piątek, 6 września 2024

:: Kryształ ::

 [Celeste] 


Mama uderzyła kilka razy moją głową o ścianę, zanim Chaos i Mago ją ode mnie odciągnęli. Osunęłam się na ziemię. Rozpacz poprzerywała mój oddech.

– Co w ciebie wstąpiło? Ją też ktoś kontrolował tak jak ciebie. – Mago przytrzymał mamę przy przeciwnej ścianie, rzucała się. Zacisnęła zęby.

– Ivette, już po wszystkim – powiedziała do niej Chaos.

– Idę po zioła – westchnęła Thais. 

– Puśćcie mnie! – wrzasnęła mama. 


[Mago]


Thais opatrzyła nogę Celeste, przyniosła dla niej też zioła. Celeste leżała zupełnie sztywno, nawet jej oddech trudno było zauważyć, kiedy Thais trochę od niej odeszła, przykryła się skrzydłami.

– Przepraszam za twoją nogę, myślałem że ten ktoś cię kontroluje – Położyłem się obok: – No nic, odpocznij sobie. Gdybyś czegoś potrzebowała powiedz Thais. – Trzeba zająć się Ivette, nie powinienem zostawiać ją samą z jej matką po tym co przed chwilą odwaliła.


[Celeste]


Zdjęłam kryształ. Thais od razu podeszła, jakby chciała natychmiast mi go z powrotem założyć.

– Mogłabyś go założyć i kazać mi jeść i pić? – zapytałam.

– Co ty wygadujesz? 

– Proszę, nie chcę głodować. – Popatrzyłam na nią. Miałam przed sobą wodę, trawę i zioła, przyniosła mi, ale nie mogłam niczego z tego połknąć. 

– Nie wygłupiaj się – Thais przysunęła do mnie kryształ kopytem, udała się do wyjścia.

– Boję się połykać, niczego nie zjem, ani nie wypije sama – przyznałam.

– Zapytam Mago, nie powinnam używać twojego kryształu bez jego zgody. – Wyszła. Po chwili przyszła do mnie Chaos. Ułożyła się obok mnie.

– Zacznij stopniowo. – Podała mi pęk trawy. Wzięłam go patrząc w jej chłodne oczy, uderzająco podobne do Meike. Przeżułam całość, już chcąc wypluć. Dotknęła delikatnie mojej żuchwy, powstrzymując mnie w ostatniej chwili.

– Potrzymaj. Spróbuj oswoić się z myślą że teraz przełkniesz jedzenie. Nic złego się nie stanie, to tylko jedzenie.

Czekała ze mną kilka długich chwil, kiedy już myślałam że się uda, poczułam ból, ten sam kiedy hybryda zmusiła mnie do połknięcia kryształu. Wyplułam całość.

– Nic nie szkodzi. – Chaos oparła mi głowę na grzbiecie, rozłożyłam odruchowo skrzydła, tylko do połowy, serce mi załomotało: –  Spróbujemy znowu. Może wodę łatwiej będzie ci połknąć?

Zanurzyłam pysk, tylko mocząc sobie brodę, jak odrobinę się poruszyła, gwałtownym ruchem przewróciłam misę. Chaos się podniosła, ja pozwoliłam by kałuża mnie dosięgnęła i zmoczyła mi sierść. 

– Wstań. – Nie wiedziałam dlaczego, ale dotknęła mojego boku. Poderwałam się: – Powinnaś się otrzepać – podpowiedziała. I tak zrobiłam, dość nieudolnie. 

– Spróbujemy znowu z trawą. 


Próbowałyśmy do nocy. Chaos wreszcie mi odpuściła i założyła kryształ na swoją szyje. Westchnęła.

– Jutro spróbujemy jeszcze raz – powiedziała, po czym cofnęła uszy i zmusiła moje ciało by zaspokoiło swoje potrzeby. Po wszystkim oddała mi kryształ. Położyłam się do snu.

– Chodź do nas.

Wstałam, idąc za nią. 

– Gdzie mama? – zapytałam, kiedy wyszłyśmy na korytarz.

– Z Mago, zapewne już śpi.

Przepuściła mnie pierwszą do jego jaskini. Była Raisa, spała przy ścianie i Cruzina, która jeszcze nie spała, podniosła się. 

– Chcesz spać ze mną? – zapytała mnie Chaos.

– Jak ty wolisz.


~*~


Cruzina mnie obserwowała, jedząc poranny posiłek, mogła jeść normalnie. Chaos też i Mago. Ja tylko patrzyłam na trawę. 

– Spróbuj zjeść chociaż jeden listek – kazała Chaos. Spróbowałam. I wyplułam go na wpół przeżutego, wypychając go językiem. 

– Proszę, owoce są łatwiejsze do połknięcia. – Podała mi gałązkę malin. Zerwałam jedną, sok napłynął mi do gardła, natychmiast się zacisnęło. Zakrztusiłam się. Machnęłam skrzydłami, było tak jak połykałam kryształ, krztusiłam się, a hybryda wpychała mi go coraz głębiej w gardło, swoim ogonem. Osunęłam się na ziemię, napinając wszystkie mięśnie, ukryłam pod skrzydłami, załkałam krótko, jakoś powstrzymując się od płaczu.

– Już dobrze, Celeste. – Chaos ułożyła się obok, gładząc moje pióra. Odsłoniłam się. Mama już by na mnie nakrzyczała że udaje, bo nigdy nie uroniłam ani jednej łzy, ale Chaos mnie przytuliła. Mama będzie zła jeśli choćby pomyśle by objąć jej mamę skrzydłami, albo jakkolwiek to odwzajemnić. 

– Ile ty musiałaś przejść… – Cruzina zbliżyła się ostrożnie, miała łzy w oczach: – Gdybym mogła ci jakoś pomóc.

– Wystarczy że przy niej będziemy – oznajmiła Chaos. 


~*~


 – Moja siostra to lubiła. – Cruzina włożyła mi kilka czerwonych kwiatów w grzywę, ozdobiła nimi też mój ogon, po wszystkim cofnęła się by mi się przyjrzeć: – Ślicznie wyglądasz.

Z tą grzywą na pewno nie. Mama jej nie cierpi.

– Chcesz spróbować? – zapytała.

– Sama zdecyduj.

– To właśnie ty masz zdecydować. Czy masz ochotę ozdobić moją grzywę? A może Chaos? Dla ciebie by się zgodziła.

Pokręciłam głową.

– Popatrz. – Cruzina przesunęła kopytem po ziemi, tworząc na ziemi kształt mający chyba przypominać głowę konia: – Teraz ty.

– Co mam nakreślić?

– Co przyjdzie ci do głowy. 

Mama. Nie potrafiłam oddać jej kształtu. Wyszło mi gorzej niż Cruzinie, ale ona pewnie nie robiła tego pierwszy raz.

– Co to?

– Sama nie wiem.

– Z barwnikami jest więcej zabawy. – Machnęła w prawo ogonem.

– Możesz zmienić kolor mojej grzywy i ogona?

– Tak. Na jaki?

– Czarny.

Zrobiła to. Ani mnie nie dotykając, ani nie ruszając się z miejsca. Biel zmieniła się w czerń w ułamku sekundy.

– To moja moc. Potrafię zmieniać kolory czegokolwiek, oprócz siebie. Grzywa przypominała ci Meike? 

– Tak… 

– Też cię skrzywdziła?

– Tak.

– To znaczy że żyje? To ona was kontrolowała?

Pokiwałam głową.


[Irutt]


Kwik? Dobiegał z wschodniej części lasu, już nie spałam. Poleciałam tam jako jaskółka. Kometa siedziała na ziemi przy ścieżce, a wilk krążył wokół niej. Kłapnął zębami blisko jej szyi, kwiknęła, odskoczył przed jej zębami, uderzyła o ziemię przednim kopytem, obracając się zbyt wolno by uniknąć ugryzienia w zad Rzuciłam się na niego z jaskółki zmieniając się w śnieżnobiałą wilczyce. Przygwoździłam go do ziemi. Warczał na mnie.

– Idź polować gdzie indziej, inaczej niepotrzebnie cię zranię.

Warknął w odpowiedzi. Przycisnęłam go mocniej do ziemi.

– Ja jestem najedzona, ty wychudzony, wiadomo że lepiej poradzę sobie w walce. Rany nie pomogą ci w przetrwaniu. – Odsłoniłam kły: – Niedaleko jest łowisko ryb.

Schował zęby, oblizując wargi.

– Gdzie?

– Zaprowadzę cię. – Powoli z niego zeszłam, przeszłam obok Komety, uważnie obserwując każdy jego ruch, był na tyle mądry że bez oporu ruszył za mną. Starałam się mieć go jednak obok siebie, a nie z tyłu, gdzie mógłby zaatakować mnie albo spróbować zagryźć Kometę.


Zostawiłam go łapiącego ryby. Wróciłam do Komety. Stała już na wszystkich czterech nogach, spięła się na mój widok, kładąc uszy. Na jej zadzie i policzku widniały dziury, po kolcach jeżozwierza, całe już zabezpieczone ziołami przez Ajiri. Linnir nie miałaby kiedy tego zrobić, a i zrobiłaby to precyzyjniej nie brudząc jej sierści.

– To ja – zmieniłam się na powrót w siebie: – Dlaczego nie wołałaś o pomoc?

Zwróciła uszy ku mnie: – Kiedy ja nie potrzebowałam pomocy. Ćwiczyłam. Wiesz, chciałabym móc poradzić sobie sama kiedy moje tylne nogi znów zawiodą… Myślisz że miałabym jakieś szanse? Był tak bardzo chudy i mały, i… Bardzo zdesperowany.

– Nie musisz walczyć sama. Zawsze ci pomożemy.

– Nie zawsze możecie, bo nie da się być bez przerwy razem i… Na trojaczki trafiłam sama, nikogo nie było akurat w pobliżu. Znaczy, nie zaatakowałabym źrebiąt, starałam się je powstrzymać bez robienia im krzywdy, ale… Jak dorosną to będę musiała się bronić. I przed drapieżnikami też…

– Czyli nie wierzysz że się zmienią?

– Jestem pewna że Erin się nie zmieni, tak było poprzednio. Może Keira? I Blakie…?  Jej akuray nie było poprzednim razem.

– Wczoraj rodzice je rozdzielili, mi i Linnir przypadła opieka nad Keirą i Blakie, powinnam już wracać. Porozmawiajmy po drodzę – zaproponowałam. Kometa poszła ze mną.

– Mogłabym ci pomóc, ale… Nie jestem w tym najlepsza. Nie rozumiem źrebaków i ostatnio strasznie, okropnie nawaliłam, więc chyba powinnam ich unikać.

– Każdy popełnia błędy. Niczego się nie nauczysz unikając ich.

– Jak będę miała własne? 

Tym pytaniem mnie zaskoczyła. Nie zdążyłam jej wyjaśnić że nie to miałam na myśli, mówiła już dalej.

– O ile… – Skrzywiła się, zastrzygła uszami: – Chyba to niemożliwe, nie, to zupełnie niemożliwe, Ajiri mówiła że ciąża za bardzo obciążyłaby moje tylne nogi, nie wiem dlaczego ją o to w ogóle pytałam, bo… Może z ciekawości? Właściwie. Nie. Ale… Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić że byłabym dobrą matką, chociaż jeśli wychowałabym je tak jak tata mnie, ale przy bliźniaczkach nie wyszło, znaczy on nie mówił takich rzeczy… 

– Skąd pojawił się tu wilk? 

– Poprosiłam Nieve by pozwoliła mu się przekraść. Miałam wszystko pod kontrolą – dodała szybko.

I tak jest nas zbyt mało, Ajiri, Nieva i Kometa nie dadzą rady ciągle wypatrywać niebezpieczeństw. Nawet gdyby zmieniali się z Zam, to ona nie ma znowu nikogo do pomocy, w dwójkę byłoby ciężko upilnować cały teren. Popełniłam głupotę śpiąc sama pod tym dębem. Linnir też musiała stracić czujność, skoro sama mi to zaproponowała. Poczuliśmy się zbyt pewnie, a przecież nie zagraża nam tylko Mago. 


~*~


– Pouczyłabyś mnie walczyć? Jeśli znalazłabyś trochę czasu. – Kometa wzdrygnęła się, spoglądając nerwowo na własny zad, widziałam jak walczy z pokusą by dotknąć rany.

– Nie jestem w tym ekspertką, lepsza byłaby Linnir.

– Nie potrafię tak skakać jak ona. Zauważyłam że właściwie tego nadużywa, więc…

– Nie musisz. Potrafi walczyć bez skakania.

– Kometa! – Zam wyskoczyła z jaskini: – Gdzie byłaś?

– Tu i tam… Ćwiczyłam walkę. Miałam taką świetną okazję by wypróbować własne możliwości, ale pozorując że moje tylne nogi odmówiły mi posłuszeństwa bo.. Może ten wilk nie zaatakowałby gdyby widział że jestem sprawna? Ale… Irutt mnie usłyszała i… Co właściwie mu powiedziałaś?

Wątpię że Zam cokolwiek z tego zrozumiała.

– Wskazałam mu inne źródło pokarmu – odpowiedziałam: – Muszę zajrzeć do małych.

– Co ci się stało w bok? – spytała nagle Kometa, Zam. Dała jej szansę by sama to wyjaśniła.

Zam zacisnęła wargi, najmocniej dociskając je wystającymi kłami. Zostawiłam je, wchodząc do środka.

– I jak ci się spało? – spytała Linnir, trzymając próbującą się położyć Keire za grzywę. Blakie pomogała Linnir, obejmując łebkiem jej szyję i trzymając zębami za jej grzywę. Wokół leżało porozrzucane jedzenie.

– Powiedzmy że dobrze.

– Co się stało?


[Kometa]


Zammi powiedziała mi co się stało i ja wyjaśniłam jej jeszcze raz co wydarzyło się u mnie, bardziej szczegółowo, jej punkt widzenia był nieco inny niż Irutt i mój. Chyba cieszyła się z tego że ją skrzywdziły? Dlaczego? Nie rozumiem. Spytałam ją o to.

– Chcesz nauczyć się walczyć dla Ivette? – zapytała, zamiast mi odpowiedzieć. Sierść na jej grzbiecie się uniosła.

– Nie chcesz o tym mówić?

– Nie.

– No dobrze. Chcę umieć walczyć dla siebie. Ona i tak za bardzo nie chce mnie znać, więc nie ma sensu robić czegokolwiek dla niej. Jakby coś się działo, mogłabym zareagować.

– Mroczne konie instynktownie znają parę ruchów i ja też je znam, mogę ci pokazać. Chcesz?

Skrzywiłam się: – Nie bardzo… 

– Szkoda. Nie mam szponów tak jak mama, ale atak w którym je wykorzystuje i tak zadziałał, wtedy gdy zaatakowały nas hybrydy.

– Wolałabym nauczyć się walczyć jak zwykły koń… Nie chodzi o ciebie, ani twój… Twojej mamy gatunek, tylko… To by mi przypominało o wcześniejszym, a ja wolę tego nie pamiętać. Ani odrobinę, tak jakby się nie wydarzyło, bo tutaj naprawdę się nie wydarzyło i nie chcę…

– Trudno… – Zniżyła głowę.

– Nie chcę też sprawiać ci przykrości.

– Nic nie szkodzi, przynajmniej nie masz nic do mojej mamy, wiele osób nienawidziło jej i jej gatunku. Musi jeść mięso, ja nie, wiele drapieżników też musi, a ich nie nienawidzą.

– Bo mroczne konie… Przypominają nas, są chyba z nami spokrewnieni? Wiesz, z końmi, zwykłymi. I… To wydaje się bardziej złe niż jak robią to samo drapieżniki.

– Ale moja mama musi jeść mięso, co ma zrobić?

– Nie wiem, ja… Ja nie potrafiłam z tym żyć, bo może dlatego że się taka nie urodziłam, nie wiem. Boję się że to też się powtórzy… 

– A ile rzeczy się powtórzyło?

– Narodziny Celeste, bliźniaczek, znaczy Blakie wcześniej nie było… Nie pamiętam wszystkiego i zawsze to takie niewyraźne, dużo sobie dopowiadam i nie wiem czy dobrze…


[Ivette]


Poderwałam głowę, wciąż wszystko wirowało wokół po tym co podali mi siłą. A Thais dwoiła się przed oczami, położyłam z powrotem głowę, czując ucisk w gardle i całej klatce piersiowej. Wbiłam wzrok w zielony kryształ na mojej szyi. Zniszczę go przy najbliższej okazji. 

– Uwolniliśmy cię od kryształu, a ty pierwsze co robisz to rzucasz się na córkę? 

– Daj mi spokój.

– Myślisz że cieszę się z tego że muszę się tobą zajmować? – Zbliżyła się.

Odwróciłam się momentalnie na brzuch, zasłaniając kryształ skrzydłem. Podsunęła mi mise z wodą, która natychmiast rozbiła się o ścianę, gdy uderzyłam w nią skrzydłem.

– Kpisz sobie ze mnie?! – Zamaszyście machnęłam skrzydłami, podrywając się z ziemi: – Jak śmiesz?!

Obie położyłyśmy uszy, swoje przycisnęłam do szyi.

– Uspokój się, bo znów będę musiała podać ci zioła. Nie jesteś u siebie – ostrzegła Thais.

– Więc nie próbuj mnie otruć! Wyjdź stąd!  – Odepchnęłam ją skrzydłem. Podeszła z powrotem do mnie, stała zbyt blisko, przycisnęłam mocniej kryształ do siebie drugim skrzydłem.

– Gdybym chciała cię otruć już byś nie żyła. Podałam ci zwykłą wodę.

– Odsuń się ode mnie! – Zamachnęłam się na nią. Złapała mnie za skrzydło z taką łatwością jak Meike, szybko je złożyłam kiedy puściła, strosząc pióra. Przeszywałam ją wzrokiem.

– Najpierw zmienię opatrunki, które uszkodziłaś. Stój spokojnie, to szybciej skończymy. 

– Sama to zrobię – Wycofałam się. Zdarłam z siebie porwane opatrunki, rzucając je na ziemię. Thais już przygotowała papkę z ziół.

– Chciałaś, więc teraz wyczyść rany z poprzednich ziół i nanieś te, a potem już będę musiała ci pomóc założyć nowe opatrunki. 

Pobrudziłam siebie i całą ziemię, za bardzo trzęsły mi się skrzydła i pysk, nie mogłam chwilami wcelować tą papką we własne rany. Pozwoliłam jej założyć nowe opatrunki tylko dlatego by się ode mnie odczepiła, kiedy skończyłyśmy odsunęłam się od niej. Nogi też mi dygotały.

– Teraz coś zjesz i pójdziesz spać. – Jeszcze śmiała mi rozkazywać.

– Nie ma mowy, wychodzę stąd. – Ruszyłam ku wyjściu, pilnując kryształu.

Oczywiście mnie nie przepuściła, zderzyłyśmy się ze sobą.

– Tam jest jedzenie – Odsunęła mnie od siebie. Zacisnęłam zęby.

– Wypuść mnie – zagroziłam samym swoim tonem.

– Jeszcze chwilę i inaczej będziemy rozmawiały, rób co każe.

Rzuciłam się do wyjścia, spychając ją na ścianę. Złapała za naszyjnik.

– Zostaw! – Uderzyłam ją skrzydłem, ale i tak zdążyła go zerwać. 

– Oddawaj! – Ruszyłam na nią. Moje ciało momentalnie się zatrzymało. Nie mogłam ani drgnąć. 

– Posłuchasz mnie czy mam cię zmusić? – Thais go sobie założyła, związując go swoją telekinezą.

– Nie wolno ci…

– Nie będę się nad tobą litować jak reszta. 

Zmusiła moje ciało by wróciło na miejsce i się położyło: – Nie rób mi tego.

– Zjesz sama, czy też mam cię zmusić?

– Zjem.

Przysunęła do mnie jedzenie i nową wodę, nie pozwalając mi się ruszyć.

– Przestań mi to robić – mówiłam.

– Jedz. 

Znów mogłam kontrolować własne mięśnie, od razu rzuciłam się na nią. I po raz kolejny mnie zatrzymała.

– Miałaś swoją szansę.

– Nie, proszę… Nie. – Nie mogłam nawet krzyknąć, nie pozwoliła mi wezwać pomocy.

– Za chwilę będziesz spała – mówiła, kiedy moje ciało bez mojego udziału, zaczęło jeść: – Dopóki nie wrócę, albo ktoś cię nie odwiedzi. Nie wolno ci o niczym powiedzieć. Ani opuszczać, choćby prosić o wyjście z tej groty, bez pozwolenia. 


[Chaos]


Zajrzałam do córki, nie przekraczając progu groty. Spała, po ziołach uspokajających. Thais zdążyła zmienić jej opatrunki. Ivette nagle uniosła głowę. Weszłam do środka. Podniosła się. 

– Jak…?

Zerwała naszyjnik z zielonym kryształem, spadł jej na ziemię. Odepchnęłam ją zanim uderzyła w niego kopytami. 

– Nie wiemy czy można je zniszczyć – wyjaśniłam.

Próbowała dosięgnąć do niego skrzydłami, szorując nimi o podłoże. Trzymałam ją, uderzała we mnie na oślep, desperacko chcąc się przedostać do kryształu. 

– Oddam ci go, ale nie możesz go zniszczyć.

Uderzyła głową w ścianę.

– Ivette! – Złapałam ją, zdążyła to zrobić jeszcze raz, pozostawiając na skale krwawy ślad. Objęłam ją, przytulając do siebie.

– Już dobrze Ivette, nikt nie będzie cię kontrolował. Więcej na to nie pozwolę.

Cała dygotała. Pogładziłam ją po grzywie. Zmoczyła mi sierść łzami. Położyła się, wydostając z moich objęć, otuliła się skrzydłami, zupełnie jak Celeste. 

– Znowu wariowała? – Wróciła Thais, przynosząc ze sobą jedzenie i wodę, unosiło się nad jej grzbietem. Podniosłam kryształ z ziemi.

– To ja powinnam się nią zajmować.

– Mago nie chcę żebyś tak się stresowała, a będziesz to przeżywać, bo to twoja córka.

– Mimo wszystko…

– Już zajmujesz się Celeste, Ivette nawet nie pytała o ciebie.

– Wezmę go żeby go nie rozbiła. Za chwilę wrócę. – Wyszłam z kryształem.


[Ivette]


Thais stała w wyjściu, obserwując dłuższy czas korytarz, nawet tuż po tym jak kroki mamy ucichły.

– Głupia jesteś. – Odwróciła się do mnie: – Tu jest twój kryształ. – Odsłoniła go telekinezą, znajdował się pod jej czarną opaską na szyi tuż obok sztyletu: – Założyłam ci inny kiedy spałaś.

– I nikt tego nie zauważył? – Przycisnęłam uszy do szyi, wbijając w nią wzrok.

– Mago ma tyle zielonych kryształów że wątpię by je wszystkie liczył, a tamci kontrolowani zostali już uwolnieni tak jak ty.

– Oddaj go…

– Więcej nie poprosisz. 

Próbowałam i faktycznie nie mogłam tego zrobić.

– Dlaczego mi to robisz? Nic ci nie zrobiłam! 

– Nie lubię cię, a i twoja matka zajęła moje miejsce przy Mago. Pracowałam latami by sobie na to zasłużyć, a ona pojawiła się w jednej chwili i już, nawet śpi w jego jaskini. Znowu jestem dla niego tylko hybrydą. 

– Nie mam z tym nic wspólnego! Gdybyś mi pozwoliła uciec już więcej byś mnie nie zobaczyła.

– Mago liczy że ci pomogę i zobaczy że potrafię to zrobić lepiej niż Chaos.

Mama wróciła, Thais nie pozwoliła mi na nią spojrzeć, skierowała mój wzrok na ziemię. 

Mamo. Zajrzyj pod jej opaskę, musisz coś podejrzewać. Pomóż mi!

– Ivette, jak się czujesz? – zapytała. 

– Zostaw mnie, nie chcę cię znać – powiedziałam to co chciała Thais: – Wolisz Celeste ode mnie.

– Nikogo nie wolę bardziej lub mniej. – Mama położyła się obok. Nie mogłam jej dać niczym znać co się dzieje. Najgorsze że naprawdę mogłabym jej powiedzieć coś takiego, więc moje zachowanie nie mogło wydać jej się dziwne.

– Nienawidzę cię – kazała mi wycedzić Thais: – Wyjdź stąd!

– Chyba lepiej by się nie denerwowała, niedawno poroniła – powiedziała Thais.

– Zajrzę do niej później. – Mama już wstała i ruszyła w stronę wyjścia.

Mamo. Nie zostawiaj mnie z nią. Mamo! 

Tak jak poprzednio Thais upewniła się że poszła.

Celeste… Ona wcześniej mnie słyszała.

– Teraz nie usłyszy – powiedziała Thais, wracając do mnie: – To było chwilowe, bo nosiła twój kryształ. Nikt cię nie usłyszy. Oprócz mnie.


[Cruzina]


– Teraz nie usłyszy – głos Thais niósł się od groty gdzie trzymali Ivette, do jaskini Mago, przedostawał się przez pęknięcie w ścianie. Chyba Mago specjalnie postarał się o coś takiego: – To było chwilowe, bo nosiła twój kryształ. Nikt cię nie usłyszy. Oprócz mnie.

Czekałam na powrót Chaos, razem z Celeste i bardzo dużo już usłyszałam. Raisa też, bo wpatrywała się w pęknięcie szeroko otwartymi oczami i lekko otwartym pyskiem.

– Celeste, czekaj – szepnęłam, ledwie zdążyłam do niej podbiec, już wychodziła: – Thais jest zbyt niebezpieczna. Chaos za chwilę wróci i wszystko jej powiemy.

– Mama już teraz cierpi.

– Cierpiała bardzo długo, ty też, te kilka chwil wiele nie zmienia. Proszę, zaczekajmy, pójdziemy w trójkę.

Wróciłyśmy na miejsce, nasłuchując, w grocie Ivette zupełnie ucichło. Serce zaczęło mi mocniej bić, a już po chwili Thais wtargnęła do nas, do środka. Spanikowana obróciłam się wokół własnej osi, zahaczając o Celeste głową. Ona zastygła w bezruchu niczym skała. Oddech natychmiast mi przyspieszył.

Z pęknięcia dobiegło rżenie Ivette. I natychmiast się urwało, jakby Thais… Sprawdzała czy ją tu słychać.

– Podsłuchiwałyście. – Czułam wzrok Thais na sobie, nie wiem jak Celeste mogła patrzeć jej prosto w oczy. Thais zerwała jej kryształ z szyi telekinezą, zakładając go sobie: – Cruzina… 

Udawałam że patrzę w jej oczy, tak naprawdę obserwując jej uszy, próbując jakoś ukryć lęk.

– Co… Co z twoją córką? – rozedrgany głos mnie zdradził.

Cofając się przed Celeste przylgnęłam do ściany, odcięła mi drogę ucieczki. Obok nas już unosił się nowy zielony kryształ, jedna z jego połówek. Przełknęłam ślinę.

– Jeśli kryształ zdobędzie ktoś inny… Stracicie jedyną… Jedyną możliwość by odróżniać kontrolowanych od reszty – starałam się mówić wyraźnie, ale płacz i tak zniekształcał moje słowa: – Wycofaj się z tego, a… A nikomu nie powiemy… Proszę…

– Może Raisa nikomu by nie powiedziała, ale nie ty, jednorożcu. 

Błyskawica przemknęła nade mną i uderzyła prosto w kryształ rozbijając go na drobne kawałeczki. Raisa i Thais miały założone niebieskie kryształy, więc nie mogły oddziaływać na siebie mocą. Dlatego Thais złapała sztylet w pysk idąc ku niej.

– I po co się wtrącałaś? 

– Pomocy! – krzyknęłam, Celeste przycisnęła mi pysk do własnej klatki piersiowej, swoim skrzydłem. Zacisnęłam oczy, słysząc jak Raisa dławi się własną krwią. 


[Mago]


Prawie zginąłem. Na szczęście w porę zauważyłem jednorożca we własnej jaskini, wycofując się z powrotem na korytarz. Pokręciłem głową, patrząc na siostrzenice, przyszła za mną. Oby zrozumiała o co mi chodzi. Zajrzałem powoli do środka. To Cruzina okazała się być tym jednorożcem. Na jej szyi wisiał pomarańczowy kryształ, obok zielonego. Thais stała na przeciwko niej ze sztyletem w pysku, kapała z niego krew. Krew Raisy. Za nią… Leżała Raisa, z podciętym gardłem. Słyszałem jak Chaos urwał się oddech.

– Jak tylko Mago wróci, zobaczy co zrobiłaś, nie zdradzisz nikomu mojego sekretu. – Cruzina przejechała jej ogonem po spodzie pyska: – Tobie też zabraniam. – Podała Celeste jej pęknięty, zielony kryształ, zauważając mnie w wejściu. Jej róg już miał wbić się w moje serce, ale chybiła. Mijając mnie o włos, w trakcie skoku. Chaos upadła. Obróciłem się…


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz