[Opal]
Przespałem się na grzbiecie mamy, budząc się z odrobinę mniejszym bólem. Poruszaliśmy się obok lasu. Zamieć szła za nami, popłakiwała, poparzyła sobie całe skrzydła i uszkodziła ogniem wszystkie pióra. Położyła się po paru krokach. Mama postawiła mnie na ziemi, podchodząc do niej. Kiedy próbowała wesprzeć ją swoim bokiem, Zamieć wydała z siebie przeraźliwy jęk. Mama odskoczyła od niej. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwała, węszyła i rozglądała się, cała spięta.
– Przepraszam… – szepnęła.
– Idź beze mnie… – wypłakała Zamieć.
– Niedaleko jest woda. – Mama znów węszyła w powietrzu: – Dojdźmy chociaż tam.
Zamieć pokręciła głową, łkając.
– Zabiją cię.
– Nie na… stałe…
Mama objęła mnie ogonem, gdy zbliżyłem się do nich: – Nie chcę cię tu zostawiać na pewną śmierć, proszę.
– Boli! – krzyknęła na nią Zamieć: – Zostaw mnie!
– Nie chcę, proszę, chodź z nami. Zrobię co będziesz chciała.
– Niczego nie chce.
– Mamo, to wszystko moja wina, prawda? – zapytałem, gdybym nie polował na konie, inne konie by nie próbowały nas zabić.
– Nie, skarbie. – Mama polizała mnie po głowie, mocząc mi grzywkę: – To moja wina.
– Ale to ja polowałem na tego konia…
– Bo cię nie dopilnowałam. – Przycisnęła kły do dolnej, drżącej wargi: – Nigdy o tym nie wspominaj – warknęła. Odsunąłem się, zwłaszcza że jej sierść się uniosła na całym grzbiecie. Przewróciła mnie, łaskocząc, śmiałem się przez łzy, wiercąc na grzbiecie. I nic nie rozumiejąc. Dlaczego mama zaczęła się teraz ze mną bawić? Powywijała ogonem przed moimi chrapami, prowokująco. Przegryzła wargę, na tyle mocno że spłynęła jej z niej strużka krwi, uśmiechnęła się psotnie, w ogóle tego nie zauważając.
– Mamo?
– Nic się nie stało. – Wsunęła pysk pod moje przednie nogi, dmuchając powietrzem z chrap w mój brzuch i powodując kolejne łaskotki. Nagle się popłakała, zabrała głowę. Zwinąłem ogon pod siebie, dotykając pędzelkiem swojego policzka. Mama ścisnęła ogonem grudkę ziemi.
Kiedy zrobiło się ciemno, ułożyłem się przy mamie, dość szybko zasypiając, pomimo pojękującej jeszcze Zamieci.
~*~
Mama przyniosła mi szopa do zjedzenia, Zamieć spała, co chwilę podrygując. Zabraliśmy się do jedzenia bez niej, mama oderwała dla siebie tylko ogon. Prześledziłem ją wzrokiem jak odchodzi z nim na uboczę.
– Mamo, a ty nie unikasz jedzenia mięsa? – zapytałem. Milczała, skończyła ogon i weszła między drzewa. Za drugim razem przyniosła młodego jelonka. Zjadłem go trochę, byłem pełny, mama go dokończyła, zostawiła tylko jedną nogę, zanosząc ją Zamieci, która od razu się obudziła.
– Nie jem czegoś takiego.
Mama zacisnęła zęby na nodzę jelonka tak mocno że przełamała ją na pół, wypadła z jej pyska: – Teraz pójdziesz z nami?
– Czy ty mi grozisz?
– Tak.
– Jaki jest sens dalej walczyć? Burza nie wróciła. Moje moce… – Zamieć wrzasnęła z bólu, mama właśnie pociągnęła ją za grzywę, próbując podnieść z ziemi.
– Puść mnie! – krzyknęła płaczliwie Zamieć. Mama ciągnęła ją po ziemi. Zamieć wstała na nogi, odpychając mamę od siebie łbem. Złożyła z krzykiem poparzone skrzydło, drugie przytrzymywała tylko jedna liana, inne zniszczyły się w ogniu.
Wskoczyłem do wody, pijąc ją łapczywie. Zatrzymaliśmy się przy niewielkim, płytkim stawie, osłoniętym drzewami, woda sięgała mi do nadgarstków, na jej powierzchni unosiły się spore liście, ich łodygi przyczepiły się do mulistego dna. Zamieć weszła na środek stawu i runęła we wodę, ochlapując mnie i mamę. Mama piła i obserwowała otoczenie, piła i obserwowała. Zamieć nie nabrała do pyska ani kropli.
– Nie chce ci się pić? – zapytałem, skokami przez wodę pokonując dzielącą nas odległość. Wykrzywiła wargi w obrzydzeniu, przymykając oczy.
– Gdyby mnie nie bolało nawet nie weszłabym do tak brudnej wody – szepnęła, wyrzucając gwałtownie z chrap powietrze. Oddychała głośno i ciężko.
– Mi smakowała.
– Idziemy dalej – zarządziła mama.
– Miałyśmy się tu zatrzymać – przypomniała Zamieć, wciąż przymykała, mokre od łez oczy.
– To było wczoraj. – Zbliżyła się. Zamieć od razu uniosła powieki.
– Zostaw mnie! – krzyknęła, choć mama jej jeszcze nawet nie dotknęła: – Ukarze cię za takie traktowanie.
– Wstawaj – warknęła mama.
– Masz mnie szanować, odejdź.
Mama siłą wyciągnęła ją z wody, Zamieć strasznie krzyczała, prawie tak strasznie jak wtedy gdy jej ciało zajęło się ogniem.
– Kiedy zacznie się kolejny cykl zapomnij że cię ożywię – zapłakała. Mama założyła na jej szyje naszyjnik z liany, pozbawiony kryształu.
– Jak możesz? – Zamieć zaparła się kopytami. Mama ciągnęła ją za naszyjnik zębami, a kiedy Zamieć przestała protestować, odwróciła się łapiąc za naszyjnik ogonem i tak ją dalej prowadząc. Tym razem ja szedłem z tyłu, stawiałem tak ostrożnie kroki jakbym się skradał, cały puszysty ze stresu. Czy to nadal jest moja mama, czy ktoś się pod nią podszywa?
[Linnir]
Zostałam sama przy Irutt, reszta korzystała z dnia. Z zewnątrz dochodziły ich głosy, ćwierkanie ptaków i tętent kopyt. Irutt nie odzyskała przytomności choćby na parę sekund, odkąd ją straciła. Ułożyłam ją na brzuchu, sprawdzając czy nigdzie nie ma odleżyn. Zajrzałam pod opatrunek, już lepiej radząc sobie z nowym ogonem.
Wtuliłam głowę w jej grzywę, opierając pysk na jej kłębie: – Jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego.
Czy słyszała mój głos? Jeśli tak, chciałam by wiedziała że nie jest teraz sama.
– Kiedy się obudzisz przyniosę ci mnóstwo mniszków – szepnęłam jej na ucho, ani drgnęło. Uwielbiała jeść zwłaszcza żółte kwiaty. Przyłożyłam róg do trawy i ziół. Dostarczyłam magią wprost do jej krwi wszystko to co potrzebowała z jedzenia i wodę.
– Wszyscy na ciebie czekają. – Założyłam pomarańczowy kryształ z powrotem na swoją szyję, wycierając łzy o przednią nogę. Zatrzymałam wzrok na jej rogu. Cofnęłam uszy, ostrożnie przykładając do niego swoje czoło, ale ona nic nie próbowała mi powiedzieć.
– Masz dość siedzenia w tej jaskini, prawda? – Zabrałam ją ostrożnie na grzbiet, wyniosłam na zewnątrz i ułożyłam ją pod drzewem, parę promieni słońca mogło ogrzewać jej grzbiet, ale głowa pozostała w cieniu. Przez niebo przelatywały jedynie ptaki. Odwróciłam głowę w stronę czyiś kroków.
– Linnir, odpocznij, będę czuwała – zaproponowała Chaos.
– Poradzę sobie sama. – Nie spałam zbyt wiele, ale wciąż kontrolowałam wszystko co działo się dookoła. Nikomu nie mogłam w tym bardziej ufać niż sobie.
– Przewodziłam stadem, mam doświadczenie w wyłapywaniu zagrożeń, a ty potrzebujesz snu. – Nasłuchiwała razem ze mną. Jednak nigdy nie będzie tak szybka, ani nie doskoczy tak daleko.
– Dziękuje, ale nie chce twojej pomocy. – Odgarnęłam kosmyk grzywy opadający na powiekę Irutt: – Masz wystarczająco własnych problemów.
– Nie będziesz w stanie długo o nią dbać, jeśli nie zadbasz także o siebie. Jeśli Irutt będzie cię potrzebowała obudzę cię.
– Możesz nie zdążyć.
Coś spadło z drzewa, złapałam to zanim zorientowałam się że to tylko liść.
– Kiedy jestem zbyt wyczulona nie potrafię zasnąć – przyznałam, patrząc w koronę drzewa i na Irutt.
– Sądzę że zioła na uspokojenie pomogłyby ci się nieco wyciszyć.
– I otępić zmysły.
– Po normalnej porcji nic takiego nie miałoby miejsca.
[Opal]
Zamieć położyła się, a ja szybko wycofałem, bo wiedziałem co się teraz będzie działo. Mama już na nią warknęła, szarpiąc za lianę na jej szyi ogonem. Zamieć się popłakała, choć nie miała już łez. Jej brzuch burknął, a wtedy mama ją puściła. Zerwała trawę podtykając jej ją pod same wargi.
– Nie zjem tego. – Zamieć odwróciła głowę. Mama przytrzymała jej ją ogonem, odwracając do siebie. Wycofałem się jeszcze bardziej. Zamieć odsłoniła zaciśnięte zęby.
– Prze… – Zamieć się zakrztusiła, otworzyła tylko trochę pysk by coś powiedzieć, a mama już wepchnęła jej do niego trawę ogonem.
Schowałem się w norze, w środku czekała na mnie żywa przekąska, lis. Zabiłem go gdy sam rzucił się na mnie z zębami. Zamieć strasznie kasłała, krzyczała, jakby mama ją biła, potem wydawała z siebie zduszony krzyk, czy mama przytrzymała jej pysk ogonem? Zwinęłem się w kłębek, obok ciepłego jeszcze lisa.
Mama zajrzała do środka, wyskoczyłem stąd podając jej lisi ogon. Odwróciła się, idąc do Zamieci, posłusznie podążyłem za nią. Już złapała własnym ogonem lianę na szyi Zamieci.
– Nie mogę… – wydusiła błagalnie Zamieć: – Muszę odpocząć.
Mama przeciągnęła ją po ziemi.
– Proszę…
– Mamo, możemy odpocząć? – zapytałem.
– Nie. – Przeciągnęła Zamieć jeszcze kawałek. I jeszcze. A Zamieć nie wstawała. Mama złapała ją za złamane skrzydło.
– Puść mnie! – Zamieć wbiła kły w jej łopatkę, wbiła je jeszcze głębiej, jęcząc z bólu, bo mama nie odpuściła ciągnąc za jej złamane i poparzone skrzydło. Rozpłakałem się na środku drogi. Zwinąłem w kłębek zakrywając oko ogonem.
~*~
Mama na siłę przywiązała złamane skrzydło z powrotem do boku Zamieci, cała poraniona jej kłami. Prowadziła Zamieć, a Zamieć coraz bardziej zwalniała, więc ją szarpała, by szła szybciej. Zatrzymaliśmy się przy strumieniu, ugasiłem pragnienie daleko od mamy i Zamieci.
– Pij – warknęła mama.
– Nie pije błota.
Ledwie przełknąłem, już po prostu wiedziałem że mama wepchnie jej głowę do tego strumienia. Zamieć bardziej nałykała się wody, niż napiła. Mama nie dała jej się porządnie wykasłać, a już pociągnęła ją dalej.
– Zammi…? – W lesie obserwowała nas kasztanowa klacz, z szeroko otwartymi oczami i cofniętymi uszami, nie domknęła do końca pyska.
– Jak dobrze cię widzieć – powiedziała radośnie mama, uśmiechając się, szarpiąc ponaglająco za lianę na szyi Zamieci, nawet krok mamy stał się mniej spięty, a bardziej rozluźniony: – Zawołasz Ajiri?
– Pomocy – wydusiła Zamieć, podnosząc głowę. Kasztanka to przecież Kometa, rozpoznałem jej zapach, prawie zapomniałem jak wygląda.
– Już rozumiem, pomogłaś jej tylko pić. – Kometa zbiegła do nas, prawie tak samo radosna jak mama. Ja już nic nie rozumiałem.
– Dokładnie.
Kometa wsparła Zamieć, od strony nie złamanego, ale wciąż poparzonego skrzydła. Mama puściła lianę na szyi Zamieci.
– Co u was słychać? – zagadała mama. Ruszyliśmy do lasu. Zamieć ledwie stawiała kopyta. Kometa pozwoliła jej iść wolniej.
– Wszystko dobrze, a u ciebie?
– Beznadziejnie. Prawie nas zabili.
– Dlaczego?
– Wiesz jakie paskudne są konie, tylko na was można polegać. Bo… Lubicie mnie?
– Szukaliśmy cię wszędzie jak zniknęłaś z synem, oczywiście że cię lubimy. Opal też, wszyscy już mu wybaczyliśmy. Może chcesz odpocząć? Zajęłabym się nią. – Wskazała na Zamieć: – Zaprowadziła do Ajiri…
– Świetny pomysł, Opal pójdziemy się przespać?
Pokiwałem głową. Mama otoczyła mnie ogonem i jak gdyby nigdy nic weszliśmy do małej jaskini gdzie już wcześniej spaliśmy. Mama zatrzymała się pośrodku niej, nagle zawracając, zakradła się, a ja skradałem się tuż za nią, czując jak szybko bije mi serce.
– Zammi normalnie taka nie jest, nie gniewaj się nią nią, jestem pewna że chciała ci pomóc – usłyszałem głos Komety, nie mogłem jej zobaczyć od lewej strony, dopóki nie odwróciłem głowy by złapać ją działającym okiem. Stała obok Zamieci, leżącej już na ziemi. Ajiri położyła przed nią sporą garść ziół.
– Są na ból i wzmocnienie, zanim zajmę się twoimi oparzeniami musisz je zjeść.
Zamieć już się za nie zabrała.
– Zammi też jest bardzo ranna… – dodała Kometa, strzygąc uszami.
– Ale pójdziesz ze mną do niej?
– Cześć. – Mama wyszła do nich, i ja też. Ajiri memłała coś w pysku. Kometa odwzajemniła uśmiech mamy: – Za bardzo się stęskniłam żeby spać.
– W takim razie opatrzę najpierw ci rany, póki zioła jeszcze nie zadziałały u Feniks – powiedziała Ajiri.
– Będzie wam przeszkadzało jeśli będę jadła małe zwierzęta tak jak Opal? – mama utknęła spojrzeniem na Komecie.
– Dlaczego? To nic takiego, chyba… – Zerknęła na Ajiri, która przytaknęła jej głową: – Mi i Ajiri nie będzie przeszkadzało.
Zamieć przysypiała, nie zdążyła dojęść wszystkich ziół. Mama kazała mi zostać i wróciła już z sarną, ucztowaliśmy, podczas gdy Ajiri opatrywała śpiącą głęboko Zamieć. Kometa skrzywiła się na nasz widok i szybko odwróciła wzrok. Mama uważnie ją obserwowała.
– Przeszkadza ci? – zapytała.
– Przyzwyczaję się… Znaczy, nie… Może… Trochę przypomniało mi to… Zresztą nie ważne, jedzcie sobie.
Zakrył nas czyjś cień, mama warknęła, zanim spojrzała za siebie. Kara pegazica stała za nami.
– Co to znaczy? – zapytała z pretensją.
– Były głodne, nic takiego. – Kometa odciągnęła ją od nas.
– Dlaczego jedzą przy tobie? – Nastroszyła czarne pióra, przeszywała nas wzrokiem.
– Bo nikomu nie powinno to przeszkadzać, akceptujemy je w pełni, prawda?
– Jeszcze o tym porozmawiamy – zagroziła i poszła sobie.
– To nie miało miejsca w tej rzeczywistości! – zawołała za nią Kometa. Dlaczego ja nikogo nie rozumiem? Czy wszyscy są tacy skomplikowani czy ja tępy?
[Celeste]
Cruzine zupełnie pochłonął malowany przez nią na skarpie obraz, nakładała barwniki z kwiatów ogonem, lekko poruszając uszami i wargami, odsuwała się od czasu do czasu by chwilę na niego popatrzeć, a ja stałam przed pustą ścianą. W głowie bynajmniej nie mając tak barwnych widoków jak przedstawiał jej obraz, zupełnie inne – ze zbyt dużymi kwiatami, rosnącymi obok miniaturowych drzew na tle jasno-fioletowygo nieba, poprzecinanego spadającymi gwiazdami – miejsce.
Zmoczyłam skrzydło w białej cieczy, chlapiąc nią na ścianę i niechcący też na Cruzine. Spojrzała na mnie zaskoczona. Uśmiechnęła się, machnęła ogonem, ochlapując moją sierść. Bawiłam się kiedyś z źrebakami, więc wiedząc na czym polega zabawa, wytarłam skrzydło o jej łopatkę.
– Sama tego chciałaś. – Pomoczyła ogon w różnych kolorach, zrobiłam tak ze skrzydłami, pryskałyśmy w siebie barwnikami. Spodobał mi się cichy śmiech Cruziny, na tyle że próbowałam się do niej uśmiechnąć, ale po prostu czułam że wyszło bardzo drętwo, jakby moje mięśnie nie były do tego dostosowane.
– Chodź, chodź – Złapała ogonem moją grzywę, biegnąc ze mną aż nad rzekę, gdzie mogłyśmy zobaczyć swoją sierść, bardziej kolorową niż moje lotki.
– Celeste… Możemy nawzajem wyczyścić sobie sierść, co ty na to?
Zmoczyłam skrzydło we wodzie.
– Czekaj, barwniki są dość smaczne.
– Czemu miałabym to robić? – zapytałam, patrząc w jej zielone oczy.
Spuściła wzrok, kierując uszy na boki, próbowała na mnie spojrzeć, ale znów spuściła wzrok, przecierając ogonem swoją tylną nogę: – Tak mi głupio, wybacz że pytałam…
– Nie, dlaczego?
– Przepraszam, Celeste. – Cofnęła się, pocierając się teraz ogonem o klatkę piersiową, błądziła wzrokiem po ziemi.
– Za co?
Milczała.
– Inni okazują w ten sposób uczucia, na przykład przyjaźń – spróbowałam to zrozumieć: – Chciałaś bym ci ją okazała?
– Nie wiem co przyszło mi do głowy… – Weszła do wody, zmywając z siebie barwniki: – To chyba byłoby zbyt wiele jak na przyjaźń. Tak mi wstyd…
– O co? Mama czasami mnie myła w ten sposób, to nic złego. Inni lubią się iskać. Choć ja czułabym się dziwnie to robiąc, ani mama ani Chaos tego nie robią. – Weszłam do niej do wody, odsunęła się, wytarzałam się, szybko pozbywając się barwników.
– Do zobaczenia, później – powiedziała Cruzina, w pośpiechu otrzepała się z wody i zniknęła za drzewami. Poszłam posprzątać barwniki, zaniosłam wszystkie pojemniki wyrzeźbione z przewróconego pnia bliżej rzeki. Poleciałam na szczyt skarpy, patrząc stąd na nasze obrazy, moje były takie puste i nijakie, zupełnie jak ja. Cruziny barwne i całkiem śmiałe, mimo że ma wciąż problemy ze śmiałością.
Na gałęzi sosny tuż obok skarpy, wylądował jasnobrązowy ptak w odcieniu bardzo zbliżonym do grzywy Irutt, z niebieskim paskiem na przodzie skrzydła i czarnym z tyłu. Zaśpiewał różnymi melodiami innych ptaków, tworząc z nich swoją własną. Spróbowałam zanucić jego piosenkę, dopóki nie spłoszył się i nie odleciał. Podjęłam jeszcze jedną próbę, przypominając sobie słowa, których użyła w jednej ze swoich improwizowanych piosenek Kometa. W końcu zaśpiewałam co czuję, jednak starając się to ukryć przed światem w różnych metaforach. Nie wiedziałam kim jestem, kim powinnam być, wciąż pragnęłam akceptacji od mamy.
– Ślicznie – powiedziała Keira kiedy skończyłam, odwróciłam się do niej spłoszona. Nie słyszałam jak weszła na szczyt skarpy. Fałszowałam gorzej od Komety. Czy w takim razie naprawdę mogła tak uważać?
– Podobały mi się twoje słowa. – Keira pociągnęła nosem, roniąc łzy. Skąd wiedziała że sama je wymyśliłam? Blakie znów spała na jej grzbiecie. Ona musi celowo mnie unikać, zbyt często to się zdarza, przecież normalnie nie śpi w dzień.
– Aż tak bardzo? – zapytałam.
– Nie, płacze bo ciocia… Za kim tęsknisz? – Odniosła się do mojej piosenki. Odszukała pyskiem mojego skrzydła, opierając o nie głowę.
– Mamą.
Zmoczyła mi pióra łzami: – Wiesz co zrobiła Erin?
– Nie.
[Pedro]
Nie mogłem już patrzeć na własną córkę, zawiodłem jako rodzic, wyzywała nas i biła, rządna swoich chorych przygód. Szarpałem się z nią, walcząc z chęcią by ją uderzyć, ile ja mogłem jeszcze znieść? No ile?
Odsapnąłem chwilę przy partnerce, właśnie kończyła opatrywać ranę na nodzę, Erin ją w nią ugryzła. Miała tyle skaleczeń i ran, a prosiłem ją by już nie zbliżała się do Erin.
– Czas dać jej odejść.
– To nasza córka…
– Jest już dorosła, co dało się zrobić to zrobiliśmy.
– A jeśli zginie? – Spojrzała na mnie, nie roniąc ani łzy, chyba była już na to zbyt wyczerpana: – Ona nas potrzebuje, nie możemy odwrócić się od własnego źrebaka.
– Chciałbym chociaż jednego spokojnego dnia z tobą. – Nie zdążyłem wtulić w nią głowę, poderwała się, bo Erin zaczęła płakać, to było coś nowego. Pewnie próbuje zagrać na jej emocjach, czego innego mógłbym się spodziewać po kimś takim jak ona? Jak to możliwe że jest naszą córką? Co takiego zrobiliśmy by los nas tak pokarał?
– Erin… – Rosita położyła się obok niej. Westchnąłem.
– Nienawidzę was. – Już uderzyła w jej bok pyskiem, aż dziw że nie użyła zębów: – Wy byście chcieli spędzić całe życie na uwięzi? – wyłkała.
Wiedziałem.
– Nie, ale… – Rosita pogładziła ją po grzywie.To nie tak że ciągle gdzieś ją zabieraliśmy, próbując zapewnić jej jakąś bezpieczną rozrywkę, dostosowaną do jej możliwości.
– Nie musiałabyś z nami siedzieć, gdybyś się posłuchała! – Nie wytrzymałem.
– Nie jestem waszą niewolnicą! – odpyskowała, jak zwykle.
– Nie, najlepiej narazić siebie i innych na śmierć, bo ci się nudzi!
– To moje życie!
– Właściwie jak dla mnie możesz iść i nie wracać.
– Pedro… – wtrąciła Rosita, po jej tonie wiedziałem co chcę powiedzieć, nie musiała kończyć. Ciągle prowadziliśmy te same rozmowy, ale może dzisiaj w końcu będzie inaczej?
– Z chęcią odejdę – odpowiedziała Erin.
– Zrobi sobie krzywdę, jak możesz tak mówić? – Rosita spojrzała na mnie z łzami w oczach.
– I co z tego? – rzuciła Erin.
– Mamy całe życie ją pilnować?
– To nasza córka…
Nie istniał żaden inny argument.
– Nie można trzymać kogoś wbrew jego woli, próbując go zmienić na siłę, tak się nie da. Zrobi co zrobi, wychowaliśmy ją, czas dać jej pójść swoją własną drogą, nie ważne jak zła by nie była. Erin ma w tym rację że zupełnie ją zniewoliliśmy.
– Zrobi sobie krzywdę…
– Nie jest już małym źrebakiem, Rosita, proszę cię, wiesz że nie da się jej pomóc. Straciliśmy już tyle chwil z Keirą i Blakie.
– Nie możemy się poddać.
– Zrozum, nigdy nie dotrzesz do Erin, bo ona nie chce pomocy.
– Jakiej znowu pomocy? – wtrąciła Erin.
– Ile razy matka ma ci to tłumaczyć byś zrozumiała?
– Jak mam się z kimś przyjaźnić przy was? Wszystko chcecie wiedzieć. – Położyła uszy, ja wiedziałem, po prostu wiedziałem że ten jej płacz był udawany.
– Nieskończoność razy będziesz jej tłumaczyć, Rosita.
Rosita uwolniła ją. trzymaliśmy ją na grubej lianie, inaczej nie moglibyśmy w ogóle spać, bo by uciekła. Wstała, nieco chwiejnie. Nie chciałem sobie wyobrazić co by było gdyby była całkiem sprawna.
– Zobaczyłabym źrebaka Zammi – powiedziała Erin.
– Nie ma mowy. – Popatrzyłem na Rosite, spuściła wzrok, cofając uszy, dobrze wiedziałem że martwi się o Irutt. Musiałem przyznać że nie mam siły zajmować się sam Erin, tylko dlatego jeszcze jej nie odwiedziła. Nie mieliśmy pojęcia co się tam dalej dzieje.
– Pójdziemy znowu poza terytorium – dodałem.
– To już nudne.
– Ciesz się chociaż z tego.
[Erin]
Aha, zostawią mnie. Chyba Rosita musiałaby umrzeć by Pedro się odczepił, bo ona nigdy tego nie zrobi. Każdy dzień jest taaaką męką. Wszystko mnie omija. Mam patrzeć na te same nudne drzewa, podziwiać krajobrazy? Jeny, tu nawet nie ma nic ciekawego, wszystko tylko to co znam. Oni nawet nic nie mówili. Nienawidzę ciszy. Już nie mogę.
Rzuciłam się matce do oka, odsunęła głowę, zraniłam ją w policzek. Pedro mnie uderzył. Przewrócił. Nieźle. W końcu. Kopnęłam go w nogi, prowokując drwiącym śmiechem.
– Zostaw ją! – Matka mnie osłoniła. I to by było na tyle. Chyba że… Podniosłam się.
– Nawet nie próbuj – ostrzegł Pedro: – Bo za chwilę wrócimy na polanę i spędzisz tam kilka dni.
– Uderzyłeś mnie! – krzyknęłam.
– Nie wytrzymałem, Rosita – powiedział patrząc w oczy mamie.
– Wiem…
Nie ma mu tego za złe? Nawet się nie pokłócą? Hm… Tata nosi naszyjnik, co mogłabym z nim zrobić?
– Dasz mi swój naszyjnik, tato? – zapytałam.
– Zapomnij. – Pedro położył uszy.
– Może daj jej go, uspokoi się jak czymś się zajmie – wytłumaczyła mu mama, czasem zrobi coś pożytecznego.
– To pamiątka rodzinna.
Tym bardziej go chciałam.
– Zrobimy ci inny naszyjnik, poszukasz co ci się podoba? – Mama odwróciła się do mnie.
– Już wiem, skrzydło nietoperza.
– Pewnie, pójdziemy do jaskini gdzie śpią i zabijemy jednego – powiedział ironicznie ojciec.
– Naprawdę? – udałam że nie rozumiem, uwielbiam go wkurzać.
– Wybierz coś innego, albo zapomnij o swojej ozdobie.
– No dobra. – Przeszłam obok Rosity, Pedro zbyt dobrze pilnował swojego naszyjnika, schyliłam głowę odrzucając na bok kamienie.
– Mogłabyś spotykać się z innymi, jeśli tylko dobrze byś się zachowywała… – zaczęła matka. Rzuciłam się przed siebie.
– Erin! – krzyknął ojciec. Obejrzałam się, zostawiłam ich daleko z tyłu, przeskoczyłam przez skałę wystającą z ziemi. Prawie straciłam równowagę, coś strzyknęło mi w głowie, jak zawsze w tych momentach, tym razem całkiem nieźle sobie poradziłam. Zatrzymałam się dopiero przy samej krawędzi skarpy. Patrząc jak kamyki lecą w dół i obijają się o skalną, kolorową ścianę. Siostra leżała sobie kilkanaście kroków dalej, przy Celeste na tej samej skarpie, żaląc się jej na mnie. A Blakie udawała że śpi, pff, jaka ona uległa, gdyby zniknęła miałbyśmy tyle możliwości. Mogłybyśmy się z Keirą zamienić miejscami.
– Hej, żadna z nas nie spadła z tego pnia, co tak przeżywasz? – Poszłam do nich, idąc przy samej krawędzi. Celeste w przeciwieństwie do innych, patrzyła na mnie z całkowitym spokojem. Ciekawe czy ruszyłaby się gdybym skoczyła? Nie warto, bolało by.
– Erin? – Kei nastawiła ku mnie uszy, wyciągając głowę: – Jesteś przy krawędzi? – Poderwała się, łał, wiedziała po samym odgłosie moich kopyt.
– Dlaczego ta ściana jest kolorowa?
– Celeste malowała po niej z Cruziną.
– Serio? Czemu mi nikt nie dał spróbować?
Oho, rodzice już tu biegną. Keira usłyszała ich przede mną, strzygnęła uchem w ich kierunku.
– Kryj mnie. – Zbliżyłam się do niej: – Odwrócić ich uwagę, a ja ucieknę.
– A jak znów się zranisz?
– No weź, Kei, umieram z nudy, przywiązują mnie lianą do drzewa, a tata mnie nawet dzisiaj uderzył, dotknij. – Podsunęłam jej obity bok, zanurzyła pysk w mojej sierści: – To jak? Pobiegniesz do nich?
– Nie wiem…
– Nie bądź taka, zrób to dla mnie, niech Blakie poudaje chorą czy coś, mama nigdy tak dobrze nie czytała jej w myślach jak nam, odwdzięczę się, porobimy co będziesz chciała.
– Ale ja nie jestem chora. – Blakie się odezwała, unosząc głowę i otwierając oczy: – Możecie mnie w to nie wciągać?
– To lepiej byś była – szepnęłam, zbliżając pysk do jej uszu: – Bo wiesz, możemy się ciebie łatwo pozbyć z Keirą, lepiej rób co ona chce. Jesteś tylko irytującym wyrostkiem na jej ciele.
Spojrzała na mnie nieprzyjaźnie, no mogłoby być całkiem interesująco, gdy nie łzy w jej oczach, złapała kij z ziemi, kładąc głowę z powrotem na kłębie Keiry.
– Nie chcesz spędzić czasu z rodzicami? To tylko małe oszustwo – dodała Keira.
– Jeny, zaraz tu są, pospieszcie się. – Popchnęłam je: – Jesteś ciężko chora Blakie – rzuciłam za siebie, spadając stąd, zbiegłam mniej stromą drogą niż normalnie bym wybrała, ale teraz chciałam szybko i sprawnie oddalić się od rodziców.
[Keira]
– Mamo, tato! – podbiegłam do nich. Tata próbował mnie ominąć, ale obróciłam się, blokując mu drogę, moją prawą stroną gdzie tkwiła Blakie, wciąż opierała głowę na moim kłębie, nic nie robiąc: – Stało się coś złego…
No dalej Blakie, tak jak ustaliłyśmy, chociaż powiedz im że się naprawdę źle czujesz. Oboje bardzo się spieszyli, słyszałam po ich niespokojnych ruchach i oddechach.
– Zostanę z nimi – powiedziała mama.
– Tato! – Złapałam go za grzywę, słysząc że zrobił już krok: – Blakie… – i dalej nic nie powiedziałam, bo mama poczułaby że to kłamstwo. Okropnie się denerwowałam, więc powinno się udać, gdyby w końcu Blakie zaczęła współpracować.
– Co z nią? – zapytał tata: – Co się stało, skarbie? – Pochylił nad nią głowę.
– Pobiegnę dalej szukać Erin – powiedziała mama.
– Mamo, musisz zostać, to ważne. – To naprawdę ważne, muszę pomóc uciec Erin. Przecież nie chciała żebym spadła z tego pnia, to ja się poślizgnęłam. Erin nie byłaby tak zdesperowana i rządna przygód gdyby jej ich nie zabraniali. W dodatku tata ją uderzył! Nie chcę by do nich wracała. I by znów ją bili, ona nigdy nie będzie im posłuszna.
– Blakie, co ci jest? – pytał tata: – Powiesz nam?
– Coś cię boli? – dodała mama.
– Jesteś na nas zła? – zgadywał tata. Usłyszałam jak ktoś cicho stąpa kopytami po ziemi. Celeste. Poczułam jej zapach niedaleko.
– Erin żeby odwrócić waszą uwagę, kazała jej udawać chorą, groziła jej by to osiągnąć – powiedziała Celeste.
Celeste nas wydała. A ja myślałam że mnie lubi… Woli ode mnie Cruzine? To przez Blakie? Z Cruziny nikt nie wyrasta. Chciałam mieć tylko dobrą przyjaciółkę, której mogę się zwierzyć. Celeste już nie mogę.
– Wiesz dokąd pobiegła? – zapytała mama.
– Zbiegła z łagodniejszego zobacza klifu.
– Idziemy – powiedział tata: – Trzeba znaleźć waszą siostrę zanim zrobi coś głupiego.
Ruszyłam za nimi, trzymając się z tyłu, czułam zapach Celeste tuż obok i słyszałam ją.
– Wielkie dzięki – powiedziałam do niej: – Już nie chcę się z tobą przyjaźnić.
– Wstawiłam się za Blakie, bo też chciałabym by ktoś się za mnie wstawił, pomógł mi, wtedy gdy Meike kontrolowała moją mamę i mnie.
– To nie jest to samo, Blakie nic by nie ucierpiała gdyby trochę nam pomogła. A nawet by zyskała.
– Co by zyskała okłamując nas? – zdenerwował się tata: – Jeśli wasza siostra nie chce czegoś robić to macie to uszanować i jej nie dręczyć. I w ogóle. Kiera, dlaczego pozwoliłaś Erin jej grozić? Powinnaś chronić Blakie.
Spuściłam głowę. Blakie ciążyła mi teraz jak nigdy dotąd.
– Słucham. Czemu na to pozwoliłaś? – naciskał tata.
Celeste odłączyła się od nas lecąc w swoją stronę. Myślałam że jeszcze pomoże moim rodzicom szukać Erin.
– Lepiej porozmawiamy z nimi o tym jak już będą w trójkę, na spokojnie – powiedziała mama, przyspieszając kroku.
– Gorzej jak z Erin znów nie da się rozmawiać.
– Keira wie że musi się opiekować Blakie i chce się też opiekować Erin, to zrozumiałe. Ja też chciałabym by wszystkie moje siostry były szczęśliwe.
Wcale nie chciałam się opiekować Blakie, chciałam się od niej uwolnić chociaż na jeden dzień, a najlepiej na zawsze. To moje ciało, powinnam móc o nim w pełni decydować, jak każdy.
[Linnir]
– Sądzę że warto spróbować – szepnęła Chaos do Cruziny. Leżałam i zamykałam na coraz dłuższe chwilę oczy, z wspartą głową o grzbiet Irutt.
– Nie wiem czy pamiętam jak to się robiło, byłam wtedy źrebakiem – odpowiedziała jej szeptem. Ktoś za nami się zakradał. Podniosłam się, wychodząc mu naprzeciw.
– Zammi.
Trzymała się bliżej ziemi, zatrzymała się, przenosząc na mnie wzrok, za jej ogonem podążał Opal.
– Chciałam tylko zobaczyć Irutt… – Przysunęła do siebie syna ogonem.
– Z ukrycia – dokończyłam za nią, kładąc uszy.
– To nie jego wina – Objęła małego też głową, jeżąc sierść na grzbiecie. Chaos zatrzymała się obok mnie, a Cruzina została nieco z tyłu, spoglądając na Irutt.
– Tylko twoja.
– Przepraszam…
– To nie wystarczy – przerwałam jej: – Nie przychodź tu więcej.
– Przecież się przyjaźnimy.
– Rozumiem że jesteś na nią zła… – spróbowała Chaos, szybko jej przerwałam.
– Ktoś musi zdecydować za Irutt, dopóki się nie obudzi, a ja nie chcę widzieć Zammi ani Opala w jej pobliżu.
– Przepraszam, Linnir. – Mały popatrzył na mnie swoim jedynym okiem: – Nie chciałem nikogo skrzywdzić, ale..
– Zrobiłeś to.
– Przestań to robić – warknęła Zammi.
Uniosłam uszy, spięłam mięśnie, zbliżyłam się do nich, by w razie potrzeby osłonić też szybko Chaos. Cruzina trzymała bezpieczną odległość.
– Możesz mnie traktować jak chcesz, nawet zgnoić, ale nie Opala.
– Zastanów się nad tym co mówisz, bo ja jestem daleka od takiego traktowania kogokolwiek. Po prostu po tym co się stało już wam nie ufam i mam prawo nie chcieć waszego towarzystwa.
Chaos stanęła między nami, posłałam jej zdziwione, a zarazem niezadowolone spojrzenie. Ja nie wtrącałabym się w jej sprawy, chyba że wyraźnie by o to poprosiła.
– Porozmawiajmy spokojnie na osobności – zdecydowała, patrząc bez emocji na Zammi. Zawróciłam do Irutt, obróciłam ją na bok, czując że jest bardziej zimna niż powinna, więc zabrałam ją na grzbiet do jaskini, tam okryłam ją sianem. Zajrzała do nas Cruzina.
– Wszystko dobrze? – szepnęła, jak gdyby bała się ją obudzić. Cieszyłabym się gdyby komukolwiek się to udało.
– Zmarzła, położyłabyś się obok niej? – Cofnęłam uszy.
– Jasne… – Ułożyła się ostrożnie, dopiero po chwili przywierając do Irutt, cała spięta, trzymała przy sobie ogon.
– Zrobiłabym to sama, gdybym mogła – przyznałam.
– Domyślam się…
[Opal]
Chaos tak długo tłumaczyła mamie, właściwie to co powiedziała Linnir, na wiele różnych sposobów – choć raz zrozumiałem od razu o co chodzi – że zasnąłem. Obudził mnie dopiero krzyk Zamieci, zostałem sam w małej jaskini, wybiegłem z niej. Zwolniłem niedaleko Zamieci, skradając się ten kawałek do krzaków, rosnących przy polanie, na której nocowała.
– Już, już podaje ci zioła na ból. – Ajiri przebiegła obok nich. Zamieć stękała z bólu, kołysząc się w przód i tył, roniła łzy.
– Co się stało? – Przyszła do niej Chaos.
– Dotknęła mojej rany po ogniu. Skąd czerpiecie odwagę by traktować mnie w ten sposób?
– Zapewne nie zadała ci tego bólu celowo.
– Przynieś mi coś do jedzenia, najlepiej jajka.
Przy Zamieci leżała już sterta trawy i woda, nie tknięta ani odrobinę.
– Słucham?
– Pozbawili mnie moich piór pod oczami, ale nadal jestem waszą boginią, Feniks.
– Proszę. – Ajiri wróciła i podała jej zioła.
– Przynieś jajka – ponagliła Zamieć Chaos.
– Obawiam się że będziesz musiała zadowolić się na razie trawą. – Chaos poszła do lasu.
– Kometa wybrała dla ciebie najlepsze źdźbła – powiedziała Ajiri, polewając trochę wody na skrzydła Zamieci.
– Nie jadam trawy.
– Czyli mięso?
– Owoce, jajka, niektóre zioła, gałęzie, ale tylko z owocowych drzew. A ta woda jest za brudna. – Wskazała jej na skorupę z wodą.
– Brudna?
– Nie widzisz tych pyłków?
– Zgoda, przyniosę ci nową, nie ma sensu się kłócić po nocy i zerwę ci parę smaczniejszych ziół. Zjedz na razie te na ból, muszę zmienić ci opatrunek, za dużo wyleciało ropy, trzeba to oczyścić… – mówiła Ajiri już się oddalając. Zza drzew wyszła do Zamieci klacz z ciemnoszarym zadem, resztą ciała fioletowo-szarym, oprócz białych nóg i połowy pyska i uszu, i dwóch ciapek po obu stronach głowy. Wyglądała jak Keira, tyle że bez Blakie na łopatce.
– Ale nietoperz z ciebie – skomentowała, oglądając skrzydła Zamieci. Odzyskała wzrok? I gdzie się podziała Blakie? Pozbyła się jej?
– Jestem…
– Boginią, ja też. Mniej żałosną od ciebie. Jeny Feniks, jak mogłaś się oparzyć własnym ogniem? Pff… I to ciebie czczą pegazy, serio? – Uśmiechnęła się kpiąco.
– Kim jesteś?
– Nie pamiętasz?
– Zostaw ją, Erin. – Przybyła Kometa, podkreślając imię nie Keiry. Ale dużo osób krąży wokół Zamieci. Kometa położyła uszy, patrząc niezbyt przyjemnym wzrokiem na klona Keiry: – Jestem pewna że nie jesteś żadną boginią…
– A skąd wiesz? – Jej kpiący uśmiech nie znikał z pyska: – To ciało mnie oczywiście ogranicza.
– Na pewno nie jesteś…
– A jakie masz dowody że tak nie jest?
Zastrzygła uszami, znów je kładąc: – Tak nie… Chyba tak nie wygląda… Właściwie nie wiem, ale…
Erin okrążyła ją, szepcząc jej złowrogim głosem do ucha: – Jestem przeciwieństwem Feniks.
Kometa skrzywiła się, a w jej oczach błysnął lęk. Erin parsknęła śmiechem.
– Odejdź stąd. – Zamieć się podniosła, oboje musieliśmy usłyszeć co szepcze Erin.
– Zmuś mnie.
Ajiri wróciła z garścią ziół i gałęzi. Błe. Ziva przynosiła lepsze pyszności.
– Jak miło, to dla mnie. – Erin wzięła garść od niej.
– Nie, to nie jest możliwe, a jeśli jest… Nie może być – Kometa się otrzepała.
– A co wy myślały? Istnieją też złe boginie. – Erin zaczęła jeść. Ajiri odłożyła resztę przy Zamieci, zabierając ukradkiem coś dla siebie i tylko ja to widziałem. Kometa i Zamieć skupiły się na Erin.
– Udowodnij – nalegała Zamieć.
– Nie! – zaprotestowała Kometa.
– Na kim wypróbować – zastanowiła się Erin, zatrzymała wzrok najpierw na Komecie, która wstrzymała oddech, a potem na Zamieci.
– Na nikim – odpowiedziała jej Kometa: – Wolę uwierzyć ci na słowo zamiast to sprawdzać.
– Gotowe. – Erin spojrzała na Zamieć, uśmiechając się zadowolona: – Może nie zadziała tak od razu, ale jutro zgnijesz.
– Więc się odrodzę – oznajmiła z przekonaniem Zamieć.
– Po moich mocach nikt się nie odrodzi.
– Beze mnie świat upadnie, tego chcesz?
– Świat wcale cię nie potrzebuje, poza tym nie jesteś pierwszym feniksem którego zgładzę.
Ajiri zjadła już prawie połowę tego co przyniosła, a to dość sporo. Mógłbym się z nią ścigać w jedzeniu, jeśli pozwolili by mi jeść to co lubię. Kometa obserwowała chwilę Zamieć i Erin, schyliła głowę, szepcząc coś do Ajiri. Ajiri jej przytaknęła.
– Jestem pewna że możesz zrobić tym razem wyjątek. – Kometa podeszła do nich bliżej, cofając uszy.
– A co? Chcesz zająć jej miejsce?
– Nie, ale… Pomyśl ile mogłybyście osiągnąć łącząc siły.
– O czym ty mówisz? Jak można połączyć rozkład z odradzaniem? – wtrąciła Zamieć. Ajiri powoli się wymykała.
– Przecież… Najpierw musi coś… Się rozpaść, by mogło się odrodzić, więc właściwie to się łączy, poniekąd… Znaczy, wszystko jest możliwe… Co ty na to Erin?
– Ale ona. – Wskazała pyskiem na Zamieć: – Jest pozbawiona mocy, po co mi ona?
Ajiri wróciła z dwójką koni, siwym i szaro-szarym. I Keirą, trzymała nisko zwieszoną głowę, w przeciwieństwie do Blakie.
[Keira]
Przyszłam przyłapać Erin z rodzicami, trzymając głowę najniżej jak się dało, by siostra wiedziała, jak bardzo nie chciałam by tak się stało. Rodzice długo jej szukali, aż w końcu Ajiri powiedziała im gdzie jest.
– Serio? Oni mają mnie niby powstrzymać? – zakpiła Erin.
– Oczywiście – odpowiedziała Kometa: – Bo nie jesteś żadną boginią, gdybyś nią była to przecież już dawno skorzystałabyś ze swoich mocy i żaden kryształ by cię nie powstrzymał, bo… Dlaczego miałby działać na bogów? Na pewno nie działają na kogoś silniejszego od zaklętych czy jednorożców.
– No wiesz! Ja ci uwierzyłam! – wykrzyknęła Erin, zachwycona: – Nauczysz mnie?
– Nie ma nawet mowy – powiedział tata, oddalając się ode mnie, jego kroki zbliżały się ku Erin.
– Nie miałam takiego zamiaru, nigdy w życiu – dodała Kometa: – Właściwie też byłaś całkiem przekonująca… Ale to nie znaczy że masz tak robić!
– Dziękuje, myślałam że uciekła – mama też już poszła ku nim.
– Ach! Mogłam to zrobić – stwierdziła Erin.
– Kłamała? – zapytał obcy głos, należący do klaczy. Uniosłam głowę, nasłuchując.
– Kto wie?
– Erin, przestań – słyszałam jak tata stuknął nerwowo kopytami, przemieszczając się z powrotem ku mnie i jak Erin się zaparła, a potem parsknęła odpuszczając.
– Wiem że nie ty mnie zdradziłaś – siostra szepnęła mi do ucha.
– Zrobiła coś komuś? – zapytała mama.
– Do końca nie wiem, ale mi, Feniks i Ajiri nie zdążyła nic zrobić – odpowiedziała Kometa. Po mojej prawej stronie zaszeleściły liście, wiatr zmienił kierunek przynosząc ze sobą obcy zapach. Jakby…
– Tato, tam coś jest – Wskazałam mu kierunek, słysząc jak drapieżnik się wymyka.
[Opal]
Erin wyrwała się Pedro, niemal mnie startowała, wyskakując mi naprzeciwko. Nie zdążyłem uciec, w skradaniu od zawsze byłem lepszy niż bieganiu.
– Ty jesteś, Opal – wpatrywała się we mnie zachwycona.
– Tak…
– Erin. – Siwa klacz odciągnęła ją ode mnie, nerwowym szarpnięciem za jej grzywę.
– Hej!
Za mną stanął tata Keiry. Do moich chrap uderzył cudowny zapach, zaschniętej krwi na nodzę klaczy i na ciele ogiera. Docierał z dwóch stron na raz, zupełnie mnie dezorientując. Zamieć uniosła mnie delikatnie, za luźną skórę przy kłębie, wkładając sobie na grzbiet, wtuliłem głowę w jej grzywę, korzystając z tego że mogłem ukoić się jej zapachem.
– Wracamy Erin – zdecydował tata Keiry.
– Nie zrobiłam nic złego! Zapytaj reszty.
~*~
Przespałem się na grzbiecie Zamieci, zwijając w kłębek, podczas gdy ona jadła. Kometa musiała iść, reszta też i została z nami tylko Ajiri. Wstałem dopiero jak niebo zostało pozbawione swoich ciapek, pozakrywały je białe obłoki. Ziewnąłem, przeciągając się i orientując po chwili że wciąż jestem na grzbiecie Zamieci. Zeskoczyłem z niego, otworzyła oczy. Przeturlała do mnie jajko.
– To dla mnie?
Pokiwała głową.
– Dlaczego jesteś taka miła? – zapytałem, chrupiąc już skorupki. Ułożyła mi prościutko grzywkę na czole. Wygładziła sierść jak mama, poprawiła mój ogon.
– Dotrzymasz mi towarzystwa.
– A mama?
– Zobacz, mam jeszcze jedno. – Wydobyła jajko spod opatrzonego skrzydła. Mniam! Spałaszowałem je, aż podrygiwał mi radośnie ogon. Zamieć wyrównała swoje opatrunki. Ułożyła się bardziej ładnie niż wygodnie. Wyczyściła mi sierść od jajka.
– Jeszcze?
– Ostatnie. – Podała kolejne, trochę większe od dwóch poprzednich: – Ajiri wykopała dla ciebie mały staw, możesz w nim popływać.
W wodzie pływały małe czerwone owoce. Od razu tam wskoczyłem, złapanie ich nie było takie proste jak mi się wydawało. Obejrzałem się na Zamieć, pierwszy raz widząc na jej pysku uśmiech. Uśmiechała się do mnie? Poczułem zapach świeżej krwi. Mama przyniosła mi coś większego, bez namysłu rzuciłem się na coś podobnego do jelenia, a jednak bardzo innego. I smakowało inaczej.
– Co to?
– Młody łoś.
– Gdzie byłaś?
– Upolować go dla ciebie, skarbie. – Polizała mnie po głowie, po chwili przyłączyła się do jedzenia, objęła mnie ogonem. Coś czułem że po posiłku się powygłupiamy. Często tak robiliśmy.
Pobiegłem napić się wody od Zamieci, zatrzymując spojrzenie na własnym odbiciu. Przypomniałem sobie kilka kropelek krwi na nodzę taty, chciałem je tylko zlizać, ale nie mogłem się powstrzymać i wgryzłam się w niego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz