piątek, 19 stycznia 2024

– Spotkanie –


[Irutt]


Zmieniłam się w Karyme, cofając lód, który niemal dosięgnął Lin. Karyme uderzyła o ścianę, przetarła sobie bok, uciekając wzdłuż niej, potem drugi, biegła w tą i z powrotem zbyt blisko ścian, aż pokryły się jej krwią. Rosita już do niej ruszyła. Lin doskoczyła do nich jednym susem. Rosita ją odepchnęła, z ziemi wyrósł lodowy kolec, drasnął ją w bok. Krzyknęła. Poleciałam do Karyme już w postaci Ivette, odcięłam jej drogę ucieczki skrzydłami. Osunęła się na ziemię, zastygając w bezruchu, z szeroko otwartymi oczami, jej dolna warga drżała jakby próbowała coś powiedzieć.

– Czy możesz mi powiedzieć co jej zrobiłaś?! – Pedro ruszył w stronę Lin. 

– Nic. – Spojrzała mu prosto w oczy: – Chciałam ją uspokoić.

– Nie powiesz mi że boi się ciebie bez powodu.

– Nawet jej nie znam.

– To nie wina Linnir – wtrąciła Rosita. Podeszła do mnie, cała się trzęsąc, uniosłam skrzydło, by mogła ułożyć się przy Karyme.

– Karyme? Co się stało? – zapytała: – Karyme… – Trąciła ją w łopatkę: – Słyszysz mnie?

– Jest w szoku. – Lin zbliżyła się do nas: – Potrzebuje czasu by się otrząsnąć. – Chciała jej dotknąć, ale Rosita natychmiast się poderwała i ją jej zasłoniła.

– Sama opatrzysz jej rany? – zapytała Lin.

– Tak, lepiej sama to zrobię.

– Rosita ma moc, dzięki której może przywołać rośliny. – Wróciłam do swojej postaci. Rosita od razu przywołała wodę, która obmyła boki Karyme, a potem otuliły ją liście dokładnie przykrywając jej rany.

– Obwiniacie mnie za to co się stało? – Lin popatrzyła po wszystkich: – Jeśli mnie tu nie chcecie, mogę odejść.

– Karyme po prostu… Jest chora – przyznała cicho Rosita, zwieszając głowę: – To nie twoja wina, Linnir.

– Ale mam odejść?

– Nie, przestań. Wybacz że tak na ciebie naskoczyłem – powiedział Pedro.

Nieva zakasłała. Podeszła osowiała do jeziora, wyglądała jakby nie spała kilku nocy, choć odpoczywała przez cały czas. Przy każdym kroku sprawiała wrażenie jakby miała się za chwilę przewrócić, tak chwiejnie stawiała kopyta. Znów zakasłała, pomrukując przy tym z bólu, woda wyleciała jej z pyska. Pedro zajął się przygotowaniem papki dla niej. Lin podeszła do Nievy, która właśnie wróciła, kładąc się i znowu kaszląc. Przyglądała jej się uważnie, może trochę zbyt natarczywie.

“Niedobrze mi, chcę spać” tylko ja mogłam usłyszeć słowa Nievy, skuliła się, zaciskając oczy, widziałam jak usiłuje zasnąć. Wszyscy na nią patrzyli, oprócz Karyme.

“Co ci jest?”, zapytałam.

Pedro przyniósł dla niej jedzenie, odstawiając je w połówce kokosa tuż obok. Popatrzyła na nie łapczywie, zmęczonymi oczami, przełykając ślinę, szybko odwróciła głowę.

– Jeśli cię boli, przygotujemy zioła – powiedziałam.

– Zajmę się tym – dodała Lin, do niej.

Nieva zaczęła jednak jeść, zlizując papkę z grymasem bólu na pysku. Jęknęła, przerywając w połowie, wcisnęła pysk w przednie nogi, zaciskając oczy.

“I tak żadne nie pomagają.”

“Powinno być już lepiej, może źle się zrasta…”, zastanawiałam się.

Lin pochyliła głowę, oglądając jej żuchwę z bliska.

“Weź ją ode mnie.” Nieva się odsunęła, kasłając.

– Pedro. – Lin podeszła do niego, ledwie zdążył odstawić kolejną porcję jedzenia: – Mogę zobaczyć twoją żuchwę? 

– Nie ma sprawy. – Uniósł podbródek: – Mów jak się ustawić.

– Chyba powinniśmy związać jej pysk – powiedziała zamyślona Lin.

– Chyba? – Jeśli nie wie jak jej pomóc nie powinna zgadywać.

– Powiedzmy że szybko się uczę.

– Ale pewna nie jesteś? – tym razem odezwał się Pedro.

Zerknęła na swoje rany: – Wiem że złamane kości powinny trafić na swoje miejsce by prawidłowo się zrosnąć. Każdy to wie.

– Czy nie łatwiej nastawić złamaną nogę niż żuchwę? – podsunęłam. Pamiętam jak Nattu złamał sobie nogę, nauczył się poruszać na trzech, wspierał się za pomocą ogona, ale nie mógł być tak aktywny jak zwykle, więc przez całe miesiące ciągle marudził, dopóki się nie zrosła.

– No co ty? Złamana noga oznacza śmierć – powiedział Pedro: – Powolną i w męczarniach.

– Dla koni – podkreśliłam.

Lin patrzyła na niego wystraszona, zakrywając jedną z przednich nóg drugą: – I nie da się nic zrobić?

Pierwszy raz nie próbowała udawać że jest kimś innym.

– Niestety, trzy nogi nie są w stanie utrzymać naszego ciężaru, a leżeć nie możemy zbyt długo. Nie wiesz tego? – zapytał niedowierzająco Lin Pedro.

– Spędziłam mnóstwo czasu z jednorożcami… I nigdy nie interesowałam się zbytnio końmi.

– Związanie pyska Nievy by przytrzymać żuchwę tam gdzie powinna się znajdować może zadziałać, powinniśmy spróbować – powiedziałam.

Lin po prostu wyszła, rzucając szybkie: – Za chwilę wrócę.

– Linnir, na zewnątrz jest teraz za ciepło – zawołała za nią Rosita, ale ta nie posłuchała. Wbiłam racice w podłoże, patrząc jak jej niebieski ogon, w granatowe pasemka znika w ciemnościach tunelu. Miała już dość poparzeń od słońca.

– Pójdę z nią, poradzicie sobie z Karyme?

Rosita mi przytaknęła. Pedro westchnął, pewnie nie pocieszony tym że znów opuszczam bezpieczną w jego mniemaniu kryjówkę. Tak naprawdę nigdzie nie było bezpiecznie.

Pomknęłam przez tunel jako jaskółka, zamierzając ją dogonić, wciąż byłam jej dłużna za uratowanie życia.


~*~


Lin trzepnęła kilka razy ogonem, aż udało jej się zakryć nim grzbiet, choć przy najmniejszym jej ruchu i tak opadł z powrotem. Unosiła się nad nią lekka mgiełka, odchodząca z jej ciała, mimo że kryła się w cieniu drzew.

– Nie jesteś jednorożcem – skomentowałam, lądując przy niej od razu z jaskółki zmieniłam się w Karyme i pokryłam ją cienką warstwą szronu: – Musisz na siebie uważać. 

Szła dalej w milczeniu, z pochyloną głową, przeglądając nisko rosnącą roślinność.

– Mówiłam ci że Rosita może przywoływać rośliny, nie mają leczniczych właściwości, ale nadadzą się do przytrzymania złamanej żuchwy.

– Niech tylko zetknie się z niebieskim kryształem, a te rośliny znikną – skomentowała Lin. Zerwała zioła, podając mi je i krzywo na mnie patrząc, podrzuciła sugestywnie głową, gdy ich od niej nie wzięłam. Zrobiłam to niechętnie, pewnie chciała bym się zamknęła, z pełnym ziół pyskiem nie łatwo było mi mówić, w przeciwieństwie do koni, one opanowały to niemal do perfekcji. Wróciła do poszukiwań. Odłożyłam na moment zioła, zrywając parę pnączy, zbyt słabych by się do czegoś nadać, więc dość szybko je porzuciłam.

– Przed chwilą zdawałaś się to rozumieć – powiedziałam, zignorowała mnie, szeleszcząc roślinami, choć z łatwością mogła je zrywać ciszej: – Przestań się na mnie boczyć. To fizycznie niemożliwe byś została jednorożcem. Nie moja wina że nie potrafisz siebie zaakceptować, taką jaką jesteś.

– Chciałam tylko mieć rodzinę. – Odwróciła się do mnie, kładąc uszy i wbijając we mnie pełne żalu spojrzenie: –  Ale wy ciągle dajecie mi do zrozumienia że nie pasuje do was, bo nie mam rogu.

– Nic takiego nie powiedziałam.

– Nie pozwoliliście mi nawet z wami zostać, choć widzieliście jak inne konie mnie traktują. – Odbiła się przednimi kopytami, obracając gwałtownie, snop słonecznego światła przebijający się przez korony drzew padł na jej grzbiet, który wyglądał jakby zaczął dymić.

– Najlepiej obwinić kogoś kto nie ma z tym nic wspólnego. – Osłoniłam ją niechętnie skrzydłem, zmieniając się w pegaza. Odwróciłam urażona głowę jak tylko spojrzała na mnie. 

– Przepraszam, chciałam to z siebie wyrzucić, a ty zachowujesz się chwilami podobnie do mojej rodziny. – Zawróciła, biorąc zioła, które zostawiłam, wzięłam je od niej. Zabrała się za dalsze poszukiwania.


[Pedro]


Rosita trwała przy Karyme i nie chciała by ktokolwiek się do nich zbliżał. Nie podobał mi się fakt że nie zajęła się jeszcze swoją raną, niby drobną i nie powinno się nic stać, ale i tak lepiej ją obmyć. 

Wróciła Linnir, z sporym zapasem ziół w pysku i z grubymi, długimi, łodygami na grzbiecie. Jak mogła znieść taki ból? Przecież miała grzbiet cały w oparzeniach. Podniosłem się.

– Pomogę ci. 

– Nie, dzięki. – Lin się odsunęła, upuszczając zioła.

– Bez przesady, nosić coś na poparzonym grzbiecie to już znęcanie się nad sobą. – Wziąłem łodygi, nie pytając o zgodę. Złapała za nie, wyszarpując mi je.

– Nie chcę waszej pomocy – Wsadziła je z powrotem na grzbiet i nawet się nie wzdrygnęła. Ruszyła do Nievy, biorąc po drodzę też zioła. Irutt przybyła dopiero teraz, z równie sporym zapasem, jakby Linnir postarała się by nie miała jak jej pomóc nieść te pnącza.


[Irutt]


– Ma zakażenie? – spytałam. Lin papką z ziół wypełniła każdą z ran sparaliżowanej strachem Nievy, ona jej nie pytała, ani nie podchodziła do niej z ostrożnością, jej ruchy były pewne i stanowcze. Skupienie obecne na jej pysku, sprawiało wrażenie jakby niczego innego nie zauważała wokół, ale ja wiedziałam że słyszy, jej własne uszy ją zdradziły, gdy jedno na dźwięk mojego głosu nastawiła w moją stronę.

– Nie, po prostu po tych ziołach się lepiej zagoją – odpowiedziała niechętnie Lin, sięgnęła po znalezione przed siebie mocne i długie łodygi, z których zerwała uprzednio liście. 

“Zostawcie mnie…”, błagała Nieva.

“Inaczej ci nie pomożemy, jakoś to zniesiesz”, odpowiedziałam jej telepatycznie. Lin próbowała otoczyć jej pysk pnączami, zatrzymała się przed nastawianiem jej żuchwy, spojrzała na mnie niepewne.

– Zmienię się w Thais, jej telekinezą w parę sekund zwiąże jej pysk, a ty nastawisz żuchwę.

– Zgoda. 

“Nie…”, Nieva pokręciła głową.

– Zaboli, może nawet mocno, ale potem będzie lepiej – powiedziałam do niej.

– Nie będzie bolało, dam ci coś naprawdę silnego na ból. – Lin podsunęła jej drugą z papek. A więc wcześniej wcale nie próbowała zrobić tego sama, zaplanowała to całe przedstawienie by nie musieć prosić o pomoc. Teraz unikała mojego wzroku zdając sobie sprawę że odkryłam jej małe bezsensowne oszustwo. 


~*~


– Bierzesz te same zioła, które dałaś jej. – Położyłam się obok Lin przy wejściu, pilnowała tunelu.

– Nie biorę żadnych ziół, przyzwyczaiłam się.

– Do bólu nie da się przyzwyczaić.

– Nie wszyscy potrafią. – Podniosła się, kładąc nieco dalej ode mnie. Co takiego znów zrobiłam? Żaden bliski mnie tak nie traktował jak ona. Jak mogła kiedykolwiek mieszkać z jednorożcami? Wróciłam do Nievy, ale jej również nie mogłam dotknąć, ułożyłam się niedaleko, sama, zwijając się w kłębek i otulając ogonem.

Kometa położyła się obok: – Brakuje mi… Tego uczucia gdy ktoś jest obok kiedy zasypiasz, wiesz… – szepnęła: – Ostatnie dwie noce spałam z Ivette i… W wąwozie często spałam sama, ale jak już poznałam jak to jest to strasznie mi tego brakuje, lubię gdy ktoś jest obok…

– Dzięki – mruknęłam, przywierając do jej boku.

– Ale za co? – zapytała ucieszonym tonem: – Co zrobiłam?

– Też nie lubię spać sama. – Podniosłam głowę patrząc na nią. 

Uśmiechnęła się do mnie: – Czyli chcesz powiedzieć że mnie lubisz? I konie nie są takie złe, prawda? No niektóre są.– Zerknęła na ścianę: – Ale nie wszystkie…

– Przepraszam za to. – Spojrzałam na jej ranę na szyi, po krysztale.

– Nie przejmuj się tym, już dawno ci wybaczyłam i jestem pewna że Nieva zrobiła to samo.

– Co do niej nie możesz być nigdy pewna.


[Rosita]


Karyme się poruszyła, od razu się przebudziłam, zresztą nie spałam zbyt głęboko, za bardzo marzłam obok niej, choć starałam się ze wszystkich sił by nie odczuła że mi to przeszkadza, najlepiej byłoby gdyby nie przeszkadzało, ale nie miałam na to żadnego wpływu.

– Już ci lepiej? – zapytałam szeptem, wszyscy zasnęli, oprócz Linnir, zasłoniłam ją Karyme, wstając. 

– Thais… Lek… – wydukała.

– Co ci podowała?

– Fioletowe… Wiele ziół… – Wcisnęła pysk w przednie nogi, czułam że się boi, prawdopodobnie niechcianych słów, albo kolejnych omamów.

– Co jej dolega? – zapytała Linnir, idąc do nas.

– Proszę cię, nie podchodź do niej. – Wyskoczyłam jej naprzeciw, próbując dalej przysłaniać widok Karyme.

– A jeśli mogę pomóc?

– Ma omamy i lęki, poza tym… – szepnęłam. Obejrzałam się na Karyme, powinnam poprosić ją o zgodę, zanim powiem o jej dolegliwościach. Rozglądała się po jaskini, ciągle zasłaniając się grzywą: – Czasem mówi słowa, których nie chce wypowiadać… – dodałam ciszej.

– Przez to że Mago używał na niej swojej mocy?

– Nie wiem… 

– Irutt mogłaby spróbować zajrzeć do jej głowy, zrobiłaby to bezboleśnie jeśli Karyme by zasnęła. – Linnir ruszyła w stronę naszego zapasu ziół, nie przejmując się tym że Karyme wszystko słyszała: – Dam ci odpowiednie zioła.

– Irutt teraz śpi.

A Karyme nie jest głupia, dobrze wie że mówiła o niej, czułam wyraźnie że przejęła się słowami Linnir.

– Obudźmy ją, po co inni mają wiedzieć? – Linnir odłożyła już kilka łodyżek potrzebnych ziół. Przecież wszyscy widzieli co się stało. Zresztą dlaczego Karyme ma się wstydzić i ukrywać swoją chorobę? Nikt z nas nie będzie jej oceniał i odrzucał z tego powodu.

– To w niczym nie przeszkadza, ufam reszcie, zaczekajmy do rana. – Wróciłam do Karyme, starała się schować, jeszcze bardziej niż zwykle, już miałam do niej coś powiedzieć, kiedy Linnir znów się odezwała.

– Powinna to zrobić jak najszybciej, zanim dojdzie do tragedii. – Spojrzała sugestywnie na draśnięcie na moim boku. 

– To, to… – wydukała Karyme.

– Nic się nie stało, nie przejmuj się tym – szepnęłam, dodając do Linnir: – Wiesz że musisz sama ją obudzić?

– To ja…? – wymamrotała Karyme.

– Pomożemy ci – obiecałam. 

– Zjedz to. – Lin bezpardonowo podała Karyme zioła, która cała zesztywniała, wpatrując się w nią, mimo że oczy przysłaniała jej cały czas grzywka.

– Mówiłam… – urwałam, bo Linnir już podeszła do Irutt. Sięgnęła do niej pyskiem i zanim ją dotknęła ta już otworzyła oczy.

– Sprawdzisz Karyme? – zapytała Linnir, odsuwając się. Irutt podniosła się ostrożnie by nie zbudzić Komety, zbliżyła się czujnie do Karyme. Zioła zadziałały w kilka chwil. 

– Co się stało? – Irutt przyłożyła róg do jej czoła, odgarniając nieco grzywkę. Zauważyłam ślady łez na policzkach Karyme. Irutt odskoczyła, a z chrap Karyme pociekło trochę krwi.

– Mago. – Wyprostowała się, nastawiając uszy, unosząc pozostałość ogona i szerzej otwierając oczy, patrzące prosto na mnie: – Wie gdzie się ukrywamy. Musimy uciekać! – Ruszyła ku reszcie, trącając ich po kolei: – Pospieszcie się!

Wymieniłyśmy się z Linnir zaskoczonymi spojrzeniami.

– Co jest? – Pedro uniósł pierwszy głowę, mrugając. Nieva poderwała się gwałtownie, patrząc w stronę Irutt z wyrzutem że ta ją dotknęła.

– Irutt? Co się dzieje? – Kometa też już wstała, otrzepując się.

– Jeśli czekają z zasadzką krzyknę. – Linnir wbiegła do tunelu.

– Stój! – wrzasnęła na nią Irutt, nie kryjąc przy tym złości.

– Mago użył mocy na Karyme – wyjaśniłam reszcie: – Zna drogę do naszej kryjówki.

– Nie wierzę. – Pedro spróbował szybko wstać, podbiegłam do niego, pomagając mu. 


– Polecicie na moim grzbiecie, zmienie się w gryfa – oznajmiła Irutt, patrząc po wszystkich: – Musimy dostać się na zewnątrz, tą lub inną drogą.

Linnir przybiegła z powrotem.

– Jeszcze ich nie ma.

– Szybko! – Irutt przebiegła przez jaskinie, przy Karyme zmieniła się w niedźwiedzia, biorąc ją na grzbiet, minęła nas dostając się do tunelu. Linnir pozbierała na szybko zioła. Ja też zabrałam kilka i Pedro zdecydował się parę ponieść z Kometą.

– Przepraszam, wtedy chciałam tylko uspokoć Ivette, nie myślę tak o tobie – przyznała Kometa, patrząc w oczy Nievie, napiętej, z ogonem wciśniętym w zad i unikającej jej spojrzenia: – Mogę pomóc ci iść?

Siostra pokręciła głową, ruszając przed siebie o własnych siłach. Pomogłam iść Pedro, wciąż kulał, weszliśmy razem z Kometą do tunelu, podążając za Nievą. Linnir ruszyła za nami. Wkrótce przyspieszyliśmy do kłusu. 

– Muszę mieć dość miejsca by zmienić się w gryfa – powiedziała Irutt, jak tylko znaleźliśmy się przy niej, na zewnątrz.

Linnir zatrzymała się gwałtownie, zrobiła krok do tyłu.

– Linnir, wszystko dobrze? – zapytałam, oglądając się na nią.

– Oczywiście że tak – odpowiedziała takim tonem jakby była na mnie zła o to pytanie. Czułam że się boi. Trzepnęła łbem: – Pobiegnę sama.

– Upartość to twoja główna cecha, co? – odezwał się Pedro.

– Gryfy są zbyt ciepłe, nie przeżyłabym tego. Nadążę za wami z łatwością. 

– A jak trafimy na coś czego nie da się przebiec? – zapytała Irutt: – Poduszeczki gryfa nie są takie ciepłe, mogę trzymać cię w łapach.

– Nie, nie możesz.

Irutt odeszła od nas na spory dystans i zmieniła się w gryfa, z wciąż tkwiącą Karyme na jej grzbiecie, rozłożyła dla nas skrzydło, kładąc się z lekkim wstrząsem ziemi. Linnir została. Nieva weszła ostatnia, kładąc się na tyłach grzbietu gryfa, z grymasem na pysku, jakby położyła się na kolcach jeża. Przytwierdziłam wszystkich pnączami. Irutt uniosła się najdelikatniej jak potrafiła, a i tak podmuchy jej skrzydeł, zakołysały drzewami. Linnir rzuciła się do biegu, Irutt  złapała ją w przednie łapy, wzbijając się wysoko ponad drzewami, które przypominały teraz wielkością źdźbła trawy.


[Irutt]


Lin najpierw się spięła, na ułamek sekundy, potem zawisła jakby jej mięśnie zwiotczały. Czułam jej szybko bijące serce. Zadarła głowę, patrząc mi wyzywająco w oczy, gdzieś w tym spojrzeniu krył się jednak lęk. Musi ją boleć całe ciało, dotykałam w końcu jej ran i oparzeń.

Mijaliśmy las za lasem, łąki i góry, pustkowia, rzeki. Ciężkość reszty grupy powoli dawała mi się we znaki, mięśnie zaczynały słabnąć i boleć, ale jako gryf mogłam przemierzać większe odległości niż jakikolwiek koń. Lin, miałam nadzieję że tylko przysnęła. Schłodziłam ją w najbliższym stawie. Otworzyła nagle oczy i zaczęła krzyczeć, szarpać się jakbym zdzierała ją ze skóry – niemal wyleciała mi z łap, prawie też wysunęłam szpony – po czym znów straciła przytomność. 


~*~


Temperatura Lin niebezpiecznie podskoczyła, u zwykłych koni wciąż byłaby zbyt niska, ale ona już zachowywała się jak w gorączce. Walczyła z nami, zbyt słaba by zrobić komukolwiek krzywdę, z wyjątkiem siebie samej. Po raz kolejny pokryłam ją szronem, w postaci Karyme. Słońce górowało na niebie, a w pobliżu nie rosło ani jedno drzewo, otaczała nas wyschnięta na wiór trawa, rosnąca niemal po horyzont. Wybrałam zły kierunek, nie znałam tych terenów.

– Linnir, spokojnie, to tylko my… – próbowała ją uspokoić Rosita. Lin szamotała się, zadając niecelne kopnięcia. Otworzyła sobie jedną z ran, brocząc ziemię krwią.

– Przytrzymajcie ją mocniej, spróbuję do niej dotrzeć. – Wróciłam do swojej postaci. Przykładając do jej czoła róg, jak tylko przycisnęli ją mocniej do ziemi. Do moich uszu dotarł dźwięk rozrywanego ciała, przestrzeń wypełnił gryf, cały w krwawiących ranach, a Lin tkwiła pod jego łapą, jeden ze szponów zagłębił się w jej ciało, a z rany wylała się krew.

– Lin! – Przecisnęłam się do niej, po chwili wskoczyłam na miejsce gryfa, rozmył się: – To tylko przywidzenia, masz gorączkę, musisz się uspokoić.

– Nie zostawiaj mnie… – Przebrała kopytami, wijąc się na grzbiecie.

– Jestem tuż obok. – Zabrałam róg z jej czoła i zniknęłam z jej umysłu. Złapałam ogonem za jedną z jej tylnych nóg, udając że to ogon innego jednorożca: – Jestem tutaj.

Mój ogon… Odrósł szybciej w postaci gryfa niż aksolotla – już do połowy dawnej długości – co oznaczało że gryfy także mają zdolności regeneracyjne.

Lin ułożyła się na boku, powoli zapadając w sen, kilka razy jeszcze na mnie spojrzała, kiedy powieki jej opadały. Nie wiedziałam tylko co dokładnie widzi, czy przypadkiem nie dręczyły ją obrazy spowodowane przez gorączkę.


~*~


Noc nie przyniosła wcale więcej chłodu. Wszyscy zasnęli, czuwałam nad nimi i Lin, w postaci Karyme, przy okazji chłodziłam ją nie tylko mocą, ale i sobą, w jaskini zrobionej z ogromnych liści, które przywołała wcześniej Rosita by osłonić Lin przed słońcem. Lin nagle podniosła głowę otwierając oczy.

Wróciłam na chwilę do swojej postaci. Zamrugała, trzepnęła łbem, już całkiem się wybudzając.

– Irutt…?

Sięgnęłam ogonem po zioła na ból, odkładając je tuż przy chrapach Lin.

– Czego ode mnie chcesz? – Spuściła na nie podejrzliwy wzrok. Mój ogon nie wywołał u niej żadnego zdziwienia, reszcie musiałam tłumaczyć co się stało. 

– Byś poczuła się lepiej, mam u ciebie dług.

– Ach. Już o tym zapomniałam. – Odsunęła zioła pyskiem: – Mówiłam ci że jestem przyzwyczajona do bólu.

– Jesteś nieznośna. – Wstałam, kładąc uszy i zakręcając końcówkę ogona: – Przestań robić z siebie ofiarę – powstrzymałam się od krzyku, pamiętając że inni śpią.

– Właśnie nie robię z siebie ofiary, każdą swoją potrzebę staram się sobie zapewnić sama. Ale skoro jestem dla was ciężarem…

– Leż – zagroziłam, jeszcze zanim zebrała się do wstania: – Nie jestem potworem, mszczę się tylko na tych którzy naprawdę nas skrzywdzili.

– Już spłaciłaś swój dług, uwolniłaś mnie od przeklętych, a teraz uratowałaś mi życie, nie musisz nic więcej robić.

– Chciałam ci pomóc, nie dlatego że powinnam. Każdy czasami potrzebuje pomocy.

Zamilkła, oglądając w zamyśleniu listki ziół. Ułożyłam się obok, grzbietem do niej, zwijając się w kłębek. Moje serce pognał nagły strach. Jednorożce już dawno by mnie porzuciły po tym co zrobiłam, czy Lin próbuje zrobić to samo? Dlatego tak mnie traktuje, bo jestem zła?

– Wydawało mi się że słyszę głos Neeri… – Przerwała ciszę, obejrzałam się na nią: – Jakbym zapomniała że widziałam ją martwą. – Położyła uszy.

– Była jednorożcem? – spytałam.

– A przeklęci ją zabili.

Odruchowo złapałam jej ogon swoim ogonem, obie przeżyłyśmy ten sam ból, spojrzała mi w oczy z łzami w swoich.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Chciałam cię wesprzeć… – Zabrałam ogon, otaczając się nim, zmieszana, wciąż ją dotykałam, bo leżałam tuż obok. Jeśli jej to przeszkadza powinna sama się odsunąć. 

– Nie to Irutt, dlaczego zabiłaś? Czy nie szlachetność jest istotą bycia jednorożcem? Czy nie ona czyni was tym kim jesteście? 

Spuściłam wzrok, nagle trudniej było mi oddychać. Starałam się odegnać każde wspomnienie, w którym kogoś zabiłam. Wystarczyło że podczas snu nie raz dręczyły mnie koszmary.

– Nie zabijaj nikogo więcej, jeśli to nie jest bronienie kogoś lub samoobrona.

– I tak jest za późno.

– Nie, nie jest – powiedziała ostrzej: – Wiem że inne jednorożce odrzucają te które zagubiły się w mroku, ale ja postanowiłam dać ci szansę. Zemsta tylko cię wyniszcza. 

– Zabili wszystkie jednorożce, oprócz mnie, może zemsta faktycznie jest głupotą, ale to jedyne co mi zostało.

Lin zamknęła oczy, zwieszając głowę, jakby właśnie się poddała, odsunęła się ode mnie. 

– Myślałam że obraziłaś się o imię – dodałam.

– Nic więcej się nie liczy? Zależy ci tylko na zemście?


[Ivette]


– To dla dobra stada, córko. Nie minie dzień, a ty znów zapomnisz co działo się kilka lat wstecz. Musisz zrezygnować. Ivette jest już gotowa by zająć twoje miejsce. – Meike stała prosto, z idealnie ustawionymi nogami, patrząc w oczy mojej matce, która dorównywała jej postawą i nawet nie mrugnęła, ani razu podczas tej rozmowy, jakby zupełnie jej na tym nie zależało. Tkwiłam z tyłu. Przez Meike matka stała się zupełnie bezużyteczna, nie chciała zrezygnować, więc Meike znów wymazała jej pamięć. Zostałam sama.

– Ivette. – Przywołała mnie do siebie, jeszcze bardziej obca niż wcześniej. Dotąd to do mnie nie docierało. Teraz serce zadudniło mi w piersi, stanęłam przed matką, zajęłam miejsce Meike, która odeszła na bok.

– Ufam że sobie poradzisz i godnie zajmiesz moje miejsce. – Matka wpatrywała się we mnie z powagą.

– Oczywiście – odparłam bez zawahania. 

– Gdybyś potrzebowała rady, bądź pomocy możesz zawsze się do mnie zwrócić.

Przytaknęłam, wiedząc że ona mi nie pomoże. W niczym, bo wiedziałam teraz więcej od niej. Ruszyłam za nią na wzgórze, zawołała rżeniem stado, a gdy wszyscy gromadzili się na dole zapytała:

– Naprawdę tego chcesz? Jesteś jeszcze młoda, mogłabyś…

– Tak, matko. – Nie miałam już nic do stracenia, poza tym do tego właśnie dążyłam przez całe życie. Kometa uciekła wraz z resztą, nie mogłam się z nią nawet skonfrontować. Nie miałam ochoty się na niej mścić, bo to głupie uczucie wcale nie minęło, nie chciałam jej krzywdzić, mimo że zasłużyła. Wciąż śniły mi się nasze wspólne chwile, które teraz stały się koszmarem, nigdy nie będę mogła tego mieć.

– Czas aby Ivette zajęła moje miejsce – przemówiła matka do stada, które ledwo kojarzyła.

– Czy coś się stało, pani? – zapytała Hirini: – Jesteś chora?

– Uznałam że to właściwy moment.

To Meike uznała, ty nie miałaś z tym nic wspólnego. Może nigdy byś się na to nie zgodziła gdyby nie ona. 

Matka się wycofała, a ja podeszłam do krawędzi skały na wzgórzu, starając się widzieć na dole jedynie podległe mi konie, a nie to jak jest wysoko, uniosłam głowę i skrzydła, a stado mi się pokłoniło. Tyle razy wyobrażałam sobie tę chwilę, marzyłam o niej, a tymczasem teraz nie czułam niczego.

– Udziele ci lepszych rad niż twoja matka – stwierdziła Meike, gdy schodziłam ze wzgórza. Zignorowałam ją. Nie będę potrzebowała niczyich rad. Sama poprowadzę stado tak jak mi się podoba.


[Irutt]


Umieściłam w klatce piersiowej Karyme niebieski kryształ obok czerwonego, pod czujnym okiem Rosity. Pierwszy powstrzyma Mago, drugi samą Karyme, gdy znów coś ją przerazi. Mój róg znalazł się tak blisko jej serca że z łatwością bym je przebiła, za to co zrobiła mojemu tacie, jednak jednocześnie miałam u niej dług, po morderstwie z zimną krwią uratowała mi życie. 

Popatrzyła na mnie błagalnie, kręcąc głową. Wiedziałam że prosi o zachowanie w tajemnicy tego co zobaczyłam w jej wspomnieniach.

– Jej ciotka zamykała ją w tak ciasnej jamie że nie mogła się ruszyć – powiedziałam bez skrupułów: – Też była niebieskim koniem.

– Karyme pomyliła ją z Linnir? – domyśliła się Rosita, mogłam jej tylko przytaknąć.

– Prze… Przestań… – mruknęła Karyme, jej wargi drżały, gdy zbierała się by wypowiedzieć kolejne słowo.

– Nikomu nie powiemy – obiecała jej Rosita.

– Ona nie chce byś ty o tym wiedziała. Ciotka nazywała ją potworem, własna matka ją z nią zostawiła, bo niemal zabiła swojego ojca.

– Nieprawda! – krzyknęła Karyme: – To nieprawda… – zapłakała. Rosita przytuliła ją do siebie, próbowała się ukryć za jej grzywą.

– Daj jej spokój, wiem że to nieprawda z jej ojcem, czułam że kłamałaś – oskarżyła mnie Rosita: – Przestań ją gnębić.

– Mojego tatę już zabiła, z pełną świadomością co robi. 

– Nieprawda, Mago namieszał jej w głowie tak samo jak mi i ty dobrze o tym wiesz. Nie musisz jej wybaczać, ale przestań się na niej wyżywać.

Zostawiłam je, wchodząc między drzewa. Kiedy trochę się uspokoiłam i odetchnęłam, zdałam sobie sprawę że Rosita ma rację. Zachowałam się podle. Karyme nigdy nie cieszyła się z robienia komuś krzywdy, chciała być po prostu częścią czegoś co Mago nazywa rodziną, trafiło akurat na mojego tatę i chyba nigdy nie przestanę żywić do niej urazy. To zbyt osobiste. Lin miała rację, nie zależy mi wyłącznie na zemście. 

Zawróciłam do nich.

– Rosita, prze… – Urwałam, zdążyły już odejść, dołączyły do grupy. Odwróciłam się, chcąc zawrócić. Zobaczyłam przed sobą iskrzącą kulkę światła. Ktoś uderzył we mnie i oboje trafiliśmy o drzewo. Kulka eksplodowała przewracając kilka mniejszych drzew. Przeszył mnie ból, zupełnie jakby coś… Gałąź wbiła się głębiej w klatkę piersiową. Zakasłałam sprawiając sobie dodatkowy ból. 

– Irutt… – szepnęła panicznie Lin. Uratowała mi życie, ale zbyt mocno mnie odepchnęła, nie mając innego wyjścia. Dostrzegłam przeklętego od Mago wśród drzew, Pedro się na niego rzucił, a za nim przybiegła Kometa i cała reszta, usłyszeli eksplozje.


~*~


Kłucie w klatce piersiowej się nasilało i utrudniało oddychanie, gałąź mogła przebić się przez płuco. Miałam siłę by uchylić trochę powieki, odkrywając że leże pomiędzy Kometą, a Rositą, rozpoznałam ich barwę sierści i zapach. 

– To moja wina, przeze mnie ta gałąź w ogóle znalazła się w jej boku… – wymamrotała Rosita, czułam drżenie jej serca i słyszałam drżenie głosu.

– To wina Mago – powiedział z naciskiem Pedro: – Cała ta sytuacja jest tylko i wyłącznie winą tego drania.

– Powinnam to przewidzieć, powinnam… – Lin z trudem złapała oddech.

– Gdyby nie ty w ogóle by nie przeżyła – zauważył Pedro: – Przestańcie się obwiniać. Obie. 

– Jestem pewna że z tego wyjdzie, Linnir – powiedziała ciepło Kometa, wstając. Wyobraziłam sobie że oparła pysk na grzbiecie Lin, zwłaszcza kiedy usłyszałam stuknięcia kopyt, kiedy któraś z nich się poruszyła.

– Nie nazywaj mnie tak, nie zasługuje już na żadne imię

– Pedro ma rację, to nie była twoja wina – powiedziała Rosita.

– Ani twoja – dodał: – Mago pokazał ci coś…

– Gdybym była szybsza, gdybym wam powiedziała… – zaczęła znowu Lin.

– Daj już spokój, może wtedy zorientowaliby się że ich zauważyłaś, albo nikt nie zdążyłby ich powstrzymać. To gdybanie.

– Zraniłam ją.

– Nie, uratowałaś jej życie. 

Przysypiałam, z myślą że potrzebujemy więcej niebieskich kryształów. 


~*~


Nadeszła zima, nagle mogliśmy podróżować za dnia, co wcześniej wypominała Lin że przez nią musimy unikać słońca, choć dosłownie nikt nie miał o to do niej pretensji. Minęło kilka miesięcy. Wśród śniegu blizny i poparzenia u Lin zaczęły znikać pod grubą warstwą niebieskiej sierści. Głównie to ona prowadziła nas przez śnieżne zaspy. Rany zagoiły się już u wszystkich. Nieva schudła i ciągle drżała z zimna, jako jedyna nie zdążyła jeszcze zmienić sierści na zimową. Mogła już ruszać żuchwą, ale zawsze kończyło się to dla niej bólem. Lin nalegała by ćwiczyła. Będzie jej trudno odzyskać wagę kiedy znajdowaliśmy tak niewiele jedzenia.

Wiedziałam już że nie odzyskam dawnej sprawności z tylko jednym działającym płucem, a uszkodzenie drugiego w końcu mnie zabije. Mogłam zmieniać się w aksolotla, gryfa, w cokolwiek innego, ale nigdy go w pełni nie zregeneruje przez tkwiącą w nim gałąź. Zniknięcie jej doprowadziłoby do krwotoku i jeszcze szybszej śmierci.

– Pyta się czy nie chciałabyś odpocząć? – Kometa właśnie wracała od Lin. Lin unikała mnie gorzej niż wtedy gdy była na mnie obrażona. Szłam prawie na samym końcu, mając dość pytań o to jak się czuje i czy nie potrzebuje pomocy. Karyme wlekła się jako ostatnia, daleko z tyłu, Rosita naprzemiennie raz szła z nią, raz z Pedro. Teraz akurat była z Pedro. 

“Muszą to robić przy nas?”, Nieva posłała im krzywe spojrzenie, kładąc uszy. Tulili się do siebie, Pedro starał się poprawić humor Rosicie. Podążali tuż za Lin – miała oko na wszystkich jakby była naszą mamą, a my jej źrebakami. Szłam przy Nievie i Komecie, w postaci srokatej klaczy. 

“Powinnaś się już przyzwyczaić”, odpowiedziałam, oglądając się za siebie, gdzieś w oddali pękł lód.

“Muszę to znosić każdego dnia. Nie chcę na to patrzeć.”

“To patrz w inną stronę.”

– Niech sama mi to powie, zamiast ciągle kogoś wysyłać – powiedziałam do Komety.

– A potrzebujesz przerwy? – Kometa przyjrzała się mojemu bokowi, jakby mogła zajrzeć do wnętrza mojego ciała i zobaczyć gałąź. Czułam kłucie w klatce piersiowej, nieustannie, chwilami silniejsze. Zioła pomagały tylko w połowie.

– Nie. 

Kra zderzyła się z krą, dźwięk docierał znad zamarzniętego jeziora za nami, wielkością niemal dorównującemu morzu. 

– Rozejrzę się. – Już jako sowa śnieżna poleciałam blisko śniegu, mogąc wtopić się w białe tło i pokonać sporą odległość bezszelestnie i szybko. Ledwie widoczny biały punkt przeskakujący z kry na krę zaczął nabierać kształtów… Jednorożca.


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz