[Ivette]
Rana się goiła już bez przeszkód, wreszcie przestali mnie pilnować, a ja doszłam do wniosku że powinnam trzymać wszystkich z daleka od siebie. Zwłaszcza Kometę.
Wyszła z najgorszej gęstwiny w lesie, otrzepujac się z liści i gałązek. Nie widziałyśmy się kilka dni. Jak gdyby nigdy nic zatrzymała się obok mnie opierając na moim kłębie głowę, trzymała w pysku naszyjnik z żółtym kryształem.
– Polatamy? – spytała z lekkim uśmiechem, cofając uszy. Popatrzyłam na jej draśnięty przez moje pióra policzek. Stanęła naprzeciwko mnie podając mi kryształ, wzięłam go zakładając na jej szyje. Było tak jak we śnie, wzbiłyśmy się razem w powietrze, leciałam u jej boku, zrobiłyśmy parę kółek wokół koron drzew i wokół siebie. Ciągle się do mnie uśmiechała. W końcu wylądowałyśmy na jednej z wielu leśnych polan.
– Poćwiczymy walkę, tak jak kiedyś? – zapytała: – Bo pamiętasz?
– Zacznij – powiedziałam od niechcenia, nie przygotowując się nawet na jej natarcie, zaatakowała od frontu. Objęła mnie jednym ze skrzydeł wywracając się ze mną na ziemię. Podniosła się, stając nade mną.
– Coś mi się wydaje że nie masz ochoty walczyć, w ogóle nie masz na nic ochoty, a może powinnaś? Bo przecież nic złego się nie dzieje, oczywiście może, ale akurat teraz jest… Dobrze… Prawda?
Dotknęłam skrzydłem jej policzka, spoglądając jej w oczy, wtuliła głowę w moje pióra.
– Wybaczysz mi? – spytałam.
– A ty mnie? – Położyła się obok mnie: – Nigdy więcej…
– Nie mogę ci obiecać że więcej cię nie uderzę. – Obróciłam się na brzuch, przyciskając skrzydła do boków: – Nie panuje nad sobą.
– Ale możesz, jestem pewna że uda ci się…
– Posłuchaj – przerwałam jej, na moment kładąc uszy: – Zasługujesz na kogoś lepszego. Ja nie jestem ci w stanie nawet w pełni zaufać. Nikomu. – Zacisnęłam zęby.
– To da się naprawić, jestem pewna. Nie jesteśmy już spokrewnione, o ile kiedykolwiek byłyśmy i… Naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie byśmy były razem. Nie zostawię cię teraz samej. – Przytuliła mnie do siebie: – Nie po tym co zrobiła ci Meike i Thais…
– Przestań to utrudniać. – Odepchnęłam ją skrzydłami.
– Kocham cię i wiem że ty też mnie kochasz, nie przekreślaj tego. Nie przekreślaj mnie.
Poleżałyśmy tylko chwilę w ciszy, potem przylgnęła swoim czołem do mojego, zamykając oczy. Otworzyła je równie szybko, bo trzymałam swoje uszy z dala od jej uszu.
– Przy mnie będziesz tylko cierpieć, nie rozumiesz? – Niemal krzyknęłam, zabrałam głowę, zatrzymując ją skrzydłem.
– Zniosę wszystko, będę bardziej cierpieć bez ciebie niż z tobą. Wiem to, bo… Tęskniłam każdego dnia odkąd się rozstałyśmy… Wciąż tęsknie i… Nigdy więcej cię nie okłamie, tym razem naprawdę nigdy, nawet jeśli… Jeśli miałoby być to dobre… Po prostu ci nie powiem, powiem że nie mogę powiedzieć, ale nie okłamie. I cokolwiek zrobisz, wszystko ci wybaczę.
[Cruzina]
Przebudziłam się, cała mokra od potu, cała roztrzęsiona, Chaos powiedziała wszystkim że ja… To był tylko sen, koszmar. A jeśli naprawdę postanowiła tak zrobić? Jak jej nie zapytam czy milczała to zwariuje. Podniosłam się. Podskoczyłam na widok Irutt. Stała w wejściu jaskini. Nie miałam gdzie uciekać.
– Przyszłam cię zbadać. – Zmieniła się w jednorożca z zielonymi oznaczeniami.
– Gdzie Chaos? – Spojrzałam na jej uszy, udając że mierze prosto w jej oczy.
– Na zewnątrz. Nie musi cię przede mną chronić. – Musiała zbadać czy moje pęknięcie czaszki czy rogu goi się prawidłowo. Od początku mnie ratowała. Zostałam sama z innym jednorożcem. Cała dygotałam, już zwłaszcza jak przesuwała po mojej głowie świecącym na zielono rogiem. Nie miała problemu by kogoś zabić. Nikt nawet by się nie zorientował.
– Niedługo całkiem się zagoi. – Odsunęła się, wróciła do swojej postaci kładąc się przede mną. Zapomniałam że mieszka tu z partnerką, tą dziwną hybrydą i od czasu do czasu też z małą Kei i Blakie. My z Chaos, Ivette i Celeste jesteśmy tu trochę intruzami.
– Kiedy przeklęci zabili moich bliskich, ukryłam się wśród jaskółek i nawet przeszło mi przez myśl by z nimi zostać już na zawsze. Może to wcale nie byłoby takie złe? Na pewno lepsze niż zemsta.
Dlaczego ona mi to mówi? Czy ona wie?
– Ro-rozmawiałaś z Chaos?
– O czym?
– O mnie.
– Rozmawiałyśmy tylko o twojej ranie. – Czułam jej wzrok na sobie. Serce biło mi zbyt mocno. Wyjście czekało tylko kilka kroków od Irutt, wystarczy przebiec obok niej, ale może mnie zatrzymać ogonem.
– Mogę zmienić się w każdą żywą istotę, ale i tak najlepiej czuje się gdy jestem sobą – dodała Irutt.
– To był wypadek… – wymamrotałam rozpaczliwie: – Nie zrobiłam tego specjalnie.
– Nie ważne jak to się stało, najważniejsze że przetrwałaś, nie mam do ciebie żalu. Wiedziałam odkąd Linnir mi pomaga przy twojej ranie, wiesz że ma pomarańczowy kryształ?
Czyli Chaos jej nie powiedziała. Nadal mogłam jej ufać. Dlaczego zaufała Irutt?
– Pomyślałam że tęsknisz za byciem sobą.
– Bardzo… Bardzo tęsknie. Mówiłaś komuś?
– Linnir wie, co oczywiste, odkryłyśmy to razem. Wie też Ted, szpiegował ciebie i Chaos, wykorzystując do tego moją magię.
Zatrzęsłam się mocniej.
– Powiedział mi o tym, rozmawiałam z nim, niby zrozumiał, ale i tak uważałabym na niego.
– Czy… Czy on może mnie zabić?
– No wiesz Cruzina? – Ted wszedł nagle do środka, Irutt wstała, odwracając się do niego przodem: – Ja miałbym cię zabić? Uratowałem cię, gdy Chaos cię porzuciła.
– Nigdy by tego nie zrobiła – powiedziałam ciszej niż bym chciała i ciągle jeszcze się trzęsłam, zwalczając ochotę by schować się za Irutt, wydawała się być po mojej stronie.
– To mało ją znasz – odpowiedział Ted.
– Co ty tu robisz? – spytała Irutt, nie kryjąc złości.
– Przyszedłem powstrzymać cię od wygadywania bzdur na mój temat. Nigdy nie zabiłbym drugiego jednorożca, w życiu nikogo nie zabiłem w przeciwieństwie do ciebie.
– Wyjdź z naszej jaskini.
– Bo co? Prawda boli? Cruzina, jak mi nie wierzysz to zapytaj Chaos, wolała ratować córkę niż ciebie.
– To zrozumiałe – wtrąciła Irutt: – Gdybyś ich nie porzucił nie musiałaby wybierać.
– Hej! Wróciłem i ocaliłem całą trójkę. Nagle jestem tym złym, bo użyłem twojej magii? Masz, twój kryształ – rzucił niemiłym tonem, wyciągnął gwałtownie do niej ogon, ściskając w nim niebieski kryształ, Irutt zabrała go od niego, wręcz go wyszarpała. Wyszedł.
– Porozmawiałabym z Chaos… – napomknęłam.
– Jeszcze tylko cię o coś zapytam.. – Irutt obejrzała się na mnie: – Chcesz pomarańczowy kryształ?
– Tak… – odparłam z zawahaniem, zawsze mogłam gdzieś go schować, gdy będę bała się go jednak nosić. Swój własny porzuciłam daleko stąd.
– Zaczekaj. – Wyszła, wracając dosłownie po chwili, położyła kryształ przede mną, już z przygotowanym naszyjnikiem: – Proszę. Jeśli będziesz chciała porozmawiać to z chęcią cię wysłucham.
– Dziękuje…
Udała się do wyjścia. Odetchnęłam, zakładając kryształ. Przyjrzałam się mu, jak dobrze było móc dotknąć go ogonem. Prawie bez strachu że nagle ktoś wtargnie do środka i mnie zabije za to kim jestem. Ktoś naprawdę tu wszedł. Poderwałam się, ściągając szybko kryształ. Przyszedł Ted, wzięłam głęboki oddech.
– Miałabyś ochotę gdzieś ze mną wyjść? – zaproponował.
– Nie, wybacz… – Położyłam się przy samej ścianie, spojrzałam na kryształ, ale zabrakło mi odwagi by po niego sięgnąć.
– Ty nie masz przecież nikogo czy się myle?
– Mam Chaos, myślę też że Celeste…
– Mówię o twojej miłości.
– Ja… Ja nie szukam partnera.
– Dlaczego? Ty i ja Cruzina, jesteśmy jednorożcami, wiesz że mogłoby być z tego coś pięknego? – Podszedł i podniósł moją głowę swoim ogonem, zmuszając bym spojrzała mu w oczy, odwróciłam wzrok, cała się trzęsąc.
– Proszę, możesz wyjść? Przerażasz mnie…
– Dziwie się że go nie zniszczyłaś. – Dopiero teraz zauważyłam że przyniósł ze sobą mój zielony kryształ, wisiał na jego ogonie. Zakopałam go kiedy poczułam się na tyle dobrze by to zrobić. Jak tak szybko go znalazł?
Położył go blisko mnie, ale zanim go zabrałam, dotknął go swoim skarwołaciałym rogiem. Kryształ zapulsował światłem, przeszło przez niego mnóstwo pęknięć, rozsypał się w pył. A ja byłam pewna że on mnie skrzywdzi, sprawiał takie wrażenie…
– Nikt nie ma prawa cię kontrolować. – Tupnął: – Na pewno mam wyjść? – Zbliżył do mnie głowę, próbując spojrzeć mi w oczy: – Chciałbym tylko cię lepiej poznać. Jestem trochę zdesperowany, przyznaje, ale spokojnie, panuję nad sobą.
– Hej! – zawołał ktoś wesoło, wchodząc do środka, hybryda z kłami, uśmiechała się, patrząc to na mnie to na Teda: – Jestem Zammi, pamiętasz mnie? Długo leżałaś nieprzytomna.
– Chyba tak… – wydusiłam z siebie.
– Coś się stało? – kiedy ona zapytała o to Teda, ja już byłam w drodzę do wyjścia.
– Muszę zobaczyć Chaos – powiedziałam, gdy odwrócił się do mnie, w pośpiechu zostawiłam pomarańczowy kryształ od Irutt, ale Ted chyba go nie zniszczy, prawda? Już na zewnątrz opadłam na ścianę, odetchnęłam, wreszcie wydostałam się z tej jaskini. Przeżyłam.
– Co słychać? – usłyszałam głos Zammi.
– A szkoda gadać.
– Może wcale nie? Z chęcią cię jakoś pocieszę.
– Serio? A gdybym powiedział że chce źrebaka, też byś sie zgodziła?
– Nie ma sprawy.
– Nie mówisz poważnie.
– Mówię całkiem poważnie, to dla mnie żaden problem, ale może mieć po mnie kły.
– Chodź.
Pobiegłam do lasu, chowając się za drzewami, ledwie zdążyłam, tak szybko wyszli z jaskini. Ted obejmował Zammi ogonem.
– Tak naprawdę nazywam się Ullun. Pewnie nic z tego nie będzie, ale spróbować warto, miło by było zostać ojcem, jak nie ma się szans u samic swojego gatunku – powiedział głośniej, jakby wiedział że nadal tu jestem: – To chociaż mieć tego źrebaka.
Wymknęłam się, zastanawiając się gdzie mogła pójść Chaos, po chwili zobaczyłam ją rozmawiającą z Ajiri, podeszłam do nich.
~*~
[Celeste]
Kilkanaście miesięcy spędziliśmy w podróży, zanim zatrzymaliśmy się tutaj – były dwie jaskinie, dwa lasy i łąka pomiędzy, a całkiem niedaleko góry. Z każdego miejsca widzieliśmy ich szczyty, ponad czubkami drzew.
Cruzina nie ściągała pomarańczowego kryształu, który podarowała jej Irutt, nawet na czas snu. Zgodnie z rozsądkiem nosiła go na szyi, by móc szybko i łatwo wrócić do bycia koniem. Coraz częściej spędzała ze mną czas.
– Pamiętasz co mówiłam ci o barwnikach? – Musnęła mój nos pędzelkiem ogona, ociekającego pomarańczową cieczą, delikatnie się uśmiechając: – Posmakuj, zrobiłam go z kwiatów.
Zlizałam go z miejsca pomiędzy chrapami.
– I jak? – spytała Cruzina.
– Słodki – stwierdziłam, nie wiedząc co jeszcze miałabym powiedzieć.
– Chodź, już wszystko przygotowałam. – Złapała ogonem za moje skrzydło, zaciągając mnie leśną ścieżką w głąb lasu, przez gęstwiny na jego kraniec, aż do skalnej, niemal pionowej skarpy, gdzie stały już ustawione pojemniki z cieczami w różnych kolorach.
– Spróbuj. – Zamoczyła mi pióra w niebieskim barwniku, puściła, już wolnym ogonem zaznaczając skarpę pomarańczową smugą. Dotknęłam skrzydłem ściany, odciskając swoje własne pióra niebieskim barwnikiem. Cruzina zrobiła żółtą plamkę na pomarańczowej smudze, poprawiła smugę, przecinając plamkę na pół.
– Zrób to co przychodzi ci do głowy – podpowiedziała.
Obie obejrzałyśmy się za siebie na odgłos czyichś kroków. Keira przyszła za nami, unosiła przez chwilę wargę, wyłapując zapachy z otoczenia, jedno z oczu zasłaniała jej grzywka, a jej siostra spała z głową położoną na jej kłębie, przednia noga Blakie wisiała swobodnie.
– Co robicie? – spytała, przechylając głowę.
– Tworzymy obrazy – odpowiedziała Cruzina wracając do malowania.
– A można to samo robić z dźwiękiem?
– Pewnie tak, śpiewając też coś tworzysz.
– Celeste, co o tym sądzisz? – zapytała niemal szeptem Keira, zbliżając głowę do klatki piersiowej.
– Zwykle nie śpiewam – powiedziałam. Choć nie miałam nic przeciwko milczeniu – było o wiele łatwiej, gdy nikt nie zmuszał mnie bym o czymkolwiek decydowała.
– Mogłabyś spróbować ze mną? – Keira zwróciła głowę bliżej swojej wolnej łopatki, odsłaniając bardziej szyje. Uśmiechnęła się raz, na bardzo krótko.
– A ja nie jestem zaproszona? – spytała Cruzina.
– Też…
– To może pomalujemy jeszcze chwilę, a potem pójdziemy pośpiewać? – zaproponowała Cruzina, patrząc na mnie. Cofnęłam uszy.
– Ja nie widzę – przypomniała Keira.
– Ale ja już wszystko przygotowałam… – Cruzina przetarła przednią nogę drugą nogą: – Później zaschnie i nie da się już potem używać tych barwników. Nie możesz chwilę poczekać?
– Dobrze, powiedzcie kiedy skończycie. – Podeszła bliżej.
– Uważaj. – Cruzina zatrzymała ją ogonem, nim nadepnęła na jeden z pojemników. Keira się obróciła, zahaczając o pojemnik tylnym kopytem.
– Robisz to specjalnie. – Cruzina przytrzymała go ogonem, chroniąc czerwoną ciecz przed wylaniem.
Po policzkach Keiry spłynęły łzy, pociągnęła nosem, pobiegła, wpadając prosto w drzewo.
– Keira… – Cruzina do niej podbiegła: – Nic wam nie jest?
Nie uderzyła mocno, a skoro to kontrolowała, musiała uderzyć celowo. Nawet nie obudziła tym siostry. Keira miała bardzo dobrą pamięć, mieszkaliśmy tu od kilku tygodni, wiedziała gdzie rośnie każde z drzew. Blakie pomagała jej jedynie okazjonalnie.
Keira położyła się na ziemi płacząc.
– Kei, przepraszam, wydawało mi się że zrobiłaś to celowo, przepraszam… – Cruzina przetarła swój bok ogonem, brudząc go barwnikiem.
– To nie moja wina że nie widzę… – zapłakała Keira.
– Wiem że nie twoja, przepraszam że cię oskarżyłam. Naprawdę mi przykro – Cruzina dotknęła jej ogonem.
– Co to?
– Mój ogon.
– Uważasz że jestem przez to gorsza… Teraz gdy Blakie śpi, w ogóle sobie nie radzę…
– Nie, źle mnie zrozumiałaś.
– Wszyscy tak myślą.
– Może pośpiewamy już teraz? Zrobię później nowe barwniki… – Cruzina pomogła jej wstać. Nie wiem tylko dlaczego, Keira nie miała problemu z chodzeniem, tylko Erin.
– Jak mam z tobą śpiewać, skoro mnie nie lubisz? Będziesz mnie oceniać.
– Chcesz śpiewać tylko z Celeste – stwierdziła Cruzina, nie kryjąc nieprzyjemnego tonu, położyła uszy: – Dobrze, pójdę sobie. – Podeszła do mnie, patrząc mi w oczy z łzami w swoich: – Celeste… Spotkamy się później?
– Jeśli będziesz chciała – odpowiedziałam.
Wtuliła w moją grzywę głowę, zamykając oczy: – Nie masz nic przeciwko? – zapytała.
Keira uważnie nasłuchiwała co się dzieje, oba uszy zwróciła w naszym kierunku.
– Nie – stwierdziłam.
Cruzina odeszła.
– O czym pośpiewamy? – spytała cicho Keira, wychodząc mi naprzeciw, nie zwracając uwagi ile barwników wylała po drodzę.
– Zachowałaś się okrutnie – powiedziałam.
– Co ja zrobiłam? – Cofnęła tylko jedno z uszu.
– Stałam z boku i widziałam jak ją oszukujesz. Nie jesteś w tym tak dobra jak Kometa.
Keira podłubała kopytem w ziemi, a w jej oczach już zgromadziły się łzy. Zawsze chciałam wiedzieć jakie to uczucie gdy oczy robią się wilgotne, czy łzy mogą przynieść trochę ulgi w cierpieniu?
– Przepraszam, Celeste. – Wypłynęły jej z oczu: – Bardzo chciałam spędzić z tobą czas. Tylko z tobą. – Odszukała mnie pyskiem, trącając moje skrzydło: – Nie wiem dlaczego, ale nie lubię Cruziny, ciągle się przy tobie kręci. – Wygładziła moje pióra: – Wiesz że mama z tatą starają się bym spędzała z Erin jak najmniej czasu?
– Słyszałam o tym.
– Zaprzyjaźnisz się ze mną?
– Jeśli chcesz.
– A wybaczysz mi?
– Za co?
– Za to jak potraktowałam Cruzine, wybaczysz mi?
Co mam zrobić? Nie mam czego jej wybaczać, bo to nie mnie skrzywdziła. A jeśli mam tylko tego nie wiem? Emocje są zbyt skomplikowane.
– A jak przeproszę Cruzine, to mi wybaczysz? – zapytała Keira.
– Tak… – odpowiedziałam niepewnie.
– Nadal chcesz ze mną pośpiewać?
– Chyba tak…
– Nie umiem śpiewać.
Milczałam, czekając aż wybierze o czym miałbyśmy śpiewać, albo zacznie jakąś piosenkę, a ja po prostu będę za nią powtarzała.
– A ty? – spytała zamiast tego.
– Też.
– A śpiewałaś już?
– Tak.
– A powiesz coś więcej?
– Śpiewałam z Kometą, mama nie dała się namówić.
– Zaczniesz?
– Powtarzałam za Kometą. Ona potrafi improwizować, ja nie.
– A ja śpiewałam po Erin, to zaczniesz?
– Ty zacznij.
– Erin zawsze zaczyna, nie lubię wymyślać początku.
– Ja nie wymyślam wcale słów.
Popchnęła mnie. Na jej pysku pojawił się uśmiech, rozstawiła szerzej nogi, zniżając głowę. Po chwili jej uśmiech zniknął: – Nie chcesz się ze mną posiłować dla zabawy? – Uniosła głowę.
– To było zaproszenie do zabawy? – spytałam.
– Tak… Chcesz się ze mną powygłupiać?
– Możemy.
~*~
Keira wskakiwała z półki skalnej na półkę, leciałam obok niej. Zawahała się, po chwili skacząc na kolejną, nie trafiła. Złapałam ją za grzywę, podciągając. Blakie wciąż spała, choć miała wiele okazji by się obudzić.
– Byłoby łatwiej gdybym słyszała gdzie skaczesz – powiedziała Keira, przywierając do mnie cała, aż poczułam gwałtowniejsze bicie jej serca.
– Lecę obok ciebie.
– Wiem, ale Erin zawsze wchodziła na szczyt i wiedziała kiedy mi powiedzieć gdzie skoczyć.
– Nie jestem Erin.
– No wiem, ale… Myślałam że powspinamy się razem.
– Próbowałam, ale się nie zmieściłam przez skrzydła.
– Może ty teraz coś wybierz? Nie lubię wybierać, zawsze Erin wybiera co mamy robić.
– Ja też nie lubię wybierać.
– Serio? Ale teraz twoja kolej.
Z takiej wysokości na dole rozciągało się całe nasze terytorium, widoki z góry zawsze należały do tych zachwycających. Keira nie widzi, więc zamiast zachwycić ją krajobrazem, mogłam wybrać miejsca przepełnione dostępnymi dla niej bodźcami. Wypatrzyłam już kilka z nich. Zerkałam na Blakie, jej powieki drgnęły, ułożyła inaczej głowę, wypuszczając ukradkiem z chrap powietrze.
Najpierw odwiedziłyśmy wodospad. Mieścił się w górach, wystarczyło wybrać odpowiedni szlak górski. Keira otworzyła lekko pysk, wsłuchując się w szum wody, poruszyła chrapami, wyciągając głowę ku wodospadowi. Zrobiła kilka kroków ku niemu, zatrzymała się gdy jej kopyta znalazły się pod wodą.
– To wodospad?
– Tak.
– Wejdziemy pod niego?
– Dobrze. – Pozwoliłam by woda całą mnie obmyła, Keira zamknęła oczy, unosząc wysoko głowę, wyglądała na zadowoloną z kąpieli. Osłoniłam Blakie skrzydłem, nie chcąc by przez nieuwagę utonęła we śnie.
– Myślisz że Erin też by się podobało? – spytała.
– Cruzina powtarza mi że najważniejsze by podobało się mi, w twoim przypadku tobie. Ty też jesteś ważna.
– To co innego, z Erin stanowimy jedność, urodziłyśmy się razem, tylko rodzice tego nie rozumieją, nikt nie rozumie.
– A z Blakie już nie? – Są w dosłownym tego słowa znaczeniu razem, jako jedność.
– Też, oczywiście, ale z Erin to jednak lepiej się dogaduje, rozumiemy się najlepiej na świecie.
– Chcesz iść dalej?
– Yhm.
Wybrałam ścieżkę pełną jesiennych liści i igieł. Uśmiechnęła się słysząc jak chrzęszczą pod jej kopytami. Przeszłyśmy przez łąkę, by mogła zachwycać się zapachem kwiatów i poczęstować się najsłodszymi z nich.
– Musisz spróbować, te są najlepsze. – Podała mi jeden z nich, wzięłam go od niej korzystając z tego że nie widzi, wyrzuciłam kwiat, udając że przeżuwam i połykam. Dotarłyśmy do stada ptaków, gałęzie uginały się pod ich ciężarem, mniej kolorowe ptaki obserwowały te piękniej upierzone, które śpiewały i walczyły ze sobą. Keira słuchała na nie, nastawiając uszu ku każdemu nowemu dźwiękowi. Blakie uchyliła jedną z powiek, szybko ją zamykając jak tylko spostrzegła że ją widzę.
~*~
Słońce już zaszło, więc musiałyśmy wracać. Keira zatrzymała się jeszcze na chwilę wsłuchując się w cykanie świerszczy.
– Erin nie lubi tkwić w jednym miejscu zbyt długo, ale to przyjemne móc się tak we wszystko wsłuchać i poczuć. Rozumiesz mnie lepiej niż ja sama siebie. – Skierowała głowę w moją stronę, jej oczy tylko zdawały się patrzeć na moje skrzydło.
– Wiem tylko jak to jest robić wszystko by ta druga osoba, u mnie mama, była zadowolona, do tego stopnia że nie wiem czego sama bym chciała od życia.
– Ja chciałabym być z Erin, w każdej sekundzie i przyjaźnić się z tobą, Celeste. Już rano wracam do siostry, ale pojutrze znów będę sama, więc może znowu spędzimy razem czas?
Znów będziesz sama? A Blakie znowu będzie udawała że śpi? – Nie odważyłam się tego powiedzieć. Nie czułam złości, ale tego typu słowa łatwo zinterpretować jako jej wyraz.
– Jeśli chcesz – odpowiedziałam.
Linnir już na nie czekała, stuknęła kopytem o drzewo. Kiera zastrzygła uchem, posmutniała, kierując się w jej stronę. Mnie już od dawna nikt nie pilnował. Poszłam dalej, licząc że wpadnę na kogoś z rodziny i będzie chętny byśmy zasnęli niedaleko siebie. Natknęłam się na Cruzine, układała świeże kwiaty na kamieniach, suszyła je na słońcu do nowych barwników.
– Co robiłyście? – zapytała, odwracając się do mnie.
– Rozmawiałyśmy, wspinałyśmy się i spacerowałyśmy.
– Nie przeszkadza ci że jestem od ciebie dużo starsza, prawda?
– Dlaczego?
– Keira i Blakie dopiero niedawno dorosły… – Położyła ogon na moim grzbiecie, obejmując nim moją klatkę piersiową: – Nie ważne, zapomnij że o to pytałam, to głupie… – Zabrała ogon, rozglądając się chwilę po okolicy: – Pójdę już. – Zawróciła.
– Możemy spać razem? – Poszłam za nią. Ktoś krzyknął. Cruzina schowała się za mną, przywierając do mnie kurczowo, cała się trzęsła. Spięłam się.
Chyba mama znów się zezłościła, to był jej głos. Po chwili znów krzyknęła, imię Ajiri. Cruzina ukryła się w krzakach. Odgarnęłam gałązki skrzydłem, odsłaniając ją. Wcisnęła głowę w przednie nogi, roniąc łzy. Nadal czasami bałam się mamy, przez co wiedziałam co czuje.
– Moja mama nie jest na ciebie zła, tylko na Ajiri.
Cruzina spojrzała na mnie zaskoczona, jak gdyby myślała że ją porzuciłam: – Celeste… – Złapała ogonem moją przednią nogę: – To nie tak. Boję się hałasu… – Podniosła się, podskakując gdy mama znów nakrzyczała na Ajiri, były dość daleko od nas: – Moi rodzice… – Złapała ogonem za swój naszyjnik, ściskając go kurczowo.
– Co z nimi? – zapytałam.
– Chodźmy spać, może znajdziemy po drodzę Chaos? – Zerwała naszyjnik, zbyt gwałtownie zabierając ogon. Chwyciła szybko za urwaną lianę zębami, zanim kryształ rozbił się o ziemię. Te pomarańczowe były najmniej trwałe. Machnęła już końskim ogonem. W jedną to w drugą stronę.
– Spróbuje go związać. – Złapałam za naszyjnik, przytrzymując go skrzydłem przy szyi Cruziny, pomogła mi tym że starała się uspokoić drżenie ciała głębszymi oddechami.
– Dziękuje. – Objęła mnie, gdy skończyłam, wzdrygając się na kolejny krzyk mojej mamy: – Jadłaś coś?
– Nie…
– A piłaś?
– Muszę?
– Bez tego nie możemy iść spać. Będę przy tobie. – Zaprowadziła mnie nad rzekę, tym razem tylko dotykając mojego skrzydła ogonem.
[Ivette]
Przewróciłam Ajiri na ziemię i już zamachnęłam się na nią skrzydłem. Ilekroć żądałam od niej wyjaśnień milczała, udając że nic nie słyszy. Milczała przez tyle miesięcy, nawet gdy prosiłam nie dała mi ani słowa wyjaśnienia. Nic!
– Ivette. – Mama wskoczyła między mną a Ajiri, powstrzymując mnie od ciosu.
– Pani, mniej litość… – prosiła Ajiri.
– Niech ci powie co zrobiła! Razem z Ronim – wycedziłam, przeszywając wzrokiem Ajiri. Przełknęła ślinę. Mama pomogła jeszcze jej wstać.
– Przysięgałam milczeć, pani, nie mogę nic powiedzieć – powiedziała bardziej do matki niż do mnie.
– Ani ja, ani Ivette nie przewodzimy już żadnym stadem, nie musisz nas tytułować, Ajiri.
– Bo to jest teraz najważniejsze! – Obiłam skrzydłami o ziemię, kopnęłam w drzewo za sobą, uszkadzając korę.
– Zostaw nas same – Matka pomimo to co powiedziała i tak wydała jej polecenie, a Ajiri ją posłuchała, jak zawsze. To się nie zmieniło. Chaos podeszła do mnie, a ja uciekłam jej w bok, strosząc pióra.
– Nie jesteśmy rodziną. – Wbiłam w nią wzrok.
– Dla mnie zawsze będziesz moją córką, tak jak Rosita i Kometa.
– Po prostu nie zbliżaj się do mnie. – Położyłam uszy. Wystarczy że Kometa uparcie siedziała ze mną w tym bagnie.
– Ajiri obawia się że Meike wszystko słyszy poprzez zielony kryształ w tobie. Pytałam o to Cruzine i Irutt, obie twierdzą że to nie możliwe, aczkolwiek Ajiri nie jest skłonna im uwierzyć.
– To wymówka, a ona jest tchórzem!
– Nie możesz jej zmusić do mówienia.
– Tylko dlatego że ktoś zawsze musi się wtrącić. – Odeszłam kawałek, odlatując.
[Irutt]
Keira pierwsza wybiegła z jaskini, jak tylko poczuła ciepło porannych promieni słońca na własnym pysku, dogoniłam ją zatrzymując ogonem. Tak podekscytowana bardziej przypominała Erin niż siebie samą. Zupełnie jak siostra przebierała niecierpliwie nogami. Blakie westchnęła, uśmiechając się do mnie pochmurnie, ostatnio coraz wyraźniej okazywała że nie cieszy się ze spotkań z Erin. Obejrzałam się, patrząc w głąb jaskini na śpiącą Linnir, pilnowała ich całą noc, przegadała ją z Blakie i czuwała nad snem Keiry, choć to przecież ja miałam po nie wyjść i przy nich posiedzieć, aż zasną.
Nie chciałam już jej budzić, będzie wiedziała że wyszłam odprowadzić Keire i Blakie do ich rodziców.
– Dobrze się wczoraj bawiłyście, z Celeste i Cruziną? – zapytałam, zatrzymując Kei własnym bokiem, chciała pobiec.
– Możemy już iść? – Znowu przebrała nogami: – Nie mam ochoty teraz rozmawiać, jutro ciociu.
– Zapomniałaś że jutro obiecałam trochę odciążyć twoich rodziców. – Już chciała coś mi odpowiedzieć, ale musnęłam jej pysk ogonem, dając jej znać że jeszcze nie skończyłam: – Nie, liczyłaś na spędzenie kolejnego dnia z siostrą.
– To niesprawiedliwe że nas rozdzielacie.
– Zgoda, ale bez Erin zachowujesz się lepiej niż z nią, od razu jej ulegasz i robisz to czego normalnie byś nie zrobiła.
– Bo ona cierpi… Ja też mam jej wszystkiego zakazywać? – zapytała z pretensją. Nikt nie mógł jej tego właściwie wytłumaczyć, czy ja czy jej rodzice nikogo nie chciała posłuchać.
– Sądzę że nie potrzebuję twojego współczucia tylko rozsądku.
– Wiem że by mnie posłuchała, ale nie byłaby wtedy szczęśliwa.
– A próbowałaś?
– Posłuchałaby.
– Udowodnij mi, a wtedy przekonam twoich rodziców byście spędzały więcej czasu razem.
Blakie odwróciła głowę, uszy jej opadły.
– Jutro spędzimy dzień jak chce Blakie.
– Naprawdę? Możemy? – spojrzała na mnie zachwycona.
– Ciociu… – zaczęła Keira.
– Jeden dzień możesz poświęcić siostrze.
– Ale ja już umówiłam się z Celeste.
– To spotkacie się z nią następnym razem.
[Keira]
Erin spała, słyszałam jej równomierny oddech, kierując się nim dotarłam do siostry i położyłam się obok. Rodzice rozmawiali ze sobą szeptem, niedaleko. Trzepot skrzydeł Irutt na chwilę ich zagłuszył, poleciała w stronę jaskini, pewnie do Linnir. Poczułam ruch Blakie, oglądała się za ciocią. Już wiedziałam że nie lubi mojego i Erin towarzystwa, nie musiała tego aż tak podkreślać.
– Pssyt… – Erin jednak nie spała. Położyłam głowę, nastawiając jedno z uszu: – Mam plan jak się stąd wyrwać.
– Jaki? – szepnęłam równie cicho, nasłuchując, rodzice wciąż byli zajęci sobą. Erin powiedziała mi co i jak, dodając do Blakie: – Nic nie rób, albo pożałujesz.
Nie podobał mi się ten ton, ale musiała zagrozić Blakie by w ogóle udało nam się uciec. Przekręciła się na grzbiet, wyjąc z bólu. Serce zadudniło mi w piersi, brzmiała tak bardzo przekonująco. A co jeśli nie udawała? Rodzice znaleźli się przy nas. Krzyki Erin zagłuszały ich pytania. Ledwie usłyszałam że jedno z nich pobiegło po pomoc. Erin ucichła, trąciła mnie grzbietem, obracając się na bok.
– Erin, co cię boli? – spytała przejętym głosem mama. Siostra oddychała ciężko. Trąciła mnie szyją.
– Mamo… Cz-czujesz? – Moja kolej, dlaczego miałam wrażenie że Erin naprawdę cierpi? Przecież tylko udajemy.
– Co takiego?
– Ktoś obcy… – Zawęszyłam w powietrzu, poczułam zapach krwi, przecież miała udawać.
– Dlaczego kłamiesz?
– Nie kłamie, tylko…
– Erin… Otwórz pysk. Otwórz.
– Co się dzieje? – spytałam, szukając na ciele siostry jakiś ran: – Blakie?
Milczała, kiedy ja musiałam wiedzieć co z Erin.
– Co ty zrobiłaś, Erin?! – krzyknęła mama.
Ton mamy powiedział mi że zrobiła coś strasznego. Skrzywdziła się.
– Mamo…? – W oczach zebrały mi się łzy. Nie udało się odwrócić uwagi rodziców, miałyśmy jeszcze drugi plan, ale nie potrafiłam tak teraz zaatakować mamy. Erin potrafiła, słyszałam jak się na nią rzuciła. Blakie próbowała złapać ją za grzywę, odsunęłam się, by jej to uniemożliwić.
– Kei – powiedziała strasznie niewyraźnie Erin. Słyszałam że się szarpały. Erin ją podduszała? Co robić? Siostra trąciła mnie kopytem, odbiegła. Poderwałam się ruszając za nią. Mama strasznie kasłała. Zatrzymałyśmy się przy rzece. Erin powiedziała coś do mnie tak niewyraźnie że nic nie zrozumiałam.
– Co…? – wymamrotałam.
– Przefiłam sobie jezyk. Wyjsi, – Trąciła mnie pyskiem, natrafiłam na jej język i wystający z niego z obu stron kolec, poczułam krew, kapiącą z pyska Erin na moją nogę. Wyciągnęłam kolec szybkim szarpnięciem, Erin krzyknęła ogłuszająco, przez chwilę nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
– Uciekamy – wciąż mówiła niewyraźnie. Mama już za nami wołała.
~*~
Erin kilka razy się przewróciła, a przy tym upadku zaśmiała się. Odnalazłam ją szybko, chcąc pomóc jej wstać, nie chciała iść przy mnie, teraz też odmówiła pomocy.
– Rozbrajasz mnie, wyluzuj. – Szturchnęła mnie mocniej w bok.
– Zraniłaś się w język.
– No i? Udało się, a i teraz już wyraźnie mówię, poleciało trochę krwi i tyle.
– Słyszałam jak bardzo cię bolało.
– Nawet łzy uroniłam, ale rodzice dali się nabrać, a oto nam chodziło. Chodź korzystać. – Poderwała się, pomimo tylu upadków biegnąc dalej. Otaczały nas nowe zapachy i dźwięki, biegłam za odgłosem jej tętentu kopyt, potykając się o kamienie. Obiłam sobie trochę nogi.
– Blakie, czemu mi nie pomagasz? – zapytałam.
– A możemy wrócić?
– Czemu chcesz wszystko popsuć? Erin jest naszą siostrą.
– Nareszcie! – krzyknęła triumfalnie Erin, z ekscytacji aż stuknęła kopytami: – Przed nami jest przewrócone drzewo, a pod nim przepaść, złap mój ogon i ruszamy.
– Nie! – Skoczyłam przed nią, boleśnie przecierając sobie o coś bok, chyba o korzeń tego leżącego drzewa. Blakie tym razem chciała mnie ostrzec, ale zbyt późno trąciła moją klatkę piersiową swoim kopytem.
– Nie? – zdziwiła się Erin.
– Spadniemy… Bo… Bo… Nie trzymasz równowagi, a ja nie widzę.
– Blakie widzi. Podciągniesz mnie.
– Jesteś za ciężka.
– Zwariuje! Teraz jeszcze ty? Myślałam że sobie ufamy.
– Zabijemy się, nie chcę zginąć.
– A ja nie chcę dłużej się nudzić. Zostań tutaj. – Pociągnęła mnie za grzywę, wyrzucając za siebie, zabolało. Jej kopyta uderzyły o pień drzewa. Skoczyła już na pień.
– Erin…? – Miałam łzy w oczach. Ciocia Irutt nie może mieć racji, nie rozumie, jesteśmy jednością. Mogę zmienić nastawienie Erin, jak ona moje.
– Nie mogę, Erin, nie wchodźmy tam. – Złapałam siostrę za ogon, opierając przednie kopyta o korzenie upadłego drzewa.
– Puść, bo kopnę – ostrzegła.
– Nic nie rozumiem… – powiedziałam płaczliwie: – To przez to że nas ciągle rozdzielają?
– Co? Nie. Mam ochotę przejść po pniu, więc puść mnie, albo chodź ze mna. I tyle.
– Ale spadniemy… – zapłakałam: – A ja nie chcę spaść…
– To zostań.
– Nie chcę żebyś spadła.
– Nie spadnę, wyluzuj.
– Nie chcę więcej krzywdzić mamy, ani nikogo, nie róbmy tak więcej, oni może nas nie rozumieją, ale się o nas troszczą.
– Tylko wszystkiego nam zabraniają. Pozamieniałaś się z Blakie na rozumy? Nagle ci na nich zależy? Pff…
– Nie chcą żebyś się zraniła, albo zginęła, ja też nie chcę, proszę, poróbmy coś innego.
Kopnęła mnie, z zaskoczenia ją puściłam. Słyszałam jak idzie dalej. Zawsze na mnie uważała, dlaczego teraz jest inaczej?
Blakie pomasowała moją klatkę piersiową pyskiem, tam gdzie obiły kopyta Erin.
– Ty też będziesz mnie teraz męczyć? – spytała Erin: – Już nie lubisz tego co ja?
– Zaczekaj. – Wskoczyłam do niej na pień, poślizgnęłam się, za bardzo chybiąc, krzyknęłam z przerażenia. Złapała moją grzywę, zawisłam w powietrzu. Słyszałam jak jej kopyta ześlizgiwały się z kory. Blakie chyba złapała grzywę Erin, czułam jej ruch i czułam napięcie jej części ciała.
– Blakie! Keira! – zawołała Linnir, słyszałam jak wskakuje do nas. Złapała za moją grzywę, pomagając Erin wciągnąć mnie na górę. Przytuliła nas do siebie, choć nigdy wcześniej nie okazywała nam żadnych czułości tak sama z siebie.
– Próbowałam ciociu… – wyłkałam.
– Widzisz? Nic się nie stało – skomentowała Erin.
– Odbiło ci już całkiem?! – krzyknął tata, słyszałam że nie tylko on przybiegł.
– Zaczekaj Pedro, pień nie jest tak wytrzymały by jeszcze ciebie udźwignąć. Idzcie prosto. – Ciocia popchnęła mnie lekko we właściwym kierunku. Blakie nakierowała mnie swoją głową.
– Hej! – zaprotestowała Erin.
– Nie pójdziesz już nigdzie, rozumiesz?! Nie ruszysz się choćby o krok! – krzyczał dalej tata.
– Zeskocz – powiedziała Blakie, więc zeskoczyłam, na dole przytuliła nas mama, obie zmoczyłyśmy się łzami.
– I więcej nie zobaczysz siostry!
– Nie! – Wyrwałam się: – Tato, nie, proszę…
– Co ja takiego zrobiłam?! Nikt nie zginął! – krzyknęła Erin.
– To nic że prawie spadła, prawda?! To nic że omal nie udusiłaś własnej matki by tu dotrzeć?! I jeszcze się skaleczyłaś, by wpakować się w kolejne niebezpieczeństwo! Naprawdę chcesz zginąć?! Naprawdę?!
– Wolę to niż tkwić z wami! To męka a nie życie! Puść mnie!
– Szarpanie ci nie pomoże – powiedziała Linnir. Słyszałam jak siostra uderzyła o nią, chciała ją zrzucić?
– Zwariowałaś?! – Tata skoczył na pień. Podeszłam bliżej, zabrali Erin stamtąd siłą. Wywnioskowałam to po odgłosach kopyt.
– Ciociu… – Odnalazłam Linnir, dotykając jej boku pyskiem: – Nic ci nie jest?
Poczułam ogon Irutt na własnym grzbiecie.
– Nie – odpowiedziała Linnir.
– A reszcie?
– Nic nikomu się nie stało, Kei.
– Chcecie wrócić z nami? – spytała Irutt.
– Tak, proszę.
~*~
[Opal]
Obudziłem się już na grzbiecie mamy. Nic nie widząc na jedną stronę. Wszystko mnie bolało, najbardziej uszy i głowa. Z brzucha mamy kapała moja krew, szły za nami dziwne stworzenia, miały kły, ale ukryte za wargami, jeszcze dziwniejsze nogi niż ja i grube niepraktyczne ogony. Mama odstraszała je warknięciami, ale i tak nie przestawały za nami podążać. Weszliśmy do lasu, którego już nie przekroczyły. Mama położyła mnie sobie przy wymionach, próbowałem jeść, ssałem tylko chwilkę, tyle ile mogłam znieść bólu. Tuliła mnie do siebie, wylizując mi rany.
– Zammi…? – usłyszałem czyiś głos od strony oka na które nie widziałem. Odwróciłem szybko głowę. Zbliżyły się do nas aż dwie obce osoby. Zaczęłem warczeć, jeżąc sierść, ale w ogóle ich nie przestraszyłem.
– Ullun go… – wypłakała mama: – Chciałam tylko…
– Najpierw musimy was opatrzyć, zwłaszcza ciebie Zam – powiedziała niebieska klacz.
[Irutt]
Potrzymałam Zammi za ogon, Keira i Blakie leżały po jej drugiej stronie z głowami opartymi o jej grzbiet, a Linnir stała tuż obok. Zammi bała się zasnąć, ale przy nas jakoś się przełamała. Jej syn zasnął chwile przed nią, między mną, a Zammi, zwinięty w ciasny kłębek. Nieco złagodziłam magią i przy pomocy ziół jego ból, ale nikt z nas nie mógł mu zwrócić tego co zabrał jego ojciec. Mały stanowił dowód na to że możemy bez przeszkód rozmnażać się z hybrydami, w dodatku urodził się z rogiem.
– Czy Zam wydobrzeje? – szepnęła Keira.
– Tak – odpowiedziała Linnir.
– Mogę coś dla niej zrobić? – spytała Blakie.
– Najważniejsze że ją wspieracie – odpowiedziałam.
– A mały? Jak wygląda? – dopytała Keira.
Popatrzyłyśmy na siebie z Linnir, żadna z nas nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale któraś musiała. Odpowiedziała Linnir: – Jest kary z mnóstwem białych ciapek na ciele, jednych drobnych drugich o wiele większych, mogłabym nazwać je okrągłymi łatami, od połowy tułowia aż do zadu zaczynają się fioletowe paski, ogon ma fioletowy aż po sam…
– Ciociu, mogłabyś pominąć kolory? Nigdy ich nie rozumiałam – wtrąciła Kei.
– Ma dłuższe futro na grzbiecie, klatce piersiowej i brzuchu. Lewą tylną nogę zakończoną zwykłym kopytem, prawą racicą, przednie kończą się trzema kopyto-podobnymi…
– Palcami? – podpowiedziałam: – Są jak racice, ale zamiast dwóch mają trzy części.
– Mogę dotknąć?
– Później będziesz miała okazję.
– Jego ojciec pozbawił go oka – kontynuowała Linnir: – Urwał oba uszy, połamał róg, próbował też odgryźć ogon, sądząc po jego zranieniach na nim i powybijał mu kilka zębów.
– Mogę go przytulić? – zapytała Blakie. Dostrzegłam w oczach Kei łzy, oparłam ogon na ich grzbiecie.
– Mały teraz potrzebuje snu, tak jak jego matka – wytłumaczyła Linnir.
– Czy on umrze? – spytała Keira.
– Nie, ale gdyby nie był hybrydą nie przeżyłby ze złamanym rogiem – powiedziałam: – Ullun próbował go zabić. – Spojrzałam w oczy Linnir nadal nie mogąc uwierzyć że tyle zła uczynił jednorożec.
– Będę was strzegła na zewnątrz. – Linnir na pożegnanie musnęła moje wargi, a ja jej. Gdy zabierała już głowę, jeszcze na moment oparłam o jej czoło róg. Przez pomaganie przy trojaczkach nie miałyśmy dla siebie zbyt wiele czasu, a gdy w końcu go zyskiwałyśmy byłyśmy tak zmęczone że zasypiałyśmy obok siebie.
– Pójdę z tobą. – Wstałam.
– Bardziej potrzebują cię tutaj.
– On jest zbyt niebezpieczny. Może posiąść moc jaką zechce. Widziałaś co zrobił swojemu synowi i Zam, a nie używał na nich żadnej mocy.
– Zam jest zbyt ufna, łatwo było mu ją zwieść. Chroni mnie niebieski kryształ od ciebie.
– Ma róg, może go zdjąć, podzielił się moją magią, a ja nawet nie zauważyłam. Nikt nie zauważył jak się przekradł.
– Walczyłam z gryfami, Ted przy nich jest jak źrebak.
– Gdybyśmy miały się teraz zamienić, puściłabyś mnie samą?
– Nie lubię tego, ale tak, już wiele razy ci na to pozwoliłam, bo wierzymy w siebie nawzajem. Zostań i uwierz we mnie jak zawsze.
– Linnir. – Podeszłam do niej, wtulając się w nią, złapałam jej ogon swoim, objęła mnie.
– Nie mogę uwierzyć że zrobił to jednorożec… – Łzy napłynęły mi do oczu: – Bez powodu. Nie podobało się mu że jesteśmy razem. Nie chcę by cię skrzywdził.
– Ullun… – Zammi się przebudziła, wstała zwieszając głowę i chowając ogon pod siebie: – Ullun nie żyje, zabiłam go, to nie tak że nie mogłam go tylko powstrzymać i uciec… Nie chciałam żeby znów go skrzywdził. Przepraszam.
– Zrobiłaś tylko to co zrobiłaby każda matka, zapewniłaś bezpieczeństwo swojej córce. Na twoim miejscu postąpiłabym tak samo – odpowiedziała jej Linnir.
– Naprawdę? – zapytała Zammi: – Nie wygnacie mnie za to?
– Zasłużył na taki los – wtrąciłam: – Nawet jeśli był jednorożcem.
– Teraz mogę wyjść i rozejrzeć się po okolicy? – zapytała mnie Linnir.
– Wracaj szybko. – Dotknęłam jej policzka ogonem, potrzebowałam jej teraz, wciąż nie potrafiąc przeboleć zdrady Ulluna. Myślałam że tylko ja zbłądziłam, że inne jednorożce nie są do tego zdolne.
Keira leżała już przy małym, Blakie namówiłą ją by otuliła go wraz z nią głową. Zam położyła się przy nich, otaczając własnym ogonem, oparła głowę na grzbiecie bliźniaczek.
[Opal]
– Co to? – Wszedłem przednimi nogami do płynącej, płytkiej wody, ktoś tam był.
– Rzeka. – Odpowiedziała mama, wygładzając sierść na moim grzbiecie.
– Ma takie same nogi jak ja.
– To twoje odbicie. – Mama zakryła pysk ogonem. Wszyscy tak dziwnie reagowali na mój widok. Dotknąłem swoich uszu ogonem, niemal całkowicie urwanych i złamanego rogu, najstraszniejsza okazała się dziura po moim oku. Zakryłem ją ogonem, patrząc na mamę. I na opatrunki na moim tułowiu.
– Mamo, mogę dostać opatrunek na oko?
– Poproszę Ajiri.
Podreptałem za mamą, aż do rudej klaczy zjadającej sporo trawy. Ohyda. Mama ukryła mnie za sobą, obejmując ogonem.
– Zammi, nie wiem co powiedzieć, tak mi przykro.
– Dlaczego? Już jest lepiej. – Mama się uśmiechnęła: – Wróciliśmy do domu, staram się zapomnieć... Miałabyś dla mnie opatrunek?
– Mały się skaleczył?
– Nic mu nie jest. Chcę… Dałabyś mi go?
– Nie mamy ich za dużo. – Ajiri podała jej go w pysku i mama też złapała go delikatnie w pysk, pomimo kłów, przełożyła go sobie przez grzbiet, zakrywając czarne paski.
– Jeśli chcesz mogę go obejrzeć.
– To nie będzie konieczne. – Sierść na grzbiecie mamy się uniosła, położyła uszy, moja sierść też się uniosła, odsłoniłem zęby: – Nie chcę byś go oceniała.
– Nie będę, obiecuję.
– A, to nie ma sprawy. – Mama się rozluźniła tak nagle że nie zdążyłem tego ogarnąć, przysunęła mnie do Ajiri, patrzącej na nią ze zdziwieniem.
– Biedaku… – Ajiri przyjżała się każdemu skrawkowi mojego ciała.
~*~
Odpoczywałem obok mamy w wejściu do małej jaskini. Wypatrując taty wśród drzew, zawsze wracał na czas, co się stało? Czy zrobiłem coś złego?
– Gdzie tata? – spytałem.
Mama popatrzyła na mnie mokrymi od łez oczami: – Zabiłam go, by więcej cię nie skrzywdził: – Zniżyła głowę, a uszy jej opadły: – Tata cię nienawidził.
Popłakałem się, obróciłem, kopiąc w bok mamy tylnymi kopytami. Jak mogła zrobić to tacie? Wyszedłem na zewnątrz, mama wyszła za mną. Przejechałem językiem po dziąsłach z których wyrastały moje kły, wszyscy mówili że to tata mi je wszystkie powybijał, wzdrygnąłem się z bólu. Przybiegłem z powrotem do mamy, tuląc się do niej, objęła mnie, z większym przekonaniem niż kiedykolwiek robił to tata. To prawda że tata chciał bym był tylko jednorożcem, ale… Naprawdę mnie nienawidził?
– Kocham cię najbardziej na świecie – szepnęła, liżąc moje czoło, lekko trącała opatrunek, który założyła mi na dziurę po moim lewym oku.
– Nie jestem brzydki? – Popatrzyłem na mamę. Uśmiechnęła się przez łzy.
– Dla mnie jesteś najśliczniejszy.
Zaburczało mi w brzuchu, mleko mamy już nie wystarczyło bym nie był głodny.
– Chodźmy złapać jakiś trop – odpowiedziała mojemu brzuchowi mama, zbliżając do niego chrapy, zachichotałem gdy połaskotała mnie ogonem po brzuchu.
~*~
Od kiedy poznałem zapach myszy, znajdowałem je tak szybko jak mama, nauczyły się że przed nami trzeba uciekać. Ale ta mysz była już moja, wskoczyłem w krzaki łapiąc ją w zęby, jęknąłem z bólu, wyślizgnęła się, próbowałem zatrzymać ją przednimi nogami, ale tylko zdarłem ziemię, a mysz uciekła do dziury w podłożu.
– Proszę, kochanie. – Mama przyniosła ich aż pięć trzymając je w pysku za ogonki, upuściła je przede mną. Patrzyłem na nią i na nie, tak kilka razy: – Bolą cię zęby?
– Bolą…
– Przeżuje je za ciebie.
Mama mnie nakarmiła. Z pełnym po brzegi brzuchem poszedłem spać tam gdzie stałem, mama przeniosła mnie do naszej nowej jaskini, wtuliłem się w nią na pół śpiąco.
~*~
Po paru dniach moje kły zaczęły odrastać, szkoda że uszy i róg, i oko pozostawały bez zmian. Memłałem w pysku ogon mamy, nowe kły okropnie swędziały.
– Podoba ci się imię Opal? – zapytała: – Nie chcę nazywać cię tak jak Ullun.
– Uppe?
– Właśnie kochanie.
– Opal jest świetne.
Poruszyła ogonem, a ja na niego skoczyłem. Dzisiaj spędziliśmy noc w większej jaskini wraz z innymi. Patrzyli jak się bawię. Złapałem mamę trochę za mocno, poczułem jej krew na języku. Puściłem szybko ogon, patrząc wystraszony w oczy mamy.
– Nic nie szkodzi, kochanie. – Uśmiechała się do mnie, więc chyba wszystko było w porządku.
– Zammi – wtrąciła Kometa: – Nie chcesz chyba wychować drugiej Erin? – mówiąc to skrzywiła się lekko. Mama posłała jej pełne zmieszania spojrzenie.
– Opal, musisz być bardziej ostrożniejszy. – Poczułem ogon Irutt na własnym grzbiecie, zatrzymała się obok mnie.
– Przepraszam, to było niechcący. – Zakryłem pysk ogonem, spuszczając łebek.
– Obchodź się ostrożniej z kłami, dobrze?
– Dobrze.
– Przecież zrobił to niechcący! – Mama weszła między mną, a Irutt, z całym zjeżonym grzbietem: – Nie zranił was, tylko mnie. Nie mam nic przeciwko, chce tylko by był szczęśliwy.
Irutt wymieniła spojrzenia z Kometą.
– Tyle wycierpiał, dlaczego tak go traktujecie? – Mama przygarnęła mnie do siebie, nic już nie rozumiałem, to nic złego że ją skaleczyłem? Przecież to ją bolało, a ból jest zły: – On nie jest potworem! – Mama chciała ze mną wyjść, ale Chaos stanęła jej na drodzę.
– Źrebiąt się tak nie wychowuje, Zammi. Rozumiem że dużo przeszedł, ale musi się nauczyć co jest dobre, a co złe, jeśli będziesz mu na wszystko pozwalała skrzywdzisz go w ten sposób.
– Przecież nic się takiego nie stało, zranił kogoś? Nie, a mi to nie przeszkadza.
– To oznaka słabości, Zammi. Jak masz być dla niego ważna skoro sama masz się za nic? Mały nie potrzebuje matki, którą może pomiatać, tylko na której może w pełni polegać, która nauczy go prawidłowych zachowań.
Mama minęła ją szybko, pobiegliśmy do naszej małej jaskini. Widziałem jak płacze. Wylizałem jej ranę na ogonie, którą jej zrobiłem.
– Przepraszam, mamo.
– Nic złego nie zrobiłeś, kochanie. – Uśmiechnęła się do mnie, przytulając do siebie: – To oni źle cię traktują.
[Irutt]
W południe kolejnego dnia przyszłam do Zammi. Opal zjadał mysz, bez trudu rozrywając jej drobne ciałko.
Zammi od razu zjeżyła sierść na grzbiecie, patrząc na mnie jak na wroga: – Nie zmuszajcie go by jadł coś co ledwo przechodzi mu przez gardło.
– Zammi, nie jesteśmy wrogami. – Kiedy zdążyła się tak zmienić? Nie było jej zaledwie kilka tygodni.
– Ale ci się to nie podoba, prawda?
– Dopóki nie postanowi zjeść kogoś z nas nie mam nic przeciwko. Przemyślałaś to co powiedziała ci Chaos?
– Sama wiem najlepiej co jest najlepsze dla mojego syna. – Otoczyła go ogonem, jeszcze bardziej pokąsanym niż wczoraj. Zauważyłam ranę na grzbiecie jej nosa, zupełnie jakby coś tam wyrosło, a ona niedawno to oderwała. Identyczne rany miała na klatce piersiowej i bokach.
– Chcemy tylko ci pomóc. To nie jest normalne.
– Mama mi pozwoliła – wtrącił mały.
– Twoja mama nie myśli jasno…
Warknął na mnie, cały się jeżąc, jego oko błysnęło czerwienią.
– Dlaczego go stresujesz? – Zammi wygładziła sierść małego na grzbiecie: – Daj mu spokój.
Nic do niej nie dotrze, dobrze, może chociaż do małego.
– Opal, nie krzywdź swojej mamy, nawet jeśli mówi ci że możesz, tak się nie postępuje, kochasz swoją mamę, prawda? – spróbowałam.
– Nie słuchaj jej, nic złego nie zrobiłeś – wtrąciła natychmiast Zammi.
– Zammi.
– Idź sobie.
– Co się z tobą dzieje? – Zbliżyłam się, chcąc dotknąć jej czoła rogiem. Opal rzucił się na moją klatkę piersiową, wbijając w nasadę szyi kły. Nie była to jedna para kłów jak u Zammi, a dwie, zakleszczyły się w mojej skórze.
– Opal, puść. – Owinęłam ogon wokół źrebaka.
– Nie rób mu krzywdy – prosiła Zammi, mnie, nie Opala. Ona mi nie pomoże. Spięła wszystkie mięśnie.
– Nic złego się nie dzieje, nie próbowałam skrzywdzić żadnego z was – tłumaczyłam źrebięciu. Nie mogłam go od siebie oderwać, to zaszkodziłoby nam obojgu. Wgryzł się mocniej, moja krew zaczęła skapywać na ziemię.
– Opal, to boli, puść mnie. – Odruchowo ścisnęłam go mocniej ogonem, rozluźniłam go, jak tylko to zauważyłam. Ból sprawił że łzy spłynęły mi po policzkach: – Opal, posłuchaj…
Zaczął zjadać mnie żywcem, kopnęłam go, zabierając ogon. Mały przeturlał się pod przednie nogi Zammi. Zammi zamurowało. Popatrzyłam po sobie, krew spływała po moich przednich nogach na ziemię. Mały oderwał mi kawałek skóry. Zakręciło mi się w głowie, obraz się rozmazywał.
“Nieva, chyba…” osunęłam się na ziemie, we własną krew, zachciało mi się spać, mięśnie mi drętwiały.
“Gdzie jesteś? Irutt…? Irutt! Odezwij się.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz