[?]
– Dzięki ci bardzo, za aż trzy źrebaki, chciałeś mnie zabić?!
– Darmozjady jedne.
– Bierzesz czy mamy ich wrzucić do rzeki?
– Jak to podrzucić?
– Nie zniosę ich chwili dłużej.
– Są już z naszymi… Przodkami. Nie mogą z nami pójść, tam zostały tylko ich… Ciałka.
Zajrzałam między gałęzie, gdzie spałam z Eff, ostatnie miejsce gdzie jeszcze nie zaglądałam. Nie było jej. Nigdzie tutaj.
– Eff! Eeff! Ee… – urwałam, podeszła do mnie Dooiu: – Gdzie jest Eff? – zapytałam jej.
– Poszła poszukać waszej siostry, niedługo wróci. Nie mówili ci?
– Zostawiła mnie? Obiecała mi że tego nie zrobi!
Spało się okropnie, przez te wszystkie głosy w mojej głowie, a gdy otwierałam oczy widziałam nowych rodziców, wtulonych w siebie i bardzo, tak bardzo za tym tęskniłam. Ne mówili mi na każdym kroku że mnie nie chcą, że żałują że się urodziłam, to by było nawet dziwne, bo Yylhin przecież mnie nie urodziła, i nie krzyczeli, ale i tak wolałam spać tutaj sama. Z dala od reszty. Bolało za każdym razem tak samo gdy mówili do mnie Haal i upierali się że jestem ich synem, a nie córką.
– Znowu śpisz sam, co mały? – Vorrt położył się obok mnie, odwróciłam się do niego grzbietem, zbliżając ogon do własnego brzucha: – To nie jest twój chwilowy kaprys, co?
– Nie chcę być ogierkiem, dlaczego wszyscy mnie do tego zmuszają? – Obróciłam się na brzuch, patrząc mu w oczy: – To takie… Takie niesprawiedliwe.
– Boisz się nim być? To nic strasznego.
– Jestem pewna że ty byś nie chciał być klaczą. – Położyłam uszy.
– Jakbym był to bym był, to żaden problem.
– Chcesz bym nazywała cię od teraz… Vorrtila?
Roześmiał się, zawtórowałam mu, trącił mnie swoją łopatką, wstając.
– Jeśli chcesz, nie mam nic przeciwko. Płeć nie ma żadnego znaczenia, chodzi bardziej o to czy możesz urodzić źrebaki czy nie.
Zbliżyłam do siebie nogi, owijając wokół siebie ogon. Teraz poczułam się jeszcze gorzej, przecież to nie może chodzić tylko o źrebaki: – Naprawdę chciałabym być klaczką, taką prawdziwą.
– Haal, nie jest ci zimno? – Przyszła Dooiu.
Skrzywiłam się, kładąc uszy, chowając na chwilę głowę w przednich nogach.
– Mówcie mi Haalvia, proszę, jestem pewna że to nie jest takie trudne i… – Uniosłam głowę, popatrzyłam po nich: – Trochę lepiej się poczuję jak będziecie mnie nazywać właśnie Haalvia.
Tirre stanął za mną, obejrzałam się na niego nie od razu wiedząc że to on.
– Znajdzie się tam miejsce obok ciebie? – zapytał.
– To zależy od tego czy w pełni mnie akceptujesz. – Popatrzyłam mu prosto w oczy, strzygąc uszami.
– Problem nie leży w nas, tylko w tobie, to ty siebie nie akceptujesz. – Położył się obok, otaczając mnie ogonem: – Musi być ci ciężko, mały, zwłaszcza po tylu traumach, ale teraz już wszystko w porządku, masz nas.
– Ale ja nie jestem mały, tylko mała…
– No nie przetłumaczysz – skomentowała Dooiu.
– Teraz najważniejszy jest sen, więc pogadajmy o tym jutro – powiedział Tirre, po czym zwrócił się do mnie: – Jest ci teraz już cieplej?
Dooiu i Vorrt też postanowili spać z nami, a ja już… Właściwie nie chciałam od nikogo uciekać, tylko żeby zrozumieli jak się czuję i nie przypominali mi o tym na każdym kroku. Utknęłam między nimi, powoli zasypiając, z głową opartą o własną nogę. Oni chyba nigdy nie zrozumieją, albo… To może faktycznie ze mną jest problem? Ale… Nie potrafię być Haalem, to… Wszystko jest nie tak.
~*~
Zobaczyłam że mnóstwo klaczek ma wplątane w grzywę kwiaty. Co było zasługą Dooiu, która właśnie kończyła zdobić grzywę ostatniej, najmłodszej klaczki.
– O, zobacz kto idzie, to Haal.
Spuściłam głowę.
– Haal to Ukłłavi.
– Cześć. – Zwróciła w moją stronę uszy.
– Cześć… – odpowiedziałam dość słabo, tak kompletnie bez entuzjazmu: – Zaplączesz też mi parę kwiatów? – zapytałam Dooiu.
– Ale wiesz że to nie sprawi że będziesz kimś innym? Samczykom też czasami zaplątuje kwiaty we włosy. – Włożyła ostatni kwiat w zakręconą grzywę Ukłłavi: – Biegnij, jesteś wolna.
Ukłłavi pobiegła do reszty się bawić, posiłowali się trochę na rogi.
Otrzepałam się, przebierając nogami: – Chcę wrócić do Eff – zwróciłam się do Dooiu: – Nie chcę z wami mieszkać, bo wy w ogóle mnie nie akceptujecie.
Dooiu westchnęła. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach, z każdym dniem czułam się tylko gorzej we własnym ciele.
– A może zapomnij o tym i pobaw się trochę z innymi maluchami? – zaproponowała.
Pobiegłam tam gdzie spałam pierwszego dnia tutaj, z siostrą, zwijając się tam w kłębek i zasłaniając gałęziami.
– Haal? Dlaczego płaczesz? – Przyszła Yylhin.
– Nie nazywaj mnie tak! – krzyknęłam.
– Pachniesz i wyglądasz jak ogierek, taki już się urodziłeś, synku – wytłumaczyła, odchylając gałązki, a ja z powrotem się nimi zasłoniłam.
– Nie.
– Haal, zaczynam się o ciebie martwić, to nie jest normalne.
Wyskoczyłam stąd, Yylhin stanęła mi na drodzę i złapała mocno gdy próbowałam jej uciec, zaparłam się racicami, ale ona i tak przycisnęła mnie do siebie.
– Wszystko będzie dobrze, wyrośniesz z tego.
Zacisnęłam zęby i oczy, właściwie cała się spięłam, a potem wtuliłam się w nią mocno i zapłakałam, gładziła mnie ogonem po grzbiecie.
~*~
Tej nocy rodzice uparli się bym spała między nimi, zasypiałam z głową wtuloną w puszystą grzywę taty.
– Nie mam na niego siły, Mynn – powiedziała mama, uchyliłam powieki i zobaczyłam że zrobiła to za pomocą rogu, nie otwierała pyska, a swój róg opierała o róg taty. Dlaczego ich… Aaa, przecież mój róg dotyka szyi taty, a on chyba tego nie zauważył, a może oboje myślą że śpię? Zamknęłam szybko oczy.
“Nie możemy tak po prostu stwierdzić że już go nie chcemy” odpowiedział tata.
“Próbowałam mu pomóc, ale czym bardziej się upiera… To dla mnie za wiele. Nie tak wyobrażałam sobie nasze źrebię, ono w ogóle nas nie słucha. Wstyd mi za niego. Żałuje że go wzięłam.”
To tak bardzo bolało, ale jakoś, jakoś powstrzymałam się od choćby drgnięcia i słuchałam dalej, odkładając płacz na inny moment.
“Nie jest taki zły, mógłby być o wiele gorszy patrząc na jego rodzinę.”
“Chciałam zrobić coś dobrego, ale nie chcę już tego źrebaka.”
“Spokojnie, może jak podrośnie weźmie go ze sobą jego siostra, albo zdarzy się cud i z tego wyrośnie? Teraz musimy jakoś wytrwać, co inni pomyślą kiedy go oddamy? Nie możemy. Musimy postępować jak na jednorożce przystało.”
“Żałuje że nie przemyślałam tego lepiej…”
Zwinęłam się w kłębek, kładąc głowę na ziemi, poczułam ich zaniepokojony wzrok na sobie. Łzy zgromadziły mi się pod powiekami. Czyli… Czyli tak naprawdę nikt mnie nie chcę? Moi prawdziwi rodzice jeszcze nie wiedzieli o moich dziwactwach, a już mnie i moich braci nie chcieli. Powinnam… Powinnam zginąć tam z nimi, w lesie.
– Haal, co się stało? – zapytał Mynn.
– Zostaw mnie – mruknęłam, próbując zasnąć.
– Nie, synku. – Dotknął ogonem mojego grzbietu, wzdrygnęłam się: – Jesteśmy tu…
– Wcale mnie nie chcecie! Wszystko słyszałam! – Poderwałam się, patrzyłam na ich zaskoczone miny, strzygąc nerwowo uszami, aż w końcu je położyłam: – Nikt mnie nie chcę… I to… To prawda, bo nikt mnie nie chcę, wszyscy szybciej czy później mnie porzucają… – Usiadłam.
– Przepraszam, synku, ja wcale tak o tobie nie myślę. Czasami to wszystko jest tak trudne że nie masz po prostu siły i powiesz coś czego nie chcesz.
– Nieprawda…
– Haal, zastanów się dlaczego tak jest, czy wina nie leży w tobie? Gdybyś przestał się upierać że jesteś klaczą wszystko byłoby dobrze – dopowiedział Mynn: – Zawsze marzyłem o takim synu jak ty.
– Tak, synku, to dlatego jest mi ciężko – przyznała Yylhin: – Bo nie mogę ci pomóc i muszę patrzeć jak brniesz w to dalej. To nie jest normalne.
– Dużo przeszedłeś, ale pomyśl, czy wszyscy mogą się mylić? W końcu się przyzwyczaisz do siebie samego, ale najpierw musisz przestać chcieć być kimś innym i pogodzić się z tym kim jesteś naprawdę. To jak będzie, Haal? Wciąż możemy być szczęśliwą rodziną.
Wyrwałam się im, biegnąc do swojego kącika, wskoczyłam w gałęzie, rzucając się na mech. Zwinęłam się tam w kłębek, załkałam.
– Haal, synku… – Yylhin przyszła do mnie.
– Proszę, zostawcie mnie samą, proszę!
– Dobrze. Jesteśmy niedaleko.
~*~
– Haal…
Zasłoniłam uszy racicami. Siedziałam tu już dość długo, tak długo że nie dało się dalej spać, chociaż najlepiej czułam się właśnie śpiąc, w snach byłam sobą, prawdziwą sobą i nikt nie zmuszał mnie do bycia kimś innym.
– Haal, nie udawaj że nie słyszysz.
A może nie słyszę, przez gałęzie mnie nie widział… Teraz już widział, właśnie mnie odsłonił.
– Synu, wyłaź mi stamtąd. – Sięgnął po mnie ogonem, poderwałam się, przyciskając się do pnia: – Nie możesz przespać całego życia.
Aaa! Właśnie miał mnie złapać, ale zaczęłam pokrywać się srebrem. Wpadłam na pień za mną, upadając na zad. Mój róg świecił. Udało mi się pozbyć tego… Twardego i błyszczącego… Kamienia? Dlaczego zaczęłam zmieniać się w kamień? Czy… Czy to moja magia?
– Nic ci nie jest synu?
Pokryłam nogę srebrem, w taki sposób by móc nią ruszać, a potem to cofnęłam. I spróbowałam jeszcze raz, tym razem formując srebro w odbijające promienie słońca gałązki.
– Widziałeś to?! – Wstałam szybko, strząsając z siebie część ekscytacji: – To… moja magia? – Udało mi się przywołać srebrną kulkę, kilka srebrnych kulek, pospadały na mech i mogłam je dotknąć racicą: – To niesamowite!
– Nasz synek dojrzewa.
Tym razem nie potrafiłam się gniewać na Mynna, byłam zbyt podekscytowana.
– Chodź, pochwalisz się też mamie.
Ruszyłam za nim, z garścią metalowych kulek unoszących się tuż obok mnie, to chyba najlepsza magia jaką widziałam i jest moja. Ozdobiłam sobie całą grzywę srebrnymi, trochę ciężkimi, kwiatami. Tą część siebie chyba naprawdę polubię.
Moja magia pomogła mi tylko na trochę – odwracać uwagę od tego że absolutnie wszyscy nazywali mnie Haalem. Nawet Ennia od innych jednorożców i jej brat, Beerh zresztą też. Rodzice poprosili ich by tu przybyli i mnie zbadali.
Ennia tylko uśmiechała się uprzejmie, kiwając głową jak prosiłam ją by mówiła mi Haalvia, a już po chwili łamała moją prośbę. Reszcie bez sensu bym o tym przypominała i ich prosiła, dawno nauczyli się mnie w takich sytuacjach ignorować. I Ennia musiała to od nich podpatrzeć.
– To z powodu twojej siostry? – zapytała jak zostałyśmy same, Beerh nie znalazł niczego niepokojącego w moim umyśle, rodzice nalegali bym odkryła przed nim wszystko i zrobiłam to, dlatego że naprawdę cierpiałam: – Słyszałam że zmieniła się w konia. Może pragniesz się do niej upodobnić? Próbujesz w ten sposób poradzić sobie z tym że została wygnana.
– Wygnana? Wygnali Eff? – Poruszyłam się niespokojnie, moje nogi zaczęło pokrywać srebro, krzyknęłam, próbując je z nich strzepnąć dopóki nie przypomniałam sobie że to tylko moja magia i łatwo potrafię to cofnąć.
“Co się stało?” zapytał Beerh “Co mu powiedziałaś?”
Ennia przekazała mu wszystko za pomocą rogu, nie słyszał żadnego dźwięku od urodzenia i tylko tak mógł się z nami porozumiewać.
– Haal, przepraszam cię, zapomniałam że nie wiedziałeś…
– Czy ktokolwiek zamierzał mi powiedzieć?! Myślałam że Eff mnie zostawiła… – Łzy napłynęły mi do oczu: – Jesteście okropni!
– Haal, używanie kryształów to nic innego jak zakłócanie spokoju naszych zmarłych przodków, kryształy to jedyne co po nich zostaje… Haal!
Właśnie uciekłam i nie zamierzałam tu nigdy wracać. Nigdy. Eff mnie nie zostawiła, wyrzucili ją i… I nie pozwolili się nawet z nią pożegnać. Nic złego nie zrobiła, a już na pewno nie specjalnie. Jak mogli mi to zrobić? Widzieli jak bardzo za nią tęsknie.
~*~
– Eff! Eeeff! – Biegłam prosto przez krzewy, osłaniając swoje ciało srebrem, z łatwością wymijając wszystkie drzewa. Już dawno się zgubiłam, ale i tak tam nie wrócę, więc to nie ważne. Eff musi gdzieś być, nie da się tak po prostu zniknąć, prawda?
Łzy, znowu, znowu nic nie wi… Wbiegłam w kogoś i razem grzmotneliśmy o ziemię. Dzięki swojej ochronie ze srebra nic właściwie nie poczułam.
– Przepraszam! – zawołałam, podrywając się i dopadając do poszkodowanego: – Wybacz, ja… Nie bardzo mogłam się… – Pomogłam mu, jej, jej wstać: – Kett… Kettui? – Postawiłam zaskoczona uszy i już miałam się uśmiechnąć, ale zaraz przypomniałam sobie że ona mnie nie chciała i to tak naprawdę nie chciała i mój niedoszły uśmiech zamienił się w grymas, cofnęłam uszy.
– Jakie miłe przywitanie. – Na moment dotknęła swojej klatki piersiowej sprawdzając jak, albo czy oddycha, przynajmniej tak wyglądała to robiąc. Ale ona ma spory brzuch. Naprawdę spory.
– Nie chciałam cię skrzywdzić, mimo że jestem na ciebie zła… Nie zabolało, prawda?
Zaśmiała się, odpowiadając po chwili: – Och nie, mój brzuch zamortyzował upadek.
– Chwila… Jesteś w ciąży? Nie chciałabym zranić źrebaka, mam nadzieje że nie zraniłam…
– Już nie.
– To znaczy że urodziłaś, tak? Nie zrobiłam mu krzywdy? Ja… Ja nie wiedziałam… Znaczy, nie widziałam dokładnie przez łzy dokąd…
– Daj spokój, źrebaka już dawno tam nie ma. Biedactwo. Nikt cię nie akceptuje, co? – Kettui przejechała ogonem po moim gardle, a potem dotknęła mój policzek: – Mój biedny braciszek.
– Przestań! – krzyknęłam, zbyt rozpaczliwie, zaraz się uspokoiłam, rozluźniłam, gładziła mnie po policzku, chwyciłam za jej ogon, zabierając go z dala od siebie: – Jestem Haalvia, a ty… Ty nas nie chciałaś. I nie muszę ci niczego wybaczać. To znaczy nie muszę tolerować tego też od ciebie.
– Przepraszam, siostrzyczko, to nie było dla mnie jasne przez twoje ciało.
Owinęłąm ogon wokół tylnych nóg.
– Może zmieniłam zdanie? I teraz bardzo za tobą tęsknie. Zrozumiałam swój błąd i wróciłam po ciebie. Eff jest zdrajcą i tchórzem i nie można na niej polegać, już to wiesz, prawda?
– Właśnie nieprawda! Wygnali ją!
– Och, to ty nie wiesz? Prawie zrobiła mi to samo co sobie. Rozumiesz najlepiej jakie to okropne uczucie być w nie swoim ciele.
– Zaraz… Zmieniła się w konia i potrzebowała kry… Czyli specjalnie rozbiła kryształ z koniem?
– Z istotą konia. Tak. W dodatku wmówiła mi że was zabili, jak miałam pomóc skoro nie wiedziałam że tego potrzebujesz, moja śliczna siostrzyczko? – Patrzyła mi w oczy, a jej uśmiech wywoływał dreszcze. A może to tylko ja to źle interpretuje? Kettui od początku wyglądała trochę wrednie, po rodzicach.
Przygarnęła mnie do siebie ogonem: – Chyba nie myślisz że się o ciebie nie martwiłam? A twoje ciało to żaden problem, o ile nie boisz się zaryzykować. Znam ryby, które zmieniają płeć, kiedy tylko zechcą. Zmieniłabym cię w taką…
– Nie! Nie chcę być… – Wyrwałam się jej.
– Posłuchaj do końca, siostrzyczko.
~*~
– A to będzie bolało? Nie chcę by bolało. – Skrzywiłam się, patrząc na własne odbicie we wodzie, bo Kettui kazała mi wejść do wody, płytkiego jeziorka w jaskini. Rzeczywiście kto na mnie spojrzał ten widział samca, nie samice. Rysy pyska i budowa ciała wszystko utrudniała. Uniosłam głowę, niemal zamykając oczy, ciepłe od zbierających się łez. Nigdy zbyt długo nie mogłam patrzeć na własne odbicie.
– Nie martw się, szybko zapomnisz że kiedykolwiek byłaś ogierem – szepnęła mi do ucha starsza siostra. Założyła sprawnie pusty pomarańczowy kryształ na moją szyję.
– I… Tu będzie moja istota, którą mi zwrócisz? – zapytałam, łapiąc go w ogon w nim też się odbijałam, popatrzyłam w oczy Kettui: – Przemienisz mnie z powrotem? Mogę ci zaufać? Bo chyba nie powinnam…
– Możesz.
– Właściwie…
– Chcesz być sobą czy nie? Czy wolisz na zawsze pozostać ogierem?
Stałam już we wodzie, w podziemnej jaskini, wszystko przygotowałyśmy, trzęsłam się, choć bardzo starałam się to ukryć, więc trzymałam wysoko głowę i patrzyłam prosto w oczy siostrze. Kettui rozbiła kryształ z istotą ryby i się wycofała poza zasięg uwolnionej czarnej mgły, wstrzymałam oddech, na dość długo, ale potem przypomniałam sobie jak mnie traktowali i pozwoliłam by mgła dostała się do moich płuc. Kilka godzin, siostra powiedziała że to tylko na kilka godzin. Zerwała z mojej szyi pomarańczowy kryształ. Moje nogi… Zanikały, kurczyły się, cała się kurczyłam, zacisnęłam oczy. Woda zaczęła obmywać mi… Skrzela?
[Cruzina]
Dotknęłam metalowego gardła od Kettui, a po całym ciele przeszły mi dreszcze. Co się z nią stało? Czy zawsze była tak okrutna?
Minęło kilka miesięcy, a Weeria nadal nie dała mi znać że mogę już zobaczyć brata. Porozumiałam się z nią, ledwie dowiedziałam się jak mu na imię i niczego więcej, szybko urwała ze mną kontakt. Czy to co zrobiłam jest niewybaczalne? Kettui czaiła się za drzewami, trwała tak długo w ciszy, choć już wiedziała że ją zauważyłam.
– Kettui… – Podeszłam, a wtedy wbiła swój ogon, pokryty metalem, zakończony ostrzem głęboko w moją szyję. Upadłam, polała się krew, nie mogłam oddychać, rozmazywała mi się przed oczami. Po chwili gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, metal zasklepił moją śmiertelną ranę i zastąpił przerwane naczynia krwionośne, uszkodzone gardło, krtań…
Nawet tu, w podziemnej jaskini, z której nie pozwoliła mi wychodzić znów płakałam, łkając niemo.
– Moja biedna siostrzyczka, przodkowie ci nie wybaczą jeśli teraz cię nie ukarze – Uniosła mi głowę ogonem, jak wiłam się z bólu. Wypełniła mi pysk metalem… Dzięki swojej magii. Złapała za wystający koniec ogonem, jednym szarpnięciem wyrywając mi wszystkie zęby.
– Zajmij się nim.
Podskoczyłam, uderzając własnym bokiem o ścianę. Kettui położyła przede mną nieprzytomnego brata, z pomocą dwójki pomagających jej hybryd. Uśmiechnęła się do mnie.
“Haal…” Trąciłam go w łopatkę, wydawał się inny, odmieniony. Ona… Zmieniła go w samice.
– Haalvia, siostrzyczko, ma na imię Haalvia, sama tego chciała – powiedziała Kettui, po czym wyszła wraz z hybrydami z jaskini.
Brat, teraz już przecież siostra, obudziła się po chwili, rzucała się, a jej ruchy przypominały te rybie, przytrzymałam ją żeby nie zrobiła sobie krzywdy, pokasływała, próbowała zaczerpnąć powietrza, nie zauważając że już oddycha. Błyskała białkami, była przerażona.
~*~
Haalvia już długo zachowywała się jak ryba pozbawiona wody, nie używała nóg, ciągle skręcała ciało raz w prawo, raz w lewo, obijając nim o ziemię. Jej uszy pozostawały nieruchome, a oczy wyłupiaste. Dźwignęłam ją na nogi, przewróciła się na mnie, wylądowałyśmy obie na ziemi.
“Haalvia…” Przyłożyłam róg do jej rogu. Łzy popłynęły mi po policzkach, przytuliłam do siebie brata, łkając niemo. Wzięłam głębszy oddech, cała zadygotałam.
“Słyszysz mnie? Haalvia…? Proszę…”
Wpatrywała się we mnie, wreszcie leżąc spokojnie. Bałam się że sobie coś zrobi poruszając się w sposób nienaturalny dla jednorożca.
Postawiłam przed nią wodę, w nadziei że w końcu się napije, zanurzyła pysk, wciągając ją w chrapy. Zabrałam szybko wodę. Wykasłała ją całą, strasznie się przy tym męcząc. Nie mogłam się zdobyć by znów się do niej odezwać. Nabrałam wody na kawałek kory, podając jej ją do samych warg, powylewała się na ziemię, nie chciała otworzyć pyska.
“Haal, popatrz…” róg zamigotał mi dwa razy, słowa przekazywane przez niego prawie się załamały. Pokazałam bratu jak powinna się napić. Przysunęłam do niej znów kawałek kory z wodą. Wierciła się niespokojnie, dyszała jakby znów nie mogła oddychać. Po paru próbach zrobiła to, napiła się wody, najpierw ssąc ją jak mleko i trochę się przy tym krztusząc, potem robiąc to we właściwy sposób.
“Właśnie tak.” Nabrałam wody na kolejny kawałek kory, uśmiechając się słabo do Haalvii, przysunęła do siebie pyskiem cały pojemnik, pijąc wodę aż do dna.
~*~
Przypominałam jej jak jeść, zajęło nam to kilka długich dni, próbowała połykać od razu trawę, powstrzymywałam ją, pokazując jak przeżuwać pokarm, choć tak naprawdę niczego już nie mogłam przeżuwać, Na koniec prób podawałam jej papkę, którą sama też musiałam jeść. Zawsze przygotowywałam ją samodzielnie, susząc trawę, zioła, by móc ją rozdrobnić racicami i zmiękczyć wodą.
Podniosłam siostrę z ziemi, znów nie użyła nóg, opadając na własny bok. Wyginała całe ciało, na ile ono pozwalało jej na tak nienaturalny ruch. Stęknęła z bólu. Każdą noc płakałam, czuwając nad snem Haalvi, by pod koniec zasnąć i przebudzać się na jej najmniejsze poruszenie.
– Ee… Eff?
“Haalvia, powiedziałaś coś… W końcu coś powiedziałaś” uroniłam łzy, przytulając jej głowę do swojej klatki piersiowej. Bałam się że już nigdy się nie odezwie.
– Co…? – Trzymała otwarty pysk, wargi jej drżały, wyraźnie chciała powiedzieć coś jeszcze, oczy zaszły jej łzami.
“Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, nauczysz się wszystkiego od nowa.”
Jej ogon drgnął, złapałam ją za niego, zacisnęła delikatnie swój na moim.
~*~
– Tak się o ciebie bałam, siostrzyczko. – Kettui odwiedziła ją dopiero jak już powoli wracała do siebie, obejmując ją patrzyła na mnie z uśmiechem. Trzęsłam się, starając się uspokoić równie rozedrgany oddech.
– Nie spodziewałam się takich skutków ubocznych. Powiedz chociaż, czy było warto? – zapytała Kettui, patrząc na Haalvie.
Pokiwała jej głową.
– To cudownie.
– Czy… Czy przyjmą mnie… Mnie…
– Z powrotem? To chyba oczywiste że nie, od razu się domyślą że przeszłaś przemianę, mimo że permanentną, ale nie martw się, zostaniesz ze mną. Będzie ci tu dobrze, pomożesz mi trochę w szlachetnym celu. Chcesz, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz