piątek, 26 września 2025

:: Wierzenia ::

[Arneb]


Imię Arneb zdecydowanie bardziej przypadło mu do gustu i jego nowa rola też. Szkoda że nie mógł być Arnebem naprawdę, nie ważne jak bardzo by tego chciał, Kettui nigdy by mu na to nie pozwoliła. 

Mozzran go zawołała. Czego ona może chcieć? Położył się blisko niej, szturchając ją przy tym swoim bokiem.

– Chcesz się pobawić? – zapytał głośno, podekscytowanym głosem. Wcale nie musiał udawać, naprawdę lubił bawić się z siostrą, szkoda że ona nigdy tego nie lubiła. Od samego początku go nienawidziła.

– Współpracujmy, Tirre – szepnęła, patrząc mu w oczy.

Zauważyła że wcale nie udaje? Niemożliwe, właśnie zdobyłem dla Kettui wszystkie informacje, które chciała – pomyślał. Co Kettui mu zrobi jeśli się dowie? Nie ważne że jest jej ulubieńcem, wystarczy że wścieknie się na niego wystarczająco mocno, a go ukarze wcale nie mniej dotkliwie niż Mozzran.

– Pff… Nie lubię się dzielić. – Dlatego to była jedyna właściwa odpowiedź.

– Jesteś niesprawiedliwy, mama cię nie ukarze jak mnie. 

Aha, ona naprawdę w to wierzy?

– Przecież nie dostanę żadnej nagrody, uciekłam, pamiętasz?

Tirre wiedział że Kettui i tak nie da mu upragnionej kłyki, ale samo wyjście stamtąd było nagrodą.

– Chcę własną kłykę, nie ma mowy bym odpuścił. A ty jak już uciekłaś raz to możesz znowu. Powodzenia. – Zebrał się już do wstania. Mozzran zatrzymała go ogonem z zwiniętą końcówką w ciasną kulkę, dotykając nią jego grzbietu. 

– Proszę. Zrobię co będziesz chciał, może uda nam się samemu złapać twoją kłykę jak mama ci nie zaliczy tej nagrody? 

– Dobra, zastanowię się. – Poza tym Kettui znała każdy jego krok, bo musiał jej wszystko relacjonować na żywo, tą rozmowę także: – Odpowiedź brzmi nie. – Strącił ogon siostry i wstał. Za każdym razem gdy próbował pojednać się z siostrą obrywało im się obojgu. Lepiej dla Mozzran gdy traktuje ją w ten sposób.

– Powiem wszystko Blakie.

Tylko nie Blakie.

– Ale ty serio myślisz że ją lubię? Jedyną osobą którą lubię jestem ja sam. Jestem najlepszy. – Odszedł do Blakie, objęła go skrzydłami, nieco kojąc jego nerwy. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł się przy niej bezpieczny.


A może tak, zostać tutaj? Z Blakie? Moją nową, lepszą mamą, jedyną mamą jaką miałem – pomyślał Tirre, popijając swój własny, samodzielnie przygotowany sok. Kettui nigdy nie wolno było nazywać mu mamą. Nie chciał się z nikim dzielić to fakt, ale jednocześnie był ciekaw co sądzą, czy smakuje im tak dobrze jak jemu? Czy naprawdę im na nim zależy? I to na tyle by chronić go przed Kettui? Wydają się całkiem mili, Kettui ciągle mu kłamała, więc pewnie co do nich też go okłamała. W końcu całkiem dobrze traktowali Mozzran, pomimo braku przebrania. Nic z strasznych historii Kettui się jeszcze nie potwierdziło, a przecież był z nimi już trochę.

Nie chciał już nigdy tam wracać, na samo wspomnienie o tym co musiał robić dla matki bolał go brzuch. Tylko że się bał, bał się tej zmiany, gdy przez całe życie robił wszystko by Kettui nie pomyślała że kogokolwiek lubił, więc choć uwielbiał swoich przyjaciół, musiał być dla nich niemiły, bo nikt nie mógł być dla niego ważniejszy od Kettui. Co prawda zrobił też wiele złego z własnej woli, czego nigdy nie żałował, ale nie złamał żadnych zasad, do tutejszych też by się przystosował.

Nie chciał jej więcej widzieć. Czy naprawdę musi? Nie był chyba dla Mozzran aż taki zły? Zachowywała się tak dziwnie, może ona też relacjonuje wszystko Kettui? Może Kettui kazała jej go przetestować? A może ona też chce tu zostać? Bo jaki miałaby powód by stać po stronie Kettui? A jaki miałaby powód by stać po jego stanie? Miał aż tak zaryzykować?

 Może powiedzieć o wszystkim Blakie? Ale przekazał już Kettui wszystko co się o niej dowiedział…

Brzuch bolał go coraz to ostrzej, końcem końców nic nie zrobił, zamierzał poczekać z tym do rana, zasnął w objęciach Blakie. Nie przeżył do świtu…


***


[Linnir]


– Stopiona skóra będzie połowicznie martwa. Mogłabym dać jej możliwość uzdrawiania się, ale nie łatwo byłoby ją znów odzyskać, ciociu… – Blakie trzymała oba skrzydła na klatce piersiowej Eepli: – Traci zbyt wiele krwi. Mam stopić jej rany?

Wolałam zamknąć je inaczej, tak by potem skóra sama mogła się zrosnąć. 

– Mozzran… – Spojrzałam na nią. Stała kilka kroków dalej, patrząc na nas wystraszona: – Pomóż mi zatrzymać krew, proszę.

Spuściła wzrok.

– Mozzran…

– Ciociu, mogę? Nie mamy zbyt wiele czasu… – Skrzydła Blakie zabarwiały się krwią Eepli.

– Wytrzymaj Eepli. – Oparłam na jej łopatce głowę.

Przysypiała.

– Eepli… – Szturchnęłam ją, już nie reagowała.

– Zaczekaj – powiedziałam do Blakie, wciąż uciskającą jej ranę, a mimo to krew leciała ciurkiem na ziemię: – Mozzran, proszę, możesz zatrzymać krwawienie. Kettui nic ci nie zrobi, dopilnuje tego, złapałyśmy Irutt. Kettui nie może już jej wykorzystywać, nie pojawi się znienacka. – Podeszłam do małej, zniżyła głowę, zaczęła się cofać na ugiętych nogach, róg zwróciła w moją stronę, zakręcony ogon trzymała blisko swojego boku: – Mozzran, proszę.

– Ciociu, muszę to zrobić. – Blakie już nie czekała dłużej, jej skrzydła zapłonęły błękitnymi płomieniami, trawiąc plamy krwi. Eepli momentalnie się obudziła, szeroko otwierając oczy. 

– Zasklepiam ci ranę, tak jak umiem, stopiłam ci skórę – poinformowała ją Blakie: – To nic jej nie boli, ciociu. Czuję tylko dużo ciepła.

Wtuliłam się w Eepli. Uspokoiła się.

– Traciłaś zbyt wiele krwi… – dodała Blakie.

– Dziękuję. – Odetchnęłam, roniąc łzy: – Eepli… Wciąż cię boli? – spytałam.

– Nie… – odpowiedziała cicho, słabo.

– Musisz odpocząć – stwierdziła Blakie.

– Ale… Będziecie? – Eepli otoczyła mnie ogonem, jej głowa bardziej opadła na mnie, przygniatając mnie swoim ciężarem.

– Zawsze ktoś będzie obok, nie zostaniesz sama – obiecałam. 

Położyła głowę na ziemi, przechyliła ją, dotykając mojego boku. Celeste przyprowadziła Burzę, która trzymała się skrzydłami za brzuch, idąc zgarbiona. Cruzina podążała za nimi. Blakie opowiedziała im co się stało. Cruzina pogładziła ogonem bok Eepli, już śpiącej.

– Znasz kogokolwiek kto mógłby pomóc z uszkodzeniem serca? – zapytałam Burzy.

– Masz na myśli że dosłownie? Moja mama. – Burza uniosła z dumą głowę: – Uzdrowi ją w mgnieniu oka.

– Burza, proszę, przypomnij sobie czy żaden z pegazów nie znał się na ranach.

– Znał, oczywiście że tak, ale teraz jest wśród świetlistych. 

Spojrzałam na nieprzytomną Irutt, gdyby tylko była sobą, mogłaby pomóc. 

– Eepli powinna teraz sobie poradzić – powiedziała Blakie. 

– Nie znam się na tak skomplikowanych urazach, powinien ją ktoś zbadać.

– Ciociu, nie ufasz mi?

– Blakie, muszę być pewna. Możesz powiedzieć z całą pewnością że nic jej nie będzie?

Blakie nic nie odpowiedziała.

– Poza tym Burza potrzebuje pomocy. 


~*~


[Kometa]


No dalej, dalej, muszę tam wrócić. Już wschodzi słońce, tak szybko. Muszę zasnąć. Otworzyłam oczy i znowu jaskinia. Tyle już razy ciągle… Właściwie nie budziłam się, bo nie zasypiałam, ani trochę… Dlaczego nie mogę nagle spać? Jak wszystko mi się zatrze… A ciągle tak się działo, zapomniałam, ale potem budziłam się jako Haalvia i już wszystko pamiętałam, tylko nie to co działo się tutaj. Nie może się zatrzeć. Powtórze jeszcze raz… Byłam Haalvią, a właściwie nie do końca, nie tak od razu, bo najpierw…

– Kometa, przywódczyni… – Lutnia weszła do środka: – Gdzie ona jest? Kim jesteś?!

– Co…? – Poderwałam się gwałtownie, odwracając do niej, wybałuszyła oczy, cofając się do wyjścia, brzmiałam jakoś tak jakbym trzymała coś w zębach, tak nie do końca wyraźnie i… Nie. Kły mi się zazębiały, długie, wystające kły, na początku pyska, nie pozwalając domknąć się moim wargą. Opadłam na ścianę, tak nagle zrobiło mi się słabo. Zaraz… Czy ja właśnie dotknęłam pyska ogonem? Kłyki raczej nie mają chwytnych ogonów. Przynajmniej nie widziałam u nich nigdy… Chociaż najczęściej to byłam wtedy w panice, niewiele widziałam oprócz przerażających ostrych kłów… A teraz sama je mam… Jak to się stało…? Dobrze że są tylko na przodzie, z tyłu mam normalne zęby, mam prawda? Czułam jak sierść na grzbiecie mi się uniosła… Ach! Jaka ona długa. Mam nadal kopyta? Miały wcięcia jak… Jakby były racicami i kopytami jednocześnie. Nie, nie, wyrastały mi szpony jak u mrocznego konia! Pod moimi nadgarstkami. Ał! Uderzyłam rogiem o ziemię, za bardzo schylając głowę w dół… Musiałam wiedzieć czy nadal jestem klaczą. Zakryłam nogi i głowę skrzydłami, jakoś tak bardziej porośniętymi piórami, ich ramiona zyskały mnóstwo dużych puchatych piór. 

– Lutnia to nie tak… Znaczy wszystko w porządku, tak myślę. Wiem że w porządku, ja… Nikogo nie skrzywdzę, tak tylko… 

– Kłyka! – wrzasnęła, wybiegając stąd w panice: – Kłyka!

– Co? Nie, czekaj! To ja! Kometa! – Wybieganie teraz za nią to nie najlepszy pomysł, wiem, ale jedyny jaki mam: – To dar! Żadna kłyka, tylko ja… A to wszytko to dar od Feniks! 

Och… Na zewnątrz jest sporo klaczy.

– Zoma dała nam znak, wybrała swoją następczyni – wołała Lutnia, wcale nie taka spanikowana jak myślałam. 

Zaraz. Co takiego?

– Turnia już nie będzie nam przewodzić? – pytały klacze.

Dlaczego część z nich mi się kłania? Powinny raczej uciekać, albo… Rzucić się na mnie? Z takim wyglądem… 

– Kometa? – Mama wyszła do mnie. Przez chwilę na jej pysku malowało się zaskoczenie: – To ty?

– Tak! Wyglądam aż tak bardzo inaczej?

– Rozumiem że to znak od samej Feniks?

– Właściwie… Chyba tak…? Sama nie wiem co się sta…

Skłoniła przede mną głowę, a w ślad za nią cała reszta. 

– Poprowadź nas na właściwą drogę.

– Mamo my… Rodzinie się nie kłania. Jestem twoją córką. Przestań.

– Zostałaś wybrana przez samą bogini, to liczy się bardziej niż jakiekolwiek więzy krwi.

– Ale ona… – Feniksy nie są bogami, tylko czy to aby bezpieczne im to mówić? Jakby tyle koni się na mnie rzuciło, przez moje kły i szpony… Byłoby po mnie. Co mi się stało? Dlaczego obudziłam się w takim… Nie, to nie możliwe by Haalvia… Umarła? Pierwsza ja… Nie żyje?

– Chcesz bym nadal karmiła cię mlekiem? – zapytała mama.

– Przecież wiesz że tak, kocham cię, mamo…  I przewodziła stadem też. Też bym wolała żebyś ty to nadal robiła, nie mam za wiele… Mam zerowe doświadczenie, naprawdę.  Czekaj, karmiła? Nie, to kiepski pomysł, teraz bym cię pokuła przecież…

– Jeśli to cię zadowoli będę cię uczyła tego co sama wiem o zarządzaniu członkami stada. A gdy dorośniesz zajmiesz należne ci miejsce. To twoje przeznaczenie. Teraz już rozumiem, Feniks czuwała nad nami, sprowadziła Zome żebyśmy wydostały się z Krwawego lasu. – Mama mówiła trochę do mnie, trochę do reszty: – Chaos opowiadał nam o niej w formie bajki, ponieważ wiedziała że nie od razu uwierzymy w jej istnienie. I nie zechcemy o niej słuchać jeśli z góry narzuci się nam że to prawda. 

– Chwila… Nie mogę tak. Feniks nie jest boginią, jest… Taka jak my, tyle że tak sto razy silniejsza… – Była parę cykli temu, tak myśle: – Właściwie to pochodzi z miejsca poza ziemią, poza naszym światem… 

– Rozumiem że trudno ci w tej roli. – Mama stanęła przede mną, patrząc mi w oczy: – Do wczoraj byłaś zwyczajna jak my wszystkie, ale musisz się z tym pogodzić i dalej jak dotąd spełniać wolę bogini. Wszystkie na ciebie liczymy, nie zawiedź nas. 


~*~


Zostałyśmy same, w jaskini, wreszcie mogłam odpocząć. Prawie, czekała mnie jeszcze rozmowa z mamą.

– Mamo, nie mogę… – zaczęłam.

– Pragnę byś mnie reprezentowała.

– Jak repre… Ty wcale nie wierzysz w Feniks. Tylko… Wykorzystałaś mnie?

– Stado nie rozumie niektórych moich decyzji, teraz nie będą ich kwestionować. 

– Jakich decyzji?

– Wszystkiego cię nauczę, kiedyś naprawdę mnie zastąpisz. Pragnę by na świecie pozostały tylko dobre osoby. By nikt więcej nie krzywdził nikogo. Wątpię bym mogła zmienić cały świat, aczkolwiek mogę to osiągnąć w naszym stadzie, wiele wycierpiałyśmy, powinny lepiej rozumieć co to znaczy. Z łatwością rozpoznawać złe osoby i je gładzić. Najbardziej zależy mi na zabiciu Kettui, aktualnie jest najgorszym złem jakie znam.

– W sumie… Muszę się z tym zgodzić, ale wiesz, zanim kogoś zabijemy to warto byłoby się upewnić czy naprawdę jest zły, czy może zagubiony, albo zmuszony do zła, albo… Wiesz o co mi chodzi, źle byłoby zabijać kogoś kto mógłby się zmienić i…

– Znam ten sposób myślenia, Kometa. Nie należy się wahać, dawać kolejne szanse, lepiej zabić potencjalne zagrożenie, bo zanim upewnisz się czy nim naprawdę jest zdąży cię dopaść. Lepiej poświęcić kilka niewinnych istnień dla dobra ogółu niż nie zrobić nic. Gdy Zoma walczyła z jednorożcami, z Kettui, nie zastanawiała się czy są tam z własnej woli, czy wiedzą co robią, bo to nie miało znaczenia, liczy się to by zgładzić zło. Jasne że będzie wykorzystywało dobro jako swoją tarcze, musimy przebić się przez tą tarcze…

– Nie, nie zgadzam się, tak nie można… Ty nie myślisz w ten sposób…

– By przyszłym pokoleniom żyło się lepiej, musimy się poświęcić. Poświęcić absolutnie wszystko. Proszę byś nie stawała mi na drodzę, nie zawaham się ciebie zabić. – Zostawiła mnie z tymi słowami. 


[Linnir]


Próbowałyśmy odnaleźć drogę do jakiegokolwiek stada. Ja i Celeste, rozdzieliłyśmy się, źle się czułam zostawiając na głowie Cruziny i Blakie ranną Eepli, Mozzran i jeszcze chorującą Burze, Irutt miała leżeć nieprzytomna do naszego powrotu. Nie miałyśmy innego wyjścia. 

“Ciociu, powinnaś była zostać…” przekazała mi wiadomość Blakie.

“Strzeż je, dobrze? Masz jakąś wiadomość od Celeste?”

– Szacunek.

Spojrzałam przed siebie, nie zauważyłam go, jasnosiwego, wręcz białego ogiera. Jego boki i szyja były całe w bliznach.

– Szanuje, nie jeden popłakałby się z bólu. – Wskazał na moją poparzoną nogę. Nie miałam czasu wymienić zdartych opatrunków. 

– Znasz kogoś kto radzi sobie z skomplikowanymi ranami, jak przebite serce? – zapytałam.

– Wątpię by to dało się przeżyć, ale mogę spróbować. Swego czasu uczyłem się od utalentowanego opiekuna zdrowia, dopóki starość go nie wykończyła. 

– Dziękuje – Odetchnęłam: – Pospieszmy się.

– W drogę. – Ruszył za mną. Przeszłam od razu do galopu, prawie dotrzymywał mi kroku, nie musiałam aż tak bardzo zwalniać jak zwykle, przebiegliśmy obok lasu, przed nami czekało jeszcze mnóstwo drogi.

– Jak skończymy, twoją nogą też się chętnie zajmę, jeśli pozwolisz oczywiście.

“Blakie, znalazłam kogoś, powiedz Celeste by wróciła.”


~*~


– Oho… – Biały ogier zatrzymał się przy Eepli, opadłam na tyle z sił że pod koniec drogi to ja biegłam z tyłu. Przetarłam krew gromadzącą mi się w chrapach o przednie nogi. Cruzina dotknęła mojego boku ogonem, patrząc na mnie zmartwiona.

– Wyjątkowy okaz. – Obcy przyglądał się Eepli.

– Nazwałeś ją tak ostatni raz. – Odsunęłam go od niej, osłaniając sobą: – Jak nie potrafisz jej pomóc, albo nie chcesz…

– Przepraszam, nie poznałem jeszcze nikogo by uznał… Ją za osobę. – Przekrzywił lekko głowę, by spojrzeć na Eepli, a potem wyprostował ją spoglądając w moje oczy: – Nie zamierzałem zignorować twoich uczuć. Staram się zawsze dopasować do otoczenia, przepraszam, źle was oceniłem. Praca z nią będzie ciekawa, raną widzę już ktoś się zajął i nie mam tu zbyt wiele do roboty. Jak przygotować zioła na wzmocnienie, ból i odpowiednią dietę na przyrost krwi. Dajcie mi chwilę, potrzebuje znaleźć parę roślin. 

– Czego potrzebujesz? Znam trochę ziół.

– O, to świetnie. – Zaczął wymieniać wszystkie potrzebne, niektóre rosły w pobliżu, będę mogła je pozbierać. 

– Gdybyś jeszcze mógł…

– Burza, zgaduje?

Leżała na boku, opierając jedno ze skrzydeł na swoim brzuchu, próbowała zasnąć.

 – Widać jej organizm sobie radzi, też dam jej coś na wzmocnienie. Lecę. 

“Linnir, musisz odpocząć” nalegała Cruzina.

Obcy już odbiegł.

– Dam radę.

“Nie chcę żebyś umarła. Błagam cię, odpocznij. Pokażesz mi jak wyglądają te zioła to je przyniosę, proszę.”

– Ciociu – Blakie przyłożyła skrzydło do mojego oparzenia, chłodząc je: – Mogę sama po nie polecieć.

– Nie. Musisz zostać chronić resztę, pójdę sama. Cruzina, nie pozwolę by Kettui cię złapała. Zostań tutaj.

Nie powinnam była pozwolić też wyruszyć Celeste na poszukiwania ze mną.

“Linnir!” zawołała Cruzina. Doszłam już do drzew. Celeste wylądowała przede mną, niemal na nią wpadłam. Napotkałam jej zdziwione spojrzenie. Trzymała w pysku pokaźny pęk ziół zawiniętych w sporym liściu. Już drugi raz kogoś nie zauważyłam, muszę być naprawdę zmęczona. Celeste położyła zioła blisko Blakie.

– Ciociu? Możesz teraz chwilkę odpocząć? Proszę.

– Burza, zjedz je, pomogą ci zwalczyć truciznę – Wybrałam właściwe zioła ze stosu, podchodząc do niej, leżąc wciąż na boku uniosła głowę, od razu się za nie zabierając.

– Ciociu… – nalegała Blakie.

Położyłam się obok niej, okryła mnie skrzydłem.

“Chcesz się napić?” zapytała Cruzina już wstając.

– Przestańcie, nic mi nie jest.


~*~


– Tobie byłem potrzebny najbardziej, ironia losu, co? – Opatrywał mi nogę, pokrywając ją specjalną maścią, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Chłodziła ranę nie gorzej niż skrzydło Blakie. 

Kiedy wrócił, nie miał zbyt wiele do zrobienia. Wszystko co dało się zrobić, zrobiliśmy już sami. Faktycznie poszukiwania pomocy niewiele dało. 

– Trochę się na tym znam – przyznałam.

– Nie powiedziałbym że trochę. – Spojrzał z podziwem w moje oczy, po chwili wracając do nakładania maści. Nie spieszył się, starając się zadać mi jak najmniej bólu, przy dotykaniu oparzenia.

– Chciałam tylko upewnić się że Eepli przeżyje, jest dla mnie jak córka, tak jak Blakie i Mozzran – Stałam w bezruchu, zmieściliśmy się oboje w cieniu drzewa, przez niebo przepływały coraz ciemniejsze i cięższe chmury, a coraz bardziej wilgotne powietrze zapowiadało deszcz.

– Dobra z ciebie matka – skomentował. 

– Niewystarczająca. – Mozzran wciąż nie pomogłam. Powinnam teraz przy niej być i próbować do niej dotrzeć, a zostawiłam ją samą sobie. Cruzina nalegała bym dała sobie pomóc, obcy nalegał, Blakie, a ja nie miałam siły dłużej znosić bólu.

– Zazdroszcze im. Gdyby moja matka była w połowie jak ty byłbym przeszczęśliwy. Chętnie zostanę z wami, jeśli pozwolicie. Nie mam stałego domu. Tak się składa że nigdzie nie zostaje na dłużej, mam dość reżimu Kettui. Nikomu nie można zaufać w stadzie pod jej zaborem, może z wami będzie inaczej?

– Nie podlegamy Kettui – Czy sama mogę mu nadal ufać? Wcześniej nie miałam wyboru: – Jak ci na imię?

– To nieszczęsne imię. Matka nazwała mnie Postrach – Rozłożył już opatrunki, je także pokrywając maścią: – Od razu potem podrzuciła innej klaczy, szczęśliwie podobieństwo do ostatniego ogiera który ją skrzywdził nie było wystarczająco dobrą wymówką by mnie zabić. Ale potem i tak kazała mi odejść. Dla własnego dobra. Znalazła dla mnie nawet nowe stado i nowych rodziców. Widzisz te blizny? Jej klacze regularnie się nade mną znęcały. 

– Naprawdę planowała cię zabić czy to tylko przypuszczenia?

– Jak zabijała swoje poprzednie, niechciane źrebaki, to jak sądzisz? Na pewno chciała mnie zabić. Tyle że w naszym stadzie by to już nie przeszło. Zasady.

Zaczął zakładać opatrunki, pochyliłam głowę, chcąc chociaż mu je przytrzymać.

– Hej, miałaś odpoczywać, pozwól że zajmę się wszystkim sam.

– Bez przesady.

– Gdybym urodził się klaczką, zostałyby ukarane za coś takiego – kontynuował: – Tutaj już zasady nie miały znaczenia, może nawet matce uszłoby na sucho gdyby mnie jednak zabiła. Poszedłem po pomoc do przywódczyni, bałem się jak nie wiem i słusznie, ona stwierdziła że pełnie bardzo ważną rolę, a mianowicie pozwalam im się rozładować. 

– Co na to twoja matka?

– Niby jej się to nie podobało, ale nic z tym nie zrobiła. To ja zostałem ukarany, przeniosła mnie do obcego stada, jak już wspominałem. Nowym się to nie podobało, też ogierom, ale oni nie mieli nic do gadania. Ogólnie tam ogiery są gorzej traktowane od klaczy. 

– Musiało być jej ciężko z tym że jesteś synem jej oprawcy, co nie jest…

– Wyobraź sobie że słyszałem to co chcesz mi powiedzieć milion razy. Chciałem tylko tam zostać, chociażby z takim jednym ogierem, który chciał mnie przygarnąć. Wybacz że nie podaje imion, ale nie chcę nikomu tam zaszkodzić. Wracałem wielokrotnie i nawet on mnie odprowadzał z powrotem do obcego stada. Nie raz mnie jeszcze pobiły. 

– Powinieneś zostać w takim razie w tym obcym stadzie.

– Zostałem, po tym jak matka powiedziała mi wprost że nikt mnie nie chce w jej stadzie, łącznie z nią… Ale od razu się wyniosłem gdy dorosłem. Nie cierpię jak coś mi się narzuca. Mówię to wszystko tylko tobie, Linnir. Przyprawiasz mnie o dreszcze jak każda klacz, a jednocześnie cię podziwiam, bo wiem jak trudno udawać że nie boli. Wybacz za to użalanie się nad sobą, po prostu uznałem że muszę to komuś powiedzieć, bo inaczej się uduszę. Jeśli myślisz że ci ufam, to raczej nie, nie ufam nawet sobie. Kto normalny myśli że nagle zacznie robić to samo co jego ojciec?

– Klacze które cię biły mogły ci to wmówić.

– A wiesz że masz rację, bez przerwy powtarzały że jestem taki jak on, choć to one zadawały mi ból, a nie ja im. – Założył już ostatni opatrunek. 

– Myślałeś o tym by zmienić imię?

– Wiele razy. To częsta praktyka w stadzie mamy. To prawda że nie cierpię swojego imienia, ale ona mi je dała, to jedyne co mi dała i ciężko mi się tego pozbyć. Wiele wycierpiała, może nie potrafiła zrobić dla mnie więcej niż zrobiła? I tak zrobiła dla mnie najwięcej, patrząc na moje martwe rodzeństwo. Nie chcę myśleć o niej tak całkiem źle.

– Ważne żebyś ty czuł się dobrze z własnym imieniem.


[Celeste]


Jak Linnir mogła zaufać komuś kto wygląda, a może nawet jest Meike? Nie miałabym z nim szans, może nie był tak spory jak Meike, ale z pewnością szkolono go w walce, jego blizny stanowiły dowód że odbył mnóstwo pojedynków, a ja nigdy nie potrafiłam dobrze walczyć. Obserwowałam go, przyniósł coś Eepli, Blakie jej pilnowała. Pokiwała mu głową. 

“Celeste…” Cruzina zatrzymała się przy mnie, odstępując na chwilę od Mozzran. Źrebak i tak ciągle tylko leżał zwinięty w kłębek. “Cieszę się że jesteś, że zostałaś…” Wtuliła się we mnie, opierając głowę na mojej łopatce.

– Nie wiem gdzie szukać mamy, nie zostawiła żadnych śladów. Ona nie chce żebym umierała, a inaczej nie potrafię jej pomóc.

Rozmawiał dalej z Blakie, uśmiechali się do siebie nawzajem, nie może mu zaufać. Wszyscy powinni zachować wobec niego największą czujność. 

“Ciężko jej pomóc… Myślę że nowy cykl też by jej nie zadowolił.”

– Dlaczego Linnir zaprosiła do nas Meike?

“Dla mnie nie wygląda jak Meike, jest tylko biały jak ona. Widziałam ją we wspomnieniach Angusa, nie są podobni.” 

– A jak próbuje tylko zyskać nasze zaufanie?

“Chyba nic z tego nie ma… Nie niepokoi mnie tak bardzo jak Blakie.” 

– Przez niego Linnir śpi i nie da się jej obudzić.

“Ona musi wypocząć.”

– Potraktował to jak pretekst, nigdy nie spotkałaś Meike. 

Odszedł od Blakie, jedząc na uboczu. Co chwilę się przemieszczał, jakby nie mógł się zdecydować w którym miejscu skubać trawę, albo był na tyle wybredny by smakować ją trochę tu, trochę tam. Zerknął na mnie, popatrzyłam od razu na Cruzine.

“A może obie się mylimy? Ja mylę się co do Blakie, a ty co do niego. Może jest tak jak ona mówi… Nie zaprzeczyła że by mnie pochłonęła, jakby nie miała wyjścia… Ale może mylę się co do tego że ona chce celowo do tego doprowadzić… Albo sama zabiła Arneba i… Pomogła Komecie ostatecznie wybrać, pozbyła się Ivette, która mogłaby jej wchodzić w drogę... ”

– Część, mała. – Zbliżył się do Mozzran, objęła się do tej pory luźno leżącym ogonem, chowając bardziej głowę: – Nieśmiała?

Cruzina do nich podeszła. Ruszyłam za nią. Oparłam o nią skrzydło, w dwójkę miałybyśmy już większe szanse się przed nim obronić.

– Twoja mama się o ciebie martwi, pytała mnie czy coś zjadłaś, zanim zasnęła. 

– Nie mam mamy – odpowiedziała Mozzran.

– A Linnir to kto?

– Przeklęta.

– Prawda, ja też jestem przeklęty. Przez swój wygląd, nie zliczę ile razy oberwałem, bo ktoś pomylił mnie z moim ojcem, moim jedynym przyjacielem był starzec, a matka nazwała mnie Postrach, nie trzeba nic więcej dodawać. – Na koniec wywodu spojrzał na mnie. Tym razem nie odwróciłam wzroku od jego jaskrawo złotych oczu.

“Nikt nie dał ci szansy? To dziwne że wszyscy cię odtrącili…” powiedziała Cruzina.

– W stadzie matki tak właśnie było. A jak chodzi o innych to nie ich wina, to ja raczej wszystkich odtrącam, ale postanowiłem to zmienić. Dostosowuje się. Mam być dobry, nie ma sprawy, zły, mam pewne granice. 

“On nie jest Meike” przekazała mi magią Cruzina.

– Rozboli cię brzuch jak nie będziesz jadła. Szybciutko, wstajemy. – Szturchnął Mozzran w bok, rzeczywiście zachowywał się całkowicie odmiennie od Meike: – A jak nie będziesz piła to jeszcze gorzej, nikt nie lubi się czuć chory i słaby, po co ci to? 

– Zapomniałam że wciąż jestem tu więźniem – stwierdziła cicho mała. Podniosła się niemrawo.

– Chodź, chodź, wybierzesz sobie coś do jedzenia, a ja cię przypilnuje. Twoja mama mi mówiła że inaczej nic nie tkniesz. – Poszedł za małą. Cruzina podążyła jego śladem.

– Jednak mu nie ufasz. – Dołączyłam do niej.

“Wciąż jest obcy, a Linnir powierzyła mi opiekę nad małą, nie jemu…”


~*~


Położyłyśmy się z Mozzran, wybrała miejsce możliwie jak najdalej od nas, patrzyła już długi czas na Cruzine, bawiąc się jedną z wyrzeźbionych przez siebie figurek. Postrach na szczęście ułożył się samotnie do snu na drugim końcu płaskiego wzgórza.

– Mozzran chyba coś od ciebie chcę – szepnęłam do Cruziny. Przyjrzała się źrebakowi, unikając bezpośredniego patrzenia w jego oczy.

“O co chodzi, Mozzran?” zapytała poprzez róg.

Mała odturała od siebie miniaturowego jednorożca, zrobionego z gliny.

– O nic. – Położyła uszy, a po chwili też głowę.

– Od dłuższego czasu wyglądasz jakbyś chciała coś powiedzieć – dodałam.

– Bo Linnir mówiła że Blakie nas ochroni… – Uderzała samą końcówką ogona o ziemię, niemal bezgłośnie.

– Tak.

– Ale wcale nie ochroniła, Haalvia umarła, Arneb umarł, a ona prawie oddała swoje moce. Potrafi tylko powodować katastrofy. Dlaczego nadal jej ufacie? I dlaczego jest taka beznadziejna?

– Nie wszystko jej się udaje – przyznałam: – Ale gdyby jej tam z wami nie było, nie złapałaby Irutt.

– Z pomocą mutanta.

“Ma na imię Eepli, Mozzran.” słowa Cruziny bardziej zabrzmiały jak prośba, niż zwracanie jej uwagi.

– Teraz już w ogóle nie ma opcji bym coś od was wzięła, zwłaszcza po tym co stało się z Arnebem. Boję się nawet jeść przy was. Skąd mam wiedzieć czy nie polałyście na trawę czegoś trującego?

 “My nie, ale Blakie…”

– Blakie nie potrzebuje takich sztuczek by kogoś zabić – wtrąciłam: – Wątpię by tego właśnie chciała. Lubiła spędzać czas z Arnebem.

“Może właśnie tak mamy myśleć? A w rzeczywistości to ona dodała trucizny do soku, wiedziała od razu co się stało.”

– To dlatego że jest feniksem, potrafi wyczuć truciznę swoimi mocami.

“I nikomu nie pomogła, wątpie by nie była w stanie wyciągnąć trucizny, kiedy już magią polegającą na leczeniu można to zrobić. Kto inny mógłby próbować nas otruć?”

– Mozzran.

– Nic nie zrobiłam! – krzyknęła Mozzran, podniosła się, zakręcając za sobą ogon. Nagła złość sprawiła że jeszcze bardziej zaczęłam ją podejrzewać. Drżały jej nogi i oddech jej przyspieszył. Już wcześniej gdy od tak poparzyła Burze udowodniła że jest nieprzewidywalna.

– Z jakiegoś powodu chciałaś jak najszybciej stamtąd odejść. Z wybranymi osobami. A potem zwlekałaś z powrotem. Byłaś blisko soku, tak samo jak Blakie. Z tym że ona się go napiła.

– Nie zrobiłam tego! Próbujesz mnie wrobić! A Blakie nic się nie stało!

 “Nie potrafię jej zrozumieć” powiedziała Cruzina, “Nie rozumiem jak taka istota jak feniks, mogłaby przywiązywać się do nas, gdzie żyjemy dla niej tylko chwilę… Porównała nas do mrówek. Przywiązałabyś się do mrówki? Cały czas czuje się źle w jej towarzystwie, boję się jej, czasem powie coś tak niepokojącego że naprawdę się boje. Przyznała się że potrafiłaby mnie zabić. Nawet myślałam że pozbędzie się źrebaków, bo za dużo im powiedziała. I Arneb teraz nie żyje…”

– Mozzran równie dobrze mogła to zrobić.

– Nieprawda! – krzyknęła mała: – To wy jesteście mordercami! 

“Dlaczego Ivette zaginęła wtedy gdy poleciała po Blakie? Dlaczego nagle nigdzie jej nie ma?”

– To nielogiczne, pochłonęłaby mamę już dawno temu. Z łatwością pokonałaby wszystkich, nie musi uciekać się do podstępu. Myślę że to raczej Mozzran próbuje ją obwinić, a w rzeczywistości to ona otruła Arneba. Blakie się nawet stamtąd nie ruszała, a każdy by zauważył gdyby się przemieściła. 

Mozzran patrzyła na nas już wystraszonymi oczami.

“Nie możemy jej oskarżyć bez dowodów, ani Blakie…”  Cruzina spuściła wzrok.

Miałam wrażenie jakby chciała jeszcze dodać “niestety” na końcu. Jeśli czuła się przy Blakie tak samo źle jak ja przy Postrachu, nic dziwnego że chciała żeby zniknęła. 

– To niesprawiedliwe, nic nie zrobiłam – powiedziała Mozzran: – Jesteście okropne.

– Myślę że nawet jeśli to zrobiłaś Linnir i tak ci wybaczy, nie jest taka jak moja mama, moja mama by cię chyba zabiła za to że Haalvia umarła. Lepiej by nigdy się nie dowiedziała że to ty,

“Nie strasz jej” prosiła Cruzina.

– To nie ja, może Eepli? Ona przecież przygotowywała te soki, albo Burza coś sobie znów ubzdurała i myślała że dodaje coś dobrego, a dodała truciznę.

“Przejrzałam wspomnienia Burzy, za jej pozwoleniem, Eepli też chętnie pokazała swoje, to nie one, zostaje tylko Blakie.”

– I Mozzran. Nie pamiętasz Erin? Źrebaki potrafią być niebezpieczne i złe. 

– Sfałszowały wspomnienia, Eepli mogłaby to zrobić, jest koniem i jednorożcem jednocześnie. Albo pojemnik był już posmarowany trucizną. – podsunęła Mozzran.

“Może nie stresujmy już tak Mozzran? Powinna już spać. Wątpię by wpadła na coś takiego, to musiało być zaplanowane, skąd miałaby nagle coś trującego?”

– Uciekała ci już.

Mozzran ułożyła się tyłem do nas, zwijając w ciasny kłębek. Jej ogon podrygiwał.

“Musiałaby mieć jakiś powód.”

– A jaki miała powód atakując Burzę?


[-]


Mozzran nasłuchiwała, nikt już z nikim nie rozmawiał, uniosła głowę. Blakie leżała zamyślona przy Irutt, reszta spała. Mozzran ruszyła po cichu w stronę krzaków, zatrzymała się w połowie drogi, napotykając spojrzenie Blakie.

– Idę za potrzebą – rzuciła nerwowo, przyspieszając kroku. Ukryła się w krzakach, odgarniając trujące jagody. Wzięła ich garść w ogon i uniosła do pyska, trzymała je przy własnych chrapach, a potem odłożyła. Próbowała uspokoić oddech. Puściła je, zbliżając sam pysk do nich, wzięła nawet jedną jagodę w zęby, ale nie potrafiłą się zmusić by ją przegryźć. Ułożyła się nieco inaczej, biorąc głęboki oddech, zgarniając jagody szybkim ruchem ogona, zacisnęła oczy, otwierając pysk.

“Co tam robisz? Wszystko w porządku?” W jej głowie rozbrzmiał straszliwy głos Blakie. Wzięła garść jagód błyskawicznie do pyska, kilka z nich poturało się po ziemi. Gałęzie krzewów się odchyliły, Mozzran obejrzała się przerażona, czuła na języku gorzki smak jagód. Blakie uderzyła ją skrzydłem w tył głowy tak nagle że mała wypluła je gwałtownie, kaszląc. Blakie stopiła je wszystkie, nawet te ukryte jeszcze pod ziemią. 

– Przepłukasz sobie pysk wodą, a ja nikomu o niczym nie powiem, zgoda? – powiedziała spokojnie.

– Nic nie zrobiłam!

– Użyłaś tych samych jagód by otruć Arneba, dokładnie tą truciznę czułam. 

Mozzran szeroko otworzyła oczy. Odsunęła się od Blakie.

– Nikomu nie powiem i nie zamierzam cię karać, jak mogłabym po tym wszystkim co zrobiłam?

– Weźmiesz winę na siebie? – zapytała płaczliwie Mozzran. 

– Nie chcę tego robić.

– Proszę, tobie nic nie zrobią. Co ci zależy?

– Sama musisz ponieść konsekwencje swoich działań. – Przesunęła się w stronę rzeki, przechyliła odpowiednio, wzbijając w powietrze. Mozzran wyszła za nią.

– Najważniejsze osoby i tak będą po twojej stronie – szepnęła: – Proszę. Ty żyjesz tak długo, a ja parę sekund dla ciebie.

– Linnir też będzie po twojej stronie, powiedz jej co zrobiłaś. I nigdy więcej nie rób czegoś podobnego, to zły sposób na rozwiązywanie problemów. Ostateczność.

– Boję się jej. Nie potrafię zaufać, skąd mam wiedzieć co mi zrobi? 

– Nic strasznego.

– Czy pochłonięcie boli?

– Nie chcę cię pochłonąć.

– Dlaczego? Zabiłam ci Arneba… Tylko proszę, niech nie boli.

– Ale ja naprawdę nie chcę cię karać. 

Mozzran gwałtownie zbliżyła się do rzeki, zatrzymując się w niej przednimi racicami. Jej wzrok skupił się na nurcie i ostrych kamieniach, woda sięgała jej zaledwie do pęcin, ale czym dalej ciągnęła się rzeka tym się poszerzała, a jej nurt stawał się bardziej rwący.

– Nie pozwolę ci utonąć. – Blakie położyła swoje skrzydło na grzbiecie małej. Mozzran się wzdrygnęła, niemal podskakując.

– Jesteś okrutna.

– Nieprawda, mogłabym stopić twoje ciało, jak te jagody, robić to bez końca, bo mogę cofać rany które zadaje i kontrolować ból, ale tego nie zrobię. Chciałaś tylko przetrwać, jak ja. Nie wierzysz że możesz nam ufać, ufać Linnir i powiedzieć jej o wszystkim co ci zagraża. Nawet mi, ochronię cię.

– Chyba że znów coś będzie tobie zagrażało… – powiedziała ciszej Mozzran, cała spięta.

– Gdyby udało się pokonać Kettui wtedy, być może, nic by mi nie zagrażało. Wypłucz pyszczek.

Mozzran nabrała trochę wody do pyska, słuchając się Blakie. Ciągle wracała do niej wypłoszonym wzrokiem, w strachu przed bólem jaki mogłaby jej zadać.

– Możesz obiecać że więcej nas nie zdradzisz? – zapytała Blakie: – Wtedy ja będę mogła obiecać ci że Kettui cię nie dostanie.


[Linnir]


Wszyscy spali kiedy się obudziłam, oprócz Blakie, obracała właśnie Irutt na drugi bok. Zbyt długo pozostawiła ją nieprzytomną.

– Jestem gotowa, możesz ją obudzić. – Stanęłam obok nich. Nigdy nie będę gotowa. Nie chciałam patrzeć na to jak cierpi. A ja nic nie mogę zrobić.

– Dobrze, ciociu – odpowiedziała markotnie Blakie, przytuliłam ją na chwilę do siebie. Irutt uniosła głowę, położyła uszy, wzdychając, patrzyła prosto na śpiącą Eepli, otaczającą ją i Blakie ogonem.

– A mogłam zabić to ohydztwo.

Nie odezwałam się ani słowem.

– Ojej, jesteś w rozsypce – Jej wzrok padł na mnie, a na pysku pojawił się fałszywy uśmiech.

– Już dawno, Kettui. To nic nowego.

– Co zamierzacie teraz zrobić? Chyba nie sądzicie że oddam wam Irutt? Nigdy. 

– Po co ci to wszystko? Już masz władzę, mogłabyś na tym poprzestać.

– Zwyczajnie podnieca mnie to jak ktoś cierpi, zwłaszcza ty Linnirko. – Patrzyła jadowicie w moje oczy, oczami Irutt: – Sama tego nie rozumiem, ale kto mi zabroni? Wy? Niby złapałyście Irutt, co z tego? Mnie nigdy nie znajdziecie.

– Dlatego krzywdzisz nawet własne źrebaki? – Położyłam uszy.

– Kocham je.

– Kochasz się nad nimi znęcać.

– Jak ty dobrze mnie znasz, ale… To moje źrebaki i mogę z nimi robić co zechcę! – Rozejrzała się, zatrzymując na chwilę wzrok na Mozzran, spała z Cruziną, wystarczająco daleko, by Kettui jej nie zagroziła, szukała jeszcze kogoś, w końcu spytała: – Gdzie Arneb? Nie mogłam się z nim skontaktować. Gdzie go ukryliście?

Blakie schowała głowę w skrzydłach. Wzięłam głębszy oddech, na Kettui i tak nie zrobi to wrażenia.

– Zginął… – powiedziałam.

– Gdzie? Gdzie jest mój Tirre? – Spojrzała mi w oczy, poważniejąc na pysku. Wyglądała na naprawdę zmartwioną.

– Nie żyje.

– Daj spokój, Linnir, go jedynego nie skrzywdziłam, to mój ulubieniec. Chcę go tylko zobaczyć.

– Umarł niedługo przed twoim atakiem…

– Przestaniesz w to brnąć? Mozzran i Eepli nie ukryłyście, a go schowałyście?

– Naprawdę nie żyje. Mam ci pokazać jego ciało? 

Do oczu napłynęły jej łzy, oddech się urwał, oparła przednią nogę o ziemię, jakby chciała wstać, ale potem zacisnęła powieki, łzy płynęły po jej policzkach, otworzyła pysk, wyraźnie próbowała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, poruszyła drżącymi wargami, nie mogąc nawet złapać porządnie oddechu. 

– Irutt… – Przytuliłam ją, łzami mocząc jej szyje, wcisnęła głowę w moją grzywę.

– Mój… syn… 

Pozwoliłam jej się wypłakać, nie puszczając ani na moment. Ułożyła głowę na moich przednich nogach, dotknęła ich racicami, przyciskając pysk do mojej klatki piersiowej. Cierpiała w całkowitej ciszy, od czasu do czasu zaciągając się powietrzem. Spojrzałam przelotnie na Blakie, zajęła się pilnowaniem okolicy, sama też roniła łzy. 

– Nie dbasz o siebie… – szepnęła Irutt.

– To naprawdę ty, Irutt? – Dotknęłam pyskiem jej mokrego policzka. Złapała ogonem za moją przednią nogę. 

– Nie mogę cię stracić.

– Ja ciebie też… 

Uniosła głowę, spoglądając mi w oczy, kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, musnęłyśmy się czule wargami. Skubnęła mnie pieszczotliwie po szyi, zamknęłam oczy ocierając o nią głową. Po chwili je otworzyłam. Kettui nadal mogła ją kontrolować. Bawić się ze mną, ale czy potrafiłaby udawać coś takiego? 

– Chodź ze mną… – Podniosła się. Chciałabym za nią podążyć, za prawdziwą nią. Chcę wierzyć że to ona.

– Nie – odpowiedziałam szorstko: – Irutt by mnie o to nie poprosiła. – Popatrzyłam w jej oczy, nie potrafiąc już poznać czy wróciła czy Kettui ją kontroluje. 

– Poprosiłaby. Chcę pobyć z Mozzran, póki mogę... – Owinęła ogon o swoją tylną nogę: – Ale musisz mnie związać.


~*~


Skrępowałam jej nogi i ogon, tak jak prosiła, owinęłam też jej róg paroma warstwami opatrunku, położyłam ją ostrożnie przy zwiniętej w kłębek Mozzran. 

– Mozzran…

Mała jeszcze bardziej się skuliła.

– Możesz właśnie teraz stać się lepszą osobą. Ja kiedyś miałam wybór, a i tak podążyłam niekoniecznie słuszną drogą, ale ty byłaś tak wychowywana, to co się stało nie jest do końca twoją winą… – Otuliła ją delikatnie głową. Mała wzdrygnęła się na ten dotyk: – Linnir zawsze ci pomoże, zaufaj jej. Dbajcie o siebie –  dodała, spoglądając też na mnie: – Kocham cię, córeczko. – Puściła ją. Już więcej nie chciała jej stresować, ustaliłyśmy że teraz ją zabiorę, ale Mozzran spojrzała na nią.

– Naprawdę?

Ogon Irutt się poruszył, zatrzymały go liany. Patrzyła na małą z troską i łzami w oczach. Oparła swój róg o jej. 

– To naprawdę ty?

– Na razie tak, ale nie wiem na jak długo, gdyby to ode mnie zależało nigdy bym cię nie skrzywdziła – Popłynęły jej kolejne łzy: – To niesprawiedliwe że miałaś takie okropne życie. Od samego początku. – Zwinęła swój ogon w ciasną kulkę, na ile pozwalały jej liany.

– Uciekłam żeby się z tobą spotkać… – Mała też zwinęła końcówkę ogona, trzymała ją blisko swojego boku: – Widziałam jak Kettui straciła kontrole. Nie chciałam żebyś zginęła w ogniu Blakie, wtedy nigdy bym nie mogła cię poznać.

Wie gdzie jest Kettui, uświadomiłam sobie.

– Zaopiekujesz się mną? – poprosiła Mozzran.

– Chciałabym, ale nie mogę. Z Linnir jesteś bezpieczna, ze mną już nie. – Irutt dotknęła jej grzbietu pyskiem: – Nie masz więcej powodu by robić to co chce Kettui.

– Nawet ty musisz. 

– Już dłużej nie będę musiała… – Popatrzyła na mnie: – Linnir… 

– Nie. – Domyślałam się co chce powiedzieć.

– Linnir, nie proszę byś mnie zabiła. Wybacz że kiedykolwiek cię o to prosiłam, zraniłam cię, choć chciałam tylko żebyście byli bezpieczni. Nie pozwól by Kettui znów uczyniła sobie ze mnie broń, nawet gdybyś miała ciągle trzymać mnie skrępowaną, zrób to, wszystko co konieczne. Ja… Ją też zabolała utrata syna, choć tylko dlatego że uważa go za kogoś innego.

Chyba nie ma przez to na myśli…?

– Dlatego odpuściła, ale to tylko chwilowe, jestem za słaba by się jej przeciwstawić, nie mogłam nic zrobić gdy raniła ciebie, Eepli… Blakie. Mozzran. 

– Zabije ją, wtedy będziesz wolna. Nie poddawaj się. – Podeszłam do niej, przytuliła się do mnie, zanim sama ją objęłam. 

– Postaram się. W zamian obiecaj że będziesz dbała także o siebie. Ty też nie możesz się poddać.

– Obiecuję. 

– Kocham cię. – Musnęła mnie w policzek. Przesunęła się, skinęła mi głową, chciała żebym położyła się między nią, a Mozzran. Przyjrzałam się małej. Czy nie sprawie jej tym dyskomfortu gdy znajdę się tak blisko niej? 

– Mozzran, wiesz gdzie Kettui się ukrywa? – zapytałam w końcu, spokojnie, nie chcąc jej straszyć, ani grozić.

– Linnir… – Irutt lekko mnie szturchnęła.

– Nie chodzi tylko o ciebie, a o wszystkich. – Spojrzałam w jej oczy, przytaknęła mi. Odwróciłam głowę do małej: – Mozzran, to trudne, ale musisz mi powiedzieć, pokazać. – Sięgnęłam po obręcz na jej rogu.

– Nie! – krzyknęła mała, odsuwając się uszkodziła ziemię racicami: – Nie dotykaj mnie! To nic nie da! Kettui już dawno zmieniła kryjówkę… – Pobiegła do drugiego boku Irutt, zwijając się przy niej w kłębek, wtuliła się w jej bok chowając głowę: – Zabierz mnie stąd, mamo. Chcę iść tam gdzie ty, tam gdzie nie ma nikogo.

– Mozzran, już dobrze, nie musisz tego robić – powiedziałam do niej, kładąc się obok Irutt, pozwalając Mozzran skryć się za jej drugim bokiem: – Nie będę więcej na ciebie naciskała.

– Linnir ci wybaczyła wszystko co do tej pory zrobiłaś, nie czeka cię żadna straszna kara – dodała Irutt: – Wszystko będzie dobrze.

– Nie skrzywdzi mnie…? – Mozzran znalazła się na skraju płaczu, patrzyła błagalnie w oczy Irutt.

– Nigdy nie skrzywdziłaby żadnego źrebięcia.

– Nawet jakby na to zasłużyło?

– Oczywiście, masz prawo do popełniania błędów, dopiero poznajesz świat, miałaś trudny start, przez Kettui ciężko ci zaufać, musisz to wszystko zwalczyć, poznać jaka naprawdę jesteś, a nie jaką uczyniła cię Kettui. Nadal możesz wszystko naprawić. 

– Nigdy mnie nie skrzywdzisz, bez względu na wszystko? – Mozzran spojrzała na mnie.

– Nigdy – odpowiedziałam.

– Obronisz mnie nawet przed Blakie? – Wstała. 

– Tak. Przed każdym. Dopóki starczy mi sił, nawet za cenę życia.

– A czym sobie na to zasłużyłaś? – głos Irutt nagle przybrał brutalniejsze tony. 

Zabrałam od niej małą, osłoniłam ją sobą, obejmując głową: – To Kettui. Chodź, Mozzran.

Patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami, z dobrze widocznymi białkami, jej źrenica zagubiła się w brązowej tęczówce.

– No, słucham. Chyba nie otrułaś Tirre?

Mozzran wtuliła się we mnie mocno, dygocząc tak bardzo, jakby miała atak.

– Nie słuchaj jej, idziemy. – Zabrałam ją na grzbiet, przycisnęła do mnie nogi i ogon z całej siły, zadając mi tym ból, zniosłam go w ciszy. Cała do mnie przyległa kurczowo. Odeszłam z nią nad rzekę, Blakie już przyleciała do Irutt. Nie mogłam zdjąć z siebie Mozzran zupełnie jakby jej kończyny zmieniły się w kamień.

– Mozzran – trąciłam ją pyskiem, nie reagowała: – Mozzran, już jesteś bezpieczna. Słyszysz mnie?

Dotknęłam jej szyi, wyczuwając puls.

– Mozzran – poszturchałam ja jeszcze. Dopiero po kilku minutach jej ciało rozluźniło się na tyle że mogłam ją położyć obok siebie. Wcisnęła się we mnie.

– Nie pozwolę jej cię skrzywdzić. 

Podszedł do nas Postrach.

– Zbadam ją może, co? Wyglądało to jak jakiś paraliż – zaproponował.

– Na razie musi się uspokoić, jest w ogromnym stresie. Przynieś zioła uspokajające.

– Już się robi – Pobiegł po nie, zjawiając się z pokaźną garścią.

– Mozzran… 

Spojrzała na mnie wciąż przepełnionymi szokiem oczami.

– Zjedz je, nic złego się nie dzieje, będę cały czas przy tobie.

– Za-zasnę? 

– Możliwe, pozwolą ci się rozluźnić. 

– Linnir, nie chcę się budzić…

– Obiecuję ci że nikt cię nie skrzywdzi. – Przytuliłam ją.

– Ty też?

– Ja też. 

Weszła pod moją grzywę, wiercąc się i próbując cała się pod nią zmieścić.

– Przynieść okrycie? – zaproponował Postrach: – Twoja Eepli już go nie używa. Jak na razie.

Mała wystawiła chrapy, oddychając niespokojnie, czułam jak niebezpiecznie szybko bije jej serce.

– Weź zioła. Pomogą ci się uspokoić. – Podałam jej parę łodyżek, trącąc ją nimi w chrapy, odwróciła głowę, przytknęła pysk do mojej szyi.

– Nic się nie dzieje. Kettui nic ci nie zrobi.

Spowolniła oddech. Znów zaczęła drżeć. 

– Weź głęboki wdech, a potem powoli wypuść powietrze – poradziłam. Nie umiała się na tym skupić, oddech jej się urywał.

– Pochodzimy trochę, dasz radę? – Podniosłam się powoli, Mozzran wstała gwałtownie, zraniła mnie rogiem, drasnęła prosto w oparzenie. Kiedy krew spłynęła jej po rogu na czoło odskoczyła. Potrząsnęła głową, błysnęła białkami.

– Nic się nie stało, zahaczyłaś lekko o moją ranę. Chodź – Poprowadziłam ją obok lasu: – Spójrz, Mozzran. – Zgromadziło się przed nami całe stado szpaków, szukały larw w trawie: – Wiesz że ptaki mogą nauczyć się naszego języka jeśli wychowa się je od pisklęcia? – Próbowałam zająć jej myśli czymś innym: – Nie wiem tylko czy wszystkie gatunki.

– Nie chcę być bezradnym pisklęciem…

– Nie będziesz, nie o to mi chodziło.

– Nie potrafię zmieniać się w ptaki.

– Chodźmy dalej – Ominęłyśmy je, gdyby wzbiły się całą grupą do lotu, nie wiem czy Mozzran by się ich nie przestraszyła w tym stanie.

– We wszystkie na raz, w pojedyńczego potrafię… Nie możesz zmienić mnie w pisklę.

– Nie zrobię ci krzywdy.

– Nie zabiłam Tirre.

– Wiem.

– Dokąd mnie prowadzisz?! – Uciekła kawałek, zatrzymując się gwałtownie, z rogiem zwróconym w moją stronę.

– Próbuje cię odstresować.

– Chcesz… – Przełknęła ślinę, patrząc na ziemię przed swoimi racicami: – Mnie zakopać? Na żywca?

– Nie.

– Powiesić na drzewie?

– Nie mów tak, nie skrzywdzę cię. 

– Urwać mi kończyny? – Była już cała mokra: – O-oszpecić?

– Nie, Mozzran. Tylko spacerujemy, chcę żebyś się z tego otrząsnęła. Może teraz zjesz jednak zioła? Pomogą ci. 

Zaczęła się cofać, wbiła we mnie spanikowane spojrzenie.

– Chcesz iść do Cruziny? Czujesz się przy niej bezpieczniej?

Blakie wylądowała z łoskotem za Mozzran, mała jej nie zauważyła, cofnęła się prosto w objęcia jej skrzydeł.

“Mogę sprawić że zaśnie?” zapytała telepatycznie Blakie. Przytaknęłam. Mozzran krzyknęła, jakby przeszył ją ból, jak tylko Blakie złapała ją skrzydłami. 


~*~


Leżałam w napięciu przy Mozzran. Bałam się że zostanie jej tak na zawsze. Podałyśmy jej zioła, kiedy Blakie wybudziła ją na tyle by mogła je zjeść, ale nie była do końca świadoma tego co się dzieje. Wprowadziła ją z powrotem w sen. Mozzran roniła łzy. Mówiłam do niej, by wiedziała że jestem obok. 

– Zrobiłam to tak że obudzi się sama – powiedziała Blakie: – Wrócić teraz do cioci Irutt?

– Tak, dziękuje. 

Mozzran obudziła się późno. Pierwsze co zrobiła to zaczęła dotykać ogonem swój pysk. Przysunęłam do niej pojemnik z wodą, nie wierzyłam w to że się z niego napije, ale i tak go przyniosłam, w razie czego. Przyjrzała się swojemu odbiciu, dotykając się ogonem.

– Lepiej się czujesz? – zapytałam, jak skończyła.

– Linnir? 

– Tak, Mozzran.

– Pokaż mi Irutt, bo nie uwierze. – Odsunęła się.

– Jest na górze.

– Nie pójdę obok ciebie. – Wstała, zakręcając ogon.

– Dobrze. 

Zobaczyła Irutt z daleka, chowając się w krzakach, zaczęła rozgrzebywać tam miękką ziemię racicami. Obejrzała się na mnie, zlękła się, jakby zapomniała że tu jestem.

– Chcesz porzeźbić z Eepli? – zapytałam.

Pokiwała głową.

– Ktoś jeszcze ma z nami pójść?

– Nie otrułam Arneba, to… Była Blakie. 

– Nie musisz się bać, wybaczyłam ci, nie dostaniesz żadnej kary. Zrobiłaś to ze strachu, prawda?

– Tak…  – zapłakała: – Kettui… – głos jej się łamał.

– Nie pozwolę jej cię skrzywdzić. 

Cofnęła się, choć nie próbowałam ani jej dotknąć, ani podejść bliżej.

– Będę przy tobie, dam ci tyle czasu i przestrzeni ile potrzebujesz – obiecałam.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz