Nie istniał dźwięk, a gwiazdy oddalały się od siebie z każdą chwilą coraz bardziej. Tak jak ja oddaliłam się od swojej. Długo tkwiłam w pustej przestrzeni nie mogąc w żaden sposób się z niej wydostać. W końcu dotarłam do obcej gwiazdy, nie znajdując na niej nikogo podobnego do mnie. Krążyły wokół niej skały, na jednej z nich dostrzegłam ruch, małych nic nie znaczących istot. Wylądowałam pośród nich, zmniejszając swój rozmiar. Przygasłam nieco, inaczej oślepiłabym każde ze stworzeń, które by na mnie spojrzało.
Konie walczyły między sobą o każde marne źdźbło uschniętej trawy, inne trzymały się razem. Wszystkie uciekły na mój widok. Tylko jedno z nich podeszło do mnie. Chwiejąc się na własnych wychudzonych nogach.
– Przybyłaś po nas? – zapytała kasztanka. Przymierała głodem jak oni wszyscy, na tej planecie rosło coraz mniej potrzebnych im do życia roślin, wszystko obumierało.
– Jak wyglądam? – zapytałam.
– Jak ogromny, naprawdę ogromny, ognisty ptak… A ptaki nie jedzą koni, prawda? Chociaż… Jeśli masz ochotę… – Położyła się, wpatrując się w ziemię, wstrzymała na moment oddech, a na jej pysku pojawił się grymas bólu. Nie dostrzegałam żadnych ptaków, o których mówiła, mogłam jedynie zobaczyć je w jej wspomnieniach. Pełnych śmierci i bólu.
– Kometa, chcesz żyć dalej?
– Tak, wiem że to dziwne, ale… Tak. Nie mam nic innego jak życie i… Nic chyba jest o wiele gorsze niż coś.
– Pustka jest najgorsza.
Oddałam cząstkę swojej energii jałowej glebie, natychmiast pobudziła się do życia, świeża trawa wyrosła w moim pobliżu. Kometa poderwała się, skubiąc ją łapczywie wokół mnie. Inne konie wyszły z ukrycia, ostrożnie zbliżając się do mnie i jedząc tak szybko jakby nigdy więcej już nie miały zobaczyć trawy. Wkrótce cały teren pokrył się zielenią, przyspieszyłam jej wzrost.
– Nie jadłam już tak długo, dziękuje. – Kometa uśmiechnęła się do mnie, uroniła łzy, podchodząc jeszcze bliżej, wyciągnęłam do niej skrzydło, pozbawiając go ognia, nie tyle by się nie sparzyła, to w pełni kontrolowałam, żeby się nie bała. Wtuliła w nie głowę. Nigdy nie doświadczyłam czyjegoś dotyku, fali wdzięczności. Zapragnęłam więcej. Ogień wniknął we mnie, pozwalając mi przybrać określoną, cielesną postać. Umieściłam go w piórach, porastających całe moje nowe ciało.
– Teraz lepiej? – zapytałam.
Kometa wtuliła się we mnie gwałtownie, przepełniona radością.
– Jak teraz wyglądam?
– Jak pegaz… Wiesz, koń ze skrzydłami, ale taki cały w piórach, płonących… Właściwie świecących barwami ognia piórach… Nigdy takiego nie widziałam. Jesteś naprawdę piękna.
Konie kłaniały się przede mną, złożyłam wcześniej uniesione skrzydła.
– Kim jesteś? – Kometa już się ode mnie odsunęła, strzygąc uszami, wciąż mogłam podziwiać jej uśmiech.
– Jestem feniksem, a one nie mają imion, więc to zadanie należy do ciebie. Jakbyś mnie nazwała?
– Feniks?
– To tak jakby ja ciebie nazwała Koń. Wymyśl coś oryginalnego.
– To może Chaos? Jak moja mama, albo… Nie wiem, nie jestem w tym najlepsza. Mama też nie była, chociaż…
– Ivette – zdecydowałam sama, wybierając tak jak ona wśród wielu osób, które już straciła.
– Jak moja zmarła siostra…?
Słyszałam jej niespokojne myśli, zaczęła zdawać sobie z tego sprawę.
– Ivette – powtórzyłam. zdecydowałam już wcześniej przybierając podobny do niej wygląd. Kometa nie zauważyła, cóż, nie pamiętała siostry zbyt dobrze, zobaczyła ją raz, w dodatku martwą.
– Jesteś niesamowita i taka… Ogromna i silna… I… Opowiesz mi coś więcej o sobie?
– Twoje życie jest o wiele barwniejsze niż moje, przemierzałam pustkowie, dopiero teraz znajdując życie. – Rozejrzałam się po koniach, zaczęłam iść w kierunku drzew z nowymi, wyrastającymi liśćmi: – Chodźmy stąd.
Kometa poszła ze mną. Ja nigdy nie miałam nikogo oprócz siebie, ona wszystkich straciła, więc teraz nie miała nic do stracenia, wyruszając ze mną w podróż po planecie.
~*~
Minęło kilka dekad, jej organy się zużyły, sierść zmatowiała, nie miała siły podróżować dalej, choć miałyśmy jeszcze sporo do odkrycia. Nawet jej pamięć zaczęła szwankować, chwilami zapominała kim jest, zapominała o mnie.
Przywarłam czołem do jej czoła, dziś pamiętała by dotknąć uszami moich uszu. Otworzyła oczy, już nie tak żywe jak kilka lat temu.
– Nic się nie zmieniłaś, skarbie… – szepnęła, jej głos także uległ zmianie, miałam wrażenie że teraz ciężej jej mówić niż rok temu: – Będziesz za mną tęsknić?
– Chyba nie zamierzasz mnie zostawić?
– Ja… To nie zależy ode mnie, bo… Wszystko właściwie się starzeje i znika. Bardzo chciałabym zostać, ale… Czuję się coraz gorzej, Ivette.
Zużyłam zbyt wiele mocy na uzdrowienie Ziemi, teraz nie starczyło jej dla niej, a przecież to dla niej ratowałam tą marną planete.
– Byłaś ze mną tylko chwilę.
– Dla mnie to było całe życie… – Głowa jej opadła, zamknęła do połowy oczy, słyszałam jak każdy z jej organów po kolei przestaje działać.
– Nie. – Zaczęłam machać skrzydłami uwalniając z siebie więcej mocy, objęłam ją nimi, czując że odeszła, a ja już nie mogłam nic zrobić. Póki moja gwiazda żyła żyłam też i ja. Miliardy lat samotności. I tak jak ona mogłam się odradzać, mogłam odrodzić cały świat i zacząć wszystko od nowa, musiałam tylko podzielić się z nim swoją energią. Mój ogień pochłonął więc cały świat, niszcząc wszystko co żywe, by wszystko mogło narodzić się ponownie.
~*~
Widziałam jak planeta budzi się na nowo do życia, po raz pierwszy odczuwając zmęczenie. Przespałam trochę czasu, po raz pierwszy śniąc.
Mijały pokolenia, pegazy czciły mnie najbardziej ze wszystkich, chroniąc na czas snu. W zamian regenerowałam ich rany, nawet te śmiertelne, pozbywałam się też chorób, uznały więc że potrafię przywracać do życia nie żywych, a ja nie wyprowadzałam ich z błędu.
W końcu Kometa urodziła się na nowo, była zbyt mała, więc dałam jej dorosnąć pod opieką rodziców. Przyszłam do niej trzy lata później.
– Ivette? – Stanęła jak wryta, oglądając mnie całą: – Ty… Nie wyobraziłam sobie ciebie?
– Oczywiście że nie.
Podbiegła do mnie, a ja objęłam ją skrzydłami, wtuliłyśmy się w siebie.
– Musisz poznać moich rodziców. Zamieszkasz z nami? Jak to w ogóle możliwe? Naprawdę jesteś feniksem? Ja żyłam już wcześniej? Jestem taka szczęśliwa, wszyscy znowu żyją i nie grozi nam żadna zagłada, dzięki tobie. – Cofnęła się, wypuściłam ją z objęć, skłoniła przede mną głowę.
– Nie. Nie rób tego. – Podniosłam jej głowę skrzydłem: – Dla mnie jesteś kimś więcej niż koniem. Jesteś… Moją miłością.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło, patrząc mi w oczy.
– Też cię kocham. – Zbliżyła pysk do mojego pyska. Nagle posmutniała: – Ale… Rodzice już wybrali dla mnie partnera i… Od tego zależy czy stado przetrwa, widzisz… Walczymy aż z dwoma innymi stadami, a ich jest tak dużo, potrzebujemy wsparcia…
– Jestem potężniejsza od setki stad, już nie musisz się martwić.
~*~
Kometa umarła nagle, zabita przez wrogie stado. Zaatakowali ją i całe jej stado gdy spałam. Wykorzystali moją jedyną słabość.
– Jak śmieliście?! – Zapłonęłam, odcinając im drogę ucieczki ogniem, łzy spłynęły mi po policzkach: – Przeklinam was! Na wieki! – Płomienie buchnęły na nich, zmieniając ich w mroczne konie, żyjące setki lat temu. Gdy zniknęła najmniejsza iskra uciekli w popłochu. Powrócili do domu, do swoich bliskich, pożerając ich, odtąd musieli regularnie zjadać inne konie, by móc panować nad sobą i nie atakować wszystkiego co się rusza.
Zaczęłam kolejny cykl, ta przemiana sięgnęła kilka pokoleń wstecz, cała linia rodziny tych morderców stała się mrocznymi końmi, wieki przed Kometą. Przypadkowo podwoiłam ilość mrocznych koni o przemienionych i dzięki mnie przetrwały nieco dłużej. Pomieszali się ze sobą, więc zabójcy Komety nie mieliby szansy się nawet narodzić. Mroczne konie – jakby podświadomie wiedziały że cały świat w poprzednim cyklu sprzymierzył się ze sobą by ich zgładzić – nauczyły się ukrywać i żyć pod ziemią, ale tam wykończyły ich hybrydy.
Tym razem poczułam głód, pegazy obdarowywały mnie jedzeniem i chronili podczas snu, w zamian regenerowałam ich rany, jednak już nie zawsze udawało mi się uzdrowić osoby bliskie śmierci.
~*~
– Ivette… – Kometa sama mnie odnalazła, przytuliła mnie mocząc łzami: – Nie chcę tego pamiętać… Swoich śmierci, proszę…
– Ale to sprawi że możesz zapomnieć o mnie.
– Nigdy.
– Już. – Dotknęłam pyskiem jej czoła.
– Tata…
– Co z nim?
– Nie żyje, on… Meike go zabiła.
Jej historia potoczyła się inaczej niż zwykle, poprzednie różnice nie były tak znaczące.
– Więc ja zabije ją. – Podniosłam się, idąc za Kometą, zbiegła z klifu na sam dół. Skalna ściana obok niej pękła.
– Nie! – Wzbiłam się gwałtownie do lotu.
Skały pospadały na nią, zabijając ją od razu.
~*~
– Ivette… – Kometa, leżała na ziemi, wychudzona, pozbawiona tylnych nóg, miała sklejone ropą powieki, matową sierść i wyblakłe tęczówki i źrenice. Szukałam jej zbyt długo podczas tego życia. Więzili ją i torturowali: – To się nie uda… Musisz… Musisz wrócić do domu.
– Nie nazywaj tej pustki domem. – Traciłam pióra feniksa, pozbawiane mocy obumierały, słabłam z każdym cyklem. Dotknęłam już zwyczajnym, przygnębiająco czarnym skrzydłem własnego policzka by odkryć że zostało mi kilka ostatnich gwiezdnych piór: – Niedługo znów się zobaczymy – Wyciągnęłam skrzydło, unosząc jej głowę. Wtuliła w nie swój policzek.
– Ale… Co się z tobą stanie?
– Nie obchodzi mnie to.
~*~
Matka Komety znalazła mnie niedaleko ich terytorium, teraz obie byłyśmy źrebakami. Nie wiedziałam co wydarzyło się przedtem, prawdopodobnie świat znów się odrodził. Tylko tak, żyjąc obok Komety, ochronie ją przed niebezpieczeństwami.
Spędziłyśmy źrebieństwo razem, poznałam ciepło matki, pragnęłam jej uwagi. Chciałam by była ze mnie dumna, ale za każdym razem byłam dla niej obca.
– Ivette. – Kometa wtuliła we mnie głowę, minęło dziesięć lat: – Starzejesz się…
Wspomnienia zaczęły się zacierać, jakby wszystko to nigdy nie miało miejsca. Straciłam jakiekolwiek powiązania z własną gwiazdą, a kiedy stałam się zwyczajnym pegazem, mogłam zmieniać każdą kolejną rzeczywistość tylko dzięki kryształom, kiedy za każdym razem Komecie działo się coś czemu nie potrafiłam zapobiec, wywoływałam koniec świata za pomocą kryształów i cykl powtarzał się od nowa. Nie pamiętałam już ich pochodzenia, miałam tylko pamiętać jak ich użyć.
– Ivette. – Kometa patrzyła na mnie z położonymi uszami, wciąż trzymałam skrzydło na policzku Zamieci. Złożyłam je.
– Co ty robisz? Jak możesz…? Nic nie rozumiem, nawet jej…
– Kocham tylko ciebie. – Przygarnęłam ją do siebie skrzydłami. Następnym razem jej nogi będą działały jak należy. I to mnie pegazy znów będą czcić, a nie fałszywego feniksa. Pozbędę się raz na zawsze Meike…
– Też to poczułaś? – zapytała Zamieć.
– Nie jesteś feniksem, to właśnie poczułam.
– Jestem. – Podniosła się: – Tylko z jakiegoś powodu moje moce pozostają uśpione.
– One nie należą do ciebie, dlatego nie możesz ich użyć, poza tym pióra już straciły swoją moc dawno temu. Rezonują ze mną, ale są zupełnie bezużyteczne. – Musiały w jakiś sposób się do niej przyczepić na początku cyklu.
– Czy ja powinnam rozumieć co mówisz? – Kometa skrzywiła się: – Bo nie rozumiem ani słowa…
– Chcesz powiedzieć że to ty jesteś Feniks? – domyśliła się Zamieć: – Nie jesteś ani trochę do niej podobna.
– Już od dawna nim nie jestem… – Oparłam głowę o grzbiet Komety: – Stałam się zwykłym pegazem.
– Dlaczego?
– Wyczerpałam całą swoją energię, by cię nie stracić. – Popatrzyłam w oczy Komety, dostrzegając w nich łzy.
– Nic nie pamiętam… Bo mówisz prawdę?
– Spotykamy się w każdej rzeczywistości, by być znów razem.
– Ale… Nie rozumiem. – Odsunęła się: – Nic nie rozumiem, to jakiś dziwny sen? Jak mogłaś być feniksem? Przecież jesteś pegazem. Jak?
– Pozbyłam się mocy, energii gwiazdy, wyczerpałam ją po ciągłym gładzeniu i odradzaniu świata, jest obecna w innych koniach, jednorożcach, kryształach. Głównie kryształach… – Usiłowałam przypomnieć sobie więcej, ale nic z tego.
– Czyli… Kiedy umieram, ty… Doprowadzasz do końca świata? A co z innymi?
– Rodzą się ponownie, wraz z tobą.
– A przyszłe pokolenia? Co z nimi?
– Nie byłoby przyszłych pokoleń, wszystko kończyło się na tobie, planeta obumierała, ale wtedy ja się pojawiłam.
– Jak bogini mogła przestać nią być? To niemożliwe – wtrąciła Zamieć.
– Feniksy nie są bogami, powstają w ogniu swojej gwiazdy.
– W jednym z tych małych punktów na niebie? – Zamieć pokręciła głową, cofając uszy.
– Gwiazdy są tak ogromne jak nie jesteś sobie w stanie wyobrazić, stąd widzisz ledwie ich zarysy. Spójrz na słońce, ono też jest gwiazdą i znajduje się najbliżej nas.
– Feniksów jest więcej?
– Tak. Zostają przy swojej gwieździe, czekając na inne feniksy, albo przemierzają cały kosmos, w poszukiwaniu innych feniksów. Nigdy nie dotarłam do żadnego, gwiazdy są tak od siebie oddalone że mijają całe wieki nim zbliży się do którejkolwiek z nich. Ja trafiłam na opuszczoną gwiazdę, ale na planecie krążącej wokół niej wciąż było życie. Nie chcę znów być sama. – Popatrzyłam w oczy Komecie. Mrugała.
– Nie mogę w to uwierzyć… Ale ty tyle o tym wiesz… I mówisz tak pewnie że… Nie poznaje cię.
Teraz już wiem dlaczego nie chciałam pamiętać, na nowo powstał między nami dziwny dystans. Byłam w pełnym tego słowa znaczeniu pegazem, urodziłam się nim wiele razy, zatraciłam swoje moce na rzecz duszy, przypadkiem czy nie, ale to nie miało znaczenia, wciąż pozostawałam wśród nich obcą. Niewdzięcznicy, tyle otrzymali dzięki mnie.
– A co z kryształem…? Dlaczego Meike… Przecież nie mogłaby.
– Słuchasz mnie w ogóle?! Od, nie pamiętam ilu cykli, nie pamiętam wszystkiego! Jestem zwykłym pegazem! Oczywiście że by mogła!
– Moc feniksa jest ograniczona? – zapytała zdziwionym i jednocześnie rozpaczliwym tonem Zamieć.
– Mówisz poważnie – stwierdziła Kometa.
– Wcześniej wszysto pamiętałaś, ale nie chciałaś, wbrew temu co powiedziałaś ostatnim razem. Ja też zapomniałam, czy z własnej woli czy dlatego że osłabłam. Wolałabym teraz też nie pamiętać. Kometa…?
Odsunęła się ode mnie, patrząc na mnie wielkimi oczami, cofnęła uszy, zakrywając tylną nogę ogonem. Nie mogłam sobie przypomnieć czy już od początku miała z nimi problem, czy jej kalectwo pojawiło się dopiero w którymś z cykli.
– A… Czy ja kochałam cię od początku? Czy dlatego że ty… Tego chciałaś?
– Naprawdę? Za kogo mnie uważasz?
– Byłaś gotowa zabijać niewinnych, co mam myśleć? Zmusiłaś mnie do bycia potworem, by mnie nie stracić… Choć ja nie chciałam tego, nie chciałam… Nie pozwoliłaś mi odejść, choć wiedziałaś… I dlaczego urodziłaś się jako moja siostra?
– Już nie ma nowych nas? Już nie jesteśmy nowymi osobami, a tamte obcymi? Nagle odpowiadam za wszystko, tak?
– Udowodnij że jesteś Feniks, możesz zabrać moje pióra jeśli tak naprawdę należą do ciebie – wtrąciła Zamieć.
– Nie jestem już feniksem! – wrzasnęłam. Gdybym nim była spaliłabym cały ten las i nie pozwoliła mu znowu powstać. Dlaczego im to wszystko powiedziałam? Lepiej byłoby to wszystko przemilczeć.
Kometa stała z zwieszoną głową, długa ciemna grzywa ją przysłoniła, ale słyszałam jak cicho łka: – To cały czas byłam ja… Nie przeszła ja, bo… Istnieje tylko jedna ja…
– Niedawno sama prosiłaś bym cię nie odtrącała – powiedziałam.
Popatrzyła na mnie zapłakana, położyła uszy, roniąc jeszcze więcej łez. Odsunęła się przed moim skrzydłem.
– Nie chce już…
– Kocham cię. I teraz pamiętam.
– Wracaj do domu. – Odbiegła. Jak mogła mi to robić? Jak mogła znów mnie odtrącać? Musi zapomnieć co jej powiedziałam.
[Kometa]
Oni żyją, muszą, w końcu w tej rzeczywistości… Nie byłam potworem. Nie zginęli, czy powinnam im to wynagrodzić? Ale nie będą nic pamiętali, jak oni w ogóle wyglądali? Kogo skrzywdziłam, skrzywdziłyśmy? Popatrzyłam na własne odbicie, ani odrobinę nie przypominałam mrocznego konia. A jednak pamiętałam…To zbyt skomplikowane. Jestem winna czy nie jestem? Przecież nie mogę obwinić za wszystko Ivette? A może powinnam…? Ale czy ona wiedziała co robi? Ktokolwiek ją nauczył…? A może postępowała dobrze? Co jeśli zło nie jest złem, a dobro… Nie to nie ma sensu. Nic nie rozumiem.
Poczułam jak czyjeś kły ocierają się o moją skórę, Zamieć wsunęła pysk w moją sierść na grzbiecie.
– Chyba powinnam cię wspierać.
Popatrzyłam na nią pytająco.
– Zgodnie z wolą Feniks.
– Prosiła cię o to?
– Nie, ale przez jej pióra jestem z nią powiązana, może nawet jestem częścią niej. To mój obowiązek.
– A może… Może chcesz po prostu mieć pewność że odzyskasz córkę?
– To jedyne o czym marze, by odzyskać ją wraz z nowym cyklem, tym razem zdrową i już nie stracić, patrzeć jak dorasta, jak cieszy się z życia, nie ważne czy byłybyśmy kimś ważnym czy zwyczajnym.
– A ja mam poprosić o to Ivette?
Pokiwała głową, na jej pysku widniało ciągłe przygnębienie i ból w oczach, pod tym względem przypominała mi tatę, chciałabym by był szczęśliwy… Spuściłam na moment wzrok, otrzepałam się. Zamieć się odsunęła.
– Dobrze, pomogę ci. Może nie tak jak dokładnie chcesz, ale… Zobaczysz, znajdę trochę inne, ale jednak lepsze rozwiązanie. – Spojrzałam na nią, uśmiechając się, chyba po to tu jestem… By zrobić coś dobrego dla innych.
– Nie chcę innego źrebaka, wolę poczekać na moją małą Burzę. Feniks w końcu będzie musiała zacząć nowy cykl, chyba że jest oszustką. Porozmawiaj z nią.
Mój uśmiech szybko zniknął. Nie. Nie zrobiłaby tego… A co jeśli jednak by zrobiła?
– Gdzie widziałaś ją po raz ostatni?
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz