[Celeste]
– Jestem głodna. – Wspięłam się do Meike, na szczyt wąwozu. Stała z zamkniętymi oczami, a nad nią krążyła dwójka pilnujących jej pegazów. Na własnej szyi dźwigała mnóstwo połówek zielonych kryształów. Jedną z nich kontrolowała mnie, inną mamę, nigdy nie zgadłabym którą, wyglądały identycznie.
– Więc zaspokój swój głód i mi nie przeszkadzaj. – Uchyliła lekko powieki, patrząc na mnie surowo.
Zeszłam bez słowa na dół. Przez kilka długich chwil wpatrywałam się w trawę. Przeżułam parę kęsów, a gdy już miałam połknąć, wypluwałam ją. Meike nie miała wyjścia jak zmusić moje mięśnie do połknięcia. Spojrzałam ku niej, wciąż zajętej. Nagle moje ciało samo z siebie sięgnęło po trawę i zaczęłam jeść, odcięłam się od tego jak najlepiej potrafiłam. Meike zeszła do mnie, zapadał już zmrok i większość kontrolowanych zasnęła na jej rozkaz.
– Ciągle mnie zawodzisz, Celeste – mówiła spokojnie i powoli: – Naprawdę wolałaś głodować przez kilka dni zamiast zwalczyć u siebie ten irracjonalny lęk?
Zaczęło się od kiedy hybryda wepchnęła mi do gardła zielony kryształ, nie przełykałam chociażby własnej śliny.
– Oby nowy następca nie przyniósł mi tyle wstydu.
– A co stanie się ze mną? – zapytałam, kiedy skończyłam jeść.
– Jeśli się nie postarasz skończysz jak Kometa, w wąwozie, zmuszę cię byś połknęła pomarańczowy kryształ, a twoje felerne skrzydła wrócą.
– Niech będzie jak zechcesz. – Pochyliłam głowę.
Uniosła przednią nogę, po to tylko by z impetem wbić własne kopyto w ziemię.
– Zaśniesz samodzielnie? – zapytała już bez emocji.
Przytaknęłam.
[Ivette]
Tylko w snach Meike nie mogła zniewolić mojego ciała. Ale oczywiście, nawet tutaj nie miałam zbyt długo spokoju. Przyśniło mi się że jednak mogła to zrobić. Walczyłam z własnym głupim mózgiem. Raz odzyskując kontrolę, raz ją tracąc.
Znalazłam się przed Kometą.
– Tęsknie za tobą – szepnęła, patrząc na mnie tak jakby chciała mnie… Dotknęła pyskiem mojego policzka, ocierając się o moją głowę, swoją. Stałam nieruchomo.
– Pomóż mi… – wymamrotałam, tak bardzo pragnąc na nią spojrzeć. Meike zmusiła mnie bym ją przewróciła. Uciekaj! – zamarło w moim gardle.
– Jesteś nikim! – krzyknęłam, mając wrażenie że krzyczę sama na siebie: – Rozumiesz?! Nikim! – Biłam ją skrzydłami, tak mocno że moje czarne pióra poplamiły się szkarłatem: – Słaba, ułomna klacz… – powtórzyłam z mniejszą siłą: – Nie, to nieprawda… – dodałam płaczliwie: – To nieprawda! – Uderzyłam tak mocno że krew prysnęła prosto na mój pysk, już dawno straciła przytomność: – Kometa… – Wtuliłam w nią głowę, skrzydła mi opadły, ciężkie od krwi. Trącałam ją pyskiem, jej brzuch się nie unosił. Szok mną wstrząsnął, powinnam się obudzić, ale kryształ nie pozwalał mi na to, a ona… Stawała się zimna… Zabiłam ją…
– Pani! Szybko! Wezwijcie Dzisel!
Czułam że leże w krwi, a źrebak utknął w połowie drogi, jego ciało dotykało jedną z moich tylnych nóg. Oczywiście nie mogłam się poruszyć, nie mogłam chociażby otworzyć oczu. Dobrze że jeszcze oddychać pozwoliła mi samodzielnie.
Uniosłam głowę, nie z własnej woli. Dzisel wyciągnęła ze mnie martwe, zniekształcone źrebię.
– Jak mogliście do tego dopuścić? – spytała tak właściwie Meike, za pomocą mojego głosu, używając mojego ciała.
– Wybacz, pani… Nie mogliśmy nic zrobić, poroniłaś ze stresu – tłumaczyła się płaczliwie Dzisel.
– Powinnaś trzymać się z daleka od wojny z Tizianą, dopóki byś nie urodziła – dodał już po fakcie Lotos. I dobrze się stało, nie chciałam rodzić tej wiedźmie żadnych źrebiąt.
– Zabierzcie je.
Zrobili co kazała.
– Pani… – przybył Devon: – Mamy gości, chociaż w takich okolicznościach…
– Niech przyjdą. – Wstałam, poleciałam na szczyt skały, umieszczonej na wzgórzu. Strażnicy przyprowadzili Mago, moją matkę i jakąś obcą jasnosiwą klacz z szarymi plamami, wyglądającymi jak rozlana farba.
[Chaos]
Hybryda wskazana przez Cruzine zniknęła, udałam się od razu do jaskini Mago, tym razem sama. Kłócił się z Thais.
– Mówiłam że to był wypadek!
– Tuż po tym jak zasugerowałaś żeby go upozorować?
– Wierz w co chcesz!
– Chaos. – Mago podszedł do mnie, gdy przekroczyłam próg jaskini: – Thais nas nie posłuchała, sama słyszałaś, ale przynajmniej wiemy że Cruzina nie kłamała, powinniśmy ostrzec Ivette.
Przybyliśmy ostrzec Ivette. Przyjęła nas pobrudzona krwią źrebaka, zasłoniła się skrzydłami, aczkolwiek w powietrzu i tak unosił się zapach porodu. Źrebak nie mógł tego przeżyć, brakowało mu kilka miesięcy do pełnego rozwoju.
– Ivette, porozmawiamy za chwilę, potrzebujemy przerwy – odparłam, w ten sposób zwracając jej uwagę, aby dodatkowo jej nie upokorzyć. Mago nie mógł zebrać się na żadne ze słów.
– Mówicie co chcecie, nie mam czasu – nalegała.
– Pani… – Dzisel weszła za nią na wzgórze. Ivette odwróciła się do niej momentalnie. Trąciłam Mago w bok, poszliśmy na ubocze, zostawiając je same. Powstrzymałam chęć by pocieszyć córkę. Po tak wielu odtrąceniach przez nią, zwątpiłam by przyjęła moje wsparcie. Zapewne nie chciałaby potem nas nawet wysłuchać.
– Widzę je… – szepnęła mi na ucho Cruzina: – Twoja córka…
– Niemożliwe – odparłam, całkowicie pewna swoich racji. Nie dopuszczałam myśli że mogłoby być inaczej.
– Tym razem musisz się mylić, zachowuje się normalnie – dodał Mago.
– Nie, w jej wnętrzu jest zielony kryształ… – Spojrzała nerwowo po innych koniach: – I nie tylko u niej… – Wzięła z trudem wdech.
– Skoro tak, zapytamy jej co z naszym planem i wracamy do domu – zdecydował Mago, pilnując by nikt nas nie usłyszał.
– Ivette nie jest pod wpływem kryształu, to niemożliwe – odparłam.
– Przykro mi… – Mago oparł głowę na moim grzbiecie.
– Oboje się mylicie. – W oczach zebrały mi się łzy, umysł przestał się opierać przed prawdą. Próbowałam stłumić emocje. Zakuło mnie w klatce piersiowej i tego nie potrafiłam ukryć, schyliłam głowę, własny urwany oddech mnie zdradził.
– Chaos…? – Cruzina zbliżyła głowę do mojej, obejrzała się na wzgórze.
– Co ci jest? – zapytał Mago.
Na razie nie mogłam mu odpowiedzieć, musiałam się położyć, ból się nasilał. Grzywa przysłoniła mi widok.
– Chaos, proszę, nie możemy tu zostać… – szepnęła Cruzina.
– Hej! – zawołał Mago, podszedł do nas jeden ze strażników.
– Co z nią? – Fox, poznałam jego głos.
– Możesz zawołać kogoś kto się na tym zna? – zapytał uprzejmie Mago.
– Powiedz… Ivette że… znaleźliśmy Irutt i resztę – ściszyłam głos, ignorując jego łamliwość.
– I co zrobimy? Zamkniemy ją i co dalej? Nie mamy jej jak pomóc.
– Nie mogę jej tak zostawić. – Łzy wypłynęły mi z oczu, spojrzałam na Cruzine: – Musi istnieć jakiś sposób…
– Może zdobycie drugiej połówki kryształu? – Trzęsła się: – Zielony kryształ składa się z dwóch części. Kontrolowanej i kontrolującej.
– Zadziwiająco dużo wiesz o kryształach jak na konia – zauważył Mago.
– Pa.. Znaczy, Chaos, gdzie cię boli? – Przybyła Dzisel. Wskazałam jej pyskiem klatkę piersiową.
– Niedobrze…
– To serce, mam rację? – dopytał Mago.
– Mogę podać coś na ból, bez Ajiri nic więcej nie poradzę.
– Po co tu przybyliście? – Ivette wylądowała przy nas. Cruzina mnie zasłoniła, drżąc jeszcze bardziej.
– Zapytać co dalej z naszym planem, ale w tych okolicznościach… – zaczął Mago.
– To tyle? Przychodzisz tu z tak nieistotną sprawą? Było trzeba pilnować swoich zaklętych.
– Nie rozumiem.
– Irutt podarowała ich Tizianie, wzmocnili jej stado i teraz nas atakują.
– Dlaczego dowiaduje się dopiero teraz? Przemówiłbym im do rozsądku, wiesz jak długo ich szukamy? Jak odbiło się na nas zniknięcie naszych?
– Powoływałam się na ciebie, nie chcieli słuchać, mówią że zabrałeś ich od ich prawdziwych rodzin by zrealizować swój chory plan wybicia jednorożców.
[Mago]
Nikt z naszej trójki nie chciał tam zostać, pomogłem siostrzenicy dojść aż do naszego domu, zostawiłem ją z Cruziną, idąc po Thais. Daleko nie zaszedłem, spotkałem ją już na korytarzu w drodzę do mojej jaskini.
– Domyśliła się? – spytała szeptem Thais.
Poświęciłem tą hybrydę, dla większego dobra. Za pomysłem Thais upozorowaliśmy wypadek, ziemia zarwała się pod kopytami kontrolowanej, a w dole czekały ostre kamienie by mieć pewność że na pewno zginie. Po wszystkim Thais rozcieła jej brzuch i na własne oczy zobaczyłem ukryte w żołądku kryształy. Niebieski wrósł w niego i z jednego wyrosło kilka małych kryształków.
– Stało się coś gorszego. Ktoś kontroluje Ivette i musi ją bardzo dobrze znać. Nigdy bym się nie domyślił gdyby nie Cruzina.
Thais lekko otworzyła pysk, weszła do środka.
– Może nie za bardzo się lubimy, ale współczuje ci. – Podeszła od razu do Chaos: – Sama mam córkę i nie chcę nawet wyobrażać sobie że coś złego jej się przytrafiło. – Przyłożyła ucho do boku mojej siostrzenicy, nasłuchując bicia jej serca: – To z nerwów. Tak przypuszczam. Ból może mieć wiele przyczyn, to niekoniecznie serce.
– Thais, mogłabyś swoją telekinezą przemieścić kryształ – przyszło mi do głowy.
– Rozerwałabym wszystko po drodzę.
[Pedro]
Nie wytrzymam tego dłużej. Erin znowu uciekła. Rosita też zniknęła. Teraz była moja kolej by pilnować córki, nawet nie pamiętam kiedy przysnąłem. Po paru krokach rozbolała mnie głowa, zobaczyłem we własnym odbicu w jednej z wielu kałuż że krew skleiła mi grzywkę.
Ty wcale nie przysnąłeś Pedro, twoja córka ci to zrobiła. Teraz pamiętam. Szarpałem się z nią, kopała mnie i gryzła – miałem nawet ślady na ciele, zrobiła mi parę niegroźnych ran – wyrwała mi się, a gdy ścigałem ją przez las, a ona wbiegała w najgorsze chaszcze, skupiony by jej nie zgubić, nie zauważyłem konaru przed sobą i uderzyłem w niego głową. Erin to rozbawiło, a ja po paru krokach upadłem i wtedy musiałem stracić przytomność.
– Pedro! – zawołała Rosita, jakby z oddali, ale zjawiła się przy moim boku.
– Przepadła. Po prostu, cholera, świetnie!
– Linnir musi cię zobaczyć.
– A tymczasem Erin się zabije, o ile już nie leży gdzieś martwa. Albo znowu kogoś napadnie, a nie wszyscy będą mieli do niej tyle cierpliwości.
– Znajdę ją.
Nie chciałem nawet patrzeć na jej sińce. Dobrze że chociaż się pogodziliśmy, przeprosiłem ją za moje słowa, bo nie chciałem wcale powiedzieć tego co powiedziałem, a ona za to że na mnie nawrzeszczała, kłótnia momentalnie poszła w niepamięć gdy zaproponowała mi byśmy rozdzielili córki. Najlepsze rozwiązanie jakie póki co mieliśmy.
– Możesz się złościć, ale nie puszczę cię samej.
– W takim… – urwała. Erin wróciła. Wyszła sobie jak gdyby nigdy nic zza drzew, niosąc w pysku poroże jelenia.
– Fajne? – Upuściła je na ziemię.
– Śliczne, dobrze się bawiłaś? – zapytałem z ironią.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała uśmiechnięta: – Zgłodniałam. – Podeszła do wymion Rosity, która się cofnęła, córka szła za nią, odwróciła się do niej przodem, zatrzymując. Erin zadarła łebek zaskoczona.
– Mleko się skończyło – powiedziała zmęczonym głosem Rosita.
– Bo oddałaś Kei?
– Nie będę cię już karmiła.
Z ziemi wyrosły pnącza, oplatając córkę.
– Znowu? – Erin się szarpnęła: – Nienawidzę leżeć bezczynnie! – Chciała złapać je zębami, ale jedno z pnącz owinęło się wokół jej pyska. Rosita spojrzała na mnie z łzami w oczach.
– Czyli jednak zgadzasz się na mój pomysł by ją trzymać na lianie? – spytałem.
Przytaknęła. Poszedłem poszukać mocnej łodygi, której nie da się tak szybko przegryźć, moc Rosity mogła pokierować lianą, a niebieski kryształ nie cofnie tego, bo prawdziwa liana nie jest wytworem mocy, albo zrobimy to w tradycyjny sposób.
~*~
Rosita myła moją ranę, każdy dotyk bolał jak przyłożenie głową w ten konar, ale jakoś udawało mi się spokojnie ustać. Erin zdarła już całą korę z pnia zębami, a teraz ryła w pniu kopytami. Przywiązaliśmy ją do tego drzewa lianą. Tak twardą że nie dało się w nią za bardzo wbić zębów. Przegryzienie jej zajęłoby jej z parę miesięcy. Postanowiła znów szarpać się z rozpędu. Parę razy się wywróciła.
– Ała! – I już zdążyła się skaleczyć: – Uwolnijcie mnie w końcu! Nudzi mi się! – Została już na ziemi, obróciła się na grzbiet, wzdychając tak głośno, że mógłbym powiedzieć że właściwie krzyknęła. Przetarłem czule łzy Rosity, przytulając ją do siebie.
– Jeszcze wszystko się ułoży.
– Naprawdę w to wierzysz? – spytała.
Jedno szczęście że Blakie zrosła się z Keirą, a nie Erin, to byłby dopiero koszmar. Nie wyobrażam sobie jak moglibyśmy karać je obie, choć jedna z nich nie byłaby niczemu winna.
[Keira]
Gdzie Erin? Nie istnieje bez Erin. Wstałam. Już powinna do mnie wrócić, przecież ona potrafi uciekać i z łatwością odnajdywać drogę. Nie umiem zrobić tego sama. Zarżałam, ale nie odpowiedziała. Zarżałam jeszcze raz. Gdzie mama nas zaprowadziła? Nie poznawałam otaczających nas zapachów. Wstałam, Blakie dotknęła moich przednich nóg swoją nogą, mówiąc mi tym prostym gestem że przed nami jest jakaś przeszkoda, natrafiłam pyskiem na skałę, mniej więcej za mną było wyjście, tam gdzie do środka przedostawał się wiatr. Niósł ze sobą zapach Irutt i mój własny.
– Zjecie teraz? – głos Linnir dobiegł właśnie stamtąd. Linnir nie ma własnego zapachu, dowiedziałam się tego już przy pierwszym spotkaniu. Czyli jesteśmy tu same, bo nie słyszałam Zam.
– Zjemy? – szepnęła mi na ucho Blakie. Pokręciłam głową. Zarżałam rozpaczliwie, czując jak boli mnie gardło, mój głos już nie niósł się tak daleko jak wcześniej. Erin, gdzie jesteś? Erin!
Od płaczu rozbolała mnie głowa, ale nadal wołałam.
– Wasza siostra nie wróci. Musicie się z tym pogodzić.
Pierwszy raz podczas łkania moja klatka piersiowa napinała się tak mocno że trudno mi było oddychać. Nie będę jadła, ani piła, ani spała, ani mówiła, dopóki Erin nie wróci. W ogóle nie będę się ruszała.
– Wróciłam! – zawołała radośnie Zam, jeszcze z zewnątrz, wskoczyła do środka: – Przyniosłam wam coś tak smacznego że jeśli się temu oprzecie to będę zdziwiona, ja nie mogłam.
Przestałam płakać, nie miałam siły i strasznie chciało mi się pić. Czułam zapach wody tuż obok, ale nie mogę ulec, inaczej już nigdy Erin nie wróci. Pysk Zam pachniał jagodowym sokiem, położyła krzaczki tuż pod moimi chrapami.
– Mogę? Tylko jedną – szepnęła Blakie. Pokręciłam głową, z nowymi łzami w oczach. Ułożyłam się na boku, zaburczało nam w brzuchu. Chciałabym napić się mleka, razem z Erin, od mamy.
Erin uderzyła mamę, ja nie zdążyłam, gdybym wiedziała co zrobią nam rodzice powstrzymałabym nas od łamania zasad. Nie próbowałybyśmy atakować mamy, taty ani bawić się Zam, albo Kometą.
– Są chorę? – zapytała Zammi.
– Nie – odpowiedziała Linnir: – Pewnie chcą wymusić na nas byśmy zabrały je do siostry. Nie ulegaj im.
Nagle usłyszałam jak Blakie je jagody. Zdradziła mnie! Obiecałyśmy coś sobie. Przez nią nie wrócimy do Erin. Ugryzłam ją. Upuściła jagodę.
– Keira. – Linnir odepchnęła mi głowę, wsuwając swoją między nas. Słyszałam jak Zammi liże Blakie. Położyłam głowę na ziemi, jak najdalej od Blakie. Jak mogła mi to zrobić?
– Mogę zjeść jeszcze tylko jedną? – zapytała siostra. Położyłam uszy w odpowiedzi.
– Oczywiście że tak, nie musisz pytać Keire o zgodę, nikt nie może cię zmuszać byś głodowała. – Linnir jeszcze podała jej wody i trawy.
– A mogę się do ciebie przytulić?
– Zgódź się – prosiła Zammi.
– No dobrze, mała.
Poczułam jak Blakie wyciąga szyje, jakby chciała się ode mnie oderwać.
– Mogę dostać coś jeszcze? – zapytała, przez pysk wtulony pewnie w sierść Linnir.
– A co byś chciała? – zapytała ochoczo Zammi.
– Kawałek gałązki i… Raz Erin zahaczyła o ciernie jak się bawiłyśmy, została na nich jej kępka sierści, znalazłabyś ją?
– Nie ma sprawy. Już idę – Zam już wybiegła.
~*~
Wokół siebie słyszałam śpiące oddechy ciotek i Blakie. Napełniła cały nasz żołądek. Dała mi ten kępek sierści Erin.Trzymałam go pod swoim przednim kopytem, ciągle przykładając do niego chrapy, by poczuć zapach Erin. I to miało mi wystarczyć? Nasłuchiwałam jeszcze chwilę. Obróciłam się z lewego boku na prawy, wprost na Blakie, opierając na niej cały swój ciężar. Stęknęła, budząc się gwałtownie.
– Kei, przygniatasz mnie – powiedziała zduszonym głosem.
– A może mam ochotę leżeć na tej stronie tak jak ty miałaś ochotę jeść. Nie możesz mi zabronić.
– Ale… Nie mogę oddychać.
– Nieprawda. Słyszę jak oddychasz. – Ciężej, ale oddychała. Poczułam jak ktoś przewraca mnie na lewą stronę.
– Keira, nie możesz tak spać, udusisz ją – tym razem usłyszałam głos Irutt: – Co się między wami dzieje? – Położyła się obok nas.
– Chcę wrócić do Erin – powiedziałam.
– Ciociu, mogę być teraz twoją siostrą? – zapytała jej Blakie, a mi szybciej zabiło serce. Znów się zapierała, jakby chciała się ode mnie oderwać. Co ja takiego zrobiłam że chcę koniecznie ode mnie uciec?
– Mogę? – zapytała raz jeszcze, bo ciocia milczała.
– Gdybyście mogły się rozdzielić, to lepiej byś miała swoje własne ciało, Blakie, o to bym się bardziej postarała.
– A możemy?
– Niestety. Ale potraficie żyć razem, jesteście razem od urodzenia. Keira, żeby łatwiej było ci zrozumieć Blakie, wyobraź sobie czasami siebie na jej miejscu. Nie chciałabyś być zmuszana do głodowania, prawda?
– Nie, ciociu, ale…
– Nawet gdybyście głodowały nie wrócicie do Erin, uzyskałybyście tylko tyle że w końcu zmusiłbyśmy was do jedzenia.
– Ciociu, mogę spać z tobą? – zapytała Blakie.
– Pewnie. – Irutt otuliła nas ogonem, a Blakie zamiast na mnie, oparła o nią głowę, do snu.
[Celeste]
Obudziłam się, mijało południe. Pegazy krążyły po niebie. Meike sterowała swoimi marionetkami, na szczycie wąwozu. Nikt nie mógłby się tam do niej zakraść, do wąwozu za nią, nie dało się wejść, blokowały go z obu stron skały. Pegazy obserwowały wszystko z góry, także nikt nie mógłby tam też wlecieć niezauważony. Wspinającego się po zboczu konia zdradziłyby osuwające się spod kopyt kamyki, więc nawet mając zamknięte oczy, Meike by go usłyszała. I zbocze było na tyle długie że mogłaby uciec, żadna jaskinia, ani grota nie dawała takich możliwości. Nadlatującego wroga przechwyciłyby pegazy. Mogłam do nich dołączyć jeśli chciałam, albo zostać i nie robić nic. Jak przez większość mojej bezsensownej egzystencji.
“Nie rozpraszaj mnie swoimi bzdurnymi myślami.” usłyszałam we własnej głowie myśli Meike, celowo mi je przekazała, poprzez zielony kryształ.
Odsłoniła swoje oczy zaledwie do połowy, patrzyłam w nie. Część wąwozu osunęła się spod jej tylnych nóg. Poleciałam, chwyciłam za pierwsze co się nasunęło. Naszyjnik. Próbowałam wciągnąć ją na górę. Spadła do wąwozu, prosto w piach. Kryształy się posypały, naszyjnik przerwał. Trzymałam za pięć z nich.
– Oddaj mi kryształy. – Leżała na brzuchu, patrząc w moje oczy, z taką samą surowością jak zawsze. Poderwała się, zbierając resztę. Ku mnie pędził jeden z pegazów. Osłoń mnie, pomyślałam. I drugi zderzył się z nim, oba wpadły do wąwozu. Mój zabił pegaza Meike.
– Zleć do wąwozu Celeste. – Dotykała kryształ za kryształem. Szukała mojego: – Tiziana zaatakowała stado, beze mnie ciało twojej matki leży teraz bezwładnie. Chcesz by ją zabili?
Odwróciłam się.
– Celeste!
Poleciałam. Pomóżcie mi, pomyślałam. Pegaz z wąwozu poleciał ze mną. Prowadź do stada.
[Cruzina]
Odetchnęłam deszczowym powietrzem, przełamując się by wyjść sama z całej sieci grot i jaskiń. Niebo zakryły szare chumry, ale jeszcze nawet nie kropiło.
– Dokąd idziesz? Hej… – Eros poszedł za hybrydą zniewoloną zielonym kryształem, aż do luki w splecionych ze sobą drzewach, przeskoczyła przez nią i uciekła. Flavia przestała jeść.
– Zostaw, idziemy powiedzieć Mago – zwróciła się do Erosa.
[Ivette]
Tiziana zaatakowała. Głównie walczyli z nami przeklęci, z utkniętym w ich piersiach czerwonymi kryształami. Zleciałam ze wzgórza, atakując z własnym stadem. Meike kierowała moim ciałem, robiłam uniki tam gdzie bym nie potrafiła, zadawałam o wiele celniejsze ciosy, zmuszała moje mięśnie do ruchów za którymi nie potrafiłabym nadążyć. Mogłam pokonać na raz trzech przeciwników, a i tak Lotos musiał mnie osłonić przed czwartym.
– Dopiero straciłaś źrebaka, pani, nie powinnaś… – urwał, zaatakowany przez karego ogiera. Padłam nagle na ziemię, w trakcie zabijania gniadej klaczy. Nie mogłam choćby ruszyć okiem. Nadbiegli strażnicy, próbując mnie obronić, znalazłam się w samym środku bitwy.
Biegli obok mnie, cudem nie zdeptali. Usłyszałam trzepot skrzydeł i zobaczyłam nad sobą znajomy pysk. Z białą, cienką łysiną, ledwie widoczną w kremowej sierści, jej białą grzywę z czarnymi końcówkami. Czerwone i niebieskie oko patrzyło na mój brzuch. Feniks? Złapała za moje gardło, zacisnęła na nim zęby. Nie… Nie! Nie ty!
Celeste w nią wleciała. Usłyszałam jak Feniks upada, łamiąc po drodzę parę gałęzi. Córka znalazła się w zasięgu mojego wzroku. Trzymała w pysku urwany naszyjnik z zielonymi kryształami. Schowała je pod skrzydłem, mocno przyciskając je do boku. Słyszałam jak Feniks wstaje.
– Proszę, zostaw moją mamę – przez pozbawiony emocji głos córki nie wiedziałam czy to było błaganie czy groźba. Wpatrywała się w nią ogromnymi z przerażenia oczami.
– Przykro mi że musisz płacić za błędy twojej rodziny, ale nie mam wyjścia, albo wy albo my.
– Feniks…
– Nie bluźni. Mam na imię Zalike. Poddajcie się.
– Dobrze, ale nie krzywdź mojej mamy.
– Oddaj kryształy.
Coś wyskoczyło zza drzew i wyleciało z korony drzewa, Feniks znowu upadła. Słyszałam szamotanine. Celeste mnie minęła.
– Nie miałam wyjścia, albo my albo wy – powtórzyła Celeste. Trzasnęły kości. Nie! Nie, proszę… Nie znowu. Coś ty zrobiła?!
– Chciałam…
Zabiłaś ją!
– Musiałam… Przepraszam.
Podnieśli mnie, niosąc przez las, mogłam zobaczyć martwe ciała, w większości członków własnego stada. Celeste szła obok mnie.
Nie chcę cię widzieć.
– Ale ja cię uratowałam i obiecuje, znajdę sposób by…
Zostaw mnie w spokoju! Niech mnie puszczą! Zabiłaś mi siostrę! Wiesz jak cierpiałam kiedy zginęła?! A teraz… Była tu, żyła… Feniks żyła…
– Chciałam ci pomóc, mamusiu.
Nie nazywaj mnie tak! Nie jesteś moją córką! Wracaj lepiej do Meike! Zdrajczyni!
– Proszę, nie odtrącaj mnie… – Znowu łkała bez łez: – Mamo… Proszę… – Kryształy jej wypadły, słyszałam jak uderzyły o ziemię: – Mamo. Mamo, powiedz coś. Mamo… – Dotknęła pyskiem mojego skrzydła.
– Tędy! Szybko! – krzyknął Mago.
[Mago]
Jeśli Ivette zginęła nie wybaczę sobie tego. Tiziana zamordowała połowę stada. Mogłem pomóc, ale przez to wszystko nie przyszło mi do głowy by to zaproponować. Pogoniłem jeszcze zaklętych i hybrydy.
– Mistrzu…
Podbiegłem do Erosa. Znalazł Ivette i Celeste. Nadepnęła właśnie na jeden z zielonych kryształów leżących na ziemi, usłyszałem jak pękł.
– Czego od nas chcecie? – Położyła uszy, patrząc po reszcie zaklętych, wystraszonymi oczami.
– Pomóc. Weź kryształy i chodźcie z nami.
– Pomożesz mamie? – Złapała w pysk przerwany naszyjnik, z pięcioma zielonymi kryształami, w tym jednym pękniętym. Oby ten nie był Ivette. Chyba że uszkodzenie go jej pomoże, to co innego.
– Spróbuje.
Przybyła jeszcze jedna hybryda, by zająć miejsce obok Celeste.
~*~
– Już dobrze. – Oparłem pysk o grzbiet Celeste, odprowadzając ją do własnej jaskini, spojrzała mi w oczy wystraszona, zaciskając mocniej zęby na naszyjniku z zielonymi kryształami: – Wiesz kto kontrolował twoją matkę? I reszte?
Schowała kryształy pod drżącym skrzydłem. Otworzyła pysk, ale nie wydobyło się z niego ani jedno słowo. Próbowała dalej coś powiedzieć, ale jakaś tajemnicza siła jej nie pozwalała tego zrobić. Weszliśmy do środka. Cruzina już prawie przysypiała przy Chaos to na widok Celeste się poderwała. Dotknęła swojej lewej nogi, po chwili ją drapiąc, gest, który wcześniej wymyśliliśmy. Oznaczał że Celeste też miała w sobie zielony kryształ, a ja zaprowadziłem ją prosto do własnej siostrzenicy. Chaos na domiar złego właśnie się obudziła.
– To Celeste? – zapytała, wyglądała mi na wyczerpaną. Niedobrze.
– Dokładnie – oznajmiłem pogodnie: – Poznaj Chaos, mamę twojej mamy. – Popchnąłem do niej lekko Celeste. Cruzina odskoczyła jej z drogi. Drżała o wiele wyraźniej niż Celeste, oddychała też o wiele za szybko, zwiesiła głowę. Tylko głupi przeoczył by jej panikowanie.
– Mogę wrócić do mamy? – Celeste odwróciła do mnie głowę.
– Ivette tu jest? – Chaos wstała. Szkoda że nie przemyślałem tego zanim zaprowadziłem tu Celeste.
– Nie chciałabyś jej widzieć w takim stanie, ale nie martw się, pomożemy jej.
– Wyjaśnisz mi wszystko po drodzę – Wyszła, a za nią Celeste. Cruzina też powędrowała za nami. Odkąd się pojawiła zauważyłem że Raisa się już w nico nie angażowała.
~*~
Brnąć w to dalej? Ktoś kto kontrolował Celeste brnął dalej, nie zdradzę się pierwszy. Weszliśmy do groty gdzie położyli bezwładną Ivette. Thais spojrzała znad niej na mnie, wzdychając: – Co mam niby zrobić?
– Daj kryształy – zwróciłem się do Celeste będącej obok mnie. Pokręciła głową, ciaśniej przyciskając skrzydło do własnego boku.
– Powiedz… – Cruzina wystąpiła do przodu i choć dygotała mówiła dalej, patrząc na Celeste: – …“uwalniam cię” lub coś podobnego i… Pozwól założyć jej kryształ. Jeśli wybierzesz właściwy sam wyczaruje naszyjnik.
Celeste nie ruszyła się z miejsca.
– Odsuńmy się – powiedziała Chaos: – Thais.
Zrobiliśmy Celeste i jej matce wystarczająco przestrzeni. Nadal się nie ruszyła. Wiedziałem że będą komplikacje. Cruzina szepnęła na ucho Chaos to co ja już wiedziałem.
– Przepraszam za to – powiedziałem do Chaos, po czym własnym ogniem poparzyłem nogę Celeste. Krzyknęła z bólu i zaskoczenia upuszczając kryształy, o co mi chodziło.
– Thais weź je – poleciłem. Zrobiła to telekinezą. Celeste obróciła się do nas, rozpościerając skrzydła, poparzoną nogę uniosła. Kryształy znalazły się na mojej szyi. Czułem na sobie uważny wzrok siostrzenicy.
– Proszę, nie krzywdź mojej mamy – powiedziała Celeste, strasznie obojętnym tonem.
– Zwracam ci wolność – powiedziałem, Thais oderwała jeden z kryształów telekinezą przykładając go do klatki piersiowej Celeste, ten nie zadziałał, pewnie żaden nie zadziała, ale spróbować nie zaszkodzi. Wypróbowaliśmy kolejny. Ten pęknięty… Zawisnął na jej szyi. Okazuje się że niepotrzebnie ją oparzyłem?
– Teraz tobie. – Popatrzyłem na Ivette: – Zwracam wolność. – Pierwszy kryształ nie zadziałał, drugi też i trzeci nie pasował. Thais musiała zakładać jej je normalnie, bo w pobliżu Ivette jej telekineza nie działała. Przy czwartym, już ostatnim, wstrzymałem oddech. Pasował, wyrósł z niego nowy naszyjnik na szyi Ivette. Thais wróciła do nas. Ivette już się poruszyła. Na szczęście.
Podniosła się trochę chwiejnie. Ruszyłem z Chaos ku im dwiema. Nagle Ivette rzuciła się na Celeste. Przygniotła ją sobą do ściany, łapiąc zębami za jej spód pyska.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz