sobota, 21 grudnia 2024

:: Jad ::

[Ullun]


Mój zły dzień, jedna wpadka, okropny finał.

– Udało się! – Zammi, prawie we mnie wpadła, kły jak zawsze szpeciły jej uśmiech. Jej brzuch zwiększył swoją objętość. Całe życie wierzyłem że jednorożec nie może rozmnożyć się z hybrydą, a tymczasem moje źrebię zaczęło się w niej rozwijać. Uwierzyłem w to dopiero, nie gdy Irutt, a potem Linnir sprawdziły czy źrebię faktycznie tam jest za pomocą magii, ale gdy Irutt pozwoliła mi skorzystać z magii Beerha i samemu poczuć obecność źrebaka. Przodkowie, czy to oznacza że zaciążyłem też inne hybrydy? Musicie wiedzieć że nie porzuciłbym umyślnie swoich źrebiąt.

Ono śniło mi się po nocach, bałem się jak nie wiem, co z nim będzie. Przodkowie, oby odziedziczyło jak najmniej cech mrocznego konia i oby urodziło się zdrowe.

– Ullun! – wykrzyknęła radośnie Zammi, zjawiła się w wejściu małej jaskini, właśnie jadłem; od paru dni, odkąd Zammi zaczęło cieknąć mleko, czekałem tutaj na pojawienie się źrebaka: – Już tu jest.

– Kto?

– Urodziłam.

Wszedłem za nią do małej jaskini. Źrebak leżał już umyty. Odziedziczył po mnie róg, na razie okrągły i przypominający bardziej czarny kamień wyrastający z czoła. Sam byłem ciekaw czy już taki zostanie czy jednak mu jeszcze urośnie. Może wkrótce jego grzywka tak jak i moja go zakryje. Jego pozbawiona grzywy szyja mnie nie odstraszała, dodawała mu uroku. Mały przysypiał, co chwilę opadała mu główka, nogi podwinął pod siebie niczym kot, ogonem otulił cały swój bok, nie był na razie dłuższy od jego ciała. 

– Pił już mleko?

– Tak. – Zammi ułożyła się przy nim, otulając go zarówno sobą samą jak i ogonem, polizała go po czole. 

– Wygląda jak mały jednorożec – Dotknąłem syna pyskiem, otworzył oczka, intensywniej czerwone niż u Zammi. Jedna z jego tylnych nóg kończyła się kopytem, druga racicą, wiadomo jak u mamy. Wyprostował przednie nogi, zamiast zwykłych racic miał trzy kopytno-podobne wyrostki. Ziewnął, odsłaniając bezzębne dziąsła i dwie pary drobnych kłów. Złapałem syna wokół tułowia podnosząc. Utykał przy chodzeniu, najbardziej na lewą tylną nogę, krótszą od pozostałych.

Nauczył się już tak koślawo biegać. Zammi się z nim wygłupiała. Zachowywała się jak jego koleżanka, a nie matka. Miły dla ucha śmiech syna tylko trochę wynagradzał jego nieproporcjonalne nogi. Zam przeturlała się z małym, zatrzymując się na własnym grzbiecie, posyłając mu szeroki uśmiech. Ogierek ziewnął, zasypiając na brzuchu Zammi. 

Wyszedłem na moment po pomarańczowy kryształ, przyłożyłem go ogonem do klatki piersiowej syna, jego nogi wyglądały teraz normalnie, jak zwykłe racice, kły też pewnie zniknęły. 

– Teraz jest idealnie. – Przeniosłem wzrok z syna na Zammi, jej uśmiech zniknął z pyska, wpatrywała się we mnie zmartwiona. Złapała ogonem za mój ogon, nie, złapała za kryształ, który trzymałem.

– Nie chcę by udawał kogoś kim nie jest.

– Przecież jest jednorożcem, nie musi być jednocześnie potworem, bez urazy.

Objęła małego ogonem, kładąc go ostrożnie obok siebie, obróciła się na brzuch, zasłaniając źrebaka sobą. Warknęła jak chciałem ją obejść, by dostać się do syna.

– Co ty wyprawiasz?

Lizała źrebaka po głowie, jej ruchy stały się nerwowe, a na grzbiecie sierść się uniosła.

– Będzie szczęśliwszy jeśli będzie jednorożcem, też powinnaś założyć żółty kryształ. Zammi?

– Nie. – W jej oczach zebrały się łzy, błysnęły złowrogo. Z moich obserwacji i słów innych wynikało że to nieszkodliwa, naiwna, przyjazna, do tego uległa kretynka. Więc o co tu chodzi? Wszyscy kłamali?

– Popatrz na jego nogi, chcesz go takiego pokazać reszcie? Przecież nas wyśmieją. I do tego przez nie utyka.

– To moi przyjaciele, nie zrobią tego.

Co jest złego w tym że chcę syna swojego gatunku, bez okropnych dodatków? Przecież to ja chciałem źrebaka.

– Naprawdę jesteś naiwna. Obgadywalii mnie gdy myśleli że nie słyszę, naśmiewając się z mojego marnego rogu, a co dopiero ciebie. – Wymyśliłem tą historyjkę, ale na pewno nie była daleka od prawdy. Gdybym miał w pełni rozwinięty róg ani Cruzina ani Irutt by mnie nie odrzuciły.

– Naprawdę? – Zammi popatrzyła na mnie, cofając uszy: – To do nich niepodobne.

– No właśnie, nie powiedzą ci tego wprost, ale będą gardzić naszym synem jeszcze bardziej niż nami.

– Nie mogą. – Podniosła się, wkładajac małego na grzbiet, wymknęła się z nim do lasu. Już bałem się że pójdzie go im pokazać, by przekonać się czy mam co do nich rację.. Zaniosła malca daleko od obszaru jaki zajmowaliśmy. 

– Dokąd idziesz? – zapytałem.

– Wychowamy go z dala od innych.

Nie o to mi chodziło.

– Łatwiej byłoby założyć mu kryształ. – Zabrałem ów kryształ ze sobą.


~*~


Odeszliśmy, nikomu o tym nie mówiąc. Chodziłem za Zammi jak cień. Nie pozwalała mi się zbliżać do źrebaka. Traciła apetyt z dnia na dzień i chodziła na wpół nieprzytomna, zasypiając co chwilę na stojąco i budząc się gdy nadto się zbliżyłem. Synek ranił ją swoimi miniaturowymi kłami przy każdym piciu mleka, ale jak łatwo się domyślić Zammi wciąż nie chciała bym założył mu kryształ, więc jej drobne rany na wymionach nigdy się nie goiły. Bawiła się z nim, osowiała i pozbawiona energii. Doszło do tego że przypominałem jej o jedzeniu, by w ogóle miała czym go karmić. 

Zatrzymaliśmy się w średniej wielkości grocie. Położyła się z małym, wylizywała mu gęstą sierść na grzbiecie, coraz bardziej senna. Aż w końcu zasnęła i tym razem nie obudziła się gdy podszedłem. Co gorsza nie dało się jej nawet obudzić na kolejne karmienie. 


~*~


– To od taty – szepnąłem, przykładając do małego pomarańczowy kryształ ogonem, dotknąłem go rogiem umieszczając w jego klatce piersiowej. Obwąchiwał moją grzywę, łaskocząc. Kły zniknęły, gęsta sierść na jego grzbiecie i straszne nogi też, wyglądały teraz jak najzwyklejsze racice, a on sam jak malutki jednorożec. 

Przez najbliższe dni pił mleko mamy, kładł się przy jej brzuchu i ssał, moje zadanie polegało na tym by przewracać nieprzytomną Zammi, z boku na bok, co jakiś czas. Uppe uczył się bardzo szybko i ciągle chciał się bawić. Na ciele Zammi, jej grzbiecie nosa, klatce piersiowej i po bokach, powyrastały dziwne wyrostki kostne, wyglądały jak miniaturowe szpony mrocznych koni.

Dziś przyniosłem Uppe nieco trawy, zacząłem jeść pierwszy, położył się przy mnie, dotknąłem jego boku ogonem, wziął garść, ochoczo naśladując moje ruchy żuchwą.

– Błe… – Otworzył pysk, wytykając język i potrząsając głową, pozbywając się na wpół przeżutej trawy z pyszczka: – To gorzkie.

– Uppe, jednorożce nie jedzą niczego innego.

– Ale tato… – Zbliżył chrapy do trawy, wąchając chodzącą po źdźble biedronkę, zlizał ją językiem, poszukał dla siebie więcej robaków. Jego wzrok przyciągnęła mysz, przy ścianie jaskini, pobiegł za nią aż na zewnątrz, tam ją dopadł i pożarł. Stałem jak wryty, kryształ pomógł tylko powierzchownie.

– Ullun…? – Zammi uniosła głowę: – Co się stało?


~*~


Zdjęła mu kryształ, a ja nie miałem nic do powiedzenia, uczyła go łapać małe zwierzęta. Właściwie nie byłem im już potrzebny. Jednego dnia Zammi wyrwała sobie wszystkie kostne szpony, wolałem o to nie pytać, to chyba jakiś dziwny rodzaj choroby czy coś. Rany po nich zresztą szybko się zagoiły. 

Ukryłem biedną wiewiórkę, we włosach na końcu ogona. Uppe zdążył pokaleczyć jej trochę grzbiet, ale szybko powinno się zagoić. Wiewiórka podrygiwała, odsłoniłem ją, cała zesztywniała, zapadając w sen i przestając oddychać. Jej rana miała dziwny zapach, jakby… Trucizny? Jadu.

Uppe ma go w kłach. To przez jad Zammi osłabła i spała kilka dni po porodzie, teraz chyba się uodporniła. Może przez ten jad obrosła tymi kostnymi wyrostkami? Teraz może nie było po nich śladu, ale nadal to trochę dziwne. Mały koniecznie musi założyć znów kryształ. Wdepnąłem w gałąź, uniosła się i drasnęła mi przednią nogę. Poleciało trochę krwi. 

– Zam, nasz syn… Ach! – krzyknąłem z bólu, nasz syn wgryzł się w moją nogę. Zaczął zjadać mi ją żywcem, czułem jak mięśnie już mi drętwieją. To źrebię to potwór. Kopnąłem go, nie chciał mnie puścić, wgryzł się bardziej. I wtedy wpadłem w panikę. Wyrywałem mu oba uszy, próbując go od siebie odczepić, przebiłem zębami jego oko, jakby coś w niego wstąpiło i nie czuł już bólu. Rzucałem się uderzając jego głową o pnie drzew, o skałę. Nie chciałem jeszcze umierać. Połamałem mu róg, wybiłem zęby. Zammi rozerwała kłami moje gardło. Upadłem, czy to przez jad, czy przez śmiertelną ranę. Płakała, zajmując się od razu ranami nieprzytomnego, może nie żywego Uppe. Mój syn… Czy ja zabiłem własnego syna?

Świat powoli bledną przed moimi oczami. To kara za to że zapragnąłem źrebaka z hybrydą? Przodkowie, nie opuszczajcie mnie, błagam, wybaczcie za wszystko co złego zrobiłem. 


[Opal]


Zabiłem tatę… Mama do mnie przyszła. Wylałem wodę, wpadając na pojemnik. Złapała mnie ogonem, przygarniając do siebie, nie pozwoliła uciec. Tata nie oszpecił mnie bo mnie nienawidził, on się bronił.

– Zabiłem tatę… – wyłkałem. Mama polizała mnie pod włos. 

– Co ma na myśli? – zapytała Zamieć. 

Mama nie przestała przeczesywać mi futro, nie w tą stronę co trzeba.

– Próbował go zjeść?

Rozpłakałem się na dobre, wyrywając się mamie. Przycisnęła mnie mocniej do siebie, kontynuując mycie. W końcu zabrała mnie na grzbiet do naszej jaskini i tam pielęgnowała tak długo, aż zasnęłem, dodatkowo zmęczył mnie strasznie płacz.


~*~


Obudziłem się równie zmęczony co przed zaśnięciem, mama wtulała mnie w swoją napuszoną sierść na grzbiecie, mocno trzymając ogonem. Z oczu popłynęły mi łzy.

– Mogę nosić pomarańczowy kryształ? 

Podniosła głowę, zwracając ją ku mnie: – Nie chcesz już być sobą? – Wyglądała na smutną z tego powodu.

– Nie.

– Ale wtedy będziesz nieszczęśliwy. – Dotknęła pyskiem mojego boku.

– Teraz jestem nieszczęśliwy.

– Nie zrobiłeś nic złego, skarbie, to wszystko moja wina. – Uszy jej opadły.

– A… Tata? I Irutt? 

– Tata bardzo cię skrzywdził.

– Ale ja najpierw skrzywdziłem jego, mamo…

– Bo cię nie dopilnowałam, teraz będzie inaczej.

– Dlaczego nie mogę nosić kryształu? – Widziałem z naszej kryjówki innych, nie musiałbym ich dłużej unikać, gdybym nosił kryształ. To same korzyści, po co mi kły, które zabiły tatę? Nienawidzę ich.

– Chcę tylko byś polubił siebie.

– Lubię siebie bardziej z kryształem.


[Linnir]


Irutt. Powinnam już ją nakarmić i przewrócić na drugi bok. Nie miałam siły otworzyć oczu. Dopiero ból szyi nie pozwolił mi dłużej spać. Nasilil się gdy poruszyłam głową, zdrętwiała szyja stawiała opór. Gdy zbliżyłam głowę do przednich nóg i ściągnęłam pomarańczowy kryształ ruch Irutt przyciągnął moje spojrzenie.

– Irutt… – Przyłożyłam do niej róg, każdego dnia po trochu pozbywałam sie z jej organizmu jadu, nikomu o tym nie mówiąc, choć i tak nikt by mnie nie powstrzymał. Nie pozwoliłabym jej umrzeć. Jad skrajnie ją osłabił. Tego nie potrafiłam cofnąć, zabrałam go jeszcze trochę magią: – Dasz radę otworzyć oczy? Słyszysz mnie?

– Linnir… – wymamrotała. Jej ogon drgnął, złapałam za niego, a ona złapała za mój. Otworzyła oczy, patrząc na mnie sennie, jakby nie spała kilka dni, a przecież przespała tyle czasu.

– Jak się czujesz?

– Chce mi się spać…

– Spałaś kilka tygodni. Musisz coś zjeść, albo chociaż się napić, pomogę ci.

– Zabierz mnie do jeziora… – Obróciła się na brzuch, zwiesiła głowę, przyspypiając, podsunęłam jej wodę do picia. Piła powoli, trzymałam jej głowę, ciągle jej opadała.

– Do jeziora, Linnir, zregeneruje się. Przemiana…

Zabrałam ją nad najbliższe jezioro, nie przestając z nią rozmawiać, aby znów nie zasnęła. Zanurzyłam jej nogi i ogon we wodzie kładąc na brzegu. 

– Nie spałaś zbyt wiele. – Zwróciła ku mnie głowę, dotknęłyśmy się pyskami. Trąciła rogiem mój róg, bo wciąż nie założyłam pomarańczowego kryształu. Za każdym razem jak zamykała oczy, bałam się że znów ich nie otworzy.

– Nie mogłam zasnąć z myślą że mogę cię stracić.

Przemieniła się w małe, czarne, z białawym grzbietem zwierzę, przypomniałam sobie jak pokazywała je trojaczkom, nazywała je ratelem. Złapała łapą za moją nogę.

– Linnir, teraz się prześpie, a za kilka godzin nie zostanie już żaden ślad po jadzie – szepnęła. Wtuliłam w nią pysk. Sapnęłam, zaskoczona mocniejszym bólem i nagłą sztywnością szyi, z trudem ją wyprostowałam. Zabrakło mi tchu. Zwiesiłam głowę, czując kolejny silniejszy ból, zamknęłam oczy, zatrzymując w nich łzy. Irutt już spała. Po chwili, jak ból tylko zelżał, zaniosłam ją z powrotem do jaskini, otulając suchą trawą.


~*~


Wyszłam w środku nocy, wszyscy wraz z Irutt spali, Cruzina ułożyła się znów przy niej zapewniając jej ciepło, ból szyi nie tylko nie pozwalał mi odpocząć, ograniczał też ruchy głową. Muszę być sprawna i gotowa. Zjadłam mnóstwo ziół na ból, w drodzę powrotnej biorąc parę ze sobą, gdyby Irutt ich potrzebowała. Cruzina już nie spała gdy wchodziłam do środka. W jej oczach odbijał się strach. 

– Co z Irutt? – Podeszłam szybko.

– T-twoja szyja…

Spojrzałam na siebie w odbiciu wody, znosiłam ją tu każdego dnia dla Irutt. Moja szyja się wykrzywiła, przód za bardzo odstawał, a tył był wygięty. Poruszyłam sztywno głową, mięśnie szyi napinały się same z siebie, jakby walcząc ze mną. 

– Nikomu nie mów. – Chwyciłam ogonem za opatrunki, założyłam je warstwowo, ukrywając odkształcenie szyi. Irutt musi dojść do siebie, martwienie o mnie jej w tym nie pomoże.

– Może Ajiri powinna to obejrzeć? Może by ci pomogła? 

– Zapytam ją o radę, rano. 

– Obiecujesz? Bo ja… Nie będę milczała i czekała aż ci się pogorszy. – Drgnęła, cofnęła uszy, jakby przestraszona swoimi własnymi słowami. 


~*~


Rano wyszłam z Ajiri, gdy inni pytali co mi się stało, mówiłam im o walce z fikcyjną pumą, że mnie zaskoczyła zeskakując z drzewa wprost na moją szyję, raniąc ją pazurami. Nie zakładałam już pomarańczowego kryształu. Zatrzymałyśmy się w głębi lasu.

– Dochowasz tajemnicy?

– A czy mam wybór? – Skubnęła liście brzozy.

– Zawsze masz, nie jesteś już pod tyranią Meike. – Zaczęłam odwijać opatrunek ogonem, Ajiri zerkała na moją szyje, przeżuwając: – Nie chcę martwić tym Irutt, nie, dopóki nie wydobrzeje. Nie znoszę też troski innych o mnie.

– Nic nikomu nie powiem. O, matko… – Prawie się zakrztusiła: –  Co ci się stało? – Przejechała po niej pyskiem, wtedy zdałam sobie sprawę że jest bardziej zakrzywiona niż parę godzin temu.

– Zioła na rozluźnienie mięśni pomogą? – zapytałam.

– Szczerze nie wiem, Linnir… Pierwszy raz widzę coś takiego, może Zen wiedziałby co robić, a ja to jestem bezradna, co ja mogę? Dać ci zioła na ból? I rozkurczenie mięśni, na co już wpadłaś…

– Dziękuje za twój czas. – Założyłam z powrotem opatrunek, pomogła mi z nim. Pozbierałam potrzebne zioła i wróciłam do jaskini, Cruzina czekała na mnie przy wyjściu.

– Co powiedziała Ajiri? Co z twoją szyją? – szepnęła.

– Nie wie co robić. To teraz nie jest ważne.

 Irutt wciąż spała w postaci ratela. Sięgnęłam, ignorując ból, rogiem do ziół i trawy, by móc wchłonąć z nich potrzebne składniki i przekazać Irutt. 

– Linnir… Może byś mnie nauczyła to robić? – zaproponowała Cruzina.

– Bo później nie będę mogła? – Spojrzałam prosto w jej oczy, jej wzrok skupił się na moich uszach. Ktoś wszedł do środka, za wolno obróciłam głowę.

– Jak się czuje? – zapytała Chaos.

– Bez zmian.

– A ty, Linnir? Spałaś coś?

– Niewiele – przyznałam.


~*~


Cruzina wielokrotnie przykładała róg do trawy, jej magia polegała na czymś innym i nie działała tak jak ta Beerha.

– Myślałam że wszystkie jednorożce mogą to zrobić – powiedziała, próbując raz jeszcze. Przyłożyłam pysk do brzucha Irutt, chcąc ją obrócić. Wróciła już do swojej postaci, nadal spała.

– Linnir, ja to zrobię.

– Możesz najwyżej mi pomóc.

Pomogła, przyjmując na siebie większość ciężaru Irutt. Ułożyła się obok, ogrzewając ją. Sięgnęłam po ostatnią już łodygę ziół rozkurczających mięśnie. Jedzenie też się skończyło. Wyszłam, Chaos mnie uprzedziła, spotkałyśmy się w wyjściu, wniosła sporą garść trawy. 

– Dziękuje, ale poradziłabym sobie z tym. – Wzięłam ją od niej, odkładając na miejsce, niedaleko wody.

– Jak się czujecie?

– Potrzebuje ziół, porozmawiamy później. – Ból narastał, z trudem już wytrzymywałam, pobiegłam przez las, na łąkę, najpierw zjadłam mnóstwo ziół na ból. Ruszałam jak najwięcej głową, próbując rozluźnić szyję, bolała coraz bardziej, zjadłam mnóstwo ziół rozkurczających mięśnie. Zmiękły mi po nich nogi, rozluźniły się tak jakby były z wody, szyja pozostała sztywna.

– Linnir! – zawołała Cruzina, powinna zostać z Irutt. Nie mogłam wstać, od razu opadłam na drzewo i osunęłam się z powrotem na ziemię. Wypatrzyła mnie wśród drzew, podbiegając do mnie.

– Co…

– Dlaczego zostawiłaś Irutt samą?

– Jest… Jest z nią Chaos, co ci się stało? – Cała drżała. 

– Zjadłam zbyt wiele ziół rozluźniających – przyznałam, podniosłam się jakoś, zataczając na nogach. Cruzina podparła mnie z boku: – Powiedziałaś jej? – spytałam.

– Skłamałam jej że chciałabym się spotkać z Celeste.

Irutt powinna już zjeść, kiedy tylko doszłyśmy do jaskini, weszłam do niej już samodzielnie i od razu się nią zajęłam, dotykając rogiem trawy.

– Linnir, już jadłam… – Poczułam jej ogon na własnym grzbiecie: – Co ci jest?

Obudziła się. Nie powinnam mieć problemu by to zauważyć.

– Nic. 

– Wyglądasz jakbyś miała się popłakać, coś cię boli? – Dotknęła ogonem mojego policzka.

– Martwiłam się o ciebie. – Objęłam ją głową, niemal krzyknęłam, zacisnęłam oczy. Gdy je otworzyłam, Cruzina szepnęła coś na ucho Chaos, wpatrującej się we mnie. 

– Mocno cię podrapała? – zapytała Irutt, wtulając w moją grzywę głowę i nieumyślnie sprawiając mi więcej bólu.

– Bardziej chodziło o to by nie zanieczyszczać ran, nie są zbyt rozległe. 

Złapała mój ogon swoim. 

– A jak ty się czujesz? – Odsunęłam z wysiłkiem głowę.

– Widzę że coś ci jest. – Popatrzyła mi w oczy. Jej mięśnie osłabły przez tak długi czas jaki leżała, muszę jej pomóc dojść do siebie. Podniosła się, nogi jej drżały z wysiłku: – Nie kłam mi.

– Poradzę sobie, najważniejsze byś ty… – Z zewnątrz dobiegły wołania o pomoc i skrzeczenie gryfa, pozwoliłam mu za bardzo się zbliżyć. Granicy strzegła akurat Nieva z Ajiri, nie poradzą sobie same, w ogóle wątpiłam by którakolwiek z nich podjęła się walki, by którakolwiek miała jakiekolwiek szanse.

– Linnir?

– Za chwilę wrócę, jeśli będę potrzebowała pomocy to cię zawołam. Zresztą Chaos też potrafi walczyć. – Trąciłam ją pyskiem w policzek, wybiegając na zewnątrz.

– Czekaj…


[Ivette]


– W porządku? – Kometa położyła się przy pegazicy, która ubzdurała sobie że jest jakąś boginią.

– Muszę wytrwać, nie ważne jak bardzo za nią tęsknie. Burza wróci do mnie wraz z kolejnym cyklem.

Kolejnym cyklem. Czy za każdym razem rodzimy się na nowo? Mam znosić to wszystko co się wydarzyło jeszcze raz? A jak znów zapomnę? Albo Kometa nie będzie pamiętała. 

Wyszłam do nich zza drzew, pegazica spojrzała na mnie, z jej policzków wyrastały drobne pióra, w kolorze ognia. Przez moment widziałam płomienie gwiazdy. Zacisnęłam zęby, przez nagły ból głowy, okryłam ją skrzydłem.

– Źle się czujesz? – Kometa do mnie podeszła, przywarła głową do mojej odsłoniętej łopatki.

– Nie wiem… – Objęłam ją skrzydłem, nie mogłam sobie przypomnieć co tu robię, czy to kolejny sen? Potrząsnęłam głową pozbywając się uczucia jakby wszystkie wspomnienia na raz napływały do mojej głowy.

– Wiesz jak wyglądają gwiazdy? – zapytałam.

– Jasne że tak, widzimy je co noc… Dlaczego pytasz? To też nie są gwiazdy?

– Nieprawda, widzisz tylko ich przeszłe wersje, większość z nich dawno nie istnieje.

– Przeszłe…? Wersje? Jak to? Co to znaczy? Wiesz czym są gwiazdy?

– Skumulowaną energią, uwalniają ją stopniowo aż do swojego końca…

– Ale… Skąd wiesz? Wymyśliłaś to czy… Mama wie takie rzeczy? Skąd? Przecież… Musiałaby tam być.

Pegazica patrzyła na nas zdezorientowana, cofnęła uszy zakończone czarnymi pędzelkami. Dotknęłam jej piór na policzku skrzydłem, czując ich energie, energie która mnie przyciągała…



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz