piątek, 11 października 2024

:: Wybór ::

 [Chaos]


Szliśmy przed siebie, przez podziemia, jedyne źródło światła stanowił świecący kamień. Ted nieustannie trzymał go w pysku, pomimo posiadania chwytnego ogona. Gdy natrafiliśmy na ślepy zaułek, zapewniał nam przejście przez niego, swoją mocą zdolny do oderwania części skał czy ziemi. Zatrzymywał się co jakiś czas, by złapać oddech, dźwigał Cruzine choć nie był dużo większy od niej. 

– Wezmę ją. – Zsunęłam ostrożnie Cruzine z jego grzbietu na własny grzbiet, słysząc jak Ivette za mną się potknęła.

– Nie możesz oświetlić tym ogniem ścian, albo ziemi? – parsknęła córka.

Ted odłożył kamień, który natychmiast zgasnął. 

– Magmą? Próbowałaś się kiedyś zbliżyć do aktywnego wulkanu? Już ta mała ilość na kamieniu jest niebezpieczna – wyjaśnił spokojnie Ted. Podniósł kamień, na nowo oświetlając nim tunel. 

– I tak twoja moc na nas by nie zadziałała.

Ted znów odłożył kamień: – Ale szkodliwe opary już tak, chociaż nie wiem czy nie szybciej tunel by się zawalił.

– Skoro pochodzą od twojej mocy to nie zadziałałyby.

– Nie są wytworem mojej mocy, tylko ich skutkiem, nie potrafię przywołać żadnych skał, ani magmy. Kontroluje skały, oprócz kryształów, a magma bierze się stąd że mogę zmieniać ich temperaturę i skład. Zobacz, Chaos zbliżyła się do mnie z niebieskim kryształem, ale magma na kamieniu nie zniknęła, gdyby próbował użyć mocy blisko was, nie zadziałałaby.

– Wciskasz nam kit! – krzyknęła na niego Ivette: – Niebieskie kryształy tak nie działają.

– Badaliśmy ich działanie.

– Jakim cudem Mago zaufał nagle hybrydzie? – wycedziła Ivette. 

– Spokojnie, nie mam nic wspólnego z Thais. Nikogo nie skrzywdziłem w całym swoim życiu, a uwierz że miałbym mnóstwo powodów. – Ted uniósł ponownie kamień, idąc przodem. Dostrzegłam jego ciasno zwiniętą końcówkę ogona, reszta jego ciała nie zdradzała zdenerwowania.

– To hybrydy najczęściej kontrolowała ta wiedźma.

– Ted nie jest ofiarą zielonego kryształu – odparłam. 

Cruzina poruszyła się na moim grzbiecie, szepcząc łamliwym głosem: – Boli…

– Musisz wytrzymać jeszcze chwilę – oznajmiłam.

– Nie wytrzymam dłużej… – załkała: – Chaos, proszę, pomóż… 

– Zamknij się! Chcesz by nas usłyszeli?! – krzyknęła na nią Ivette.

– Ivette, przestań.

Córka zamachnęła się na nią skrzydłem, złapałam je nim uderzyło w Cruzine. Ted tylko się obejrzał, idąc dalej. Złożyłam skrzydło córce i dopiero wtedy je puściłam. Cruzina wciąż płakała, błagając o pomoc. Celeste zastygła w bezruchu patrząc na nas. 

– Więcej tego nie rób – ostrzegłam córkę.

– To ją ucisz. – Położyła uszy, wbijając we mnie wzrok.

– Ma poważny uraz głowy…

– I co z tego?! Pomożesz jej jak zaraz nas wszystkich wyda?!

– Odeszliśmy już daleko od terytorium Mago, idziemy wystarczająco długo. Nad nami jest gruba warstwa ziemi i skał, wątpię by ktokolwiek ją usłyszał.

– A mogłaś dać mi się zabić… – Zacisnęła mocniej zęby.

– To nie jest rozwiązanie, Ivette.

– Jest! Właśnie że jest! Martwej by mnie nie kontrolowała! – Machnęła skrzydłami, obijając nimi o ściany.

– Teraz jesteśmy bezpieczni, nie wiem co będzie, ale mamy szansę uciec. 

Odwróciła się, Celeste zasłoniła się skrzydłem, gdy przechodziła obok niej pełnym gniewu krokiem i napuszonymi skrzydłami, dogoniła Teda. 

– Chodźmy, Celeste. – Oparłam pysk na jej kłębie, wtuliła głowę w mój bok, chowając ją za własnym skrzydłem. Zastanawiałam się nad sposobem uspokojenia także Cruziny, lecz nie mając odpowiednich ziół nie mogłam zbyt wiele dla niej zrobić.


[Rosita]


Pedro puścił mnie z nią samą, choć niechętnie. Ledwie nadążałam za córką, zgromadziła w sobie zbyt wiele energii. Przeszukała już cały las.

– Kogo sobie wybrałaś? – zapytałam.

– Nieve, bo z nią będzie najtrudniej, a ja kocham wyzwania, jeszcze nigdy jej nawet nie widziałam. Ale będzie super! – Obiegła mnie na około, wskakując głową do nory, zbyt małej by w nią weszła. Na szczęście nie przebywało w środku żadne zwierze. 

Z Nievą może nie udać jej się zaprzyjaźnić, od samego początku poprzez Irutt ostrzegała mnie bym trzymała swoje źrebaki z daleka od niej. Ale czy po raz kolejny miałam Erin czegoś zabronić? Może to jedyna szansa by jej pomóc? 

– Tylko bądź delikatna.

– Ćwiczyłam z Kei. 

O Blakie nie wspominała.

– Poszukajmy najpierw Irutt, ona słyszy myśli Nievy…

– No co ty, mamo? Będzie zabawniej gdy nie będziemy wiedziały co mówi! – Wskoczyła w krzaki: – Jest! 

Usłyszałam kwik Nievy, weszłam tam za córką. Nieva przewróciła ją na ziemię, już się bałam że ją zraniła. Siostra położyła uszy, wciśnięta w ścianę nory, mieszczącej przynajmniej dwa konie, z szerokim wejściem. Wpatrywała się we mnie zaskoczona. 

– Cześć, ciociu! – Erin się do niej szeroko uśmiechnęła: – Mama wpadła na pomysł bym się z tobą zaprzyjaźniła. – Poderwała się, zatrzymałam ją o krok od Nievy.

– Musisz dać jej trochę przestrzeni – szepnęłam.

Nieva zarżała, mówiła niewyraźnie, ale jej ton zdradzał złość. Machnęła głową. Zrozumiałam że chce byśmy wyszły.

– Chodź, Erin, spróbujesz z kimś innym. – Złapałam córkę za grzywę.

– Jak bardzo mnie nie lubisz ciociu? – Zaparła się kopytami, podskoczyła do Nievy, prawie mi się wyrywając: – To twoja kryjówka? Teraz będę mogła odwiedzać cię caaały czas.

– Erin… – Odskoczyłam, zaskoczona naglym bólem, porywając córkę ze sobą, Nieva ugryzła mnie w zad. Erin zaczęła się śmiać. Wyciągnęłam ją na zewnątrz. Tuż przed nami spadł drozd, poderwał się, machając tylko jednym ze skrzydeł, drugie ciągnął bezwładne. 

– Mój nowy przyjaciel! – Erin podbiegła do niego. Dostrzegłam na drzewie rysia, schronił się w gałęziach.

– Jak naprawia się skrzydło? – zapytała Erin.


~*~


[Chaos]


Cruzina zasnęła lub zemdlała. Ivette szła na przodzie za Tedem, od niechcenia stawiając kolejne kroki. Celeste trzymała się blisko mnie. Dzięki panującej ciszy usłyszałam kapanie wody, skupiłam się by namierzyć źródło dźwięku. Celeste upadła, nie zdążyłam jej złapać. Zmęczenie już dawało o sobie znać. Dyszała. Nie jadła nic od kilku dni, ledwie Mago zmusił ją do wypicia wody.

– Przejdziemy jeszcze kawałek, potem odpoczniesz. Dasz radę? – Pomogłam jej wstać, opadła na mnie, znowu osuwając się na ziemię.

– Ivette! – zawołałam.

– Nie zostanę tu sama! – odkrzyknęła, zatrzymując się.

– Chcę byś pomogła jej iść razem ze mną. – Stłumiłam niepokój.

Zawróciła, razem wsparłyśmy Celeste po obu stronach, podążając za Tedem.


~*~


Na ścianach rosły świecące pnącza. Przed nami znajdowało sie spore podziemne jezioro, gdzieniegdzie dostrzegałam stare odciski kopyt, te należące do koni, jak i prawdopodobnie hybrydy, bądź Irutt. Jeśli moje drugie przypuszczenie byłoby prawdziwe, oznaczałoby to że tutaj była kiedyś ich kryjówka.

Oblałam rozpaloną Cruzine wodą, mamrotała, Celeste leżała obok, wpatrując się we własne odbicie, a Ivette stała nad nią. Ted pił niedaleko nas.

– Napijesz się w końcu? – Ivette szturchnęła skrzydłem córkę, niemal jej nie wywracając: – Jak to sobie wyobrażasz?! Będę musiała cię ciągle podduszać, albo topić?!

Celeste już ukryła się za skrzydłami.

– Odpocznij Ivette, ja się nią zajmę. Muszę najpierw pomóc Cruzinie.

– To moja córka!

– Nie widzisz że ją krzywdzisz w ten sposób? – Osłoniłam Celeste głową.

– Ubzdurała to sobie. Ja też musiałam połknąć ten cholerny kryształ i jakoś mogę normalnie jeść! – Zbliżyła głowę do Celeste. Podniosłam się łapiąc córkę za grzywę i odprowadzając ją na uboczę, wyszarpała się mi.

– Nie dotykaj mnie! – Przecięła skrzydłami powietrze, na chwilę odsłaniając rany na swoim boku. Zaschnięta krew ściemniała zbyt mocno. Odłożyłam rozmowę z nią o Celeste na inny moment. 

– Musimy natychmiast oczyścić rany.

Przycisnęła do nich skrzydło: – Nie ma mowy.

– Nie pozwolę ci umrzeć, jeśli będzie trzeba zmuszę cię do tego. Chodź. – Skinęłam jej głową na jezioro, na szczęście poszła za mną: – Ted, zajmij się Cruziną.

– Nie wiem jak. – Położył się, owijając wokół siebie ogon, ziewnął, kładąc głowę i zamykając oczy.

– Schłodź ją wodą.

– A jak ją utopie? – zapytał, otwierając tylko jedno z oczu.

– To niemożliwe.

– A jak mi coś zrobi? Zaklęci nienawidzą hybryd.

Westchnęłam.

– Ja mogę to zrobić – powiedziała Celeste, zanurzając skrzydło we wodzie, położyła je na Cruzinie. Przyjrzałam się córce całej w nerwach.

– Będziemy musiały je otworzyć by wyczyścić je w środku.

– Sama to zrobię. – Zerwała już pierwsze strupy zębami, po jej boku polała się ciemna krew, obmyłam jej rany wodą, by później mogła je bezpiecznie wylizać.

– Będę musiała wyjść po zioła i jedzenie – zwróciłam się do córki, kończącej już oczyszczać rany.

– Jak wyjdziesz to możesz już nie wracać! – Przycisnęła uszy do szyi, zaciskając też zęby: – Meike od razu cię złapie i…

– Nie obejdzie się bez ziół, Ivette. Pójdziesz ze mną.

– Chyba oszalałaś.

– Będziesz wypatrywała zagrożenia.

– Nie wyjdę stąd! Nie jestem głupia! – Wycofała się.

– Ty i Cruzina potrzebujecie ziół, a wszyscy potrzebujemy jedzenia by przetrwać, nie mamy innego wyjścia jak zaryzykować.

– Już cię kontroluje… – Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, jej skrzydła zaczęły drżeć, cofała się. Stałam w tym samym miejscu.

– Meike nie miałaby kiedy…

– Bzdura! Może was wszystkich kontrolować by mnie dopaść! – Popatrzyła po reszcie, na dłużej zatrzymując wzrok na śpiącym Tedzie.

– Nie kontroluje nikogo z nas, jeśli by tak było nie uciekalibyśmy, tylko czekali na jej przybycie. 

Patrzyła na wodę, zaczęłam się obawiać że myśli by się utopić, więc zbliżyłam się do niej, kwiknęła na mnie, bijąc skrzydłami. Przytrzymałam ją, tak długo dopóki się nie uspokoiła, obrywając jej kopytami. Położyłam się z nią. 

– Nic ci nie grozi, już dobrze. – Próbowałam uspokoić, wygładzając jej grzywę: – Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić.


~*~


Ivette spała na tyle płytko że przy najmniejszym ruchu, otwierała już oczy, uspokajałam ją wtedy że nigdzie nie idę, aczkolwiek musiałam w niedługim czasie wyjść po chociażby zioła. Cruzina wciąż odczuwała silny ból i traciła siły. 

Ted wstał, podchodząc do ściany, zaczęła pękać pod wpływem jego mocy.

– Dokąd idziesz? – zapytałam.

– Po zioła i jedzenie, za chwilę wrócę. – Zniknął w ciemnościach kolejnego tunelu, zasklepiając z powrotem ścianę. I już nie wrócił.


[Rosita]


– Musimy zabrać go w…

Erin nie zaczekała aż skończe mówić. Złapała drozda za zdrowe skrzydło, dziobnął ją w chrapę.

– Ej! – Uderzyła w niego kopytem.

– Erin, przestań. – Złapałam ją, jego małe ciało zaczęło podrygiwać, odwróciłam wzrok, chyba go nieumyślnie zabiła: – Nie zrobił tego ze złośliwości, przestraszył… Bronił się, bo uważa cię za zagrożenie.

– Mnie? Przecież chcemy mu pomóc!

Ptak rzeczywiście już nie oddychał, złamała mu kręgosłup.

– Ale on nie rozumie naszego języka. Chodź, wracajmy już do domu.

Złapała drozda w pysk, podchodząc do mnie z zadartym łebkiem. Jak mam jej teraz wytłumaczyć że jej kopnięcie go zabiło?


~*~


Pedro spojrzał na mnie tak jakby chciał zapytać o co chodzi. Erin przyniosła martwego drozda, zrobiła mu kopczyk z ziemi i tam posadziła.

– Oho, jest jeszcze nieprzytomny, szkoda. – Trąciła go, poprawiając jego ułożenie, teraz wyglądał jakby siedział na kopczyku, sam o własnych siłach, z szeroko otwartymi, martwymi oczami.

– On nie jest nieprzytomny – szepnął mi na ucho Pedro. Erin złapała kawałek kory, przykładając go do skrzydła ptaka, byłam pod wrażeniem że sama wpadła na to by usztywnić złamane skrzydło.

– Wiem, ale jak mamy jej to powiedzieć? – szepnęłam.

– Zabiła już mnóstwo małych zwierzątek.

– Skąd wiesz że to rozumie? Żadne z nas nie wspomniało im o śmierci.

– Ja to zrobię.

– Ale musimy być ostrożni, dobrze to przemyśleć jak jej powiedzieć, nie chcę by się tym ekscytowała.

Próbowała nastawić mu skrzydło.

– Czekaj, pokażę ci. – Pedro do niej podszedł, złożył skrzydło, które natychmiast się rozpostarło, wydając się tak samo proste jak to całe: – No, powiedz mi jak na to wpadłaś.

– Źle to zrobiłeś, pękło tu i tu. – Trąciła je kopytem, w dwóch różnych miejscach. Podeszłam. Irutt raczej ich tego nie uczyła.

– Skąd wiesz?

– Zdarłam skórę z paru skrzydeł razem z Kei i wiem jak kości powinny się łączyć.

– A skąd miałyście te skrzydła? 

– Złapałyśmy kilka ptaków, niby przed nami uciekały, ale niezbyt przekonująco.

– Wiesz dlaczego? Bo nie spodziewały się takiego zła od źrebaków – zbeształ ją.

– Pedro… – Dotknęłam jego łopatki: – Ona tego nie rozumie. 

– To co jedzą te ptaki? – zapytała mnie córka.

– Zabiłaś go wcześniej, więc nic nie zje – odpowiedział jej Pedro, czułam od niego ogromną niechęć do córki. Nie pomoże jej w ten sposób.

– Ale szybko się domyśliłeś.

– Zauważyliśmy już wcześniej, Erin. Nie chciałam ci mówić – przyznałam.

– Dlaczego? 

– Bo to dla mnie trudne.

Pedro odetchnął ciężko, odchodząc od nas na parę kroków, pochodził trochę w tą i z powrotem.

– Jak trudne? – spytała Erin: – Słowa nie są trudne.

– Czuję trochę więcej niż ty.

– Czyli?

– Potrafię wczuć się w emocje innej osoby. – Dosłownie je czułam, ale nie to chciałam jej przekazać, tylko coś co potrafi każda osoba, którą znam: – I bardzo przeżywam jeśli komuś dzieje się krzywda. Wiem że ty tego nie potrafisz i to boli kiedy ekscytujesz się czymś co jest złe. Nie chciałam ci mówić w obawie przed twoją reakcją. – Oby choć trochę rozumiała co mówię, to wszystko musi być dla niej abstrakcyjne. 

Wpatrywała się we mnie zmieszana: – Co cię boli? Głowa? To nie ma sensu że boli cię cokolwiek przez moje reakcje.

– To nie jest fizyczny rodzaj bólu, jest podobny do twojego kiedy się nudzisz, czujesz się wtedy źle, prawda? – Położyłam się obok córki, trącała kopczyk kopytem, też martwego drozda, jakby nie mogła usiedzieć w miejscu.

– Aha.

– A ja czuje się źle kilka razy bardziej.

– Łał. 

– Rozumiesz?

– Czujesz się źle kiedy ja jestem zła?

– Tak, Erin.

– Ale nie czułaś się źle kiedy ja czułam się źle, kiedy mnie uwieziliście? – Położyła uszy, patrząc z urazą w moje oczy.

– Też czułam się źle, nie chcę byś cierpiała, chciałabym ci pomóc.

– Pomóc w czym? – Wyrwała kilka piór drozdowi, sięgając po kolejne.

– W zrozumieniu innych. Nie chcę byś została całkiem sama, chciałabym żebyś mogła polegać na innych, a oni mogliby polegać na tobie.

– Na Keirze mogłam polegać.

– Wiem.

– To czemu nas rozdzieliliście?

– Robiłaś z nią wiele złych rzeczy. I wciągałyście w to jeszcze Blakie.

– Jeny! – Poderwała się: – Nie możesz powiedzieć że chcesz mnie zmusić bym była dobra? I nudna.

– Gdybyś spróbowała zobaczyłabyś że to jest o wiele ciekawsze, od innych osób możesz się wiele nauczyć, ale nic ci nie pokażą jak będziesz ich krzywdziła.

– Jeśli dalej będziesz to robić to cię zabiją i wtedy już nic nie przeżyjesz – wtrącił Pedro, nadal chodząc w tą i z powrotem: – Nikt nie będzie tolerował twojego zachowania. 

– Zam toleruje, mogłabym z nią zrobić co by chciała, a ona by się jeszcze z tego cieszyła. – Przebrała nogami zrzucając drozda z kopczyka, chwyciła go w pysk, sadzając go tam z powrotem. Wyglądała na zachwyconą swoim dziełem, ślad po wyrwanych piórach tworzył określony wzór. 

Tak niewiele brakowało bym doszła z nią do porozumienia, teraz znowu nie wiedziałam jak jej to wytłumaczyć. Jak ją zmienić?

– Czyli nie macie racji – stwierdziła Erin. 

– Jesteś nie do wytrzymania! – krzyknął Pedro.

– Pedro…

– Urodziła się zła i zła pozostanie, tak będzie, to całe tłumaczenie jest bez sensu. – Podszedł do nas, wstałam, stając na przeciwko niego.

– Nieprawda.

– No patrz na nią, znów głupio się uśmiecha. 

– Też jestem zmęczona, ale nie możemy się poddać, musimy jej pomóc. Jak czujesz do niej to co w tej chwili to powinieneś ochłonąć, zostanę z nią sama.

– Dobrze, kochanie, wołaj gdyby coś się działo. – Odszedł szybkim, nerwowym krokiem.

– Będę – obiecałam.


~*~


[Chaos]


Ivette uderzyła mnie skrzydłem gdy ją dotknęłam, chcąc dyskretnie zwrócić jej uwagę, upuściła wszystko co zebrała, patrząc po mnie nieprzytomnie. Udało mi się ją namówić byśmy przyniosły wszystko co potrzebne, tylko dlatego że miała gorączkę i nie kontaktowała w pełni. Zakażenie postępowało. Robiłam wszystko by zachować zimną krew i nie ulegać emocjom. Miałam do ocalenia aż trzy osoby.

– Wracamy – szepnęłam, zabierając na grzbiet wszystko to co znalazła, licząc że nie zgubię zbyt wiele po drodzę.

– Nie chciałam cię znowu uderzyć, mamo…

– Wiem, wystraszyłam cię.

– Powinnam zauważyć że się zbliżasz.

– Jesteś już zmęczona, córeczko. – Pomogłam jej iść, oparła o mnie skrzydło. 

– Pokochałaś mnie teraz bardziej niż Rosite, prawda? – Zatrzymała się.

– Tak. – Szczerość nie miała teraz znaczenia, byłaby jedynie przeszkodą: – Chodź. – Zaprowadziłam ją do kryjówki. Celeste czekała na nas przy wyjściu.

– Cruzina krwawi z nosa – powiedziała, przez jej skórę już prześwitywały żebra, wzięła ode mnie część ziół i trawy. Ivette podeszła chwiejnie do wody, weszła do niej, kładąc się w niej i sporo pijąc. 

– Mogę jakoś pomóc? – zapytała Celeste.

– Podaj Cruzinie te zioła – wskazałam jej które: – Ja zajmę się ranami Ivette.

– Czy mama z tego wyjdzie?

– Oczywiście. – Jeśli nie znajdziemy szybko pomocy miała na to małe szanse, aczkolwiek martwienie tym Celeste byłoby niepotrzebne. Czekało mnie jeszcze zmuszenie jej do jedzenia i picia. 


[Rosita]


Podążałam za córką, pozwoliłam jej pozwiedzać trochę las, przekroczyła właśnie jego granice. Obiecała mi że tego nie zrobi i choć wiedziałam że kłamała, chciałam obdarzyć ją jakimkolwiek zaufaniem. Mogłaby zmienić zdanie i dotrzymać obietnicy.

– Zawracamy, Erin. – Podbiegłam do niej. Czułam jej nieposkromioną ciekawość, wątpiąc że mnie posłucha: – Umawiałyśmy się że nie przekraczamy granicy.

Rzuciła się przed siebie.

– Erin! – Ruszyłam za nią. Pędziłyśmy prosto ku kasztanowej klaczy z źrebakiem. 

– Bawimy się! – Skoczyła na niego, wywracając go pod kopyta jego matki. 

– Serafina? – Zatrzymałam się naprzeciwko nich, sierść na jej boku, klatce piersiowej i brzuchu skleiła krew, to córka Hirini, klaczy ze stada mamy, była ranna.

– Zaatakowali nas… – I wyczerpana.

– Kto?

– Tiziana… Wszystkich zabili…

Syn Serafiny i Erin zaczęli gryźć się na niby. Zbliżyłam się do boku Serafiny, pomagajac jej dalej iść. Źrebaki po chwili pobiegły za nami. Erin ścigała ogierka, wywróciła go ponownie w trawę. Uciekł jej do lasu, zatrzymując się i oglądając za mamą. Erin oparła się o jego grzbiet przednimi kopytami szarpiąc jego grzywę.

– Ała! Tak nie chcę się bawić – zaprotestował, ale Erin nie przestała go ciągnąć.

– Erin, przestań. – Oddzieliłam ją od ogierka, Serafina też do nich podbiegła, uciekł do niej, a ja spojrzałam na córkę: – Powiedział ci że tak nie chcę się bawić.

– Ale ja chcę.

– Nie możesz kogoś zmusić do czegoś.

– Nie masz racji.

– Pomożemy na razie Serafinie, dobrze?

– Puścisz mnie samą bym powiedziała o tym Linnir?

– Nie mogę…

– Bo z nią jest Kei, prawda? To niesprawiedliwe że nie mogę zobaczyć siostry.

– Mam dla ciebie ciekawsze zadanie, będziesz strzegła Serafiny i twojego nowego kolegi przed niebezpieczeństwami, dopóki nie wrócę.

Serafina pokręciła głową z dezaprobatą, ale nic nie powiedziała, osłoniła syna, jak tylko Erin do nich potruchtała. 


~*~


Córka chodziła wokół nas i obserwowała co robimy, uśmiechała się widząc niepokój wypisany na pysku Serafiny i jej podążający za nią nieustannie wzrok. Pomagałam Linnir z ranami Serafiny. Mały się zdrzemnął.

– Nigdy bym nie pomyślała że to wy mi pomożecie – odparła Serafina: – I że ty będziesz miała źrebaki. – Spojrzała na mnie: – Jesteś przeklętą.

– Czy kiedykolwiek cię skrzywdziła? – zapytała jej ostro Linnir. 

– Oczywiście że nie. – Serafina wciąż nie spuszczała z Erin wzroku, zerkała też na mnie: –  O ile twoja klątwa nie jest niebezpieczna, być może jej nie ma, ale to źrebię jest bezwątpienia przeklęte. Nie ważne czy ma moc czy nie. Może nie zauważyłaś, ale zraniła Pasco podczas zabawy. 

– Ale mi zranienie, lekko go zadrapałam – wtrąciła Erin, przewracając oczami.

– By tego było mało przyniosła mu wiewiórkę i zabiła na jego oczach.

– To było zabawne. – Erin skoczyła przed siebie, jakby przeskakiwała niewidzialną przeszkodę: – Mówiłam że pokaże mu coś czego nie widział i pokazałam. – Uniosła wysoko głowę.

– Przepraszam za nią, musi się jeszcze dużo nauczyć – powiedziałam, cofając uszy. 

– Powinnaś ją zabić.

– Jak poczujesz się lepiej to odejdziesz. – Linnir położyła ostrzegawczo uszy, patrząc w oczy Serafinie: – Albo przestaniesz mówić innym co mają robić. 

– Z przyjemnością odejdę, znajdę dla Pasco normalne stado – Już oddaliła się od nas, zabierając po drodzę śpiącego synka. 

– Powinnaś mnie pochwalić, mamo. – Erin zatrzymała się przede mną: – Jestem zwinniejsza niż nie jeden drapieżnik. – Stanęła dęba: – Upolowałam wiewiórkę!

– Konie nie jedzą mięsa – skomentowała Linnir.

– To po co Zam kły? Ucieszyłaby się z prezentu. – Erin rzuciła wiewiórkę w Linnir, uderzając nią o jej przednie nogi: – Dasz ją ode mnie, ciociu?

– Miałabyś się czym chwalić gdybyś nauczyła czegoś tą wiewiórkę, zamiast bezsensownie ją zabijać. – Linnir spojrzała na mnie ze współczuciem: – Powodzenia. – Ruszyła w stronę jaskini.

– Erin, Zammi nie je mięsa. – Odprowadziłam Linnir wzrokiem, powstrzymując się od chęci poproszenia ją o pomoc przy Erin. Byłam już naprawdę zmęczona.

– Czemu? Całkiem dobre. – Córka przeżuwała właśnie łapkę wiewiórki.

– Wypluj to! – Próbowałam ją złapać, odskoczyła: – Nie jedz tego! – Chciałam jej to zabrać, ale zaczęła mi uciekać, śmiejąc się przy tym.


~*~


Księżyc wzeszedł, jego połowa. Wróciłam z córką na naszą polanę, Pedro już na nas czekał. Nie miałam siły się nawet z nim przywitać położyłam się, a Erin położyła się przy mnie, obracając się na grzbiet.

– Nie jesteś taka zła, mamo, nawet cię lubię, za to Pedro jest beznadziejny. – Przechyliła ku mnie głowę, jednak to gwiazdy przyciągały jej spojrzenie.

– Śpij kochanie, teraz ja będę jej pilnował. – Pedro musnął mnie w czoło, przez chwilę opierając na nim swój pysk.

Erin przysypiała, na grzbiecie. Nie widziałam nigdy by jakikolwiek koń spał z tak odsłoniętym brzuchem.

– Pedro, Erin jest inna.

– Zauważyłem. – Zabrał głowę, popatrzyliśmy sobie w oczy: – Przepraszam za wcześniej, ledwie już wytrzymuje jej wybryki.

– Nigdy nie czuła strachu, ani wyrzutów sumienia, nawet nie wie co to znaczy, a ja nie mam pojęcia jak mogłabym jej to wyjaśnić. Może to niemożliwe. Po prostu musimy mieć do niej inne podejście, spróbować spojrzeć z jej perspektywy.

– Czy ja dam radę to zrobić? Ty czujesz jej emocje, a ja?

– Nie są skomplikowane.


[Pedro]


Masz problem i to poważny, Pedro. Powiedziałbym nawet że nierozwiązywalny. Rosita wszystko mi wyjaśniła, a i tak nie mogłem spojrzeć na córkę inaczej, widziałem w niej małą sadystkę. Była małą sadystką. Jak inaczej nazwać kogoś kto nie potrafi współczuć i wręcz cieszy się z czyjegoś cierpienia? Gdybym jej nie znał to uznałbym za uroczę jej spanie na grzbiecie i podrygiwanie przez sen jej nóg, ale te nogi były już splamione krwią i tylko czekać aż posunie się do zabicia nie jakiegoś małego zwierzęcia, a konia. Może nawet własnej matki. I Rosita się dziwi że ja nie chcę jej puszczać nigdzie samej z Erin. Może tym razem na nią nie napadła, była dzisiaj dość grzeczna jak na nią, ale i tak zawsze może jej coś odbić. 

Spokojnie Pedro, pokazywanie Erin swojej niechęci naprawdę w niczym nie pomoże. Jedynie pogorszy sytuację. Ciekawe co dzieje się u Kei i Blakie, czy w ogóle za nami tęsknią, czy tylko za siostrą? O ile byłoby lepsze nasze życie gdyby Erin się nie urodziła. A Blakie miała swoje własne… 

Usłyszałem czyjeś kroki, bardzo blisko nas. Podszedłem do drzew, odgarniając gałęzie i odsłaniając kasztanową klacz.

– Co się skradasz po nocy? Kim jesteś? – Położyłem uszy. Grymas na pysku klaczy wyglądał tak jakby powstrzymywała się od okazania mi wrogości.

– Serafina – odpowiedziała.

– Przyszłaś zabić mi córkę, czy co?

Krył się za nią mały ogierek. Powinien spać o tej porze, ale ja nie zamierzałem się wtrącać tak jak ona teraz w nasze sprawy.

– Rosita ci wszystko powiedziała? Jak ci nie wstyd? 

– Wracaj do siebie, nie mam ochoty w ogóle z tobą rozmawiać. 

– Pedro, ta mała to jest wcielenie zła. Dorośnie i kogoś zabije. Cała klątwa Rosity przeszła na nią.

– Nie ma żadnej klątwy. 

– Nie chcę źle, pomogliście mi, a ja chciałabym pomóc wam. Widać po was jak bardzo jesteście wyczerpani, a te rany? To zrobiła wam Erin, prawda? Jak bardzo by ci ulżyło gdyby odeszła?

– Tak bardzo że w ogóle nie mógłbym spać, nie pozwolę zabić własnej córki, nikomu – Osłoniłem ją i ukochaną, mimo że Serafina nie podchodziła, stała cały czas między drzewami: – To chorę co ty wygadujesz.

– Tylko żebyś później tego nie żałował.

– Wariatka, jeszcze byś ją zabiła na oczach własnego syna. 

– Idziemy, Pasco. – Zawróciła. 


~*~


Nie minęła jeszcze noc, a Erin już nie zamierzała dłużej spać. Obróciła się na brzuch, patrząc na mnie. Już widziałem po samych jej oczach że coś kombinuje. 

– Chcesz się powspinać? 

– Nuuuda.

– Powspinać tam gdzie będziesz chciała, wejdziesz pierwsza, a ja cię złapię w razie czego. Dajmy jeszcze pospać Rosicie. – No tego nie odmówi. Zerwałem pół liścia z drzewa i położyłem obok ukochanej – taka nasza wiadomość, jak któreś z nas chce powiedzieć że zabiera gdzieś córkę, nie chcąc budzić drugiego. 

– Nie dasz rady wspiąć się tam gdzie ja. – Erin podniosła się żwawo.

– Pokonałem zbyt wiele szczytów by dać sobie radę. Zapraszam, panią. – Puściłem ją przodem. Zdystansuj się do tego wszystkiego Pedro, a będzie dobrze. 


~*~


Kilka razy omal nie dostałem zawału, ale udało mi się ją przytrzymać, bądź złapać. Wybrała najgorszy z możliwych szlak górski. Przynajmniej wracała zadowolona, więc powinna być teraz łatwiejsza w obejściu. Zatrzymała się, a ja prawie na nią wpadłem. Serafina niedaleko pasła się z Pasco.

– Chcesz się… Erin! – Pobiegłem za córką, zaszarżowała sobie na źrebaka. Szlak! Potknąłem się o wystający korzeń. A gdy ja upadałem, zamiast łapać w porę córkę, Serafina kopnęła w nią z całej siły tylnymi kopytami. Poderwałem się jak najprędzej, ale było już za późno, Erin leżała na ziemi.

– Odbiło ci?! – Odepchnąłem od małej Serafine. Nieprzytomnej małej. Serce na moment mi stanęło, a ciało oblał zimy pot. Oddychała, ale i tak Serafina coś jej zrobiła.

– Broniłam syna.

– Erin… – Szturchnąłem ostrożnie córkę, Serafina stanęła sobie nad nią: – Zejdź mi z oczu, bo zaraz ty będziesz leżała nieprzytomna! – wrzasnąłem na Serafine, symulując atak, stała zbyt blisko i prosiła się o coś o wiele gorszego, odbiegła na kilka kroków ode mnie, osłaniając syna: – Jesteś o wiele gorsza niż moja córka! Bo ona chociaż nie zdaje sobie sprawy co robi, a ty zrobiłaś to z premedytacją! – Zabrałem małą na grzbiet, nie chciała się obudzić: – Współczuje twojemu synowi takiej matki. 

– Nie masz czego mu współczuć, jestem bardzo dobrą matką.


~*~


[Chaos]


Niosłam Cruzine, jednocześnie pomagając iść Ivette z pomocą Celeste, co parę kroków upadała nam na ziemię, podnosiłyśmy ją i zmuszałyśmy by przeszła kolejny kawałek. Nim dotarłyśmy do końca drugiego tunelu, nie miała już zupełnie sił utrzymać się na nogach, a Celeste nie mogła jej sama udźwignąć na własnym grzbiecie. Położyłam ostrożnie Cruzine, trącając ją lekko w bok, jęknęła. Nie będzie miała sił nawet mi odpowiedzieć, nie wspominając o pójściu na własnych nogach. Nie mogłam zrobić nic więcej by obie dotarły do najbliższego stada. Bez żadnej gwarancji że to stado nam pomoże. Meike mogła zniewolić także je. Istniało także duże prawdopodobieństwo że hybrydy kontrolowane przez Meike wkrótce nas znajdą. Musiałyśmy się nieustannie przemieszczać.

– Poszukać pomocy? – zapytała Celeste.

– Pójdziemy dalej bez… Cruziny. – Starałam się by mój głos nadal zachował pewny siebie ton: – Musimy ją zostawić.

– Dla mamy?

– Tak, Celeste. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz