sobota, 24 lutego 2024

– Przeznaczenie –

[Rosita]


– Masz szczęście że jeszcze żyjesz. Dlaczego na siebie nie uważałaś?! – krzyknął Pedro, czułam że się po prostu bał, jak my wszyscy. 

– Przepraszam… – Kometa spojrzała mu prosto w oczy, zniżając głowę i krzywiąc się: – Ja…

– Mówię do Irutt.

– Powinniśmy dać jej odpocząć – wtrąciłam: – A nie na nią wrzeszczeć. – Stanęłam przed Pedro, jednak złość wcale mu nie minęła, obrócił się momentalnie, wychodząc na zewnątrz. Wcześniej, krzycząc na Irutt, spłoszył Karyme, aż uciekła na zewnątrz, teraz przed nim odskoczyła.

– Gdyby nie ja… – kontynuowała Kometa.

–  Przestań, to ja namówiłam ciebie – wymamrotała Irutt, trącając słabo ogonem jej przednią nogę. 

– Nie chcę już więcej… Używać kryształu.

– Kometa, to nie ma nic wspólnego.

Wyszłam za Pedro, zastając go jak chodził w tą i z powrotem wydeptując w śniegu ścieżkę do nikąd. Stanęłam mu na drodzę, popatrzyliśmy sobie w oczy, wtuliłam się w niego, a on objął mnie czulę.

– Wybacz, Ros, po prostu nie chcę już stracić nikogo więcej, nie wytrzymam tego. Żałuje że się do was przywiązałem.

– Nieprawda, czuję że wcale tak nie jest. – Zwróciłam na niego swoje spojrzenie, nie przerywając uścisku, znów mogliśmy spojrzeć sobie w oczy, poczuć przyjemną bliskość.

– Boję się o was, o ciebie, zwłaszcza że Mago… – urwał, wzdychając.

– Teraz chronią nas kryształy.

– Nie powiedziałbym że nas chronią, blokują wzajemnie wasze moce, w razie ataku Mago miałby nad nami przewagę.


[Irutt]


– Irutt, mogłabyś zmienić się w hybrydę? – Zam weszła do środka, ponoć pomagała Lin, która jeszcze nie wróciła, zbierać zioła, ale nie przyniosła ani jednego, jedynie trochę wody, w wydrążonym niezdarnie lodzie. Trzymała lodowy pojemnik kurczowo ogonem, co chwilę próbował jej się wymknąć, zwłaszcza kiedy stawiała go blisko mnie.

– Jestem pewna że może zmienić się we wszystko o ile… Nie czułaby się z tym źle, bo to byłoby tak jakby straciła róg… – odpowiedziała jej Kometa, odwracając do mnie głowę, leżałam przy jej boku. 

– Nie trafiłaś – mruknęłam: – Nie miałabym z tym problemu.

– Znam kogoś kto mógłby ci pomóc, hybrydę, a hybrydy ufają tylko innym hybrydą. Jednorożca ani konia by nie wpuściły – wyjaśniła Zam.


~*~


Wyruszyliśmy za Zam całą grupą. Kometa szła blisko mnie, w razie gdybym zasłabła i potrzebowała jej pomocy, jednak najbardziej natarczywa okazała się Lin, bez przerwy mnie obserwowała. 

– Nigdy nie szłam na przodzie grupy – przyznała Zam, z nastroszoną sierścią wzdłuż kręgosłupa.

– Stresujesz się? – spytałam.

– Bardzo, znam drogę, ale i tak się boję że się pomylę.

– Jestem pewna że teraz przyda ci się kryształ – Kometa jej go podała: – Wątpię by jakakolwiek hybryda prosiła abyś go zdjęła.

Zam spojrzała na mnie niepewnie.

– Weź go na tę chwilę – stwierdziłam, przyjmując go od Komety i umieszczając pod blizną Zam, gdzie miała go poprzednio.

– Jeszcze opatrunek – Lin podeszła do nas z opatrunkiem Zam. Nie wiedziałam że postanowiła go zachować. Pomogłam im go założyć, zauważając że Lin unika mojego wzroku. Czy między nami nie było już w porządku?

– Cieszę się że go znalazłaś. – Zam się do niej uśmiechnęła.

– Wiedziałaś? – Spojrzałam na Lin.

– Lin sama mnie zapytała czy ktoś od nas nie mógłby ci pomóc – zdradziła ją Zam, nie kryjąc w głosie pochwały.

– Ważne że ktoś ci pomoże – powiedziała Lin: – Naprawi coś czego ja nie mogłam. – Wróciła znów na tyły grupy i znów nie spuszczała ze mnie oka.

– Więc zostajecie tutaj? – zapytała Zam, cofając uszy: – Nie będzie wam to przeszkadzało? Nasza kryjówka jest już niedaleko.

– Nie ma sprawy, uważajcie na siebie – odpowiedział jej Pedro. 

– Idziemy? – Zam zerknęła na mnie. Musiałam pozbawić się niebieskiego kryształu, by uniknąć zbędnych pytań. Przytaknęłam jej dopiero teraz zmieniając się w hybrydę. Zam przyjrzała mi się zaskoczona, czyżby spodziewała się że będę wyglądać podobnie do swojej prawdziwej postaci? Doszłyśmy do sterty śniegu, zaczęła ją odgarniać ogonem i kończynami, pomogłam jej. Natrafiłyśmy na kawałek zamarzniętej ziemi.

– Wejście gdzieś tu było… – Zabrała się za wygrzebywanie śniegu kawałek dalej: – Jest! – Odetchnęła z ulgą, zerkając na mnie uśmiechnięta, wskoczyła do środka, wyglądając przy tym jakby zanurkowała w podłożu. Podążyłam za nią, odkrywając że wskoczyła przez otwór w ciemność tunelu. Zleciałam tam do niej. Jej oczy znów świeciły, dotknęła ogonem mojego boku, prowadząc przez sieć tuneli.


~*~


Hybrydy zgromadziły się licznie w jednej z podziemnych jaskiń. Podzieliły się na dwie grupy, trafiłyśmy w sam środek sporu.

– Wolałbym zginąć! – Jasnobrązowy samiec, z siwym spodem głowy, szyi i brzuchem zajmował szczyt jednej z umieszczonych na środku skał. Ciemnoruda grzywa ciągle opadała mu na oczy, potrząsał bez przerwy głową, a jego długi ogon wił się w irytacji, przez żółty kryształ wiszący na jego szyi, z czoła wyrastał mu szaroniebieski róg: –  On chce was tylko wykorzystać, żaden przeklęty by nas nie zaakceptował! Są gorsi od jednorożców!

– To mój tata – szepnęła Zam: – Ma na imię Tytan.

– Nie możesz zaprzeczyć że przyjął córkę Thais – rzucił do niego inny ogier.

Mówią o Mago?

– Obciął Thais ogon, nienawidzi nas, jak wszyscy inni.

– Nie wiesz tego! – wykrzyknęła jedna z samic.

– To oczywiste!

– Ale Flavi nic nie zrobił.

– Jest zdesperowany, ale jak już dopadnie Irutt to was pozabija, jak przeklęci robili to od pokoleń. 

– Myślisz że Irutt będzie nam za to wdzięczna i nas łaskawie nie wykończy? – zakpiła zielono-brązowa samica, sama korzystająca z żółtego kryształu: – W tej chwili zagraża nam bardziej niż przeklęci. 

Zwinęłam końcówkę ogona, otwarcie nami gardziła.

– Ennia jest pewnie w swojej grocie, zajmuje się leczeniem – szepnęła Zam: – Idziemy?

Przytaknęłam, nie od razu ruszając się z miejsca. Wpatrywałam się w wyszczekaną samice.

– Jest trochę nieśmiała – ostrzegła Zam, gdy weszłyśmy do kolejnego tunelu: – W ogóle nie lubi spędzać z nami czasu.

– Mago planuje wykorzystać hybrydy? – zapytałam.

– Część z nich już przeszła na jego stronę – odpowiedział głos za mną.

– Tato! – Zam rzuciła mu się na przywitanie, objęli się łbami i zakręcili się wokół własnej osi.

– Kim jest twoja nowa znajoma? – spytał Tytan.

– Jestem Irma – odpowiedziałam z obojętnością.

– Potrzebuje pilnej pomocy od Enni – wtrąciła Zam.

– A więc idźcie, ja wracam przemówić tej bandzie kretynów do rozumu – zawrócił, słyszałam jak popędził do nich, wskakując na swoje miejsce.

– Dlaczego odeszłaś? – spytałam, ruszając w ślad za Zam.

– Tylko tata mnie tu naprawdę lubi, reszcie nie podobają się moje kły i dziwne zachowania, dlatego odeszłam. – Obróciła się, idąc kawałek tyłem, by móc na mnie patrzeć: – Wasze stado jest świetne, chciałabym z wami zostać.

– Możesz… – zawahałam się, pewnie niepotrzebnie, nikomu oprócz Nievy Zam nie przeszkadzała, ale Nievie przeszkadza mnóstwo rzeczy.


~*~


Ennia leżała na przeciwko ściany, obok licznych półek skalnych, tyłem do nas, ściskając coś mocno ogonem. Zam wyjaśniła jej po co przyszłyśmy, a ona zupełnie nie zareagowała, nawet w chwili gdy zapadła cisza.

– Och! – Dopiero po dłuższej chwili odwróciła do nas głowę, miała wyjątkowo melodyjny głos, poderwała się, ukrywając ogon za sobą, na jej szyi wisiał żółty kryształ: – Długo tu jesteście? – Przeszła się po grocie, próbując ukradkiem ukryć coś – co tak kurczowo trzymała – w jednej ze szczelin w ścianie. Jej oczy zdradzały że nie spała od wielu dni. 

– Jestem Irma, miałam…

– E-Ennia – przerwała mi rozedrganym głosem.

Potem odezwała się Zam: – Irma nie lubi jak używasz imienia jednoro…

Szturchnęłam Zam ogonem, nie rozumiejąc po co w ogóle to mówi. Nie zdawała sobie sprawy że w ten sposób może mnie zdradzić?

– Dziwne – skomentowała Ennia, już normalnym głosem: – Po co przyszłyście? Nie wyglądacie na chorę.

Powstrzymałam się od uwagi że za to ona wygląda na co najmniej wyczerpaną.

– Moje płuco przebiła gałąź, przemieściła się do środka, a rana po niej już się zabliźniła – wyjaśniłam, cofając uszy i łapiąc ogonem za swoją tylną nogę: – Szybko się męcze i często duszę.

– Jest w środku? – dopytała Ennia.

– Ona raczej mi nie pomoże, ledwo kontaktuje – szepnęłam do Zam.

– Bo jej moc ją osłabia – odpowiedziała mi na ucho.

– Widzę jak coś o mnie szepczecie – wtrąciła Ennia: – I mam tego dość.

– Nie obgadujemy cię! – zaprzeczyła Zam.

– Pokaż mi tą gałąź. – Podeszła do mnie, łukowatym rogiem dotykając mojego boku, był niebieski, a mimo to zaświecił na zielono, nigdy nie widziałam czegoś podobnego, ale to w końcu hybryda, a nie jednorożec.

– Wytwór mocy. Szkoda że ten kto ci to zrobił nie może się też jej pozbyć, będę musiała ją wydłubać, a to oznacza gorsze krwawienie.

– Rosita może to zrobić – wtrąciła Zam, zanim zdołałam choćby pomyśleć by ją powstrzymać.

– Wspaniale, gdzie jest?

– Na zewnątrz, czeka na nas wraz…

– Nic więcej nie mów – ostrzegłam Zam, trącając ją pyskiem w bok. Zgięła się na nogach, kuląc się w ten sposób przede mną. Ennia patrzyła na to z obojętnością.

– Mogłyście ją przyprowadzić, nie pomyślałyście?

– Jest przeklętą – odpowiedziałam Enni.

– Może pójdziesz z nami, do naszych przyjaciół? – zaproponowała Zam: – Od zawsze siedzisz w tej grocie.

– Nie mogę.

– Proszę, Iru… 

Zakryłam jej pysk ogonem.

– Nic nie poczujesz, Irma, obiecuje. – Ennia zerknęłą na porośniętą mchem ścianę, ogonem wyciągając ze szczelin ususzone zioła.

– Będziesz chroniona, tam na zewnątrz – obiecałam: – Zresztą mogłabyś pomóc jeszcze komuś. 

Dotknęła rogiem ziół, ponownie zaświecił tym samym zielonym światłem, a zioła się ukruszyły, rozsypując w pył, zbliżyła do mnie świecący róg. 

– Słyszysz? – Cofnęłam się.

– Nie wyjdę stąd, nigdy.

– Dlaczego? 

– Nie utrudniaj mi pracy, czym szybciej skończymy tym lepiej.

Z jednej ze szczelin, dokładnie tej gdzie coś przed nami schowała, wypadł odłamek pomarańczowego kryształu. Ennia obejrzała się na niego przerażona.

– Co ty zrobiłaś? – zapytałam, niemal krzycząc: – To gorszę niz noszenie żółtego kryształu! – Zerwałam go z jej szyi ogonem, a jej róg wcale nie zniknął… 

– Jak mogłaś?! – wrzasnęłam. Ennia zniżyła, wciąż odwróconą od nas głowę, a w jej oczach zgromadziły się łzy.

– Umierał… Prosił mnie o to… – odpowiedziała łamliwym głosem.

– Kłamiesz! Żaden jednorożec by o to nie prosił!

– To mój brat! – krzyknęła mi prosto w oczy, a ja zamarłam: – Chciał przekazać mi swoją magię, bym mogła dalej pomagać innym w jego imieniu… Przeklęci ranili go śmiertelnie…

– Jesteś prawdziwym jednorożcem? – zapytała Zam, z szeroko otwartymi oczami, nie domykając pyska.

– Tytan nie pozwoli wam mnie skrzywdzić – ostrzegła.

– Możesz kłamać… – powiedziałam, gdy otrząsnęłam się z szoku.

Ennia w odpowiedzi podała mi żółty kryształ. Zam aż się trzęsła, zaciskając mocno wargi, zraniła je lekko kłami. 

– To niepotrzebne. – Odsunęłam ogon Enni trzymający kryształ, swoim ogonem, wracając do swojej postaci. 

Wycofała się tak gwałtownie że wpadła na ścianę, strącając jeszcze więcej odłamków pomarańczowego kryształu i przy okazji ususzone zioła.

– Irutt… – wymamrotała, z takim przerażeniem w niebieskich oczach, jakbym przyszła wykonać na niej wyrok śmierci.

– Nie jestem taka jak ci się wydaje.

– Odejdź ode mnie! – krzyknęła rozpaczliwie, zwracając w moją stronę róg, ogon trzymała blisko ziemi, powstrzymując się od uderzenia w nią, a tym samym wezwania pomocy. Przetarłam swoim rogiem o jej róg, zacisnęła oczy, płacząc i drżąc przeraźliwie. Zobaczyłam jak jej brat rzeczywiście ją o to poprosił, założyła mu pomarańczowy kryształ, tak jak chciał, a gdy umarł zabrała kryształ, w który zamknął w sobie jego cząstkę, by później go rozbić i przejąć jego istotę, jego magię. Odsunęłam się. Otworzyła oczy, patrząc na mnie błagalnie.

– Ona naprawdę potrzebuje twojej pomocy – powiedziała Zam.

– Przeklęci zabili wszystkich moich bliskich, tylko się mściłam – dodałam.

– Zabijając źrebaki? – spytała. 

– To plotka. Źrebaki są bezpieczne, w stadzie zwykłych koni, zablokowałam im tylko moce. 

– Nigdzie stąd nie idę, chcę tylko spokoju. – Założyła z powrotem żółty kryształ. 

– Nikt o niczym się nie dowie jak pozbędziesz się dowodu i pójdziesz z nami na zewnątrz, by pomóc mi i jeszcze komuś, potem będziesz mogła tu wrócić i siedzieć tutaj ile tylko będziesz chciała – powiedziałam patrząc jej w oczy. Zagarnęła odłamki pomarańczowego kryształu ogonem.

– To jedne co mi po nim zostało…

– Masz jego magię. Pozbądź się tego.

– Mogę…? – Zam wyciągnęła do niej ogon, ustawiając się bokiem. Ennia popatrzyła na roztrzaskany kryształ, rozluźniając ogon, potrącała ostre kawałki pyskiem. Podniosła się, odwracając się od nich. Przytaknęłam Zam, która wpatrywała się we mnie. Zabrała roztrzaskany kryształ, mocno go ściskając by niczego nie upuścić i wyszła. Podeszłam bliżej, zbliżając ogon do ogona Enni, zabrała go, znów celując we mnie rogiem. Tym razem ze zmieszaniem na pysku, jakby nie była pewna tego co robi.

– Pójdziemy jak Zam wróci, zgoda?

– Jakbym miała jakiś wybór.


~*~


Zam prowadziła na zewnątrz, a ja szłam za Ennią, co chwilę mając problem by złapać oddech bez bolesnego kłucia. Hybrydy wciąż się ze sobą kłóciły i nie zauważyły gdy przekradłyśmy się przez ich jaskinie do tunelu prowadzącego na zewnątrz.

– Nie używaj rogu do komunikacji, Mago ma kogoś kto wychwytuje sygnały wysyłane przez naszą magię… – szepnęła Ennia, oglądając się na mnie. Każdy kto posiadał róg mógł je wychwycić, ale z Nievą opracowałyśmy inny rodzaj telepatii, bez użycia rogu.

“Nie muszę używać rogu by to zrobić.”, powiedziałam do Enni wewnętrznym głosem. Zam nastawiła ku mnie uszy. Ennia nic nie odpowiedziała, a jej uszy ani drgnęły.

“Ennia…” spróbowałam znowu.

– Nie wierzyłam że spotkam jeszcze kiedyś jednorożca – szepnęłam, mój głos zdradzał ból. 

– Ja o tobie wiedziałam, hybrydy mówiły o tym dość głośno, a często do mnie przychodziły z jakąś kontuzją, raną albo bólem. – Spojrzała za siebie na korytarz. Wzdrygnęła się.

– Jak udało ci się uciec przed Mago?

– Mago o mnie nie wie… – szepnęła tak cicho że ledwo ją usłyszałam. 

– Przy ścianach jest taka jakby ścieżka, spirala, by wyjść na górę trzeba nią pójść – wyjaśniła Zam, gdy zatrzymałyśmy się nad tym samym otworem, którym tu wskoczyłyśmy. Słońce powoli zachodziło, jego promienie wpadały do środka. Ściany otaczały nas niemal pełnym kołem, półki skalne biegły wzdłuż nich, tak jak opisywała Zam, spiralą do góry, jedynie przy wejściu tutaj, się urywały, ale można było z łatwością przeskoczyć tą lukę. Ennia mrugała, a oczy jej załzawiły, naprawdę musiała spędzić w podziemiach miesiące, jeśli nie lata. Zam zaczęła się wspinać, Ennia trzymała mocno za jej ogon swoim, podążając jej śladem. Gdy zaczęły gramolić się na górę, zmieniłam się w jaskółkę, wylatując na zewnątrz i już w swojej postaci pomagając im się podciągnąć.

– Jest ze mną kilka koni, zaklętych, nic ci nie zrobią – wyjaśniłam Enni: – Jak chcesz możesz nadal udawać hybrydę.

– Zammi i tak wszystko wygada.

– Spróbuje nie wygadać – obiecała.

Już po kilkunastu krokach byłyśmy na miejscu, Ennia przywitała się z innymi skinieniem łba, poruszała niespokojnie końcówką ogona, zwijając ją i rozwijając, niczym innym nie dała po sobie poznać że się stresuje. 

– Jestem Rosita, a to Pedro…

– Świetnie, pozbędziesz się gałęzi – przerwała jej Ennia i energicznie machnęła łbem w moją stronę.

– Nie przyniosłaś żadnych ziół – zauważyła Lin.

– Leczy magią, wchłonęła wcześniej zioła przez róg – wyjaśniłam. Lin wpatrywała się we mnie tak jakby chciała zapytać czy nic mi się nie stanie, cofnęła uszy.

– Ennia…? – palnęła nagle Kometa, przyglądając się zbyt uważnie Enni, z wyraźnym zmieszaniem na pysku, przekrzywiła głowę. 

 I jak ja miałam to teraz wytłumaczyć?

– Słyszałaś o mnie?– Ennia zastygła w bezruchu, szerzej otwierając oczy wpatrzone w Kometę. Wszyscy patrzyli na Kometę, zupełnie zdezorientowani.

– Nie do końca. Poznamy się w przyszłości… – Przebrała kopytami, nieco się cofając: – Znaczy… – Zniżyła na chwilę głowę, strzygąc niespokojnie uszami: – Ja przypominam sobie przyszłość, tak trochę, a Ivette miewa sny o przyszłości… Czy ty nie śpiewałaś? – Wyprostowała się. 

– Powiedziałaś jej coś? Tak jak Nievie? – zapytała mnie Rosita. W odpowiedzi pokręciłam głową.

Ennia zawróciła pospiesznie, stanęłam jej na drodzę. Obejrzała się wystraszona w kierunku Komety.

– Nie zrobimy ci krzywdy – zapewniła Rosita. Co pewnie Ennie musiało jeszcze bardziej przerazić.

– Co tu się właściwie stało? – zapytał Pedro, patrząc na Kometę: – Jak to przypominasz sobie przyszłość?

– Nie wiem jak… Tak po prostu… – odpowiedziała, dodając w kierunku Enni: – Jesteś jakaś… Inna, byłaś taka bardziej wesoła… I…

– Proszę przestań. – W oczach Enni zgromadziły się łzy: – Już nigdy nie zaśpiewam… – wymamrotała: – Nigdy.

– Dlaczego?

– Pozbądźmy się tej gałęzi – wtrąciłam: – Ennia będzie chciała wkrótce wrócić do siebie.

– Ty pójdziesz ze mną, Irutt, na kilka dni albo tygodni, muszę przypilnować czy twoje płuco się prawidłowo zregeneruje – dodała Ennia, próbując się nie rozpłakać. 

– Sprawdzisz jeszcze czy żuchwa Nievy jest w porządku, miała ją uszkodzone. – Poszłam za Ennią na uboczę, dołączyła do nas Rosita. Wyjaśniłam spiętej Enni, patrzącej przed siebie, jakby bała się choćby zerknąć na Rosite, że to wszystko wina Mago, Rosita nie zrobiłaby mi tego gdyby nie on. Ennia przytaknęła mi, ale miałam wrażenie że wcale w to nie wierzy.

– Cofnij gałąź. – Ennia przyłożyła świecący róg do mojej klatki piersiowej: – Powstrzymam krwawienie. – Zamknęła oczy.

– Będzie ją bolało? – zapytała Rosita.

– Nie bardziej niż teraz – odpowiedziałam.

– Nic nie poczuje – obiecała Ennia.

– Znałaś wcześniej Komete? – Rosita skupiła spojrzenie na mojej klatce piersiowej, jednak poczułam jak gałąź zniknęła, na moment odebrało mi dech.

– To normalne – uspokajała Ennia, oddech wrócił niemal od razu, a ból znikał gdy światło z jej rogu wnikało w moje ciało: – Nie znam żadnej Komety.

– Może nie pamiętasz? Może Meike…

– Wątpię by namieszała też wśród nas – wtrąciłam.

– Ale mogła to zrobić.

– Z tego co wiem, jak ktoś mocą odebrał wspomnienia nie sposób ich odzyskać.

– Musisz się teraz oszczędzać, żadnych gwałtownych ruchów, w tym biegania, choćby najwolniejszym kłusem. – Ennia uniosła głowę, patrząc mi w oczy.

Przytaknęłam.

– Teraz Nieva i możemy wracać. – Ruszyła już nie czekając na nas.

– O co chodzi z Ivette i Kometą? – Rosita poszła wraz ze mną jej śladem wydeptanym w śniegu.

– Kometa twierdzi że przewidują przyszłość, w wielkim skrócie, a ja że pamiętają wydarzenia z innej rzeczywistości.

– Jak to?

– Co jeśli oprócz naszego świata są też inne? Tak jak stada, nie istnieje tylko jedno, tak… – uciełam, patrząc w niebo, powoli przybierające ciemniejsze i zarazem zimniejsze barwy. Zawsze pozostawało odległe, jakby istniało coś poza nim i gwiazdami.

– Nie powiedziałaś mi swojego imienia, chyba że przypadkiem, albo… Ja je pamiętałam.

– Mnie nic takiego nie spotkało. – Spojrzałam na Rositę: – A najwięcej przeżyła coś takiego Ivette, jakby to miało z nią coś wspólnego…

– Skończyłam, wszystko dobrze się zagoiło – przeszkodziła nam Ennia, podbiegając do mnie.

– Zammi nie idzie z wami? – spytała Rosita.

– Zostaję z wami, już nawet zdjęła kryształ, nie udałoby jej się długo utrzymać niczyjej tajemnicy.

– Lepiej udajcie się w bezpieczniejsze miejsce, skontaktuje się z wami przez Zam i Nieve. – Ruszyłam za Ennią, spieszącą się do kryjówki. Zwolniła po chwili, pewnie przypominając sobie o mnie.


~*~


Już miałyśmy schodzić do kryjówki kiedy przy nas zjawiła się Lin. Ennia odruchowo odskoczyła, odbiegając kawałek, dopiero po chwili zorientowała się że nic jej nie grozi, ale i tak wolała zostać od nas w dystansie tych kilku kroków.

– O co chodzi? – zapytałam Lin. Gdy tak patrzyłyśmy sobie prosto w oczy zrobiło się nieco niezręcznie, ale żadna z nas nie miała ochoty odwracać wzroku.

– Gdybym mogła poszłabym z tobą, by cię chronić.

– Przy Enni nic mi nie grozi. Wkrótce znów się zobaczymy.

– Będę za tobą tęskniła. – Cofnęła lekko zakręcone uszy, trzymała głowę na wysokości mojej, jakby zapraszając bym dotknęła jej rogiem.

Nie wiem dlaczego, ale się do niej uśmiechnęłam, może ucieszyłam się że już mnie nie unika? Przyłożyłam róg do jej czoła. 

“Ja za tobą też, Linnir.”

Spojrzała na mnie zaskoczona, a potem obejrzała się na mój ogon, właśnie złapałam ją za tylną nogę.

– Dobrej podróży – powiedziałam.

– Wzajemnie.

– Wzajemnie?

– W sensie… Uważaj na siebie. – Oparła delikatnie głowę o moją łopatkę, zaraz ją zabierając. Odprowadziła mnie jeszcze wzrokiem, kiedy wlatywałam jako jaskółka za Ennią do tunelu.

– Co ty robisz? – szepnęła Ennia: – To koń…

– Mogę się z nią przyjaźnić. – Wyprzedziłam ją.

– Wydawało mi się…

– Za bardzo fantazjujesz, przyjaźnie się z Lin, tak jak z resztą grupy. – Prawie zapomniałam zamienić się z powrotem w hybrydę. 

– Zdejmijcie żółte kryształy! – Usłyszałyśmy czyjś zagniewany krzyk z głównej jaskini: – Jesteśmy hybrydami, powinniśmy być z tego dumni zamiast ciągle się ukrywać.

Wymieniłyśmy z Ennią zaniepokojone spojrzenia, zatrzymując się w połowie drogi.

– Dzięki rogom jesteśmy silniejsi – poznałam głos ojca Zam: – Myślisz że nie wiem o co ci chodzi?

– Chodźmy – szepnęłam do Enni.

– Wyglądasz jak przebrzydły jednorożec.

– Przeklęci są o wiele gorsi od nich. Nie mieli powodu by nas prześladować, a mimo to… – urwał Tytan.

Z naszego powodu. Zauważył nas.

– Gdzie byłaś? Nagle odważyłaś się wyjść z tej swojej groty? – zapytał ostro skarogniado-srokaty ogier. Miał, krótki masywny ogon, ale wciąż przypominający nasz i racice bardziej jak u wołu niż u nas, inni też zauważyli jak weszłyśmy.

– Hej! Traktuj ją z szacunkiem, bez niej jęczałbyś gdzieś w kącie i czekał na własną śmierć. – Tytan zeskoczył ze skały, jego przeciwnik również. Cali spięci ustawili się na przeciwko siebie.

– Dlaczego ty masz dyktować warunki? Nie chciałeś byśmy współpracowali z Mago to trzeba było go zabić, gdy był niegroźnym bachorkiem.

Co to wszystko znaczy? Chyba nie zabijał przeklętych źrebaków w naszym imieniu?

– Jak chcecie to dołączajcie do Mago – rzuciła jedna z klaczy: – My was nie zatrzymujemy.

Weszłyśmy już do kolejnego tunelu. Ennia przyspieszyła kroku. Na końcu wbiegła do swojej groty.

– W środku wcale nie jest bezpieczniej niż na zewnątrz – szepnęłam. Szukała czegoś gorączkowo, wyrzucając ogonem zioła ze szczelin w skalnej ścianie.

– Zabrała wszystko… – mruknęła do siebie Ennia, nie przestając szukać, trzęsła się. 

– Możesz sprawdzić moje płuco? – zapytałam, by ją czymś zająć. Od razu podeszła, przykładając róg do mojego boku.

– W porządku – odpowiedziała, nagle się uspokajając, zbyt nagle.

– Jak długo będzie się goiło?

– Miesiącami. Sprawność odzyskasz o wiele szybciej, ale nie będziesz mogła się forsować dopóki się w pełni nie zagoi.

Przemiana w aksolotla powinna załatwić sprawę o wiele szybciej.

– Lubią cię tu? – Położyłam się, skinęłam jej głową, w zapraszającym geście, ogonem otaczając miejsce obok mnie, gdzie chciałam aby się położyła.

– Nie przywiązywałam do tego uwagi, zresztą jestem im potrzebna i jak coś do mnie mają przypominam im o tym i od razu wtedy odpuszczają. Z reguły... – Wolała położyć się naprzeciwko, chowając pod sobą przednie nogi, co oznacza że mi nie ufała. Nie uwierzyłam w to że mogłaby się postawić. 

Czyjeś zbliżające się kroki sprawiły że obie wstałyśmy, do środka zajrzał Tytan, wzdychając.

– Można dostać świra. Gdzie Zammi?

– Wyruszyła w dalszą podróż – odpowiedziałam.

– Tak bez pożegnania?

– Dowiedziała się o mojej tajemnicy i nie chciała nikomu wygadać – dodała Ennia. Teraz już wiedziałam że Tytan wie o niej wszystko. Przytaknął jej ze zrozumieniem po czym zapytał: – Po co wyszłyście?

– Potrzebowałam ziół, których tu nie mam – nakłamała mu Ennia. 

– I co? Znalazłaś?

– Tak i od razu je wykorzystałam, na Irmie.

– A ty jak się czujesz? – zapytał mnie.

– Lepiej. – Położyłam się. 

– Jesteś tu nowa, dobrze by było jakby powiedziała reszcie coś więcej o sobie, skąd jesteś, co się stało. Nie bardzo możemy ufać obcym, sama rozumiesz. 

– Na razie powinna odpoczywać – wtrąciła Ennia.

– W takim razie do zobaczenia później. – Wyszedł. 

Ennia po dłuższej chwili wyjrzała za nim, widziałam jak rozgląda się po całym korytarzu, ogonem przeczesując całą przestrzeń z tyłu swojego ciała, jakby chciała poczuć nim zbliżające się, wyimaginowane, niebezpieczeństwo. Zawróciła do mnie stając przy moim boku, przechyliłam się, patrząc w jej oczy.

– Zostałyśmy same? – spytałam.

Przytaknęła mi, przez jej załamaną minę miałam wątpliwości czy w ogóle zrozumiała o co pytam. Podniosłam się, sama upewniłam się czy nikt nas nie usłyszy, po czym zawróciłam do Enni.

– Jesteśmy ostatnie… – mruknęła.

– Nie o to pytałam. Czy hybrydy zabijały źrebaki w naszym imieniu? Tytan próbował zabić Mago, gdy ten był mały?

Wzięła głęboki oddech.

– Tak… – odpowiedź przyszła jej z trudem: – Gdyby nie Mago wciąż by to robili. Bronią się, kiedyś przeklęci prześladowali hybrydy do tego stopnia że je zabijali.

– Też mogłabym powiedzieć że tylko się broniłam, oni się mszczą. Zresztą nawet to nie usprawiedliwia zabijania młodych. One są niewinne. Jak możesz stać po ich stronie?

– Przeklęci naprawdę są niebezpieczni nie panują nad swoimi mocami, nie tak jak my, nad magią, a zanim się tego nauczą mogą wyrządzić wiele krzywd.

– Nieumy… – urwałam. Czy ja naprawdę ich bronie? To przez to że nie wszyscy przeklęci są moimi wrogami… Zresztą tu chodzi o źrebaki.

– Naprawdę usprawiedliwiasz zabijanie źrebiąt? – Spojrzałam w jej oczy, nie odwróciła wzroku, jakby naprawdę wierzyła w słuszność swoich słów: – Oni postępują dobrze według ciebie, a ja postąpiłabym niewybaczalnie gdybym zrobiła to samo?

– Zrozum…

– Przeklęci zabili wszystkich moich bliskich. Czym różni się zemsta hybryd od mojej?

– Pomylili się, hybrydy zabijali z premedytacją, specjalnie je prześladowali… To trwało o wiele dłużej, całe pokolenia…

– O czym ty mówisz? – Coś jest z nią nie tak. Czy Mago ją kontroluje? 

– Jednorożcom nigdy nie wolno było rozmnażać się z końmi, zwłaszcza przeklętymi. – Popatrzyła na mnie znacząco, jakbym była już partnerką Lin: – Po pokoleniach przestrzegania tej zasady stało się to fizycznie niemożliwe, jednak nie dla ciebie…

Nic nie odpowiedziałam. Mago nie miał aż tak wielkej mocy by kontrolować jednorożca.

– Hybrydy rozmnażały się między sobą i tak przetrwały – kontynuuowała Ennia: – A gdyby wszyscy przestrzegali zasad nic złego by się nie stało. To my odpowiadamy za to co nas spotkało.

– Nieprawda.

– Powinniśmy je chronić, zamiast tego woleliśmy udawać że nie istnieją, w nadziei że znikną, że czas wymaże nasze błędy… Sami też zaczęliśmy zabijać hybrydy…

– Nawet jeśli to nie bez powodu, podszyli się pod nas mordując źrebięta. Dlatego Mago postanowił nas tępić? Przez Tytana. Potwór stworzył potwora.

– To nie jego wina…

Zbliżyłam się do niej gwałtownie, nasze rogi uderzyły o siebie, chroniła przede mną każdą myśl i każde wspomnienie. Cofnęła się, jednak nadal mierząc mi w oczy, wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.

– Gdyby nie Tytan… – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.

– Teraz Mago powinien się zorientować, ale woli współpracować z hybrydami by cię dopaść, choć to one są odpowiedzialne za zabijanie przeklętych, to przeklęci są tak naprawdę źli, nie hybrydy…

– Czy Tytan ci groził? Uwięzili cię tutaj? Używał na tobie swojej mocy? – zapytałam, przyglądając się jej uważnie, ale nie zauważyłam żadnego śladu po fizycznej przemocy, pozostała jeszcze ta psychiczna… 

– Tytan wie że jesteś jednorożcem – w końcu powiedziałam to na głos.

– Nie, nikt nie wie… – odpowiedziała wystraszona, nagle tracąc całą pewność siebie.

– Oczywiście że wie.

– Nie mieli innego wyjścia, boją się, zasłużyliśmy sobie na to… – Złapała za mój ogon, swoim, zbliżając go do swojej klatki piersiowej: – Proszę, Irutt… 

– Kto? Hybrydy? O co mnie prosisz? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?

– Wykurujesz się i wrócisz do swojego stada, zgoda? – Patrzyła na mnie błagalnie, starając się mówić stanowczym tonem: – Nic złego im nie zrobisz. Inaczej nie będę mogła ci pomóc.


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz