piątek, 5 stycznia 2024

– Rozdarcie –

[Ivette]


Widziałam jak leżała we własnej krwi i wnętrznościach pomiędzy skałami, stałam na jednej z nich, a wzburzone fale bez przerwy je obmywały, chcąc łapczywie porwać jej ciało. 

Obudziłam się momentalnie, nie mogąc złapać tchu, tak mocno rozbolała mnie klatka piersiowa. Coś ciążyło mi na grzbiecie. Obejrzałam się. Nieva opierała się na mnie swoimi przednimi kopytami. Jeśli próbowała mnie zabić to fatalnie się za to zabierała.

– Pożałujesz tego… – syknęłam, zrzuciłam ją jak tylko poderwałam się z ziemi, uderzyłam skrzydłami. Wywróciłam ją, natychmiast się na nią rzucając, skuliła się wydając z siebie przeciągły jęk, zniekształcony przez jej uszkodzoną żuchwę.

– Ivette! Zostaw ją! – Oczywiście przybłęda musiała się wtrącić. Dopadła do nas, odpychając mnie od swojej siostry. Gdzie ja w ogóle byłam? Znowu w tej jaskini? Dlaczego obudziłam się… Dostrzegłam Kometę, a obok niej Pedro. 

– Niemożliwe. – Utknęłam na nią spojrzeniem: – Jak długo może trwać jeden sen?

– To nie jest twój sen tylko rzeczywistość! – krzyknęła na mnie Rosita, położyła już uszy, niezbyt przekonująco: – Jak mogłaś się na nią rzucić?! Nie widzisz że jest ranna?!

Nieva jeszcze bardziej się skuliła, jakby przestraszył ją krzyk Rosity. Żałosne.

– Ona pierwsza zaczęła! – Wbiłam uszy w szyję.

– A ty musiałaś jej oddać o wiele mocniej! Zraniłaś ją! – Miała już łzy w oczach.

– Tylko ją zrzuciłam z siebie!

– Uderzyłaś ją, przecież widzę! – Wskazała mi na rozcięcia na bokach Nievy, po moich skrzydłach.

– Zasłużyła! – Wyprostowałam się, tupiąc kopytem.

– Wyjdź stąd.

– Serio? – rzuciłam: – Jesteś ostatnią osobą której bym posłuchała.

– Po prostu stąd wyjdź! – Popchnęła mnie. Nie zamierzałam być jej dłużna. Jak ja ją pchnęłam, to upadła. Uderzyła mnie jak próbowałam ją przycisnąć do ziemi. To oddałam jej skrzydłem.

– Hej! Stop! – Pedro ruszył do nas.

– Ivette, wystarczy… – Kometa złapała mnie za skrzydło. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie. Pedro zdążył pokuśtykać do Rosity, a ona zdążyła już wstać. Wyrwałam skrzydło Komecie.

– Masz rację, zasłużyła, a dzięki tobie więcej już nie będzie tego robiła. Potrzebujemy jej, ma moce, które mogą pomóc w walce z Mago.

– Racja… – Zawahałam się. Nieva patrzyła na nią oniemiała, z zadartym ku niej łbem. 

– Pomożesz nam znaleźć Jaskółkę? – spytała Kometa: – Dokądś znowu wyszła.

– Pewnie. – Dotknęłam jej chrap swoimi: – Cieszę się że jesteś.

Uśmiechnęła się do mnie ciepło, dotknęłyśmy się czołami, a nasze uszy się zetknęły. Cofnęła swoje zaskoczona, jakby nie pamiętała że robiłyśmy tak dość często.


[Rosita]


Kometa szła z tyłu, ja na przodzie, a Ivette rozglądała się z góry, leciała nad nami. Obejrzałam się na Komete, coś wyraźnie ją dręczyło, kiedy na mnie zerknęła dostrzegłam że w oczach zebrały jej się łzy. Zamrugała szybko.

– Co się stało? – Zawróciłam do niej. Spojrzała w stronę Ivette, na szczęście zajętej wpatrywaniem Karyme i Irutt, po czym spuściła wzrok.

– Chciałam ją uspokoić i… – zaczęła, biorąc głęboki oddech: – Powiedziałam coś co chciała usłyszeć, ale wcale tak nie myślę o Nievie…

– Wiem…

– Ale ona nie.

– Nie musiałaś tak kłamać, Ivette ma do ciebie słabość, wiesz? 

– Zauważyłam…

– Chociaż po tym co zrobiła wolałabym żeby już wróciła do domu – przyznałam.

– Przecież nie jest tak całkiem zła…?

 Ivette złożyła nagle skrzydła wysoko nad ziemią, zaczęła pędzić w dół. Pobiegłam przerażona że za chwilę się rozbije, ale ona w ostatnim momencie rozpostarła skrzydła. Wylądowała, osuwając się na ziemię.


[Ivette]


Rosita i Kometa zjawiły się przy mnie. Nie obudziłam się, pomimo że byłam cała roztrzęsiona, a serce próbowało wyskoczyć mi z piersi. Szybciej bym się połamała uderzając w ziemię niż się obudziła.

– Nie… – wymamrotałam: – Nie! – Zerwałam się, odwracając do Komety: – Ty nie możesz istnieć! To nieprawda! – krzyknęłam na nią, machnęłam skrzydłami. Tylne nogi aż się pod nią ugięły. Rosita znalazła się przy jej boku. Kometa się wyprostowała.

– Już dobrze… – Podeszła do mnie: – Po takim czasie to przecież już nie ma znaczenia… – Zbliżyła głowę do mojego boku.

– Nie dotykaj mnie! –  wrzasnęłam, odskoczyłam, machnęłam znów skrzydłami, z szoku nie mogąc się od razu unieść. Co ja zrobiłam? Zostawiłam tak po prostu stado… Co się ze mną dzieje? 

– Może… – Zbliżyła się.

– Zostaw mnie! – Wzbiłam się w końcu w powietrze, połamałam po drodzę kilka gałęzi, przebijając się przez koronę drzewa. Odleciałam jak najdalej stąd. 


[Irutt]


Jak mogli zabijać niewinne stworzenia, tylko dlatego że chcieli mnie dopaść? 

Wypuściłam ze szponów sowy kolejną wiewiórkę, wystarczająco przerażoną płomieniami, bym miała przejmować się że ratowałam jej w postaci drapieżnika. Zawróciłam po kojota, jako wilk łapiąc go krążącego w panice wokół pnia, za kark. Pisnął, sztywniejąc. Przebiegłam z nim między płomieniami, przez parę chwil nic nie widząc oprócz kłębów dymu. Wśród drzew dostrzegałam sylwetki przeklętych, trzymających się w bezpiecznej odległości od ognia. Liczyli że zmienię się w Mago i cofnę jego płomienie, a wtedy od razu wiedzieliby gdzie jestem. Nie spodziewali się próby ratowania każdego zwierzęcia pojedynczo.

Kojot schował się w najbliższym krzaku, ostrzegłam go jeszcze by uciekał jak najdalej od pożaru. Przybrałam postać dorosłego rysia, wspinałam się po pniu, skacząc na kolejne drzewo, pode mną szalał ogień, wylądowałam przed pustym pniem gdzie ukryły się młode rysie.

– Wskakuj na mój grzbiet i trzymaj się mocno, możesz nawet wbić pazury – poleciłam samczykowi, drugiego łapiąc za skórę na karku. Jego brat wskoczył na mój grzbiet bez wahania, wbijając pazury. Nawet nie syknęłam, by go nie zniechęcić. Musiałam przejść z nimi tą samą drogą. 

Powoli zdawałam sobie sprawę że żadne zwierzę jeszcze nie zginęło bezpośrednio od ognia, kilka udusił sam dym, jakby Mago jednak nie próbował ich zabić, a wpędzić mnie w pułapkę. Ich kosztem.

Przechyliłam głowę, lądując na gałęzi jako płomykówka, by usłyszeć ukryte pod ziemią gryzonie, przynajmniej te, które jeszcze się nie udusiły. 

– Cofnij ogień – usłyszałam wściekły głos Thais.

– Nie! – i kolejny, gruby jak u ogiera, a jednocześnie przypominający klacz.

– Wchodź tam.

– Nie! Chcę do was dołączyć! Ty mogłaś!

– Proszę… – głos Thais nagle się załamał.

– Chcę być z tobą – odparł z naciskiem obcy, bądź odparła obca.

– Będę cię odwiedzała, jak zawsze. Spójrz na swoje kopyta, tego nie da się ukryć, więc proszę cię byś wróciła do reszty.

– Coś wymyślisz.

Ruszyłam ku nim, bezszelestnym lotem, uważając na płomienie i omijajac najgęstszy dym.

– Porozmawiam z Mago, zgoda?

– Rozmawiasz z nim już trzy lata. Wstydzisz się mnie?

– Nie o to chodzi, złamałam nasze zasady, a Mago nie lubi gdy je łamiemy, zwłaszcza ja, powinnam dawać przykład innym.

– Jestem całym sercem z wami.

Wylądowałam, tym razem na gałęzi drzewa na skraju lasu.

– Idą – syknęła Thais. Obca uciekła, chowając się za płomieniami, które sama wywołała, dostrzegłam jedynie jej sporą, potężnie zbudowaną sylwetkę. Obróciłam głowę. Mago nawet o tym nie wiedząc, szedł w moją stronę z grupą przeklętych, weszli do lasu, Kirian pokierowała piaskiem, zasypując płomienie. Thais wyskoczyła zza drzew. 

– Mistrzu…

– Stój! – Jego kopyta zapłonęły, cały znieruchomiał. Thais się zatrzymała, a on obserwował jej każdy najmniejszy ruch.

– To ja, mistrzu.

– Ten jednorożec mógłby powiedzieć to samo.

– Wiem że mieliśmy trzymać się razem, ale nie mogłam czekać wiedząc że ktoś mógłby tutaj zginąć.

– Jeśli nie opuszczałaś naszego domu…

– Opuszczałam… – przyznała.

– Zakazałem wam wychodzić w pojedynkę – powiedział surowo, jak nigdy dotąd. Thais zniżyła głowę: – Jak mogłaś postąpić tak lekkomyślnie? Ty, Thais? Nie mogę uwierzyć.

– Wybacz mi, mistrzu. Musiałam szybko wyjść po zioła dla Lin, nie sądziłam że coś się stanie.

– Coś mi tu nie gra – powiedziała jedna z przeklętych: – Thais nie zachowuje się tak głupio.

Odleciałam, kierując się prosto do ich kryjówki. To czego się dowiedziałam wystarczyło, ale nie zadziała jeśli wieść o domniemanej zdradzie Thais się rozejdzie. 


~*~


Weszłam na oślep do ich jaskini w postaci Thais, mrugając i co chwilę zaciskając powieki. Wystarczyło że wyobraziłam sobie co zrobili moim bliskim i pogrążając się w tym skończyłam cała zapłakana.

– Thais! – podbiegł do mnie jeden z przeklętych: – Gdzie byłaś?

– Ten potwór tu był, już prawie… – Zacisnęłam mocniej powieki, wyciskając jeszcze parę łez. Prawdziwy potwór stał przede mną, dzięki niemu wypowiedziałam te słowa z nienawiścią. 

– Co z twoimi oczami?

– Coś mi zrobiła! – Otworzyłam je, pewnie całe zaczerwienione. Na pysku ogiera malował się niepokój. Zaczęłam przeskakiwać po całej jaskini wzrokiem w losowych kierunkach.

– Siostro…?

– Nic nie widzę! Zrób coś! 

– Wyglądają normalnie, to niemożliwe.

– Oślepiła mnie… – Specjalnie wpadłam w niego, patrząc akurat w inną stronę. Mocą wyciągnęłam sztylet z przepaski Thais.

– Siostro, to ja! – wykrzyknął przestraszony, schowałam sztylet, odetchnęłam tuż przed jego chrapami. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.

– Chodź do środka. – Złapał za moją grzywę, wprowadzając na korytarz: – Niepotrzebnie sama wychodziłaś…

– Myślisz że chciałam kogokolwiek z was narażać? Musimy iść do Lin.

Przeklęci zdążyli już wszystko odbudować, wyglądało tu jak przedtem.

– Do Lin? Po co?

– Ona coś wie. Jednorożec chciał ją odzyskać.

– A co z tobą? Ktoś musi ci pomóc.

– Nie teraz, tu chodzi o dobro nas wszystkich. – Zawsze mówią w ten sposób. Przytaknął, a ja musiałam udawać że tego nie widzę.

– Uważaj. – Odciągnął mnie od ściany, ku której celowo zaczęłam się kierować: – Dziwne że to się stało, nie wyglądają na uszkodzone.

Przebywanie z nimi nawet te kilka tygodni pozwoliło mi od razu wymyślić historię w którą bez problemu uwierzy.

– Użyła jakiegoś czaru, pamiętam błysk światła, a potem okropny ból, widziałam wszystko tak jakby było w gęstej mgle, a teraz tylko ciemność…

– Już jesteśmy. – Zatrzymaliśmy się przed dwójką przeklętych. Patrzyłam w ciemność korytarza za nimi.

– Thais wróciłaś – przywitała mnie radośnie klacz.

– Nie bez strat, jednorożec odebrał jej wzrok – odpowiedział koń, który mnie prowadził.

– Ale jak?

– Nie wiemy.

– Musimy iść do Lin – ponagliłam: – Wszystko wam wyjaśnimy, ale teraz liczy się czas. Lin może wiedzieć gdzie są źrebaki. – Jeśli nie uda mi się jej od razu uwolnić nie wybaczę sobie tego kłamstwa. Ruszyliśmy na korytarz. Na jego końcu dostrzegłam Lin.

– Bracie, jest tam, prawda? – zapytałam.

– Tak, jeszcze parę kroków.

– Musisz zostawić nas same, zaczęła mi trochę ufać… – szepnęłam mu na ucho. Przytaknął, jakby znów zapomniał.

– Zgoda – zreflektował się szybko: – Ale w razie czego krzycz, będziemy tuż obok. 

Jego kroki się oddaliły, wrócił do tamtej dwójki, widziałam ich kątem oka, szepczących między sobą. 

– Jak się czujesz? – spytałam, podchodząc do niej.

Lin wciąż miała paskudne oparzenia na grzbiecie i rany, których nie chronił żaden opatrunek.

– Yhm... –  Zerknęła na mnie i poszła w głąb korytarza, ruszyłam za nią kładąc uszy, dobrze wiedząc że próbuje mnie zbyć. Obejrzała się na mnie zatrzymując: –  Wszystko dobrze. – Po czym poszła dalej.

– Nadal planujesz stąd uciec? – Trzymałam się o krok od niej. 

–  Nie. – Skręciła w inny korytarz, żaden donikąd nie prowadził, jedynie ten, którym przyszłam, który strzegli przeklęci. Słyszałam stąd ich zaniepokojone głosy.

– Wszystko w porządku! – zawołałam, po czym zapytałam Lin: –  Dlaczego zmieniłaś zdanie?

Weszła do groty, z niewielkim, sztucznym źródłem wody pośrodku. Któryś z przeklętych musiał wydrążyć mocą otwór w podłożu i co jakiś czas pewnie dolewali do niego wody.

– Potrzebujecie mnie tutaj, każde wsparcie się przyda. – Zapatrzyła się na sklepienie, dokładnie oglądając każdą nierówność i pęknięcie.

– A co z jednorożcem? – Czy Mago udało się przekonać Lin do tych wszystkich kłamstw? 

Spojrzała na mnie zaskoczona. 

– Nie o to wam chodziło? – spytała, cofając uszy i wzdychając, znów kierując wzrok w sklepienie, jakby czegoś tam szukała.

– Jasne, tak, ale tak jej broniłaś, co się stało? – Przystąpiłam z nogi na nogę.

– Zabrała źrebaki i wtedy posunęła się za daleko… A wczoraj próbowała mnie zabić.

– Nie próbo… – urwałam. Wbiła we mnie wzrok. 

– Wiedziałam że to ty – szepnęła, zbliżając się do mnie: – Uciekaj stąd. – Położyła uszy wyraźnie niezadowolona: – Zemsta nie jest warta byś tak się narażała, znajdź resztę i ich ostrzeż.

– Powiedziałam ci już że wszyscy zginęli – szepnęłam twardo. Obejrzałam się, nastawiłam uszu, nie słysząc już nikogo. Oby to nie był zły znak.

– Co zrobiłaś z źrebakami?

Wyszeptałam jej na ucho całą historię, przytakiwała mi. Oczywiście nie powiedziałam jej gdzie je zabrałam, skąd wzięłam kryształy, ani kto mi pomagał.

– Słusznie. Jeszcze mi nie ufają, Mago jest bardzo zajęty Rositą, inaczej zrobiłby mi to co jej.

Ma nieaktualne informacje, ale jeszcze nie pora bym jej o wszystkim powiedziała.

– Pokazywał ci fałszywe wspomnienia? – dopytałam. 

– Pewnie tak jak wszystkim tutaj. Musisz go powstrzymać, nie powinnyśmy się mścić tylko ich wszystkich uświadomić że się mylą, a Mago nimi manipuluje.

– Nie odpuszczę – odparłam z determinacją.

– Musisz, to będzie się ciągnąć dopóki nie zabiją ostatniego jednorożca.

– Którym jestem ja. Lin, nie ma już nadziei, nikt nie przeżył. Została tylko zemsta.

– Chcesz ich zabić? – ściszyła głos, zniżając głowę.

– Zrobię im coś gorszego. 

– Jesteś jednorożcem, nie wolno ci. – Lin nagle przycisnęła mnie do ściany, aż zabrakło mi tchu, przednimi nogami nie dosięgałam ziemi, ściągnęłam kąciki warg. 

– Thais? – zawołał jeden z przeklętych.

– W porządku! – krzyknęłam ostrzej niż chciałam, wcisnęłam uszy w grzywę.

– Nie widziałaś jak się radowali cierpieniem moich bliskich – powiedziałam półgłosem: – Nie ważne co Mago im wcześniej wmówił, są sadystami i zasługują na to co najgorsze.

– Nie jesteś zła, jeśli zabiłaś w obronie kogoś lub siebie, ale będziesz jeśli teraz kogoś skrzywdzisz z premedytacją.

– Ja już zabiłam z premedytacją. – Przycisnęłam mocno pysk do jej poparzonego grzbietu, przymrużyła oczy, wyrwałam się, stając naprzeciwko niej.

– Byłaś nadal w szoku po tym co się stało, jeszcze nie jest za późno.

– Nie tłumacz mnie. Zauważyłaś trzęsienie ziemi? – Teraz jest właściwa pora.

– Tak, część grot się zawaliła.

– Wtedy uciekliśmy… – Obejrzałam się nerwowo na wyjście, kiedy wróciłam wzrokiem do Lin, natrafiłam na jej zdziwione spojrzenie, miała lekko otwarty pysk: – Ja i kilka koni, które mi pomogło. Mago już o mnie wie, przyszłam po ciebie. Mam plan.

– Bez niepotrzebnego krzywdzenia innych?

– Bez. – Zbliżyłam pysk do jej ucha. 


~*~


Biegłyśmy korytarzami za trójką przeklętych. Lin trzymała mnie za grzywę, dałam się jej prowadzić, bo to byłoby zbyt podejrzane że nagle od tak przeszła mi ślepota. Oglądali się co chwilę na mnie, prawie się zdradziłam gdy otworzyłam pysk, chcąc już coś powiedzieć, ale szybko go zamknęłam, kiedy Lin dyskretnie mnie lekko szarpnęła.

– Jesteś pewna że możemy jej ufać? – zapytał gniady ogier.

– Pilnuje jej – odpowiedziałam.

– Ale nadal nie widzisz. Już raz cię ogłuszyła, a wtedy widziałaś.

– Po to mam czerwony kryształ – odpowiedziała mu Lin: – Chcę uratować te źrebaki tak jak wy. Mogą tam być.

– Kryształ w żaden sposób nie krępuje twoich mięśni.

– Pamiętaj że to jednorożec zabił naszych braci, a Lin mnie tylko ogłuszyła. Poza tym jest jedną z nas.

Zgodzili się ze mną. 

Nakłamałyśmy im że znała jedno miejsce, gdzie mogłabym ukryć źrebaki, więc na zewnątrz Lin objęła prowadzenie. Spieszłyśmy się, Mago mógł w każdej chwili wrócić. A Thais jakoś się… Mago wyłonił się zza drzew, niedaleko od nas. Usłyszałam też innych, dostrzegając ich sylwetki ukryte za drzewami.

– Mistrzu! Biegnij za nami! – zawołał gniady przeklęty, z naszej grupy.

– Nie zatrzymuj się – szepnęła do mnie Lin. Przyspieszyła, zapominając że w tej postaci jej nie dogonię. 

– Łapcie je! To nie Thais, tylko jednorożec!

Zwolniła jak tylko znalazłam się o krok za nią. Zmieniłam się w Ivette, bo tylko dzięki temu, ich moce obróciły się w nicość, nie docierając do nas. Osłoniłam Lin skrzydłem jak tylko pozwoliła mi się dogonić. Wybiegłyśmy z lasu na otwartą przestrzeń, na słońce. Za nami rozbrzmiewał tętent kopyt i kolejne rozkazy Mago, atakowali nas mocami, jakby nie dotarło do nich że to nie zadziała. Zdjęłam Lin czerwony kryształ, dziękując sama sobie że wcześniej pomyślałam by sama go jej założyć.

– Za mną. – Wzbiłam się do lotu, zmieniając w jaskółkę, aby szybciej manewrować pomiędzy gałęziami, Lin je przeskakiwała. Zostawiłyśmy resztę daleko za sobą. 


[Rosita]


Ivette tak gwałtownie wleciała w drzewo że spadło na nas mnóstwo liści i połamanych gałązek. Kometa osunęła się na ziemię, patrząc za nią w osłupieniu, po policzkach popłynęły jej łzy. Nie spuszczała wzroku z korony drzewa, jakby liczyła że Ivette za chwilę wróci.

– Spanikowała… – Dotknęłam jej łopatki: – Musimy dalej szukać.

Przytaknęła mi, a mimo to się nie ruszyła, zwiesiła głowę, patrząc na własne łzy skapujące na jej przednie nogi. Nie powinnam była chcieć by Ivette odeszła. 

– Uciekła, bo jestem… Nie do końca sprawna, a… – Zakryła tylne nogi ogonem, zacisnęła oczy.

– Wątpię, doznała po prostu zbyt dużego szoku. – Rozejrzałam się, nasłuchując uważnie i badając każdy zapach docierający do moich chrap, narobiłyśmy trochę hałasu, a zaklęci mogli być dosłownie wszędzie i tylko czekać na taką okazję.

– Ale nie wróci… – wydusiła.

– Tego nie wiesz.

– Sama mi powiedziała że nie wróci, bo jestem… Niepełna. Moje nogi… – urwała.

– Jesteś inna, co nie znaczy że gorsza – powiedziałam, przypominając sobie jak coś podobnego powiedziała mi kiedyś mama: – Ivette nie ma prawa cię oceniać, każdy z nas ma jakieś słabości. 

– Wiem to, ale to i tak boli. – Spojrzała mi w oczy: – Powinnam być na nią zła, jeśli się tego czepia, ale… Nie potrafię już…

– Nie chodziło o twoje nogi, czułam że była przerażona. Musisz dać jej trochę czasu, by zrozumiała co się stało. 


[Ivette]


Wróciłam do stada, lądując nad jeziorem. Miałam kilka zadrapań na ciele, nie wiedząc nawet gdzie i kiedy je sobie zrobiłam, potarganą grzywę i pióra. Podskoczyłam na odgłos czyichś kroków. Obróciłam się momentalnie. Wprost do matki, wpatrywała się we mnie bez emocji.

– Gdzie byłaś? – spytała chłodno, przysunęła mnie do siebie, obejmując łbem mój grzbiet. Nie wiedziałam czy była zła czy raczej zmartwiona, czy może w ogóle jej to nie obchodziło. Wygładziła moje pióra, wyciągając z nich gałęzie i liście: – Co się stało?

– Musiałam… Pomóc znajomej.

– Wysłałam na poszukiwania mnóstwo strażników, Meike wyruszyła szukać cię osobiście. – Zajęła się też moją grzywą doprowadzając ją do ładu, jakbym była małym źrebakiem i nie potrafiła o siebie zadbać. 

Odsunęłam się, wbijając w nią wzrok.

– Nie mogłam zostawić stada… – zaczęła, ale nie pozwoliłam jej dokończyć. 

– Tak, wiem, jest najważniejsze.

Gdzie się podziała jej pewność siebie? To w ogóle jeszcze moja matka?

– Domyślam się że to trudne siedzieć tutaj, aczkolwiek….

– Ten gryf to po prostu przeklęta. – Już nie chciałam być taka wredna, jak pewnie by mnie nazwali i wydać jednorożca: – Nie zagraża mi, a pegazica… Wyjaśniłyśmy sobie sytuacje.

Wpatrywałam się w matkę, trwałyśmy chwilę w milczeniu. Jeśli powiem za dużo Meike i tak wymaże jej pamięć, więc…

– Nie myślałam zbyt jasno, bo się zakochałam… – Serce od razu zadudniło mi w piersi, a ona przyjęła to z takim spokojem, rozejrzałam się zdradzając zdenerwowanie: – W znajomej. W klaczy – podkreśliłam, nie wywołując u niej żadnych emocji. Po prostu żadnych. Położyłam uszy. Nie uwierzyła mi?

– Płeć nie ma znaczenia – stwierdziła: – Jeśli chcesz możesz ją przyprowadzić do stada, chętnie ją poznam.

– Naprawdę? – spytałam, brzmiała tak obojętnie.  

– Tak, Ivette, chcę byś była szczęśliwa. – Znów objęła mnie łbem. Może jeśli bym przyprowadziła Komete pozbyłaby się jej? Co ja zrobiłam?! Matka przecież może o tym powiedzieć Meike. Ale sama zachęcała mnie wcześniej bym nawiązała jakieś przyjaźnie, chociaż to nie jest to samo…

– Nie jesteś zła? – spytałam.

– Dlaczego?

– To nie jest normalne.

– Meike ci tak powiedziała? – Mama odsunęła się już, patrząc na mnie: – Pamiętaj że to ja przewodzę stadem, a Meike nie ma prawa ci czegokolwiek zabronić. Uciekłyście przez nią?

– Wolałam by nikt nie wiedział, też nie możesz nikomu powiedzieć, mamo… Byłabym skończona.

– Nie powinnaś się wstydzić, nie robicie nic złego, wiele koni łączy się w pary, to normalne.

– Nie dla następczyni, będę musiała mieć źrebaki… 

– Jeszcze masz mnóstwo czasu, nie musisz teraz o tym myśleć, razem znajdziecie rozwiązanie.

Razem? Czy to naprawdę się dzieje? Czy ona próbuje mnie zwieść? Ale przecież nic nie pamięta.

– Meike zabraniała mi przywiązywać się do kogokolwiek – odparła: – Aczkolwiek ja nie zamierzam skazywać cię na samotność. Nie musisz się ukrywać, ani uciekać, Ivette. 

– Ale nic nikomu nie powiesz?

– Nie, jeśli będziesz gotowa sama powiesz reszcie. Chodź, chcę by obejrzała cię Ajiri. – Skinęła łbem, bym ruszyła przodem.

– To tylko zadrapania.

– Wolałabym się upewnić. 

Ruszyłam w stronę stada napuszając pióra. Ta rozmowa i tak nie miała znaczenia, nigdy nie wrócę do Komety, zbyt wiele miałam do stracenia. Nie po to walczyłam tak długo o uwagę matki i o przyszłe przewodzenie stadem, bym teraz tak łatwo to straciła z powodu głupich snów i głupich relacji. 


~*~


– Musisz mi wybaczyć, Ivette – powiedziała Meike, niedługo po tym jak wróciła. 

– Co…? – Spojrzałam na nią zmieszana, unikała mojego wzroku, jakby nie chciała mnie zniechęcić swoim beznamiętnym wyrazem pyska. Cofnęłam uszy, nie spuszczając z niej wzroku. Ogrzewałam się na słońcu, próbując się pozbierać po tym wszystkim. Przygotowałam już nawet gotowe odpowiedzi, kiedy zapytałaby o moje zniknięcie.

– Powinnam powiedzieć ci od razu.

– Niby o czym?

– Kometa jest twoją siostrą  – oznajmiła, w końcu patrząc na mnie spod przymkniętych powiek. Poderwałam się, zamierając. Matka powiedziała jej o Komecie! A obiecała że tego nie zrobi…

– Co? – parsknęłam kpiąco: – Nic innego nie mogłaś wymyślić?

– To część zemsty Angusa, miała cię omotać, a później zranić. Twoja matka znała go aż za dobrze, zbliżyli się do siebie. Kometa jest ich córką.

– Nieprawda!

– Ależ tak, Ivette, Kometa cię oszukała, cały czas kłamała. 

Zaczęłam się trząść, to nie może być prawda, zacisnęłam mocniej zęby i oczy przypominając sobie jak kiedyś Kometa podobiegła do mojej matki i… Walczyliśmy wtedy z Tizianą. Nazwała ją mamą… Ale to się nie wydarzyło, nigdy nie miało miejsca. Nie teraz i nie tutaj.

– Mówiłam że masz tylko siebie i tylko na sobie możesz polegać, ostrzegałam cię, wystarczyło słuchać. 

– Nienawidzę cię – wydobyłam z siebie płaczliwie, przez zaskoczenie że w ogóle miałam taki głos zabiło mi gwałtowniej serce. Przycisnęłam skrzydła do boków.

– To nie ma znaczenia. Popełniłam błąd że od razu jej nie zabiłam, ale twoja matka miała ciągłe problemy by zajść w ciąże, musiałam się jakoś zabezpieczyć, lepsza kaleka niż brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Na szczęście urodziłaś się ty, jednak zachowałam Kometę w razie jakichkolwiek komplikacji. W końcu przez długi czas była jedyną płodną, krewną Chaosa i choć to ryzykowne, gdybym już nie miała innego wyjścia, to ona urodziłaby następcę.

Wrzasnęłam, bijąc bez opamiętania w taflę jeziora skrzydłami i kopytami, aż przewróciłam się we wodę, zanosząc się płaczem. Uderzyłam jeszcze kilka razy, czując jak z każdym ciosem opadam coraz bardziej z sił. Przypomniałam sobie jak Ennia sprawdzała naszą krew, i oznajmiła że ja i Kometa jesteśmy spokrewnione, czy to naprawdę miała być moja przyszłość? 

– Wyrzuć to z siebie, ten ostatni raz. Jako przywódczyni będziesz musiała zapomnieć o jakichkolwiek emocjach.


~*~


[Irutt]


Rosita wyszła zza drzew. Lin spojrzała momentalnie w jej stronę, spinając się jak do skoku. Za nią przyszła Kometa.

– Są ze mną – powiedziałam.

Rozluźniła się równie szybko.

Jak tylko zgubiliśmy przeklętych zatrzymałam się z Lin – by mogła dojść do siebie – w jaskini obrośniętej pnączami i mchem, przez co wtapiała się w tło, bo drzewa tutaj były równie zarośnięte. Lin spała aż do zachodu słońca, rozłożona w najzimniejszym kącie jaskini, co jakiś czas sapiąc, dopiero niedawno z niej wyszłyśmy, prosto na spotkanie pozostałym.

– Rosita, Kometa, to Lin, Lin…

– Linnir – przerwała mi: – Nazywam się Linnir – podkreśliła.

– A nadał ci to imię jednorożec? – zapytałam, czujnie patrząc w jej zielone oczy. 

Milczała. Obejrzała się na mnie i tak patrzyłyśmy na siebie, nic nie odpowiadając przez kilka długich chwil, jakby czekając która pierwsza odpuści.

– Jestem Linnir – w końcu Lin przerwała ciszę: – I jak nie chcecie tego uszanować to w ogóle się do mnie nie odzywajcie. – Otrzepała się, zmuszając mnie do wzbicia się w powietrze. Wylądowałam na grzbiecie Rosity, już jako jaskółka. Wzdrygnęła się na dotyk moich lodowatych nóg. Na Lin siedziałam jako sowa śnieżna, bez problemu znosząc jej temperaturę.

– Nie nazwał cię tak żaden jednorożec, więc nie możesz…

– Zasłużyłam na to imię. – Lin położyła uszy, posyłając mi wrogie spojrzenie.

– Spójrz na siebie, nie jesteś jednorożcem.

– Jestem nim bardziej niż ty. Ja nikogo nie zabiłam.

Wbiłam odruchowo pazury w grzbiet Rosity, miałam wrażenie że spadnę, wzdrygnęła się znowu, na nic się nie skarżąc.

– Przepraszam – szepnęłam.

– To tylko imię – powiedziała Rosita: – Każdy może nazywać się jak chce.

– Bezcześcisz pamięć moich przodków, nie wolno ci. – Zleciałam na ziemie, wracając do swojej postaci, wycelowałam róg w kierunku gardła Lin. 

– To też moi przodkowie! – Nie wycofała się. 

Zakręciłam ogon, a ona swoim trzepnęła.

– Twoi… Nie. Ty nie jesteś jednorożcem i nigdy nim nie będziesz.

– Nie ty o tym decydujesz. – Oczy jej się zaszkliły, choć wciąż wpatrywała się we mnie z wrogością.

– Przestańcie – przerwała nam Rosita: – Musimy wracać do kryjówki.

– A chciałam cię zaprosić do nas. – Wpatrywałam się w nią, czekając aż okaże skruchę, pozostawała nieugięta: – Sądziłam że jesteś inna.

– Nie słuchaj jej, Linnir, jeśli chcesz możesz iść z nami – dodała Rosita.

– Nie nazywaj jej tak, jeśli nadal będzie upierała się przy tym imieniu to lepiej by się do mnie nie zbliżała. – Obejrzałam się na Rosite, wracając spojrzeniem do Lin. Mierzyłyśmy jeszcze chwilę sobie nawzajem w oczy, aż w końcu odpuściła i uciekła wzrokiem gdzieś w bok.

– To tylko imię – powiedziała Rosita.

– Wy, konie tego nie zrozumiecie – stwierdziłam.

– Jeśli nie mogę się tak nazywać, to nie chcę nazywać się wcale. Chodźmy już. – Lin poszła za Kometą, nie odezwała się słowem przez cały ten czas, zupełnie jakby jej tu z nami nie było. Rosita je dogoniła. Lin odwróciła głowę, próbowała ukryć łzy, ale i tak je dostrzegłam. Poleciałam nad nimi trzema. Wskazując sobą kierunek. Kometa już raz się zgubiła, nie powinna prowadzić.

– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedziała Rosita. Lin ją wyprzedziła, kończąc rozmowę nim na dobre się zaczęła. Żadna z nas się więcej nie odezwała. 


~*~


– Nasza kolejna zguba wróciła – zażartował Pedro, jak tylko weszłam do naszej jaskini. Zaraz za Rositą i Kometą. Lin wlekla się z tyłu.

– Bardzo śmieszne – skomentowałam, zauważając za nim Karyme, skryła się za swoją grzywą, jak zwykle. Rosita pobiegła do niej. Karyme poderwała nagle głowę, na widok Lin, a ściany i podłoże momentalnie pokrył lód…


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz