wtorek, 31 grudnia 2024

:: Poświęcenie ::

 [Ivette]


Kometa nie żyła. Ajiri sprawdzała kilka razy, mama mnie trzymała, chciałam rozszarpać Zamieć. 

– Co jej zrobiłaś?! – krzyknęłam przez łzy.

– Ivette, Ajiri ją zbadała, nie ma żadnych obrażeń – odparła chłodno mama, tylko jej łzy w oczach świadczyły że cokolwiek czuje.

– Prawdopodobnie pękła jej tętnica, albo to zawał, nie mam pojęcia – zastanawiała się Ajiri: – Czasem w ciele powstaje coś co zabija znienacka.

Odepchnęłam matkę, Cruzina odskoczyła mi z drogi, trzymając ogon przy swojej klatce piersiowej, patrząc na mnie spłoszonym wzrokiem. Dopadłam do Komety, Zamieć się odsunęła.

– Niech tylko znajdę ślad po ugryzieniu Opala, a jesteś już martwa! Widziałam jak się przy nim kręcisz.

– Jestem jego ciocią, to normalne…

Przejechałam po miękkiej sierści Komety, już zimnej, musiałam się zatrzymać, ledwie łapiąc oddech, zacisnęłam z całej siły zęby i oczy. Wrzasnęłam, prawie uderzając skrzydłem Zamieć, zapłakałam. Oglądałam ciało Komety dokładnie, kilka razy, coraz bardziej roztrzęsiona, nie mogąc niczego znaleźć.

– To tobie zależało na nowym cyklu! Zabije cię! Niech tylko…. Tylko…

– Ivette, już dość. – Mama mnie odciągnęła, odepchnęłam ją.

– Pani, pozwólmy jej, ona i tak… – Ajiri urwała, widząc jak na nią patrzę. Wreszcie znalazłam, kiedy powyrywałam trochę sierści Komecie, a nawet szczotki pęcinowe, cztery nakłucia na tylnej pęcinie. Uniosłam głowę, wbijając morderczy wzrok w Zamieć. Poderwała się do lotu. A ja za nią. Nawet nie patrzyłam dokąd lecimy.

– Pożałujesz tego! 

– Powinnaś mnie rozumieć!

– Zabije cię!

Rzuciłam się na nią, spadłyśmy w wysokie trawy, przecięła mi policzki szponami. Krzyknęłam, choć zacisnęłam oczy czułam że jej szpony u skrzydeł też i je uszkodziły. 

– Coś ty zrobiła?! – Widok zalewała mi krew, ścierałam ją, ale to nic nie dawało. Nic nie widziałam.

– Nie, nie, musisz zacząć nowy cykl. – Poczułam skrzydła Zamieci obejmujące moją głowę. Uderzyłam w nią na oślep. Moje ciosy wkrótce przestały ją dosięgać. Krzyczałam z gniewu i bezsilności, bijąc skrzydłami, wierzgając i ciągle upadając. 

– Zwrócisz mi córkę podczas nowego cyklu, a ja pomogę ci go zacząć, musimy się pospieszyć, reszta na pewno za nami pobiegła.

– Nienawidzę cię… – wycedziłam: – Nigdy jej nie odzyskasz.

– Powstrzymają nas, wiesz o tym. Mają inną moralność od nas, nie pozwolą ci zacząć nowego cyklu. Moja córka jest warunkiem że ci pomogę. 

– Pospiesz się! – Poderwałam się, posłużyła mi jako podparcie. Jeśli myśli że spełnie jej życzenie to grubo się myli: – Musimy znaleźć skupisko kryształów – wycedziłam.

Szłyśmy kawałek, potem założyła mi coś na szyje i prowadziła trzymając za to już przez niebo. Czułam ból po obu bokach pyska, ta jędza naprawdę pozbawiła mnie oczu. 


– Jeśli tu nie ma kryształów to już nie wiem gdzie. – Uderzyłam skrzydłem o ścianę, opisałam jej jak wyglądają takie miejsca, a ta głupia nie mogła trafić. 

 Wcisnęłyśmy się przez tunel, Zamieć szła przodem, ciągnąc mnie za sobą, stękając przy każdym lekkim otarciu. 

– Są! Nareszcie… – Rzuciła się do przodu, szarpiąc za lianę na mojej szyi tak gwałtownie że by mnie przewróciła gdybym nie machnęła skrzydłami. Jeszcze po drodzę się potknęłam.

– Uważaj co robisz! – krzyknęłam. Zdjęła mi linę z szyi.

– Co dalej? – zapytała.

– Musisz ułożyć je w krąg, we właściwej kolejności. Kryształy bez żadnych pęknięć. Zielony też musi być w całości.

– Każdy z każdego rodzaju?

– Przeźroczysty odłóż na bok, nie będzie w kręgu, używam go na końcu. 

Słyszałam jak Zamieć odrywa kryształy i chodzi w tą i z powrotem. Dotknęłam swoich poranionych oczu skrzydłami, z bólu wyrzuciłam powietrze z chrap. 

– Nie chciałam by się to tak fatalnie potoczyło, Ivette. Przepraszam za to co ci zrobiłam.

– Nawet nie zaczynaj. 

– Zaczęcie nowego cyklu nie wystarczy. Muszę mieć pewność że Burza będzie żyła, musisz mi przysiądz. Na Kometę.

– Niech będzie, zażycze sobie by twoja smarkula urodziła sie zdrowa! Tylko zacznij ten krąg.

– Przysięgasz na Kometę?

– Przysięgam. Masz już wszystkie rodzaje kryształów?

– Wszystkie jakie udało mi się znaleźć.

– Zacznij od czerwieni, obok zielony, żółty, niebieski, pomarańczowy…

Ktoś tu wbiegł, ale oglądając się i tak nikogo nie zobaczyłam.

– Kto tam jest? – rzuciłam nerwowo.

– Nie możecie tego zrobić – zawołała Blakie. Keira wskoczyła z nią do środka.

– Co wy tu robicie? Jak nas znalazłyście? – Zamieć ruszyła w ich stronę, jeszcze mnie otarła: – Wracajcie do domu.

– Nie podchodź, bo będę musiała nas bronić.

– Kim ty jesteś? Feniksem? 

Skąd przyszło jej do głowy coś tak absurdalnego?


[Keira]


Pióra na policzkach Zamieci uniosły się i wyglądały tak jakby Blakie je przyciągała i Zamieć to zauważyła. Blakie prosiła mnie by tu przyjść. I niczego nie chciała mi wyjaśniać. Nawet nie wiedziałam dokąd idziemy i dlaczego tak się spieszymy. 

– Co to znaczy? – zapytałam: – Co właściwie tu robicie? – Spojrzałam na prawie dokończony krąg z kryształów, przy którym stała Ivette, przeszywając nas przerażającymi oczami, jakby ktoś przejechał po nich, dokładnie takimi szponami jak na skrzydłach Zamieci… Rany też sięgały jej policzków i powiek rozciętych na pół.

– Jak zaczniemy nowy cykl to nikt już nie będzie pamiętał kim jesteś, urodzisz się znowu, nic nie tracisz. – Zamieć patrzyła w oczy mojej zastygniętej w bezruchu siostry

– Blakie? – Trąciłam ją pyskiem.

– Czuje że mogłabyś ją pochłonąć, Ivette. – Zamieć zbliżyła głowę, pióra zaświeciły na jej policzkach, skrzydłach i klatce piersiowej, oparła skrzydło na Ivette, tak by mogła dotknąć ją piórami, a nie nagą białą skórą: – Też to czujesz?

Cofnęłam się, kryształy świeciły w naszym pobliżu. 

Ivette zmrużyła oczy, zaraz wzdrygając się z bólu: – Nic nie czuje – syknęła. 

– Chcę tylko odzyskać córkę, nie sprawia mi przyjemności grożenie wam. – Zamieć otoczyła nas skrzydłami: – Chcę tylko zobaczyć znów Burze. Bądźcie jak prawdziwe feniksy i przywrócicie ją do życia. Wcale nie musimy zaczynać nowego cyklu.

– O co chodzi z feniksami? – zapytałam, nic nie rozumiejąc.

Ivette tupnęła, a gdy Zamieć się obejrzała, skinęła jej głową na niedokończony krąg z kryształów.

– Pospiesz się, nie dyskutuj z nimi o swoich bzdurach – rzuciła nerwowo.

– Nie możemy – wydusiła Blakie.

– Zbliż się, musisz to czuć. – Zamieć przysunęła do siebie Ivette skrzydłem, ta wyrwała się jej, uderzając ją, ale w połowie ciosu się zatrzymała. Zwróciła głowę ku Blakie.

– Teraz czujesz – powiedziała Zamieć: – Sama mówiłaś że jest więcej feniksów.

Cofałam się. Zamieć odcięła nam drogę ucieczki, pchnęła ku Ivette. Czułam jak serce Blakie podskoczyło. Oddech Zamieci rozbijający się o mój grzbiet. Jej kły znalazły się blisko mojej szyi. Ivette dotknęła skrzydłem Blakie.

– Nie wiedziałam że to ty… – wydusiła Blakie.

– Czego tu chcesz? – Ivette zabrała skrzydło, składając je ciasno, podobnie jak drugie: – Co to za uczucie?

– Jak zaczniesz nowy cykl twoje moce mnie pochłoną, nie chcę umierać. Miałaś wiele szczęścia że nie trafiłaś na inne feniksy, one nie szukają wcale towarzystwa, to instynkt, który ma nas przyciągać do siebie, silniejszy feniks zawsze pochłonie słabszego, by na końcu stać się nową gwiazdą i zatracić swoje ja. Ja spotkałam aż dwa feniksy, zabrały sporą część mnie, ledwie udało mi się uciec, nie przeżyje długo bez Keiry, najwyżej kilka chwil.

Co to wszystko znaczy? 

– Przepraszam że ci to zrobiłam, Keira, doczepiłam się do ciebie by móc przetrwać, przed twoimi narodzinami. – Blakie mówiła już przez łzy.

– Co…? – wydobyłam z siebie. 

– Nie chcę by inni cierpieli, ale nie chcę też się poświęcać, proszę… Pozwólcie mi żyć.

– Feniksy naprawdę są samolubne – skomentowała Zamieć.

– Nieprawda, Blakie taka nie jest, dzięki niej widzę – wtrąciłam: – I cofnęła zranienie Erin, choć nie musiała, w końcu się przed nią broniła. Znosiła to jak źle ją traktowałam w ciszy. – Spuściłam wzrok na ziemię, nogi mi drżały, spojrzałam na Ivette: – Dlaczego Blakie ma teraz umrzeć? 

– Podziękujcie Zamieci – wycedziła Ivette: – Nie zamierzam żyć bez Komety i jeszcze ślepa! Gdzie wtedy byłaś, Blakie?

– Ja nie wiedziałam…. – Blakie cofnęła głowę, jak najdalej była w stanie, Ivette niemal jej dotykała.

Osłoniłam siostrę, przytulając jej głowę do siebie.

– Nie obchodzi mnie co się z tobą stanie.

Zamieć przyłożyła mi nagle oba szpony skrzydeł do samego czoła: – Zrobiłaś to wszystko by przeżyć. Nie masz siły pochłonąć swojej siostry, prawda?

– Bo nie chciałam. Nie chcę nikogo krzywdzić.

Zamieć wbiła w moje czoło szpony, rozcinając je, w jednym momencie straciłam wszystkie zmysły i czucie. W drugim, zasłaniały mnie już skrzydła Blakie, a ona sama zniknęła, wraz z moimi przednimi nogami. Pulsowały światłem, czułam jak rany się zasklepiają. 

– Och… – Zamieć objęła nas skrzydłami: – Ja mogę cię pochłonąć.

Blakie uniosła swoje skrzydła. Pióra Zamieci rozciągnęły się w smugi światła i zaplotły się na skrzydłach Blakie. 

– Zostaw ją! – krzyknęłam, zapierając się tylnymi nogami. Blakie buchnęła niebieskim ogniem, a ciało Zamieci się rozpłynęło. Krzyczałam przerażona, upadłam w jej roztopione ciało, wyglądało jak woda, pióra spadały na nas, a gdy Ivette się zbliżyła, wszystkie je przyciągnęła, wniknęły w jej ciało, a jej rany zniknęły, a oczy wróciły do normy. Tylko źrenice na moment się poszerzyły zmieniając na chwilę kształt. 

– Blakie? Blakie! – Trąciłam skrzydło siostry, oba opadły i zgasły, nadal miałam je zamiast przednich nóg: – Blakie, wróć do mnie. – Odsunęłam się tylnymi, wydostając się z kałuży po ciele Zamieci. 

– Za chwilę będzie po wszystkim – stwierdziła Ivette, patrząc na nas.

– Ciociu, proszę… 

– Zażycze sobie by przeżyła. – Ivette odwróciła się, zarzuciła sobie skrzydła na grzbiet i przysunęła jeden z kryształów pyskiem do kręgu, a potem drugi. 

– Ciociu! Czekaj, proszę, może Kometę da się uratować? – Próbowałam unieść się na tylnych nogach. Nastroszyła pióra, obserwując mnie kątem oka. Poustawiała kolejne kryształy na miejsce. Złapała przeźroczysty kryształ w zęby, stając przed skończonym kręgiem.

– Ciociu! A co jeśli Blakie ci pomoże? Albo ktoś inny, może istnieje jakiś sposób, zaczekajmy z tym. Odzyskałaś wzrok…

Jedno ze skrzydeł Blakie drgnęło.

– Nie zabijaj jej. 

– Nie słyszałaś co mówiłam?

– A jeśli to się nie uda? 

Upuściła kryształ.

– Nie!

Blakie oderwała się ode mnie, straciłam tylne nogi, zniknęły. Wleciała prosto w białe światło. Rozerwało jej ciało na moich oczach i zaczęło się rozprzestrzeniać na całą jaskinie, niebieskie i białe płomienie pokryły ściany, zatrzymując światło w jaskini, ze sklepienia spadł deszcz płomieni. Światło zaczęło się kurczyć i cofać, napierały na nie skrzydła, zbudowane z niebieskiego ognia, aż zdusiły je w zarodku. Ogień i światło zniknęło. Blakie spadła na ziemię, niedaleko nieprzytomnej Ivette. Miała tylko głowę, przód ciała i skrzydła i nie mogla oddychać.

– Blakie! Blakie wróć do mnie! Ocknij się!

Nie może zginąć, stracę wtedy siostrę i nogi. Na zawsze. Wszystkie kryształy rosnące w jaskini straciły swoje żywe kolory, a te tworzące krąg zniknęły. Próbowałam przesunąć się za pomocą pyska, przeturlać, bliżej niej. 

– Blakie! 

Ivette się ocknęła, uniosła głowę, rozglądając się po jaskini.

– Ciociu pomóż, przeturlaj mnie do niej, proszę…

– Co zrobiłyście?! – wrzasnęła: – Nie! – Dotknęła skrzydłami oczu, jej oczy wracały do stanu poprzedniego. Krzyknęła, wpadła na ściany, machając szaleńczo skrzydłami. 

– Pomyśl o Komecie, ona by tego nie chciała.

Krzyczała rozpaczliwie, łzy lały jej się z oczu, obiła głową o ścianę. Blakie otworzyła oczy.

– Pomogę ci, podejdź… – wymamrotała, uniosła skrzydła. Ivette podeszła do niej, dając jej się nimi dotknąć.

 Blakie poderwała się gwałtownie do lotu, wracając do mnie. Pośrodku pojawiła się kula światła, dokładnie tam gdzie stała wcześniej Ivette, rozbłysła momentalnie, pochłaniając ściany jaskini i wszystkie kryształy. Siostra osłoniła nas skrzydłami. Poczułam jak uderzyła w nas fala energii, z każdej ze stron. Zatrzęsło nami. Zniknęły dźwięki i jakaś siła próbowała nas zmiażdżyć. Blakie zapłakała, nie widziałam już nic oprócz światła.

– Boję się Kei, nie chce zniknąć… Tak bardzo się boję. Nie wytrzymam już długo.

– Może urodzimy się znów razem? I wszystko będzie dobrze.

– Dziękuje ci… Za wszystko. Byłaś najlepszą siostrą na świecie – jej głos brzmiał tak jakby się do mnie uśmiechała przez łzy i tak też ją sobie wyobraziłam.

Wcale nie byłam dobrą siostrą. 

– Czy… Czy ty umierasz? Na zawsze? Nigdy już cię nie zobaczę?

Zaszlochała i to wystarczyło jako odpowiedź, poczułam jak wbijają się w nią niewidzialne szpony, głęboko, krzyknęła z bólu, szamocząc się, niemal mnie opuściła. Rozrywały ją i pochłaniały kawałek po kawałku.

– Nie puszczaj Blakie… Walcz z tym. Blakie!

– Jestem za słaba… 

– A jakbyś mnie pochłonęła? Uciekłabyś wtedy?

– Nie mogę…

– Nie możesz czy nie chcesz?

– Nie chcę.

Jej uścisk na mnie zelżał znacznie, czułam że straciła już połowę skrzydeł.

– Urodzę się znowu, pochłoń mnie po prostu teraz.

– A jeśli nie? Jeśli ty znikniesz zamiast mnie? Nie chcę cię zgładzić… Po tym wszystkim co zrobiłam…

Ona zrobiła? Tylko się ratowała, to nie była jej wina że próbowali ją zabić, przyłączyła się do mojego ciała tylko żeby móc przetrwać, to była jej jedyna szansa, a mimo to pozwoliła mi żyć i nie zabrała mi żadnej części ciała, choć to ja mogłabym być tą doczepioną siostrą, a ona całą resztą, ale nie zrobiła tego. I nawet teraz gdy umierała, wiedząc że za chwilę też przepadnę, rodząc się, prawdopodobnie kolejny raz, choć to wcale nie było takie pewne, nie chciała tego zrobić. Nie wspominając o tym jaka dobra była wcześniej, kiedy ja wolałam Erin i myślałam tylko o sobie. I to ja mam być tą lepszą siostrą? 

– Nie wybaczę ci jeśli zaraz mnie nie pochłoniesz. Zrób to – powiedziałam.

– Nie…

– Zrób to, żyłam już mnóstwo razy, a ty tylko tą chwilę, tak naprawdę, nie licząc błąkania się w samotności. Poza tym nie przeżyłaś wcale aż tak wiele. Weź moje ciało i uciekaj. Proszę, nie chcę byś umarła. Obiecuję ci że nie przepadnę na zawsze, niedługo się spotkamy tylko musisz to przeżyć. Pozwól mi być tą dobrą siostrą za jaką mnie uważasz.

Krzyknęła przeraźliwie, światło nas rozdzieliło.

– Blakie! – Złapałam ją za pióra. Dotknęła mnie i zatopiłam się w przyjemnym cieple, mogąc podziwiać przez chwilę kawałek kosmosu jaki przemierzyła. 


[Mago]


Ocknąłem się obok siostry na szczycie wąwozu, a wspomnienia napłynęły gwałtownie jak fala, próbująca mnie utopić, ledwie utrzymałem się na nogach. Meike utknęła spojrzeniem na rażącym bielą niebie. Zielone kryształy, ich połowy, trudno się było ich doliczyć, ciążyły jej na szyi, umykały z nich białe strumienia świateł, tak jak z moich chrap, pyska i pysków, chrap wielu. Pegazów, hybryd, koni, moich zaklętych. Prosto ku temu dziwnemu niebu. 

Bolało jak zmusiła nas wszystkich do połknięcia połówek zielonych kryształów. Teraz nagle przestały działać, blakły. Nie będę miał lepszej okazji. Zerwałem z jej szyi wszystkie kryształy na raz.

– Uwalniam nas! – krzyknąłem. Wszyscy zwrócili się ku nam. Rozbiłem kryształy własnymi kopytami. Przez całe życie nie widziałem na pysku siostry cienia strachu, teraz mogłem zobaczyć jak patrzy na swoje byłe marionetki przerażonymi oczami. Nie miała dokąd uciekać, otoczyli ją. Cofnąłem się, gdy rzucili się na nią. Odwróciłem wzrok. Zza horyzontu, z każdej ze stron wyłaniało się białe światło, zabierając świat kawałek po kawałku. Wszyscy uciekli w popłochu. Zdążyli zranić Meike dotkliwie. Oślepili ją.

– Mago…

– Żałuje że kiedykolwiek ci pomogłem.

– Wybacz mi, wiesz że…

– Chciałaś dobrze? Dla kogo? Siebie? A może Chaosa? Teraz wybacz? Bo co? Nie ma kto ci pomóc? Teraz braciszek jest kochany i potrzebny.

– Dokładnie, bracie. Może nie muszę się starać, bo ty zawsze…

Złamałem jej kark. Mogłem być szczęśliwy, powinienem odebrać jej Chaos, nie pozwolić znęcać się nad nią, a potem nad jej źrebakami. Teraz już było o wiele na to za późno. Przyszedł koniec. Chciałbym odchodzić przy boku rodziny… 

Czy udało im się uciec?


[Chaos]


– Pani… Co teraz z nami będzie? Co będzie? – Ajiri szlochała, rozglądając się dookoła, powiększającej się pustki.

– Zamknij oczy. – Przytuliłam ją do siebie, sama zamykając powieki. Nie pozostawało inne wyjście jak to  zaakceptować.

– Przepraszam za wszystko, za to że cię oszukiwałam, Meike mi groziła…

– Nie chowam urazy, zawsze uważałam cię za przyjaciółkę i nawet Meike tego nie…


[Rosita]


– Rosita!  – krzyknął Pedro, jakby nas atakowali, ale nie słyszałam żadnych odgłosów walki: – Rosita, obudź się! Musimy…

Poderwałam się, czując całą sobą panikę Pedro. Urwał mi się oddech na widok nadciągającej z oddali bieli. Tonął w niej cały las. Serce zabiło mi gwałtownie, by potem zwolnić, gdy poczułam emocje Erin, chwytając się nich desperacko, obserwowała to wszystko z zachwytem. A Pedro zaciągnął ją bliżej nas.

– Tylko dokąd? – spytał, szeroko otwartymi oczami rozglądając się wokół. 

– No, w końcu coś się dzieje. – Erin obejrzała się na nas z uśmiechem.

Zza drzew wyskoczyła Irutt z Opalem na grzbiecie..

– Gdzie nasze córki? – zapytał gwałtownie Pedro: – Nie mów mi że coś im się stało!

– Nie wiem… – powiedziała z łzami w oczach. 

– To na nic, ja wiedziałem że w końcu wszyscy zginiemy! 

– Widzieliśmy jak wszyscy znikają w świetle… 

Pedro objął mnie mocno, zaciskając oczy. Poczułam ulgę od Opala, jakby to co się działo było powodem do radości.

– Wiedziałem, normalnie wiedziałem – powiedział Pedro. Po policzkach popłynęły mi łzy. Irutt przysunęła się bliżej nas.

– Hej, to mnie znika – powiedziała z ekscytacją Erin: – Ale dziwne uczu…


[Celeste]


Ze wszystkich stron mknęło białe światło, uciekłam ponad chmury, w jedynym możliwym kierunku, lecąc najszybciej jak potrafiłam. Kopuła światła rosła z każdą chwilą.

– Mamo! – Powietrze się rozrzedziło, z coraz większym trudem docierając do płuc. Opadłam bliżej światła, łapiąc szybki oddech. Niebo przecięła smuga niebieskiego ognia. Istota zatrzymała się w drodzę ponad niebo, miałam przeczucie że potrafiła przekroczyć tą granicę, której ja nie mogłam. 

– Pomocy! – krzyknęłam, silnym machnięciem skrzydeł wznosząc się wyżej: – Pomóż mi! – I opadając od razu przez brak powietrza i przenikliwy chłód. Zawróciła, z rozpędu okrywając mnie swoimi ogromnymi skrzydłami. Wzniosłyśmy się daleko od znanego mi nieba, pozwoliła mi oddychać, zapadła ciemność i absolutna cisza, w której nie słyszałam ani bicia serca, ani własnego oddechu.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz