[Cruzina]
Nic nie widziałam, obkręciłam się w ciasnym, mokrym miejscu. Nie mogłam mówić, tylko się czegoś nałykałam. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Chaos? Linnir? Celeste?
“Przestań się wiercić źrebaku.”
Mama?
Wyciągnęłam nogi, natrafiając na coś miękkiego.
“Uspokój się!”
Skuliłam się w sobie, chciałam tylko zrozumieć co się dzieje. Jak stąd wyjść? Gdzie wszyscy zniknęli?
– I co narobiłeś?! – krzyknęła, jej głos był zniekształcony, jakbym była pod wodą: – Długo będziesz tak leżał?!
– Do cholery! Daj mi spać!
Schowałam głowę we własnych przednich nogach, cała drżąc. Dlaczego to znowu się dzieje?
– Przyniósłbyś mi coś do jedzenia.
– Jestem wykończony, daj mi wreszcie spać!
– Nikt nie kazał ci polować całą noc na te przebrzydłe hybrydy! Weź w końcu odpowiedzialność za swoje czyny!
– Do niczego cię nie zmuszałem, odczep się!
Poruszyła się gwałtownie, obiłam o jej brzuch, od wewnątrz. Ruszyła tak szybko że wszystko się zatrzęsło.
– Kettui!
– Jest środek nocy, mamo! – poznałam głos starszej siostry.
– Nie ważne, przynieś mi coś do jedzenia.
– Rozejrzyj się, mamy co jeść.
– Rusz się, niewdzięcznico!
– Nic dla mnie nie zrobiłaś. Ał! Za co?!
– Pozbieraj mi coś dobrego, ruchy!
Usłyszałam szelest. Kettui prychnęła. Mama legła na ziemi, zostałam ściśnięta. Poruszyłam się najdelikatniej jak potrafiłam, chcąc lepiej się ułożyć. Uderzyła nogą w brzuch. Bardziej się wystraszyłam niż zabolało, ale nie próbowałam się więcej ruszać.
~*~
– Kettui!!! – krzyk mamy poniósł się bardzo daleko. Poruszałam się bezradnie tuż obok jej tylnych nóg i ogona. Dusiłam się. Dopiero jak już traciłam powoli przytomność, siostra odetkała mi moje sklejone chrapy i wyczyściła całą resztę.
– Przecież mogłaś sama ją umyć. – Zrobiła to szybko i byle jak. Cała drżałam z nagłego zimna. Nikt nie osuszył do końca mojej sierści. Otworzyłam oczy, nie widząc od razu wyraźnie, ale na tyle dobrze że rozpoznałam siostrę leżącą przy mnie.
– Od czego ma starszą siostrę? – Mama jadła tuż obok, jakby nic się nie stało.
– Zimno jej.
– Użyj mózgu Kettui, jak myślisz, co zrobić?
– Kiedy tata wróci? – Siostra spróbowała osuszyć mnie szybkimi liźnięciami, grymas na jej pysku podpowiadał mi że to wszystko ją obrzydza. Wzięła w ogon suchy kęp trawy i przetarła mnie nim.
– Nawet mi o nim nie wspominaj!
Przywarłam do siostry, schowała za sobą ogon. Jestem źrebakiem, dopiero się urodziłam, ona mnie nie pamięta, znowu tu jestem. Nie mogę być znów taka bezradna, co z tym wszystkim co przeżyłam? Już tego nie ma?
– Wstaje ona już? Chce się przespać.
Zapłakałam.
– Ci, cicho… – Trąciła mnie Kettui. Podniosła się, chwytając moją teraz skąpą grzywę w zęby, a ogonem otaczając moje tułowie. Jednak nie miała tyle siły by dźwignąć mnie z ziemi, skończyła zaledwie rok.
– Niczego nie potrafisz dobrze zrobić! – Mama mnie podniosła. Wywróciłam się, moja grzywa wyślizgnęła się z jej pyska, nie potrafiłam utrzymać równowagi, jakbym znów miałam uszkodzony róg. Ogon sięgał tylko do połowy mojego ciała. Musiałam najpierw zbliżyć głowę by dotknąć przednimi nogami czoła, róg ledwie z niego odstawał, był jak kulisty kamyk.
– Wstawaj wreszcie! – Mama złapała mnie ogonem, podnosząc jak rzecz i przysuwając do swoich wymion: – Pij.
– Dlaczego ją tak szarpiesz? – zapytała Kettui: – Uszkodzisz ją jeszcze.
– Bo głupi źrebak bawi się zamiast wstawać, jakby robiła mi na złość!
~*~
Spałam wtulona w siostrę, oswoiła się z nową sytuacją na tyle że w końcu zdecydowała się objąć mnie ogonem, a nawet położyć na mnie głowę, zasypiając tak ze mną. Przez jej ciężar nie mogłam oddychać pełną piersią. Nie zasnęłam zbyt głęboko.
Mama wyrwała mnie brutalnie ze snu, podnosząc i podstawiając do swoich wymion. Nałykałam się powietrza, zakasłałam. Otaczał nas mrok, korony drzew przysłoniły niebo.
– Jedz, żeby nie było że źle rośniesz.
Kettui obudziła się, mrugając, położyła głowę na ziemi, na nowo zasypiając, sama objęła się ogonem.
– No jedz! – krzyknęła mama, tuż nad moimi uszami, trzymała mnie za tułowie, w ciasnym uścisku ogona. Zaczęłam ssać, cała drżąc.
– Jesteś w końcu!
Podskoczyłam na krzyk mamy, trafiając głową o jej brzuch, trzepnęła mnie boleśnie końcówką ogona w czoło, wciąż mnie nim trzymając. Z mroku lasu wyłonił się tata, jego róg ociekał krwią, a na boku widniała nowa rana.
– Musiałeś? – zapytała z pretensją mama.
– Nie mógłbym spokojnie spać, gdybym nie wyrobił normy. Jak już zaczniesz nie sposób przestać.
– Moglibyśmy zamieszkać wśród innych jednorożców, ale przez ciebie nie możemy!
– Wszyscy nas rozpoznają, nie łudź się.
– Zadowolony jesteś z siebie?! Hybrydy w końcu się na nas odegrają, przez takiego idiotę jak ty!
– Te półmózgi? Proszę cię, nie wyścibią nosa ze swoich tuneli. – Ułożył się wygodnie, opierając o drzewo: – Jak mieliby się odegrać jak nawet konie je… przeeeeśladują? – dokończył ziewając.
~*~
Kettui bawiła się mną od rana, podskubywała moją grzywę, układając włosy w różne strony, nie raz, nie dwa zdarzyło jej się mi kilka powyrywać. Znosiłam to w ciszy. Próbowałam jeść trawę. Byleby móc jak najszybciej opuścić rodziców. Przesuwała mnie to w jedno to w drugie miejsce. Tuliła, trącała, odbiegając i przybiegając z powrotem, stukając przy tym jak najciszej racicami. W końcu wpadła we mnie, przewracając na ziemię.
– Ci, ci… Nie płacz. – Przetarła mi łzy ogonem, nerwowo oglądając się na śpiących rodziców. Tata wstał, rozciągnął się, przechodząc obok nas, bezceremonialnie wsadził mnie sobie na grzbiet.
– Ty zostajesz z matką, to jasne? – zwrócił się do Kettui.
– Ta… – Położyła uszy, z niezadowolonym grymasem na pysku.
Mój róg urósł przez te kilka dni, choć jego końcówka wciąż pozostawała zaokrąglona. Tata odstawił mnie na ziemię i postawił przede mną małą, martwą, wypchaną hybrydę. Poprzednim razem nie wiedziałam co to było i z zainteresowaniem ją obwąchałam. Teraz stałam jak wryta, nie pamiętałam tego, chyba wyparłam to ze swojej pamięci.
– Ciach! – Tata wbił w nią róg. Wtedy wydało mi się to świetną zabawą. Teraz wycofałam się.
– Teraz ty. – Popchnął mnie wprost na hybrydę.
– Durniu, nie ucz jej tego! – Mama wyskoczyła na niego, odpchając ode mnie i ciała. Zachowała się identycznie jak wtedy. Z środka hybrydy posypały się liście i pióra. Zwinęłam się w kłębek, łzy nie od razu chciały popłynąć mi z oczu, zwłaszcza że ona na mnie spadła.
– Kettui jest twoja! A ta mała powinna być moja! Wtedy byłoby po równo i sprawiedliwie!
– Donoś ciąże do końca, a porozmawiamy! – Mama zrzuciła ze mnie hybrydę, jednym machnięciem ogona.
– Nawet jej nie lubisz!
Podniosłam się, niedaleko rosły krzewy, w których mogłabym się ukryć.
– A ty niby lubisz?! – Mama potrząsnęła mną, szarpiąc za szyję. O tym też nie pamiętałam. Rozpłakałam się, upadłam jak puściła, o oni nadal się kłócili.
– Miło by było w końcu wyruszyć w jakimś towarzystwie na łowy! Jakoś wcześniej nie miałaś z tym problemu!
– A bo byłam młoda i głupia!
~*~
– Inne jednorożce są super. – Kettui położyła się obok mnie w krzakach, przynosząc na sobie zapachy obcych osób: – Mogę ci pokazać.
Rodzice znów się kłócili, a ja podrygiwałam na każdy ich krzyk. Mama mnie wołała, ale wolałam siedzieć tutaj głodna, niż by znów mnie szarpała i krzyczała na mnie.
– Słuchasz mnie? – Kettui trąciła mnie w bok: – Chodź. – Pociągnęła mnie za grzywę nakłaniając bym wstała. Złapała ogonem za moją nogę, pędząc ze mną przez las: – Obiecałam że cię im pokaże.
Minęłyśmy mnóstwo drzew po drodzę, przebiegłyśmy przez otwartą przestrzeń, później przeciskając się przez słodko pachnące gęstwiny, aż do małej polany, gdzie bawiły się dwa samczyki, jeden leżał na grzbiecie, odpędzając się ogonem od ogona drugiego. Jeden starszy od Kettui, drugi młodszy, ale o kilka miesięcy starszy ode mnie.
– Moja siostra tu jest – powiedziała Kettui, oboje nas otoczyli, schowałam się za nią.
– Ale śliczna – zachwycił się starszy: – Też chciałbym mieć młodszą siostrę.
– Jak ma na imię? Mówi już? My mówiliśmy od razu po urodzeniu. – dodał drugi.
– Ja nie… – zmartwiła się Kettui, nikt nic jej na to nie powiedział, więc dodała: – To Fuuja.
Starszy próbował ukryć uśmiech, ściągając wargi, młodszy się roześmiał, a ja chciałam się zapaść pod ziemię. Starszy po chwili też wybuchł śmiechem, a Kettui położyła uszy, patrząc na nich krzywo.
– Łał… – Starszemu aż zabrakło tchu: – Jak ma naprawdę na imię?
– To jest jej prawdziwe imię – powiedziała z zniesmaczeniem Kettui. Szczerze nienawidziłam tego imienia i miałam nadzieję że siostra też go nie lubi, może później mi je zmieni? Dlatego o nim zapomniałam, wolałam być Cruiziną.
– Ojej, przepraszam, myślałem że to żart. Jestem Tirre, a to Vorrt, mój brat.
– Ja też przepraszam… Fuujka to całkiem… Ładne imię.
Tirre go szturchnął racicą: – Nie zdrabniaj tego imienia, bo brzmi jeszcze gorzej – szepnął, ale i ja i Kettui i tak usłyszałyśmy.
– Jest w porządku – powiedziała całkiem poważnym tonem Kettui.
– To Vorrt. mój brat – dodał, wskazując rogiem na brata: – Będziemy nazywać ją Eff, co ty na to?
– Jak tam chcecie, to co robimy?
– Chodź, Eff, poobserwujemy sobie jaskółki, założyły gniazda na skarpie. – Tirre dotknął ogonem mojego boku.
– To nudne, Tirre, pobawmy się w coś! – Vorrt obiegł nas dookoła.
Na jego okrzyk, mimo że podekscytowany, skuliłam się.
– Fuuja nie lubi głośnych dźwięków, ani kłótni – dodała Kettui, bo Tirre już otwierał pysk, i patrzyli na siebie jakby właśnie zamierzali się posprzeczać.
– W porządku, nie będziemy jej stresować – obiecał Tirre.
– Co byś chciała robić, Eff? – zapytał Vorrt: – Bawić się?
– W sumie nigdy się nie bawiła – odpowiedziała za mnie Kettui.
– A oglądała już jaskółki? – zapytał Tirre: – Tam jest nasza mama, z chęcią by was poznała.
– Mieliśmy umowę, żadnych dorosłych jednorożców, od razu by poznali kto jest naszymi rodzicami.
– A co zrobili wasi rodzice? – zapytał Vorrt.
– Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz – dodał Tirre: – Poza tym wy nic złego nie zrobiłyście i jesteście tu mile widziane.
– Pobawmy się – wybrała Kettui.
~*~
Przychodziłyśmy codziennie. Zwykle bawiąc się w czwórkę. Vorrt wygłupiał się tylko ze mną, kiedy Tirre i Kettui chcieli pobyć sami.
– Eff, co ty na to byśmy schowali się w tamtych krzewach i posłuchali o czym tak do siebie szczebioczą…
– Skąd wiesz że szczebiotają? – Już zrobiłam krok w ich stronę, zatrzymał mnie ogonem.
– Nie robiąc ani jednego kroku.
Spojrzałam na niego pytająco.
– Przeniosę nas swoją magią. – Oparł róg na moim grzbiecie: – Tylko połóżmy się, co? Bo będzie nas widać. – Po chwili pojawiliśmy się w krzakach. Kettui wtuliła się w Tirre, łzy płynęły jej po policzkach, ostrożnie objął ją ogonem.
– Twoi rodzice są naprawdę okropni. – Ścisnął jej ogon swoim: – Może zamieszkajcie z nami?
– Nie możemy.
– Czemu? Nie musicie tam wracać.
Zabrała swój ogon, wstając: – Jak dorosnę będę pomagała hybrydą. Innym jednorożcom się to nie spodoba.
– A jak chcesz im pomóc? – Tirre też wstał, ogonem trącając kwiaty za sobą, patrzył na Kettui.
– Zmieniając ich w konie, wtedy tata przestanie je zabijać.
– Przecież będziesz potrzebowała do tego kryształów.
– Właśnie, jak ich użyje to mnie wygnają, więc po co dołączać?
– Nie wiem czy wiesz, ale każde skupisko kryształów chronią całe rodziny jednorożców, my chronimy aż dwa. Musiałabyś zostać takim strażnikiem by mieć do nich dostęp i jeszcze namówić resztę by pozwolili ci ich użyć.
– Coś wymyśle.
~*~
Kettui nie musiała niczego wymyślać, kiedy uciekłyśmy z domu, już na stałe, znalazła skupisko kryształów, nie chronione przez choćby jednego jednorożca. Pomogłam jej pozbierać pomarańczowe kryształy i zwinąć wszystkie razem w pakunek z liści.
Tak jak we wcześniejszym życiu chodziłyśmy po stadach, towarzysząc umierającym koniom w ich ostatnich chwilach, by zebrać ich istotę do kryształów.
Zapamiętałam to inaczej, Kettui ich wcale nie wspierała, ani nie uspokajała, za wiele też z nimi nie rozmawiała, wmawiała im i ich rodzinom że pomarańczowy kryształ pozwoli oczyścić z ich duszy zło, a dzięki temu będą mieli gwarancję że odejdą do lepszej krainy niż nasz świat, cokolwiek to znaczyło. Może chciałam wierzyć że moja siostra była lepsza niż była w rzeczywistości?
W dniu odrodzenia Feniks, święta obchodzonego przez pegazy, odwiedzałyśmy je by wspólnie z nimi ucztować. Nie miałyśmy stałego domu, a to była dobra okazja by zjeść coś porządniejszego niż znajdowałyśmy na co dzień. Przypomniałam sobie że to tam odkryłam swoją pasję do malowania. Pegazy pokazały mi i Kettui jak wyciągnąć barwy z kwiatów i innych części roślin, bądź nawet drzew i piór. Tworzenie obrazów, pomogło mi na chwilę zapomnieć o ciężkich przeżyciach z rodzicami. Potem odkryłam swoją magię, Kettui nie chciała o tym słyszeć, ona sama nie potrafiła nawet używać rogu do komunikacji.
Miałam nie więcej niż półtora roku kiedy dołączyli do nas młodsi bracia, jeszcze maluchy. Kettui wcale nie zabrała ich od rodziców, to rodzice jej ich podrzucili. Całą trójkę, choć byłam pewna że miałyśmy tylko dwóch braci.
– Nie obchodzi mnie to, jesteś ich starszą siostrą, czy nie?!
Ukryłam się z nimi w krzakach, zasłaniając ogonem ich uszy.
– A ty matką!
– Bierzesz czy mamy ich wrzucić do rzeki? – zapytał tata. Przeszły mi dreszcze po całym ciele.
– Nie zrobiłbyś tego – powiedziała siostra.
– Pff, co to ma być? Chcesz zrobić mi na złość? – Tata podniósł jej kryształ na szyi ogonem: – Wiesz jakie to będzie upierdliwe szukać ich wśród koni?
– Nawet na chwilę nie zapomnisz o tych swoich hybrydach!? – wrzasnęła na niego mama, bijąc go ogonem po głowie.
– Odpieprz się ode mnie! – Odsunął się, zwracając ku niej róg.
– Przekonaj lepiej córkę by zabrała te bachory!
– A co niby robię?!
– Zabiorę ich… – westchnęła Kettui: – Tylko zniknijcie w końcu z mojego życia, o niczym innym nie marze.
– Powodzenia nowej mamusi – zakpił tata.
– Jakby co nie chciało mi się ich nazywać – dodała mama.
W końcu poszli.
Wszystko zmierzało to tej okropnej chwili, w której zobaczyłam śmierć rodzeństwa… Nadeszła ta noc, mijaliśmy te drzewa, idąc tą ścieżka, wszystko było takie samo, tak jak pamiętałam. Za chwilę Thais zabije maluchy i Kettui. A ja… Ja…
– Eff? Czemu się zatrzymałaś? – Kettui obejrzała się na mnie, maluchy skorzystały z okazji i uciekły jej do lasu, znosiła w ciszy ich ciągłe psoty i zaczepki, byłam pod wrażeniem że jeszcze ani razu na nich nawet nie nakrzyczała, mi zdarzało się przed nimi uciekać, świetnie się bawili ganiając za mną.
– Musimy ich podrzucić do Tirre i Vorrta – powiedziała.
– Jak to podrzucić?
– Nie zniosę ich chwili dłużej.
– Myślałam…
– Zostań tu, idę po nich.
Usłyszałam szelest, zobaczyłam jak ryś wchodzi na gałąź, niedaleko nas, położył się na niej, wyciągając przed siebie przednie łapy, odsłaniając pazury, ziewnął. To już, za chwilę to się stanie…
– Czekaj!
Kettui się obejrzała, minęła już prawie pierwsze drzewa.
– Widziałam zaklętych… Zabijających cię i… I…
Ściągnęłam pomarańczowy kryształ, który pomagałam jej nieść, na własnej szyi. Ścisnęłam go mocno, a potem cisnęłam o ziemie. Rozbiłam go blisko nas. Kettui odskoczyła, kaszląc i odganiając dym ogonem.
– Co ty robisz?! – Jej róg przez chwilę świecił. Po raz pierwszy w życiu. A wtedy dym wokół niej się rozpłynął, patrzyła na to równie zaskoczona co ja. Nie czuła że używa rogu? Czy przeze mnie teraz straci dopiero odkrytą magię?
– Musimy… – Dym dostał mi się do chrap, oddychałam tak szybko i tak bardzo się trzęsłam. Na oczach siostry straciłam wszystko co czyniło mnie jednorożcem, zmieniając się w konia. Próbowała coś powiedzieć, jej wargi drgnęły parę razy, a potem na jej pysku pojawił się gniew, wycofała się między drzewa. Usłyszałyśmy gwałtownie urwany krzyk jednego z braci. Kettui uciekła w głąb lasu. Biegła najszybciej jak potrafiła, naciągała po drodzę gałęzie ogonem, zmuszając mnie bym przed nimi odskakiwała, to wszystko sprawiło że nie mogłam jej dogonić.
– Eeeff! Pomocy! – jeden z malców przybiegł do mnie, obróciłam się do niego, rzucając przerażone spojrzenie na drzewa, za których miała wyskoczyć za chwilę Thais: – E-eff? – Wycofał się, potykając się o własny ogon: – Gdzie się podział twój róg?
Złapałam go za grzywę, chowając się z nim za drzewem, przycisnęłam go do siebie, rozglądając się po lesie z łzami w oczach. Wszystko ucichło, nikt tu nie biegł. A przecież pamiętam rozprysk krwi, ich odcięte główki i rozcięte gardło Kettui.
– Eff! Eff! – Mały dźgnął mnie jeszcze zaokrąglonym rogiem, wyswobadzając się z mojego uścisku, popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami: – Pomóż! – Trząsł się: – Tam był taki duży kot i złapał go za gardło, a potem wciągnął na drzewo…
– A… – Sama dygotałam jeszcze mocniej niż on.
– Musisz pomóc! – Złapał mnie ogonem za nogę i rzucił się do biegu, wywracając się, kiedy porażona strachem nie ruszyłam się ani o krok. Obejrzał się na mnie z łzami w oczach.
– Już… Już biegniemy. – Wzięłam go na grzbiet, musiał trochę mi pomóc, ześlizgiwał mi się, gdy próbowałam to zrobić samą tylko głową: – Trzymaj się.
Złapał ogonem za mój brzuch, a racice przycisnął do moich boków, wtulając głowę w moją grzywę. Jeśli tam są też zaklęci to właśnie poprowadzę go na śmierć. Nie mogę go tam zabrać. Zwolniłam bieg. Zeskoczył ze mnie i uciekł tam, nie dając się złapać.
– Nie, czekaj – zawołałam szeptem. Machnęłam rozpaczliwie końskim ogonem. Nogi zrobiły mi się tak ciężkie jak podczas tych wszystkich nocnych koszmarów, gdzie nie mogłam uciekać. Wzięłam głęboki oddech i pobiegłam za nim. Przez chwilę nie wierzyłam że jestem w stanie się na to zdobyć. Zatrzymał się przy jednym z drzew, o pniu naznaczonym krwią. Na gałęzi siedział ryś i zjadał jednego z maluchów, a ja nie mogłam zasłonić tym razem oczu braciszkowi, ani swoich własnych. Odbiegł do dołku w ziemi.
– Eff! – krzyknął, zesuwając się przednimi racicami w dół, złapałam go za grzywę nim całkiem tam wpadł, wciągając na górę. W dole leżał jego drugi brat, ze złamanym karkiem. Opadłam na ziemię.
– Czemu im nie pomagasz?
Oddychałam szybko i zbyt płytko, na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami i zakręciło w głowie. Na siłę wzięłam głębszy oddech, nie mogę teraz zemdleć i mu też pozwolić umrzeć. Wstałam opierając się o jedno z drzew, wciąż wszystko wirowało. Mały spojrzał w koronę drzewa, na rysia. Zabrałam go stąd, po drodzę znajdując pusty pomarańczowy kryształ i zakładając go sobie na szyję, zaraz potem objęłam malca ogonem. Trzęsąc się jeszcze bardziej i przełykając łzy.
– Nie idą z nami? – zapytał, strzygąc uszami: – Muszą z nami iść, Eff! Nie ruszę się nigdzie bez nich. Zawsze jesteśmy w trójkę i… Obiecałyście się nami opiekować. – Usiadł na ziemi, kładąc uszy i otaczając się ogonem: – Dlaczego się nie opiekujecie?
– Oni… – Serce boleśnie obiło mi się o żebra, gdybym nie zatrzymała Kettui, przyprowadziłaby ich i cała trójka nadal by żyła: – Są już z naszymi.. – Przełknęłam ślinę, ledwie przeszła przez moje zaciśnięte gardło: – Przodkami, nie mogą z nami pójść, tam zostały tylko ich… Ciałka.
Jak się załamie, kto się nim teraz zajmie? Zawsze będę się obwiniała o ich śmierć, jak mam o tym zapomnieć teraz gdy dopiero to się stało? Jak nie myśleć gdy sam o nich pyta?
Popatrzył na mnie, przekręcając główkę: – A nie mogą do nich wrócić?
Pokręciłam głową, drapiąc zębami, po własnej klatce piersiowej, rozdrapałam sobie skórę mocniej niż zwykle, aż się wzdrygnęłam jak zapiekła, na szczęście nie raniąc się do krwi. Brat nie może mieć więcej traum, muszę wziąć się w garść, jak Chaos, nawet jeśli ją sobie wymyśliłam, może to wszystko tylko sobie wymyśliłam?
– To dlatego że ich boli?
– Oni… – Przejechałam ogonem po pieczącej skórze na klatce piersiowej: – Odeszli. I nie mogą wrócić…
– Dlaczego…? A my, nie możemy do nich pójść?
– Nie możemy… Obiecaj mi że tego nie zrobisz, potrzebuję cię tutaj, wiesz? – Starałam się nie płakać, choć i tak łzy popłynęły po moich policzkach, przytuliłam go do siebie z o wiele mniejszą pewnością niż wcześniej, gdy byłam tak roztrzęsiona i myślałam tylko o tym by go ratować, wtulił w moją łopatkę głowę.
– Ale Kettui powiedziała że nas nie znosi. A ty zawsze uciekasz jak chcemy się z tobą bawić… – Odsunął się, spoglądając mi w oczy, co niezmiennie mnie krępowało: – Nie może ich nie być, Eff, zawsze ze mną byli i tak fajnie się nam razem bawiło i spało i… Wszystko było lepsze, nawet rodzice byli mniej straszni. Chcę by wrócili.
Jęknęłam niezamierzanie, tak mocno załamał mi się głos. Słońce zmierzało ku horyzontowi, a gdy w lesie zrobi się ciemno wtedy, bez pomocy Kettui, mogę nie zauważyć drapieżników, ani innych zagrożeń, lepiej wyjść na otwartą przestrzeń: – Musimy teraz iść…
Poszedł ze mną, trzymałam go za ogon własnym ogonem.
– Nie pozwolisz mnie skrzywdzić, prawda?
– Nie, nigdy.
– Co teraz będzie? Zostawisz mnie? Bo chciałyście, słyszałam.
Słyszałam? Nie, nie miałam już siły, ani odwagi go poprawiać, ani mu tłumaczyć, chciałam tylko poczuć się choć na chwilę bezpieczna.
– Ale wybierzesz jakieś dobre miejsce? Gdzie nie będę sama i będę mogła się bawić.
Minęliśmy ostatnie drzewa, w zasięgu wzroku nie widziałam żadnego schronienia, zresztą teraz zostałam sama, a w jaskini tak łatwo kogoś złapać, wystarczy zablokować jedyne wyjście.
– Połóż się tutaj obok mnie, dobrze? – powiedziałam.
Ułożył się w trawie obok mojej przedniej nogi, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wcześniej wraz z braćmi bez przerwy się od nas oddalał, był głośny i psotny jak oni, to wszystko musiało nim naprawdę wstrząsnąć.
– Eff, chyba jestem głodna.
– To zjedz trochę trawy.
– My jedliśmy takie ciepłe, słodkie i nie trzeba było tego gryźć, od mamy… Nakramisz mnie?
– Nie mam mleka. Spróbuj zjeść trawę.
– To? – Wskazał źdźbło pyszczkiem, pokiwałam głową. Memłał je zawzięcie. Byli z nami ledwie drugi dzień i żadna z nas nie zorientowała się że nie mają jeszcze zębów? Może wiedziałabym gdybym nie zostawiła opieki nad nimi Kettui? Co ja teraz zrobię? Nie mogę zostawić go głodnego.
– Jak Kettui was karmiła?
– Mówiła że zjemy w nowym domu, a potem tak marudziliśmy że dała nam takie miękkie, mniej smaczne niż mleko, zielone… I pachniało zupełnie jak twoja trawa.
Kettui przeżuła ją za nich. Gdybym nie była tak zestresowana może sama bym na to wpadła? Zabrałam się za trawę, podałam mu papkę, zjadł naprawdę sporo.
– Fajnie że już nie musimy tak bardzo się starać by cokolwiek dostać – powiedział senny, z już pełnym brzuszkiem.
W nocy marznął, więc musiałam zdobyć się na to by się położyć i otulić go sobą, przez cały ten czas serce nie przestawało mi łomotać. Bo co się stanie jak nie zdążę wstać? I jeszcze zabrać go na grzbiet, bo nie pobiegnie tak szybko. A może jednak potrafi szybko biec? Jak mogę tego nie wiedzieć? Jestem okropną starszą siostrą.
~*~
– Eeeff!
Zmroziło mnie. Zasnęłam, nie spałam ostatnich trzech nocy i zasnęłam. Słyszałam jak upadł. Otrząsnęłam się z resztek snu i pobiegłam do niego.
– Już jestem.
Wtulił się we mnie gwałtownie, mocząc łzami, prawie mnie przewrócił. Zauważyłam że zaplątał sobie nogi o własny, rosnący z każdym dniem ogon, odwinęłam mu go.
– Przestraszyłaś mnie, nagle stanęłaś i głowa tak ci opadła, nic ci nie jest? I… Zaplątałam się. Pędząc do ciebie… Byłabym obok, ale znalazłam coś smacznego, ale ogon… Próbowałam go… zabrać, a on… On… Nic ci nie jest, prawda?
– Przysnęłam…
– Na pewno?
– Tak. Może noś ogon z dala od nóg, może wtedy nie będzie się zaplątywał? Jest coraz dłuższy, ja też w twoim wieku nie panowałam nad nim tak jak wcześniej i tak dobrze jak teraz…
Mały wpatrywał się we mnie słuchając uważnie na każde moje słowo i bardzo mnie przez to krępując.
– Musimy iść dalej. Złap mnie za ogon.
Zajęło mu chwilę nim owinął swój ogon na moim.
– Eff… Trochę myślałam i może teraz ja bym nie spała żebyś ty sobie trochę pospała? Skoro już zasypiasz ob drogę… – powiedział.
– Za chwilę będziemy na miejscu.
– Przecież to świetny pomysł, wyglądasz strasznie z tymi zapadniętymi oczami.
Coś zaszeleściło, od razu poderwałam głowę, postawiłam uszy, szerzej otworzyłam oczy i ukryłam brata za sobą ogonem.
– Kettui? – zapytał mały. Zza drzew wyłonił się jednorożec, a za nim kolejne, zostaliśmy otoczeni. Złapałam kryształ ogonem, ale ich spojrzenia już zdążyły na niego paść. Wszyscy już wiedzieli. Zatrzęsłam się, szorując racicą o przednią nogę.
– Ty nie jesteś Kettui – stwierdził brat, patrząc na obcą, młodą klacz jednorożca.
– Nie. Jestem Dooiu, a ty?
– Eff, co odpowiedzieć jak nie mam imienia? – Brat trącił mnie w bok, szepcząc do mnie. Obrócił się, podskakując zaskoczony widokiem tylu jednorożców. Wymieniły między sobą wiadomości za pomocą rogów.
– Nie bój się, nie krzywdzimy hybryd, powinnaś zdjąć kryształ – ten jednorożec nawet na niego wskazał ogonem i to ponaglająco.
– To nie tak, ja… – zaczęłam: – Ja tylko…
– Eff?
Napotkałam spojrzenie Vorrta i od razu się speszyłam, akurat musiałam trafić na jego oczy.
– Jak dobrze cię widzieć! – Przytulił mnie na powitanie: – Tęskniłem za tobą bardziej niż Tirre. Tak między nami on myśli tylko o Kettui. Odkryłaś już swoją magię?
Tirre do nas podszedł i od razu nas rozdzielił: – Powinieneś zapytać czy chcę takiej bliskości. Trochę taktu by się przydało, braciszku.
Inne jednorożce; czułam ich wzrok na nas, ciągle rozmawiały w ciszy, za pomocą rogów.
– Eff, nie miałaś nic przeciwko? – zapytał Vorrt.
Pokręciłam głową.
– Widzisz?
– Przyjaźnicie się z hybrydą? – zapytała zdziwiona Dooiu.
– Eff jest jednorożcem, nie wiem po co nosi ten kryształ. – Vorrt złapał za niego, ledwo zdążyłam mu go wyrwać, prawie zdjął go z mojej szyi.
– A kim jest ten uroczy maluch? – Tirre dotknął rogiem rogu mojego brata.
– Cześć… – szepnął mały, odpowiadając niepewnym uśmiechem na ich uśmiech. Nie znał tego zwyczaju witania się z źrebakami.
– To mój brat – odpowiedziałam.
– A jego już nie trzeba pytać, Tirre? – Vorrt trącił zaczepnie swojego brata.
– O co ci chodzi? – Tirre uniósł jedną z przednich nóg, oddalając ją od niego: – To normalne powitanie.
– Przyjacielski uścisk też taki jest.
Tirre przyjrzał mi się uważniej: – Eff, co ci jest?
– Nie spałam, żeby nic mu się nie stało… Czuwałam. – Przysunęłam do siebie brata, zadarł główkę by na mnie spojrzeć.
– Ale teraz możesz spać, chodź. – Tirre objął mnie ogonem: – Znam dobre miejsce na sen.
Mały złapał mnie mocniej za ogon: – Eff, zostań – prosił: – Tu jest tyle jednorożców, strasznie dużo… A ja nikogo nie znam.
– Nie bój się, idziesz z nami – zwrócił się do niego Vorrt, lekko go popychając.
– Chwileczkę, Tirre, Vorrt, kto to jest? Znacie ją? – Na naszej drodzę stanęła klacz jednorożca z mocno zaokrąglonym brzuchem.
– Mamo, to Eff, nasza sekretna przyjaciółka – odpowiedział Vorrt: – Eff, to mama, nazywa się Weeria.
– Jak długo spotykacie się z nią po kryjomu?
– Nie zrobiła nic złego, tylko jej rodzice – dodał Tirre: – Tak samo Kettui… Właśnie, nie jest z wami?
– Sama nie wiem, zgubiliśmy ją? – spytał mnie brat, ledwie już stałam na nogach i głowa zaczęła mnie strasznie boleć.
– Sama? Wiesz że jesteś ogierem? – skomentowała Dooiu: – Prawidłowo by było “sam nie wiem”.
Brat cofnął uszy, patrząc w moje oczy, uciekłam od jego wzroku i od reszty spojrzeń.
– Eff, o co jej chodzi? – zapytał ciszej, przysuwając się do mnie: – Jest niemiła.
– Nie chciałam być niemiła, maluchu, tylko ci wytłumaczyć kim jesteś.
– Może dajmy im odpocząć? Później sobie porozmawiamy – zaproponowała Weeria: – Co nie dotyczy was. – Popatrzyła uważnie na swoich synów: – Co to za tajemnice?
– Mamo, a kto…
– Ja chętnie to zrobię. – Inny ogier podszedł do nas z boku, otaczając, ale nie obejmując ogonem: – Jestem Jeertan, dumny ojciec tych tu dwóch – powiedział żartobliwie, wskazując na Tirre i Vorrta: – Słyszałem że masz na imię Eff.
Pokiwałam głową. Odszedł z nami, obejrzałam się kilka razy, irracjonalnie bojąc się że któryś z jednorożców przebije mi szyję.
– Wszystko w porządku? – zapytał Jeertan, wkrótce zostawiliśmy wszystkich za sobą.
– Stresuje się, to wszystko… I nie spałam paru nocy. – Rozejrzałam się za bratem, szedł obok mnie. Jeertan wyprzedził nas odgarniając gałązki krzewów i odsłaniając przytulny kącik, porośnięty gęsto mchem, rósł na ziemi i na pniu drzewa, z którego zwisały pnącza, z zjedzonymi już kwiatami, pamiętałam ich słodko-kwaśny smak, Vorrt i Tirre chętnie częstowali nimi mnie i Kettui podczas naszych częstych wizyt.
– Śmiało.
Zaczekał aż się tam ułożymy, brat wtulił się we mnie, przez cały ten czas trzymał mój ogon.
– Chcesz bym z wami został? Albo lepiej, mogę zawołać Vorrta, albo Tirre.
– Nie, dziękuję.
– Ktoś zawsze jest w pobliżu, więc wołaj. – Poszedł już. Brat już spał i ja byłam na tyle zmęczona by też zasnąć.
~*~
Późnym rankiem kazali mi zostawić jeszcze śpiącego brata i udać się z nimi na odosobnioną od reszty leśną polanę.
– Skąd masz ten kryształ? I po co go nosisz? – zapytał starszy jednorożec, omówił najpierw wszystko z piątką innych, teraz stali za nim i przysłuchiwali się rozmowie, wśród nich była Weeria i Jeertan.
– Miałam wypadek… – przyznałam z wzrokiem utkwionym na własnych racicach, ogonem przecierając nerwowo swoją klatkę piersiową. Tirre i Vorrt zostali z moim bratem, ale i tak chciałam już do niego wracać: – Wypadł mi i się rozbił. – Kettui nie zareagowała najlepiej gdy zrobiłam to celowo, dlaczego oni by mieli? Nie miałam wyjścia jak im skłamać, dla dobra brata. Kettui chciała go tu zostawić, całą trójkę, ale ja nie chciałam go tak po prostu porzucić, nawet jeśli się nie nadaje to przecież mogę nauczyć się opiekować nim lepiej.
– Jeszcze raz, co ci wypadło? Kryształ z istotą konia?
– Tak…
– A skąd go miałaś?
– Razem z siostrą zakładałyśmy je umierającym koniom…
– Chcesz powiedzieć że nie mało że ukradłyście kryształy, to jeszcze je używałyście?
– Nikt ich nie pilnował…
– To żadne usprawiedliwienie, zakłóciłyście spokój naszych przodków, nie macie prawa nazywać się jednorożcami.
– Ona jest jeszcze młoda, powinniśmy jej pozwolić popełniać błędy – powiedziała Weeria. Jeertan pokiwał głową.
– My… My nie… – urwałam gdy zdałam sobie sprawę że weszłam w słowo jednemu z nich.
– A co wy o tym sądzicie? – Jednorożec odwrócił się do pozostałej trójki.
– Eff, wiedziałaś że to zakazane? – zapytał mnie beżowy jednorożec z złotymi znaczeniami na sierści.
Lepiej się przyznać czy znowu skłamać? A jak poznają że kłamie, już cała dygotałam.
– T-tak, ale… Chciałyśmy tylko pomóc hybrydą.
– Zmieniając je w konie? Zmiana kogokolwiek w cokolwiek jest jeszcze gorszym złem niż to co do tej pory zrobiłyście – odparł najstarszy: – Co wyście sobie myślały?
– Nie możesz tu zostać – powiedziała Dooiu, najmłodsza z całej szóstki.
Serce podeszło mi do gardła, gdy poparły ją pozostałe jednorożce, z wyjątkiem Weeri i Jeertana.
– A co z moim bratem?
– Zostanie tutaj. Przykro mi że tak się stało, dałabym ci szansę, ale musimy uszanować zdanie większości. – Weeria spojrzała na innych z rozczarowaniem, podeszła do mnie, kładąc na moim grzbiecie ogon: – Będziesz mogła go odwiedzać.
– Nie może – wtrącił starszy.
– Nikogo nie zabiła, ani nie zraniła. Prawda?
Pokiwałam głową.
– Zgoda, ale niech nie pojawia się tu zbyt często. Najwyżej raz na kilka miesięcy. I ukryj kryształ, albo w ogóle go nie zakładaj.
– Obiecałam bratu że go nie zostawię.
– A dasz sobie radę by opiekować się nim zupełnie sama? – zapytała Weeria: – Potrzebuje mleka, bez niego nie będzie mógł prawidłowo się rozwijać. Gdzie twoja siostra?
– Ja… Chyba nie dam rady…
– Chodź. – Werria poprowadziła mnie na skraj lasu.
– Przygarniecie go? – zapytałam z łzami w oczach.
– Ktoś na pewno to zrobi, my niedługo spodziewamy się córeczki i Vorrt, i Tirre nadal potrzebują naszej uwagi, przede wszystkim Vorrt. Możemy pomóc w opiece nad nim, ale przynajmniej ja nie czuję się na siłach by przygarnąć obcego źrebaka. Mały potrzebuje kogoś kto nie ma własnych źrebiąt i będzie mógł poświęcić mu cały swój czas.
Tirre pewnie powiedział im o planach Kettui i o naszych rodzicach, brat był najmniej do nich podobny z naszej piątki.
– Na twoim miejscu zamieszkałabym w stadzie koni, chętnie przyjmują jednorożce.
– Nawet nie pożegnałam się z bratem… – zauważyłam w nadziei że mi na to pozwoli.
– Powiemy mu że poszłaś szukać waszej siostry, a gdy przyjdziesz go odwiedzić wtedy wszystko sobie wyjaśnicie, będzie wtedy już dużo starszy.
– Dużo starszy? Naprawdę mogę tu wrócić dopiero za parę miesięcy?
– Mi też nie podoba się to co zrobiłyście, ale rozumiem że jesteście młode i w dodatku pochodzicie z takiej rodziny, to niesprawiedliwe że nie dostałyście żadnej szansy. Nie miałyście nikogo kto wskazałby wam właściwą drogę. Szkoda że nie przyszłyście do nas gdy byłyście małe, pomoglibyśmy wam, gdyby tylko moi synowie się wygadali sama bym po was przyszła. Tylko tyle udało mi się dla ciebie wynegocjować, będziesz mogła zobaczyć brata za kilka miesięcy.
– Dziękuje…
– Wracając do twojego brata, jest trochę za mały by przeżywać taki stres. Może nawet nie wiedzieć o co chodzi, zauważyłam że nie jest tak bystry jak inne maluchy i nie wie jak używać rogu, wasi rodzice pewnie nie porozumiewali się z nim przed narodzinami, zresztą o czym tu mówić, widziałam w jego wspomnieniach co się stało.
A czy widzieli jak celowo rozbiłam kryształ? Czy brat to widział? Wiedzą że skłamałam, może gdybym tego nie zrobiła… Nie mogą wiedzieć, brat przecież nie był przy tym? Zatrzymała mnie ogonem, stając naprzeciwko mnie i dotykając mój róg swoim. Ukryłam przed nią wszelkie myśli i wspomnienia.
“Życzę ci dużo szczęścia, Eff, uważaj na siebie, nie załamuj się i uważaj na Kettui.”
– Dlaczego? – zapytałam: – To moja siostra…
– Narusza spokój naszych przodków i ciebie też w to wciągnęła, poza tym jej zachowanie mnie niepokoi.
– Zaklęci. Muszę was ostrzec, oni chcą zabić wszystkie jednorożce – Nie wiem czy to sobie uroiłam, czy naprawdę mam jakieś wizje przyszłości? Może powinnam się już nauczyć że to mrzonka, po tym jak przeze mnie zginęła dwójka moich młodszych braci. A co jeśli zginęłaby cała trójka i Kettui gdybym jednak nie ostrzegła siostry?
– Zaklęci?
– Zatruwają wodę i jedzenie chorobą przez którą brakuje sił używać magii, a wtedy przychodzą mordować, kiedy jesteśmy bezbronni. – Nie mogłam tak po prostu powiedzieć że ich otrują, choć pamiętałam że to się stanie. Irutt mi o tym opowiadała.
– Kto ci to powiedział?
– Nie mogę powiedzieć, ale uważajcie na siebie, pilnujcie czy nikt podejrzany nie kręci się w okolicy. Proszę, nie możecie tego zignorować.
– Dlaczego to robią?
– Myślą że im zagrażacie…
– Znasz miejsce ich pobytu? Należałoby to wyjaśnić. Zaraz zawołam resztę, zaczekaj. – Jej róg zaświecił na parę długich chwil.
– Ja…
Przyszła piątka jednorożców, które wcześniej decydowały co się ze mną stanie wraz z Weerią.
~*~
Zaprowadziłam ich na miejsce, przed drzewa splecione ze sobą, mówili że chcą załatwić to pokojowo i że sobie poradzą, gdybym się nie zgodziła sami by odszukali kryjówkę Mago i jego zaklętych. Wszyscy tam zginiemy… Cała nasza ósemka, w tym jeszcze nie narodzone źrebię Weeri.
– Weeria, może powinnaś tu zaczekać? – zaproponowałam przyciszonym głosem: – Jesteś w ciąży…
– Irutt ma się dobrze, nic nam nie będzie.
Irutt? Weeria jest jej mamą?
– Eff może i ma rację? Mogą nie chcieć w ogóle z nami rozmawiać – powiedziała Dooiu.
– Nie jesteśmy bezbronni, a Weeria może wnieść dużo dobrego do dyskusji – odezwał się jednorożec z zielonymi paskami na całym ciele.
– Nie po to szłam z wami by teraz się chować – stwierdziła Weeria.
– W razie czego trzymaj się z tyłu – odezwał się najstarszy jednorożec: – Gdyby nas zaatakowali, uciekaj i nie oglądaj się za siebie.
– Postanowione – podsumowała Weeria. Wszedł pierwszy przez ciasną lukę między splecionymi drzewami, byłam przedostatnia, za mną przecisnęła się już tylko Weeria. Jednorożce się rozdzieliły.
– Stójcie, powinniście trzymać się razem… – Nie wiedziałam za którym z nich iść. Obeszli cały teren, dwójka weszła do jaskini w dole. Trawa rosła tu bujna i sięgała nam do nadgarstków, jakby nikt jej nie jadł od bardzo dawna. Weszłam za Weerią do jaskini.
– Jest tu ktoś? – głos jednorożca przed nami odbił się echem. Jaskinia kończyła się ścianą. Gdzie korytarz, gdzie groty? Gdzie cała sieć korytarzy?
– Nikogo tu nie ma i chyba nigdy nie było. – Dwójka jednorożców wróciła.
– To niemożliwe… – Spojrzałam na własne racice: – Nie wymyśliłam sobie tego…
Róg Weeri zaświecił, zawróciła pospiesznie.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Mój syn ma problemy z twoją siostrą.
– Kettui tam jest? Rozmawia z Tirre?
– Muszę wracać – zawołała do pozostałych jednorożców.
– Idę z tobą, zaklętych tu nie ma – Dooiu dołączyła do nas od prawej strony jaskini. Weeria przecisnęła się między drzewami jako pierwsza. Pobiegłam za nią. Reszta jednorożców biegła tuż za nami.
– O co chodzi?
– Już poszła, ale muszę porozmawiać z synem. – Weeria z leśnej ścieżki wbiegła w głąb lasu, w gęstwiny.
– Pytała się o mnie? Wie że nasz brat żyje? – Pomagałam sobie rogiem, rozgarniając nim gałęzie i próbując dotrzymać jej kroku.
Weeria musiała zapytać o to Tirre, bo jej róg zaświecił, pokręciła głową.
– Więc o co jej chodziło?
– Groziła mu że zmieni go w hybrydę, o coś się pokłócili, nie chcę byś się w to mieszała.
– Moja siostra…?
– Zamieszkaj wśród koni, jak ci radziłam, a teraz wybacz, spieszę się. – Zatrzymała się odwracając do mnie. Inne jednorożce do nas dołączyły, byliśmy już na miejscu, tuż za linią drzew znajdował się ich dom.
– Mogę wrócić z wami, do brata? Zrobię wszystko by zasłużyć na przebaczenie wasze i naszych przodków, proszę… – Zdjęłam kryształ, kładąc go przed Weerią: – Już nigdy więcej go nie użyję.
– Przykro mi Eff, ta decyzja jest nieodwołalna.
– Powiedz co mam zrobić, a to zrobię… Proszę, nie chcę zostawiać brata samego. Nigdy nie dotknę już żadnego kryształu, nawet nie wejdę do żadnego skupiska kryształów. Nauczę zajmować się bratem jak należy, tylko błagam nie rozdzielajcie nas… – Popłynęły mi łzy.
– Gdzie są ci zaklęci o których wspomniałaś? – zapytał starszy: – Okłamałaś nas byśmy pozwolili ci zostać? A może odwracałaś naszą uwagę by Kettui mogła się tu zakraść i grozić Tirre?
– Mój syn nigdy do was nie dołączy – dodał śmiertelnie poważnie Jeertan.
– Nie, ja byłam pewna że tam będą… Nie wiem co się stało. Musieli się przenieść, nie wiem… Chcę tylko wrócić do brata.
“Zaczekaj kilka miesięcy, sama dam ci znać że już czas i pokażę ci dokąd masz iść. Zamierzamy się przenieść.” powiedziała Weeria za pomocą rogu.
– Weeria, proszę, przyjmę każdą karę.
– Przykro mi, ale nie możesz wrócić. – Odeszła, inne jednorożce też.
– Zostawcie nas w spokoju, stracone – powiedział do mnie najstarszy.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz