poniedziałek, 13 listopada 2023

– Zło –

[Rosita]


Karyme zatrzymała się niedaleko bagien. Całą drogę szłam za nią, próbując się uspokoić, minęło już tyle czasu, a moje uszy pozostawały opadnięte i nadal chciało mi się płakać, choć chyba wypłakałam już wszystkie łzy.

– Przykro… – Urwała: – Przykro mi…

Wpatrywałam się w błoto. Może gdyby nie opuszczała stada, nawet na te kilka dni, mama wciąż by mnie pamiętała?

– Rosita…? – Karyme trąciła mnie w bok, a gdy na nią spojrzałam, dodała: – Idziemy?

– Dokąd? Nie mam już dokąd pójść.. – Spuściłam głowę.

– Do domu…

Karyme prowadziła mnie wzdłuż drzew, obejmujących się swoimi własnymi pniami, wyglądały jakby ktoś zmusił je do tego swoją mocą. Przecisnęłyśmy się przez gęstwiny i już po chwili stałam przed spadkiem prowadzącym do jaskini w dole. 

– Pamiętaj że nie będzie już odwrotu – powiedziała do mnie Thais. Znalazła się przede mną. Karyme stała obok niej, w wejściu jaskini.

– I tak nie mam się gdzie podziać… – Spuściłam wzrok.

– A co z twoją matką? 

– Nie pamięta… – odpowiedziała momentalnie Karyme, równie szybko urywając. Nie zdążyłam nawet jej powstrzymać.

– Rozumiem. – Thais podeszła bliżej.

– Wiesz coś o tym? – Spojrzałam na nią zdziwiona.

– Nie pierwszy raz ma problemy z pamięcią. – Thais weszła do mnie na górę: – Raz jak ją odwiedziłam musiałam jej się przedstawiać na nowo, zdawała się mnie nie pamiętać i faktycznie nie pamiętała, bo gdy nawiązałam do naszego poprzedniego spotkania nie wiedziała co odpowiedzieć. Pójdziemy od razu do Mago. – Thais trąciła mnie w szyję, przekonując bym ruszyła na dół, wprowadziła mnie do środka.

Jaskinia kończyła się korytarzem, ktoś wyrył go w skale, był zbyt równy. Mijałyśmy po drodzę groty, umiejscowione jedna przy drugiej, po obu stronach korytarza. Te też wyglądały nienaturalnie. Karyme podążała za nami, z głową w dole, niżej niż zwiesiłam swoją własną. 

– Karyme, idź do Lory, da ci lek. – Thais obejrzała się na nią.

– Ale…

– Nie przeszkadzaj nam.

Karyme wbiegła do jednej z grot, Thais szturchnęła mnie w bok grzbietu, a gdy na nią spojrzałam, uśmiechnęła się pokrzepiająco i powiedziała: – Nie przejmuj się siostro, może Mago coś na to poradzi i Chaos znów będzie cię pamiętała? 

– Nie jestem twoją siostrą.

– Tutaj tak się do siebie zwracamy, wszyscy jesteśmy, jedną, wielką rodziną. Przyzwyczaisz się, młodsza siostro.

Dalej prowadziła mnie do Mago ciemnymi korytarzami, gdzie nic nie widziałam i musiałam dotykać jej grzbietu, nie miała ogona za który mogłabym złapać, a dostęp do jej grzywy ograniczała czarna opaska na szyi.

Czułam że Karyme nie chciała jej powiedzieć o mojej mamie, ale i tak pozwoliłam Thais ją odesłać. Nie miałam sił się spierać. 

Przeszłyśmy przez parę grot oświetlonych świecącymi pnączami i pokonałyśmy jeszcze więcej korytarzy, straciłam już dawno orientację w terenie. Gdybym mogła tu przyjść w innych okolicznościach, cieszyłabym się nowymi widokami i nieodkrytymi dotąd miejscami. Czy jeszcze kiedyś będzie jak dawniej?

Dlaczego mama tak nagle mnie zapomniała? Dlaczego Ajiri nie powiedziała jej prawdy? To przez Meike? Kazała im tak się zachować? Dlaczego chciała się mnie pozbyć? Co takiego zrobiłam? Czy przeszkadzał jej brak pokrewieństwa?

Zatrzymałyśmy się, przed dymiącą jaskinią. Zakasłałam gdy dym dostał się do moich chrap.

– Wejdź do środka, siostro, ja zaczekam tutaj. – Thais stanęła z boku, by nie wdychać dymu, poszłam jej śladem i zbliżyłam się do niej, zamiast wejść do środka. Nie zamierzałam się udusić.

– Wejdź, zapraszam, nie musisz się mnie bać, nie jestem taki straszny – dobiegł donośny i żartobliwy głos z jaskini, dym się rozrzedził i po chwili zniknął. Weszłam do środka, nie mając ochoty wyjaśniać że powstrzymałam się od tego przez dym, a nie ze strachu. Przy kopytach sporego, białego ogiera żarzył się ogień. Z jego szyi wyrastała stercząca, biała grzywa, nie miał grzywki, od czoła, aż po różowawe chrapy posiadał szarą, postrzępioną odmianę i białą ciapkę, w kształcie kropli, na różowej wardze.

– Ty jesteś Mago?

– We własnej osobie, czuję że jesteś jedną z nas, jak masz na imię? – odpowiedział miłym głosem, uśmiechając się do mnie łagodnie, jak do źrebaka. Też czułam jego moc krążącą po całym ciele.

– Rosita… 

– Słyszałem o tobie, twoja matka postanowiła cię wychować, bez względu na twoje moce. Zaimponowała mi, nie często można spotkać wśród zwykłych koni tak wartościowe osoby jak ona. Co się stało?

I tak dowiedziałby się od Thais.

– Zapomniała mnie, potraktowała jak obcą, która tylko podszywa się pod jej córkę… – Spuściłam wzrok, chciało mi się znowu płakać. Mama już nie była tą samą osobą co wcześniej… A co jeśli nigdy już nie wrócą jej wspomnienia? 

– Czyli jednak ją to przerosło…?

– Nie, ona naprawdę straciła pamięć. – Spojrzałam na niego: – Posłała po kogoś kto mógł potwierdzić moje słowa, ale ten ktoś skłamał że mnie nie zna, strażnicy też udawali że jestem obca… – po chwili milczenia, dodałam desperacko: – Thais mówiła że byłbyś w stanie mi pomóc. 

– Oczywiście, przyjmę cię do nas z wielką ochotą.

– Pomóc z mamą… To chyba Meike, jej matka, kazała wszystkim tak się zachować, nikt inny nie ma takiego wpływu na stado jak ona i mama. – Nie przepadała za mną, byłam jej obojętna czy…? Nie wiem. Nigdy nie czułam emocji Meike, jedynie własny dyskomfort, gdy przebywałyśmy blisko siebie. Pomagała ukrywać przed stadem kim jestem, ale nie szukała ze mną kontaktu, wręcz mnie ignorowała. Nigdy nie próbowałam tego zmienić.

– Wymyślimy coś razem, najpierw chciałbym ci coś pokazać. Pozwolisz że użyje na tobie swojej mocy? – Zbliżył się, pochylając nade mną głowę, patrzył na mnie ciepło jak ojciec, którego nigdy nie miałam: – Pokaże ci coś co już się wydarzyło, byś zrozumiała po co tu jesteśmy.

– Chcę tylko pomóc mamie…

– I pomożesz. 

– Cze…

Dotknął mojego czoła pyskiem, nagle przeniosłam się na łąkę, przed wejście do innej jaskini. Mago zniknął. Coś przyciągnęło mnie do środka, na końcu, w półmroku stały wciśnięte w siebie źrebięta, cała czwórka, przerażone wpatrując się w piąte źrebię, któremu dorosły, kasztanowy ogier ściągał czerwony kryształ z szyi, a obok stał jednorożec, z jego rogu kapała krew. Rozejrzałam się, przy ścianie widząc drobne ciało innego źrebaka, w kałuży krwi. Serce zadudniło mi w piersi, a nogi stały się miękkie. Od razu przypomniałam sobie zabitych przez Nieve strażników.

– Możesz wracać do rodziców, na szczęście klątwa cię ominęła – powiedział ogier. Źrebię przebiegło obok mnie, zupełnie mnie nie widząc. 

– Zostawcie je! – krzyknęłam. Nie słyszeli mnie, nie czułam ich emocji, osłoniłam źrebaki, a jednorożec przeszedł przeze mnie i złapał jedno, wołało za mamą i tatą, prosiło by nie robili mu krzywdy. Jednorożec przyprowadził je do ogiera, założył na jego szyję czerwony kryształ ogonem, przytrzymując je za grzywę. Ogierek wiercił się i próbował uciec, nieskutecznie. Po założeniu kryształu rozpłakał się. 

– Nie… Proszę… – łkał: – Chcę do mamy…

Ogier nie mógł zdjąć kryształu z jego szyi. Domyśliłam się co nastąpi. Zaszarżowałam na jednorożca, chcąc go odepchnąć, przeniknęłam przez niego, ledwo wyhamowując przy ścianie, usłyszałam jak wbija róg w ciało źrebaka. 

– Nie! – krzyknęłam rozpaczliwie. Ono upadło, umierało na moich oczach. Z resztą źrebiąt zrobili to samo, to któremu ogier nie mógł zdjąć kryształu ginęło, a ja nic nie mogłam zrobić, choć próbowałam, złapać za ich grzywę, odepchnąć, przysunąć do siebie źrebaka, osłonić je, nawet moja moc na nich nie działała, pnącza przechodziły przez nich jak przez powietrze, nawet jak oplotły im nogi, mogli pójść dalej, jakby ich wcale nie było, jakby mnie tu nie było.

Przeniosłam się nagle w inne miejsce, ten sam jednorożec pośrodku wielu innych jednorożców, okrążał już inne źrebaki. Całą ich gromadkę.

– Są przeklęte, przynajmniej tak myślą konie – zaśmiał się.

Osunęłam się na ziemię. Już wiedziałam co nastąpi. 

– Zgładźmy je – powiedział któryś z jednorożców.

– Tylko nasz gatunek zasługuje by posiadać moce, wy małe potworki. – Inny jednorożec zbliżył się do źrebiąt, przebił jednemu z nich nogę, swoim rogiem, prysła krew, próbowało krzyczeć, ale wszystkie miały związane pyski i założone czerwone kryształy na szyje. 

– Nie… Proszę… Zabierz mnie stąd, nie chcę tego widzieć! Mago! – błagałam. Jednorożce już zaczęły wyrywać nogi jednemu z źrebiąt… Zacisnęłam oczy.


[Karyme]


Rosita, wyszła zza rogu, uśmiechnęła się do mnie tak jak wtedy gdy myślała o Pedro, ale nie było go tutaj. Byłyśmy same pośród pustych korytarzy, jedynie z grod dobiegały czyjeś głosy. 

– Cześć – szepnęła z miłością, wtulając głowę do mojej, jej grzywka załaskotała mnie w grzbiet nosa. Trochę się zdziwiłam, słysząc jej ton głosu. Zamknęłam oczy, odpowiadając cicho z uśmiechem: – Cześć. 

Poczułam jej ciepły oddech na moich zimnych wargach. Jak mam się teraz zachować? Otworzyłam oczy, czy ona.... Zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jesteśmy przyjaciółkami. Jesteśmy, prawda? Przyjaciółkami…

– Rosita…? – Rozejrzałam się, próbując dostrzec chodźby jej cień, korytarze oświetlały jedynie świecące pnącza. Rozejrzałam się. To złudzenie? To tylko złudzenie. Złudzenie. 

Zamknęłam oczy, uszy mi opadły i zwiesiłam głowę. To złudzenie. Ona nigdy nie spojrzałaby na mnie w ten sposób. Jestem dziwolągiem, dziwolągiem, mam niebieską sierść, ujemną temperaturę ciała, jakbym była martwa… Dołączyła do nas, dołączyła do nas, ale to w niczym nie pomaga. To Pedro jest dla niej całym światem. Teraz jest z Thais i Mago. A ja zostałam odesłana, zostałam odesłana dawno temu. 

Chciałabym żeby mnie kochała, tą miłością, którą darzy się para, nawet pomimo tego że nie czułam tego… Nie potrafiłam się w nikim zakochać. Choć bardzo chciałam. Nie, nie, nie chciałam, tylko bym cierpiała z tego powodu. Chciałam. Nie, nie. 

Gdyby mnie kochała, gdyby kochała wiedziałabym że naprawdę jej na mnie zależy. Że komukolwiek na mnie zależy i to tak bardzo że się we mnie zakochał… Ale ona chyba nie patrzyła w ten sposób na klacze, tak jak i ja…

– Karyme! – zawołała. Echo niosło aż tu jej głos i tętent kopyt. Tylko czy to naprawdę ona?

Spojrzałam za siebie, prosto na nią, zatrzymała się w wejściu, miała łzy, w szeroko otwartych i przerażonych oczach i cała się trzęsła. Podniosłam głowę, odwracając ją do niej. Czy jest prawdziwa? Czy naprawdę tu stoi czy znowu mam omamy? Czułam jak biło od jej ciała ciepło, większe niż zwykle.

– Karyme… – wymamrotała: – Możesz… Możesz mnie dotknąć?

– Co…?

– Proszę…

Podeszłam do niej niepewnie. O co jej chodziło? Co miała na myśli? Czy to naprawdę ona? Czy ona naprawdę…? Co ja teraz zrobię? Szturchnęłam ją szybko w łopatkę i nagle wtuliła się we mnie, zapłakała. Mogę ją teraz objąć? Mam ją teraz objąć? Mogę? Spróbowałam. Dotknęłam pyskiem jej mokrego od potu grzbietu. Wzdrygnęła się.

– Prze…

– Oni… Ja widziałam jak… Mago… – łkała, nie rozumiałam o czym mówi. Nic z tego nie rozumiałam.

Do środka weszła Thais, zamrugałam, jakby to miało pomóc sprawdzić czy jest prawdziwa. Jakby miało pomóc.

– Każdy z nas przez to przechodził, siostro. – Thais ledwie jej dotknęła, a Rosita obróciła się do niej i ją odepchnęła od siebie.

– Zostaw mnie! Nie jestem twoją siostrą! – wrzasnęła, kładąc uszy. Po czym ucichła zupełnie, stała osowiała, z wbitym w ziemię wzrokiem. 

– Rosita? Hej… – szturchnęła ją Thais. Cofnęła się, wprost we mnie, znowu się wtuliła. Strasznie się trzęsła.

– Powiedz że to nie działo się naprawdę… – wymamrotała.

Do środka zajrzał Mago.

– Jednorożce to potwory, sama widziałaś, widziałaś jak je torturowali, jakby nie mogli od razu zabić. – Thais uderzyła kopytem o ziemię: – Dlatego musimy…

Mago skinął jej głową na znak by zamilkła. Podszedł do nas.

– Bardzo cię przepraszam, Rosita. – Oparł głowę na jej grzbiecie, obejrzała się na niego zapłakana: –  Choć próbowałem, to jak pokazuje swoje wspomnienia, nie mogę tego przerwać, dopóki nie dobiegną końca. 

– To dlaczego… Dlaczego mi je pokazywałeś?

– Byś była bezpieczna, moja droga. Jednorożce są przebiegłe, nie chciałbym żebyś im zaufała i dała im się zwieść, skrzywdzić, bądź zabić. Słowa nie mają takiej mocy jak widok prawdziwych wydarzeń... Chodź ze mną, dam ci coś po czym poczujesz się lepiej. – Objął jej szyję, odciągając ode mnie, wyszli z groty, Mago nie przestawał obejmować Rosity i mówić do niej uspokajająco.

– Wzięłaś lek od Lory? – spytała Thais.

– Dlaczego nie mogłam jej uspokoić? Uspokoić. Sama.

– Nasz Mistrz lepiej sobie z tym poradzi, chyba chcesz by cierpiała jak najmniej? Musiała to zobaczyć, jeśli ma zostać z nami, musi zrozumieć.

– Muszę zrozumieć…

– Karyme, ty już rozumiesz.


~*~


Rosita nie wracała od Mago, mijał tydzień za tygodniem, czekałam na nią, czekałam, czekałam już tak długo. 

– Poradzisz sobie, po nich jesteś odważniejsza, nie chcesz jej wspierać? – Thais wracała z jedną z naszych młodszych sióstr, była o wiele starsza ode mnie, przynajmniej już nie czułam się tak głupio, już nie byłam sama wśród źrebiąt. Przejdę z nią i Rositą inicjacje. Przejdę ją z nimi.

– Nie wiem… – mruknęła.

– Nie musisz się spieszyć, powoli, małymi kroczkami, wiesz, to twoja córka, a teraz szczególnie cię potrzebuje.

Przytaknęła, a w oczach zgromadziły jej się łzy i dość szybko z nich wypłynęły. Thais oparła głowę na jej kłębie.

– Dlaczego… Dlaczego odeszła? – zapłakała Raisa.

– Pożałują tego – obiecała Thais.

– Ja… Ja nie dam rady… Nie potrafię.

– Potrafisz. A jeśli nie, nie szkodzi. Nie przejmuj się. Ma teraz nas i ty też, jesteśmy rodziną. A rodzina cię wspiera, bez względu na wszystko.

Zbliżyłam się, zakryłam się grzywą, ale byłam gotowa. Ja też mogę ją wspierać. Mogę wspierać, to krewna Rosity, a skoro się przyjaźnimy to mój obowiązek. Otworzyłam pysk, zamykając go nim cokolwiek powiedziałam, za bardzo bałam się niechcianych słów, zraziłabym ją od razu do siebie.

– Karyme, możesz zostawić na same? – prosiła Thais.

– Ale… Ja też… – urwałam.

– Nie jesteś tu potrzebna, zawołam cię jak będziesz.

Nie przeszłam jeszcze inicjacji, więc musiałam jej posłuchać. Wróciłam do swojej groty, kładąc się w jej najchłodniejszym kącie, by znów czekać na Rosite. 


[Rosita]


Podzieliłam się z Mago wspomnieniami, tymi dotyczącymi mamy, wystarczyło że o nich pomyślałam, a dzięki jego mocy mogliśmy je zobaczyć. Obiecał je pokazać mamie, dlatego musiał je poznać. Nawet jeśli mama nie odzyska pamięci będzie wiedziała że nie kłamałam.

Wyruszyliśmy z samego rana, wszyscy jeszcze spali, kazał mi być czujną, nieprzerwanie, sam też ciągle się rozglądał, nasłuchiwał i badał zapachy. Przemieszczaliśmy się przez las, którym jeszcze niedawno szłam z Karyme, do ich kryjówki.

– Całe życie się uczysz, moja droga, twoja moc może się rozwinąć w kierunku o którym ci się nie śniło, wcześniej nie potrafiłem że tak powiem, zajrzeć komuś do głowy – powiedział: – Co prawda potrzebowałem twojej małej pomocy i pewnie nawet nie zbliże się do tego co potrafią te bestie, jednorożce, wyobraź sobie że mogłyby wyciągnąć wszystko.

– Wszystko…? – Popatrzyłam na niego przestraszona.

– Każde twoje wspomnienie, myśl, wszystko. Twoje słabości, stałabyś się bezbronna.

Przestraszył mnie byle szelest, odwróciłam się gwałtownie w tamtym kierunku. Odetchnęłam na widok wiewiórki. Obejrzałam się, mając znowu wrażenie że ktoś mnie obserwuje, przez chwilę cienie rzucane przez drzewa ułożyły mi się w oczach na kształt jednorożca. Urwał mi się oddech, zanim zorientowałam się że to tylko moja wyobraźnia. 

– Dlaczego oni to robią? Wszyscy nie mogą być źli… – Cofnęłam uszy.

– Nie spotkałem jeszcze dobrego jednorożca, wygląda na to że cały ich gatunek jest zły, to jak z drapieżnikami, każdy bez wyjątku zjada inne zwierzęta, taka ich natura. A czy naturę można zmienić? Nie wydaje mi się. Mnóstwo twoich braci i sióstr zostało przez nich skrzywdzonych, zapytaj, opowiedzą ci.

Czułam że mówił prawdę. Jednocześnie nie mogłam w to wszystko uwierzyć.

– Oni nie mają lito-

Wyszliśmy z lasu, zobaczyłam w oddali mamę ze strażnikami i… Jednorożcami. Zaledwie dwójką.

– Mamo! Uważaj! – Pobiegłam do nich, róg jednego z jednorożców zaświecił, upadłam, słyszałam jak Mago też upadł. Nie mogłam się poruszyć, choćby drgnąć, mrugnąć okiem. Nie mogłam nic powiedzieć.

– Co to ma znaczyć? – spytała chłodno mama.

– To ta przeklęta, której pomogłaś – powiedział drugi jednorożec: – Uczyłaś jej mocy.

Mamie drgnęło ucho, na pysku pojawiło się zdziwienie. Jednorożec wbił róg w jej klatkę piersiową. Jęknęłam. Wyjął go z niej, a ona upadła. Nie mogłam złapać tchu.

– Nie zasługujesz by żyć. – Stał nad nią i patrzył jak się wykrwawia. Nie mogłam krzyczeć, ruszyć się, oddychać, nie mogłam jej pomóc, znowu nie mogłam nic zrobić. Moc jednorożca trzymała mnie w brutalnym uścisku. Nie, proszę, nie, błagam nie. Tylko nie ona, nie ona… Nie mama!

Thais z resztą, wyskoczyli zza drzew, jednorożce rzuciły się do ucieczki, wraz ze strażnikami. Mago z trudem dotarł do mojej mamy. Próbowałam wstać, ale prawie nie czułam nóg. Trącał ją, brudząc się od jej krwi. Łkałam, wciąż nie mogąc porządnie zaczerpnąć powietrza.

– Nie żyje… Zabili ją, to pewnie oni odebrali jej wspomnienia, przebrzydłe bestie.

Serce na moment przestało mi bić, a potem uderzyło tak mocno i tak boleśnie że ból ścisnął mi całą klatkę piersiową, jakoś dotarłam do mamy, wtuliłam w nią głowę, próbując wymamrotać by się obudziła, ale mój głos kompletnie zniekształcił płacz. 

Musieli oderwać mnie od niej siłą, jednorożce uciekły i Mago obawiał się że wrócą ze wsparciem. 


~*~


Płakałam całą noc, nie słuchałam co do mnie mówią, nie chciałam nikogo widzieć, tylko mamę… Ale oni… Oni ją zabili… 

Mago trwał przy mnie, bał się o mnie, omal i nas nie zabili, gdyby nie inni zaklęci… Próbował mnie uspokoić od wielu godzin, w końcu przyjęłam jego wsparcie.

– Nie spodziewałem się że posuną się do tego by zabijać też zwykłe konie, ale tylko głupi by sądził że manipulowanie nimi im wystarczy, gdybym wiedział… – Obwiniał się o to wszystko, czułam to wyraźnie i ja też się winiłam jeszcze bardziej. Mogłam ich zaatakować, zamiast ostrzegać mamę, mogłam… Czy mogłam tak naprawdę temu zapobiec? Gdyby mnie nie przygarnęła, nadal by żyła, gdybym się nie urodziła Ivette też byłaby szczęśliwsza i Raisa nie cierpiałaby z mojego powodu. 

Wtuliłam się w Mago, jakby był moim tatą, a ja bezbronnym źrebakiem, w tym momencie właśnie tak się czułam. Wobec jednorożców byłam bezbronna. Otulił mnie, choć nie tak jak mama, ale ja chciałam wierzyć że to ona jest przy mnie. 

– Proszę… Niech ona wróci, już nigdy nie opuszczę stada… – Wypłakałam się w jego szyję: – Nie odstąpię jej na krok…

– Biedactwo. Nie zostawię cię choćby na chwilę. Wiec że nie jesteś sama. Nas wszystkich łączy wspólny ból, wspólna tragedia.


[Karyme]


Rosita… Mago wyszedł z nią na nasz wspólny korytarz, oboje wyglądali na wyczerpanych. Rosita w dodatku roniła łzy. Rosita w końcu wyszła, w końcu ją zobaczyłam, zobaczyłam ją. Podbiegłam. Czekałam tak długo, tak długo że zwątpiłam że się zobaczymy.

– Karma… – Uśmiechnęła się do mnie słabo, widziałam w jej oczach ból, w jej oczach ból. To imię to nasza tajemnica, czemu użyła go przy nim? Przytuliła mnie słabo, też słabo. Wyglądała na słabą, oparła o mnie swój ciężar, jakby sama nie miała sił go dźwigać.

– Co… się stało? – spytałam ostrożnie.

– Jednorożce – odpowiedział Mago, oparł głowę na jej grzbiecie, odsunęła się ode mnie, idąc przodem, przez korytarz, Mago poszedł za nią, przytulając ją do siebie. Weszli tak do jednej z grot. Thais wyszła z innej, podchodząc do mnie, popatrzyłam na nią pytająco.

– Jej matkę zabiły jednorożce.

– Jej…? Nie.

Troi nagle wbiegł do środka, przez jaskinie: – Hema wróciła! 

– Naprawdę? – ucieszyła się Thais.

– Spójrz kogo przyprowadziła. – Odwrócił się w stronę jaskini, Hema weszła do niej z dwoma kasztanowymi klaczami, żadnej z nich nie znałam, u jednej czułam szalejącą energię i miała czerwony kryształ na szyi, uszkodzoną żuchwę i mnóstwo ran, najgorszą na szyi, była taka mała, taka mała. Wyglądała zupełnie tak jak Rosita opisywała Nieve… Czy to Nieva?

– Elektra, znalazłaś się, chodź, od razu się tobą zajmiemy… – Thais do niej podeszła, zabrała od Hemy. Weszły do jednej z grot. Thais ją znała? Ale ja… Dlaczego ja jej nie znałam? Druga kasztanka uśmiechała się do nas przyjaźnie, przeskakiwała po nas wzrokiem, strzygła uszami i przykrywała tylną nogę ogonem.

– Kto to Elektra? – spytałam. 

– Nasza zagubiona młodsza siostra, Mago jeszcze jej nie pomógł dojść do siebie, dlatego jej nie znasz – wyjaśnił pospiesznie Troi, jakby chciał się mnie już pozbyć: – No, Hema, co tak milczysz? Co się stało? Wiesz jak się o ciebie baliśmy? Zniknąć na kilka dni, tak się nie robi, siostro. Myśleliśmy że ten jednorożec cię zabił.

– Jednorożca tam nie było. Tylko obca klacz, powiedziała mi o nich, musiałam pomóc, nie było czasu wam powiedzieć… – Hema spuściła zawstydzona głowę: – Bała się i prawie mi uciekła, tak bardzo się spieszyła…

– Ta klacz? Dlaczego? Co to była za klacz?

– Nie przedstawiła się…

– Laguna – odezwała się obca: – Ma na imię Laguna, wrzucała mi trawę do wąwozu… Bo byłam w wąwozie, kilka lat, całe życie właściwie i ona… Nie mogła już dłużej patrzeć na to co ze mną robią, bo ja… Jestem… Nie do końca sprawna… I oni, Meike…

– Te zwykłe konie czasami są głupie. – Troi podszedł bliżej niej: – Jak mogli cię bić? – Odgarnął grzywkę z jej czoła: – Aż bym im…

– Nie możemy krzywdzić zwykłych koni, mamy zasady, bracie. – Pojawiła się Lora: – Hema, siostro – przytuliła ją do siebie, Hema jak zwykle odwzajemniła taki uścisk dopiero po dłuższej chwili, spuszczając wzrok, speszona, jak tylko Lora się od niej odsunęła.

– Jesteś cała?

– Tak, tak… – odpowiedziała. 

– Pomogła… Jak masz na imię? – zapytał Troi obcej.

– Kometa.

– Pomogła Komecie. Piękne imię, jak zobaczę spadającą gwiazdę to teraz będę myślał tylko o tobie. – Trzymał swój pysk blisko jej chrap.

– Dziękuje? Chyba… – Cofnęła się, położyła uszy, by po chwili znów je postawić, zerknęła nerwowo na Heme. 

– Ehem… – Troi się nieco odsunął: – Hema pomogła Komecie i Elektrcie, jakaś klacz ją zaczepiła, Laguna, tak? – Spojrzał na Kometę.

– Laguna – potwierdziła.

– Zaczepiła ją, prosiłą o pomoc, a ona od razu za nią pobiegła…

– Hema? Ale wiesz że to mogła być pułapka?

– Miałam przeczucie… – przyznała Hema.

– Meike nie może się o mnie dowiedzieć… Hema obiecała że mnie ukryjecie przed nią, ona… Meike mnie tam uwięziła… – Kometa nieco się skrzywiła, zerknęła znowu na Heme.

– Gdzie Mago? – spytała Hema, Troia.

– Zajmuje się naszą młodszą siostrą, Rositą. Nie martw się, wszystko mu przekażemy, pewnie padacie z nóg, odpocznijcie.

– Wolałabym… – zaczęła Hema.

Lora i Troi spojrzeli na nią zdziwieni.

– Śmiało Hema, to nie jest takie straszne… Jestem pewna że sobie poradzisz – zachęciła ją Kometa.

– Naprawdę chcesz to zrobić sama? – zapytał Troi: – Zostaniesz całkiem sama z naszym Mistrzem, masz tyle do wyjaśnienia… Jestem pod wrażeniem, siostro.

– Albo chodźmy razem – zaproponowała Lora: – Ty też możesz, Kometa.

Ja nawet nie spytałam czy mogę ani oni nie zaproponowali, zostałam tu sama, jak odeszli całą czwórką. Słyszałam tylko jak Troi powiedział że zanim odwiedzą Mago musi najpierw skończyć z Rositą. Skończyć z Rositą. Skończyć? Nie, nie, to Mago, on… Jej pomaga, jak mi, pomaga jej jak mi. Zrozumieć.


[Rosita]


Mago zaprowadził mnie pod ścianę, ślepy zaułek. Słyszałam czyjś ciężki oddech, tuż za niej. Zatrzymaliśmy się tu. 

– Mam dla ciebie niespodziankę, chciałbym żebyś komuś pomogła się odnaleźć. Tam jest Pedro.

Odwróciłam się do Mago, patrzyłam mu w jasnozielone oczy zdezorientowana. Dlaczego go ukrywali? Albo… Uwięzili?

– Ros…? – usłyszałam słaby głos za ściany.

– Pedro? To ty? – Przytknęłam chrapy do szorstkiej i zimnej ściany.

– Co ty… tu robisz? – mówił z trudem.

– Jesteś ranny?

– Słychać… Co? Tak, jestem… 

Wtuliłam się w ścianę, osunęłam się na ziemię, wyobrażając sobie że leży przy niej i jesteśmy blisko siebie. Zebrały mi się łzy w oczach. Jak mogli go tu zamknąć? 

– Nie martw się… Wydobrzeje… – dodał: – Dlaczego ty tu jesteś?

– Nie miałam gdzie się podziać… – Obejrzałam się na Mago, skinął mi zachęcająco łbem na ścianę, czułam jak wciąż się o mnie martwi. 

– Jednorożec rzucił na niego urok, dlatego nie możemy go widzieć – wyjaśnił Mago: – Inaczej czar przeszedłby też na nas.

– Nic z tego nie rozumiem, chciała mojej pomocy… Jak mogło mi się wydawać to wszystko co widziałem? To nie możliwe. Może to wy kłamiecie?

– Jednorożce… One… Zabiły… – załkałam, nie będąc jednak w stanie mu powiedzieć.

– Zabiły jej matkę, próbowali też nas – dokończył za mnie Mago.

– Ale jesteś pewna Rosita? Bo ja już niczego nie jestem pewien… Wszystko może być kłamstwem, ty, to miejsce… W co ja się wpakowałem? Jak się to… – urwał, syknął z bólu.

– Pedro… – Wcisnęłam przejęta pysk w ścianę. 

– Nic mi nie jest… Powoli, ale zdrowieje.

– Powiesz coś o tym jednorożcu, więcej? Znasz jej magię? – dopytywał Mago: – Może tu wrócić, po więcej ofiar.

– Nie ma mowy, jak to wy oszukujecie to… Zamordowalibyście to źrebię.

– To nie było źrebię, stworzyła taką iluzje w twojej głowie.

– Nie oszalałem, tego mi nie wmówicie.

– Oni nie mają skrupułów.

– Pedro… Mago mówi prawdę, czuję to – wtrąciłam się.

– Ale czy ty jesteś prawdziwa? 

Zebrały mi się łzy w oczach. Mago patrzył na mnie ze współczuciem, objął mnie, a ja znowu wtuliłam się w niego, płacząc. Chciałam zobaczyć Pedro, dotknąć, upewnić się co z nim. Nie mogłam go winić że ma wątpliwości. Też bym miała. 


~*~


– Czy chcesz być częścią naszej rodziny? Wspierać swoich braci i siostry? – zapytał Mago, w swojej jaskini, staliśmy przed ogniem, palącym się na jej środku, Mago nakierował tak płomienie by dym unosił się w przeciwną do nas stronę. Bolała mnie głowa od płaczu. Jadłam na siłę, wszystko co znieśli tutaj inni zaklęci na prośbę Mago, dla mnie.

– Tylko pamiętaj. Nie łączymy się w pary i nie posiadamy własnych źrebiąt. Musisz mi przysiądź że ty też poświęcisz się całkowicie naszej rodzinie. 

– Dlaczego?

– By zawsze być gotowym przyjąć młodsze siostry i braci, by w pełni oddać się rodzinie, w końcu by nie cierpieć, bo jednorożce wykorzystałyby to że masz źrebaki, partnera, mogliby cię szantażować, moja droga. Nasza wielka rodzina jest najważniejsza, rodzina tak wspierająca i dbająca o siebie że nie potrzebujesz zakładać własnej. To jak, Rosita? Dołączysz do nas?

– Tak. – Nawet się nie zastanawiłam, ale Mago ciągle mnie wspierał, tyle dla mnie zrobił, nie miałam gdzie się podziać… Nie chciałam teraz zostać sama, wszyscy na których mi zależało byli tutaj. Nawet Pedro znalazł się właśnie tu.

– I?

– Przysięgam nie zakładać własnej rodziny – powiedziałam, patrząc na palący się przed nami ogień: – Ale jeśli się zakocham…

– Zwalczysz to uczucie, nie martw się, ważne by mu nie ulegać. 

– Nie chciałeś nigdy założyć rodziny?

– Przecież mam was i ty też, jesteście dla mnie najważniejsi na świecie. 

– Tak jakbyśmy byli twoimi źrebakami? – zauważyłam.

– Jeśli chcesz możesz mówić do mnie “tato” – zażartował, po czym dodał poważniejszym tonem: – Rosita ty i twoi bracia i siostry jesteście dla mnie cenniejsi, od własnego szczęścia, kocham was tak jakbym kochał własne źrebaki, a może i bardziej, jesteście moją nadzieją na lepsze jutro.

Położyłam się, tak nagle zachciało mi się spać, wtuliłam się w Mago, czułam się przy nim bezpieczna jak kiedyś przy… Mamie. Rozpoznałam to uczucie, było identyczne, jakby to nie Mago, a ona tu była. Po zamknięciu oczu, właśnie to sobie wmówiłam, inaczej bym nie zasnęła, musiałam w końcu odpocząć. 


[Mago]


Wyszedłem jak tylko zasnęła, opadłem na ścianę, odetchnąłem, dając odpocząć wyczerpanemu umysłowi. Za dużo problemów, za dużo. Nie wiele już brakowało by Rosita stała się jedną z nas. Musi jeszcze lepiej poznać swoich braci i siostry, poproszę ich jutro by spędzili z nią miło czas, odciągnęli od problemów. Chciałbym by bardziej się z nami zżyła niż Karyme, ma potencjał i dar którego potrzebujemy.

– Mistrzu, nie jesteś już zajęty? – Przybyła Lora, a za nią, Hema, nasza zguba, Troi i obca, zwykła klacz.

– Wchodźcie, śmiało, tylko zachowujcie się ciszej, wasza siostra dopiero co zasnęła. – Wszedłem do środka, mój ogień nadal się palił, ogrzewał Rositę, był jak cząstka mnie, którą jej zostawiłem, by chwilkę móc odpocząć.

– Hema, kłótnie się zdarzają, wszystkim. To normalne, ale nie na misji. Nie rozdzielajcie się więcej.

Już spuściła głowę, na pewno zrozumiała swój błąd, ale chciałbym by i ona zastanowiła się dwa razy zanim znów się tak narazi. Już nic nie wspominałem o tym co wymyśliła Thais, nie miałem do tego głowy. Jak mogła wysyłać samą Karyme, tylko po to by przekonała do nas Rosite, tak, to było ważne, ale nie najważniejsze kiedy ten jednorożec wciąż żyje i może nam zagrozić. Wiem że upilnowanie Karyme jest trudne, ale mogli się bardziej postarać, dać jej więcej wsparcia by nie miała powodów do uciekania.

Nadal nie przeszła inicjacji.

– Szukaliście bestii, mogła cię zabił, moja droga Hemo – dodałem zmartwiony, przygarnąłem ją do siebie. Tak, są dla mnie jak moje własne źrebaki, sporą część z nich faktycznie sam wychowałem, przy pomocy Thais i kilku innych starszych zaklętych. Niektórych już nie było z nami, zginęli w walce z jednorożcami. Oddali życie by świat stał się lepszym miejscem.

– Bestii…? – Wtrąciła kasztanka: – Co to dokładnie znaczy bestii? Kogo masz na myśli? Bo… Bestia to tylko określenie, prawda?

Wypuściłem już Heme z własnych objęć. Od razu zajęła miejsce przy obcej.

– Jednorożca… – odpowiedziała jej.

– Jednorożca – powtórzyła klacz z odrazą. Przyjrzałem się jej zaskoczony: – Hema mi opowiedziała do czego są zdolne, masz rację to potwory… – Położyła uszy: – Gdybym mogła wam pomóc…

– Szkoda że nie masz żadnej mocy. – Nadawałaby się.

– Jak mogli tak wszystkich okłamać? Jak mogli zabijać… Małe źrebaki. Źrebaki. Nie mają serca?

– Ich serce jest zasnute mrokiem, skupiają się na czystości swojego gatunku do tego stopnia że chcą nas wyeliminować… – wyjaśniłem.

– Bo macie podobne zdolności do nich?

– Dokładnie. Jak masz na imię?

– Kometa…

– Spadła nam z nieba, niczym spadająca gwiazda – dodał Troi, zaniepokoiło mnie to jak wpatruje się w Komete, będę musiał porozmawiać z nim na osobności, spokojnie mu wytłumaczyć nasze poświęcenie. Nawet ze zwykłą klaczą nie powinien się wiązać. 

– Mogę tu zostać…? Meike uwięziła mnie w wąwozie i…

Serce zabiło mi szybciej, wziąłem głęboki wdech i wydech. Miałem już dość słuchania co ona zrobiła. Wstyd mi za nią. 

– Coś nie tak?

– Zwykłe zmęczenie.

Nie mam na nią żadnego wpływu, co mogę zrobić? Jedynie udawać że o niczym nie mam pojęcia, przecież jej nie zabije. 

– Hema ją uratowała i Elektrę, obie były tam uwięzione – dodała Lora: – Jakaś Laguna zaprowadziła tam Heme…

– Klacz która wrzucała mi jedzenie do wąwozu… – dodała Kometa.

Co?! Co robiła tam Elektra? Mieliśmy umowę, a ona… Będę spokojny. Nie pozwolę Meike wyprowadzić mnie z równowagi, nie będę jej po prostu więcej ufał.

– Hema? – Chciałem by ona też się wypowiedziała, w końcu była tam osobiście. 

– Bała się i nie chciała zaczekać aż wezwę resztę… – przyznała, zerkając na Kometę: – Nie mogłam czekać, znęcali się nad nią.

– A to dlaczego?

– Mam problem z… Tylnymi nogami… – Kometa zakryła jedną z nich ogonem.

– Nie musisz się więcej wstydzić, Kometo, choć nie masz mocy, jeśli tylko chcesz przyjmiemy cię do rodziny.

– Na… Naprawdę? Byłabym… Szczęśliwa, po prostu szczęśliwa, nigdy nie miałam rodziny. I tak… Tak! Chciałabym być częścią waszej rodziny.

Uznawanie siebie samych za jedno wielkie rodzeństwo, stwarza opory by się w sobie zakochiwać, to pomoże Troiowi, mam nadzieje. Poza tym Kometa zasługiwała na miejsce u nas, zwykły koń wśród zaklętych, da do myślenia zwykłym koniom przeciwnym nam. I niech Meike poczuje na własnej skórze, jak to jest jak się coś komuś odbiera. Przynajmniej tak będę mógł jej to uzasadnić, kiedy znów się spotkamy, tłumaczenie jej czym jest empatia to jak próba latania bez skrzydeł, z góry skazana na porażkę. Nie żebym nie próbował milion razy. 

– Witaj wśród swoich braci i sióstr – przywitała Kometę z uśmiechem Lora, dotykając jej boku: – Na razie będziesz młodszą siostrą, ale jak przejdziesz inicjacje…

– Lora nie tak szybko… – wtrąciłem z radosnym uśmiechem, ucieszony jej entuzjazmem: – Niech nas najpierw lepiej pozna.

– Na czym polega inicjacja? – Kometa spojrzała na nią pytająco, strzygąc uszami.

– Wkrótce się dowiesz – odparłem tajemniczo.

– Mistrzu… – wtrąciła niepewnie Hema.

– Tak? – zapytałem, zanim reszta się na dobre rozgadała. Wszyscy teraz patrzyli na nią, biedna się speszyła.

– Co z tym koniem? Już czuje się lepiej? – spytała niepewnie. 

– Tak, Pedro ma się lepiej, ale wciąż musimy na niego uważać, ten jednorożec rzucił na niego czar, nadal jest zagubiony.

– Co to znaczy? – spytała Kometa.

Na razie nie mogłem jej wtajemniczać. Mogłaby źle to zrozumieć, uznać nas za złych, kiedy prawdziwym złem są jednorożce. 


~*~


[Rosita]


– Nasz młodszy brat, uciekł! – Do środka wbiegła Thais, obudziłam się.

– Który? – spytał Mago, stał przy wejściu, na jago białej sierści odbijało się światło płomieni, wywołując złudzenie jakby była pomarańczowa. 

– Wir. Chciał wrócić do rodziców… Oni go zabiją jak wróci…

– Zbierz innych, szybko, pobiegnę jego śladem, Rosita… – Obejrzał się na mnie.

– Pomogę. – Wstałam szybko. Wybiegliśmy z jaskini, gnaliśmy tymi wszystkimi korytarzami, Mago rozświetlał je własnym ogniem. Wyskoczyliśmy na zewnątrz, galopując do lasu. 

– Wir! – wołał, dołączyłam się i teraz oboje wołaliśmy za źrebakiem. Zobaczyłam bułanego ogierka, leżącego na ziemi i rozglądającego się po lesie. 

– Wir? – Dobiegłam do niego: – Ty jesteś Wir?

Nadal się rozglądał. Obejrzałam się na Mago, nie było go… Musiał pobiec dalej. Nagle przewrócił mnie gwałtowny podmuch powietrza, zza drzew wyszedł jednorożec jego róg się świecił.

– Nie! – Oplotłam jego nogi pnączami. Rozciął je rogiem, pochwycił ogierka swoim ogonem, ściskając go za gardło.

– Zostaw go! – Ruszyłam na niego, znowu przewrócił mnie podmuchem wiatru. 

– Zabij go! Szybko! – krzyknął Mago.

Nie mogłam tego zrobić.

Jednorożec się uśmiechnął, zacisnął mocniej ogon na szyi źrebaka. Usłyszałam pęknięcie, wypuścił je, spadło, połączenie między jego głową, a szyją zostało przerwane, skóra była tam luźniejsza, a głowa leżała pod nienaturalnym kątem. Mago buchnął ogniem w jednorożca, a on uderzył w niego powietrzem.

– Szybko! Musimy go zabić! – Osłonił nas ogniem, jednorożec ugasił go silnym podmuchem. Zbliżał się. Oplotłam mu znów nogi pnączami, rozciął je rogiem. Szedł prosto na mnie.

– Dlaczego to robisz? To było tylko źrebię…

 Mago złapał nagle jego róg w zęby, zepchnął na drzewo. Buchnął ogniem, jednorożec zaczął krzyczeć wniebogłosy, palił go żywcem.

– Nie, proszę… Zostaw go! – Podniosłam się, jednorożec próbował się wyrwać. Oblałam ich wodą, przy pomocy drugiej mocy. Obojgu zabrakło tchu, odepchnęłam Mago, tak nagle że wypuścił róg jednorożca.

– Co ty robisz? – Jego oczy zwęziły się w szoku.

– Nie jesteś taki jak on… 

Jednorożec uciekł. Zniknął między drzewami. 

– Musimy go złapać! Szybko! – Mago mnie minął, oplotłam mu nogi pnączami, upadł. 

– Co jest, Rosita? Zabił twojego młodszego brata… Będzie dalej zabijał, cofnij pnącza i pomóż mi go złapać.

– Nie mogę… 

– To morderca, Rosita. Oni zabili ci matkę, jak możesz go chronić?! Przed chwilą na twoich oczach zabił Wira…

Po policzkach spłynęły mi łzy, załkałam. Dlaczego nie rozumie? Jeśli go zabije stanie się taki jak on. 

– Ja… Wiem… Ale… Nie potrafię, nie chcę… Możemy go złapać i uwięzić, ale nie zabijać, bo wtedy czym będziemy się od niego różnić? Jak możesz w ogóle pomyśleć o zabiciu kogoś? Jak możesz nic nie czuć gdy próbujesz to zrobić? 

– Gdybyś go zabiła, jak dusił Wira, on by żył – powiedział mi prosto w oczy: – Twój młodszy brat miał tyle życia przed sobą. Zginął tylko dlatego że ty bałaś się zabić… Jak mogłaś go nie uratować? – Jak w jego oczach pojawiły się łzy, spuściłam wzrok. Cofnęłam pnącza.

– Prze… Przepraszam… – załkałam.

Drzewa zaszeleściły, gałęzie się poruszyły, Mago poderwał się gotów do ataku, ja tylko patrzyłam, spodziewając się najgorszego. Zaczął wyłaniać się tył, zad pozbawiony ogona. Thais. Przytargała tu jednorożca, ciągnąc go za ogon. Jeszcze żył. Leżał nieprzytomny i ranny, miał cały poparzony bok.

– Siostro, możesz naprawić swój błąd, Wir ci wybaczy, my ci wybaczymy jeśli teraz zabijesz tego jednorożca – powiedziała.

– Zabił wiele źrebiąt… Tak długo je od nas porywał – dodał zbolałym głosem Mago: – Musisz się przełamać, Rosita, nikogo nie uratujesz jak będziesz obawiała się zabijać. Nie robimy tego dla przyjemności, a z konieczności.

Roniłam łzy. Nigdy nie uwierzę że to konieczne, nie chcę mieć czyjegoś życia na sumieniu. Mama nie musiała zabijać Nievy, by ją ukarać, mogliśmy jej pomóc. Dlaczego nie mielibyśmy dać szansy jednorożcowi? Oni… Jak mogą być wszyscy źli? Co jeśli to od nich nie zależy, co jeśli to nie ich wina? 

– Wierzę w ciebie, siostro, dasz radę. Wszyscy przez to przechodziliśmy, pierwszy raz jest najtrudniejszy – powiedziała Thais.

 – Wszyscy? – Wycofałam się.

– Musimy z nimi walczyć, inaczej by nas pozabijali.

– Nie chcę walczyć, nie chcę w tym uczestniczyć. – Cofałam się: – Nie chcę nikogo zabijać! 

Przez chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w tej ciemności dostrzegłam zarysy płomieni, Mago oparł głowę na moim grzbiecie.

– Już dobrze… Nie musisz, ale nie możesz nas przed tym powstrzymywać.

Zamrugałam, Thais nadal stała przy nieprzytomnym jednorożcu.

– Zgoda?

– Musi istnieć inny sposób… – Nie mogłam wydusić z siebie więcej słów, powiedzieć mu że może coś złego dzieje się z jednorożcami, może nie są sobą, ale nie mogłam: – Nie zabijajcie go – dodałam z trudem. Spojrzałam mu błagalnie w oczy z łzami w swoich.

– Wracajmy do domu. – Chwycił mnie za grzywę, ciągnąc za sobą, nie stawiałam oporu. 

– Mago, proszę… Mago… – zapłakałam. Oddalaliśmy się, wiedziałam że Thais go zabije, część mnie chciała by zginął, ale spora część się temu sprzeciwiała. Musiał mieć w sobie choćby odrobinę dobra, każdy je w sobie ma… Może mogłabym mu pomóc, albo chociaż zrozumieć dlaczego jest zły… Może oni potrzebowali pomocy? Dlaczego każdy jednorożec jest zły?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz