piątek, 21 lutego 2025

:: Dzierlatka ::

[Ivette]


Zacisnęłam szczęki na odgłos kroków Kettui, przyniosła ze sobą mały pojemnik z rybami. Eepli zdążyła uciec, widziałam jak jej ogon znika w ścianie, zapomniała zabrać dwa kamyki, ułatwiłam jej sprawę, zasłaniając je skrzydłem.

– Czuje zapach ptaka – mruknął Puchacz: – Ciekawe któremu z nas się trafi?

– Biedna dzierlatka, niewiele ci już zostało do pierwszego lotu. – Kettui zakołysała pojemnikiem, wyprostowałam się unosząc wyżej głowę. Odstawiła z brzękiem pojemnik, jasnobrązowy ptak wylądował na brzuchu, z rozłożonymi skrzydłami.

Eepli wróciła, wychodząc ze ściany.

– Wiedziałam że tu będziesz.

Eepli podeszła do niej, cicho stawiając racice i kopyta, zwiesiła głowę nad ptakiem, chyba był zbyt wycieńczony by zareagować: – To dzierlatka, mamo.

– Masz. – Kettui ścisnęła ogonem ptaka, oczy prawie wyszły mu na wierzch, a z gardła wyrwał się pisk, położyła go na grzbiecie Eepli: – I nie chcę cię więcej widzieć przy kłykach. Zrozumiano?

Eepli niepewnie chwyciła dzierlatkę ogonem.

– Jedna wizyta tutaj i twoja nowa przyjaciółka wybuchnie, zastąpiłam jej to i owo metalem, nie próbuj go z niej przypadkiem wyciągać, bo sama ją zabijesz.

Eepli popatrzyła w moją stronę. Posadziła dzierlatkę na grzbiecie Kettui.

– Co to ma znaczyć?

– Nie chcę jej, mamo, wolę spotykać się z Piranią.

Idiotka! Po co jej o tym mówisz? To miała być tajemnica.

– Naprawdę chcesz widzieć jak to małe bezbronne stworzenie wybucha?

Eepli pokręciła głową, dotknęła jej ogonem: – Ja tylko chcę móc z kimś porozmawiać.

Nie wierzę że jest taka głupia.

– Rozmawiałaś z Piranią?

– Nie, ale chciałabym móc, ona szybciej mnie zrozumie niż dzierlatka.

– Wiesz czym ona jest? Kupą morderczych instynktów, niczym więcej. Bierz ptaka, albo naprawdę go zabije, na twoich oczach, paskudo. – Kettui wcisnęła go w jej ogon: – I zostaw moje kłyki w spokoju! One należą tylko do mnie, rozumiesz?!


[Haalvia]


Mój róg świecił, ale magia nie chciała działać. Wszystko wokół chyba nie powinno się tak trząść? Rzuciłam się przed siebie, nim to wszystko się na mnie zawaliło. Potknęłam się o kryształy. Zebrałam je w sztuczną kangurzą torbę, przewieszoną przez moją szyję i wybiegłam na zewnątrz, gdzie miała czekać na mnie dwójka jednorożców. I czekała…  

Martwa, z, z… Oderwanymi kończynami… Uniosłam wzrok, patrząc prosto w oczy kłyki. Otworzyła szeroko pysk, choć nie była aż tak wielka by połknąć mnie w całości, rzuciłam się z powrotem do skupiska kryształów. Chwyciła mnie za zad, ogon zdążyłam schować. Uderzyła mną o ziemię. Pomarańczowe kryształy się rozsypały. Chrupnęły pod skrzydłonogami kłyki. Rozwarła znów szczęki. 

– Nie! – Obróciłam się na grzbiet, zasłaniając głowę przednimi nogami. Jej ogromne kły, wbiły się w nie. Poderwała mnie jakbym nic nie ważyła, potrząsając mną mocno. 

– Pomocy! – Mój róg nie działał, nie chciał powiadomić żadnego jednorożca. Usłyszałam trzask. Nie czułam bólu, ale coś musiała mi złamać, a potem… Rzuciła mną o skałę, obraz zamglił się i pociemniał. Zobaczyłam tylko jak jeden z jednorożców wbija róg w jej bok, podbiegły dwa kolejne.


Ocknęłam się, obracając na brzuch. Kłyka leżała już martwa, zaplątana w coś, a w pobliżu kręciły się jednorożce. Zbierali ocalałe kryształy. 

Poderwałam się przewracając prosto na własną klatkę piersiową. Moje nogi, moje przednie nogi, zatrzęsły się, ich połowa, miałam tylko połowę, dwa kikuty zamiast nóg. Nie, ja, ja… Nie mam przednich nóg. Nie! Muszę po prostu wstać. Nadal mam połowę przednich nóg, to nie tak że nie mogę chodzić. Oparłam się na nie, krzyknęłam z bólu lądując na własnym boku, w krwi, dopiero teraz zauważyłam krew, wstrzymałam oddech, przymykając oczy. Leżały tam… Moje nogi. Przy kłyce. Popatrzyłam z łzami w oczach w kierunku jednego z jednorożców.

– Nogi… – jęknęłam: – Proszę… – Zrosną się, tylko… Muszą, wystarczy jakoś je połączyć… Może moja magia zadziała tym razem i jakoś je połączy…

Dokąd oni idą? Nie słyszą mnie?

– Pomóżcie mi… – Nie miałam siły mówić głośniej i oni chyba mnie nie słyszeli. Czy to przez to że tak mocno krwawię?

Drgnęłam, coś… Rośliny oplotły się na kikutach. Czy to sprawka tego kogoś kryjącego się w krzakach? Kłyka ją porwała, a ja nie bardzo byłam w stanie krzyczeć. Czy ona…?

Kettui… Zatrzymała się przede mną. Jej wzrok padł na moje przednie nogi, zasłoniłam je ogonem. Pokryła ich krwawiące końce srebrem, uszkadzając roślinne opatrunki.

– Zabrałaś… moją magię? – wymamrotałam, łzy sprawiły że dobrze jej nie widziałam.

– Nie powiedziałam ci że chcę coś w zamian? – jej zdziwiony głos zabrzmiał tak sztucznie: – Wybacz, siostrzyczko, musiałam zapomnieć.

Zasypiałam, choć nie chciałam, z każdym otwarciem oczu znajdowałam się gdzie indziej. Najpierw kawałek od ciała kłyki, potem w tunelu, głębiej w tunelu, jaskini… Kettui, przeszła obok mnie, trzymając zakrwawione opatrunki…


– Nie ma mowy byśmy znów wyruszyli po kryształy. Zdajesz sobie sprawę ilu z nas zginęło?

– Potrzebujemy ich.

– Niczym się nie martwcie. – Rozpoznałam głos siostry: – Sama po nie pójdę, o ile wszystkiego tu dopilnujecie.

– Z przyjemnością, Kettui.

– Gdyby nie ty byłoby po nas, twoja magia jest dla nas darem.

Przecież to moja magia… Zabrała ją. Mogła mi powiedzieć, choćby po fakcie, to lepsze niż milczenie, bardziej bym uważała i… Otworzyłam tylko trochę oczy i już zaczęłam krzyczeć. Moje nogi, nie ma ich, nie ma…  Dlaczego mi ich nie złożyła do kupy? Przecież… Gdzie one są? Zostawili je tam… Musieli, tu pływały tylko ryby w akwariach. I walały się zakrwawione opatrunki… Takie same jak na moich kikutach. Załkałam. Przejechałam po nich ogonem, bo… Miałam jeszcze nadzieję że to zwykłe omamy, ale to sprawiło że nie mogłam już oddychać. 

Coś mnie trzymało. Za kikuty, kawałki srebra wbite w podłoże. Przytrzymywały też tylne nogi. Nie, nie. Róg nie chciał działać, nie mogłam tego cofnąć, choć normalnie mogłabym sprawić że srebro zniknie, przecież to moja magia.

– To dla twojego bezpieczeństwa, moja biedna siostrzyczko – wyjaśniła Kettui tuż po swoim powrocie. 

– Pomóż mi, proszę…

– Oczywiście, ale najpierw trzeba poczekać aż rany się zagoją. – Podała mi wody do picia, uśmiechając się po swojemu.

– Istnieje zwierzę któremu odrastają nogi, prawda? Musi istnieć.

– Pij.

– Zamień mnie w nie, proszę, a jak je odzyskam to…

– Moje biedactwo – Odstawiła wodę i dotknęła ogonem mojego podbródka: – Chcesz zupełnie oszaleć? Ostatnim razem nie wiele brakowało, a już byśmy cię nie odzyskały. Nie możesz przejść kolejnych przemian, siostrzyczko. – Trąciła mnie ogonem w nos, uśmiechając się rozbawiona.

– Musisz! Błagam, Kettui, zrobię wszystko… Prawie wszystko, nie chcę nikogo krzywdzić, ale poza tym zrobię wszystko.

– Nie martw się, pomogę ci w inny sposób. A teraz czas coś zjeść. 

Złapałam ją za ogon: – Kettui… A możesz to ze mnie zdjąć? Nigdzie… Nie zrobię nic głupiego, obiecuje. I dziękuje, za wszystko, chyba bym się tam wykrwawiła gdybyś mnie nie uratowała. Jesteś najlepszą siostrą jaką miałam.

Właściwie nie jest, ale jak ja w to nie uwierze to jak ona by miała?

– Nie ruszasz się stąd – kazała, zabierając ze mnie srebro.


~*~


Kettui pomogła mi wstać, połowę przednich nóg zrobiła dla mnie ze srebra, za pomocą mojej, choć teraz już jej magi. Łzy skapnęły z moich policzków na skaliste podłoże.

– Dziękuje… – Popatrzyłam w oczy siostry. Pomogła mi przejść parę kroków.

– Dalej idziesz sama. – Odsunęła się, a ja odruchowo rozsunęłam na boki nogi by nie upaść. 

“Haalvia…” Eff zajrzała ostrożnie do środka, chciałam do niej podejść, ale się przewróciłam. Siostrze też poleciały łzy, zatrzęsła się, przyciskając ogon do swojego brzucha i klatki piersiowej.

– To nic… Nauczę się, prawda? – Spojrzałam na Kettui.

– Bez problemu, Eff też się nauczyła po wypadku mówić na nowo, rogiem.

“To…” Eff przełknęła ślinę, patrząc na racice Kettui “Potrafi każdy jednorożec.”

– Wyjdź stąd, Cruzina. 

Cruzina?

Róg siostry nie zdążył porządnie zaświecić a zniknął, wraz z ogonem, desperacko sięgającym po pomarańczowy kryształ, który zabrała jej Kettui: – Wracaj do siebie.

Eff przytaknęła, roniąc więcej łez, wyszła stąd pospiesznie. Otrzepałam się.

– Haalvia, zostaniesz tu jeszcze na jedną noc.

– Dlaczego się na nią zezłościłaś? Sprawiła ci jakąś przykrość? – zapytałam ze współczuciem, poniekąd zmuszając się do takich emocji.

– Widzisz nie wszystkie jednorożce rodzą się z magią, ale Cruzina jest zbyt ślepa by to zauważyć.

– Ty nie miałaś magii? 

Wystarczył jej jeden gniewny grymas na pysku, bym złapała jej ogon swoim.

– Tak mi przykro, Kettui – zabrzmiałam całkiem szczerze, choć to nie było szczere. Może odrobinę.

– Już nie musi być ci przykro, siostrzyczko, podarowałaś mi wspaniałą magię, a ja w zamian pomogłam ci z twoim ciałem, jesteś prawdziwą siostrą, nie to co Cruzina. 

– Cruzina?

– Tak Eff siebie nazwała jako koń, widzisz, chciała sobie żyć wśród koni, zdrajczyni. Chodź, pokażę ci coś.

Popatrzyłam na siostrę, walcząc ze sobą by nie spuścić wzroku na pomarańczowy kryształ Eff, Kettui wciąż go trzymała. Pomogła mi iść przez korytarz.

– Mam nadzieje że nie wleciały tam dzierlatki! – zawołała, otwierając przede mną sporą jaskinie, z mnóstwem rzeźb jednorożców. Takie w rzeczywistych rozmiarach, ze srebra, bardzo szczegółowe niemal jak żywe i takie na półkach skalnych miniaturowe, mniej udane figurki z kamienia lub kawałków drzewa.

– Tamte małe paskudztwa nie są moje, tylko te duże, porządne rzeźby.

– Nie mówiłaś że masz talent do rzeźbienia. 

 Błagam tylko nie mów że te duże posągi to… Prawdziwy Tirre, Vorrt, Dooiu, moi przyszywani rodzice i ich rodzice i wszyscy inni, którzy niekoniecznie wiedzieli że mnie krzywdzą, bądź razie na pewno mieli dobre intencje, chcieli dać mi dom… Nie zasłużyli na tak paskudnie straszliwy los.

– Chciałabym. Szkoda że talentu nie można nikomu odebrać.

Nie, nie mogła tego zrobić. Ich… Zabić.

– Och, Haalvia, jesteś taka zabawna, nie zauważyłaś że zniknęli dawno temu? Zdrajcy. Skrzywdzili cię i mnie, zwłaszcza Tirre, odtrącił mnie, rozumiesz? Kłamał, kiedy mówił że mnie kocha. Wiesz ile razy dawałam mu szansę? Za każdym razem odmówił.

Chciałam zareagować wspierająco dla niej, ale nie zdobyłam się na to… Nie mogąc odpędzić od siebie szoku. Oni wszyscy… Odeszli?

– A co z… Weeria była w ciąży.

– Ojej, siostrzyczko, czy ty zdajesz sobie sprawę ile czasu minęło? Ale nie martw się, zaopiekowałam się jej źrebakiem.


~*~


Co to? Usłyszałam stuknięcia racic. Kettui? W środku nocy? Potrząsnęłam głową, wciąż trochę śpiąc. Zsunęłam się na ziemię z półki skalnej. Siostra pozwoliła mi zatrzymać metalowe nogi i nawet mnie nie przypięła do łańcuchów. Och! Spała tuż obok mnie. Ryby ganiały się nawzajem po pojemniku. Ktoś minął wejście do groty. Wyszłam, trochę stukając metalowymi nogami o podłoże. Jak bardzo Kettui się zezłości?

Zaczęłam iść szybciej przez korytarze. Gdzie ja…? Trafiłam do sporej jaskini, zatrzymując wzrok na jednorożcu wiszącym pod sklepieniem. To o nim mówili inni… Wisiała tam bez nóg.

Ktoś wbiegł do środka. Złapała oddech, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.

– Weeria? 

– Gdzie jest wyjście, Haal?

– Nie jestem…

– Haalvia? – to głos Kettui, weszła tu innym korytarzem. Weeria tak szybko znalazła się przy mnie, nie zdążyłam zareagować, owinęła ogon wokół mojego gardła, przysuwając do siebie, jej róg dotknął czubkiem mojej skroni.

– Jak się wydost… Eepli. Eepli! – krzyknęła wściekle Kettui, patrząc po ścianach. 

Weeria przesunęła się ze mną ku jednemu z korytarzy.

– Biedactwo. – Kettui podążyła za nami. Nogi Weeri pokryły się metalem: – Byłaś taką ładną rzeźbą.

– Wypuść nas, inaczej ją zabiję.

– Jesteś zbyt szlachetna by zabić.

Metal wspiął się do brzucha Weeri. Wbiła róg w moją głowę, w tym samym momencie coś chwyciło mnie za tylną nogę i dosłownie weszło tu przez ścianę. Wyglądała, bo to chyba ona, jakby ktoś złączył na siłę jednorożca z koniem. Weeria wyjęła róg, bez śladu krwi. Tylko jak? Przed chwilą przebiła mi głowę… Zaraz, czy ja powinnam nadal żyć? Odsunęłam się od niej, jej ogon przeszedł przez moją szyję, jakby nagle był zbudowany z czegoś... Z czegoś takiego jak woda czy powietrze. Róg obcej świecił, czyli…

Kettui podbiegła momentalnie i trafiła obcą metalowym prętem z kolcami prosto w policzek, aż trysnęła krew. Nieznajoma dotknęła rany ogonem, osunęła się na ziemię, szlochając, zwinęła się w kłębek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że wstrzymuje oddech. Wzdrygnęłam się. Kettui zamachnęła się na nią raz jeszcze, ale tym razem pręt przeleciał przez jej ciało, jakby była duchem. 

– Do siebie! Natychmiast! – Kettui złapała pojemnik z rybami, wylewając wodę i wszystkie je wysypując na ziemię.

– Nie krzywdź ich… – wypłakała obca.

– Wiesz przez kogo teraz zginą? Przez ciebie! – Powbijała w nie ten sam pręt, którym ją uderzyła. Obca z zniekształconym ciałem, wskoczyła z powrotem w ścianę. 

– Spróbuj wypuścić pozostałych, a ich zabije! 

Kettui spojrzała w moją stronę, łapiąc oddech. Weeria utknęła w metalu aż po głowę. Oni… Oni nadal żyją.

– Czy… Ona mnie uratowała? A ty… – wydusiłam: – Ty ją…

– Uratowała? Powiedziałabym że nie pogorszyła jeszcze bardziej swojej sytuacji, to ona wypuściła Weerie, jakbyś teraz zginęła, to ona by za to odpowiadała. 

Powinnam jej pomóc, a nawet nie przeszło mi to przez myśl… Dlaczego nic nie zrobiłam? Właściwie to dobrze… Chociaż tylko dla mnie. To okropne, ale gdybym nie była, chociaż nadal jestem w szoku to… Co Kettui by mi zrobiła gdybym jednak się wtrąciła?

Obejrzałam się, natrafiając na zalane łzami oczy Weeri, patrzyła prosto na wiszącego pod sklepieniej jednorożca.

– Ojej, nie martw się, pomogę ci, wystarczyło poprosić – Kettui zbliżyła się do niej, uśmiechając szyderczo: – Haalvia, wracaj do siebie.

– Ale…

– Chyba nie chcesz mnie zdenerwować?

– Kim jest…

– Nie drąż – ostrzegła.

Czy oni naprawdę wszyscy żyją, uwięzieni w metalu? A jeśli… Co ja mam zrobić? Jak pomóc? Każda próba tylko pogorszy moją sytuacje i im nie pomoże.

– Haalvia, długo tu będziesz sterczeć?

– Już idę. – Odbiegłam, tak jak potrafiłam tymi metalowymi nogami.


~*~


[Ivette]


Łańcuchy przesuwały się w podłożu, ciągnąc korytarzem kolejnego stwora. Kettui szła za nim. Umieściła go w pustym pojemniku. Badał zapachy i ciągle zerkał na Kettui. Nad jego oczami w kształcie zaostrzonych kresek, wyrastały dwa krótkie rogi obok siebie i trzeci kawałek od nich. Jego uszy dłuższa sierść porastała jedynie na końcach. Przednie nogi przekształcone w nietoperzowate skrzydła, kończyły się dwoma raciczkami oddzielonymi od siebie, tylne nogi wyglądały jak u jednorożca, z tą różnicą że z pęcin wyrastało coś na wzór miniaturowych kopyt, zaostrzonych na końcach. Ogon kończył się małym pędzelkiem i przypominał cieńszą wersję ogona pumy. Na klatce piersiowej miał parę plam naśladujących oczy, jak u motyli.

– Piranio, Uszatko, poznajcie Rekina, ojca waszych przyszłych źrebiąt. – Kettui popatrzyła na nas podekscytowana.

Nie! Nie zgadzam się, nie znowu! I nie tak! 

– Oczywiście musi jeszcze trochę podrosnąć. Piranio, ty też, ale już możesz ćwiczyć z nim do pokazów. Nauczę was paru sztuczek. 


– Nie waż się mnie tknąć, bo cię zabiję – wycedziłam, od razu jak wróciliśmy oboje do pojemników, po “treningu” z Kettui, a sama Kettui wyszła. 

Rekin przechylił głowę, zerkając na mnie, a potem odwrócił wzrok na ściany jaskini. Chętnie popisywał się przed Kettui, jakby robienie sztuczek sprawiało mu przyjemność. Trącał ją ciągle pyskiem.

– Młody, ty też nie umiesz mówić? – zapytał Puchacz. 

– Jak możesz mu pomagać?! – Potrząsnęłam łańcuchami upiętymi do moich nóg, próbując unieść kopyta. Zaciskałam zęby, warcząc.

– Nic ci nie zrobił, to Kettui zaplanowała że zajdziesz z nim w ciąże, ty i twoja matka. Jest tu takim samym więźniem jak my. 

Rekin stał, patrząc na korytarz, jakby czekał na powrót Kettui. 

– Mały, rozumiesz co mówię? – zapytał go Puchacz, a on wciąż tak sterczał i więcej nie reagował.


[Linnir]


Kettui popukała rogiem w jedną ze ścianek pojemnika, zbudowanego z nie topniejącego lodu. Dopiero w czystej wodzie poczułam jak mocno mam posklejane skrzela. 

– Śliczna, niebieska rybka. – Kettui pomachała mi przed oczami pomarańczowym kryształem, trzymając go ogonem, z moją istotą w środku: – Nic nie musisz mówić, wiem o tobie wszystko. Jednorożce potrafią przejrzeć każdy koński umysł. Co pewnie wiesz, w końcu cię wychowywały. Choć nie w tej rzeczywistości. 

Pod ścianą, w obszerniejszym pojemniku, pływało więcej ryb, niektóre dryfowały śnięte na powierzchni, ledwie widziałam ich sylwetki w mulistej, pełnej glonów wodzie, wśród nich powinna być mama, Leilia i Karyme, również przemienione w ryby. O ile Kettui ich stamtąd nie zabrała, codziennie wyciągała kilka ryb i dokądś przenosiła. Dzisiaj trafiło na mnie, po wielu miesiącach walki z innymi rybami o miejsce i pożywienie, obrony słabszych ryb przed atakami silniejszych i prób odnalezienia wśród tak podobnych do siebie osobników mojej mamy. Wszystkie ryby zachowywały się tak jakby nigdy nie były końmi. 

Ciągle wspominałam wspólne chwile z Irutt, stadem, i mamą, nie chcąc zapomnieć, ani oszaleć jak reszta. 

– Fascynujące.

Kettui wyciągnęła kolejną rybę i wrzuciła ją do mnie, do małego, przenośnego pojemnika. Podpłynęłam do niej, pozbywając się z jej łusek tyle glonów i śluzu, sklejającego też jej skrzela, ile zdołałam. Oczy miała matowe, a płetwy postrzępione. 

– Ty jedna nie oszalałaś. – Kettui zanurzyła ogon między nas, gryząc go natrafiłam na metal, którym go osłoniła. Wyciągnęła rybę i wrzuciła ją z powrotem do reszty ryb. Objęła pojemnik ogonem podnosząc go, razem ze mną: – Nie wiesz nawet ile ci zawdzięczam, twoje wspomnienia bardzo mi pomogły, za co muszę ci podziękować.

Ruszyła ze mną korytarzami, zatrzymując się w ogromnej, mogącej pomieścić kilka stad jaskini. Pośrodku niej mieściło się płaskie, zbudowane z metalu wzniesienie.

– Popatrz tylko, Linnirko, twoja zguba się jednak znalazła. – Kettui wyciągnęła mnie, unosząc wysoko. Zobaczyłam Irutt,  dusząc się powietrzem, jej oczy były przygaszone, mimo że zwrócone prosto na mnie, wydawały się niczego nie widzieć. Kettui zabrała jej większość ciała, zostało jej tylko tułowię, szyja, głowa bez żuchwy i języka, a wszystko to zatopione razem z rogiem w metalu. Szamotałam się, bijąc ogonem powietrze. Kettui upuściła mnie na ziemię, zamykając mnie w większym, mogącym pomieścić conajmniej dwa konie pojemniku, jego ściany z nietopniejącego lodu wysunęły się z ziemi. 

– Irutt, pamiętasz ją, swoją ukochaną? – zawołała Kettui: – Poznajesz? Nie? 

Nie zadręczaj jej. Nie każ jej na to patrzeć, cokolwiek planujesz ze mną zrobić. 

Poruszałam bezradnie ogonem, głową i płetwami, odbijając się od podłoża bokiem ciała. Wrzuciła do środka dwa pomarańczowe kryształy na raz. Ziemia się pode mną poruszyła i wyrosło z niej coś wielkiego, z gęstym futrem, tylko jeden z kryształów się rozbił. 

– Eepli! Zabije cię za to! – krzyknęła Kettui.

Dusiłam się powietrzem i dymem, wleciał mi do skrzeli. Przysłonił widok. Po chwili mogłam już oddychać. Otulona czyimś futrem. Była ogromna i nie wiem jak mogła zmieścić się w za małym dla niej pojemniku.

– Wyłaź stamtąd! Natychmiast! 

Trzęsła się, przyciskając mnie mocniej do siebie, aż zabrakło mi tchu. Wtuliłam w nią głowę, to ja powinnam chronić innych. 

– Co? Ohydny potwór chciał być wyjątkowy? Jedyny w swoim rodzaju, tak?

– Jedynym potworem tutaj jesteś ty – powiedziałam. 

– Ty lepiej się nie odzywaj! – krzyknęła Kettui: – Wyjdź Eepli! Pokaż mi co narobiłaś! I lepiej błagaj przodków by zmieniła się z powrotem w konia. – Kettui uderzyła czymś o pojemnik: – Słyszysz ty mnie?! Taka jesteś…? Dobrze. Idę urwać łby twoim przyjaciołom. 

Nim coś powiedziałam, poczułam jak się zapadłyśmy, przysłoniła mnie całą i nic nie widziałam, jakby nie chciała żebym ją zobaczyła.

– Eepli…? 

Poczułam nagły podmuch powietrza, nagle znalazłam się nad rzeką, wśród nieznajomych drzew, które rosły po jej obu stronach, a długi porośnięty włosami ogon, zniknął pod ziemią. 

– Eepli czekaj! Nie wracaj do niej! – Poderwałam się.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz