.” 

Wzrok małej spoczął na mnie, wyglądała jakby miała się popłakać. Nie tego oczekiwałam od Blakie, by zniknęła z naszego życia na tak długo, może i na zawsze… Przysunęłam się do Arnee, otaczając ją ogonem, nie potrafiąc powstrzymać łez. “Blakie, zawsze będziemy rodziną… Słyszysz mnie? Musisz o tym wiedzieć… A Linnir? Nawet się z nią nie pożegnałaś… Nie możesz tak odejść…”

Arnee płakała, wciskając w mój bok racice, głowę wtuliła w moją szyje.

Podniosłam wzrok, Kometa, Ivette i Celeste nad nami stanęły. Próbowałam coś powiedzieć, ale wciąż nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Irutt… To ty?

Pokiwałam Komecie głową, łapiąc ogonem za własne gardło, nadal obejmując nim małą.

– Nie możesz mówić…?

– Znam drogę do domu… – Arnee popatrzyła na nie. Nie wstawałam, choć mała już pobiegła do przodu.

– Pomóc ci iść? – zapytała Kometa, po chwili podparła mnie z boku: – Nie rozumiem… Wydaje się że nic ci nie jest, ale… Co ci jest?

– Jak nie może mówić, to raczej ci nie odpowie – stwierdziła Ivette: – Powinnyśmy odpocząć zanim pójdziemy dalej.

– Linnir… – wydusiłam z trudem, została tam z ciałem Kettui… Nie chcę by pomyślała że nie żyje, nie chcę by cierpiała jeszcze bardziej, skąd będzie wiedziała że wróciłam do swojego ciała? Odsunęłam się od Komety, zmieniając w jerzyka by jak najszybciej odszukać naszą kryjówkę. 


[Kometa]


Irutt odleciała, czy Linnir coś groziło, czy…? Jak mam odgadnąć co tam się wydarzyło? Odwróciłam się. Gdzie jest Arnee? Nie poczekała na nas?

– Arnee! – Poderwałam się do lotu, gdzie ona jest? Celeste zebrała trochę trawy, a Ivette śledziła mnie wzrokiem. Ale Arnee nie zostawiła nawet żadnych śladów na piasku.

– Przed chwilą, dosłownie przed chwilą tu jeszcze była.

– Wytropie ją, chodźmy – Ivette już przyłożyła chrapy do piasku, parskając.

– Mama jest zmęczona – powiedziała Celeste.

– Ale Arnee…

– Dajcie mi się skupić – przerwała mi Ivette. 



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz