piątek, 15 marca 2024

– Hybrydy –

 [Irutt]


Przynosili nam jedzenie i wodę, nie wychodziłyśmy prawie w ogóle z groty, najwyżej za potrzebą, nie tknęłam niczego czego Ennia nie zbadała magią brata. Czuła się coraz swobodniej w moim towarzystwie, a przynajmniej tak się zachowywała. Nie poruszyłam przy niej więcej tematu hybryd, ani Mago.

Ułożyłyśmy się do snu, grzbietami do siebie, zasnęła szybciej ode mnie, skuliła się ciaśniej niż ja miałam w zwyczaju, osłaniając podbrzusze i chowając nawet ogon. Na zewnątrz wciąż panował dzień, ale w środku, pod ziemią, otaczała nas ciemność.

“Nieva, słyszysz mnie?”, spojrzałam na wyjście. Wokół panowała przenikliwa cisza, przerywana jedynie spokojnym oddechem Enni.

“Tak. Lin znów nas prowadzi, choć wiele razy pomyliła już drogę.”

Co wcześniej jej się nie zdarzało, czy tak bardzo się o mnie martwiła? Otuliłam się ogonem.

“Zam właśnie powiedziała to na głos”, dodała Nieva wyraźnie zirytowanym tonem: “A teraz mnie przeprasza. Weź ją stąd.”

“Nie mówiłam wam tego, chciałam jeszcze dowiedzieć się czegoś więcej, ale…” – poinformowałam Nieve o tym co się tu dzieje, co zrobiły hybrydy, o domniemanej pomyłce Mago, że Mago dotarł już nawet do hybryd by mnie dopaść, nie mając pojęcia że zostanę w samym sercu ich kryjówki, jeszcze przez jakiś czas. Powiedziałam jej też o Enni, w nadziei że Zam wie coś więcej, ale nie wiedziała niczego, Nieva twierdziła że była zdziwiona wieścią że jej ojciec zabijał źrebaki, próbowała go usprawiedliwiać. 


~*~


Skoro Enni się udało, może Lin ma rację i przetrwało więcej jednorożców… 

Rano, gdy Ennia jeszcze spała, udałam się sama do ich jaskini w postaci hybrydy.

– Irma, wreszcie, nie mogliśmy się ciebie doczekać. – Tytan oczekiwał mnie w wejściu. Podążył za mną.

– Chyba nie jesteś Irutt? – zażartowała jedna z samic, nie wiedząc że zbliżyła się do prawdy: – Z której koloni pochodzisz?

Kątem oka dostrzegłam że róg Tytana błysnął światłem. Kontaktował się z kimś?

– Jestem sierotą… Gdyby nie Zam wciąż żyłabym sama.

– Kto zabił twoich rodziców? Przeklęci czy jednorożce? – zapytał Tytan.

– Przeklęci. Nie mam zbyt dużo do powiedzenia, błąkałam się samotnie, aż natrafiłam na Zam.

– Ciągle znajdujemy jakieś sieroty, chociaż od kiedy zabrakło jednorożców jest ich znacznie mniej – wyjaśnił Tytan. Hybrydy nie okazały zbyt wielkiego zainteresowania, woleli rozmawiać między sobą, tylko garstka słuchała co mam do powiedzenia. Obejrzeliśmy się słysząc czyjeś kroki dochodzące z tunelu. Ennia stanęła w wejściu patrząc na wszystkich dłuższą chwilę, jakby nie mogła wydusić słowa.

– Muszę cię… – zaczęła zduszonym głosem, odchrząknęła, dalej mówiąc już normalnie: – Irma, muszę cię zbadać.

– Śmiało. – Tytan podszedł do niej, zaszedł ją od tyłu, utknęła wzrokiem na mnie, kiedy ją popchnął delikatnie w moją stronę: – Dołącz do nas.

– Co robisz całymi dniami w grocie? – zapytała jej jedna z samic.

Ennia uśmiechnęła się do nich wymuszenie, nie mówiąc ani słowa. 

– Z Irmą – dodała znacząco.

– Rozmawiamy – odpowiedziałam: – I odpoczywamy.

– Same. Dowiedziałaś się o niej czegoś ciekawego?

– Zebrało wam się na żarty, wiecie że jedyne czym się zajmuje to leczeniem waszych dolegliwości – powiedziała Ennia: – Nic poza tym nie jest dla mnie ważne. Irma, idziemy. – Wyszła. 

– Musisz się z nią strasznie nudzić – skomentowała samica.

– Nie przeszkadza mi to – stwierdziłam, udając się w ślad za Ennią, zastałam ją już w grocie, wyrzuciła wszystkie zioła ze szczelin, gromadząc je na środku i sortując je od nowa.

– Nie były już uporządkowane? – zapytałam. Przerwała, z zwieszonym nad nimi łbem.

– Dlaczego wyszłaś? – spytała niemal płaczliwie, skupiając wzrok na ziołach, miała w oczach łzy.

– Miałam do nich pójść, Tytan by się w końcu o to upomniał. Co z tobą?

– Pomożesz mi? – rozgarnęła zioła ogonem, mieszając je jeszcze bardziej ze sobą niż przedtem. 

– Co się dzieje, Ennia?

Milczała.

“Co robicie?”, zapytałam Nievy, próbując się od tego jakoś odciąć. Nie mogłam już patrzeć na tę grotę. Ennia sama zaczęła porządkować zioła. Kiedyś o wiele łatwiej było dotrzeć do innych jednorożców, choć żaden z nich nie przeżył tego co ona. 

“Idziemy, mam wrażenie że w kółko…”.

Ennia zaszlochała, podeptała kilka ziół, krusząc je, szukając znowu gorączkowo połamanego kryształu, którego wiedziała, chociaż nie byłam już tego taka pewna, że go tu nie ma. Złapałam ją ogonem za przednią nogę, trochę się uspokoiła. Popatrzyła na mnie.

“Jak…”

“Tak. Idziemy w kółko, Zam zdradziła moje słowa, a Lin właśnie na nas nakrzyczała że nie może cię zostawić i tak, krążymy w kółko. Rosita właśnie ją uspokaja.”

“Powiedz jej, przez Zam, że nic mi nie jest, niedługo będę mogła do was dołączyć.”

“Skąd będziesz wiedziała gdzie jesteśmy?”

“Będę musiała was…”, Ennia właśnie się położyła niedaleko, przesunęła do mnie, łapiąc swoim ogonem za mój i patrząc mi w oczy, cała zapłakana “...znaleźć.”

– Jesteśmy ostatnie, Irutt… – wymamrotała.

– Ciszej. – Też się położyłam.

– Powinnyśmy ratować nasz gatunek, to nasz… – głos zaczął jej drżeć: – Obowiązek.

– Do czego zmierzasz?

– Musisz pomóc mi zajść w ciąże, wiem że możesz.

Podniosłam się, wyrywając swój ogon. Patrzyła na mnie wystraszona. Ona potrzebuje pomocy, ale ja nie potrafię jej pomóc. 

– Skąd wiesz że jesteśmy ostatnie? Może inne jednorożce ukrywają się wśród hybryd, jak ty – szepnęłam. Pokręciła głową, z łzami w oczach.

– Ja też w to nie wierzyłam, ale…

Zapłakała tak głośno że mogli ją usłyszeli aż w jaskini. Objęłam jej grzbiet ogonem, chcąc położyć się obok. Tytan przyszedł zobaczyć co się stało. Nie musiałam udawać że nic nie wiem, naprawdę nie wiedziałam.

– Weź się w garść. – Potrząsnął nią. Pokręciła głową, wciąż lamentując, mamrotała coś niezrozumiałego.

– Szarpanie jej nie pomoże – skomentowałam, patrząc na niego uważnie. Podszedł do ziół.

– Cholera, wszystko pomieszałaś. – Zaczął je przeszukiwać. 

– Spokojnie, wypłacz się, moja mama mówiła że zawsze to pomaga – szepnęłam, przywierając do niej. Oparła róg o moje czoło. Ogon trzymała blisko siebie, zawinięty w ciasną kulkę. Tytan stanął nad nami. Do środka zajrzało więcej hybryd. Ennia zaczęła o wiele ciszej łkać.

– Wyjdźcie – rzucił w ich stronę Tytan.

– Co się dzieje? – spytała szczerze zaniepokojona samica. Ennia sięgnęła w stronę żółtego kryształu, Tytan złapał jej ogon i mocno ścisnął, swoim. Zadał jej ból. A ja nie mogłam mu okazać wrogości.

– Irma, ty też, zostawcie nas samych.

– Ja nie wyjdę – odparłam.

– Dlaczego mamy cię słuchać? Nie jesteś naszym przywódcą – powiedział skarogniado srokaty samiec.

– Bo znam ją najlepiej z was wszystkich. I wiem co ją dręczy. Nikomu z was nie powie byście mieli temat do swoich ploteczek.

– Może chcemy ją jakoś wesprzeć? Nie pomyślałeś? – powiedziała samica. 

– A może ona nie chce waszego wsparcia?


~*~


W końcu Ennia zasnęła z wyczerpania. Nie odstępowałam jej. 

– Jak się czujesz? – Tytan podał mi wodę, po którą przed chwilą poszedł, ostatecznie zostaliśmy z Ennią we dwójkę. Zamierzałam poczekać aż Ennia sprawdzi wodę magią, kiedy się obudzi. 

– Lepiej.

– Cieszę się. Co zamierzasz zrobić gdy wyzdrowiejesz? Zostaniesz z nami?

– Jeszcze nie wiem… Przywykłam do samotnego życia. Co się dzieje z Ennią?

– Wiedziałem że padnie to pytanie. – Przetarł ogonem o pojemnik z pnia drzewa, w którym przyniósł wodę, okrążając nas: – Niektórzy mają silną psychikę, inni słabą, Ennia jest bliżej tego drugiego przypadku.

– A konkretniej?

– Przykro mi, obcym nie mówi się takich rzeczy, może sama ci powie? A może nie? 

– Ennia. – Zajrzała do nas obca hybryda, bez żółtego kryształu na szyi, od koni odróżniał ją tylko ogon. Pewnie tak samo było z Thais.

– Zasnęła, Temi. – Wbrew słowom Tytana, Ennia właśnie się obudziła, podniosła głowę zwracając ją wprost w stronę Temi.

– Znowu twoje wymiona? – zapytała.

– On mnie nawiedza, wiem to, przychodzi pić mleko… Proszę, daj mi coś na sen.

Ennia podniosła się przeszukując zioła. 

– Przykro mi z powodu twojego syna. – Tytan spojrzał na Temi: – Na pewno ci się wydaje, on by cię nie nękał w ten sposób.

– Boję się zostawać sama… Co ja zrobiłam źle?

– Nic Temi, nic.

– Co się z nim stało? – zapytałam.

– Zabiła go samica jednorożca…

– Były tu jednorożce?

– Inne kolonie nas ostrzegły, wtedy sprawdziliśmy wszystkich, zdejmując żółte kryształy, ona go ugodziła przed moimi oczami.

– Co z nimi zrobiliście?

– Zabiliśmy ich – odpowiedział Tytan niskim tonem: – A co mieliśmy zrobić? To było parę lat temu.

Ennia złapała mój ogon, podając jednocześnie w pysku zioła dla Temi, która posłała jej dziwne spojrzenie, przyjęła je już swoim ogonem. Wraz z Tytanem opuściła pospiesznie grotę.

– Przygotuj się do drogi. – Wyszłam za nimi. Ennia wyskoczyła na przeciwko mnie, celując we mnie rogiem, z łzami w oczach.

– Wracaj do środka – jej głos drżał, ale ton nie pozostawiał wątpliwości, groziła mi. Położyła uszy.

– Co musieli ci zrobić skoro stoisz po ich stronie?

– Musimy się nimi opiekować, to wszystko nasza wina.

– Mieli chociaż powód by ich zabić? Jednorożce im groziły? Pewnie nawet tam nie byłaś.

Wstrząsnął nią płacz, ledwie utrzymała równowagę.

– Nie mów że pozwoliłaś im na to. Dlaczego ciebie nie zabili?

– Nie mogłam się ruszyć, Irutt… Zginęłabym, nie miałam szans by ich powstrzymać… 

– A teraz? Dlaczego ich bronisz? – powstrzymałam się od krzyku.

– Tytan… – wyłkała: – Uratowałam mu córkę, chronił mnie, nikt się nie dowiedział kim jestem… On nie jest taki zły, oni są tylko zagubieni. Nie rób im krzywdy. 

Zmieniłam się w jaskółkę, przelatując nad nią, pędziłam prosto ku Temi i Tytanowi. Pocieszał ją niczego nieświadomy.

“Irutt…”, usłyszałam głos Nievy “W porządku?”

“Dlaczego pytasz?”

“Lin się o ciebie martwi i ciągle zawraca mi o to głowę.”

Wylądowałam obok ściany, kryjąc się w cieniu. Jak spojrzę jej w oczy jeśli ich teraz zabije? Miała rację, ratowanie jest ważniejsze od zemsty.

“Irutt?”

“W porządku, jestem z Ennią”, zawróciłam. Enni już nie było w korytarzu, płakała w swojej grocie, ściskając ogonem zioła tak mocno że je zniszczyła.

– Nie zabije ich, pod jednym warunkiem. – Podeszłam do niej w postaci Irmy, szepcząc: – Odejdziesz stąd ze mną.


[Ivette]


– Udało się, pani – powiedziała cicho Ajiri, odsuwając się ode mnie gwałtownie jak tylko skończyła mnie badać.

– Zadowolona? – rzuciłam do Meike: – Dopięłaś swego.

Najpierw odesłała Ajiri ruchem łba, dopiero jak Ajiri zniknęła w stadzie oddalonym od nas wystarczająco by nie słyszeć rozmów, odparła: – Niezupełnie. Przyprowadziłam ci tyle wspaniałych pegazów

Na początków karych, później dopiero zaczęła próbować z innymi maściami. Żaden z nich nie był mnie godny, więc wybrałam mniejsze zło, by się odczepiła i dała mi w końcu spokój.

– A ty musiałaś wybrać tego, który przypominał ci Kometę.

– Jak tak zależy ci na źrebaku to zachodź w ciąże sama, wiedźmo! – Przeszłam blisko niej, by móc ją popchnąć, szkoda że nie potrafiłam jej wywrócić. 

– Nadal masz do niej słabość, musisz o niej zapomnieć – dodała. Wzleciałam na zbocze góry gdzie zwykle odpoczywałam. Zastałam tam matkę.

– Odczepcie się ode mnie! – Nie pozwoliłam się nawet jej odezwać. Przecięłam skrzydłami powietrze, wzbiłam się wyżej na zboczę, zrzucając dotąd nienaruszone czapy śniegu kopytami.

– Ivette… – Zadarła ku mnie głowę.

– Jesteś bezużyteczna! Zawsze byłaś! Liczyła się tylko ta twoja przybłęda i nic więcej! 

– Nie pamiętam o czym mówisz, Ivette. Sądzisz że dobrze postępujesz, wyżywając się na mnie?

– Nie potrzebuję cię! – wrzasnęłam: – Nikogo nie potrzebuje!

– Niech tak będzie. – Odeszła do lasu. Pewnie jeszcze nie raz będzie mnie nękała. Położyłam się tyłem do kierunku w którym poszła. Dręczyła mnie ochota by się obejrzeć i ją zawołać. Tylko po co? Nigdy mnie nie chciała, przychodzi, bo tego nie pamięta, próbowała mnie zabić… Gdyby wiedziała że Kometa jest jej córką, jeszcze by jej pomogła w zemście na mnie.


[Chaos]


Pamiętałam już bardzo niewiele, większość mojej wiedzy pochodziła od innych. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć komu mogłam zaufać w tej kwestii, nie ufałam więc nikomu, choćby rodzinie. Straciłam zdolność przewodzenia stadem i dawną siłę, o ile kiedykolwiek byłam silna. 

Jedynie chęć nawiązania relacji z córką powstrzymywała od odejścia, jednak za każdym razem mnie odtrącała, więc opuściłam stado. Zaczęłam od zera, ponieważ to wydawało się najbardziej rozsądne. Poznawałam tereny wokół, kawałek po kawałku, żadne z miejsc nie okazało się znajome. Żaden mijany koń, ani stado. Być może dla nikogo nie byłam dość dobra.

Zatrzymałam się, zauważając w oddali jasnosiwą klacz, za którą skradały się ogiery. Jeden, siwy, z brązowymi oznaczeniami, podszedł ją od tyłu. Podążyłam ku nim.

– Kto by pomyślał że jeszcze żyjesz. – Dotknął jej zadu, znieruchomiała, wcisnęła ogon między tylne nogi, oglądając się na niego, jej białka oczu stały się widoczne, oddech przyspieszył. 

– Zbyt dobrze wyglądasz, prawie cię nie poznałem. – Gniady ogier zbliżył się do jej boku, pozostali też już ją otoczyli. Obserwowałam ich z bezpiecznej odległości.

Klacz zniżyła głowę, drżąc.

– O co prosisz? – spytał siwy ogier. 

Nie usłyszałam wcześniej jej głosu, ale sądząc po jego reakcji musiała coś wymamrotać, prawdopodobnie prosiła by zostawili ją w spokoju.

– O co prosisz?! – krzyknął: – Odpowiadaj! – Uderzył ją w głowę, wydała z siebie stłumiony okrzyk bólu: – Wiesz ile się naszukaliśmy, za tobą, suko?!

– Zostawcie ją! – zawołałam, biegnąc ku nim. Zatrzymałam się przy nich, mierząc całej ósemce prosto w oczy: – Odejdźcie od niej – kazałam.

Zaśmiali się. Siwy ogier, o brązowym grzbiecie, rozejrzał się demonstracyjnie: – Czyżbyś była sama?

Dwójka ogierów już ustawiła się z tyłu za mną, unosząc wargi i napawając się moim zapachem. Kopnęłam tylnymi nogami, kładąc uszy, nie uderzając żadnego z nich, dałam im ostrzeżenie, nie planowałam ich sprowokować do walki. To nie leżało w moim interesie. Bez stada, w dodatku ranna nie przetrwałabym zbyt długo. 

– Strażnicy są niedaleko, zostawcie nas w spokoju, albo dojdzie do niepotrzebnej walki – odparłam.

– Śmiało, wołaj – zakpił siwy ogier. Jeden z nich uszczypnął mnie w zad, obrywając moimi tylnymi kopytami.

– Taka odważna jesteś? – Natarł na mnie, przewróciłam go tak jak uczyła mnie matka, zaatakowało dwóch kolejnych. Wyrwałam się im, pędząc na siwego ogiera i dwójkę najbliżej stojących siwej klaczy. Wpadłam w nich.

– Uciekaj! – Osłoniłam klacz, stając dęba i uderzając w siwego ogiera kopytami, poczułam jak jeden z ogierów rani zębami mój bok, a inny uderza z impetem przednimi kopytami o mój zad. Tylne nogi ugięły się pode mną. Kolejny cios padł na grzbiet. Raniłam ich zębami i kopytami, przy każdej nadarzającej się okazji. Klacz odbiegła kawałek, by się zatrzymać i obejrzeć, jak piątka ogierów wywraca mnie na ziemię. Uderzali gdzie popadnie, nie miałam szansy im więcej oddać. Siwy ogier podszedł do klaczy.

– Głupia jesteś. – Złapał jej grzywę, poprowadził bliżej nas. Zupełnie się mu poddała, mimo że umożliwiłam jej przecież ucieczkę. Poświęciłam się na darmo. 

– Zanim zginiesz, zabawmy się. – Gniady ogier przycisnął mnie do ziemi, obejmując moje boki przednimi kopytami, kładąc się na mój grzbiet. Przestałam protestować, na tym etapie walka spowodowałaby jedynie więcej bólu. 

Nagle zniknęli w blasku błyskawic, w powietrzu uniósł się zapach spalenizny i krwi, przeraźliwe wrzaski wydobyły się z siedmiu gardeł. Gniady ogier odskoczył ode mnie, a pioruny natychmiast go dosięgnęły. Klacz znalazła się pośrodku nich, błyskawice splątały się na jej ciele, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Jedynie elektyzowały jej sierść i grzywę. Przyciągając do siebie także moje włosy. Patrzyłam, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia w jej przerażone oczy. Wszystko ucichło, klacz wciąż świeciła błyskawicami. Wycofała się, cofając uszy.

– Powinnyśmy stąd iść – dźwignęłam się z ziemi. Przeskakiwała wzrokiem, po mnie, na swoje kopyta i ciało.

– J-ja… 

– Uratowałaś mi życie. 

– To był przypadek, moja moc… 

– Nie sądzę. Jestem Chaos.

Na jej pysku pojawiło się zdziwienie, zwiesiła głowę, wciąż drżała, a przez jej ciało w dalszym ciągu przechodziły, już drobne, wyładowania.

– Raisa… – mruknęła.

Minęłam ciała, bez większy emocji. Rany już dawały się we znaki, bolało mnie ciało i nogi, kulałam, pomimo starań by iść normalnie. 

– Czego oni od ciebie chcieli? – Minęłam ją, ruszyła za mną, zwolniłam, byśmy mogły iść obok siebie. Trzymała dystans i mimo wszystko wolała pozostać nieco z tyłu.

– Zabrać mnie… W niewolę – przyznała cicho. 

– Jesteś sama?

Przytaknęła.

– Ja też, odeszłam niedawno ze stada.

– Dlaczego? – spytała zaskoczona, spojrzała na mnie.

– Nie byłam tam już nikomu potrzebna. Przynajmniej tak twierdziła moja prawdopodobnie córka. Straciłam pamięć.

– To okropne… – Spuściła wzrok.

– To pewne wyzwolenie, sądzę że nigdy nie chciałam przewodzić stadem.


Zatrzymałyśmy się nad rzeką, po ugaszeniu pragnienia pomogła mi oczyścić rany. W okolicy kręciło się kilka koni, szukali kogoś, próbowali złapać trop. Zerkali w naszym kierunku, zachowywałam czujność.

– Chaos… Co wy tu robicie? – Podeszła do nas myszata klacz, bez ogona. Raisa napiła się znowu wody.

– Nic konkretnego – odparłam. Zachowując dla siebie fakt że jej nie rozpoznawałam: – Kogo szukacie?

– Kogoś kto uprowadził źrebaki, naszych braci i siostry i zabił kilkoro z nas z zimną krwią. Zmiennokształtnego jednorożca i koni, które pomogły mu uciec. Zaczarowała ich, to ona, jest dość mała, ma… – opowiedziała mi jak wygląda jej prawdziwa postać, oraz wygląd towarzyszących jej  koni: – Jesteś ranna, mogłabym ci pomóc. Mago z ochotą przyjmie was do siebie.

– Zastanowimy się i za chwilę damy ci odpowiedź.

– Będę w pobliżu.

– Raisa, co o tym myślisz? – Spojrzałam na nią, trzymała głowę blisko wody, a w jej oczach zgromadziły się łzy.

– Thias powinna opatrzyć ci rany… – szepnęła: – Więc powinnaś pójść z nią, a ja… Ruszę dalej… – urwała. Podeszła do nas trójka koni, biały ogier dorównywał mi wzrostem.

– Raisa, nic się nie stało, to nie twoja wina, tylko tego jednorożca. Chaos, z chęcią was ugoszczę, nawet na stałe. – Oparł głowę na moim grzbiecie: – W końcu jesteśmy rodziną.

Co mógł mieć przez to na myśli? Był podobny do mojej matki, prawdopodobnie jest właśnie z nią spokrewniony, więc także ze mną.


~*~


Zaklęci mieszkali w sieci grot i jaskiń, Mago ugościł nas u siebie, pośrodku swojej jaskini przywołał swoją mocą ogień. Thais zdążyła opatrzyć mi każdą z ran. Pozbyła się też sztucznej sierści, gdzieniegdzie wciąż przyczepionej tam gdzie Ajiri ukryła wcześniejsze rany, po treningach z matką. Raisa wybrała miejsce pod ścianą, po rozmowie z Mago planowałam do niej dołączyć. Obserwowała nas wystraszonymi oczami.

– Moja siostra jest po prostu… – urwał Mago, dreptając po jaskini, zaciągając się dymem.

– Dzisiejsze rany są pozostałością po walce z ogierami, które napadły Raise – wyjaśniłam.

– Więc Meike wyrzuciła cię ze stada? Własną córkę. – Położył się naprzeciwko ognia, oddzielającego nas od siebie.

– Sama odeszłam.

– I bardzo dobrze, czym dalej jesteś od niej tym lepiej. Żałuje że nie mogłem ci pomóc, widzisz Meike wie co robi i biada mi jakby się dowiedziała że tu jesteś. Bez skrupułów wykorzystuje moje słabości, wie że nadal mi zależy, w końcu to moja starsza siostra, choć nie wie co to tak naprawdę znaczy. Mogę zobaczyć ile wspomnień ci zabrała?

– Słucham? – Zachowałam zdziwienie dla siebie. 

– Oboje mamy moce. Ja potrafię zobaczyć twoje wspomnienia, które zechcesz mi pokazać, oraz wywołać iluzje, możesz nawet w niej uczestniczyć przekonana że to co się dzieje, dzieje się naprawdę. Meike natomiast zabiera wspomnienia, ja muszę kogoś dotknąć by wywołać iluzje, albo usłyszeć o czym na przykład myślisz, Meike nawiązać kontakt wzrokowy… 

Pozwoliłam mu dotknąć swojego czoła. Zamrugał, patrząc na mnie zmartwiony, przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Miałam nieodparte wrażenie że ktoś nas obserwuje, obejrzałam się na wyjście, stała w nim Thais, z niezadowoloną miną.

– Jest źle, prawda? – Spojrzałam na Mago.

– Fatalnie. To chorę by zrobić coś takiego własnemu źrebakowi. Przesadziła. Jak mogła…? Przy odbieraniu wspomnień traci też swoje wspomnienia, zwykle nie nadużywa tak mocy.

– Nie wydawała się zagubiona – zauważyłam.

– Zabiera najbliższe wspomnienia, a traci swoje pierwsze, zupełnie nic już nie pamięta z okresu źrebieństwa. 

– Mistrzu, nie powinieneś się w to wtrącać, mamy już dość wrogów – powiedziała Thais.

– Idź do swojej córki, ty to zaczęłaś. 

Zniknęła w ciemności korytarza.

– Chaos. – Mago zaczekał aż spojrzę z powrotem na niego: – Zrobiłem wiele rzeczy, których żałuje, przez jakiś czas gościłem wśród nas twoją córkę, skrzywdziłem ją, w nadziei że zrozumie po co tu jesteśmy, chciałbym to naprawić. Mogę ci pokazać jej wspomnienia, z tobą oczywiście.

– Ivette?

– Nie, Rosite i… Komete. O tej drugiej ci opowiem, jej wspomnień nie widziałem, zresztą nie masz z nią żadnych wspomnień.

– Nie mam żadnej gwarancji że to wszystko prawda.

– Masz tylko moje słowo.


~*~


[Ivette]


Wszyscy spali, z wyjątkiem mnie i Meike. Leżałam na zboczu, obserwując ją kątem oka, by pomyślała że ja też śpie. Wreszcie zobaczyłam jak wymyka się do lasu. Zeszłam ostrożnie, zakradając się za nią, wcześniej zdążyłam się pozbyć własnego zapachu tarzając się w śniegu i ocierając o drzewa.

 Matka odeszła kilka dni temu. Posłałam po nią strażników, zabraniając im powrotu bez niej. Ona nigdy nie opuściłaby stada, nie z własnej woli. Meike musiała ją zabić, albo uwięzić… Albo już całkiem pozbawić jej pamięci. 

Ślady Meike prowadziły poza granice, domyślałam się że zmierza do swojej kryjówki z kalekami i eksperymentującym na nich Zenie. Miałam rację. Spotkali się blisko wąwozu, czekał na nią. Pochylił przed nią głowę i poprowadził na leśną polanę, gdzie stały w rzędzie trzy klacze, pochodzące od Tiziany, z uszkodzonymi krtaniami i pewnie też w ciąży, jak ostatnim razem.

– Jeśli nie poroni, ta urodzi w zbliżonym do niej czasie, druga nieco szybciej, a trzecia później. – Zen wskazał na nie kolejno.

– Doskonale. Mam dość patrzenia jak Ivette doprowadza stado Chaosa do ruiny.

Planują mnie zabić tuż po porodzie?! Zacisnęłam zęby, wbijając skrzydła we własne boki, aż zabolały mnie żebra. 

– Moja pani, a co jeśli źrebię urodzi się kalekie? Rezygnujemy wtedy z planu? – Zen uśmiechnął się, patrząc znacząco na Meike. Wiedziałam o czym teraz sobie myśli, chciał MOJEGO źrebaka do swoich eksperymentów! Jak śmiał?!

– Nie. Ivette urodzi kolejne, już tutaj, w niewoli, kiedy jej pierwsze źrebię dorośnie.

– Zamienimy źrebaki…? Gorzej jak trafi się ogierek.

– To żaden problem, Zen, w końcu będzie miał partnerkę.

Rzuciłam się Meike do gardła. Przewróciłyśmy się. Uderzyła głową o ziemię. Musiałam ją ogłuszyć. Zacisnęłam zęby na jej szyi. 

– Pomocy! – Zen oderwał mnie od niej. Obiłam go skrzydłami. Wywróciłam, zadając cios za ciosem. Nie czułam bólu kiedy mnie kopał. Przestałam dopiero kiedy on przestał się ruszać. Zabiłam go? 

Za mną Meike walczyła z trójką niemych klaczy Tiziany. Biegło tu więcej koni, od strony wąwozu. Wzbiłam się w powietrze, odlatując stąd jak najszybciej potrafiłam. 


Wykończona wylądowałam wśród traw i trzcin pokrytych szronem, niedaleko zamarzniętego stawu, łapiąc oddech. Nie mogłam wrócić do stada, nikomu nie mogłam tam ufać, właściwie nie miałam już domu. Połamałam trzciny jednym uderzeniem skrzydła. Głos uwiązł mi w gardle, choć miałam ochotę krzyczeć. Skurcz w podbrzuszu sprawił że się położyłam, mocząc sobie sierść topniejącym śniegiem. Wszyscy mnie zdradzili. Naprawdę nie miałam już nikogo, tak jak życzyła mi matka…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz