[Rosita]
Raisa zniknęła. Ja sama ją w to wplątałam, nie pytając czy w ogóle chcę uciekać z nami. Nie powinnam jej wyciągać z bezpiecznej groty, Mago nic by jej nie zrobił, bo nigdy otwarcie nie stanęłaby w obronie jednorożców, a teraz przeze mnie gdzieś się błąka.
– Musimy ją znaleźć… – prosiłam. Nikt nie odpowiedział, wszyscy byliśmy wyczerpani. Zrobiło się cicho i ciemno, zgubiliśmy Mago i resztę zaklętych, ale musieliśmy iść dalej, dopóki nie znajdziemy jakiejkolwiek kryjówki.
Karyme stała blisko Pedro, skrywając się za długą, białą grzywą, opierał się o drzewo, Nieva o Komete, dźwigającą wciąż jednorożca, siostra patrzyła na mnie wrogo.
– Wejdźmy do tunelu, prowadzi nad spore, podziemne jezioro… – Pedro podszedł chybotliwie do nory, mogącej pomieścić niedźwiedzia: – I łatwo zasypać wejście. Nieva mogłabyś sprawdzić czy jest pusty?
– Zacze… – spróbowałam ją powstrzymać, ale błyskawice już pomknęły przez nore i cały tunel: – Gdyby ktoś tam był… – Cofnęłam uszy, z łzami w oczach. Od razu przypomniałam sobie martwych strażników i Troia, wykończonych przez błyskawice.
– Ale pioruny przebiegły tylko po ścianach – zauważyła Kometa: – Jestem pewna że jeśli ktoś by się o nie opierał to by odskoczył…
– W ułamku sekundy? Co jest z wami nie tak?! Za mało osób już zginęło? – Popatrzyłam po każdym.
Nieva wbiła we mnie wyzywające spojrzenie, nie celując jednak w moje oczy, a nieco poniżej ich. Kometa zwiesiła głowę.
– Masz rację, ale większość z nas jest ranna… – Pedro odwrócił wzrok, położył uszy: – Jakbyś inaczej sprawdziła na szybko tunel? No jak? Mieliśmy tak głupio ryzykować, po tym wszystkim co przeszliśmy?
– Idziemy? – spytała Kometa. Pedro już wszedł do środka, wspierając się o ścianę, Kometa wraz z Nievą i nieprzytomnym jednorożcem na grzbiecie ruszyły za nim. Weszłam do środka, ściany tunelu porosły świecącymi pnączami, gdy użyłam mocy. Wyprzedziłam reszte, dostając się do Pedro.
– Poradzę sobie sam – powiedział, brnąc na przód.
– Naprawdę gniewasz się o to? – spytałam.
– Coś ty. – Spojrzał na mnie zmartwiony, zauważając moje łzy: – Po prostu mogę dalej iść sam, ściana mi wystarczy. A ty, gniewasz się na mnie?
– Trochę… – przyznałam.
– Serio?
– Naprawdę nie chcę by ktoś więcej ginął.
– Myślisz że my chcemy?
– Oczywiście że nie…
– Nie chcę wam przeszkadzać, ale… – przerwała Kometa: – Ktoś zniszczył wejście?
– Zajmę się tym, dogonię was. – Zawróciłam, wbiłam grubę łodygi w ściany na początku tunelu, wyciągając je gwałtownie i pozwalając się wszystkiemu zawalić. Karyme przebiegła obok mnie, ledwo udało mi się ją złapać za grzywę, zaparłam się kopytami, pociągnęła mnie kawałek za sobą, ale na szczęście udało mi się ją powstrzymać przed wbiegnięciem między osuwające się piaskowe ściany.
– Chcę wyjść, muszę wyjść… – Wyrwała mi się, stanęła dęba, ryjąc w nich kopytami.
– Karyme… – Dotknęłam jej boku, obejrzała się na mnie spanikowana: – Poradzisz sobie, tu wcale nie jest tak ciasno, mieszkałaś tak długo w tych grotach, to prawie to samo.
Pokręciła głową.
– Więcej przestrzeni… Tam… – dodała.
– Musimy wracać. Na końcu znajdziemy więcej miejsca, obiecuję.
~*~
Tunel zaczął się zwężać, miałam coraz mniej sił by przywoływać świecące pnącza, wyrastały coraz dalej od siebie. Karyme znacznie zwolniła, jej oddech przyspieszył odkąd zeszliśmy w głąb podziemi, a ciało pokrył kłujący szron. Czułam jak ogarnia ją panika, jak próbuje ją wyciszyć i się uspokoić, czułam jej dudniące serce jego wibracje na własnym boku, przyspieszało coraz bardziej.
– Chcę wyjść, chcę wyjść, chcę wyjść, chcę wyjść, chcę wyjść… – powtarzała.
– Jeszcze kawałek, jestem pewna że dasz radę – powiedziała do niej Kometa.
– Jesteśmy z tobą, wszystko będzie dobrze – dodałam znosząc szczypiący szron na własnej skórze, po to tylko by dodać jej otuchy.
– Wyjście jest przed nami i za nami, więc właściwie, o ile nikt go nie… – Czułam jak Kometa sama się stresuje i ja też. Zapomniała już że zasypałam pierwsze wejście? Tunel mógł się zawalić w każdej chwili, mógł być nawet zablokowany tam gdzie zmierzaliśmy: – Znaczy, wszystko się uda, wędrowałyśmy już takimi tunelami, Jaskółka nas prowadziła. I… Możesz wesprzeć ściany lodem, wtedy na pewno się nie zawalą...
– Nie pomagasz… – wtrąciłam. Po ścianach przemknęły drobne wyładowania, mogłyśmy zobaczyć że tunel dalej znacznie się poszerza.
– To tylko kawałek, widzisz? – Kometa obejrzała się na Karyme.
– To prawdziwe? – spytała.
– Tak – odpowiedziałam: – Za parę kroków tunel się poszerza.
– To prawdziwe? – powtórzyła.
– Nieva, możesz jeszcze raz? – spytałam.
– Śmiało – zachęciła Kometa.
Ktoś znalazł się na końcu tunelu, przyglądał się nam, zlękłam się, postać zniknęła za rogiem, wraz ze swoim długim ogonem, tunel musiał tam skręcać. Czy to był…?
Zamarłam. Jednorożce nie zrobią nam krzywdy, Mago kłamał, to wszystko to tylko kłamstwa…
– Jedno szczęście, to tylko hybryda – powiedział Pedro: – Pewnie już jej nie zobaczymy.
– Hybryda? – spytała Kometa, zanim ja to zrobiłam.
– Jednorożca i konia.
– Nie rozumiem… Co to znaczy hybryda? Jakiego jednorożca i konia? O co chodzi?
– A mieszaniec coś ci mówi?
– Chyba tak… To połączenie? Konia i jednorożca?
– Jednorożce nie mogą rozmnażać się z końmi… – wymamrotał ktoś. Głos docierał z grzbietu Komety, więc to musiała być Jaskółka.
– Obudziła się – oznajmiła radośnie Kometa.
– No niby tak, z tego co wiem to dawno temu mogły, a hybrydy przetrwały do dzisiaj, ich potomkowie żeby być dokładnym – sprecyzował Pedro: – Tak słyszałem.
[Irutt]
Wsłuchiwałam się w rytm kroków i rozmowy, a ból przytępiał mi zmysły. Głowa zwiskała z grzbietu Komety, strasznie ciężka, od razu jak poczułam jej miękką sierść rozpoznałam że to ona. Otworzyłam oczy, widząc w nikłym świetle zbitą ziemię, kaszlałam, jakby organizm próbował w ten sposób pozbyć się tkwiącej wciąż we mnie gałęzi, głęboko w ciele. Rosita przywiązała mnie do Komety, zbyt ciasno pnączami. Dopiero jak zaczęłam się wiercić je poluzowała.
Wygadywali takie bzdury, nawet jeśli któryś jednorożec związałby się z koniem, co byłoby już wystarczająco haniebne, nie mógłby mieć z nim źrebiąt, jakkolwiek by nie próbował.
– Jak się czujesz? Jak nie masz siły mówić to w porządku… Musisz odpoczywać – zagadała do mnie Kometa: – Przeżyjesz, prawda?
“Mówiłam byśmy je zabiły, czemu nie posłuchałaś? Uniknełybyśmy tego wszystkiego”, jednocześnie też Nieva.
“Źle się czuje…”, to powinno jej wystarczyć, by przynajmniej ona zostawiła mnie w spokoju.
“Naprawdę jesteś źrebakiem? Co się stało? Przecież byłaś dorosła.”
– Prawie zginęliśmy, musisz przeżyć… Musisz, inaczej to wszystko poszłoby na darmo. Nie poddawaj się, wkrótce znajdziemy pomoc… Jestem pewna.
– Pedro trochę się na tym zna, na pewno lepiej niż ja – dodała Rosita.
– Nie mam pojęcia jak pozbyć się tej gałęzi z jej ciała – dopowiedział Pedro: – Wiem tyle co każdy podróżnik powinien wiedzieć na temat ran i ziół, podstawowa wiedza, nic co mogłoby nam pomóc.
“Dlaczego uparłaś się by ja ratować?”, dopytywała Nieva. Rozbolała mnie głowa, aż po róg, za dużo krwi już do niej dopłynęło. Uniosłam ją niemrawo, podpierając na kłębie Komety, próbując zasnąć.
“Myślałam że nienawidzisz przeklętych.”
Milczałam, nie tracąc niepotrzebnie energii na rozmowę. Nawet jej lżejszą, telepatyczną odmianę.
– To wytwór mocy… – mruknęła Rosita: – Moja wina…
– Bez żartów.
– Ja nie żartuje…
– Ta gałąź… Była czysta, prawda? Po co miałabyś… Po co miałaby być brudna? – wtrąciła Kometa.
– Już dawno pojawiłoby się zakażenie – odpowiedział Pedro.
– Nikt nie musi jej wyciągać. Mogłabym sprawić by gałąź zniknęła, ale wykrwawi się, jeśli to zrobię… Czuję że utknęła głęboko. – dodała Rosita.
– Coś wymyślimy.
– Może pomogę ci dalej iść?
– Ściana spełnia swoje zadanie, jak Karyme?
– Lepiej, prawda?
Powoli odpływałam w sen, czekali na mnie rodzice i bracia, przyjaciele i maluchy. Przeskakiwałam przez wysokie trawy, jakbym nic nie ważyła, mknąc do nich uśmiechnięta. A kiedy dotarłam bujna zieleń kryła w sobie ich martwe ciała. Otworzyłam gwałtownie oczy. Byliśmy nadal w tunelu, jakby minęła tylko chwila, ale zamiast Komety niosła mnie Rosita. Nikt już ze sobą nie rozmawiał, a w takiej ciszy z łatwością znowu zasnęłam.
[Kometa]
Tunel jakby się nie kończył, a przecież musiał się kończyć, bo wszystko się kończy… A co jeśli nie? Co jeśli istnieje coś co nigdy się nie kończy? To nawet możliwe, wszystko jest możliwe… A gdyby istniało coś niekończącego się to tunel też mógłby… Będziemy iść bez końca i bez jedzenia i wody, bez światła, a jak jeszcze skończy się powietrze… Ile czasu moglibyśmy wytrzymać? Bez powietrza najkrócej, ale… Dość. Nie mogę wpaść w panikę. Karyme już tyle razy w nią wpadła, reszta z nas musiała zachować spokój by ją uspokajać. Nawet taki udawany spokój. Tam na końcu musi coś być, a jeśli nie to zawsze możemy zawrócić.
– Czyli byłeś już tam, czy tylko…? – przerwałam ciszę, tak samo długą jak tunel.
– Byłem. Jeszcze trochę i dojdziemy. – Pedro zatrzymał się na chwilę, z grymasem bólu na pysku. Tak wyraźnym że z łatwością wyobraziłam sobie jak bardzo go boli, musiał zmuszać się do każdego kroku. Chyba… Nie wiedziałam właściwie czy przeżywa to tak jak ja przeżywałam bóle w wąwozie.
– Może odpoczniemy? – Podeszła do niego Rosita. Popatrzył na Jaskółkę na jej grzbiecie, śpiącą, albo nieprzytomną, wzdychając.
– To ja powinienem nią nieść, a nie wy.
– Jesteś ranny…
– Prawie najbardziej z nas wszystkich – dodałam po Rosicie.
– Poza tym klacze też są silne, widziałeś… – urwała.
– Twoją mamę?
Spuściła wzrok. Usłyszałam cichy trzask. Pedro coś mówił do Rosity. Poderwałam głowę, po suficie przebiegło pęknięcie, mknęło wprost do Karyme mamroczącej coś do siebie, z głową ukrytej we własnej grzywie, na końcu naszej grupy. Kolejny trzask i stuknięcie. To nie brzmiało zbyt dobrze.
– Uważaj! – Skoczyłam w jej stronę, kiedy sufit nad nią wybrzuszył się, przewróciłyśmy się obie, a on posypał się z hukiem spadających głazów. Piasek i pył osiadł na naszych ciałach i dostał się w każdy najmniejszy zakamarek, w oczy, uszy, chrapy. Myślałam że nigdy nie przestaniemy kaszleć i nie zdołamy już zaczerpnąć powietrza. Karyme rzuciła się z przeraźliwym krzykiem do ucieczki.
– Czekaj – zakasłałam: – Reszta jest… – Podniosłam się, wciąż kaszląc: – …tam… – Obejrzałam się, zauważając kolejne wybrzuszenia sklepienia. Popędziłam za nią, czując jak ziemia podskakuje po każdej spadającej skale.
~*~
Wróciłam przed wejście. Karyme musiała naprawdę szybko poradzić sobie z blokadą Rosity, o ile w ogóle tam była, nie został po niej żaden ślad, jedynie kupa piasku, ale piasek był wszędzie po tych wstrząsach. Otrzepałam się kilka razy, zrzucając ile się dało z własnej sierści i jednocześnie idąc.. Właściwie nie wiedziałam gdzie, liczyłam że na nią trafię. Nie znałam żadnej drogi i nie bardzo zapamiętałam te, które już przeszliśmy. Czy po jednym razie da się je zapamiętać? Przynajmniej drzewa wydawały się znajome.
Chyba się zgubiłam, właściwie od dawna byłam zgubiona, ale teraz jeszcze bardziej. Co to za rośliny? Może lepiej bym nie przechodziła obok nich? Weszłam do lasu, drzewa już znałam, tak przynajmniej trochę.
– Hej! – zawołał ktoś.
Odwróciłam głowę, zauważając obcego ogiera, odrobinę późno, ale jeszcze nie za późno. Rzuciłam się do ucieczki. To mógł być zaklęty, albo ktoś od Meike, albo ktoś inny, kto mógłby mi pomóc. Gdybym mogła komuś zaufać to bym zapytała…
– A ty dokąd? – kolejny. Przebiegłam obok niego. Gdzie ja jestem?
– Stój! – I następny, niemal w niego wleciałam, zdołałam jakoś skręcić, hamując kopytami, skoczyłam przed siebie, omijając drzewa. Jest ich więcej… Ukrywali się za drzewami. Nie mogą mnie…
Uderzyłam o coś i zostałam złapana… Skrzydłami?! Ogromnymi i czarnymi jak ich właścicielka.
– Kometa, co się stało? – spytała kara… Skrzydlata klacz? Od kiedy konie mogą mieć skrzydła? I skąd zna moje imię? Może…
– Tata ci…?
– Tutaj! – wykrzyknął jeden z ogierów, którzy mnie ścigali, otoczyli nas.
– Ona jest ze mną – oznajmiła obca.
Nie ruszyli się ani odrobinę, na ich pyskach malowała się pewnie taka sama dezorientacja jak na moim.
– Na co czekacie? Zostawcie nas same – rzuciła ostrzej. Rozeszli się, szepcząc coś między sobą. A ja nadal tkwiłam w jej objęciach.
– Co się stało? – Puściła mnie.
– Znałaś mojego tatę? – Zastrzygłam uszami.
– Nie… – Zmrurzyła oczy, jakby próbowała sobie coś przypomnieć: – Wspomniałaś że nie żyje…
Tylko kiedy? I… Ja ją znam? Dlaczego tego nie pamiętam? Czy może pomyliła mnie z kimś o tym samym imieniu? I podobnym wyglądzie? I komu też…
– Tęskniłam za tobą. – Wtuliła głowę w moją szyję, a właściwie grzywę, odwzajemniłam gest, w końcu mnie uratowała. Chyba: – Nie widziałam cię kilka dni.
– To musiały być bardzo długie dni… Karyme mi uciekła. Panikowała, znaczy teraz to nie ważne. Tunel tak nagle się zapadł i to jego spory kawałek, wszystkich nas rozdzielił, a ja ją zgubiłam…
Cofnęła głowę.
– Kim jest Karyme? – spytała, patrząc mi w oczy. Miała piękne, jasnoniebieskie oczy. I wydawała się taka odważna. I smutna…
Bardzo smutna, widziałam ją, na szczycie wzgórza, w blasku księżyca, tak smutną jakby kogoś straciła…
– Kometa? – odezwała się raz jeszcze, a wspomnienie, chyba wspomnienie zupełnie się zamgliło. Otrzepałam się, mrugając. Czy ja to sobie wyobraziłam? O czym rozmawiałyśmy?
– A. Karyme jest… Dość słabo ją znam, właściwie od niedawna, więc chyba… Znajomą, taką daleką znajomą.
– Jak wygląda?
– Niebieska sierść, grzywa biała i długa, bardzo, bardzo długa, właściwie tak długa… Nie, trochę dłuższa od mojej. Pomożesz mi ją znaleźć?
– A po co bym pytała?
– To znaczy tak?
– Tak, ale najpierw powinnaś się pozbyć tego piasku. – Ruszyła dokądś, a ja za nią po prostu poszłam. Parę kroków od nas przyglądała się nam spora grupa koni. Zakryłam tylne nogi ogonem, mimo że oni nie mogli wiedzieć że mam z nimi problem. Zastrzygłam niespokojnie uszami, tu było jeszcze więcej koni. Zaprowadziła mnie przed ogromną kałuże… Znaczy, nad jezioro. Zatrzymała się przed swoim odbiciem, przeczesując sierść na klatce piersiowej, przyjrzała się jeszcze swojej łopatce.
– Gdzie twoje kryształy? – Zatrzymała wzrok na mnie.
– Nie rozumiem… – Chodzi jej o ten kryształ, którego pozbył się Mago? A może o te które użyłyśmy z Jaskółką na źrebakach? Ale skąd miałaby o tym wiedzieć?
– Nie ważne. – Napiła się, a kiedy podniosła głowę, zapytała: – Dlaczego nie wchodzisz do wody?
– Czy powinno się czyścić w tej samej wodzie którą się piję? Nie zmieni potem smaku…?
– Zawsze tak robiliśmy.
– Słuszna uwaga. Choć smak nie jest największym zmartwieniem, wodę można zanieczyścić, ale póki nie jesteś od niczego trującego nic nam nie grozi – dodała okrągła i ruda klacz, podchodząc do nas: – Jestem Ajiri, a ty? Jesteś tu nowa?
– Oczywiście że nie, to Kometa – przedstawiła mnie skrzydlata klacz, chyba przedstawiła.
– Nigdy wcześniej jej tu nie widziałam, a jestem o wiele starsza od ciebie – powiedziała Ajiri.
– Wła… – urwałam, bo nagle skrzydlata klacz zasłoniła mnie sobą, rozpościerając skrzydła.
[Ivette]
Dostrzegłam Meike, odruchowo osłaniając Komete, jakbym instynktownie czuła że ona ją skrzywdzi. Wbiłam wzrok z położonymi uszami w Ajiri, lepiej by niczego nie próbowała. Zresztą Meike wcale nie byłaby zadowolona – nawet w moim śnie – z tego co robię. Ajiri patrzyła na mnie przez chwilę zdezorientowana, po czym obejrzała się w stronę Meike, do której podszedł Zen i odeszli razem do lasu.
– Skąd wiedziałaś…? – szepnęła Kometa.
– Co wiedziałam? – Nasze chrapy niemal zetknęły się ze sobą, gdy obróciłam się do niej, wciąż osłaniając skrzydłami. Nikt nie miał tak przyjemniej w dotyku sierści jak ona. Miękkiej i ciepłej.
– Że Meike uwięziła mnie w wąwozie, a Zen… – urwała, musiała zauważyć zdziwienie w moich oczach, cofnęłam uszy.
– Podawał mi różne rzeczy… – kontynuowała ze zmieszanym wyrazem pyska, strzygąc uszami: – Rośliny, naprawdę różne, po których czasami przychodził ból, ogromny ból, taki że… Nie wiedziałam co robić i… – Spuściła wzrok, zakrywając tylne nogi ogonem: – Nie wiedziałaś, prawda?
– Po co mieliby…? – Przyjrzałam jej się uważnie, była już pegazem, była tym dziwnym czarnym koniem z kłami, mogła równie dobrze być… To sen, Meike mogła ją tam uwięzić tak po prostu, bez powodu.
– Matko… Zen naprawdę ci to zrobił? – wymamrotała Ajiri.
– Może poszukamy już teraz Karyme? – zapytała patrząc mi w oczy Kometa, z niepewnym wyrazem pyska.
– Musimy się wymknąć, strażnicy nikogo nie wypuszczają od kiedy w okolicy krąży gryf – zignorowałam Ajiri, wiedząc którą część lasu wybrać. Kometa szła tuż za mną. Kiedy wyszłyśmy z lasu, odetchnęła, wstrzymując oddech gdy na nią spojrzałam. Chciałam zobaczyć jej uśmiech, ale jeszcze ani razu się do mnie nie uśmiechnęła.
– Dziękuję i przepraszam, ja… Chyba cię nie pamiętam, albo… W ogóle cię nie znam – skrzywiła się, jakby ktoś miał ją za chwilę uderzyć.
Zmrużyłam oczy, nie rozumiejąc o czym mówi.
– Nie chciałam cię okłamywać, znaczy… Bałam się wcześniej powiedzieć prawdę, ale teraz w razie czego mogę uciec, a wtedy nie mogłam, rozumiesz? – Cofnęła uszy i równie szybko nastawiła je w moim kierunku, a potem znów cofnęła.
– Chyba tak. Pewnie myśl o matce nie daje mi spokoju i teraz wyśniłam że Meike też tobie ukradła wspomnienia. Mogłabym chociaż sny mieć przyjemne, ale nie! – Podrzuciłam łbem i trzepnęłam ogonem, przebierając nerwowo nogami: – Zresztą…
– Jak?! – Otworzyła szerzej oczy: – Ona może…: Ukraść wspomnienia? Zaraz. Wyśniłaś? Czyli… Ale to przecież nie jest sen. – Spojrzała we wszystkie możliwe kierunki: – Poznałabym że to sen, chyba… Na pewno, zawsze poznawałam.
– Jesteś wytworem mojej wyobraźni, wątpię byś wiedziała – parsknęłam, pokręciłam głową, odchylając skrzydła by przycisnąć je do boku: – Nie powinnam ci tego mówić.
– Ale to nie jest sen.
– Jest.
– To nie sen. Może… Przeznaczenie, no wiesz… Przyszłość. Śniła ci się przyszłość i teraz się naprawdę spotkałyśmy… To było nasze przeznaczenie. – Spojrzała mi w oczy z błyskiem w swoich.
– Absurd.
Choć to by tłumaczyło dlaczego miałam blizny w innych snach i jej przemianę.
– Dlaczego? Ja mogłam się spotykać z tatą w snach, dzięki jednorożcom, ale ty może podróżowałaś w czasie?
– Nie można podróżować w czasie.
– Jesteś pewna?
– Udowodnij że to nie sen – rzuciłam jej wyzwanie.
– W śnie nie czujesz bólu – stwierdziła, po czym dodała szybko: – Chociaż nie. Czasami też czujesz, z zewnątrz, jeśli cię nie obudzi… I wszystko jest dziwne, wiesz, nie pasuje do- Wiem! Musiałabyś zasnąć i jeśli się obudzisz, a ja nadal tu będę to znaczy że to nie sen.
– Brawo, ale budziłam się już ze snu w innym śnie.
– Mogłabyś… Na pewno… To może… Naprawdę powinnam znaleźć Karyme. Mamy małe kłopoty, znaczy duże, ogromne, chyba mogą nas nawet zabić, tak myślę, chociaż zależy im na jednorożcu, więc pewnie nie zrobiliby tego od razu… Jak masz na imię?
– Ivette. O czym ty mówisz? – Ruszyłam na przód, z nią przy własnym boku.
Opowiedziała znów o tym jak Meike więziła ją w wąwozie, ponoć wrzuciła ją tam gdy była źrebakiem, jak Zen na niej eksperymentował podając jej różne mieszanki ziół, o jakieś Jaskółce, która zmieniła się w gryfa i wyciągnęła ją z wąwozu, co widziałam na własne oczy, że potem okazała się jednorożcem i zmuszała ją do różnych rzeczy, znaleźli się u zaklętych, później musieli im uciekać i zawalił się tunel… Mówiła tak szybko że ledwo nadążałam.
– Czyli znasz Rosite? – spytałam, napuszając pióra. Naprawdę? Przybłęda musiała wtrącać się nawet w moje sny?
– Nie tylko, jest jeszcze…
– Nie zadawaj się z nią, nie jest tego warta.
– A co zrobiła?
– Po prostu się z nią nie zadawaj. A ta Nieva to morderczyni, napadła na moje stado, zabiła kilka strażników, tylko po to by dostać się do Raisy, swojej od siedmiu boleści matki i ją też zabić, ale jej nie pozwoliłam.
– Naprawdę? – Otworzyła szerzej oczy: – Raisa jest jej mamą?
– I Rosity.
– Ale Rosita zwracała się do niej po imieniu, to normalne? Myślałam że…
– Bo Rosita wolała moją matkę, zabrała mi ją gdy była mała – wyrzuciłam, mocniej odstawiając kopyto w trakcie wchodzenia do niewielkiego lasu, w którym hałasowały ptaki, tego krakania nie dałoby się nazwać śpiewem.
– Tą którą zabiły jednorożce?
– Nie. Mama jest w stadzie, Meike odebrała jej wszystkie wspomnienia z Rositą i przy okazji też ze mną – zacisnęłam zęby, przyciskając skrzydła do boków: – Tak jest lepiej, mogłam zacząć wszystko od nowa. – Spróbowałam się rozluźnić, choćby na siłę.
– Jestem pewna że jednak ci ciężko, bo… Na pewno zachowuje się inaczej…
– Trochę… – Na moment spojrzałam na jedno z drzew, w ogóle nie skupiając na nim uwagi.
– Myślisz że Mago i Meike mogą współpracować?
Wróciłam wzrokiem do niej.
– Już od dawna współpracujemy, Mago zabiera przeklęte źrebaki z różnych stad. w tym naszego, co wiosnę wysyła po nie Thais. Szkoda że od razu nie zabrali Rosity. – Położyłam uszy na samą myśl, znów zaciskając zęby: – Robiła wszystko by oddzielić mnie od mamy. – Trochę to podkoloryzowałam, ale Kometa powinna być po mojej stronie, w końcu to mój sen, a nie przybłędy.
– Naprawdę?
– Tak, chociaż udawała że jest inaczej, wiesz jak długo zwlekała by nauczyć się mocy? Podobało jej się że mama musi z nią przebywać bez przerwy. Mama miała niebieski kryształ, dzięki któremu mogła ukryć przed wszystkimi moc Rosity. Teraz już go nie ma, oddała go Rosicie, gdy namówiła ją by oszczędzić Nieve, tylko dlatego że to jej przyrodnia siostra!
– Ja też się trochę nią opiekowałam…
– Nievą?
– Ale nie wiedziałam co zrobiła, chociaż… Też pewnie bym się nią opiekowała, wrzucili ją do wąwozu, a ja byłam tak długo sama, znaczy… Z końmi które mnie pilnowały nie mogłam się kontaktować, bo oni myśleli że nie mogę i nie powinni wiedzieć.
– Wiedzieć o czym?
– Czy mogę ci powiedzieć?
– Możesz.
– Nikomu o tym nie mówiłam, i nie bardzo cię znam…
Serio? Teraz gdy powiedziałaś mi tak wiele nagle stajesz się skryta? Trzeba było wcześniej być nieufnym.
– Nie wiesz że jesteśmy razem? – Przysunęłam ją do siebie skrzydłem, a ona się zaparła, zamrugała wpatrując się we mnie wypłoszona.
– Jesteśmy?
Puściłam, idąc dalej przodem, powinnam zaczekać na inny sen z nią. Powinnam się już obudzić. Rozejrzałam się, dostrzegając za drzewami wilka, patrzyliśmy na siebie, dopóki powoli się nie wycofał. Ptaki ucichły. Kraczała jedynie jedna sroka, co chwilę zerkała na mnie i na odlatujące ptaki, kiedy zauważyła że ją obserwuje. Kroki Komety zabrzmiały tuż za mną.
– W innym śnie miałaś skrzydła, jak ja – oznajmiłam.
– Naprawdę?
– Wtedy podobało mi się latanie. – Odwróciłam się do niej: – Miałaś je dzięki żółtemu kryształowi.
– Myślisz że teraz też mogę je mieć?
– Możesz je mieć i bez niego.
– To naprawdę nie jest sen. – Położyła na chwilę uszy, patrząc na mnie… Z troską?
Ścisnęło mnie w żołądku na samą myśl.
– Jestem pewna że w głębi serca wiesz że to prawda – dodała: – Jesteśmy tu naprawdę, Ivette. I jest całkiem miło… Dziwnie, ale miło. – Uśmiechnęła się.
Serce zabiło mi szybciej.
– I… – Skakała spojrzeniem raz na mnie raz na ziemię, strzygąc uszami: – Też mi się podobasz… Możemy spróbować.
– Co spróbować? – spytałam gwałtownie.
– No… Być razem, ale chyba powinnyśmy się nieco lepiej poznać? I zaczekać… Trochę czasu zanim… Będziemy razem. Jeśli się uda.
– Dobrze… – Odwróciłam się, odchrząknęłam: – Nadal szukamy Karyme?
– Tak! Kompletnie o niej zapomniałam.
Szłyśmy dalej w milczeniu, ona za mną. To sen. Nigdy w żadnym ze snów nikt nie mówił że nie śnię, ale to wszystko nie mogło dziać się naprawdę. Niemożliwe. Co pomyślałaby Meike widząc mnie z klaczą? Nie chciała nawet bym wiązała się z ogierami, nie brała pod uwagę innej opcji, nikt w stadzie zresztą też, bo tylko z ogierem mogłabym mieć źrebaki. Mama też z nikim nie wiązała się na stałe. Zaprzepaściłabym wszystko. A jeśli w dodatku to kaleka… Dlaczego te myśli wydają się takie znajome? Może wcale nie jest kaleką, przecież nie powiedziała że jest, to była tylko sugestia.
Nie ważne, we własnym śnie mogę robić co mi się podoba.
– Uważaj! – Kometa rzuciła się na mnie, pchnęła mnie prosto w krzaki, sama obrywając kopytami ciemnobeżowej pegazicy, która przeleciała nad nami tak rozpędzona że ledwo wylądowała przed jednym z drzew. Obróciła się momentalnie.
– Stój! Jesteśmy chorę! – Kometa zasłoniła mnie sobą. Tuż nad moją głową szybko unosił się i opadał jej brzuch, słyszałam jak bije jej serce, równie mocno jak moje. Cudem się nie obudziłam.
– Coś ci nie wierzę – stwierdziła pegazica.
– Zarazisz… – Kometa zadrżała, zwłaszcza jej nogi, jakby za chwilę miała na mnie runąć i zakasłała krwią.
Oczy pegazicy zdawały się śmiać, choć sama się nie uśmiechała.
– Poza tym moja matka już nie chce mnie zabić – dodałam, wbijając w nią wzrok: – Więc możesz sobie odpuścić.
– Kto ci powiedział że robię to dla niej? Robię to dla siebie – zniżyła ton.
– Spadaj – rzuciłam niedbale, podnosząc się z ziemi i zaczynając wyciągać z piór wszystkie liście: – Nie jesteś tu potrzebna. Wkrótce sama zginę.
– I mówisz to z takim spokojem? – Zbliżyła się.
– Może mi nie zależy? – Zerknęłam na nią, wracając do wyskubywania liści: – Matka mnie nienawidzi, teraz…
– Nie wiesz nawet jak bardzo. – Poczułam jej oddech na własnej szyi, Kometa położyła uszy, spięła się: – Ale zaczekam, nie będę ryzykowała, jeśli nie padniesz to ja cię dopadnę. – Zrobiła kilka kroków w tył, odwróciła się i odleciała.
Kometa wcisnęła swój pysk w mój bok, tylne nogi aż się pod nią ugięły.
– Będzie dobrze – stwierdziłam: – Praktycznie nie możesz zginąć.
– Ale… Nie jestem chora. – Spojrzała mi w oczy: – Przegryzłam sobie policzek od środka, a resztę… Udawałam. – Cofnęła uszy, upadając na własny zad: – To… Odpoczniemy? – Skrzywiła się z bólu, oglądając nerwowo na tylne nogi, jednocześnie wbijając przednie kopyta w ziemię.
– Jak chcesz. – Ułożyłam się obok niej, okrywając ją skrzydłem, sama też się położyła. Uroniła parę łez, wtulając policzek w moje pióra.
Westchnęłam: – Pewnie to głupie sumienie…
– Co…? – mruknęła.
– Udawałaś? – spytałam raz jeszcze.
– Tak. – Odparła pewnie.
– Coś takiego?
– W wąwozie często czułam się źle… I pomyślałam że jeśli nauczę się udawać to… Zen… Przepraszam, ja… Udawałam tylko kaszel, bałam się jak zareagujesz, bo Meike… – Zacisnęła oczy i zęby, wstrzymując oddech, cała się spięła.
– Jak miałabym zareagować? To tylko sen.
Zerwała się, unosząc też tył, by po chwili zadem znów uderzyć o ziemię, patrzyła na mnie przymrużonymi oczami, w których zgromadziły się łzy.
– Tak bardzo boli? – spytałam.
Przytaknęła, dodając: – Przepraszam… Myślałam że minie od razu, czasami mija… – Znów się skrzywiła: – Nie chciałam ci mówić.
– W porządku, teraz jesteś kaleką, a w innym śnie będziesz…
– Nie mów tak… – Położyła uszy.
– Jak?
– Tak. Nie jestem… Tym kim powiedziałaś. Od czasu do czasu mam tylko problemy z tylnymi nogami, ale…
– Właściwie jesteś i co z tego?
– Nie jestem! Wiem co Meike myśli o… Urazach…
– Kalectwie.
– Gdybyś doznała stałego urazu, którego nie chcę byś doznała – podkreśliła: – Meike pozbyłaby się ciebie, a Zen... Chciałam powiedzieć że ona… Jest zła. Jestem pewna że w głębi serca to wiesz. Ukradła twojej mamie wspomnienia.
– Bo matka chciała się mnie pozbyć!
– Może obie są złe?
– Mama nie… – urwałam.
– Nikt się do mnie nie odzywał przez moje pierwsze dwa lata, nie chcieli bym miała jakąkolwiek szansę nauczyć się mówić. Gdyby tata nie odwiedzał mnie w snach nic bym nie wiedziała. Nie potrafiłabym nawet mówić, bo Meike nie chciała bym… Bym się tego wszystkiego nauczyła, musiałam przed nimi udawać taką… Wiesz…
– Głupią?
Przytaknęła, niezbyt chętnie. Otrzepała się: – Tata ostrzegł mnie bym nigdy jej nie ufała, musiał przez nią uciekać i ona… W końcu go zabiła. – Odetchnęła z trudem, spuszczając wzrok: – Przez następne lata byłam zupełnie sama…
– Od początku byłaś w wąwozie? A kto karmił cię mlekiem? – zapytałam.
– Nie bardzo wiem, zasłaniali mi czymś oczy…
– Kolejny eksperyment Zena? Miałaś pecha rodząc się taka.
– Dlaczego tak mówisz? – Spojrzała mi prosto w oczy: – Nie jestem rzeczą! Nadal jestem osobą – Próbowała wstać, ale jedynie przesunęła zadem po ziemi. Czułam ucisk w klatce piersiowej widząc ją taką.
– Nie twierdziłam że nie jesteś osobą. – Zamrugałam. Wolałam ją w pełni sprawną, ale tego zdecydowałam się jej nie mówić.
Wierciła się, przednie kopyta wbijając w ziemię. Postękała, roniąc jeszcze więcej łez. Później siedziała w ciszy, rozluźniła się, oddychając coraz spokojniej, ale na mnie nie patrząc.
– Możemy iść? – spytałam, wstając.
– Chyba tak… – Dźwignęła się z ziemi, podreptała chwilę w miejscu, obserwując swoje tylne nogi, zakryła je ogonem, gdy na mnie spojrzała. Szybko odwróciła głowę.
– Wiesz w ogóle co znaczy słowo kaleka?
– Że nie jesteś już koniem…
– Nie. To znaczy że nie jesteś do końca sprawna. Nie miałam na myśli nic obraźliwego, lubię spędzać z tobą czas, a w śnie nie obowiązują żadne zasady, więc nie bierz tego do siebie. – Oparłam pysk o jej kłąb, jej znajomy zapach sprawił mi przyjemność.
– Czyli… – Obejrzała się na mnie: – W rzeczywistości byś mnie zostawiła?
– Na szczęście nie muszę się nad tym zastanawiać.
– Zostawiłabyś?
– Musimy akurat o tym rozmawiać?
– Tak, chcę wiedzieć.
– Tak, zostawiłabym cię, musiałabym cię zostawić, zadowolona? Poszukajmy tej Karyme… – Już ruszyłam.
– Dlaczego, Ivette? – spytała.
– Jeśli chcę przewodzić stadem, muszę sprawić by było silne, każda kaleka je osłabia. – Zawróciłam do niej, okrążyłam ją.
Skrzywiła się, kładąc uszy.
– Jeśli stado składałoby się z samych kalek, wyobrażasz sobie co by było gdyby je zaatakowano? – zapytałam, próbując jej to wytłumaczyć.
– Nie ma aż tylu koni z urazami.
– Urazy to zupełnie co innego niż kalectwo.
– Mogłabym nauczyć się walczyć. I… Radzę sobie coraz lepiej, radziłabym sobie już dawno, ale to nie moja wina że zostałam uwięziona.
– A jak twoje nogi by zawiodły to by cię zabili.
– Nie, gdybyśmy walczyły razem, znaczy… Gdybym walczyła z kimś w parze, w sensie…
– Zamiast skupić się na walce musiałby cię chronić, bo postanowiłaś udawać sprawną. Już twój trening to byłaby strata czasu, mogłabyś co najwyżej… – urwałam, bo ona właśnie przeszła obok mnie, pewnie obrażona. Głupi sen, nic jej nie zrobiłam!
Ruszyłam za nią: – O co ci chodzi? Sama chciałaś o tym rozmawiać.
– Co cię obchodzi kaleka? – Obróciła się do mnie gwałtownie, prawie w nią wpadłam, miała łzy w oczach i ślady po łzach na policzkach: – Gdybym ci się nie śniła ani ci się nie spodobała od razu byś mnie wydała… Jesteś okrutna, jak Meike.
– Nie jestem – wycedziłam.
– Jesteś i…
– Bo ty tak sobie ubzdurałaś?! – wrzasnęłam na nią, przecinając skrzydłami powietrze, wpatrywała się we mnie spłoszona, ale nie cofnęła się ani na krok: – To ty jesteś okrutna! Taka sama jak cała reszta! Co takiego ci zrobiłam?! Powiedziałam prawdę?!
– A jak ty byś się czuła?
– Nie jestem kaleką i nigdy nie będę. I nie mam ochoty więcej o tym rozmawiać. Dlaczego nie możesz być taka jak zawsze?
– Bo to nie jest sen!
– Znowu zaczynasz…
– Naprawdę, wcale nie śnisz.
Przewróciłam oczami. To oczywiste że będzie zaprzeczała, ja też bym się broniła, gdyby ktoś próbował mi uświadomić że jestem tylko elementem czyjegoś snu.
– A jeśli zamieniłybyśmy się miejscami, chociaż na jeden dzień, jakbyś się wtedy czuła?
– Możemy to zrobić – stwierdziłam: – Ale nie wiem jak, jakbyś nie zauważyła nie potrafię kontrolować snów.
Zwiesiła głowę, ciężko wzdychając, po czym uniosła ją patrząc znów na mnie.
– Dlaczego nie mogę nauczyć się walczyć? – spytała: – To nie jest tak że tylne nogi bez przerwy odmawiają mi posłuszeństwa, mogłabym…
– Możemy trenować nawet teraz.
– Musimy znaleźć Karyme i...
– Broń się. – Stanęłam dęba, a ona odskoczyła, nim zdążyłam choćby ją dotknąć.
– Naprawdę musimy ją znaleźć… – Zastrzygła uszami: – Możemy później… Potrenować – dodała jakby zdezorientowana.
– Zaczekaj. – Wzbiłam się w powietrze, mimo tego jak bardzo nie znosiłam oddalać się od ziemi, rozejrzałam się po okolicy. Prawie pustej, nie licząc innych zwierząt.
– I co? – zawołała Kometa.
– Nigdzie jej nie widzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz