niedziela, 4 lutego 2024

– Kły –

[Ivette]


Obudziły mnie krzyki i zawodzenie Komety, odgłos ciosów. Poderwałam się, wysoko unosząc napuszone skrzydła. Niedaleko krzątało się stado, każdy zajęty swoimi sprawami, większość po prostu jadła i rozmawiała. Ruszyłam w stronę strumienia. Na początku jesieni wraz ze stadem przenieśliśmy się w góry, do kotliny. Teraz mijał środek zimy i wszędzie walał się śnieg. Strzepnęłam go z siebie, część przykleiła mi się do spoconej sierści i grzywy. Prychnęłam z irytacją.

– Pani… – zatrzymał mnie Devon.

– Mów co chcesz i daj mi spokój – syknęłam, kładąc uszy. Pióra wciąż mi nie opadły, ale mogłam udawać że chronię się w ten sposób przed zimnem.

– Meike chce cię widzieć.

– To niech sama do cholery przyjdzie! Ja jestem przywódczynią czy ona?!

– Tak, pani… – Devon wycofał się, pochylając przede mną głowę. Udałam się nad strumień, cały zamarzł. Uderzyłam w niego kopytami, roztrzaskując go, pod lodem zostało tylko błoto. 

Wszyscy się ode mnie odwrócili. Zacisnęłam zęby, walcząc z napływającymi do oczu łzami. Znowu. Osunęłam się na ziemię, brudząc sobie przednie pęciny i tak posklejane śniegiem i kopyta błotem. 

Meike zatrzymała się za mną.

– Szczęście że nikt cię teraz nie widzi – odparła beznamiętnie.

Zerwałam się z ziemi, wbijając w nią wzrok.

Obeszła mnie dookoła, śledziłam każdy jej ruch: – Przyprowadziłam kolejnego kandydata.

– Nie prosiłam cię o to, odeślij go.

– Nie chcesz go chociaż zobaczyć? Zachowujesz się jakbyś miała zostać ich partnerką na całe życie, mają zapewnić ci tylko następcę. Musisz w końcu pomyśleć o przyszłości.

– Zajmij się swoimi sprawami, jak wszyscy i zejdź mi z oczu.

– Pamiętaj że źrebak kocha bezgranicznie i instynktownie. 


[Irutt]


Wylądowałam na zamarzniętym brzegu, wracając do swojej postaci, od razu zostałam zauważona. Obca przeskakując na kolejną krę, z wrażenia aż przysiadła na zadzie. Uniosła zaalarmowana ogon, otwierając szeroko jasnoróżowe oczy. Z jej pyska coś wystawało, zajęło mi kilka sekund nim dotarło do mnie że to kły. Czarne paski zdobiły jej boki i uszy, a ciapki szyję, czarny gruby łukowaty róg wyrastał z czoła, a kłąb i klatkę piersiową, pomiędzy przednimi nogami otulał opatrunek. Zsunęła się na brzuch, zupełnie się kładąc. Wskoczyłam do niej na krę. Tafla lodu zakołysała się pod nami, rozchlapując na nas lodowate krople. Źrenice obcej zwęziły się, patrzyła wprost na mnie, lekko otwierając pysk, poruszając niemo wargami.

– Prawdopodobnie jesteśmy ostatnie. – Trzymałam ogon luźno zakręcony, rozluźniłam wszystkie mięśnie. 

Zerknęła na własne, niewyraźne odbicie na lodzie.

– Jestem Zam. – Podniosła się, cofając aż do krawędzi kry, uśmiechając się nieco upiornie przez kły: – Pełne imię Zammi.

– Irutt… – Zmusiłam się by powitać ją również chociaż lekkim uśmiechem. Jej sierść na grzbiecie lekko się zjeżyła, co nie jest możliwe u jednorożców.

– Masz kły.

– Tak, urodziłam się z nimi. – Skoczyła na brzeg, wylądowałam obok niej. Mój oddech stał się świszczący i poczułam nagłe zmęczenie. Ból przybrał na sile.

– Pewnie to jakaś mutacja. – Przeszłyśmy się wzdłuż brzegu, co chwilę próbowała strząsnąć śnieg z racic, a ja złapać nieco głębszy oddech: – Tirre odpowiadał mi kiedyś o zwierzętach z dwoma ogonami, albo dodatkową kończyną, też o takich w nietypowym dla nich kolorze… 

– Nie widziałam takich.

– Ja też.

– Woda jest taka lodowata. – Wzdrygnęła się: – Próbowałaś już ją pić?

Przytaknęłam, dodając: – Twoich bliskich… Też… – Owinęłam ogon wokół nogi, może nie powinnam jeszcze poruszać tego tematu.

– Nie, my się ukrywamy. 

– A mogłabyś mnie do nich zaprowadzić?

– Tata raczej nie ucieszyłby się ze spotkania z tobą, wie co zrobiłaś, a mama jest daleko stąd, oboje żyją osobno…

Zatrzymałam się. Wieść dotarła do innych jednorożców, a ja nie miałam racji że żaden nie przetrwał. Nie odebrali mojego sygnału w ramach bezpieczeństwa, teraz w obawie przed przeklętymi w ogóle nie próbowałabym się z nikim skontaktować.

– Hej, Irutt, idziesz? – Zammi obejrzała się na mnie: – Mogłybyśmy podróżować razem – Próbowała zachęcić mnie uśmiechem i przyjaznym skinieniem łba.

– Tobie to nie przeszkadza? – Podeszłam do niej i ruszyłyśmy dalej przed siebie.

– Coś ty. – Zarzuciła przednią nogą.

– Bo sama też coś zrobiłaś?

– Robię wiele rzeczy, jak wszyscy.

– Zrobiłaś coś złego.

– Chyba nie. Nie w mojej ocenie. – Spojrzała na mnie.

– To znaczy? Zabiłaś kogoś?

– Nie zauważam czasami małych żyjątek i zdarza mi się je zgniatać, ale innym też. 

– Miałam na myśli…

– Wiem, wiem, nikogo nie skrzywdziłam, przynajmniej nie umyślnie, to że mam kły nie znaczy że ich używam by kogoś krzywdzić.

– Nie chodzi o twoje kły, tylko o mnie, wiesz że zabiłam.

Przytaknęła.

– Z premedytacją.

Kiwnęła głową.

– Jeśli nic nie zrobiłaś dlaczego zdecydowałaś nie trzymać się ode mnie z daleka?

– Bo mi to nie przeszkadza, lubię z kimś porozmawiać.

– Jestem morderczynią, Zammi – podkreśliłam. Jak to możliwe że ona w pełni to akceptuje, a Lin zupełnie mnie odtrąciła z tego powodu, bo nie chcę odpuścić przeklętym? 

– Wiem, nie szkodzi.

– Dokąd podróżujesz?

– Jeśli nie masz nic przeciwko, to chciałabym podróżować z tobą, albo z kimkolwiek. Szukam towarzystwa.

– I nie masz żadnego celu?

– Szukam towarzystwa – powtórzyła. Zbliżałyśmy się do mojej grupy, Lin pierwsza wyszła nam na powitanie, patrząc zaskoczona na Zammi, która zapatrzyła się na nią, oniemiała. 

– Co przeklęci ci zrobili? – zapytała Lin, zauważając jej opatrunek.

– Nic – Zammi uśmiechnęła się do niej: – Nie jestem ranna – dodała mimochodem. W tym momencie pewnie zupełnie nie myśląc. Nagle odskoczyła ode mnie, jak od jadowitego węża, jej sierść uniosła się na całym grzbiecie, a źrenice niemal zniknęły zatopione w różowych tęczówkach.

– Ukrywam blizne – zawołała panicznie. Tak bardzo chciałam wierzyć że to jednorożec, że nie jestem ostatnia. Lin ją osłoniła przed moim ogonem, zamiast w Zam trafiłam nim w bok Lin, lekko ją nim ocierając.

– Masz pod opatrunkiem kryształ. 

Reszta do nas przybiegła. Rosita z Kometą otoczyły Zam, teraz osłaniały ją już trzy osoby, z każdej ze stron.

– Nie wolno ci go nosić! Hańbisz moich przodków! 

– Przepraszam… – odezwała się łamliwie.

– Jestem pewna że to nic złego że go nosi… Chociaż zupełnie go nie widać, więc chyba… – wtrąciła Kometa.

– Jest pod opatrunkiem – wyjaśniłam. 

– Skąd wiesz na…

Zam sama go odsłoniła ogonem, tkwił do połowy w jej ciele. Czy hybrydy mogły używać rogów, które dawał im żółty kryształ tak jak my? Tuż nad nim faktycznie miała bliznę.

– To tylko kryształ – skomentował Pedro.

– Nie spodziewam się że wy… konie… to kiedykolwiek zrozumiecie – odpowiedziałam, już dysząc: – Lin?

– Czekajcie, nie możecie tak po prostu jej go zabrać – wtrąciła Rosita, zajmując miejsce obok Lin, spojrzała mi prosto w oczy: – Nie jest pierwszą która korzysta z kryształów, dotąd nie miałaś problemu by sama ich używać…

Wiedziałam co ma na myśli – wszyscy mieliśmy po jednym niebieskim krysztale w ciele, po tym co zrobił Mago, nie miałam innego wyjścia, poza tym użyłam też wcześniej innych kryształów.

– Podszywa się pod jednorożca… – Zabrakło mi tchu. Miałam dość tych wystraszonych, moim stanem, spojrzeń, Lin, Rosity, Komety, nawet Nievy. Lin już zaczęła przeszukiwać skąpą roślinność spod śniegu, w poszukiwaniu ziół. Nasz zapas skończył się wczoraj.

– Nie ma prawa posiadać rogu, ani go używać – dodałam.

– Bo ty tak zdecydowałaś? – zapytała Lin, kładąc uszy, pierwszy raz od dłuższego czasu się do mnie odezwała: – Nie twoja sprawa kto co nosi, ani jak się nazywa, dopóki nie krzywdzi tym innych ma prawo decydować kim chce być.

– Wiesz o kryształach więcej niż oni wszyscy… – powiedziałam do niej z żalem, nie ze złością, z opadniętymi uszami. Sądziłam że ona najlepiej mnie rozumie. 

– Przodkowie nie zabronili ich używać, daliby nam znak gdyby to im się nie podobało.

– Jaki? – zapytałam szczerze.

– Ty mi powiedz. Potrafią tylko milczeć, nigdy nie widziałam by skontaktowali się z jakimkolwiek jednorożcem. I nic nie zrobili gdy przeklęci po prostu zabili naszych bliskich. 

– Dlatego właśnie nie jesteś jednorożcem – odpowiedziałam ostrzej, okazując jej jawną wrogość, skoro ona nie zamierzała przestać okazywać jej mi: – Wiedziałabyś że mogą tylko bezradnie patrzeć, dawać wskazówki, to nasz obowiązek by ich czcić i chronić ich pamięć. Mój obowiązek – podkreśliłam, zapominając przez chwilę że ona nie jest i nie będzie jednorożcem.

– Mogę go zdjąć, Irutt, nie zależy mi… – wtrąciła Zam, podchodząc do mnie, na zgiętych nogach, nisko trzymając głowę, niemal sunąc brzuchem po ziemi, sprawiła że czułam się podle, jakbym się nad nią znęcała: – Jeśli pomożesz. Nie dosięgnę go rogiem. – Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami i uśmiechem, jakby chciała nim mnie uspokoić.

– Twoi rodzice noszą takie same, prawda? – zapytałam, owijałam ogon raz o jedną raz o drugą nogę, nie wiedząc jak mam się zachować. 

– Tylko tata.

– Przestań jej wszystko mówić – wtrąciła Lin, podchodząc do niej z boku: – Wstawaj – Trąciła ją w bok pyskiem: – Przed nikim nie musisz się kłaść.

Zam jęknęła zaskoczona, odsuwając się: – Jesteś zimna.

– To normalne, Linnir jest niebieskim koniem. – Z drugiej strony podeszła do niej Rosita.

– To jedna z ich cech – dodała Lin, jakby wcale nie mówiła o sobie. Wróciła do szukania ziół. Dotknęłam żółtego kryształu Zam, rogiem, traktując go swoją magią i łapiąc go ogonem, jak tylko oddzielił się od jej łopatki. Wiele się nie zmieniła, zniknął róg, a jej lewa przednia noga i prawa tylna była zakończona zwykłym końskim kopytem, zamiast racicą, jak dwie pozostałe. Odeszłam od grupy. Nieva poszła za mną. Reszta wdała się w pogawędkę z Zam, przedstawili się jej.

 “Chyba do nas nie dołączy?”, zapytała Nieva “Jest żałosna. Przypomina mi Rocio.”

– Zdecydowanie nią nie jest. – Odłożyłam kryształ, zmieniając się w wilka i biorąc się za wykopywanie dziury w śniegu, a potem twardej ziemi. Zerknęłam na Nieve, dotknęła kryształu, a on rozświetlił jej pysk słonecznym światłem. Nic jej nie przybyło, wygląda na to że jej przodkowie byli po prostu końmi. Zabrała gwałtownie głowę, jak zauważyła że ją obserwuje.

“Przyciąga prawda?”, zapytałam, delikatnie obejmując kryształ ogonem, już w swojej postaci “Choć nie wszystkich”.

– Zaczekaj! – zawołała Kometa pędząc do nas, zatrzymała się za mną z poślizgiem, obrzucając mi śniegiem tylne nogi i ogon: – Ivette mówiła że miałam skrzydła i coś o kryształach… Żółtym właśnie też i… Może to dzięki niemu? Gdybym mogła tak na chwilę, dosłownie sekundę zobaczyć…

– Jest twój. – Przyłożyłam go do jej klatki piersiowej, gdy zaświecił faktycznie wyrosły jej skrzydła, odskoczyła, wywracając się na śnieg, skrzydła zniknęły, choć i tak popatrzyła po sobie. 

– W ramach przeprosin – dodałam: – W końcu zmusiłam cię do uczestniczenia w mojej zemście.

Z jej chrap uciekało mnóstwo obłoczków pary wodnej, wpatrywała się na kryształ, który wciąż trzymałam w powietrzu.

– To naprawdę… – Poderwała się: – To niesamowite! Miałam skrzydła… Ja… Nawet je poczułam i mogłabym latać, prawda?

– Mogę cię nauczyć.

“Dlaczego dajesz jej ten kryształ?”, zapytała Nieva. 

“Z powietrza można zobaczyć znacznie więcej niż z ziemi, będzie mogła pomagać mi w patrolowaniu okolicy”, odpowiedziałam Nievie, to świetny powód tyle że nieprawdziwy, miejsce kryształu nie powinno być w ziemi, a w skupisku kryształów, ale ten został już i tak od nich oddzielony.

– Tylko że ten kryształ należy do… Tak jakby należy do Zammi, czy należał, nie powinnam…

– Wątpię że będzie o to zła.

– Nie chcę jej sprawiać przykrości, a jestem pewna że będzie jej przykro.


~*~


– Ja się cieszę że nie mam już rogu! – wykrzyknęła Zam w odpowiedzi, idąc obok Lin skocznym krokiem, towarzyszyła im Rosita i Pedro, zatrzymaliśmy ich z Kometą w drodzę nad jezioro: – Ciągle o nim zapominałam i zahaczałam nim o wszystko co tylko znalazło się tuż nad moją głową, był taki ciężki. Naprawdę mi go nie brakuje. – Uśmiechała się, cieszyła życiem.

Kometa odwzajemniła jej uśmiech, strzygąc uszami.

– Nie wygląda jakby było jej przykro – skomentowałam, dotykając ogonem boku Komety.

– W takim razie dlaczego nosiłaś kryształ? – zapytała Rosita.

– Tata chciał bym go nosiła, w ramach bezpieczeństwa, mnóstwo osób nas nienawidzi – odpowiedziała Zammi.

– Tak po prostu…? Za wasz wygląd, prawda? Często chodzi o wygląd – dodała Kometa.

– I o to że nigdzie nie pasujemy – dopowiedziała Zam: – Ani do koni, ani jednorożców, ja nie pasuje nawet do hybryd.

– Czyli… Nie będziesz miała nic przeciwko jeśli bym pożyczyła… Znaczy tak na stałe pożyczyła, twój kryształ, no wiesz, wzięła go…

– Jak Irutt ci go da, to czemu nie?

– Dlaczego…? – chciała zapytać Rosita. 

– Jakiego bezpieczeństwa? – wtrąciłam: – Przeklęci polują na jednorożce, a przynajmniej polowali, dopóki wszystkich, oprócz mnie, nie zabili.

– Ale zwykłe konie…

Przerwała jej Nieva, przybiegając do nas jakby coś ją goniło. Omiotła wszystkich wystraszonym spojrzeniem, nie patrząc im przy tym w oczy.

“Dokąd idziecie? Zostawiacie mnie?”, zapytała.

– Nad jezioro, jeszcze nie wyruszamy – odpowiedziałam jej, zmęczona już ukrywaniem tego co niepotrzebnie było tajemnicą.

– Czy ty… Porozumiewasz się z nią jakoś tak… Tak myślami? – zauważyła Kometa: – Bez dotykania? Dlatego czasami leżałyście sobie w ciszy?

– Tak, Nieva potrafi porozumiewać się ze mną telepatycznie, bez użycia rogu.

– I nic nam nie powiedziałaś – dodał Pedro: – Ile spraw by to ułatwiło.

– Nie trudno było się domyśleć, wystarczyło być spostrzegawczym – stwierdziłam.

“Coś ty zrobiła? Teraz będą mnie dręczyć.” Nieva oddaliła się nieco od nas, kładąc uszy.

– Ja ją usłyszałam – wtrąciła Zam, patrząc po reszcie: – Wy nie?

Pokręcili głowami w odpowiedzi.

“Tylko nie ona”, lamentowała Nieva

Zam spuściła głowę.

“Wszystkie hybrydy to potrafią?”, zapytałam jej wewnętrznym głosem, w nadziei że słyszy wyłącznie Nieve.

– Nie wiem, Irutt. Nigdy tego nie robiłam.

– Co do ciebie powiedziała? – zapytała jej Kometa.

– Czy inne hybrydy też słyszą czyjeś myśli.

– Wydaje mi się że część hybryd może mieć taką umiejętność – powiedział Pedro.

“Wolałam gdy słyszałaś mnie tylko ty.”, przyznała Nieva. Mi też podobało się że mogłam rozmawiać z nią zupełnie swobodnie i w tajemnicy przed wszystkimi.

– Przepraszam. – Zam zbliżyła głowę do ziemi. 

“Wątpię byś nauczyła się to kontrolować, teraz Zam nie powinna mnie usłyszeć, tylko ty. Zam, zgadza się?”, spojrzałam uważnie na hybrydę, wystarczył niewielki gest bym nabrała wątpliwości czy na pewno mam rację.

“Jak mam to zrobić?”

“Skup się na mnie, chcesz tylko mi coś powiedzieć, skoncentruj się.”

“Działa?”

“Słyszysz ją Zam?”

– Tak, przepraszam.

– Nie przepraszaj za coś na co nie masz wpływu – oznajmiłam, dodając wyłącznie do Nievy “Spróbuj jeszcze raz”.

“Nie jestem jednorożcem.”

– Czy wszyscy chcecie nim być? – zapytała Zam.

– Nieva nie chcę nim być, ani reszta, oprócz Lin – wyjaśniłam.

– Kometa, chodź na chwilę. – Odłączyłam się od reszty. Nieva poszła za mną i Kometą.

– Wiesz że idziemy po kryształ – powiedziałam.

– Ale… Wolałabym go nosić tak zwyczajnie, jak Pedro nosi swój naszyjnik, wiesz… I tak na wszelki wypadek zaczekać, zanim… Inni się dowiedzą – odpowiedziała półgłosem, przyspieszając kroku, zerkając nerwowo na niebieski kryształ tkwiący w jej łopatce. Czy przebiegło jej przez myśl że mogłam w każdej chwili wykorzystać to że to ja go tam umieściłam, jak zrobiłam to już wcześniej?

– Nie ma żadnego powodu byś to ukrywała, zresztą zapytają cię o to znowu, jak tylko sobie przypomną. A póki są zajęci możemy poćwiczyć.

“Co jeśli Zam słyszała wszystko o czym rozmawiałyśmy?”, zapytała Nieva.

“Sprawdzimy to.”


~*~


Kometa nie założyła kryształu, zamiast tego nosiła go wszędzie ze sobą w pysku trzymając za naszyjnik, dzięki czemu nie działał bezpośrednio na nią, pytając jeszcze kilkakrotnie Zam czy jej to pasuje.

Lin pierwsza postanowiła czuwać w nocy, mijałam ją, jako ostatnia wchodząc do jaskini, przysypanej śniegiem. Popatrzyłyśmy na siebie, pierwsza odwróciłam wzrok, a ona przeniosła spojrzenie na niebo.

Zam stała pośrodku jaskini, przeskakując wzrokiem po Pedro z Rositą, zasypiających razem, Komecie, śpiącej niedaleko ściany i Nievie także osobno, przytkniętej do ściany i lekko drżącej z zimna, przykrytej sporymi liśćmi, pewnie za sprawą Rosity.

– Irutt… – Zam ruszyła za mną: – Mogę z tobą spać? W nocy jest zimno.

– Chodźcie do mnie – zaprosiła nas Kometa. 

– Idź – powiedziałam do Zam.

Podbiegła do Komety. Ledwo się położyła, blisko jej boku, a się zagadały. Zasypiałam usadowiona dwa kroki od Nievy, słysząc jak szepczą między sobą, otuliłam się ogonem, ból sprawił że przebudziłam się kilka razy nim na dobre zasnęłam.


Przeklęci ścigali mnie przez nasz gęsty las, nie mogłam się w nic zmienić, wyskoczyłam na polanę, zastając wszystkich bliskich razem, żywych, bez żadnych ran, ani śladu choroby. Obejrzałam się, nie słysząc już tętentu kopyt. Odetchnęłam. Wszyscy patrzyli na mnie, zgromadzeni razem wokół… Dopiero jak mama z tatą i bracia się odsunęli mogłam zobaczyć ciała. Hemy, Troia, wszystkich przeklętych których zabiłam. Rodzina i przyjaciele patrzyli na mnie, nie mówiąc niczego, nic nie mogłam odczytać z ich pysków.

– Przepraszam… – wymamrotałam przez łzy: – Chciałam by cierpieli, za to co wam zrobili, chciałam was pomścić… Muszą za to zapłacić.

Zaczęli znikać, a ja zanurzać się w ciemność, coś ściągało mnie w dół, coraz głębiej i głębiej, zanurzyło brutalnie szpony w mojej klatce piersiowej i gardle.

Przebudziłam się, wciąż nie mogąc złapać oddechu, w mroku świeciły czyjeś bladoczerwone oczy, zwrócone prosto na mnie.

– Irutt? Czy ty…? – poznałam głos Zam. Dopiero wtedy udało mi się w końcu złapać oddech, ale kolejny był równie trudny. Oblał mnie zimny pot, przez ciało przechodziły dreszcze.

Lin nagle znalazła się przy mnie, położyła się na przeciwko.

– Nic się nie dzieje, Irutt, spokojnie, to był tylko sen. – Przytuliła mnie do siebie, ucisk w klatce piersiowej nieco zelżał, gdy usłyszałam bicie jej serca. Zatrzęsłam się w reakcji na jej lodowate ciało.

– Czy ona jest chora? – zapytała Zam.

– To tylko atak paniki, możesz zostawić nas same?

Atak paniki?

– Opuścili mnie… – wymamrotałam: – Moi bliscy… Zostałam zupełnie sama.

– Nie jesteś sama.

Nagle zrobiło mi się duszno i znów nie mogłam oddychać, Lin wyprowadziła mnie na zewnątrz, na widok śniegu, lepiej widocznego w mroku niż wnętrze jaskini nieco się uspokoiłam, wtuliłam się w nią, ściskając ogonem jej nogę.


~*~


– Śnił ci się koszmar – zapewniała Lin. Słońce już dawno wzeszło, tak długo mnie uspokajała, pozwoliła bym nie puściła jej nogi, ani na chwilę.

– Widziałam ich, dali mi znać że już za późno, to koniec… Nigdy ich już nie zobaczę, zniknę.

– Nieprawda, to tylko sen, obawiasz się tego, dlatego ci się to przyśniło.

– Nic nie da że się z tego wycofam. – Spojrzałam na nią zapłakanymi oczami: – Nigdy nie uwolnię się od zła.

– Uwolnisz, musisz w to wierzyć.

Śnieg zaskrzypiał, obejrzałam się, napotykając zmartwione spojrzenie Rosity.

– Wszystko dobrze, Irutt? – zapytała.

– Już jej lepiej – odpowiedziała za mnie Lin. Wcale nie czułam się lepiej. 

– Powinnaś odpocząć – spojrzałam w górę, na Linnir: – Zostanę z Rositą. – Puściłam ją, nie zabierając jeszcze całkowicie ogona. Dotknęła mojej szyi na pożegnanie, niemal musnęła ją wargami. 

– Co się stało? – zapytała Rosita.

Patrzyłam za Lin jak znika w jaskini. 

– Miałam zły sen, znak… – Zakasłałam, dodając dopiero aż mi przeszło: – Wiedziałam co mnie czeka decydując się na zemstę, ale nie byłam na to gotowa. – Rosita jeszcze nie wiedziała o czym mówię, ale wszystko zaczęłam jej wyjaśniać.


~*~


[Irutt]


Kometa wpatrywała się w swój cień na śniegu, trzymający w pysku kryształ. 

– Gotowa? – Zapytałam, stając obok niej, w postaci srokatej klaczy. 

– Szkoda że Ivette nie może mnie uczyć… Może… Nie, to byłoby zbyt dziwne i… Nie, nie mogę – Odwróciła głowę.

– Mam się w nią zmienić? – zgadywałam.

– Nie! – Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, cofając uszy, opadły jej zaraz potem, ruszyła do przodu, dodając ciszej: – To nie byłaby ona… 

Wzbiłam się w powietrze już jako jaskółka: – Najpierw musisz go założyć.

– Ostatnim razem robiłam to przy niej… – Obejrzała się na swój bok.

– Jakim ostatnim razem? – Machnęłam skrzydłami, utrzymując się na wysokości jej głowy.

– Pamiętam jak… – Uniosła głowę, strzygąc uszami: – Podarowała mi go i… Nie czułam wtedy własnego tyłu, całego, a ona… Bardzo się martwiła, bała… – Na jej pysku pojawił się wyraz skupienia, zmrużyła oczy, a następnie je zamknęła.

Bez pytania wróciłam do swojej postaci, dotykając rogiem jej czoła, w tym celu uniosłam się nieco na tylnych nogach, podpierając się ogonem. 


Skrzywiła się z niesmakiem, upuszczając kryształ, otrzepała. Takich obrazów nie spodziewałam się zobaczyć. Kometa wcisnęła pysk w przednie nogi.

– Co to było? – zapytałam.

– Przyszłość… – mruknęła, nagle unosząc głowę i patrząc na mnie z łzami w oczach: – To nie może się wydarzyć! Ja… Nie mogę jeść…

Zakryłam jej pysk ogonem, właśnie szła do nas Zam, dreptając po śniegu niemal tanecznym krokiem.

– Cześć, Kometa.

– Ty… Nie jesz mięsa prawda? Nie zjadłaś nikogo? – zapytała jej nagle Kometa.

Zam skurczyła się w sobie, uginając nogi jakby miała się położyć.

– Zrobiłaś to? – Kometa niemal na nią krzyknęła.

– Jadłam tylko to co przynosiła mama, nie wiedziałam że tak nie wolno, ale już od dawna tego nie robię, innym przeszkadzał mój zapach, więc zaczęłam jeść rośliny, jak wy.

– To nie jest mutacja, masz kły po matce – stwierdziłam. Zam przytaknęła, położyła się, z spojrzeniem utkniętym na swojej przedniej racicy i kopycie.

– No nie wiem, wyglądała normalnie… – mruknęła.

– Nosiła pomarańczowy kryształ? – zapytałam.

– Tak, w ogóle go nie ściągała. 

– Co teraz będzie? – spytała Kometa: – Czy to musi się wydarzyć? A może… Mogę to zmienić, jakoś…

– Dla mnie wyglądało to jak wspomnienie… – przyznałam. 

– Ale… To przecież się nie wydarzyło. I… Ivette miała te sny że jesteśmy razem, a potem się spotkałyśmy… 

– Albo ta rzeczywistość nie jest jedyną – zgadywałam. Kometa się wzdrygnęła i otrzepała, kręcąc głową, cofnęła się o krok, a sierść na grzbiecie Zam lekko się uniosła, patrzyła na nas zaciekawiona.

– A jeśli to jednak jest przyszłość? – zapytała Kometa, odsuwając od siebie żółty kryształ kopytem: – Bo jakbyś miała rację to… Mogłybyśmy spotkać siebie? Co miałabym sobie powiedzieć po tym co zrobiłam?

– Ja bym sobie wszystko wybaczyła i miałabym kogoś kto doskonale by mnie rozumiał – dodała Zam.

– Lepiej skupić się na tym co dzieje się tu i teraz – powiedziałam: – Chcesz bym nauczyła cię latać czy nie? – Zerknęłam na żółty kryształ, przenosząc spojrzenie na Kometę.

– A jeśli coś ci się stanie? No wiesz… Twoje płuco…

– Chodź. – Zmieniłam się w orłosępa, jest wystarczająco silny by ją w razie czego skorygować.


~*~


Kolejny raz obkręciła się w powietrzu, składając do połowy skrzydła, odepchnęłam ją od drzewa, by nie zahaczyła nimi przy ich rozkładaniu.

– Zrobiłaś to specjalnie – skomentowałam, mój oddech znów stał się płytszy.

– Bo świetnie się bawię – przyznała przepełnionym ekscytacją głosem: – Nie rozumiem dlaczego Ivette tak niechętnie lata… 

– Stój! – ostrzegłam ale było już za późno, wleciała w koronę drzewa, jakby zapomniała że nie jest w tym momencie orłosępem, jak ja, tylko pegazem. Zresztą sama miałabym problem poruszać się swobodnie w gąszczu gałęzi w tej postaci. Zmieniłam się w jaskółkę, nurkując za nią. Gałęzie ugięły się pod jej ciężarem, na szczęście nie próbowała z nimi walczyć, wypadła z korony drzewa, dzięki szybkiemu machnięciu skrzydłami utrzymała się w powietrzu, zataczając spiralę wokół pnia i niezdarnie lądując na ziemi, choć i tak poszło jej zbyt dobrze jak na pierwszy raz. Złożyła skrzydła, próbując dosięgnąć naszyjnika zębami, odrywała przy tym skrzydła od boków.

– Pamiętasz coś z tego jak Ivette cię uczyła? – zapytałam, wracając do swojej postaci.

Przytaknęła, z łzami w oczach. Pomogłam jej z kryształem, ściągając go ogonem, zwiesiła głowę. Tak szybko zmienił jej się nastrój.

– Powinnam była pójść do niej… – Uszy jej opadły, a głos się łamał.

– Prosto do Meike?

– Tęsknie za nią, coraz bardziej i bardziej… Skrzywdziłam ją. – Uniosła głowę, patrząc mi w oczy, szeroko otwierając przy tym swoje, jakby nagle sobie coś przypomniała.

– Przestań, to ona cię skrzywdziła. – Dotknęłam jej boku ogonem, wciąż ściskając w nim kryształ. Zaczęło robić mi się duszno i znów nie mogłam porządnie odetchnąć.

– Zmęczyłam cię, prawda? To moja wina…

Położyłam się na ziemi by trochę ulżyć sobie w bólu, stawał się coraz ostrzejszy. Oblał mnie pot. Chwilami nie mogłam złapać tchu. 

– Pójdę po… Po kogokolwiek… – Ruszyła w przód by równie szybko zawrócić: – Zaczekaj… I… Po prostu zaczekaj. – Pobiegła. 

Popłakałam się z bólu, zwijając się w śniegu w kłębek, próbowałam wstrzymywać sprawiający jeszcze więcej bólu, duszący kaszel, ale nie zdołałam go powstrzymać.


⬅ Poprzedni rozdział


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz