[Ivette]
– Obojętnie co by się stało, zawsze będziesz moją córką i zawsze będziesz dla mnie ważna. – Oparła głowę na moim grzbiecie. W oczach znów zebrały mi się łzy, a gardło się zacisnęło. To wszystko kłamstwa. Nigdy o mnie nie dbała. Dlaczego mi to robi?
– Nieprawda… – wydusiłam.
– Muszę iść, porozmawiamy później. – Zabrała głowę, już skierowała się ku strażnikowi.
– To ty kazałaś mnie zabić – powiedziałam nagle.
Matka zastygła w bezruchu. Nie odwracała się do mnie, więc nie mogłam zobaczyć jej wyrazu pyska. Strażnik wbił we mnie zaskoczone spojrzenie.
– Przyznaj się… – Przełknęłam, bo coraz trudniej było mi mówić: – To ty nasłałaś na mnie tą pegazice…
Na pysku strażnika odmalował się jeszcze większy szok. Zarówno on jak i matka musieli słyszeć jak głośno bije mi serce.
– Zostaw nas same – kazała strażnikowi.
– Tak, pani. – Odszedł w stronę oddalonego od nas o kilkadziesiąt kroków stada.
– Jaką pegazice? – Matka odwróciła się do mnie. Położyłam uszy, rozpościerając skrzydła.
– Oczywiście! Teraz będziesz udawała że o niczym nie wiesz, przed chwilą sama się przyznałaś!
– Przyznałam do czego? Nigdy nie pozwoliłabym cię skrzywdzić. – Zbliżyła się do mnie.
– Zostaw mnie! – kwiknęłam, uderzając o nią skrzydłem, zanim zdążyłam pomyśleć co robię. Odskoczyłam. Buchnęłam powietrzem z chrap gdy noga dała o sobie znać, wydając z siebie stłumione stęknięcie.
– Zen powiedział mi że zraniłaś się podczas treningu walki ze strażnikami, kiedy straciłaś panowanie nad sobą.
Końcówki skrzydeł mi zadrżały.
– Twierdzisz że kłamał?
Jej głos zabrzmiał jak groźba. Zostałyśmy zupełnie same, nawet stado się oddaliło poza zasięg wzroku. Do oczu napłynęły mi łzy. Meike miała rację…
– Nie… Przepraszam. – Spuściłam głowę: – Chciałam tylko zwrócić na siebie uwagę…
– Ktoś ci groził?
Ty…?
– Ivette, co się dzieje? Powiedz mi prawdę.
– Nie zbliżaj się – ostrzegłam, gdy znowu próbowała podejść, wbiłam mocniej uszy w szyję, przeszywając ją wzrokiem, napuszyłam skrzydła, unosząc je. Jeśli spróbuje mnie teraz zabić nie pozwolę jej z tego wyjść bez szwanku.
– Ta pegazica ci tak powiedziała?
– Skąd wiesz że to była pegazica?
– Sama o niej wspomniałaś – zauważyła: – Zen? Meike?
– Żadne z nich…
– Więc kto?
– Córko. – Przeszkodziła nam Meike: – Stado cię potrzebuje.
Matka spojrzała na nią.
– Wiedziałaś że zaatakowała ją obca pegazica?
– Tak samo jak ty. – Meike przeszła się kawałek.
– Słucham? – Matka poszła za nią, Meike odciągnęła ją ode mnie: – To ty jej to wszystko wmówiłaś, nigdy nie powinnam ci ufać.
– Obie wiemy co próbowałaś zrobić, nie musisz dłużej udawać.
– Nie chcę cię tu więcej widzieć. Jeśli wrócisz to skaże cię na śmierć. – Mama położyła uszy, nigdy nie widziałam by otwarcie komuś groziła. Meike poderwała przednią nogę, sama też kładąc uszy i mrużąc wrogo oczy. Wpatrywały się w siebie nawzajem, wzrok matki nagle stał się nieobecny. Meike odstawiła nogę. Trwały tak dłuższą chwilę, po czym mama osunęła się na ziemię. Podbiegłam do niej, dotykając pyskiem jej łopatki. Patrzyła tępo przed siebie.
– Mamo…?
Spojrzała na mnie, wydawała się zdezorientowana. Meike pomogła jej wstać.
– Zasłabłaś, jesteś chora, córko? – spytała.
– Nie…
– Ciąża?
– Nie sądzę. Muszę iść… – Odeszła dość pospiesznie. Patrzyłam za nią, nie rozumiejąc co się stało. Udała to wszystko? Dlaczego…? To nie miało sensu.
– Miałyśmy szczęście że miała epizod.
– Jaki epizod?
– Od czasu do czasu traci wspomnienia. Nie wie że odkryłaś co zrobiła i lepiej byś jej o tym nie przypominała. Póki nie wie jesteś bezpieczna. Tylko nie opuszczaj stada i nie zostawaj nigdy z nią sama.
~*~
Księżyc schował się za koronami drzew, osłaniającymi niebo nad największą polaną w lesie. Zdążyłam zrobić parę kółek wzdłuż drzew, ignorując narastający ból nogi, a ona nadal się nie pojawiła. Chociaż sama kazała mi tu przyjść. Tego też nie pamięta?
Pognałam na równinę. Nie znalazłam tam ani matki, ani Rosity. Są na plaży, albo jeszcze gdzieś indziej. Razem. Rzuciłam się cwałem z powrotem do lasu, nie zwracając uwagi na haczące o moje skrzydła gałęzie.
– Popełniłam błąd, puszczając cię z nią samą. – Niedaleko granicy dotarł do mnie głos matki. Dalej się zakradłam, ukrywając się tam gdzie niskie drzewa rosły najbujniej.
– To moja wina, mamo… – Rosita stała przed nią, cała mokra, wpatrując się w nią zapłakanymi oczami.
Ranna noga ugięła się pode mną, w porę podparłam się skrzydłem o jedno z drzew, zaciskając zęby z bólu.
– Nie – odparła stanowczo matka opierając głowę na grzbiecie przybłędy.
Nic nigdy nie było jej winą, przecież jest idealna.
– Byłam zbyt nieostrożna… Ja… Postąpiłyśmy słusznie. Potrzebowała wsparcia i nadal potrzebuje. Ci co ją skrzywdzili są winni tego co zrobiła. – Cofnęła uszy, zauważając mnie. Przeszyłam ją wzrokiem.
– Rosita, to że ktoś potrzebuje wsparcia nie znaczy że je przyjmie, nie można pozwolić by chęć pomocy przysłoniła zdrowy rozsądek. Za swoje czyny odpowiada ona sama, a nie jej oprawcy, owszem skrzywdzili ją, ale nie kazali jej zabijać, ani się mścić.
– A jeśli kazali? – Na chwilę zerknęła na matkę, wracając pytającym wzrokiem do mnie.
Ruszyłam ostrożnie powrotną drogą do stada, przyciskając z całej siły skrzydła do boków i jeszcze mocniej zaciskając zęby. Zaczęłam kuleć, starając się jak najmniej stąpać na lewą, przednią nogę. Ból już zdążył wycisnąć mi łzy z oczu. Nie powinnam była biegać.
– Ivette, czekaj – zawołała Rosita. Kompletnie oszalała. Wydała mnie przed matką. I w dodatku jeszcze do mnie podeszła. Obróciłam się momentalnie. Za nią zaszeleściły gałęzie i mama przecisnęła się do nas.
– Ivette, co ty tu robisz? – spytała.
Wbiłam mordercze spojrzenie w przybłędę, kładąc uszy.
– To nie tak że mama cię nie kocha, gdyby myślała że coś ci grozi też poszłaby cię szukać – dodała: – Tak jak mnie.
– Przyszłaś na lekcje? – spytała mama.
– Już dawno… – Może jednak pamięta?
– Co się stało?
– Sama mnie zaprosiłaś, w końcu to nasza ostatnia lekcja.
– Przeniosłam ją na jutro, jutro też chciałam ci powiedzieć… – urwała.
– Nie pamiętasz jak rozmawiałyśmy?
Milczała.
Rosita patrzyła na nią przejęta.
– Najwyraźniej – odparła w końcu mama: – Prawdopodobnie zmęczenie…
– Pójdę już – przerwałam jej. Rosita spojrzała raz na mnie, raz na matkę. Szybko zniknęłam im za drzewami.
~*~
Prawie świtało, a ja po raz setny znowu się podniosłam i rzuciłam na drugi bok. Przycisnęłam skrzydła do głowy, licząc że wreszcie opanuje własne myśli. Nie mogłam zapomnieć tak łatwo jak matka. Dlaczego od razu się mnie nie pozbyła? Po urodzeniu byłam najłatwiejszym celem. Bała się że wydadzą ją opiekunowie zdrowia? Ojciec pewnie by ją krył. A może jednak próbowała? A ja po prostu tego nie pamiętam…
– Ivette, Ajiri prosiła bym ci je dała… – Usłyszałam głos Rosity. Poderwałam głowę, a po niej też całe ciało. Rosita parę kroków dalej sięgnęła po zioła u swoich kopyt.
– Dlaczego akurat ty?
– Martwię się o ciebie…
– Już nie bądź taka idealna. – Położyłam uszy, nie widziała niechęci w moich oczach?
– Nie jestem, czuję jak cierpisz. Obawiasz się czegoś…
– Niby czego?
– Nie czytam w myślach, ale… Jakbyś obawiała się mamy, czułam jak przy niej to uczucie się nasiliło…
Czy ona wie? Może przez cały czas była fałszywa, a ta jej dobroć to tylko pozory. Tak jak ojciec udawał przede mną że mu zależy. Kto normalny po tylu kłótniach i po tym jak ją pobiłam jeszcze by do mnie przychodził mnie dręczyć.
– Nie powinnaś szukać swojej zguby? – parsknęłam.
Cofnęła uszy, zniżając nieco głowę.
Zbliżyła się do mnie o jeden krok, choć wciąż stała w bezpiecznej odległości. Odłożyła zioła.
– Czy to nie dziwne że mama zapomniała o naszej lekcji?
– Nie wiem. W ogóle… Zostaw mnie! – Zbliżyłam się gwałtownie, noga znów się ugięła, machnęłam skrzydłami. Zdążyła odskoczyć. Może jeszcze powie matce że celowałam w nią? Jak na nią spojrzałam miała już położone uszy, jakby groziła mi bym się do niej nie zbliżała, jednak niepokój w jej oczach temu zaprzeczał. Nogi jej drżały. Ona też ma mnie za potwora, jak matka?
– Co z twoją nogą?
– Nie powinno cię to obchodzić. – Sięgnęłam po zioła, to je chciałam wcześniej porwać.
– Powinnaś pokazać ją Ajiri…
– A ty powinnaś już pójść.
Westchnęła. I wreszcie odpuściła, odprowadziłam ją wzrokiem, nie kryjąc w nim wrogości.
~*~
Słońce zachodziło, a niebo przybrało kolor krwi. Zwlekałam z dotarciem na polanę, tym razem specjalnie się spóźniając. Na mój widok matka odesłała strażników ruchem łba. Nie spodziewałam się że będziemy zupełnie same. W środku lasu. I że przyłapie ją ze strażnikami. O czym z nimi rozmawiała? By nikomu nie pozwolili się zbliżyć jak będzie mnie wykańczać?
– Gdzie Rosita? – rzuciłam zbyt nerwowo, cofając ciasno złożone skrzydła. Przy przybłędzie nie odważyłaby mi się nic zrobić.
– Wyruszyła na poszukiwania Nievy. – Na jej pysku gościł spokój, a ciało miała rozluźnione, jakby nic złego nie miało się stać: – Zresztą i tak chciałam spotkać się tylko z tobą.
– Jak to? – spytałam zbyt głośno, czując jak drżą mi końcówki skrzydeł.
– Sądziłam że się ucieszysz z indywidualnej lekcji.
– Cieszę się… – Cieszyłabym się gdyby nie próbowała mnie zabić.
– Wiem że powinnam poświęcać ci więcej czasu, ale to trudne kiedy mnie unikasz.
Odeszłam kawałek, kulejąc, Ajiri powiedziała że po kilku dniach mi przejdzie, o ile nie będę znów nadwyrężać nogi.
– Połóżmy się, pokażesz mi co potrafisz jak całkiem wydobrzejesz. – Sama ułożyła się na ziemi, zachęcając ruchem łba bym zajęła miejsce obok niej. Musi wiedzieć że przez tą nogę znacznie dłużej wstaje.
– Wolę postać – stwierdziłam, kładąc uszy.
– Gniewasz się na mnie?
– Nie, po prostu wolę stać tutaj.
– Ciężko mi dzielić czas na was obie, mam obowiązki. – Podniosła się podchodząc, tym razem nie zamierzałam się cofać gdy stanęła naprzeciwko mnie, tak blisko że mogłaby z łatwością mnie zaatakować: – Dlatego chciałam byśmy spotykały się w trójkę, na lekcjach.
– Możemy zacząć?
– Wiesz że również o ciebie się martwię, tak jak o Rosite.
– Skoro już musimy rozmawiać możemy porozmawiać o czymś innym?
– Dlaczego tak się zachowujesz?
– W końcu kiedyś mogłabym ci odebrać stado w walce, albo nawet zabić… – Odsunęłam się, niepotrzebnie dając jej kolejne powody by się mnie pozbyć.
– A chcesz to zrobić?
Nie odpowiedziałam. Jedynie wpatrywałam się w matkę, ale niczego po sobie nie okazywała.
– Masz trudny charakter, ciężko mi cię zrozumieć, ale to nie znaczy że myślę o tobie jak najgorzej. Chciałabym być blisko z każdą ze swoich córek, ale jestem przywódczynią i nie mogę poświęcić ci tyle czasu ile potrzebujesz.
– Więc lepiej w ogóle się mną nie interesować. – Znowu będziemy rozmawiały o tym samym? Może myśli że zaczęłam coś podejrzewać? Przez moje zachowanie, albo… Przypomniała sobie o wszystkim i teraz udaje że nie pamięta.
– Sądziłam że w razie potrzeby sama do mnie przyjdziesz, też że nie chcesz mnie widzieć. Przestałaś przychodzić na lekcje…
– A ty nie wysłałaś po mnie chodźby strażnika!
– Przysyłałam ich codziennie.
– Kłamiesz!
Milczała chwilę, uważnie mi się przyglądając. Szuka moich słabych punktów?
– Na pewno żaden do ciebie nie przyszedł?
– Nie!
– W takim razie ktoś musiał ich odsyłać…
– Jasne.
– Meike. – Spojrzała mi prosto w oczy, jej ucho drgnęło: – Nie powinnam pozwolić by się tobą zajmowała.
– Bo pokrzyżowała ci plany?
– Nie wiem co ci wmówiła, ale ja nie nie zamierzam cię skrzywdzić, jestem twoją matką. Nie możesz jej ufać, ja też nie powinnam.
– Nie mogę ufać tobie. – Wzbiłam się w powietrze, na tyle wysoko by nie mogła mnie dosięgnąć.
– Ivette! – zawołała, gdy uniosłam się ponad wierzchołkami drzew, starając się nie patrzeć w dół, przeleciałam nad lasem lądując na równinie. Oddychałam coraz bardziej niespokojnie, miałam ochotę wszystko zrównać z ziemią. Zacisnęłam powieki i zęby. Stałam tak nie wiem jak długo.
Z lasu dobiegły odgłosy walki. Zakradłam się tam, uważając by nie zahaczyć skrzydłami o żadną z gałęzi. Meike walczyła z matką. Śledziła mnie? Próbowała przed nią chronić?
Rzuciła się z zębami na szyję matki, która odepchnęła ją na bok, obrywając jej kopytami. Skoczyłam ku nim, ktoś złapał mnie za grzywę, niemal wywracając.
– Puszczaj! – kwiknęłam, na oślep celując w niego skrzydłami, zanim się obróciłam uderzył mną o drzewo, powalając mnie na ziemię. Zen.
– Nie możesz walczyć w tym stanie.
Ktoś upadł. Poderwałam się, równie szybko ranna noga sprowadziła mnie z powrotem na ziemię. Dostrzegłam sylwetkę Meike górującą nad matką. Znalazłam lukę między gałęziami, na tyle dużą bym mogła zobaczyć w ostatnich promieniach słońca jak Meike intensywnie wpatruje się w jej oczy, które znów stały się nieobecne. To nie mógł być zbieg okoliczności.
– Zostaw ją! – Poderwałam się z pomocą skrzydeł, Zen oberwał nimi po drodzę. Zepchnęłam Meike z matki, osłaniając ją sobą. Przeszyłam wzrokiem Meike, wciskając uszy w szyję. Przez chwilę zobaczyłam szok na jej pysku, nie patrzyła nawet na mnie. Dopiero po chwili przeniosła na mnie wzrok. Przymknęła oczy, cofając uszy. W końcu okazała coś więcej niż zwykle.
– To ty odebrałaś jej wspomnienia.
– Wyciągasz pochopne wnioski... – Zen wydostał się z zarośli.
– Wystarczy – przerwała mu Meike, nie spuszczając ze mnie wzroku: – Nie miałam innego wyjścia, Ivette.
Mama się poruszyła, Zen od razu do niej dopadł.
– Pani, wszystko w porządku? Zemdlałaś.
Nie straciła przytomności.
– Już więcej ci nie zagrozi, nie pamięta cię, więc nie pamięta też powodu dla którego chciała cię zabić. – Szepnęła mi na ucho Meike: – Jesteś bezpieczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz