piątek, 24 stycznia 2025

:: Pułapka ::

 [Ivette]

Złapałam gwałtowny oddech, cała drżąc z zimna, przez kompletnie mokre ciało. Wcześniej zamglone otoczenie nabierało wyraźniejszych kształtów, głównie skalnych ścian, porośniętych mchem i świecącymi pnączami, z pływającymi ławicami ryb w przezroczystych, ogromnych pojemnikach. I wszystko było szarę, pozbawionę kolorów. 

Krzyknęłam, zauważając podwójne źrenice patrzące prosto na mnie, osadzone w głowie, tylko przypominającą swoim kształtem końską, wargi stwora sięgały policzków, w miejscu wszystkich zębów wyrastały, wystające z pyska zazębiające się ze sobą kły, uszy miał długie jak u królika i włochate, jak całe ciało.

Odsunęłam się od niego z kwikiem, ostrzegawczo kładąc uszy, poderwałam się, ale nie mogłam utrzymać się długo na nogach, jakbym zapomniała jak się chodzi. Upadłam na metalowe podłoże, obijając o nie skrzydłami. Moje nogi były zbyt długie i cienkie. A mój cień… Nie należał do dorosłego konia. Należał do… Źrebaka.

Stwór przypełznął bliżej, zamiast przednich nóg miał nietoperzowe skrzydła, połączone z pęcinami i kopytami na których opierał przód ciała. Kwiknęłam, bijąc w potwora skrzydłami, za mną była już tylko przeźroczysta ściana, tak jak po bokach i za stworem. Ktoś mnie z nim tu zamknął. 

Potwór wysunął przez nie uzębioną część pyska długi język i liznął mnie nim po czole, pomrukując. Przysunął mnie pyskiem pod siebie, pomiędzy swoje skrzydłonogi. Machnęłam skrzydłami, poderwałam się próbując utrzymać równowagę na źrebięcych nogach. Ugryzłam go jak znowu zbliżył do mnie oślizgły język, bezzębnymi szczękami. Musiałam dopiero co się urodzić. Otworzył pysk. Za chwilę to odgryzie mi głowę! 

– Dlaczego boisz się swojej mamy?

To coś trzymało otwarty pysk, językiem osuszając moje pióra. Rozejrzałam się, w rogu stał jeszcze jeden pojemnik z podobnym, ale nie takim samym potworem, jego skrzydła wyrastały normalnie jak u pegazów i bardziej przypominały te Zamieci, nie łączyły się z przednimi nogami, ale za to miał długą zakrzywioną szyję i był włochaty jak ten stwór zamknięty ze mną.

– Głuptasku, jestem twoją mamą, przede mną nie musisz się bronić.

I wtedy zdałam sobie sprawę, skąd dobiega głos, prosto ze środka, otwartego pyska potwora. Zbliżył do mnie chrapy, zatrzymałam jego pysk skrzydłem. Wycofał głowę, a uszy mu oklapły.

– Robię coś nie tak? – Otworzyła szerzej pysk, patrząc w stronę osowiałego stwora: – Dlaczego mała się przede mną broni? Czy to normalne? Czy coś jej dolega? Przestraszyłam ją? 

Nie jestem twoim źrebakiem! 

Z mroku tunelu wyszedł jednorożec. Potwór zasłonił mnie skrzydłonogami. Usłyszałam jak jednorożec się zbliża, jego racice stukające o skałę. Powiedział coś, to była ona i powinnam rozumieć co mówiła, ale jej słowa brzmiały jak zwykłe wyrażające niezadowolenie rżenie. Pewnie skoro nie zjadł mnie ten potwór, to za chwilę umieści mnie z tamtym drugim. Stwór zaczął warczeć. Obca uderzyła ogonem o pojemnik, potwór cofnął się, przesuwając mnie po ziemi za sobą. Ryknął przeraźliwie. 

Jednorożec powiedziała coś zaskoczona. Szczęki potwora kłapnęły. Obca powiedziała coś grożącym tonem, a już po chwili coś rozbiło się o podłoże, buchając na nas pyłem. Głowa opadła mi strasznie ciężka i jeszcze ten potwór zwalił się na mnie.


~*~


Otworzyłam oczy, miałam wrażenie że po zaledwie paru sekundach, ale musiało minąć więcej czasu, bo stwór już mnie nie przygniatał. Pełzał wokół ścian w osobnym pojemniku, popiskując żałośnie, krew skleiła mu sierść na szyi i bokach, skapywała z sierści na brzuchu wprost na ziemię. Jednorożec leżała przy mnie, pokazała mi jabłko. Zarżała. Przeturlała je do mnie, znów wydając tak samo brzmiące rżenie. 

Serio? Będę musiała uczyć się tak każdego słowa? Powinnam ją rozumieć, dlaczego zamiast tego rozumiem co mówi ten potwór? 

Powtórzyłam, starając się zapamiętać co znaczy to rżenie. Przyniosła więcej owoców, ćwicząc ze mną ich nazwy. Podniosła się, jej róg zaświecił, na szyi samicy potwora pojawiła się metalową obręcz z łańcuchem, który połączył się z metalową platformą. Na jej pysku pojawiła się kolejna metalowa obręcz, łącząc się łańcuchem z obręczą na szyi. Jej kończyny jednorożec też przytwierdziła swoją magią do platformy. Podniosła mnie ogonem z ziemi. Rozpostarłam skrzydła, pochodziła ze mną, aż zaczęłam na nowo ogarniać własne nogi. 

Ściany pojemnika z samicą wsunęły się powoli w podłoże. Jednorożec prowadziła mnie prosto do wymion tego potwora. Zaparłam się kopytami. Szarpnęła mnie mocniej. Kwiknęłam i wtedy smagnęła mnie ogonem po głowie. Rzuciłam się na nią, obijając jej pysk skrzydłami. Potwór ryknął rozpaczliwie. Jednorożec złapała moje skrzydła ogonem i ścisnęła je z całej siły. Krzyknęłam z bólu. Przewróciła mnie, szamotałam się, lianą związała mi skrzydła. Siłą zaprowadziła do potwora, owinęła ciasno ogon wokół mojej głowy, wpychając mi praktycznie wymie w pysk. 

– Jedz – zgadywałam że właśnie to oznaczało jej rżenie. Szarpnęłam się. Nikt nie będzie mnie tak traktował. Nie będę tego piła. Oberwałam znowu po głowie. A potem mnie zostawiła. 

Złapałam za liany, próbując uwolnić swoje skrzydła. Cholerny brak zębów. Jednorożec wróciła. Z drewnianą rurką, przytrzymała mnie i wepchnęła mi ją do pyska, rurka sięgnęła aż do mojego gardła, związała ją lianami, rzucałam się. Zebrała mleko od potwora i podała mi przez nią, musiałam połykać, zwłaszcza jak przechyliła mi głowę i uciskała boleśnie gardło, zmuszając moje mięśnie do połykania.


~*~


Umieściła mnie w osobnym pojemniku, na przeciwko samicy, która nadal chodziła wzdłuż ścianek, jak w jakimś transie. 

– Dlaczego nie chciałaś jeść? – Otworzyła pysk, a jej głos wydobył się z niego: – Jesteś chora? Coś cię boli? Powiedz mi. 

– Niepotrzebnie się starasz – odezwał się nagle drugi potwór, powolnym, wyzutym z emocji, ledwie słyszalnym głosem, swój pysk otworzył nieznacznie, stał do nas tyłem, z zwieszonym łbem: – Kettui i tak nie pozwoli ci się nią zajmować. Nie po tym co odwaliłaś. 

– Próbowałam ją przed nią obronić, próbowałam być dobrą matką, taką jak moja, zanim nas rozdzieliła i uwięziła tutaj.

Więcej się nie odezwał.

Odbijałam się słabo w przezroczystej ściance. Moje wargi… Wydawały się sięgać aż do policzków. Dotknęłam pyska skrzydłami, one naprawdę sięgały policzków. Ale to nie możliwe, poza nimi wyglądałam normalnie, jak powinnam. Co się ze mną dzieje?! Co ten jednorożec mi zrobił? Może ona wcale nie podała mi mleka? Albo to przez mleko potwora się w niego teraz zmieniam.

Samica legła przy najbliższej do mnie ściance. Uszy jej oklapły, sierść opadła i sama wyglądała teraz na chorą, podobnie jak samiec. Patrzyła na mnie, do połowy przymkniętym okiem. Wysunęła język, liżąc nim ściankę. Zakryłam się skrzydłami. Dlaczego jest mi jej żal? To przecież… 


~*~


Wypuśćcie mnie stąd! Uderzyłam o ścianę z całej siły, trafiając w nią kopytami i skrzydłami. Rzucałam się coraz bardziej zaciekle. Samica kręciła się niespokojnie w swoim pojemniku, przy ścianie naprzeciwko mojego, żłobiła w niej rysy kłami, zgrzytały przy tym nieprzyjemnie.

– Nie damy rady stąd wyjść, zrobisz sobie krzywdę. Zdenerwujesz Kettui.

– Mam to gdzieś! – krzyknęłam, rżąc, a nie piszcząc jak ona. Nigdy w życiu nie będę mówić językiem potworów. W ogóle nie powinnam się do tego odzywać. Nie mogę się w to zmienić! 

Osunęłam się, zapłakałam żałośnie, bijąc jeszcze skrzydłami o ściany pojemnika. Gdzie się podziały łzy? Dlaczego ich nie czuje? Dotknęłam oczy skrzydłami, pozostały suche. Zmrużyłam je, patrząc w niewyraźne odbicie na ściance, potem otworzyłam szerzej, przyglądając się źrenicy, wyglądały normalnie, ale nawet się nie zaszkliły. 

– Pirania, obudziłaś mnie. – Z korytarza wyszła Kettui: – Co w ciebie wstąpiło?

– Nie nazywaj mnie tak! Wypuść mnie stąd! – Poderwałam się, doskakujac do samej ściany i uderzając w nią skrzydłami: – Wypuść mnie!!!

– Biedactwo, źle przeżywa rozstanie z mamą.

– To nie jest moja matka! – krzyknęłam. Samica szerzej otworzyła oczy, patrząc prosto na mnie, jakby rozumiała co mówię, choć nie mówiłam w jej języku, zwiesiła głowę między skrzydłonogi, sierść i uszy jej oklapły. Poczułam lekkie ukłucie w piersi, jakbym… To potwór, może nie jest tu z własnej woli i jest więźniem jak ja, ale to nadal tylko potwór.

– A dlaczego tak uważasz? – zapytała Kettui.

– Nie rób ze mnie idiotki! Uwięziłaś mnie tu! Podajesz mi to cholerne mleko by zmienić mnie w to coś!

Kettui się roześmiała, nagle urywając śmiech, podeszła do pojemnika samicy, smagnęła o niego gwałtownie ogonem. Potwór aż się wzdrygnął i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach.

– Głowa – rozkazała, a stwór zbliżył głowę. Ściana pojemnika opadła nieznacznie, na tyle by Kettui mogła przyłożyć róg do czoła potwora.

– Hm… Interesujące. – Wróciła do mnie, kręcąc głową: – Głupiutka Pirania, zmylił cię twój wygląd, co? Tylko skąd to wszystko wiesz?

– Mówiłam żebyś mnie tak nie nazywała – wycedziłam, przyciskając uszy do szyi, przeszywałam ją wzrokiem.

– Uszatka to twoja mamusia, a tam, jest Puchacz twój tatuś, jesteście kłykami, niektórzy, ale to bardzo rzadko lubią was nazywać pegazami kłozębnymi. 

A co jeśli…

– Ich też w to zmieniłaś? 

– Biedactwo, pewnie wolałabyś być taka jak ja – powiedziała z rozbawieniem.

– Jestem normalnym pegazem.

– Och, oczywiście, Piraniu.

Obróciłam się tyłem i kopnęłam z kiwikiem przezroczystą ścianę, kilka razy. Przede mną z ściany jaskini wyłonił się kolejny potwór. Wrzasnęłam, odskakując, uderzyłam sobą o pojemnik, wypuszczając z chrap powietrze. To coś patrzyło na mnie wszystkimi czterema oczami. Jego porośnięty sierścią róg świecił. Między dwoma szczękami miało kolejną mniejszą górną szczękę, a pod spodem tak samo małą żuchwę, z której wystawał sparaliżowany język. Grzywa mu sterczała, dłuższa i ładniejsza niż ja kiedykolwiek miałam, zamiast przy kłębie kończyła się w połowie grzbietu. Każde z uszu wyglądało jakby większe zrosło się z mniejszym, całym poszarpanym.

– Eepli! Co ja ci mówiłam? Wracaj do siebie.

– Nie chcę.

– Nie chcesz? – Kettui podeszła do niej, spinając się jakby zamierzała ją uderzyć. To coś weszło z powrotem we ścianę. Osunęłam się na ziemię. Przeszło przez ścianę jak jakiś duch.

– Dlaczego ja? Mało było innych pegazów? Dlaczego mi się zawsze przytrafia to najgorsze?! – wrzasnęłam, jak tylko się otrząsnęłam.

Kettui odwróciła się do mnie gwałtownie, otworzyła na moment pojemnik, tylko po to by wsunąć mi na pysk metalową obręcz. Próbowałam ściągnąć ją skrzydłami, a potem kopytami. 

– Jeszcze jeden hałas i leżysz sparaliżowana – powiedziała dźwięcznie Kettui i wyszła stąd.


~*~


Słyszałam jak ściany pojemnika wsuwają się do ziemi. Otworzyłam oczy, Kettui podniosła mnie i zsunęła z pyska obręcz ogonem.

– Wolisz napić się samodzielnie mleka czy mam cię karmić? – zapytała. Wyszrapnęłam się jej idąc do Uszatki, tym razem niczym nie skrępowanej, pochyliła ku mnie pysk.

– Posąg, Uszatka, nie dotykaj jej. – Kettui poszła za mną. Uszatka uniosła głowę, stojąc dalej w bezruchu i tylko śledząc mnie oczami. To jedyne wyjście, ale był we mnie jakiś opór by to zrobić. Nie pozwolę jej zmienić mnie w to coś! Złapałam za dwa wymiona na raz i je ukręciłam. Uszatka zawyła z bólu. A ja oberwałam, ale nie od potwora, a Kettui. Uderzyła mnie racicami, ogonem podnosząc mnie za szyję, wymachiwałam nogami, i skrzydłami, wtedy zacisnęła ogon mocniej. Uszatka popiskiwała z bólu, liżąc się po wymionach, a mnie na ten dźwięk ściskało w gardle. Ale musiałam się jakoś ratować. Ryknęła, otwierając pysk tuż za głową Kettui. Ta obejrzała się na nią. Uszatka pisnęła żałośnie, kładąc głowę, oparła się na własnej klatce piersiowej, a jej skrzydłonogi spoczęły po bokach ciała. Kettui nadal mnie podduszała.

– Znaj moją łaskę. – Położyła mnie przed pyskiem Uszatki, która już wysunęła język, liżąc mnie po szyi, jakby chciała załagodzić w ten sposób ból i faktycznie osłabł. Kasłałam. 

– Daj małej nauczkę – kazała Kettui.

Uszatka nadal mnie lizała, pomrukując uspokajająco.

– Wolisz bym ja to zrobiła?

Uszatka warknęła i nim zdałam sobie sprawę że to do mnie już złapała mnie w ostre zęby i potrząsnęła mną. Krzyknęłam, mimo że nie poczułam żadnego bólu. Bardziej się wystraszyłam niż było to tego warte, jej chwyt był uważny i delikatny, zupełnie inny niż Kettui, w przeciwieństwie do niej nie chciała mnie skrzywdzić. 

Kettui zapięła na mojej szyi metalową obręcz, z łańcuchem i na nogach, łącząc łańcuchami każdą z czterech nóg ze sobą, skrępowała mi skrzydła linami z metalu, wrzynały się w nie boleśnie przy każdej próbie ich uwolnienia. Łańcuchy umieściła w specjalnych otworach na metalowej platformie. Wszystko musiała robić za pomocą pyska i ogona, zamiast swojej magii. Łańcuch na szyi dodatkowo umieściła w sklepieniu, kiedy popchnęła wystający z ziemi kawałek metalu, zakończony metalową kulą, oba łańcuchy na metalowej obręczy się napięły, zmuszając mnie do trzymania uniesionej cały czas głowy. 

Szamotałam się, gdy znów wsadziła mi drewnianą rurkę do pyska. I tym razem nie wyjęła jej po karmieniu. Uszatkę zamknęła w pojemniku, a mnie tak zostawiła. Potrząsnęłam głową, nie mogąc w nico uderzyć tym kawałkiem drewna, ani nawet pochylić głowę. Przez łańcuch trzymający mi ją w górze, nie mogłam nawet się położyć. 

– Nie warto się buntować, mała – odezwał się Puchacz: – Kettui i tak zrobi z tobą co będzie chciała. Wierz mi, na wolności, wśród naszych pobratymców, nie musiałabyś marzyć o byciu pegazem. 

Ja jestem pegazem. Nie wmówią mi że jest inaczej. Pewnie sami nie mogą poradzić sobie z tym w co ich zmieniła. 


~*~


Kettui przyprowadziła ze sobą inne jednorożce i konie, zdjęła ze mnie ten cały metal i wyjęła rurkę, ale zostawiła mi metalową obręcz na szyi i wpięty do platformy łańcuch i oczywiście zakneblowała mój pysk. Wszyscy zgromadzili się wokół mnie, obserwując każdy mój ruch, rzucałam im wrogie spojrzenia, uderzając skrzydłami, jak zbytnio się zbliżyli.

– Wygląda jak pegaziątko, tylko z jej pyskiem jest coś nie tak – skomentowała jedna z klaczy.

– Oto właśnie specjalnie przystosowanie kłyk, ich młode upodobniają się do pegaziątek, albo końskich źrebaków, niektóre nawet do małych jednorożców, dzięki temu zwiększają swoje szanse na przeżycie, o wiele trudniej przecież zabić młode potwora kiedy wyglądają jak jedno z nas, prawda? – wyjaśniła Kettui: – Gdy spotkacie takie małe, to z dużym prawdopodobieństwem jego rodzice ukrywają się gdzieś w pobliżu.

– Chcesz powiedzieć że wykorzystują młode jak przynętę? – zapytał jeden z ogierów.

– Czyż to nie genialne? 

Wymyśliła tą historyjkę, by usprawiedliwić porywanie źrebiąt. Przeszła z tłumem do Uszatki.

– Na razie nie będzie pokazów, póki Uszatka karmi mlekiem, ale możecie jej dotknąć, tresowałam ją od małego, ma łagodne usposobienie. Ktoś chętny?

Zakryłam się skrzydłami, nie chcąc na to słuchać, ani tego oglądać. Muszę się stąd wydostać zanim będzie za późno. I znaleźć Kometę. Znając moje szczęście pewnie niczego nie pamięta. Albo tkwiła jak poprzednim razem uwięziona we wąwozie przez Meike. To chociaż przybłędę, ona nie odmówiłaby mi pomocy, albo matkę.


~*~


Uszatka podpełzła do Kettui, wydała z siebie pomruk ocierając o nią łbem jakby… Łasiła się do niej? 

– Co tam, Uszatko?

Zamiast odpowiedzieć Uszatka patrzyła jej prosto w oczy, cofając swoje długie, włochate uszy.

– Do góry – powiedziała z uśmiechem Kettui, a Uszatka stanęła dęba, machając przy tym skrzydłonogami: – Obrót.

Tańczyła przed nią na tylnych nogach. Obserwowałam wszystko ze swojego pojemnika.

– Świetnie, łap! – Kettui rzuciła jej rybę. Uszatka złapała ją, językiem odczepiając od kłów i połykając za jednym zamachem. 

– Ukłon – kazała Kettui, a Uszatka oparła głowę o ziemię, pozwalając wejść na siebie jednorożcowi, ułożyła się na niej wygodnie: – Kółko.

Uszatka popełzła po wyznaczonej linii, zataczając ogromne koło, dźwigała Kettui na grzbiecie, tak małą w stosunku do siebie że mogłaby urwać jej łeb i połknąć zamiast ryby. 

– Puchacz. – Kettui podniosła się, wchodząc na grzbiet drugiej zbliżającej się kłyki, przeszła po głowie Uszatki, by się na niego dostać: – Oboje, bieg.

Puchasz pobiegł zwyczajnym galopem, Kettui przytrzymała się na nim ogonem, Uszatka bardziej kicała niż biegła, a mimo wszystko dorównywała mu prędkością. 

– Powrót. – Kettui zeskoczyła. Uszatka i Puchacz ułożyli się posłusznie w swoich pojemnikach, zamknęła ich tam, rzucając im po trzy jeszcze żywe ryby. Uszatka połknęła je w locie. Puchacz złapał je niechętnie z ziemi i połknął. 

– Twoja kolej, Piranio. – Kettui otworzyła mój pojemnik.

– Nie ma mowy.

– Nie chcesz współpracować?

– Po moim trupie dam się tak poniżyć! Zostaw mnie w spokoju! – Przecięłam skrzydłami powietrze. Mogłabym się wzbić, gdyby nie góra pojemnika, o którą już uderzyłam próbując. I gdyby nie łańcuch wciąż upięty do obręczy na mojej szyi. 

– Sprawiasz mi ogromną przykrość. 

Próbowałam uciec, walczyć i to na darmo, bo i tak skrępowała mi nogi i skrzydła, upadłam na ziemię. 

– Ale z potworami już tak jest, nie da się inaczej. – Złapała metalowy pręt w ogon: – Jak tylko siłą: – Wsadziła go sobie między zęby i przytrzymała mi głowę ogonem. 

– Powiedz jej że się zgadzasz i przepraszasz – powiedziała seriami pisków Uszatka: – Ona zrobi ci krzywdę, musisz jej słuchać.

– Nigdy – wycedziłam, a zaraz potem zalała mnie fala bólu, Kettui wbiła mi pręt w chrapy, z jednej przysunęła go ku drugiej. Wrzasnęłam, rzucałam się. Obraz się rozmazał, jakby przez łzy, ale nie mogłam uronić żadnej, nawet w takiej chwili, zupełnie jak… Celeste. Nie powinnam była mówić że udawała za każdym razem jak płakała. 

Trzęsłam się, cała mokra od potu. Do pręta przytwierdziła metalowe linki, związała je. Jak zauważyłam wcześniej nie mogła używać na mnie swojej magii. Zdjęła mi łańcuchy.

– Unieś skrzydła.

Przycisnęłam je mocniej do boków, patrząc na nią wrogim, pewnie też zbolałym, wzrokiem. Szarpnęła za linki, za pręt w moich chrapach, myślałam że zemdleje z bólu. Uniosłam skrzydła, jednak tylko do połowy. Głupi ból ma sprawić… Szarpnęła mocniej. Wydałam z siebie pisk. Durny pisk, podobny do pisków Uszatki. Rozpostarłam skrzydła na całą ich długość.


Na koniec treningu przytwierdziła linki do metalowej platformy, wewnątrz mojego pojemnika, nie pozwalały mi unieść głowy dalej niż na wysokość linii grzbietu. 

– Jak poliżesz chrapy to nieco złagodzisz ból – powiedziała cicho Uszatka, a jej głos drżał, jakby była na skraju płaczu. Choć dla Kettui pewnie te piski nie różnią się od innych pisków jakie wydaje Uszatka.

– Mam normalny język – rzuciłam.

– Oczywiście że masz, jesteś w stanie daleko nim sięgnąć.

– Normalny, w sensie nie taki jak twój! 

– Kieruj swoją nienawiść na Kettui, a nie na nas – odezwał się Puchacz: – Żadne z nas nie jest potworem, należymy po prostu do innego gatunku, to nic złego.

Wysunęłam język, wysunęłam go naprawdę daleko, był okropnie długi. To nie może być prawda, nie mogę skończyć w ten sposób. Utknę tu na zawsze, już myślą o mnie jak o jednym z potworów. Nie panowałam nad ruchami języka, tak jak po urodzeniu nie mogłam od razu ogarnąć własnych nóg. Zamknęłam go z powrotem w pysku i teraz czułam go w nim, jaki jest długi i lepki. Czułam go już wcześniej, ale nie zwracałam na to uwagi, tak jak nikt nie zwraca uwagi że ma w pysku normalny język. Popatrzyłam na swoje półprzeźroczyste odbicie. Otworzyłam pysk, znów musząc patrzeć na ten okropny język i… Dziąsła. Nadal wyglądałam bardziej jak zwykły pegaz, nie licząc dłuższej sierści na klatce piersiowej. Uderzyłam z całej siły skrzydłem w ścianę, a potem kolejnym. Zgrzytnęło coś, zostawiłam na przeźroczystej tafli ryse. Odgarnęłam pióra, znajdując pod nimi szpony, identyczne jak u Puchacza i jak u Zamieci, chociaż ona była tylko hybrydą mrocznego konia z pegazem.

– Nie chcę tym się stać, pomóżcie mi!

– One były tam przez cały czas, mała, masz takie same skrzydła jak ja, wystarczy że odchylisz parę piór, a dotrzesz do błon – powiedział Puchacz: – Kettui mówiła prawdę o tym że po narodzinach wyglądamy jak źrebaki pegazów. Jak teraz tak panikujesz to co będzie jak zaczniesz dorastać? 

– Nie jestem kłyką! Kettui mnie w to zmieniła, przez mleko Uszatki!

– Kettui zmusiła mnie i Uszatkę by mieć młode, czyli ciebie, sam widziałem jak Uszatka niosła cię przez całą ciąże, a potem urodziła. Jesteś naszą córką czy tego chcesz czy nie. Żadne z nas nie wybrało życia tutaj, a wmawianie sobie że jesteś kimś innym niczego nie zmieni, zostaniesz tutaj, tak jak my, aż Kettui nas zabije, albo sami w końcu… – urwał, zatrzaskując szczęki. 

– Kazała wam tak mówić – powiedziałam, wypierając każdą wątpliwość że jest inaczej, nie mogłam się taka urodzić, nigdy nie urodziłam się jako potwór, to nie miałoby żadnego sensu. Zawsze byłam pegazem: – Zresztą nie ważne, jak się stąd wydostanę to zmienie się z powrotem w pegaza.

– Jesteśmy odporni na działanie kryształów – powiedziała Uszatka.

– Nieprawda! 

– Ona jest chora, prawda? – zapytała Uszatka Puchacza. 

– Na to wygląda.

– To dlatego że urodziła się w niewoli? Czy ja zrobiłam coś nie tak? Może ją niechcący przygniotłam podczas ciąży? – Zaczęła pełzać wzdłuż ścian. 

– Nie jestem chora! Ani szalona! Jestem…. Jestem… – Kim właściwie jestem? Pegazem? Znów zaprzeczą. Dlaczego w ogóle z nimi rozmawiam? Nie powiem im przecież że żyłam już wcześniej i to wiele razy. To potwory i w dodatku już wtedy w ogóle uznają że jestem chora na głowę. 


Owinął się na mnie długi, cały porośnięty włosami ogon Eepli, wynurzyła się z podłoża w moim pojemniku. Wyrwał mi się krzyk.

– Puszczaj mnie potwo…

Wciągnęła mnie pod ziemię. Przestrzeń zamknęła się na mnie, jakbym nagle utknęła w kamieniu. Zaczerpnęłam powietrza dopiero jak znalazłyśmy się w tunelu, oświetlonym przez jej włochaty róg. Nad naszymi głowami przebiegły konie, a przynajmniej coś podobnego do nich, strącając piasek ze sklepienia. Przynajmniej metalowe linki krępujące moje ruchy zniknęły. Mógłby jeszcze zniknąć pręt z moich chrap.

Ledwie się odsunęłam, a dziwadło znów przyciągnęło mnie do siebie i weszło ze mną w ścianę wychodząc po drugiej stronie. Znowu zabrakło mi tchu. Poszło w głąb korytarza, szarpałam się to tylko mocniej zaciskało na mnie ogon. Niosło mnie nad ziemią, nie pozwalając mi dotknąć kopytami podłoża. Przeszła ze mną przez jeszcze kilka ścian. Dostałyśmy się do jaskini gdzie przez dziury w sklepieniu wpadały słoneczne promienie wprost na rzeźby jednorożców, zbudowane z gładkiego, srebrnego, odbijającego mocno światło kamienia, pewnie metalu. Wreszcie mnie puściła. 

Patrzyła na mnie wszystkimi czterema oczami, dotykając mojego pyska ogonem, a nóg racicami i… Kopytami, z każdego nadgarstka wyrastały jej dwie rodzaje kończyn. Przez chwilę pozwalałam jej na to, tylko dlatego, bo miałam głupią nadzieje że pozbędzie się metalu z moich chrap. Potem poderwałam się rzucając do biegu. Złapała mnie, dźgnęłam ją szponami rosnącymi na ramionach moich skrzydeł, wyrwałam się jej uderzając o półkę skalną, z której pospadały miniaturowe rzeźby jednorożców.

– Nie! – Przysunęła je do siebie, unosząc każdą sztukę i z przejęciem ją oglądając: – Nie krzywdź ich.

Podniosłam się, nadal zamierzając stąd uciec, ale nie miałam dokąd, otaczały nas ściany, w tym jedna metalowa.

– Wypuść mnie stąd! – Podbiegłam do metalowej ściany, rysując o nią szponami skrzydeł, kopiąc kopytami.

– Nie mogę… – Zdjęła wszystkie małe figurki, których miała tu mnóstwo też na innych półkach skalnych, układając je z dbałością w kącie jaskini. Przykryła je, tak by wystawały im głowy, jakby były w stanie oddychać. 

Przytargała do mnie stare gniazdo z piór, mogące pomieścić pegaza, choć nigdy nie widziałam by pegazy spały w czymś takim. Przycisnęłam uszy do szyi, zaciskając szczęki. Złapała mnie znowu, uderzyłam o nią skrzydłami, posadziła mnie w gnieździe też przykrywając. Zrzuciłam z siebie płachtę, zamiast kwiku wydając z siebie warknięcie.

Wyjęła ogonem sporą garść trawy prosto ze ściany i porozdawała kolejno porcje rzeźbą, wkładając je do ich metalowych, oczywiście zamkniętych pysków za pomocą magii. To chorę.

Położyła się do mnie tyłem z resztą trawy, widziałam jak wkłada ją sobie do pierwszego pyska i przytrzymuje ogonem, kawałki przeżutego jedzenia wypadały jej na ziemię. Niczego nie połknęła, tylko wszystko umieściła w pojemniku i postawiła go przede mną, razem z wodą w kolejnym pojemniku. Uniosła pojemnik z jedzeniem, a ja uniosłam skrzydła, zakrywając nimi pysk, jęknęłam, przypadkowo dotykając metalowego pręta w chrapach, brudząc się paroma kroplami własnej krwi.

– Zjedz to – prosiła. 

Zacisnęłam mocniej szczęki, kręcąc głową.

– To może chcesz pić? – Podała mi pod sam nos wody. Nie piłam już całe wieki. Zanurzyłam pysk, jeszcze nie składając skrzydeł, nie mogłam normalnie zassać wody jak zwykle. Musiałam nabrać ją żuchwą, jak jakiś ptak i połknąć. Weszła do gniazda, próbowałam zepchnąć ją skrzydłami, odpychałam się od niej kopytami, ale i tak otuliła mnie całą sobą. Rozsypała na ziemię garść kamieni.

– Popatrz. Możesz układać je w różne wzory, a one mogą oznaczać różne słowa, na przykład ten kształt… – Ułożyła kamienie: – Oznacza “dziękuje”.

– Po co mi to? 

– To inny sposób mówienia.

– Chyba upadłaś na głowę, zostaw mnie! – Kopnęłam ją kilka razy, nie chciała mnie wypuścić. Zeszła z gniazda. Zeskoczyłam na te jej kamienie, niszcząc jej wzór: – Lepiej byś mi pokazała jak się stąd wydostać.

– Proszę, zamieszkaj ze mną.

– Nie bądź śmieszna, widziałaś w ogóle jak wyglądasz?

Usłyszałam śmiech Kettui za ściany. Momentalnie żałując własnych słów. Eepli spuściła wzrok, zakryła ogonem własną głowę. Wycofałam się do niej, dotykając jej boku złożonym ciasno skrzydłem. Metalowa ściana się rozsunęła i Kettui weszła do środka. Przycisnęłam uszy do szyi, wbijając w nią wzrok.

– Moja biedna Eepli, jesteś tak ohydna że nawet kłyka tobą wzgardziła. Chcesz ją zatrzymać? 

Eepli otoczyła mnie ogonem. Tak ciasno że ledwie mogłam oddychać. Ale jak już miałabym wybierać to już wolę siedzieć tutaj z tym dziwolągiem, niż tam na łasce Kettui.

– Nadal się na mnie gniewasz? Nie warto. Nawet taki potwór jak ono cię nie pokocha, szkoda twojego czasu. 

– Nie pozwolę ci jej zabrać, mamo.

Mamo?! 

– Niech tylko dorośnie, a sama się przekonasz jakie to agresywne, zresztą już jest. Oddaj mi ją.

– Nie.

– Chcesz by twoi przyjaciele stracili zaraz głowy? Tego chcesz?

– To tylko rzeźby, ja jestem prawdziwa – wydusiłam, próbując lekko poluźnić jednak uścisk Eepli. Wypuściła mnie tak gwałtownie że upadłam na ziemię.

– Czekaj! – krzyknęłam. Cofnęła się: – Nie oddawaj mnie jej! 

– Pamiętasz może jak skończyła dzierlatka? Biedactwo, tak się ciebie bało, musiałam ją oślepić, szkoda że przez przypadek wbiłam pręd za głęboko w jej oko. – Kettui złapała mnie ogonem za szyję. Warknęłam, przecinając skrzydłami powietrze. Eepli zwinęła się w kłębek, zakrywając się ogonem. Odwróciłam głowę do Kettui zaciskając szczęki na jej grzbiecie. Oberwałam w głowę, aż zrobiło mi się ciemno przed oczami. Szarpnęła za pręt w moich chrapach. Zawyłam z bólu, przez chwilę myśląc że rozerwała mi pysk. 


~*~


Wróciłam do swojego ciasnego pojemnika. Każdy dzień wyglądał tak samo beznadziejnie, piłam mleko od Uszatki, które Kettui wlewała mi do gardła przez tą cholerną drewnianą rurę, a potem wykonywałam idiotyczne polecenia Kettui, a gdy odmawiałam szarpała za pręt w moich chrapach. Spałam na twardym metalowym podłożu, czasem nawet nie mogąc się położyć. 

Na uszach zaczęła rosnąć mi dłuższa, bardziej puszysta sierść, w dodatku każdego dnia wydawały się dłuższe. Sierść rosła dłuższa na całym ciele. Szyja się zmieniała, wydłużała i stawała się łukowata jak u Uszatki i Puchacza. Gubiłam pióra. Grzywa sypała się ze mnie, próbowałam zatrzymać ją skrzydłami. Leżałam we własnych włosach i piórach. I jeszcze by tego było mało, na miejscu wszystkich zębów zaczęły wyrastać mi kły.

– Cze-cze-kaj! – krzyknęłam, coraz trudniej było mi mówić, czasami zamiast słów wydawałam z siebie piski, to nie może być przypadek że Uszatka i Puchacz w ogóle nie mówią w normalny sposób. Kettui obejrzała się na mnie, właśnie miała wyjść.

– Mo-gę… Zdradzić ci… – Pisnęłam, wypuściłam z chrap powietrze zirytowana, dlaczego nie mogę nad tym zapanować?!

– Mogę zdradzić ci tajemnice, jeśli mnie stąd…  – Znów pisnęłam, jakby sam wygląd nie wystarczył: – Wypuścisz i cof…  – Słowo zmieniło się w pisk, wydałam z siebie więcej pisków i ryków. Charknęłam raz. Wpadłam na ścianę za sobą. Próbując dotknąć pyska skrzydłami, Kettui znów mi je skrępowała, przejechałam po wargach językiem czując wszystkie wystające kły. Ryknęłam. Moje oczy… Źrenice się zniekształciły, wyglądały jak dwa kropki połączone ze sobą, widziałam we własnym odbiciu w ścianie pojemnika. Odbijałam się od ścian, wpadając na nie. Wrzasnęłam, wydając z siebie kolejne piski. W ścianie pojawiła się głowa Eepli. Aż podskoczyłam, kompletnie się jej nie spodziewając. Nie odwiedzała mnie już od wielu tygodni.

– Pom… – Spojrzałam na Eepli, cofnęła uszy, słowo po raz kolejny zmieniło się w pisk: – Pom-óż… mi…

Odwróciła wzrok. Wydałam z siebie kolejną serię żałosnych pisków, bijąc kopytami o pojemnik. Nie mogłam mówić. Próbowałam, ale nie mogłam! Nie. Nie, nie, nie, nie. Nie! Tylko nie to! Uderzyłam głową o pojemnik. Eepli spojrzała na mnie, spuszczając żałośnie głowę.

– Nic złego się nie dzieje – odezwała się Uszatka: – Tylko dojrzewasz. Proszę, nie rób sobie krzywdy.

Ona mówiła w innym języku, jak Puchacz, bo zwyczajnie nie mogła inaczej. Odkryłam że moje piski nie układają się w słowa, nie mogłam nawet powiedzieć niczego w języku Uszatki. 

– Nie próbuj mówić językiem jak Kettui tylko krtanią. Nauczymy cię.

Nie czuję krtani, dotykałam ją językiem i jej nie czułam. Kettui wróciła, trzymała w ogonie liściaste kule, z usypiającym w środku pyłem. Głowa Eepli zniknęła w ścianie. Wydałam z siebie przeciągły wrzask. Pokręciłam głową, wycofałam się kładąc się na ziemi. Skrzydła mi drżały, zwłaszcza ich końce. Dostrzegłam własną krew na ściankach. Kettui otworzyła pojemnik i weszła do środka zwracając swój róg w moją stronę.

– Będziesz spokojna? – zapytała.

Przytaknęłam.

– Zobaczymy. – Złapała za łańcuchy. Pozwoliłam je sobie założyć. Podniosła metalową obręcz, którą kneblowała mi pysk. Pokręciłam głową, cofając się. Smagnęła mnie ogonem po pysku, trzymając w nim metalowy pręt, zostawił mi szramę na policzku, pod okiem. Krzyknęłam. Prawie ją ugryzłam, gdyby nie przytrzymały mnie łańcuchy, zatrzasnęłam pysk tuż przed chrapami Kettui, oberwałam prętem po głowie, tracąc równowagę. 

– Potwory nie mówią i nie rozumieją co my mówimy, znają tylko kilka wyuczonych poleceń, rozumiesz? Nigdy więcej mi nie odpowiadaj. – Wydałam z siebie pisk, chciałam kwiknąć, albo chociaż warknąć. Ścisnęła ogonem mój pysk, zadając mi przy tym ból. Założyła mi tą metalową obręcz, która przytrzymała mi szczęki zamknięte.

– Jeszcze raz, rozumiesz co mówię?

Pokręciłam głową, uderzyła mnie znowu, jęknęłam, zrobiła mi kilka krwawych szram na pysku. Uszatka ukryła swoją głowę w skrzydłonogach, wzdrygając się na każde uderzenie i na każdy mój jęk. 

– A teraz? Rozumiesz co mówię? 

Przeszywałam ją wzrokiem, jednocześnie cała się trzęsąc. Głowa pulsowała mi tępym bólem. Dlaczego za każdym razem kończe w niewoli?! Jedyna gorsza od tego rzecz to uwięzienie we własnym ciele poprzez zielony kryształ.

– Odpowiedz – naciskała Kettui. Trzymałam głowę na ziemi: – Bardzo dobrze. Siedź tu spokojnie. – Zesunęła metal z mojego pyska, wysypała na ziemię ryby: – Zanim wrócę, masz wszystko zjeść. 


~*~


Robiło mi się niedobrze na myśl o połknięciu tych ociekających śluzem, do tego cuchnących ryb. Ale czy mam jakikolwiek wybór? Ta wariatka wróci tu, zmieli te ryby i wleje mi to wszystko do gardła. 

– Mała, dotknij gardła i teraz zapiszcz – przerwał ciszę Puchacz: – Czujesz krtań? 

Wydałam z siebie serię pisków, krtań rzeczywiście wibrowała mi w gardle.

– Świetnie, otwórz pysk, nie ruszaj nim, trzymaj otwarty i spróbuj wprawić samą krtań w drżenie. Właśnie tak, a teraz będzie trudniej, ja wyobrażałem sobie że formuje dźwięk w słowo, jakie chce powiedzieć, może to ci pomoże?

Próbowałam i nic w ten sposób nie osiągnęłam. 

– Nie, nie. Nie ucz się mówić jak jednorożec, spróbuj tak jak my – dodała Uszatka, pocierając niespokojnie pyskiem o ścianę pojemnika. Byłam zbyt zdesperowana by nie spróbować.

– Wspaniale – pochwalił Puchacz. Mimo że moje piski nie brzmiały ani trochę jak słowa.

– Wspaniale? – powtórzyłam z ironią. Powiedziałam to. Co prawda ich sposobem i nikt normalny mnie nie zrozumie, ale lepsze to niż w ogóle nie mówić. 

– Wiesz co powinnaś teraz zrobić? – Puchacz wskazał łbem na ryby, przede mną.

– Nie, one są zbyt obrzydliwe. 

– Przykro mi że nie jesteś tym kim chciałabyś być – dodała Uszatka: – I że urodziłaś się tutaj, i nigdy nie zobaczysz słońca, ani nie posmakujesz roślin, ani nie popluskasz się we wodzie…

– Możemy jeść rośliny? – zapytałam. Możemy?! Już uznałam że jestem jedną z… Właściwie jestem tym czymś i będę, przez całe to marne życie. Czy każdy kolejny nowy cykl musi być gorszy od poprzedniego?!

– Możemy jeść wszystko co tylko zmieści się nam w przełyku, ale Kettui podaje nam tylko ryby.

– Nienawidzę ryb – wtrącił Puchacz: – Gdyby chociaż raz przyniosła coś innego. Nienawidzę jak cuchnie mi z pyska, ale to i tak lepsze niż karmienie przez rurę. Poczekaj aż znajdzie taką, którą włoży ci aż do samego żołądka. Chcę powiedzieć że musisz połknąć wszystkie ryby, mała.

Uszatka położyła głowę na ziemi, rozkładając na boki skrzydłonogi, polizała się językiem po chrapach i po całym łbie, dokładnie tam gdzie ja miałam rany, wpatrując się na mnie pełnymi cierpienia oczami.

Wysunęłam język, naśladując jej ruchy. Czy to oznaczało że się pogodziłam z tym czym się stałam? Zostanę tu na zawsze, taka? Załkałam, zlizując krew ze wszystkich ran. Nabiłam na kły pierwszą rybę, oderwałam ją językiem, wpadła mi do gardła, przełknęłam ją z łatwością. Dopiero potem poczułam jej okropny smak na języku. 

– Wolę jednak rurkę. – Wysunęłam język, nie znajdując tu wody, w której mogłabym go zanurzyć i pozbyć się tego paskudztwa.

– Zjedz je, mała, Kettui naprawdę jest w stanie umieścić rurę w twoim przełyku i wątpię by bez magii ci ją wyciągnęła, nie będziesz mogła wtedy mówić, a pewnie też poruszać głową.

– Ryby na zewnątrz są smaczne – powiedziała Uszatka: – Myślę że by ci smakowały. Kettui trzyma je w zbyt mulistej wodzie do tego są nieszczęśliwe. To musi wpływać na ich smak.

– Jadłaś ryby na zewnątrz? – zapytał Puchacz.

– Tak, mama mi je przynosiła, uwielbiałam je, zawsze jak Kettui podaje mi rybę wyobrażam sobie że to właśnie te, to pomaga je przełknąć.

– Uwielbiam łapać małe futrzaste zwierzęta w pysk, były całkiem smaczne i łaskotały po całym przełyku, powodując śmiech, było z nimi najwięcej frajdy, ale najbardziej posmakowały mi buraki. Mmm… 

– Połknęłabym parę gałęzi, zdrapałyby cały ten śluz.

– O tak, ja też. Kettui pewnie nie zdaje sobie sprawy że powinniśmy oczyścić swój przełyk z tego paskudztwa.

Naprawdę urodzili się już kłykami? Nie myślą jak konie. Puchacz przed chwilą stwierdził że połykanie na żywca małych zwierząt to świetna zabawa. Sadysta.

– A konie? Jedliście je? – wtrąciłam.

– Nie, nigdy. Nie potrafiłbym, wszystkie koniowate przypominają mi za bardzo nasze źrebięta. Zwłaszcza pegazy.

– Są do nas zbyt podobne, oby Kettui nie zmusiła nas do ich zjedzenia, już wolę jej ryby. – dodała Uszatka.

– Przecież… Wykorzystujecie młode jako przynętę – powiedziałam. 

– Nieprawda, mnie rodzice nie wykorzystywali w ten sposób, ale czasem zdarza się że matki umierają podczas porodu, albo porzucają swoje źrebięta, a wtedy takie źrebięta mogą szukać pomocy w stadach koni, albo pegazów, a gdy zaczną się zmieniać po prostu uciekają z powrotem do już czekającego na nich ojca, bądź po prostu uciekają i radzą sobie dalej same, jeśli miały tylko matkę.

– A co z resztą stada? – zapytałam.

– Nie mamy stad. Znajdujemy sobie kogoś z kim chcielibyśmy spędzić całe życie i po prostu z nim zostajemy. Czasami tworzymy małe grupki, rodzinne czy przyjacielskie. Mój brat na przykład, pomimo że dorósł nie opuścił rodziców. Niestety jest nas coraz mniej i ciężko kogoś znaleźć do towarzystwa.

– Jak długo byłeś wolny? – zapytała Uszatka.

– Kettui złapała mnie jak już prawie dorosłem. 

– A ciebie? – zapytałam Uszatki.

– Miałam tylko rok. 

– Mniej – powiedział Puchacz: – Moja młodsza siostra nie miała jeszcze roku, a ty byłaś mniejsza od niej gdy tu trafiłaś, nie mogłaś mieć roku.

– Nie wszyscy rosną tak samo.

– Idzie, połknij ryby. – Puchacz wrócił do swojego kąta w pojemniku. 

– Proszę, połknij je szybko, inaczej ona znów cię skrzywdzi – dodała Uszatka. Spojrzałam na swoje odbicie, miałam całą głowę w ranach. 

Eepli weszła przez ścianę do środka. W ogonie porośniętym w całości włosami trzymała coś zawiniętego w liście. Wysypała z nich kamienie przed moim pojemnikiem.

– Chcesz nauczyć się mówić z ich pomocą? – zapytała. Wiedziała, od samego początku co się ze mną stanie.

– Nie bój się, dopóki mamy nie ma w pobliżu nie ukarze cię za próbę mówienia – dodała jakby odgadła moje myśli. 

Przeszyłam ją wzrokiem, wolała martwe rzeźby od żywej mnie. Po chwili pokiwałam głową.

Ułożyła kamyki w określony kształt, mówiąc mi co znaczył. Miałam to zapamiętać. Włożyła je do mnie, przenikając ogonem przez ściankę pojemnika, bym mogła sama układać kamienie w różne symbole. W pewnym momencie postawiła uszy, zwinęła wszystkie kamienie, wynosząc się stąd z powrotem przez ścianę. 

Kettui stanęła w progu, trzymając w ogonie grubszy pręt. Poszorowała nim o mój pojemnik. 

– Nie walcz z nią, nic to nie da, będziesz tylko cierpiała, połknij ryby. – Uszatka patrzyła na mnie błagalnie.

– Cicho! Przestań piszczeć – powiedziała do niej Kettui. Przypomniałam sobie jak Meike wpadła na pomysł by znęcać się nad Kometą, po to tylko by wymusić na mnie posłuszeństwo. 

Łapałam rybę za rybą i je wszystkie połknęłam.

– Grzeczna, Pirania, chodź do mnie, poćwiczymy trochę. – Kettui otworzyła pojemnik.

– Idź – poprosiła cicho Uszatka, ledwie pomrukiem. Podeszłam do tej wiedźmy, może nawet gorszej od Meike. Rzeczywiście czułam śluz w gardle i przełyku, po każdej z tych ryb.


~*~


Ułożyłam z tych jej kamieni “Pomocy”, a potem “ucieczka”, wskazując na siebie skrzydłem. Nigdy nie czułam się bardziej żałośnie. Eepli spuściła wzrok, przez długi czas nic nie mówiąc. W końcu zwróciłam jej uwagę warknięciem.

– Nie mogę stąd wyjść – stwierdziła, podsuwając mi świeże owoce do jedzenia. Zmiażdzyłam je kłami, sok rozprysnął aż na jej sierść. Wskazałam pyskiem na symbol “ucieczka”, a potem ułożyłam “nie” i “musisz”.

– Zabijają takie potwory jak my.

Zacisnęłam szczęki. Zamierzasz pozwolić Kettui dalej się nade mną znęcać, świetnie, po co w ogóle się męczę z rozmową z tobą? Ale czy mam jakieś inne wyjście? Ułożyłam “ból” i wskazując na nią “matka”, po czym dodałam jeszcze “nic” “nie” i “robić”.

– To moja mama. – Otuliła się ogonem: – Nie chcę jej znowu stracić. 

Wypuściłam z chrap powietrze. Ułożyłam “mieć” i wskazałam skrzydłem na siebie, a potem na Uszatkę i Puchacza i znów ułożyłam słowo “ucieczka” z kamieni. 

– A moi przyjaciele? 

Ułożyłam “to” i z racji tego że nie nauczyła mnie słowa skały, rzeźby czy coś podobnego, trąciłam jeden z kamieni. Zebrała kamienie, wychodząc przez ścianę, zostawiając mnie w osłupieniu. Zrozumiała coś na opak?



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz