[Ivette]
Chciało mi wyrwać cały bok, nie zasnęłam tak do końca, a jednocześnie nie miałam siły się obudzić. Pociłam się na zewnątrz, a w środku płonęłam, najbardziej bok. Jeden sen zaprzeczał drugiemu, co jest w końcu prawdą? Kim naprawdę jestem?
Ktoś tu wtargnął. Meike? Poderwałam głowę, mrużąc oczy, jedyne co widziałam na pewno to to że to kasztanowy koń, pędził prosto na mnie.
– Możemy być razem! Ivette! – Wykrzyknęła radośnie Kometa, poznałam jej głos i jej zapach, gdy mnie przycisnęła do siebie: – Nie jesteśmy spokrewnione! Ale jesteś ciepła… – Odsunęła się, opadłam na bok, zobaczyłam ją teraz wyraźniej, jej morskie oczy wpatrując się we mnie z niepokojem, ale też z radością wypisaną na jej pysku.
– Pewnie ma znów gorączkę… – Słyszałam jak mama się podniosła. A może powinnam powiedzieć Chaos?
– Irutt właśnie mi powiedziała. Badała naszą krew, no wiesz, wtedy gdy prawie umarłam i okazało się że twoja krew jest zupełnie inna niż moja. Chcesz się napić? Może woda by ci trochę pomogła, albo… Może mam cię nią oblać? Mogę przynieść też więcej…
Przyciągnęłam ją do siebie skrzydłem, oparła policzek o moją łopatkę, kładąc się przy mnie.
– Nie za ciężko ci?
– Później porozmawiamy… – mruknęłam, znowu odpływając w sen.
[Chaos]
Irutt obłożyła Ivette mokrym mchem, Kometa jej pomogła, a Celeste machała skrzydłami, chłodząc matkę ruchem powietrza.
– Odpocznij, wystarczą okłady. – Irutt dotknęła boku Celeste ogonem.
Celeste jej posłuchała, kładąc się niedaleko Ivette. Oddech córki nieco się już uspokoił, próbowała zasnąć.
– Kometa. – Skinęłam jej głową, wskazując miejsce obok siebie, ułożyła się obok, uśmiechając się do mnie.
– Miło cię poznać, wiem że jesteś mamą Ivette…
– Jestem także twoją matką, urodziłam cię.
– Przecież nie pamiętasz, a ja już w ogóle, pewnie jeszcze dobrze nie stanęłam na nogi, a Meike już mnie zabrała.
– Widziałam wszystko to co widział twój ojciec. Meike zabrała cię ode mnie, a potem wymazała mi pamięć swoją mocą. Jesteś moją córką.
– Niemożliwe. Irutt by mnie nie okłamywała, a… Nie. Niemożliwe. – Poderwała się: – Niemożliwe by Ivette nie była twoją córką.
– Łatwo to sprawdzić – wtrąciła przysłuchująca się nam Irutt.
– Ivette zawsze była twoją córką.
~*~
– Jak to? Nie pomyliłaś się? – spytała Kometa Irutt, strzygąc uszami i drepcząc w miejscu kopytami.
– Nie.
Krew przestała już lecieć z niewielkiego rozcięcia na mojej przedniej nodzę i przedniej nodzę Komety.
– Ale Ivette… No jak? Przecież jak się dowie… – Kometa pochyliła głowę: – Załamie się, jestem pewna, albo jeszcze gorzej zareaguje niż się załamie. – Poderwała ją: – Nie może wiedzieć. – Spojrzała na mnie: – Nie możesz jej powiedzieć. – Pokręciła głową cofając uszy: – Będziemy udawały że jesteśmy… No, nie tej samej krwi.
Ona pozostawała dość ruchliwa, ja statyczna.
– Teraz rzeczywiście nie powinna się denerwować, aczkolwiek jak dojdzie do siebie musi poznać prawdę – odpowiedziałam głosem pozbawionym emocji.
– Wcale nie musi, w jakim celu? By cierpiała? Jestem pewna że wszyscy szybciej uwierzą że jesteś jej matką niż moją, jesteście takie podobne, między nami nie ma żadnego podobieństwa. Chyba.
– Kłamstwo zawsze wychodzi na jaw, Kometa.
– Na pewno nie zawsze, to niemożliwe by tak było, bo na przykład jak ktoś zginie zanim dowie się prawdy to nie odkryje kłamstwa, więc… Nie masz racji.
– Chcesz aż tak się dla niej poświęcić? – spytała jej Irutt, Kometa spojrzała w bok, na nią: – Nigdy nawet nie nazwiesz swojej matki, mamą?
W oczach Komety zebrały się łzy.
– Nadal możesz się tak do mnie zwracać, pod nieobecność Ivette.
Kometa się skrzywiła: – Właśnie nie, bo się przyzwyczaje i wtedy na pewno Ivette się dowie. Raz się pomylę, albo będzie w pobliżu, a ja jej nie zauważe i koniec.
– Celeste, dochowasz tajemnicy? – zapytałam, przez cały ten czas leżała w ciszy i jedynie słuchała co mówimy. Kiwnęła głową.
– Ivette może nie uwierzyć w twoje kłamstwo – zwróciłam się do Komety: – Wie dlaczego Meike więziła cię w wąwozie.
– Ale Meike nie musiała wcale o tym wiedzieć, nie wiedziała o Ivette… Przypadek sprawił że my wiemy.
Czy Roni podmienił źrebaki? Wszystko wskazywało właśnie na niego. Tego odcinku czasu, nie widziałam we wspomnieniach Raisy czy Angusa, Raisa czekała wtedy z Rositą aż wydobrzeje po porodzie, lecz nie widziała samego porodu. Nie wiem kto mi wtedy towarzyszył.
– Musisz coś wiedzieć o Ivette. – Wstałam, dając znać Komecie ruchem głowy, by poszła za mną, wyszłyśmy poza jaskinie. Przespacerowałyśmy się, dotąd nie zauważyłam by miała problemy ze swoimi tylnymi nogami, poruszały się jak u każdego konia, zakryła jedną z nich ogonem. Skupiłam wzrok na drodzę.
– To co chcesz mi powiedzieć o Ivette, to tajemnica? Inaczej nie milczałabyś tak długo… Ona wydobrzeje, prawda?
– Tak, wolałabym żebyś nikomu, w tym Ivette o tym nie wspominała. Najlepiej gdyby sama ci o tym powiedziała, aczkolwiek może nawet tego nigdy nie zrobić. – Rozejrzałam się, upewniając się że jesteśmy same.
[Ivette]
Przez panującą w środku ciemność nie widziałam nawet kto mnie otacza, przynajmniej słyszałam że śpią. Doszłam jedynie do wyjścia, już zmuszona oprzeć się o ścianę i złapać oddech. Na zewnątrz nic nie wydawało się znajome, chciałam pić, ale nie to co mi przynieśli, pewnie za każdym razem mnie podtruwają, dlatego czuje się coraz gorzej. Rozłożyłam skrzydła, przemieszczając się do najbliższego drzewa, o które mogłam się oprzeć. Ktoś wyszedł za mną z jaskini. Przycisnęłam uszy do szyi, odwracając głowę ku… Komecie?
– Jestem pewna że poczułaś się chociaż odrobinę lepiej, skoro wyszłaś. Gdzie chcesz iść? – Wsparła mnie swoim bokiem. Nastroszyłam pióra, odsuwając się od niej. Patrzyłam w jej oczy i nie potrafiłam jej w pełni zaufać. Przez tą wiedźmę Meike, namieszała mi w głowie.
– Chciałam ci tylko tam pomóc dojść, ale…
– Ostatnio wystarczająco żałośnie się czułam – przerwałam jej: – Nie pomagaj mi iść.
– Ale chyba nigdy tu nie byłaś, mogłabym wskazać ci drogę, czego szukasz?
– Wody.
Poszła przodem, co chwilę zatrzymując się i oglądając na mnie, zahwiałam się parę razy, a ona już zjawiła się przy mnie, równie szybko się wycofując i idąc dalej. Jeszcze zanim dostrzegłam rzekę w ciemności, usłyszałam jej niespokojny nurt.
– Ivette, popatrz, spadające gwiazdy. – Wskazała mi z ekscytacją na niebo. Tak nagle się ożywiła: – Kiedy mama…
– To żadne gwiazdy, tylko kawałki skał.
– Jak? Naprawdę? Przecież widać że…
– Czasem nawet rozbijają się o ziemię, nic specjalnego.
– Co ty mówisz? Nic specjalnego? To niesamowite! Widziałaś taki? Jak mogą być to skały? Jak wyglądają?
– Wystarczy że są zbyt duże, a mogą spowodować katastrofę, a co dopiero gdyby zbliżyła się do nas gwiazda, taka jak słońce.
– Słońce jest gwiazdą?
– Wszyscy to wiedzą.
– Jestem pewna że nie. Bo ja… Skąd wzięły się tam skały?
– Więcej nie wiem. Zapytaj matki. – Nie pamiętałam oczywiście kto mi o tym powiedział, może właśnie mama, albo Roni. Nie ważne, kogo to obchodzi?
Przy piciu zakręciło mi się w głowie i niemal wpadłam do tej rzeki, Kometa mnie przytrzymała. Położyłam się, z mocno bijącym sercem. Ułożyła się tuż obok, objęłam ją skrzydłem, uśmiechnęła się do mnie, nie próbując zrobić niczego więcej. Zbliżyłam chrapy do jej rany pod okiem.
– Co ci się stało?
– Nie warto o tym wspominać. Rana już prawie się zagoiła. Wiesz że nie jesteśmy siostrami?
Czy gdybym nie wiedziała zachowywałabym się w ten sposób? Pewnie tak.
– Miałaś gorączkę i nie wiem czy pamiętasz…
– Pamiętam. Co się…?
– Mój tata chyba oszukał Meike, no wiesz… Chyba zostałam podmieniona, a może twoja mama wiedziała, ale nie pamięta? Tylko Meike nie.
Dlaczego mi to robisz? Dlaczego znów mi kłamiesz?
– O czym ty mówisz? – Wbiłam w nią wzrok, kładąc uszy.
– O tym że twoja mama mnie nie urodziła.
– To twoja mama – odpowiedziałam: – Znam prawdę – podkreśliłam.
– Jak to? Skąd wiesz…? Może wcale… Słyszałaś jak rozmawiałyśmy?
– Pamiętasz tą pegazice, która chciała mnie zabić?
– Ciężko o tym zapomnieć. – Spuściła na moment wzrok, przenosząc go z powrotem na moje oczy.
– To ona mnie urodziła…
– Czyli… Nie słyszałaś rozmowy, tylko… – Kometa zastrzygła uszami: – Przypomniałaś sobie? Ja… Ja wiem że nie powinnam, ale… Chciałam cię okłamać. Obiecałam że już nie będę, ale mogłaś się zezłościć na tą prawdę, a to bardzo by ci teraz zaszkodziło…
– Znowu obiecasz że nie będziesz? – spytałam: – I tak w kółko.
– Przepraszam. Nie będę obiecywała, po prostu to zrobię…
– Jasne. – Zabrałam skrzydło, odsuwając się od niej, odwróciłam się do niej grzbietem: – I nie wysilaj się by wymyślić skąd masz tą ranę, nie będę słuchać.
– Nie chciałam niczego wymyślać…
– Za późno.
– Naprawdę. Gdybym chciała cię okłamać z tą raną to bym zrobiła to od razu. Pomyślałabym o tym już dużo wcześniej, ale ja nie chciałam ci kłamać też o tym… O niczym, tylko… Tą jedną rzecz z mamą, bo ja…
– Dzięki że mi to mówisz – powiedziałam ironicznie: – Lepiej już idź.
– Nie zostawię cię, wiesz ile może być tutaj…
– Idź stąd! – wrzasnęłam, obracając się na brzuch i odpychając ją skrzydłem, mój głos się załamał, na domiar złego zobaczyła też moje łzy. Świetnie, po prostu świetnie: – Dzięki. Dzięki tobie wiem że słusznie zrobiłam nikomu nie ufając.
Sama też uroniła łzy, patrząc mi prosto w oczy, cofnęła uszy, ale ja już nie wiedziałam czy przypadkiem nie udaje, czy nie chcę mną znów manipulować.
– Przepraszam, ja myślałam że tak będzie lepiej, nie chciałam cię skrzywdzić, przeciwnie… – Przysunęła się, odgrodziłam się od niej skrzydłem.
– Musisz zabrać mnie do jaskini by zostawić mnie samą? Twoja matka już ci pewnie powiedziała co planowałam zrobić.
– Ivette, proszę…
– Dalej. – Podniosłam się, oczywiście że dźwignęła się równo ze mną i już świerzbiły ją kopyta by dosunąć się do mnie, ułatwiłam jej to, sama się na niej opierając: – Zabierz mnie tam i daj mi w końcu spokój. – Odwróciłam od niej głowę, zaciskając zęby.
– Bałam…
– I nie odzywaj się do mnie – wycedziłam.
[Celeste]
Nabrałam kolejny łyk wody do pyska. Robiąc dokładnie to co już próbowałam z Chaos. Teraz gdy została z moją mamą w jaskini, zastąpiła ją Irutt.
– Próbuj dalej, za chwilę wrócę. – Irutt dotknęła mojego boku ogonem i podeszła do Linnir, która wyłoniła się zza drzew, poszły gdzieś razem. Trzymałam w pysku wodę jak najdłużej, jak poradziła Irutt. Przyszła Kometa, uśmiechnęła się do mnie, mrugając by przegonić łzy.
– Spójrz! – Wskazała na niebo, na spory klucz skrzeczących, czarnych ptaków przelatujący nad drzewami, oderwałam skrzydła od boków, zaraz je do nich przyciskając, miałam ochotę schronić się przed nimi, za bardzo przypominały mi pegazy Meike.
– Nie widziałam jeszcze tylu ptaków na raz, to niesamowite. – Kometa wpatrywała się w nie: – Ciekawe jakby było podróżować w takiej grupie? Wiesz kogo mi przypominają? Twoją mamę.
– Dlaczego? – spytałam.
– Udało się! – Spojrzała na mnie radośnie i zbliżyła się gwałtownie.
– Co…? – Cofnęłam się.
– Widzisz, musiałaś połknąć żeby się do mnie odezwać i nawet tego nie zauważyłaś.
Dotknęłam skrzydłem gardła. Połknęłam wodę i nic nie poczułam, nie zabolało, ani się nie zacisnęło, ani się nie zakrztusiłam.
– Jestem z ciebie dumna. – Oparła głowę na moim grzbiecie.
– Ty?
– Tak, bardzo dumna. I jestem pewna że dasz radę napić się jeszcze trochę, odrobinę…
– Czy mama wie że tu jesteś ze mną?
– Wie, prosiłam ją i pozwoliła mi cię poznać. Jesteście takie do siebie podobne.
– Nie przypominam Meike?
– Meike? Ani trochę.
– A grzywa? – Odkąd Cruzina osłabła moja grzywa znów była biała, a nie czarna jak chciałam.
– To nie odcień Meike tylko twojej mamy, spójrz na prawie białe pasemka Ivette, no ona ma mniej tej bieli, ty odwrotnie.
– Też mam pasemko. – Przy samym kłębie miałam kosmyk czarnych włosów, zwykle znikały za resztą grzywy, ale teraz je odsłoniłam skrzydłem.
– Widzisz? Nie masz nic wspólnego z Meike, absolutnie. Nie jesteście ani trochę spokrewnione, nawet w najmniejszym stopniu… Ja niestety jestem, ale chyba zupełnie tego po mnie nie widać? Prawda? – Obróciła się wokół własnej osi.
Przytaknęłam. Wie że słyszałam jej rozmowę z Chaos, choć zachowywałam się tak jakby mnie tam nie było.
– To co? Napijemy się razem? – Wskazała na niewielki strumyk, przed którym długo dzisiaj stałam z Irutt, próbując pić: – Już potrafisz. – Zanurzyła pysk, zrobiłam to samo, zawahałam się przed samym połknięciem, a gardło tym razem lekko mi się zacisnęło, ale przełknęłam. Kometa uśmiechnęła się do mnie ciepło. Popiłam jeszcze jeden łyk, zatrzymując się przy kolejnym. Gardło już zbyt mocno mi się zacisnęło, uciekłam wzrokiem od Komety. Próbowałam, ale tym razem nie dałam rady, wyplułam wodę.
– Zasłużyłaś na nagrodę – powiedziała wesoło.
– Nie udało się. Więcej razy odniosłam porażkę niż wygraną.
– Porażki się nie liczą, jak przy nauce czegokolwiek, wiesz ile razy się nie udaje? Ale potem już wiesz co robić, więc potraktuj porażkę jak wskazówki.. Jak lekcje. Chodź, powygłupiamy się trochę. Naprawdę zasłużyłaś. Udało ci się. – Przytuliła mnie do siebie. Czy mama nie będzie zła jeśli to odwzajemnie? Pozwoliła jej ze mną tu być.
Kometa wyciągnęła z nisko osadzonej dziupli żółty kryształ, zakładając go sobie na szyję zyskała skrzydła, łapałyśmy się w powietrzu. Znałam tą zabawę tylko w wersji bieganej. Po paru rundach nie byłam w stanie już jej dogonić. Zniknęła mi w koronach drzew, wylądowała w rzece, gdzie nurt płynął spokojniej. Wylądowałam obok niej, łapiąc oddech, ochlapała mnie uderzeniem skrzydła o tafle wody, śmiała się niczym źrebaki z którymi kiedyś się bawiłam. Trzepnęłam łbem, strząsając z siebie krople wody. Kometa napiła się wody. Zanurzyłam pysk, marząc by schłodzić znów wyschnięte gardło. Zerknęłam na Kometę, przełykając parę łyków.
– Pozbieramy kilka kamieni? Niektóre są całkiem ładne… To bursztyn? – Zanurzyła pysk wyciągając z wody gładki pomarańczowy kamień, w środku utknęła ważka. Dotknęła skrzydłem brzegu, położyła na nim kamień, pozwalając mu się po nim sturlać na brzeg: – Myślisz że spodobałby się twojej mamie?
– Nie wiem co lubi.
– Ja wiem tylko o walce, w sensie lubi walczyć, przynajmniej lubiła kiedy ostatni raz o tym rozmawiałyśmy. A ty, co lubisz?
– Nic.
– To znaczy że spróbowałaś zbyt mało rzeczy. Tata pokazywał mi mnóstwo sposobów na jaki można spędzić czas, robił to w śnie, ale… W śnie właściwie można robić wszystko, naprawdę, nie ma żadnych ograniczeń, poza własną wyobraźnią oczywiście, chociaż to nie to samo co w rzeczywistości… W rzeczywistości to jakby miało większe znaczenie.
Przytaknęłam, dając jej znać że słucham i rozumiem. Wyjęłyśmy z rzeki kilka kamieni, moje w większości były szare i nijakie, Kometa wybierała, które czymś się wyróżniały, barwą, kształtem. Jaki był sens w ogóle je zbierać? Skoro i tak zamierzała wrzucić wszystkie z powrotem do rzeki, poza bursztynem.
– Chciałabyś któryś? – zapytała, zanim zaczęła, pokręciłam w odpowiedzi głową. Po drugiej stronie rzeki spacerował Pedro i Rosita ze swoimi źrebakami.
– Czekaj! – Jedna z klaczek podbiegła do brzegu, wywracając się przy samej wodzie, druga też przybiegła, o ułamek sekundy później, z jej łopatki wyrastała trzecia mała. Meike pewnie uznałaby ją za nieprzydatną i usunęła białą klaczkę, nie licząc się z tym czy by jej sprawna siostra to przeżyła czy nie, albo pozwoliłaby robić na nich eksperymenty. Ceniła sobie wiedzę i władzę bardziej niż los pojedynczych osób. A jak oceniłaby to mama? Jak ja miałam ocenić?
Do małych dobiegli też rodzice.
– Właśnie wymyśliłam coś super! – wykrzyknęła mała bez dodatkowej głowy: – Będziemy kopać w kamienie! Który poleci dalej ten wygrywa. To spokojna zabawa. – Popatrzyła po rodzicach za sobą, a potem spojrzała na nas: – I możesz się przyłączyć ciociu i ty nieznajoma.
– Chcesz? – spytała mnie Kometa.
– Ty zdecyduj.
– Ja mogę zdecydować! – ożywiła się klaczka: – Dołączcie. – Poderwała się, Rosita zbliżyła do niej głowę, jakby chcąc uchronić ją przed upadkiem, do którego nie doszło: – Mama i tata też by mogli, nie Kei?
– Będziesz ostrożna – powiedział do niej Pedro.
– Zrobimy drużyny – powiedziała mała: – Ja przeciwko twojej drużynie, tato – ostatnie słowo podkreśliła, patrząc Pedro wyzywająco w oczy.
– Celeste to Erin, a to Blakie i Keira – szepnęła Kometa, wskazując ukradkiem która klaczka jest którą.
– Kometa, odpowiada ci to? – zapytał Pedro.
– Pewnie, w końcu nie zostaje sama z Erin i… Naprawdę możemy świetnie się bawić.
– Biorę mamę – powiedziała szybko Erin.
– Ja jestem z Erin. – Keira przywarła do siostry. Blakie wszystkich obserwowała, podobnie jak ja.
– Wychodzi na to że jesteśmy w jednej drużynie. – Pedro przeszedł przez rzekę do nas. Rosita asekurowała Erin, która w podskokach dołączyła do nas wraz z trzymającą się jej boku Keiry.
Ja albo Kometa powinnam zamienić się z Keirą, tak byłoby bardziej sprawiedliwie. Kiedy miałam kilka miesięcy nie miałam tyle siły w kopytach co dorosłe konie i pewnie klaczki też jej nie mają.
– Ja też mogę? – zapytała Blakie.
– Jesteś w naszej drużynie, to oczywiste – odpowiedziała jej Erin: – Pedro zmierzymy się na końcu – Erin stanęła dumnie na czele grupy. Pedro stał obok nas, cicho wzdychając.
– Blakie, chcesz spróbować pierwsza? – zapytała Rosita małej.
– Tak!
– Ty idziesz pierwsza, mamo – kazała jej Erin.
– Czyli ja wybieram? Kometa? – odezwał się Pedro.
Przysunęły sobie po kamieniu bliżej brzegu, wybierając go z naszych dwóch kupek. Kometa uderzyła w kamień przednim kopytem, co wydawało się nielogiczne, w tylnych drzemało zawsze więcej siły.
– Mamo, ty chyba użyjesz tylnych? – zapytała Erin, gdy Rosita chciała zrobić to samo.
– To miały być tylne? – zapytała Kometa.
– Możesz wybrać – stwierdził Pedro, zerkając na Blakie. Spinała i rozluźniała na przemian swoją jedyną, przednią nogę jakby przygotowywała ją do wysiłku.
– Kopnij go porządnie, nie lubię łatwych wygranych – zawołała Erin.
Ustawiły się tyłem do kamienia. Rosita wyrzuciła go aż na drugi brzeg, drugi kamień Komety trafił niewiele dalej we wodę. Ustawiłam się z Keirą. Keira kilka razy trafiła kopytem w powietrze, zdążyłam wyrzucić swój kamień, pokonał większą odległosć w górę niż w dal, wleciał we wodę lądując za kamieniem Komety, Keira w końcu przyłożyła swoim tylnym kopytem w kamień, wyrzucając go na brzeg dalej niż Rosita. Wybrała kamień o wiele mniejszy niż wcześniej Rosita czy Kometa. Nic dziwnego że poleciał tak daleko.
– Mogę teraz ja? – dopominała się Blakie. Pedro wybrał dla niej kamień, ustawiając tak Keire, że znajdował się pod jej klatką piersiową, by Blakie miała jakiekolwiek szanse kopnąć go daleko. Nie miała żadnej siły w nodzę, kamień ledwie się przeturlał, nawet nie lądując w rzece. Mała oglądała się za siebie, na jej pysku mogłam dostrzec rozczarowanie, gdy wreszcie zauważyła swój kamień.
– I tak wygramy. – Uśmiechnęła się do swojej drużyny.
– Wreszcie finał! – Erin podskoczyła podbiegając do brzegu, wzięła największy z kamieni, Pedro wymienił go szybko na mniejszy: – Serio?
– Tak, serio. Chcesz się bawić, czy nie?
– Nie lubię cię. – Wyrzuciła kamień dalej od Komety, upadając przy tym. Obejrzała się szybko, lokalizując jego położenie.
Pedro uderzył w swój, ledwie potoczył się po brzegu.
– Seeerio? – Erin wbiła w niego spojrzenie: – No weź, to było zbyt żałosne. Przyznaj, chciałeś być gorszy od Blakie.
– Wyszło jak wyszło, i tak wygraliście.
– Jeny, żadne z was się nie postarało – Erin obróciła się na grzbiet, patrząc na naszą trójkę: – Teraz bez drużyn – Podniosła się: – I zróbmy kopce z ziemi, by strzelać w kamienie dwoma tylnymi nogami. – Już czubkiem nosa zgarnęła trochę wilgotnej ziemi.
– Mogę spróbować rzucić pyskiem? – zapytała Blakie.
– Oczywiście, skarbie – odpowiedział Pedro.
– Dlaczego pozwalasz jej oszukiwać? – oburzyła się Erin: – Przecież ma nogę.
– Erin. Za chwilę możemy się nie bawić.
– Co robicie? Mogę dołączyć? – Przyszła Zammi, odkładając garść trawy.
– Dawaj – odpowiedziała jej Erin. Pedro wyjaśnił jej co robimy.
– Ja pierwsza! – Erin skończyła usypywać kopiec. Keira zrobiła jeden blisko niej. Po Erin kopnęła Keira, znów wybierając najmniejszy z kamieni, prawie udało jej się wyrzucić go na drugi brzeg. Blakie złapała kamyk w pysk wrzucając go do rzeki, mniej więcej wpadł do wody w połowie drogi na brzeg. Potem kopnęła Kometa, tym razem wyrzuciła kamień na brzeg.
– Łoł, ciociu – skomentowała Erin.
– Nie mam z wami szans – stwierdziła Zammi.
– Grunt to się nie poddawać. – Pedro położył kamień na kopczyku i kopnął, niemal pobił Kometę. Zdecydowałam się teraz uderzyć, mój kamień nie doleciał dalej niż Keiry, ani nawet Blakie. Rosita wyrzuciła swój dalej od Komety.
– Łał! – zawołała pełna ekscytacji Erin. Po próbie Zammi, okazało się że Erin przegrała, Zammi była przedostatnia.
– To teraz skaczemy przez rzekę! – Erin już się wybiła do skoku, Pedro wyskoczył naprzeciwko niej, trafiła w niego, lądując w błocie na brzegu rzeki.
– Nie możesz skakać – powiedział do niej Pedro.
– Pozwólmy jej, woda zamortyzuje upadek – wtrąciła Zammi.
– A kamienie to co?
– Wyciągniemy je.
– To zajmie wieki, jest ich za dużo.
– Dam radę, mam ogon… – Zammi machnęła nim, zgarniając nim trochę kamieni.
– Przydałby się piasek, jest miękki i można w niego upadać naprawdę często i nic sobie przy tym nie zrobić – wtrąciła Kometa.
– Rośliny też są miękkie, wrzućmy je do rzeki i już – dodała Erin.
– Nie, nie trzymasz równowagi, nie możesz skakać. Masz już dosyć siniaków – powiedział Pedro. Erin wstała i kopnęła go w przednią nogę.
– Przestań – złapał ją za grzywę.
– A może chciałabyś się pościgać we wodzie? – Podeszła do nich Rosita.
– Zabawa w wodzie już była, nuuda. Chyba że pobawimy się w podtapianie.
– To nie jest zabawa – powiedział Pedro.
– Łapanie ryb?
– A potem może je zjesz?
– Czemu nie?
– Jak już musimy pływać to tam gdzie nurt jest najsilniejszy.
Spojrzałam w stronę Komety, już jej nie było. Rozejrzałam się, nie widząc jej nigdzie w pobliżu, zostawiła jedynie po sobie ślady i pióro. Zniknęło. Ściągnęła kryształ?
[Ivette]
Mama wyszła z Cruziną i długo już nie wracała. Pilnowała mnie Ajiri, sterczała przy wyjściu, jakbym miała ją zabić, gdyby je przekroczyła.
– Podmieniliście martwego źrebaka Chaos, na mnie? – spytałam.
Ajiri pożarła całą garść liści na raz, rozglądając się.
– Nie możesz odpowiedzieć? – parsknęłam. Przełknęła, zjadając kolejną garść. Do środka wbiegła Kometa, niemal wywróciła Ajiri, przez chwilę nie mogła złapać oddechu.
– Musisz… – sapnęła, potem już mówiąc na jednym wdechu: – Musisz mnie wysłuchać Ivette, po prostu musisz. Możesz mnie bić, albo krzyczeć, ale muszę ci powiedzieć… – Położyła się. W ogóle się do niej nie odzywałam, obróciłam się do niej zadem, kładąc uszy.
– Trochę okłamałam Celeste, niewiele i musiałam.
– Zawsze musisz – skomentowałam: – Czego w ogóle od niej chciałaś?
– Spotkałyśmy się przypadkiem… Napiła się sama wody, więc chyba dobrze zrobiłam?
– Ci się udało? – nie dowierzałam, oglądając się na nią, zmrużyłam oczy: – Twoje kolejne kłamstwo?
– Okłamałam cię tylko dwa razy, przesadzasz, a Celeste piła wodę… Zapytała mnie w pewnym momencie o ciebie, no wiesz chciała twojego pozwolenia na nasze spotkanie i… Powiedziałam że się zgodziłaś, że ja cię poprosiłam by ją poznać i ty się zgodziłaś. Trochę się wygłupiałyśmy… Z innymi, ale… Jestem pewna że wiesz że ona tego potrzebuje.
– Zastąp jej od razu matkę, przecież ja jestem do niczego. Wyjdź z jaskini.
– Ivette…
– Wyjdź! – krzyknęłam, poderwałam się obracając do niej i zauważając w wejściu córkę, jej uszy opadły, zniżyła głowę.
– Przepraszam, mamusiu…
– Za co?! – krzyknęłam na nią: – Zabroniłam ci ostatnio cokolwiek?! Możesz spędzać czas z kim chcesz! Jesteś dorosła, więc się tak zachowuj!
Celeste wycofała się na zewnątrz. Kometa niepotrzebnie do mnie podchodziła, uderzyłam ją skrzydłem w pysk, aż krzyknęła. Przycisnęłam skrzydła do boków. Rozcięłam jej policzek. Patrzyła na mnie z łzami w oczach.
– Proszę, wyjdź… – wydusiłam.
Wybiegła.
[Celeste]
– Celeste, nie gniewaj się na mnie, chciałam tylko ci pomóc… – Kometa zatrzymała się przy mnie: – Chociaż ty.
– Twoja metoda była skuteczna – stwierdziłam. Mama ją uderzyła, krew ciurkiem spływała po jej policzku, łzy się z nią zmieszały.
– Tak sądzisz? – Zastrzygła nerwowo uszami, tylne nogi się pod nią ugięły. Usiadła.
– To są fakty. A ja nie potrafię się gniewać.
– Nigdy nie czułaś złości?
Pokręciłam głową.
– Co nie znaczy że nie możesz być na mnie zła… Bo możesz, każdy może, ale… Między nami wszystko w porządku?
– Chcę normalnie funkcjonować, nie przeszkadza mi że zrobimy to oszustwem. Tylko teraz trudniej będzie ci mnie oszukać, bo już wiem że potrafisz – wyjaśniłam.
– Nie wszystko było oszustwem, właściwie to kłamałam tylko o tym że twoja mama się zgodziła. Naprawdę jestem z ciebie dumna. Przeszłaś tyle złego, to ogromne osiągnięcie że jesteś tutaj.
– Nie sprzeciwiłam się Meike, miałam szczęście…
– Jesteś bardzo mądra, Celeste, sprzeciw Meike w waszej sytacji byłby głupotą i w ogóle nic byś nim nie osiągnęła.
– Mama zrobiłaby inaczej.
– Dlatego Meike kontrolowała ją w pełni.
Chaos za dużo powiedziała Komecie, zaufała jej od razu, choć dobrze jej nie znamy. Może mama ma powód by tak się na nią złościć? Może to nie jest tylko jej paranoja? Na razie pomogła mi i spędziłyśmy miło czas, jedno małe kłamstwo tego nie przekreśla.
– Czasem brak działania jest bardzo dobrym działaniem czy wyborem, wiesz o co mi chodzi. Czasem jedyne co możesz zrobić to tylko obmyślić plan i czekać na właściwy moment.
– Meike słyszała moje myśli, nie mogłam wymyślić żadnego planu.
– Widzisz? Bardzo dobrze zrobiłaś. Szkoda że twoja mama nie zauważa jak wyjątkową ma córkę.
[Chaos]
Zatrzymałyśmy się w środku lasu, Cruzina wybłagała mnie by z nią tu przyjść, postawiłam jeden warunek że jeśli poczuje się gorzej natychmiast wrócimy. Pomogłam jej się położyć na mchu.
– Co z moim rogiem? – spytała pełnym napięcia głosem, wymachiwała ogonem, smagając włosiem zad: – Proszę, muszę go zobaczyć. Chaos…
– Powinnaś powiedzieć reszcie, wtedy Irutt znalazłaby dla ciebie pomarańczowy kryształ.
– Irutt jest jednorożcem, to co zrobiłam uznałaby za zdradę, nigdy nie uwierzyłaby że to wypadek.
– Nie sądzę by zareagowała w ten sposób.
– Proszę, muszę zobaczyć czy jest pęknięty, jeśli jest to umrę, muszę wiedzieć ile mam jeszcze czasu – Z oczu wypłynęły jej łzy, po chwili zaczęła łkać: – Chaos, proszę…
– Twój stan się poprawia, Cruzina. Nie chcę ryzykować oddzieleniem się od grupy, córki potrzebują mnie tutaj. Linnir albo Irutt zauważyłyby gdyby coś było nie tak.
– One nie wiedzą że uszkodziłam róg.
– Mogę im powiedzieć kim jesteś.
– Nie, proszę, nie.
– W razie problemów stanę w twojej obronie.
[Irutt]
Kometa zajęła się Celeste, więc mogłam spędzić więcej czasu z Linnir. Zmęczone po niemal całym dniu razem zasnęłyśmy obok siebie. Ktoś dziobnął mnie w grzbiet, obudziłam się, oglądając na siebie. Mały wróbel przeskoczył bliżej moich chrap.
– Przestań mnie dotykać, nie używa się czyjeś magii bez pytania.
– Mamy wśród siebie jeszcze jednego jednorożca – szepnął.
– Chodzi ci o Linnir?
– Nie mówię o fałszywym jednorożcu, tylko takim z urodzenia, jak ty czy ja. Cruzina nim jest.
– Już dawno o tym wiem.
– Ach tak?
– Kiedy jej pomagałyśmy naszą magią, Linnir odłożyła obok niej pomarańczowy kryształ, który ją zdradził.
– Wiecie obie?
– To oczywiste. Zanim zaczniesz oceniać Cruzine, pamiętaj że ty skorzystałeś z tego że wyglądasz jak hybryda.
– Urodziłem się taki, z nią jest inaczej.
– Cieszę się że to zrobiła, gdyby nie to już dawno by ją zabili. A teraz oddaj mi mój niebieski kryształ.
– Wyrzuciłem go – odparł z obojętnością.
– Mówię poważnie, jeśli chcesz z nami zostać to go zwrócisz.
– Jestem jednorożcem, powinniśmy trzymać się razem.
– Nie jeśli zamierzasz mnie wykorzystywać.
– Zdobędę go jutro. – Odleciał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz