środa, 15 maja 2024

– Jednorożce –

[Ivette]


Przygniotli mnie, wbijając mnie w ziemię i nie pozwalając więcej się szamotać. I oni chcieli bym wróciła jako ich przywódczyni?!

– Już się uspokoiłaś? – zapytał jeden z nich. Ajiri szlochała, przez cały ten czas się nie ruszyła, tylko błagała ich o litość dla mnie, choć nie śmieli mnie uderzyć, przynajmniej nie na tyle mocno by zranić, narobili mi co najwyżej kilka sińców. Tchórzliwa, tłusta…

Zakrył nas gigantyczny cień, kątem oka dostrzegłam gryfią łapę. Wszyscy rozpierzchli się panice.

– Ajiri, czekaj! – zawołała za nią Rosita. Wbiłam w nią wzrok, zatrzymała się obok gryfa. Ajiri zawróciła. Podbiegła do mnie.

– Jesteś cholernym tchórzem – wycedziłam.

– Gdybym poradziła sobie z kilkoma ogierami na raz… – Wyciągnęła do mnie głowę.

Dźwignęłam się, odpychając od siebie Ajiri. Rosita też już podbiegła. 

– Nie powinnaś teraz dźwigać. – Irutt znalazła się przy niej, z gryfa zmieniając się w srokatego konia.

– Wyglądam jakbym była ranna? – Parsknęłam.

– Spójrz na siebie, masz mnóstwo ran.

Chyba przez złość nie czułam bólu.

– Pani, lepiej bym ci trochę pomogła… – Ajiri ponownie się zbliżyła.

– Celeste na ciebie czeka. – Rosita jednak nie mogła się powstrzymać i dotknęła mojego boku. Rzuciłam jej wrogie spojrzenie.

– Będziesz mogła odejść kiedy tylko będziesz chciała, jak poczujesz się lepiej – dodała Irutt, już podpierając mnie z boku: – Nie chcę by ktokolwiek się o ciebie martwił.

– A co cię to obchodzi?

– Myślę o swoich bliskich w przeciwieństwie do ciebie.

– Irutt… – wtrąciła Rosita.

Zacisnęłam zęby, przeszywając jednorożca udającego konia wzrokiem.

– I dziękuje. – Skinęła mi głową.

– Dziękujesz? – Zmrużyłam oczy, poderwałam się, podpierając się o nią. 

– Za to że nas kryłaś.

– Ivette… – zaczęła Rosita, z uszami zwróconymi ku grzbietowi: – Celeste jest ranna i chyba coś stało się z jej skrzydłami.

– Co jej zrobiliście?! – wrzasnęłam, odpychając znów od siebie Ajiri i prawie trafiając skrzydłem też w przybłędę, zdążyła zrobić unik.

– Nie skrzywdzilibyśmy źrebaka – Irutt się ode mnie odsunęła: – Celeste ścigał ją jej ojciec potem zaatakował ją drapieżnik, znaleźliśmy ją już ranną.

– Najbardziej martwiła się o ciebie – dodała Rosita.

– Czułaś to?

Przytaknęła mi, choć i tak nie potrafiłam jej uwierzyć, to oczywiste że by ją kryła.


[Pedro]


Chodziłem wzdłuż ściany, a Celeste przysypiała, wciąż uparcie walcząc ze zmęczeniem, Karyme leżała z głową ukrytą w grzywie, podrzuciła ją nieco, odsłaniając oczy, obserwujące mnie.

– Czy… nie… nadaje się… do misji? – zapytała.

Tylko bądź ostrożny Pedro. 

– Jak to? – Bądź ostrożny: – Przecież właśnie mi pomagasz, chronić Celeste. – Zatrzymałem się, odsapnąłem, zmęczony już tym dreptaniem bez celu.

– Powiedziała zostaniesz z… – urwała. Oczywiście wiedziałem co ma dalej na myśli: – Lin mnie nie lubi.

– Niby z jakiego powodu? 

Zbierała się chwilę, otwierając i zamykając pysk, zacisnęła wargi, aż zadrżały.

– Tata Ir… – powiedziała szybko, zbliżając pysk do przednich nóg.

Sprytnie skraca te słowa, choć ktoś kto nie zna kontekstu miałby nie lada problem to zrozumieć.

– Ennia – dodała.

– Chyba nie myślisz że to ona ją zabiła?

Przytaknęła.

– Dlaczego miałaby?

– Marzy róg. 

– Wiesz że Linnir odciągała Irutt od zemsty?

Kiwnęła głową.

– I czy ktoś taki sam by zabił? Jakoś nie wydaje mi się.

– Ufasz za dużo…

– Hej, nie podróżujemy razem od wczoraj. – Położyłem się obok niej: – Zmieniłaby się już dawno w tego jednorożca, gdyby na tym jej zależało.

– Poczucie winy…

– Tak?  Rosita wyczułaby gdyby kłamała. Ba, wyczułaby jej złe zamiary wobec Enni dużo wcześniej.

– Dlaczego…? – W jej oczach zakręciły się łzy: – Pomagała mi… 

Mogłem powtórzyć jeszcze raz co powiedziałem już wcześniej, albo po prostu ją przytulić. Zrób to i to, Pedro. I tak musimy tu czekać i liczyć że nic złego się nie stanie Rosicie i pozostałym. 


[Irutt]


Ktoś pędził ku nam, już miałam ostrzec resztę, ale rozpoznałam sylwetkę… Innego jednorożca. Bez żółtego kryształu czy to na szyi czy w jakimś miejscu na ciele. Szarżował prosto na mnie. Wróciłam do swojej postaci, co nie sprawiło że przestał. Nasze rogi zderzyły się ze sobą, złapałam za jego ogon, próbujący dosięgnąć do mojej szyi. 

– Nie jesteśmy wrogami – powiedziałam, zdawał się nie słuchać, nacierał na mnie coraz mocniej. Jego ogon wyślizgiwał się z mojego, boleśnie o niego szorując, zupełnie nie czuł bólu.

Kometa wyskoczyła z ukrycia prosto na niego. Przewróciła go. Drasnął rogiem jej bok. Poderwał się, wycelował rogiem prosto w jej klatkę piersiową. A ja zupełnie instynktownie wbiłam w niego róg nim sam zrobił to Komecie. Osunął się na ziemię. Wyciągnęłam z niego róg.

– Nie! – Złapałam za jego grzywę zębami, nie pozwalając opaść jego głowie. Rosita przybiegła do nas. W jego oczach już nie istniał choćby cień życia. Puściłam go.

– Irutt… On by ją zabił. Irutt?

Upadłam. Zacisnęłam powieki, nie mogąc patrzeć na własny róg, od jego krwi. Rosita mnie przytuliła, otoczyłam nas ogonem. 


Resztę drogi spędziłam na grzbiecie Rosity, jako jaskółka, napuszając pióra jak gdybym była chora, tak też się czułam. Szłyśmy za Ivette, choć nie miała pojęcia gdzie jest nasza kryjówka. Oddzielała nas od niej Ajiri. Kometa trąciła mnie lekko, cofając uszy jak na nią spojrzałam udręczonymi oczami.

– Postąpiłaś dobrze… – szepnęła: – Tak jak powinnaś, bo… Nie chodzi o to że moje życie jest najcenniejsze, choć… Nie chciałabym nie żyć, ale… Jestem pewna że był zły, próbował cię udusić, a mnie…

– Chciał zabić tylko ciebie – przerwałam jej: – Widziałaś bym się dusiła?

– To dlatego że go powstrzymałaś… Ja… Przepraszam, myślałam że jesteś w niebezpieczeństwie, właściwie nie byłaś? 

– Była – wtrąciła Rosita, oglądając się na nas: – On chciał skrzywdzić też ciebie, Irutt.

– Nie okłamywałabyś mnie? – zapytałam.

– Możesz dotknąć mnie rogiem. – Zerknęła na drogę, leśną ścieżkę, otoczoną drzewami o przerzedzonych koronach: – Kiedy pojawiła się Kometa przerzucił całą swoją złość na nią. Nienawiść, choć nie czuł jej w stosunku do ciebie.

– Atakują mnie, bo uczyniłam sobie z koni własnych bliskich i popełniłam mnóstwo zła… – Poleciałam na gałąź, Rosita z Kometą się zatrzymały. Ivette zniknęła już za drzewami, a Ajiri po chwili przyglądania się nam, popędziła za nią.

– Pani, stój! – zawołała.

– Musimy się rozstać – powiedziałam, patrząc na zmartwione pyski przyjaciółek. 

– Przez tego brutala? – Kometa położyła uszy, a po chwili zwróciła je ku mnie: – Czy nie mówiłaś że jednorożce są inne? Od kiedy krzywdzą? Nie przypominam sobie też by kogoś w ten sposób karały… Z twoich opowieści…

– Przez niego i przez Ennie – dodałam: – Muszę odnaleźć inne jednorożce i im pomóc. Nie zrobię tego z wami.

– A Linnir? – zapytała Rosita.

– Zrozumie. Jestem jedyną co może jeszcze uratować swój gatunek. 

– Skąd wiedział że akurat ten srokaty koń to ty?  – dopytała Rosita. 

– Rozpoznał was, a reszty się domyślił.

– Ale on nas nie znał…

– Wszyscy już o nas wiedzą. Mago ogłosił to wszem i wobec. Nawet hybrydy wiedzą. Musiał od kogoś usłyszeć jak wyglądacie.

“Linnir pyta się gdzie jesteś, nie ma was w pobliżu stada Ivette”, usłyszałam głos Nievy, od razu chwyciłam się mocniej gałęzi. 

“Co wy tam robicie?!”

“Zam zgubiła trop, a teraz głupio się uśmiecha i znów przeprasza.”

“Uratowaliśmy Ivette po drodzę. Wracajcie do domu, tam się spotkamy.”, wylądowałam na ziemi przed Rositą i Kometą, zmieniając się w srokatą klacz: – Lepiej je dogońmy, muszę porozmawiać z Linnir, zanim wyruszę.


~*~


– Chroń go. – Złapałam za pomarańczowy kryształ na szyi Linnir ogonem, patrząc w jej zielone oczy.

– Przez cały czas to robię – odparła, puściłam: – Nie chcę byś została całkiem sama.

– Inaczej mi nie zaufają.

– Nigdy nas nie zaakceptują.

– Nie.

Pomarańczowy kryształ kusił, by w końcu go użyć. Gdyby przeszła przemianę, nikt nie musiałby się dowiedzieć że nie urodziła się jednorożcem, znała doskonale ich zwyczaje. Jednak jeśli zbyt dużo o mnie słyszeli, łatwo by się domyślili. Czy wtedy by ją zaakceptowali? Czy obchodziłoby ich że zrobiła to na prośbę Enni?

– Nie zrobię tego – powiedziała stanowczo Linnir, jakby domyśliła się o czym myślę: – Gdybym wcześniej otrzymała taką szansę nie wahałabym się, ale teraz zrozumiałam że to nie jest właściwe rozwiązanie.

– Może tak byłoby łatwiej, dla nas obu. – Mogłaby wyruszyć ze mną i tak jak chciała uratować inne jednorożce, bez ryzyka że okażą się dla niej wrogie, bez martwienia się o poparzenia słoneczne i zbyt wysoką temperaturę: – Wcześniej nie potrafiłam się z tym oswoić, ale teraz…

– Nie poświęcę jego życia, bo nie podoba mi się to kim jestem.

– On już nie żyje, w krysztale utknęła jedynie istota tego kim był. 

– To już nie byłabym ja. 

– Marzyłaś o tym. – Złapałam ją za przednią nogę.

– Nie w ten sposób – Przylgnęła głową do mojego policzka: – Kocham cię taką jaką jesteś i mam nadzieje że czujesz to samo. 

– Czuję, problemem są inne jednorożce.

– Więc spróbujmy zmienić ich nastawienie. Chcesz zostać z tym sama, ale więcej możemy osiągnąć razem.

– Jednak żeby chcieli słuchać, muszę najpierw porozmawiać z nimi sama. I na pewno nie we własnej postaci, ale jako inny jednorożec. 


[Rosita]


Nieva westchnęła głośno, oznajmiając światu jak bardzo jest niezadowolona. Właśnie wchodziłam do jaskini, wraz z Kometą i Ajiri, przecisnęła się, pędząc do Celeste. Ivette chciała by przyprowadziła ją do niej na zewnątrz, ale Ajiri najpierw zajęła się dokładnym obejrzeniem jej ran.

– Jakby ktoś zrobił to celowo. – dodała Zammi do Nievy, zwróconej grzbietem do niej. 

– O czym rozmawiacie? – spytałam.

– Ktoś pomieszał zapachy, dezorientujące nos Zammi – wyjaśnił Pedro, podnosząc się na mój widok, wraz z Karyme, oboje do mnie podeszli: – Zastawili na was pułapkę, prawda?

– Znaleźliśmy Ivette w drodzę do stada, strażnicy ją przetrzymywali, uciekli od razu na widok Irutt, zmieniła się w gryfa, ale później zaatakował nas jednorożec…

– Prawdziwy?! – Zam podskoczyła, momentalnie znajdując się na wszystkich czterech nogach. 

– Tylko mnie zranił… – dodała półgłosem Kometa. Zam obwąchała jej ranę.

– To żaden jednorożec, tylko hybryda.

– Nie miał nigdzie kryształu, choćby w grzywie czy ogonie… Sprawdzałam, i naprawdę go nie miał. Kilka razy sprawdzałam… To było takie… On był taki sztywny i… Dopiero robił się zimny – Otrzepała się, na moment zamykając oczy: – Jak drapieżniki mogą to jeść?

– Um… Jedzenie to jedzenie – skomentowała Zam, nie patrząc jej w oczy. 

Kometa się skrzywiła.

– Przepraszam, nie wiedziałam wcześniej że to złe, a mama w ogóle nie uważała tego za złe. Teraz jem tylko rośliny.

– Może mieszkał z hybrydami i jego zapach zmieszał się z nimi? – zgadywałam.

– Gdybym mogła go zobaczyć zyskałabym pewność.

– Nie ma mowy, to jak proszenie się o kłopoty – wtrącił Pedro: – Lepiej skupmy się na znalezieniu nowej kryjówki.

– Tylko jeśli to hybryda to Irutt niepotrzebnie się narazi… – dodała Kometa.

– Wy też się narazicie, wracając tam.

– Mogłabym zakraść się sama…

– Powinnyście nas minąć – nagle zdałam sobie sprawę.

– Minełybyśmy, gdybym się nie pogubiła przez te wszystkie…

Przerwał jej wrzask Ivette.

– Szlak! – Pedro wybiegł tuż za Kometą, ona pierwsza dopadła do wyjścia. Kasztanowy pegaz, uderzająco podobny do Komety przygwoździł Ivette do ziemi, jednym z kopyt ją podduszając. Osłaniały go trzy jednorożce.

– Oddajcie natychmiast Celeste – kazał pegaz, zwracając ku nam głowę.

– Hybrydy… – szepnęła Zammi, badając zapach unoszący się w powietrzu. 

– Tylko pozwól jej oddychać… – powiedziała Kometa, przydeptując z nogi na nogę: – Przyprowadzę ci ją. – Zakryła tylne nogi ogonem. 

Iv pomiędzy odgłosami duszenia wydała z siebie kwik. Poluźnił nieco uścisk. Kometa wbiegła z powrotem do jaskini.

– Dlaczego to robicie? – zapytałam.

– Gdyby istniał inny sposób, nie musielibyśmy.

– Mamo… – Celeste pokuśtykała w ich stronę, Kometa trzymała się blisko niej. Wyczułam zamiary jednego z jednorożców, ale już było za późno. 

Wbił w nią róg, prosto w jej brzuch, choć trafiłby w serce gdyby nie stanęła dęba. Ruszyłam. Pedro złapał za moją grzywę, na siłę odciągając bliżej jaskini. 

– Puść mnie! – Uniosłam się na tylnych nogach, próbując się mu wyszarpać.

Drugi z jednorożców zdążył ugodzić ją w udo. Przewróciła się na bok, plamiąc trawę własną krwią. 

– Nie! Proszę… 

Zammi pobiegła. Ivette zrzuciła z siebie pegaza. Zammi właśnie zanurzyła kły w garde jednorożca, zamierzającego znów zaatakować Kometę, na drugiego rzuciła się Ivette. Złapała jego ogon w zęby, próbujący się na niej zapleść, zaciskając je tak mocno aż usłyszałam trzask, uderzyła go w głowę skrzydłem. Pegaz ją od niego oderwał. Odbiła się kopytami od ziemi, nie pozwalając się przewrócić. Zwinnie unikał jej ciosów, składając ciasno oba skrzydła, nie używał ich tylko kopyt i zębów. 

Kometa krwawiła.

– Musimy ją stamtąd zabrać – Obróciłam się do Pedro, wciąż kurczowo trzymającego za moją grzywę. Miał łzy w oczach: – Proszę…

Puścił moją grzywę, obiegając dookoła i blokując mi przejście sobą: – Pójdę sam, a ty zostaniesz w bezpiecz…

Nieva nas minęła, mijając też walczących i dostając się do Komety. 

– Dobrze.

– Obiecaj mi że zostaniesz.

– Obiecuję.


[Irutt]


Ruszyłyśmy jak tylko Nieva nas wezwała. Lecąc zobaczyłam zmierzającego w jej stronę jednorożca, żaden niebieski kryształ nie blokował jej mocy, ale jej błyskawice nie dotarły do napastnika, zupełnie jakby chronił go niebieski kryształ. Zawróciła do Komety, nieprzytomnej i ciężko rannej, osłanianej przez Pedro. Linnir skoczyła na ścigającego Nieve jednorożca. Wylądowałam natychmiast przy krwawiącej Komecie. Nie miałam czasu sprawdzać czy oddycha.

– Obiecałaś! – Pedro spojrzał zezłoszczony na Rosite, która nagle znalazła się przy nas.

– Opatrzyj ją. – Zabrałam od niej niebieski kryształ i od Komety, Pedro, oraz Nievy, wyrzucając je w krzaki. Odbiegłam od nich. Zmieniłam się w gryfa. Pegaz powalił Ivette, która kopnęła go z całej siły w brzuch, oboje mieli mnóstwo ran. Złapałam go w dziób unosząc nad ziemią, przepołowiłam na pół, oprócz wnętrzności wyleciały z jego żołądka kryształy. Zielony i niebieski…


[Ivette]


Poderwałam się z wrzaskiem bólu, opadając na wyciągniętą łapę gryfa.

– Meike… – wycedziłam, przez zaciśnięte zęby.

Ta dziwna hybryda z kłami właśnie podduszała drugiego jednorożca, którego miałam zabić ja. Jego róg był skąpany w krwi Komety. Hybryda podeszła do nas z zjeżoną sierścią na grzbiecie, unosząc głowę, by spojrzeć gryfowi w oczy.

– To hybrydy, Irutt… Tak, mogli to zrobić… A… – Spojrzała na zwłoki Sierpa.


[Irutt]


“Był jeszcze jeden jednorożec, zabrał źrebaka”, przybiegła Nieva, chowając się pode mną.

“To hybrydy”, odpowiedziałam, szponem rozcinając brzuch jednego z fałszywych jednorożców, on także połknął kryształy, żółty wraz z niebieskim, wypłynął też zielony.

“Linnir za nim pobiegła.”

Linnir… 

“Dokąd?”

“Do lasu…”

Wzbiłam się do lotu, nie czekając ani chwili. Wleciałam w korony drzew jako jaskółka. Linnir siłowała się z hybrydą trzymając za jej róg, obca zacisnęła ogon na jej szyi, dusząc ją. Wylądowałam tuż obok, ale Linnir wcale mnie nie potrzebowała, wbiła mocniej zęby w róg hybrydy, sprawiając że hybryda poluźniła ogon. Linnir ją przewróciła. Poleciałam po Celeste, leżącą niedaleko nich. Osłoniłam małą.

– To hybryda, połknęła kryształ, także ten zielony, ktoś ją kontroluje, musimy ją zabić – zawołałam do Linnir: – Nie jestem w stanie jej go wyciągnąć. 

– Boję się… – powiedziała spokojnie Celeste, jej źrenice zatonęły w seledynowych tęczówkach. Spięła każdy mięsień.

– Już nic ci nie grozi. – Otoczyłam ją ogonem. Obejrzałam się słysząc trzask. Linnir złamała kark hybrydzie, odwróciła od niej głowę, wzdychając z żalu.


[Ivette]


Brzuch Komety unosił się z trudem, leżała we własnej krwi, z zamkniętymi oczami, co chwilę zaciskając je i zęby. Rosita ciągle zmieniała jej opatrunki na nowe, zbudowane z roślin, które przywoływała własną mocą, a i tak przesiąkały krwią. Pedro patrzył na nią wystraszony. 

– Prze… Przepraszam… – mruknęła tak cicho że ledwie ją usłyszałam: – Ivette…

– Cii, musisz się teraz oszczędzać – odezwał się Pedro. 

Kometa z trudem uchyliła powieki, a mnie zakuło serce, w oczach zgromadziły się łzy. Nie ważne co mi zrobiła, nie chciałam by teraz umarła.

– Nie wie-działam że my… – urwała.

– Kometa? – Pedro ją szturchnął, wszystko wydawało się w porządku, ale jej brzuch już się nie unosił: – Hej…

Trzęsłam się cała. Sprawdzał czy oddycha, pokręcił głową, patrząc na Rosite, która załkała, a on przytulił ją do siebie, także roniąc łzy.

Pomiędzy nich wleciała jaskółka, zmieniając się w innego jednorożca. Rozbłysło zielone światło. 

– Gdzie byłaś..? – wymamrotałam, by w kolejnej chwili rzucić się w jej stronę, zamiast niej uderzyłam w niebieską, stanęła mi na drodzę: – Gdzie byłaś?! 

– Nie możemy więcej dla niej zrobić – odpowiedziała.

Osunęłam się na ziemię, nie mogąc złapać tchu. Zaszlochałam, nie mając siły choćby unieść skrzydeł, a co dopiero się nimi przykryć. Celeste ułożyła się przy mnie, nie chciałam by mnie dotykała. Nie chciałam wsparcia od nikogo.


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz