wtorek, 24 grudnia 2024

:: Atak ::

[Keira]


– Keira, Blakie! 

Ciocia Irutt? Podbiegła do nas, przytuliła nas do siebie. Obejmując ogonem. Nic jej nie jest, obudziła się. Uroniłam łzy. Wtuliła swoją głowę, pomiędzy nasze głowy.

– Erin… – wydusiłam.

– Już wszystko wiem, wasi rodzice znaleźli ją parę godzin temu, widziałam co się stało w jej umyśle, próbowała ich okłamać. – Ciocia, położyła na moim grzbiecie ogon, prowadząc nas dalej.

– Co się stało? – zapytałam.

– Oderwała od ciebie Blakie, a Blakie ją poparzyła, próbując się bronić. Ból na chwilę oszołomił waszą siostrę, odbiegła, wpadając na drzewa, a dalszą część już znasz.

– Czy Blakie teraz zamieszka u kogoś innego na ciele?

– Keira…

– Mogę? – dodała siostra, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie chciałam jej zranić, jak pomyślała ciocia Irutt. Chciałam od niej tylko trochę wolnego. 

– Możesz być ze mną, jeśli nadal chcesz – zaproponowała Irutt.

– Nie będę ci przeszkadzać?

– Uwielbiam wasze towarzystwo. Chodź do mnie.

Blakie wyciągnęła głowę. Minęło kilka chwil i nic się nie stało. Siostra zwiesiła głowę.

– Nie mogę, twoje ciało mnie odrzuca… 

– Jak to? – zapytała zmartwionym tonem ciocia.

– Chyba musiałybyśmy mieć identyczne geny… 

– Spróbuj teraz.

Domyślałam się że ciocia zmieniła się we mnie. Blakie wciąż nie dała rady mnie opuścić. Westchnęłam cicho. 

– Krew się nie zgadza – stwierdziła ciocia: – To jedyne czego nie potrafię zmienić. 

– Czyli jednak zostaniemy razem już na zawsze?

– Mogę dołączyć się jeszcze do Erin… 

– Nie, Blakie, zostaniesz z Keirą, też zasługujesz na dobre życie – zdecydowała za mnie ciocia. Kiedy chciałam sama decydować o sobie to akurat wtedy nie mogłam. Blakie dotknęła grzbietem nosa mojej szyi.

– Przepraszam… – szepnęła.

– Nie masz za co, Blakie – próbowała pocieszyć ją ciocia. 

– Może spróbuj z kimś innym? – zaproponowałam.

– Dobrze… – odpowiedziała smutno siostra. 

Irutt oparła na moim czole róg.

“Wiem że to dla ciebie trudne, ale dla Blakie jest jeszcze trudniejsze, nie możemy dopuścić do chwili w której nie będzie chciała żyć.”

– Dlaczego miałaby nie chcieć? – Przecież okaleczyła nawet Erin żeby przetrwać.

“Może tak bardzo się załamać, Keira. Pomyśl trochę o jej uczuciach, Blakie nie jest dla ciebie zła, prawda?”, ciocia zabrała róg.

– Ciociu, jak się czujesz? – zapytała jej Blakie.

– Już lepiej.

– A ciocia Linnir?

– Na razie odpocznijcie.

– Co się stało cioci Linnir? – Blakie poruszyła się niespokojnie. 

– Nic z czym byśmy sobie nie poradziły, odpocznijcie trochę, zostanę z wami. – Ciocia zatrzymała się pod dębem, kierując nas na coś miękkiego. Ułożyła się przy nas, ściągając w dół, lekko ogonem, wciąż stałam.

– A możemy zobaczyć ciocie Linnir? – domagała się Blakie, rzadko kiedy się czegoś tak domagała.

– Jeszcze nie wróciła. Mieliśmy małe problemy… – Czułam jak ciocia złapała ogonem za nogę Blakie, zbliżyłam pysk, kopyto Blakie wisiało luźno.

– Jest złamane? – spytałam.

– Tak, w stawie pęcinowym. – Ciocia miała na miejscu opatrunki, bo od razu zaczęła owijać nimi nogę Blakie.

– Jak bardzo Erin cię zraniła? – zapytałam.

– Mam tylko kilka ran, nie warte wspominania – odpowiedziała siostra.

– Próbowała urwać ci nogę?

– Tak… – głos Blakie znów się załamał. Poiskałam ją trochę, choć zwykle tego nie robiłam, zwykle starałam się jej nie zauważać. 

– Tata jest bardzo zły? – szepnęła Blakie.

– Nie jest zły na ciebie, tylko na Erin. Nikt cię nie skrzywdzi za to że się broniłaś.

– Co to za małe problemy?


[Pedro]


Od połowy głowy Erin odeszła skóra, jakby się stopiła, odsłaniając częściowo czaszkę i zęby, szczęście że ogień lub cokolwiek to było nie dosięgło jej oka. 

– Co żeś jej zrobiła?! – krzyknąłem na nią, tuż po tym co zobaczyła w jej chorym umyśle Irutt. Nie chciałem nawet sobie wyobrarzać co zrobiła z Blakie.

– Ja?! Że niby ja?! – jeszcze się rzucała.

Rana została opatrzona. Sama Erin dostała silne zioła na ból – choć wydawało mi się że go nie czuje – i uspokojenie i wreszcie zasnęła. Rosita też zjadła kilka ziół na uspokojenie i ja też. Inaczej bym chyba zwariował jakby nic mnie nie wyciszyło. Zwłaszcza po tym jak zaginęła Linnir. Po prostu wybiegła z jaskini i już nie wróciła. Pewnie stało się najgorsze, nigdy nie uwierzyłbym że uciekła od tak. To nie w jej stylu.

Rosita gładziła po grzywie, śpiącą Erin tak jak kiedyś Chaos uspokajała ją. 

– Idę zobaczyć do naszych córek – Wstałem, Erin prześpi najbliższe godziny, nie mogłem dłużej patrzeć na tą sadystkę, nie przez jej oszpecony pysk, a przez zło jakie wyrządziła.

– Ona jest chora – wydusiła z siebie Rosita. Dość czasu już tu przesiedziałem.

– Nie jest chora, jest sadystką! Mówiłem byśmy pozwolili jej odejść w cholerę. Wychowaliśmy ją? Wychowaliśmy! Jest dorosła i niech sama sobie radzi!

– Nie mów tak, ranisz ją. Wszystkie są naszymi córkami, nie tylko Blakie.

Sugeruje mi że martwię się o nią najbardziej, przecież mogliśmy ją stracić!

– W ogóle się nią nie przejełaś, jest przerażona, Erin prawie ją zabiła! 

– Nie pomożesz Erin obwiniając ją o to, ona tego nie rozumie.

– Doskonale wszystko rozumie! 

– To moja wina, ja ich nie dopilnowałam.

– One są dorosłe! Nikt z nas nie powinien już ich pilnować. Musimy pozwolić ponieść Erin konsekwencje swoich czynów.

– Nic nie rozumiesz! Mam pozwolić jej zginąć? 

– Zielony kryształ…

– Nie.

– Właśnie tak, jak ma tu zostać to będzie go nosiła, nie będę jej kontrolował, zabronię jej jedynie krzywdzić siebie i innych, nie będzie mogła drgnąć by cokolwiek komukolwiek zrobić. 

– Ja go założe – powiedziała nagle Rosita.

– Nie ufasz mi?

– Czuję jak bardzo jej nienawidzisz, poza tym to ja chcę by z nami została, ja to zrobię. Ale nie zmusimy jej by połknęła kryształ, musi istnieć inny sposób.

– Zaraz porozmawiam o tym z Irutt.

Przytaknęła mi.

– O Blakie i Keire też sie martwie – dodała gdy już miałem pójść.

– Zobaczę co z nimi i ci powiem. Przepraszam że znów wybuchłem, ale… No sama widzisz co się tu dzieje, już nie wytrzymuje tego.

– Wiem, kochanie. 


[Irutt]


Blakie i Keira spały z głowami opartymi o siebie nawzajem i położonymi na mnie. Ktoś się zbliżał, spałam płytko, a mimo to nie mogłam się obudzić, otwierałam oczy w majaczącym śnie, na skraju świadomości. Coraz wyraźniejszym, zamiast wstać jeszcze bardziej zasypiałam.

– Irutt – szepnął Pedro, blisko mojego ucha. Nie mogłam się obudzić, przecież mój organizm musiał już pozbył się całego jadu. Trącił mnie w bok. Położył się przy córkach. Wbiłam racice w ziemię, wreszcie otwierając oczy.

– Zły sen? – szepnął Pedro: – Po czymś takim bym się nie zdziwił. Jak się czują?

– Lepiej… – odpowiedziałam sennie, obezwładniona ogromnym zmęczeniem. Uniosłam ciężką głowę. “Nieva, jakieś wieści od Zammi?” skontaktowałam się z nią na odległość. “Znaleźli Linnir…?”

“Nie znaleźli, a przy granicach spokojnie, tylko Kometa i Ivette gdzieś się wybrały” odpowiedziała, pilnowała granic wraz z Zamiecią, bo właśnie tak chciała by ją nazywać Feniks. Z dnia na dzień przestała uważać się za bogini, ale jej wysokie mniemanie o sobie nie zniknęło tak łatwo.

– Nie mów że znów źle się czujesz? – Pedro zbliżył do mnie głowę, przyglądając się moim oczom.

– I co z Erin? Poradziliście sobie?  – Podniosłam się, chodzeniem próbując się bardziej rozbudzić. Pedro przygarnął do siebie córki, poruszyły się przez sen, Keira położyła głowę na ziemi, a Blakie na jej kłąb.

– Jak o to chodzi to miałbym prośbę, chcemy ją poddać działaniu zielonego kryształu i zanim pomyślisz że to okrutne, chcemy jedynie zabronić jej krzywdzenia innych i siebie, poza tym normalnie będzie decydować o sobie. Nie żebyśmy zmuszali ją do połknięcia kryształu i tu zaczyna się moja prośba, jest inny sposób by to zrobić?

– Są jeszcze dwa sposoby. – Chodziłam wokół niego, a on śledził mnie wzrokiem: – Próba silnej woli, gdzie dwie osoby zakładają kryształ i kontrole nad drugą osobą zdobywa ta silniejsza psychicznie, czego lepiej unikać, kontrolowana osoba łatwo traci świadomość i samą duszę. Przy drugim sposobie musisz mieć róg, mogę umieść kryształ w klatce piersiowej Erin. To najbezpieczniejszy sposób. 

– By nie było niedopowiedzeń to zrobiliśmy już wszystko inne by jej pomóc.

– Wątpię by ktokolwiek miał to wam za złe. To też o wiele lepszy pomysł niż puścić ją wolno. 

Pedro przemilczał mój komentarz, westchnął, spoglądając w niebo.

– Nie chcę wcale czuć do Erin żadnej wrogości, ale stała się dla mnie zupełnie obca – przyznał: – Nie myślałem nigdy że może nam się trafić taka córka, czy my z Rositą tacy jesteśmy?

– Jutro założe jej zielony kryształ. Polecę po niego rano. – Położyłam ogon na jego grzbiecie.

– Nie myśl że puszczę cię tam samą. Wyglądasz jakbyś nie spała parę miesięcy. Dopiero co dochodzisz do siebie.

“Nadal bez zmian?” zapytałam Nievy.

“Zaczekaj… Tak. Co miałoby się zmienić przez parę minut?”

– Zrobię to teraz, wezmę ze sobą Nieve. 

– Linnir się nie znalazła?

– Nie, sama muszę jej poszukać i nie próbujecie mnie zatrzymywać. – Zmieniłam się w jaskółkę, odlatując.

– Miałaś wziąć ze sobą Nieve! – zawołał Pedro, wstając. 


~*~


[Keira]


– Co… Co się dzieje? – spytałam przerażona, nie potrafiłam tego nazwać, coś było nie tak, a stało się to jak tylko uniosłam powieki, bałam się poruszyć głową: – Blakie! 

– Nic złego, tylko widzisz – powiedziała radosnym głosem. 

– Widzę…? To…?

– To twoje włosy. – Strąciła mi je z oka: – A to ja.

Widzenie wykraczało poza moją wyobraźnie, nie było nawet bliskie temu jak myślałam że to wygląda. Zamknęłam oczy i dopiero jak zawsze gdy podotykałam jej głowę zauważyłam że się uśmiecha. Otworzyłam znów oczy, próbując to połączyć jakoś z tym co widzę.

– Jak…? 

– Nie cieszysz się? – zapytała, a jej wargi się poruszyły, zdawałam sobie sprawę że tak się dzieje, ale mogłam to wcześniej jedynie poczuć, gdy kogoś dotknęłam.

– Nie wiem, to takie dziwne. Ja widzę. – Rozejrzałam się, mniej więcej wiedząc gdzie powinny być drzewa, a gdzie strumień: – Ja widzę. – Spojrzałam na Blakie. Nagle abstrakcyjne pojęcia jak kolory nabrały sensu. 

– Co to za kolor? – Wskazałam jej na trawę, czułam jej zapach i byłam pewna że właśnie na nią patrzę.

– Zielony. 

Grzywka osunęła mi się na drugie oko, czułam jak włosy je dotykają, czyli widziałam tylko na jedno oko. Podeszłam do strumienia, wiedząc że powinnam się w nim odbić. Zbliżyłam pysk, nie mogąc uwierzyć że to ja i że tak właśnie wyglądamy, że widzę. 


[Rosita]


Pedro podał wodę, zmieszaną z sokiem z ziół na sen, Erin, gdy tylko oprzytomniała, nie chciał by całkiem się obudziła, dopóki nie umieścimy w jej klatce piersiowej zielonego kryształu. Czułam że się jej obawia, od dawna już nie żywił do niej żadnych ciepłych uczuć. Leżałam obok śpiącej córki, starając się nie myśleć o Linnir i o tym co teraz musi przeżywać Irutt. Ani o koszmarze jaki doświadczyły Keira i Blakie przez Erin.

Przyszła Ajiri, spodziewaliśmy się z Pedro szybciej Irutt, zwłaszcza że od razu wyruszyła po zielony kryształ, a już zaczynał się ranek.

Ajiri sapnęła, skończyła jeść i razem z Pedro odwinęli opatrunek, a ja odwróciłam głowę, by nie patrzeć na obrażenia córki.

– Matko… – wydusiła z siebie Ajiri, ale jej emocje nie wskazywały na to by stało się coś złego.

– Co się stało? – zapytałam.

– Nic już nie ma – powiedziała zaskoczona. 

– Co…? – Spojrzałam na Erin, nie został ani jeden ślad, głowa wyglądała jak przed oparzeniem. 

– Nie przyśniło nam się to? – zapytał mnie Pedro. Wymieniliśmy się spojrzeniami.

– Skąd, ja też widziałam – powiedziała Ajiri.

– To możliwe by miała zdolności regeneracyjne? Ale nie pomogła sobie gdy Serafina trafiła ją w głowę – zastanawiał się Pedro.

– Może dopiero odkryła tą moc? Chociaż powinnam czuć by którakolwiek z naszych córek ją miała, jeszcze zanim się ujawniła. Przynajmniej tak jest u większości zaklętych, u Meike nie byłam w stanie wyczuć mocy.

– Mam kryształ. – Na moim grzbiecie wylądowała Irutt w postaci orła, złamała zielony kryształ na dwie części, zeskoczyła obok Erin i wróciła do swojej postaci, umieszczając w jej klatce piersiowej jedną z połówek zielonego kryształu, drugą założyła mi na szyję, z już przygotowanym naszyjnikiem.

– I co? Znaleźliście chociaż jakiś ślad? – zapytał Pedro.


~*~

[Keira]


Zadałam siostrze mnóstwo pytań, poznawałam świat na nowo, przeszłyśmy przez cały las, widziałam z oddali członków stada, zastanawiając się kto powinien dowiedzieć się o tym pierwszy. Miałam tyle energii jak nigdy. Ciągle chciało mi się biegać, a najbardziej skakać, mogłam to robić w końcu bez obaw że się przewrócę.

– Może cofnęłabym ranę Erin? Ja ją spowodowałam, więc chyba mogę?

Przytuliłam do siebie Blakie, szkoda że nie mogłam jej teraz zobaczyć, jej głowa znalazła się po stronie mojego niedziałającego nadal oka. 

– Zobaczę pierwszy raz rodziców. – Wypuściłam ją z objęć.

– Tak! 

Miałam wrażenie że cieszy się bardziej ode mnie. Roześmiałam się, zupełnie bez powodu, a może ze szczęścia? 

– Tylko co z Erin? Nie wiem czy chcę ją widzieć… 

– Ukryli jej obrażenia pod opatrunkiem – zapewniła Blakie.

– Więc idziemy je cofnąć?

– Postaram się. 

Przeszłam się wzdłuż strumienia, uśmiechałyśmy się do siebie. Pobiegłam przez wodę, podziwiając jak rozbryzguje się pod kopytami. 

– Jak wrócimy od rodziców, to co chciałabyś robić? – zapytałam siostry.

– Nie wiem.

– Wymyśl coś, będzie twoja kolej. – Napiłam się. 

– Mogłybyśmy spędzić czas z ciociami? Może ciocia Linnir już wróciła, a może pomożemy jej szukać?

– Pew… 

Odwróciła głowę, za późno i tak zobaczyłam w odbiciu że brakuje jej oka, zamiast niego miała wyrostek imitujący oko, dlatego podczas dotykania jej nie mogłam tego zauważyć, zostało jej tylko oko najbliżej mnie. Moje oko które widziało było w tym samym lekkim odcieniu co jej, choć drugie, moje prawdziwe oko posiadało inny kolor.

– Kei? 

– Oddałaś mi oko? – Wyskoczyłam z wody, zbliżając głowę do przednich nóg, by trącić o nadgarstek policzkiem, wyczuć to oko. Było takie same, nie wiem co chciałam tym wskórać. 

– Chciałam sprawić ci przyjemność…

– Nie chcę twojego oka! – krzyknęłam.

– Ale… – Zniżyła głowę, wciąż patrząc na mnie. Grudka zastępująca jej oko zniknęła, jakby nigdy tam niczego nie było, nawet oczodołu.

Do oczu napłynęły mi łzy. Uniosłam swoją głowę: – Dlaczego to zrobiłaś? Teraz będę się winiła że nie masz oka…

– Chciałam ci je dać, mam jeszcze drugie. Chciałam się z tobą podzielić.

– Zabierz je z powrotem, było fajnie, ale teraz chcę by wszystko wróciło do normy.

– Ale…

– Zabierz je, proszę.

– Nie będziesz znów widziała.

– Ale ja nie widzę od urodzenia, to dla mnie normalne, nie cierpiałam jakoś szczególnie z tego powodu i… Nie zasłużyłam na to.

– Uratowałaś mi życie, a poza tym, dźwigasz mnie przez całe życie i chociaż tak mogę się odwdzięczyć.

– Ale ja nie chcę… – Popłakałam się już zupełnie: – Dlaczego nie zapytałaś, tylko mi je dałaś? Cofnij to…

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– Nie potrafię.

Zakryłam jej oko grzywką, w ogóle zamknęłam oczy. Jak mogła mi to zrobić? Jak mam się teraz czuć? Ja mam całe ciało, a ona nawet nie połowę, tyle razy chciałam się od niej uwolnić, byłam okropną siostrą, a ona…

– Przepraszam, Kei, masz rację, mogłam zapytać…

– Nie odzywaj się. – Szłam w stronę jaskini, by spędziła trochę czasu z ciociami, jak chciała.

– Keira, nie gniewaj się, proszę… 

Popłakałam się bardziej. Czemu nigdy nie była na mnie wściekła? Na przykład jak pozwoliłam jej tkwić tyle czasu pod opatrunkiem, byłoby łatwiej gdyby na mnie nakrzyczała. I nie oddawała mi żadnego oka.

– Ja cię ciągle krzywdziłam i w końcu ty się sama skrzywdziłaś, przeze mnie, nie powinnaś być mi wdzięczna że dałam ci przeżyć, bo to mój obowiązek, to ci się zwyczajnie należy… 

– Blakie, co ci się stało? – Irutt czekała na zewnątrz, nim się zorientowałam, usłyszałam tuż przed nami jej głos.

– Oddała mi oko, proszę ciociu, powiedz jej by je zabrała z powrotem – odezwałam się: – Chcę by miała oba oczy, nigdy bym się na to nie zgodziła. 

– Nie mogę tego cofnąć… – powiedziała Blakie: – Nawet jakbym chciała. – Czułam jak wyciąga głowę, pewnie wtuliła się do Irutt: – Myślałam że się ucieszysz, mi wystarczy tylko jedno oko. 

Ciocia przytuliła nas do siebie: – Otwórz oczy – poprosiła mnie.

– Nie.

– Kei, o nic się nie obwiniaj, Blakie zrobiła to z własnej woli.

– Ale ja nie zasługuje… 

– Zdajesz sobie sprawę że źle ją traktowałaś, a to już krok do zmiany na lepsze. Poza tym możesz zasłużyć na jej poświęcenie, troszcząc się o nią tak jak wczoraj.

– Ja… – Blakie próbowała coś powiedzieć, ale zaraz ucichła.

– Możemy zobaczyć ciocie Linnir? – zapytałam za nią. 

Ciocia Irutt wzięła głęboki oddech. Końcówka jej ogona, którym nas obejmowała, nim i głową, drgnęła. Odsunęła się od nas, zabierając też ogon.

– Coś się stało? – zapytała Blakie.

– Linnir jeszcze nie wróciła, właśnie miałam polecieć jej szukać, ale wtedy przyszłyście… Zostańcie tutaj.

Schowałam swoją głowę pod głowę Blakie. Najchętniej bym teraz uciekła i nie słuchała żadnych złych wieści. 

– Ciociu, możemy ci pomóc szukać? Możemy Keira? – zapytała Blakie. 

– Jak ciocia pozwoli – odpowiedziałam.

– Ktoś musi zostać, już dużo osób ich szuka. Blakie jesteś ranna.

– Ciociu, nie używam nogi do szukania, nie używam jej nawet do chodzenia. Możemy pomóc? Proszę. Poszłabyś z nami, potrzebujesz jeszcze odpoczynku, prawda? Mogłabym cię obronić, gdybyś zemdlała.

– Dopiero odkryłaś moce.

– Mogę cię obronić, przysięgam że nad nimi panuje. 

– Musimy zapytać rodziców, prawda? – wtrąciłam.

– Nie, jesteście już dorosłe i ja też nie mogę wam zabronić…

Czy mama nie mówiła że zaklęci nie panują od razu nad mocami, tylko jednorożce? To trochę dziwne że Blakie tak dobrze sobie z nimi radzi.

– Ciociu, czy ktoś kiedyś…

– Irutt… – głos Cruziny dobiegł z wyjścia jaskini: – Muszę ci coś powiedzieć, Linnir nie chciała bym ci mówiła, ale nie mam wyboru. Ob drogę, pójdę z wami. Pewnie trochę zajmie mi nim zbiorę się w sobie, nie traćmy czasu.


[Opal]


Drzemałem sobie, czekając na powrót mamy, pomagała w poszukiwaniach, dopóki ktoś nie ułożył przed moimi chrapami cudownie pachnących jajek. Od razu otworzyłem oczy, pałaszując jasnozielone, malutkie jajeczka, z lekko popękanymi skorupkami. A przede mną była Zamieć, uśmiechała się do mnie tak ciepło jak kiedyś mama.

– Podoba ci się prezent?

– Tak! – Schrupałem skorupki.

– Twoja mama kazała ci tu siedzieć? – Położyła się, jak zwykle ładnie układając nogi. Szponami u skrzydeł poprawiając swoją grzywę. Ładnie się reprezentowała, zupełnie inaczej niż podczas tej strasznej podróży gdzie mama tak dziwnie się zachowywała, wtedy Zamieć nie miała okazji o siebie zadbać. 

– Sam tak postanowiłem. – Uniosłem łebek, kiedy zaczęła czyścić mi pyszczek, przeczesała też sierść, dbając by każdy kosmyk idealnie się układał: – Czekam na pomarańczowy kryształ, obiecała że go dla mnie zdobędzie. Wtedy będę mógł wyjść.

– Chciałabym żebyś poznał moją córeczkę.

– A ja chciałbym byś poznała mojego tatę… Zabiłem go… – Wyszedłem do niej, kładąc się przy jej pierzastej klatce piersiowej, poprawiła moje położenie skrzydłami: – Dlatego chcę nosić pomarańczowy kształt i już nigdy nikogo nie skrzywdzić przez mój jad i oduczyć się rzucania na krwawiących.

– Nie przejmuj się, dostaniesz drugą szansę… 


[Kometa]


Czy to…? Wylądowałam w lesie, Ivette poleciała za mną. Linnir leżała w pełnym słońcu, na naprawdę małej polanie, ale… Teraz przecież może. 

– Linnir? Co tu…? – Podbiegłam, wyciągnęłam do niej skrzydło, niemal jej dotknęłam, gdyby Ivette nie złapała je w pysk, obejmując mnie własnymi skrzydłami.

– Nie dotykaj jej, nie czujesz tego zapachu?

Czułam i… Widziałam jej nienaturalnie wykręconą… Szyje. Czy ona się udusiła?

Odwróciłam się, wtuliłam się w Ivette, skrywając głowę, płacząc w jej klatkę piersiową. Osunęłam się nieco na ziemię.


~*~


– Już ci lepiej? – zapytała Ivette, opierając skrzydło na moim grzbiecie. Napiłam się jeszcze wody, widząc jak moje własne odbicie… Naprawdę szeroko miałam otwarte oczy. Lepiej byłoby jej nie znaleźć… Nie mogę uwierzyć że zginęła.

– Kometa…?

– Nie możemy nikomu powiedzieć, zwłaszcza Irutt, wiesz jak się załamie? Lepiej… Lepiej niech myśli że… Musimy ją ukryć. – Spojrzałam momentalnie w oczy Ivette. Cofnęła głowę.

– Chyba ci odbiło. Chcesz się zarazić jakąś chorobą? – Położyła uszy: – Do zwłok się nie zbliża, ona leży tam co najmniej kilka dni. I nawet nie tknęły jej drapieżniki.

– To co zrobimy? Bo… Obiecaj że nikomu nie powiesz.

– Co za bzdura.

– Obiecasz? Zrobisz to dla mnie?

– Szybciej czy później ją znajdą.

– Ale może później i to tak później, jeśli będą mieć szczęście…

– Nie nazwałabym tego szczęściem – skomentowała.

– Tak później że jej nie rozpoznają. Niebieskie konie nie mają zapachu, prawda…? Ale jak stała się jednorożcem to go zyskała czy…? To pewnie zależy od tego czy nosi kryształ, czy nie? Nie da się jakoś tego naprawić? 

– Nowy cykl? Teraz? Gdy się między nami ułożyło? Nie mam ochoty przeżywać wszystkiego na nowo, każdy cykl to droga przez mękę.

Czy to właściwe? Czy ja mogę ją o to prosić? A co z życiem innych? Oczywiście że nie mogę.

– Kryształy, nie mogą, nie wiem, cofnąć czasu? – Starłam łzy z oczu, muszę… Muszę udawać że nic się nie stało, nie, muszę uwierzyć że to nie miało miejsca, przecież potrafię, ale Rosita, ona zawsze wyczuje że kłamie…

– Nie przypominam sobie bym cofała czas, tak byłoby łatwiej niż zaczynać cały cykl od nowa.

– Więc to nie możliwe?

– Jakoś się z tym pogodzisz, zresztą to nas nie dotyczy.

– Przyjaźniłyśmy się, jest rodziną.

– Żałuje że ci powiedziałam.

– Ale ja nie proszę cię o kolejny cykl, tylko… Nie mogę w to uwierzyć, myślałam raczej że zginie w walce, broniąc nas, kogokolwiek, a ona… Myślisz że bardzo cierpiała?

– Myślę by już pora wracać do domu.

– Kompletnie cię to nie ruszyło?

– Jakoś nie. Była mi obojętna. 

– Jak Zammi ją znajdzie to koniec… Ona nawet jeśli by chciała nikogo nie okłamie i nie ukryje… Boję się o Irutt. Ona tego nie przeżyje…

– Dobra, chodź, ukryjemy ją. – Ivette ruszyła szybkim nerwowym krokiem, wzniosła się gwałtownie do lotu, a ja za nią. Zawróciłyśmy tam.


~*~


[Ivette]


Znów gwałtownie się wybudziła, parsknęłam z irytacji. Nie potrafiła już normalnie spać i nie dawała spać mi przez te nagłe zrywy. Trzeba było zostawić tam ciało Linnir i zdać się na los, ale to by pewnie i tak niewiele dało, bo już przeżywała samo jej znalezienie. Gdyby widziała to co ja nie robiłoby to na niej wrażenia.

– Kolejny koszmar? – zapytałam, siląc się na łagodny ton, zacisnęłam zęby.

– Tak, znowu… – Potrząsnęła głową, patrząc na mnie oczami już zalanymi łzami: – Śniło mi się że… Że ją zakopałyśmy…

– Przeciecież to zrobiłyśmy.

– Ale że na… na żywca… 

Usłyszałam szelest gałęzi, świetnie, akurat Zamieć nie śpi i akurat musiała tu przyjść.

– Wybacz mi, Feniks…

– Przestań tak mnie nazywać! – krzyknęłam.

– Nie chciałam wam przeszkadzać, ani usłyszeć czegoś niewłaściwego… – Podeszła do mnie, sięgnęła skrzydłem do mojej grzywki. 

– Co ty sobie wyobrażasz?! – Odrzuciłam je od siebie własnym skrzydłem, przyciskając uszy do szyi, zacisnęłam tylko mocniej zęby.

– Feniks nie wypada być tak rozczochraną.

– Mówiłam ci byś mnie tak nie nazywała!

– Ona tylko chce być miła – broniła jej Kometa, opierając skrzydło na jej grzbiecie. Myślałam że wyjdę z siebie jak zaczęła poprawiać jej grzywę. Kometa się jeszcze uśmiechała, strzygąc uszami.

– Czego tu chcesz? – zapytałam.

– Niewiele potrafię, ale jestem gotowa ci służyć, proszę cię tylko o moją córeczkę. Chciałabym by mnie przeżyła, by była szczęśliwa, bym mogła ją wychować. O niczym innym nie marze by tylko odzyskać Burze i żeby urodziła się zdrowa.

– Myślisz że specjalnie dla ciebie zacznę teraz nowy cykl? Nie bądź śmieszna. – Parsknęłam, podrzucając głową i tupiąc kopytem.

– Kiedy już nadejdzie czas, a jestem pewna że nadejdzie, bo zawsze nadchodzi to… Wtedy zobaczysz Burze, a teraz właściwie to mogłabyś nam pomóc… Mam drobne, spore problemy ze snem, a Ivette jest już okropnie, naprawde okropnie zmęczona, a wtedy jest jeszcze bardziej… Trudna.

– Dalej spoufalaj się z obcymi, zobaczymy jak na tym wyjdziesz.

– Ona ma twoje pióra i… Wszystko wie, nikomu jeszcze nie powiedziała, więc jestem pewna że możemy jej ufać.

– Ile czasu ją znasz?

– Wiesz… Niewiele, ale już i tak usłyszała czego nie powinna, więc nie pozostaje nic innego jak ją wtajemniczyć. 

– Nigdy bym nie zdradziła samej Feniks, skazałabym się na wieczne cierpienie – powiedziała Zamieć oburzonym tonem: – Jestem częścią ciebie – dodała patrząc na mnie jak na jakieś bóstwo, pochyliła głowę z szacunkiem. Nie ważne ile razy jej wykrzyczałam że nie jestem już feniksem! Jestem nikim, właściwie wyrzutkiem, wśród innych wyrzutków.

– Mów jej co chcesz. – Położyłam się na ziemi, z napuszonymi piórami. Kretynka. Nie zamierzałam spuścić jej z oka.


~*~


[Opal]


Siedziałem w krzakach, coraz bardziej zestresowany. Kometa opowiadała szeptem Zamieci co się stało z Linnir. Ivette zasnęła, liczyłem że poobserwuje jeszcze trochę Zamieć, aż ciocia się zmęczy i na dziś odpuścimy.

– Idziemy się napić? – zaproponowała Zamieci Kometa.

Zakradłem się za nimi, czując się z tym naprawdę źle, to wszystko dla taty. I mamy… A nawet Linnir.. Robię to dla wszystkich. 


– Ale… Ja już nie chcę nikogo zabić. – Odsunąłem się od Zamieci, jej skrzydła odcięły mi drogę ucieczki.

– Kiedy zacznie się nowy cykl stary nie będzie miał znaczenia. Skończy się. Ja odzyskam córeczkę, a ty tatę i wszyscy razem będziemy mogli być szczęśliwą rodziną. Pegazy będą o nas dbały, już wiem jak z nimi postępować, wyobraź to sobie.

– Ale…

– Z twoją mamą jest źle, nie zauważyłeś?

– Trochę dziwnie się czasami zachowuje, ale teraz będzie lepiej.

– Wątpię. Wystarczy jedno ugryzienie by wszystko naprawić, dalej potoczy się już samo, ale nie możesz się pomylić. Pamiętaj…

– Nie chcę być potworem, chciałbym móc się z kimś zaprzyjaźnić. Wcale nie chciałem pogryźć Irutt, ani taty, tęsknie za nim.

– Wszystko będziesz mógł w nowym cyklu, będziesz miał o wiele lepszy start, nie chciałbyś odzyskać oka i uszu? Taty i poznać swojej kuzynki? Teraz uznają cię za potwora, ale tak naprawdę będziesz bohaterem. Teraz się poświęcimy, ale potem czeka nas nagroda.


Plany się zmieniły, dopracowaliśmy je wspólnie, miałem być cichym bohaterem, Zamieć ćwiczyła ze mną sztukę opanowania, bym od razu nie pożerał nikogo kto się zranił, raz się udawało raz nie. Przeciągałem to jak najdłużej się da. Może to nie będzie dzisiaj.

Kometa zleciała na zad, siedziała pochylona, spięta i z bolesnym grymasem na pysku.

– Co się dzieje? – Zamieć oparła na niej oba skrzydła. My wiedzieliśmy, ale Kometa nie wie że Zamieć wie o jej przypadłości. Nie chciałem dzisiaj tego robić. 

– Za chwilę minie to… Chwilowe…

Zakradłem się, Zamieć skinęła mi głową, to co zrobimy to będzie słuszne, prawda? Kometa się skrzywiła.

– Zawołać Ivette?

– Nie, nie, niech sobie pośpi… Jest... Do wytrzymania – Uśmiechnęła się do niej na siłę, skrzydła Zamieci mnie zasłoniły. Zanurzyłem ostrożnie kły w jej porośniętej gęsto siercią pęcinie, trzymałem chwilę, walcząc z cudowną, napływającą do mojego pyska krwią, połknąłem jej trochę. Burza przejechała po boku Komety skrzydłem, trącając nim mnie. Puściłem, trwałem nieruchomo, jak podczas zasadzki na myszy. Cofnąłem się z ogromnym wysiłkiem, zapach krwi tak bardzo mieszał mi w głowie. 

Wskoczyłem w krzaki.

– Słyszałaś to? – Kometa obejrzała się za siebie. Jej tylne nogi wyprostowały się same z siebie, a wzrok padł na zmoczoną strużką krwi szczotkę pęcinową.

– To jakieś nocne zwierzątko, mnóstwo ich w lesie… Zraniłaś się?

– No właśnie nie… Zauważyłabym, chyba że…

Zostawiłem ślady, kropelki krwi, odciski moich dziwacznych kopyt.

– To był Opal… Wy…

– Gdybyś mogła odzyskać córkę też byś to zrobiła – powiedziała Zamieć.

– Przecież ja… Ja… – Kometa osunęła się na brzuch.

– Wszystko będzie dobrze, kolejny cykl będzie piękniejszy od tego. – Zamieć patrzyła jak Kometa zasypia, podrywała się jeszcze, walczyła, potrząsnęła niemrawo głową, próbując chyba wołać, ale zdołała tylko otworzyć pysk, a głowa jej opadała. Trzymałem swój własny pysk wciśnięty w przednie nogi, roniąc łzy. To i tak lepsze od pierwszego planu, gdzie miałem ją zaatakować i pożreć. Zamieć zmyła z jej nogi krew, też czekaliśmy dość długo, bo aż do wschodu słońca, przykładała do niej co chwilę ucho.

– Pomóżcie! Pomocy! – zaczęła wołać. 

Ivette przybiegła, Ajiri, nawet Chaos i Cruzina.

– Nagle upadła, nie wiem co się stało! – zawołała do nich Zamieć. Ivette pierwsza do niej dopadła. Zamieć o tym nie pomyślała, ale ja wiedziałem że Irutt i Linnir potrafiły jakoś wyczuć w kimś jad, a wtedy Zamieć nie załatwi u Ivette niczego, więc muszę trzymać Irutt z dala. Otrząsnąłem się, pobiegłem do jaskini, tam jej nie było, z powrotem do lasu, złapałem jakiś trop, rozmawiała z moją mamą. 

– Znalazłem Linnir! – krzyknąłem.

– Synku, gdzie podział się twój kryształ? – Mama podbiegła, polizała mnie po głowie, tuląc już ogonem do siebie.

– Mam lepszy węch bez niego, znalazłem ją.

– Gdzie? – spytała Irutt.

– Nie chciała się obudzić… Zgubiłem trop, ale zaprowadzę gdzie pamiętam. 

Jestem bohaterem, jestem bohaterem, powtarzałem sobie, próbując zapomnieć o kuszącym smaku krwi Komety, o tym jak powoli umierała na moich oczach i że to ja jej zrobiłem. Będzie żyła znowu, wszyscy będziemy.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz