[Irutt]
Mijały cenne sekundy, jeszcze mogła zacząć oddychać, musiałam tylko użyć więcej magii, przyjąć więcej obrażeń…
– Nie możemy więcej dla niej zrobić – odpowiedziała Linnir, Ivette upadającej u jej kopyt. Położyła mi pysk na grzbiecie: – Irutt, proszę, odpuść, słabniesz…
– Nie. Pomóż mi – wymamrotałam, sięgając ogonem po pomarańczowy kryształ na jej szyi: – Jednorożce… Od razu…
– Kontrolują magię – dokończyła za mnie, uniosła głowę, skinęła mi łbem: – Wstrzymajcie oddech – powiedziała reszcie.
Zerwałam z jej szyi kryształ, rozbijając go. Linnir zakrztusiła się wydobywającym się z niego dymem. Wstrzymałam oddech, nie przestając walczyć o życie Komety. Wiatr rozwiał dym, a tuż obok mnie wyłonił się drugi jednorożec. Linnir dotknęła już świecącym na zielono rogiem Komety. Zamknęłam oczy chroniąc je przed mocnym, zielonym światłem, wnikającym w ciało Komety i wracającym do nas. Zaczęła oddychać, a ja powoli zasypiać z wyczerpania. Obie przyjęłyśmy część jej obrażeń na siebie, powstrzymując krwotok i sprawiając że rana po części się zasklepiła.
[Pedro]
– Udało się – szepnąłem, widząc że Kometa choć nieprzytomna, znów oddycha. Rosita zwróciła głowę ku niej, mrugając by odgonić łzy. Irutt zasnęła z głową opartą o łopatkę Komety w postaci jednorożca, którego jeszcze nie widziałem. Linnir leżała obok niej, zupełnie odmieniona, a jednocześnie podobna do samej siebie, zyskała spiralny róg, kształtem przypominający poskręcaną gałąź i tak samo długi, chwytny ogon jak u Irutt. Odetchnąłem z ulgą.
– Zam… – Linnir obserwowała zmęczonym wzrokiem Kometę.
– Jestem! – Zammi podbiegła do niej.
Nie odrywała spojrzenia od Komety, w ogóle jakby bała się poruszyć: – Znalazłabyś pusty pomarańczowy kryształ?
– Jasne, niedługo wrócę. – Zam pobiegła, nie pojmowałem jej entuzjazmu, ale…
– Ej! Wracaj tu, nie możemy… – A zresztą.
– Iv, już po wszystkim – wydusiła Rosita oddzielając się ode mnie. Trąciła swoją sprawiającą nam mnóstwo problemów siostrę w bok, ta uniosła głowę, wbijając w nią spojrzenie: – Kometa będzie żyła – Rosita uśmiechnęła się do niej nikle.
– To dobrze. – Ivette odwróciła się do nas grzbietem. A rozpaczała najbardziej z nas wszystkich, wciąż lekko drżała. Celeste przywarła do jej grzbietu.
– Nie chcesz…?
– Nie, nadal mnie oszukała. – Okryła się skrzydłem, zasłaniając całą siebie, ale nie dotykając zupełnie córki. Mogłem się założyć że nadal roniła łzy.
Ajiri wyszła z jaskini, mamrocząc coś pod nosem, zerwała po drodzę gałązki, od razu je jedząc. Nieva podała jej pęk ziół.
– Dzięki… – Ajiri odłożyła je nerwowo na ziemię, wręcz pochłaniając trawę jej najbliższą i niezbyt smaczną, ale wątpię by jadła ją dla smaku.
– Karyme wróciła do jaskini? – zapytałem, nigdzie jej nie widząc.
Ajiri nerwowo pokręciła głową. Wymieniliśmy z Rositą zaniepokojone spojrzenia. Linnir na wpół zasypiała. Nieva odchrząknęła, wskazując pyskiem na jedną z martwych hybryd.
– No właśnie, mieliśmy się nie rozdzielać – zgodziłem się z nią: – Powiesz Zam by się rozejrzała za Karyme?
Westchnęła ciężko, jakbym poprosił ją o coś niemożliwego. Zbliżyła się do zwłok hybrydy, łapiąc za jej róg i rozcinając sobie nim jak gdyby nigdy nic brzuch hybrydy. Zasłoniłem prędko oczy Celeste, własną grzywą.
– Niev… – Mogłaby zaoszczędzić nam wszystkim tych widoków, zwłaszcza małej Celeste. Pozbierała kryształy. Rosita podeszła do niej, starając się nie patrzeć na poległych, opłukała kamienie swoją mocą przywoływania wody. Nieva jedynie zerknęła na nią krzywo.
– Pomogę ci.
Nieva pokręciła głową z położonymi po sobie uszami. Poniosła pojedynczo każdy kryształ do naszej jaskini.
– Lepiej wypatrujmy zagrożeń. – Oparłem głowę o grzbiet Rosity.
– Mamusiu… – Celeste wyciągnęła łebek i trąciłą matkę w przednią nogę pyszczkiem: – Ajiri może cię opatrzyć?
Ivette ją zignorowała.
– Twojej mamie się od razu nic nie stanie, niech sobie odpocznie. Chodź do nas. – Skinąłem jej przyjaźnie łbem. Celeste popatrzyła na nas, przygnębiona.
– Śmiało.
Wolała zostać z mamą.
[Ivette]
W środku nocy zobaczyłam Celeste stojącą nad Kometą. Dźwignęłam się z ziemi, zaciskając zęby z bólu.
– Odejdź od niej… – wycedziłam, nim w ogóle pomyślałam co mówię. Głupie uczucia! Ta wiedźma miała rację, nie przestało mi zależeć na tej oszustce. Odciągnęłam od niej córkę. Odwróciła się do mnie, przymykając oczy, zupełnie jak Meike, po chwili wróciły do normy, znów patrzyły na mnie ze smutkiem, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie.
– Przepraszam, mamusiu…
– Idź spać.
Ułożyła się blisko miejsca, w którym ja usiłowałam wcześniej zasnąć. Sama też się położyłam odsuwając ją od siebie jak tylko się do mnie przysunęła.
– Nie warto przywiązywać się do kogokolwiek – powiedziałam.
Skrzydła Celeste napięły się same z siebie, na krótką chwilę, a potem się zatrzęsły, gdy się nimi przykrywała, jak w zwolnionym tempie.
Świetnie, kolejna kaleka. Położyłam głowę, zamykając oczy. Na moim pysku pojawił się gorzki uśmiech. Żadna z nas nie dostanie to czego chciała, Meike.
~*~
[Irutt]
Kiedy obudziłam się przy Linnir zobaczyłam ją, a nie jednorożca. Na jej szyi spoczywał identyczny pomarańczowy kryształ. Lecz przemiana nastąpiła. Kawałki poprzedniego pomarańczowego kryształu o tym świadczyły.
Teraz stałyśmy w cieniu ogromnego drzewa, a zewsząd otaczało nas słońce, choć już nie musiała uważać na ciepło.
– Gdyby to był Mago wątpię by próbował zabić Kometę, chyba że już uznał was w swoim chorym umyśle za nie do uratowania… – powiedziałam, spoglądając w oczy Linnir. Unikała mojego wzroku, cofnęła uszy.
– Linnir… – Musnęłam ogonem jej policzek, delikatnie zwracając jej głowę ku sobie: – Uratowałyśmy jej życie. Sama cię o to prosiłam.
– A jednak czuje się jakbym coś straciła i coś komuś odebrała, jakby stało się to wszystko, bo tak bardzo chciałam… – Urwała, zwieszając głowę i jednocześnie odwracając ją ode mnie.
– Nie ważne kim jesteś, ani kim zdecydujesz się być, ja zawsze będę cię kochała. – Zanurzyłam pysk w jej chłodnej grzywie i przy okazji róg, na tyle ostrożnie by ją nim nie zranić, objęłam nas obie ogonem, a ona objęła mnie głową.
– Kiedy będziesz gotowa, pomogę ci z ogonem. – Złapałam na chwilę za jej kryształ, patrząc w jej oczy. Westchnęła, znów odwracając wzrok. Owinęłam ogon wokół jej przedniej nogi.
– Na pewno nigdy nie przeszkadzało ci że należymy do innych gatunków? – zapytała tak jakby mnie oskarżała.
– Wiesz że nie.
– Naciskasz. – Położyła uszy. Zwinęłam i rozwinęłam końcówkę ogona.
– Powiedziałam, kiedy będziesz gotowa.
– Ja nie muszę być gotowa, nie prosiłam się o tą przemianę.
– Dlaczego mnie oskarżasz? Musiałyśmy…
– Irutt, nie oskarżam cię, gdybym mogła cofnąć czas postąpiłabym tak samo by ją uratować, ale nie chcę o tym mówić i nie chcę ściągać kryształu.
– W porządku, nie chcę ci niczego narzucać tylko okazać ci wsparcie.
Objęła mnie. Jeśli tylko tego chciała, możemy zapomnieć o jej przemianie, udawać że wszystko jest po staremu, ważne by czuła się dobrze sama ze sobą.
[Ivette]
Od rana Rosita z Pedro próbowali dogodzić Komecie, już nie mogłam tego słuchać. A może zjesz to, a może na to masz ochotę, zjedź choć odrobinę. Jak nie chciała jeść to nie! Obserwowałam ją kątem oka, ciągle kuliła się i wstrzymywała oddech, z grymasem bólu na pysku. Nie przyjęła choćby ziół na ból od Ajiri.
– Możesz na razie nie jeść, ale pochodzić już musisz, choć trochę, wesprę cię po jednej stronie, a Ajiri – podkreślił Pedro, spoglądając na Rosite: – Po drugiej. Tylko parę kółek.
– Nie, proszę, za bardzo boli…
– Nie możesz leżeć bez przerwy, niestety, to dla nas zbyt niebezpieczne – dodała Ajiri. Pomogli jej unieść przód ciała, próbowała dźwignąć tył z ich pomocą. Rozpłakała się, krzycząc z bólu.
– Matko… Puść ją! Puść! – spanikowała Ajiri. Pozwolili Komecie znów się położyć.
– Irutt poda ci zioła magią i wtedy znów spróbujemy – powiedziała do niej Rosita.
Kometa jej przytaknęła, popłakując.
– Pójdę po nią.
– Ja pójdę. – Pedro wyszedł przed nią.
– Musimy ruszać dalej…? – zapytała Kometa.
– W razie czego Irutt poniesie nas na grzbiecie. Masz na coś ochotę?
I znów te pytania. Kometa pokręciła słabo głową.
– Chcesz pić?
Nie odpowiedziała jej, więc Rosita wyszła po wodę. Kometa obejrzała się na swoje tylne nogi, tym razem całe dygotały.
– Rosita… – zawołała słabo w stronę wyjścia. Krzyknęła, tak momentalnie że aż się wzdrygnęłam. Rzuciła się na bok.
– Matko… Co się dzieje? – wymamrotała Ajiri. Tylne nogi boleśnie się jej napięły, przednimi szorowała o podłoże, nie mogła oddychać. Podniosłam się, skrzydłem podpierając ściany.
– Zrobisz sobie krzywdę. – Ajiri zbliżyła się do niej, nie wiedząc jak ją złapać. Wyszłam.
– Irutt! – wrzasnęłam. Wiedziała że Kometa jest w ciężkim stanie i sobie wyszła!
Zawróciłam do środka. Odepchnęłam Ajiri, stojącą nad nią jak kretynka i sama ją przytrzymałam, obracając na grzbiet. Pobrudziła sobie od podłoża szczotki pęcinowe i trochę przetarła sierść na nadpęciach.
– Ivette… – mruknęła Kometa, zakasłała, dusząc się przy tym: – Nie wie-działam że my… Nie od razu…
– Skup się na oddychaniu – odpowiedziałam. Pozwoliłam jej się obrócić na ranny brzuch, zakryty porządnie opatrunkiem. Dźwignęła się na przednie nogi, z chrap pociekła jej krew. Nie mogła tego udać, nie miałaby jak uszkodzić chrap od wewnątrz.
– Przepraszam że cię skrzywdziłam… – Spojrzała mi w oczy: – Skrzywdzę…
– Wiem że się mścisz na mnie w imieniu Angusa.
– Nie – niemal krzyknęła: – Tata… – Urwał jej się oddech.
Irutt w końcu łaskawie przyszła, wraz z niebieską.
– Nie może się denerwować – która już się wtrąciła odsuwając mnie od Komety. Irutt zatrzymała mnie ogonem. Linnir zajęła się Kometą, obie ją obserwowałyśmy.
– Wyjdźmy na chwilę.
Wyszłam za Irutt, całą sobą okazując niezadowolenie. Odeszła ze mną kawałek od jaskini.
– Czego chcesz? – Parsknęłam.
– Kometa straciła mnóstwo krwi…
– I ja mam jej ją dać? – przerwałam jej.
– Tak, jeśli jest wystarczająco podobna do jej własnej. Sprawdzałam już kilka osób, najłatwiej znaleźć podobną krew u krewnych.
– Niech ci będzie. – Położyłam uszy. Rozcięła mi delikatnie nogę rogiem, po sierści spłynęła mała strużka krwi, pamiętałam jak Ennia zrobiła to w ten sam sposób sprawdzając krew magią, łudziłam się wtedy że Kometa okaże się oszustką.
– I co? – zapytałam, gdy róg Irutt przestał świecić, a jednak nadal tkwiła w tej pozycji.
– Ja będę musiała się z nią podzielić. – Wyprostowała się.
– Nie mogłaś tak od razu?
– Nie, bo ja też niedawno straciłam trochę krwi.
~*~
Od paru dni unikałam reszty towarzystwa, miałam przy sobie tylko córkę.
Celeste napiła się obok mnie, z rzeki. Przebiegło mi przez myśl by ją w niej utopić, wystarczyło przytrzymać jej głowę pod wodą. Nie musiałabym się więcej martwić Meike, uwolniłabym się od niej. Ta wiedźma w niej jest, w końcu jest z nią spokrewniona i jej grzywa znów zaczęła odrastać…
– Mogę zjeść? – zapytała córka, wpatrując się w moje oczy.
– A czy kiedyś ci zabroniłam? Pij.
Ajiri miała rację z tą jej delikatnością, zaczęły jej wyrastać zęby, a mimo to ich nie czułam kiedy ssała. Przyszła Kometa i to wcale nie po to by ugasić pragnienie, podeszła bezpośrednio do mnie.
– Czujesz się na tyle dobrze by przyjść tu sama? – Zmrużyłam oczy.
– Chyba tak, właściwie… Przestało boleć to przyszłam i jestem pewna że mnie nie skrzywdzisz, miałaś już tyle okazji…
– Ja? To ty chciałaś skrzywdzić mnie.
– Tak powiedziała ci Meike?
– Nie próbuj znów mną manipulować! – Zbliżyłam gwałtownie swój pysk do niej, niemal dotykając jej chrap, przycisnęłam uszy do szyi, wbijając w nią wzrok: – Przyśniło mi się co zrobiłaś, jak perfidnie na moich oczach przywitałaś moją matkę, a później…
Skrzywiła się, mówiąc: – Przepraszam, nie wiem dlaczego tak zrobiłam… – Cofnęła uszy: – Nie pamiętam, ale wiem że nigdy bym cię umyślnie nie skrzywdziła. Ani mój tata. Dlaczego miałby? On nawet cię nie znał i… Irutt przypuszcza że pamiętamy inną rzeczywistość, a ta jest nowa i tata w tej nigdy mi nie powiedział o mamie, więc może… Może nie powinnaś mnie winić że to zataiłam, bo nie zataiłam tego tak naprawdę. Jak? Skoro przypomniałam sobie dopiero jak się rozstałyśmy… I nie miałyśmy ze sobą więcej kontaktu… – powiedziała mi to wszystko prosto w oczy, nie cofając łba: – Przykro mi z powodu Celeste. – Zerknęła na małą, a potem znów na mnie, pozwoliłam jej się dotknąć, najpierw otrzeć głową o mój policzek, a potem przytulić. Zamknęłam oczy, dopiero po chwili zorientowałam się co się dzieje.
– I ja nie powinnam cię winić?! – Odepchnęłam ją skrzydłem: – Dlaczego dalej to ciągniesz? – wycedziłam.
Spuściła wzrok: – Nie wiem, ja… Nadal mogę być dla ciebie siostrą. – Zerknęłą na mnie: – Możemy być rodziną trochę inaczej niż chciałyśmy… – Uśmiechnęła się niepewnie, strzygąc uszami.
– Nigdy nie będziemy siostrami. Ani partnerkami. Więcej się do mnie nie zbliżaj. – Popchnęłam córkę, wskazując jej kierunek, w który ruszyłyśmy.
[Irutt]
Umówiłam się z Kometą że chociaż zostanę w pobliżu podczas jej rozmowy z Ivette. Wylądowałam na jej grzbiecie jako jaskółka, gdy Ivette zniknęła z pola widzenia.
– Wcale nie odeszła, bo nie chce mnie narażać, prawda? – Spuściła głowę, rozsuwając przednie nogi, w tak dziwnej pozycji przypominała pijącą żyrafę, choć nie wiedziała co to za zwierze. Sama poznałam je ze wspomnień dziadka.
– Narażać na co? – dopytałam.
– Na swój gniew…
– Cóż. Nie jest najlepsza do dzielenia z nią życia – stwierdziłam: – Lepiej wracajmy do reszty, powinnaś już teraz trochę odpocząć.
– Była na mnie wściekła jak się dowiedziała, ale sama też nie powinnam tak się zachować… Choć nie do końca wiedziałam co robię, chyba wciąż nie bardzo wiem…
– To co zdarzyło się tam nie ma znaczenia tutaj, a skoro ona tego nie rozumie, to czy zasługuje na dawanie jej szansy? Zawsze myślała tylko o sobie.
~*~
Przesiedziałam trochę czasu na drzewie jako jaskółka, Kometę zostawiłam z Pedro i Rositą, musiałam coś przemyśleć.
– Irutt, co cię dręczy? – usłyszałam z dołu głos Linnir. Zleciałam do niej, wracając do swojej postaci: – Od kilku dni – dodała.
– Skąd wiedziałaś że to ja?
– Potrafię odróżnić od siebie ptaki, a ty zawsze zmieniasz się w tą samą jaskółkę.
Położyłyśmy się blisko siebie, oparłam się o bok Linnir. Parę promieni słońca, przebijało się przez gałęzie, padając prosto na jej i mój grzbiet. Żadna z nas o tym nie wspominała, ale Linnir musiała doceniać to że słońce przestało powodować u niej oparzenia.
– Miałaś już wcześniej z nimi do czynienia? – zapytałam.
– Nie, po prostu widzę subtelne różnice między na przykład jaskółkami. O co chodzi?
– O Ivette, a konkretniej o nią i Kometę. Kiedy sprawdzałam ich krew okazało się że wcale nie są ze sobą spokrewnione, choć wszystko wskazuje na to że są siostrami. Zwłaszcza wspomnienia Komety z tej innej rzeczywistości. Gdybym mogła sprawdzić krew Chaos dowiedziałabym się o co chodzi.
– Nie znam tak dobrze Komety, jak ty, jest naiwna?
– Jeśli chodzi o Ivette, od razu, gdyby wiedziała, poleciałaby do niej, a ona nie jest dobrą osobą, widziałam we wspomnieniach Rosity co wyprawiała, zresztą sama widzisz jak traktuje córkę, a jeszcze lepiej widać to w jej relacji z Ajiri.
– Próbujesz chronić Kometę przed prawdą, ja wolałabym mieć wybór, nawet jeśli byłby zły. Ty się zmieniłaś…
– Nie do końca, po prostu zrezygnowałam z zemsty. Poza tym ty byłaś ostrożna, Kometa nie będzie.
– Nie wiesz tego. Ivette oczywiście musi chcieć zmiany, ale nie jest to niemożliwe.
– Zmieni się na chwilę, by być z Kometą, a potem wróci do starych przyzwyczajeń, jeśli powiem Komecie, przez chwilę będzie szczęśliwa, a potem będzie cierpieć bardziej niż teraz. Nie warto.
– Może zbyt pochopnie ją oceniasz? Spróbuje z nią porozmawiać, przekonać się jaka jest.
– Jedna rozmowa nic ci nie da.
– Nie musi być jedna.
Pedro nie byłby zachwycony na wieść że się wtrącamy między nie, chociaż nie wiem co by zrobił gdyby tylko wiedział co zataiłam.
[Ivette]
– Obcy zawsze byli ważniejsi ode mnie! – Wyskoczyłam na przeciw Komety, machnęłam skrzydłami, ledwie utrzymując równowagę na samej krawędzi klifu, przeszyłam ją wzrokiem, przyciskając uszy do szyi.
– Nie chcę nikogo zjadać! – krzyknęła z łzami w oczach i położonymi uszami: – Nie mogę dalej tak żyć! Nawet dla ciebie!
Machnęłam znów skrzydłami, sama tracąc równowagę. Jak mogła…? Jak mogła mnie tak ranić? Przetarłam własne łzy skrzydłem.
– Pozwól mi odejść…
– Co to za problem?! Mają konie przeznaczone do tego! Co za różnica czy zjesz je ty czy inny mroczny koń?!
Upadła, nie mogąc porządnie złapać oddechu, załkała.
– Dołącze do ciebie.
– Nie…
– Pokaże ci jakie to straszne!
– Nie!
– Zrobię to, możesz być pewna. – Minęłam ją, już miałam wzbić się do lotu kiedy coś roztrzaskało się blisko moich tylnych nóg, parę drobnych odłamków żółtego kryształu wbiło mi się w skórę. A ona skoczyła, prosto w przepaść.
Obudziłam się, momentalnie otwierając oczy. Cała zalana potem. Celeste spała, oparta o moje skrzydło. Otaczały nas drzewa ginące w ciemności nocy bez księżyca. Słyszałam czyjeś oddechy. Poderwałam się, obok drzew rysowały się sylwetki koni. W tym… Postura Meike.
Rozłożyłam skrzydła, natychmiast poczułam jak ktoś wbija w nie zęby. szarpnęłam się, przytrzymali mnie za oba skrzydła, uniemożliwiając ruch w jakąkolwiek stronę.
– Zachowałaś się całkowicie nierozsądnie oddzielając się od grupy, która być może by ci pomogła. – Meike stanęła perfidnie tuż przed moimi chrapami. Górowała nade mną.
– Nie urodzę ci żadnego źrebaka, a jeśli mnie zmusisz…
– Naprawdę sądzisz że masz jakikolwiek wybór? Już nie muszę cię więzić, nie muszę do niczego zmuszać, wystarczy jeden zielony kryształ i zrobisz wszystko co zechcę.
Zaczęłam się rzucać, nie zważając na ból. Przytrzymali mnie przy ziemi, całą piątką, a i tak co chwilę się od niej odrywałam. Wrzasnęłam z wściekłości i bezsilności. Zacisnęłam z całej siły zęby.
– Wolałabym umrzeć… – wycedziłam.
– Połkniesz go, choćby ci mieli złamać szczękę.
Hejka kiedy można się spodziewać nowego tomu? :))
OdpowiedzUsuńOd lipca/sierpnia, napisany już jest, tylko muszę go poprawić ;)
Usuń