poniedziałek, 30 października 2023

– Inicjacja –

 [Karyme]


Biegłam u boku braci i sióstr, przez las jednorożców, mijając drzewa obrośnięte pnączami i słodko pachnące krzewy. Lora mnie wyprzedziła i nagle zatrzymała. Bracia i siostry nas mijali, wbiegając na polanę jednorożców. Beze mnie.

– Pamiętaj, nic ci nie zrobią, dzięki truciźnie Thais są bezbronni – powiedziała Lora.

Kiwnęłam głową, na znak że rozumiem. 

– Dasz radę. To tylko jeden jednorożec.

Przytaknęłam z całą swoją determinacją. Dam radę. Tym razem będzie inaczej. Wrócę jako prawowity członek naszej rodziny. 

Pobiegłam za Lorą. I tak jak ona wyskoczyłam z lasu. Ominęłam ciała poległych jednorożców, skupiając wzrok na tym jednym, tym, którego sobie wypatrzyłam wśród setek innych. Przy drzewach, na drugim krańcu polany, jego brzuch opadał i unosił się jak podczas snu. Oko miał przymknięte, drugiego nie widziałam, leżał na boku. Tępym nieobecnym spojrzeniem wpatrywał się w niebo, ale oddychał, więc jeszcze żył. Nie pojękiwał z bólu, ani nie błagał o litość. 

Ten jest mi przeznaczony. On czeka. 

Jeszcze podczas biegu zamroziłam podłoże aż do niego i przebiłam go kilkoma lodowymi kolcami. Prysnęła krew, parę kropel doleciało aż do mnie, zatrzymałam się. Nie spodziewałam się tego, ani tego że zacznie kasłać krwią, dusić się, szeroko otwierając oczy, wyłupiaste i straszne. Po kilku chwilach zupełnie znieruchomiał. 

– Brawo! – Wykrzyknął Eros, stał przy innym jednorożcu: – Jesteś jedną z nas.

Uśmiechnęłam się do niego, parę łez wypłynęło mi z oczu. 

Jestem jedną z nich. Jestem jedną z nich! Należę do rodziny, w końcu mnie zaakceptują. Zrobiłam to.

Nagle ktoś wyskoczył z lasu. Mały jednorożec, a za nim obcy koń. Jednorożec wbiła racice w ziemię, gwałtownie hamując, jej oczy szeroko się otworzyły, a źrenice zwęziły do granic możliwości, ogon poszybował do góry. Ogier wypuścił zioła z pyska, poleciały wprost na nią, pod oczami miała czerwone plamy, niczym wypływająca krew. Rzuciła się na ciało mojego jednorożca. Opadła na nie, nogę zakończoną racicą oparła o zakrwawioną łopatkę, głową objęła szyję, ogonem ścisnęła ogon.

Czy to jej tata…? Ona jest jeszcze źrebakiem. Czy ja zabiłam jej rodzica? Nie… Dlaczego musiał mieć rodzinę? Dlaczego musiał mieć rodzinę?

– Wracaj tu… – szepnął ogier. Ku samicy jednorożca poleciał spory odłamek skalny. Czyiś wytwór mocy. Przymknęłam oczy. Ogier przyjął go na siebie, przeskakując przez małą. Pod wpływem uderzenia przeleciał nad nią i zderzył się z drzewem, usłyszałam pęknięcie. 

Samica miała już uniesione głowę, w zaskoczonych oczach łzy. I wtedy obok mnie przeleciał sztylet, pomknął prosto na nią, osłoniłam ją ścianą z lodu. W którą wbiło się ostrze.

– Co jest z tobą nie tak?! – krzyknął Troi. Natychmiast cofnęłam lód, ale małej już nie było. Nie chciałam ich zawieść. Nie chciałam ich zawieść. Nie chciałam ich zawieść.

– Głupia jesteś?! – wrzasnął mi prosto w pysk. Podbiegł tak gwałtownie. Nogi się pode mną ugięły, a łzy wydostały się z oczy, zakryłam się grzywką.

– Zostaw ją, nie pamiętasz jak ci było ciężko zabić tak młodego jednorożca?

– Chyba tobie.  

Schowałam się za jedną z sióstr, nie wiedziałam już którą, zapłakałam. 

– Proszę, już nie będę… – wymamrotałam, a potem znowu: – Już nie będę… 

I znowu, znowu, znowu, nie mogłam przestać, zaciskałam wargi, więc słowa zamieniły się w bełkot, bo nawet mimo to nie mogłam przestać.

– Karyme, tylko nie to. – Lora odsłoniła mój pysk. Skuliłam się bardziej, siostra za którą się chowałam, odsunęła się na bok.

– Już nie będę. Nie zamykaj... – wymamrotałam mimowolnie. Nie chciałam tego wszystkiego mówić. Nie chciałam.

– Wiesz że w życiu byśmy ci tego nie zrobili. 

– Nie zamykaj. – Pokręciłam głową.

– Nikt nie zamierza cię zamknąć. Przestań – rzucił ostrzej Tormey.

– Nie odpowiadajcie jej. Ona znowu powtarza coś bez sensu – dodał Troi: – Kto idzie zobaczyć co z tym ogierem?

– To ty go powaliłeś, więc ty idziesz – Thais zatrzymała się obok mnie. To jej sztylet powstrzymałam, teraz unosił się obok niej, dzięki jej mocy.

– Sam się podstawił! – krzyknął Troi.

– Ja pójdę! – zawołała Kirian, przebiegła obok nas, przeskoczyła ciało jednorożca, którego zabiłam i zatrzymała się przy ogierze, przykładając raz jedno raz drugie ucho. Teraz już zamilkłam, roniłam tylko łzy, znów chowając głowę za grzywą. Zniżyłam ją aż do ziemi. Gdybym tylko mogła zniknąć im wszystkim z oczu, stać się niewidzialna, albo w ogóle przestać istnieć.

– On żyje! – wykrzyknęła radośnie Kirain. 


~*~


Bracia nieśli obcego na swoich grzbietach, szłam tuż za nimi, z tyłu, z mocno łomoczącym sercem. On przeżyje, on przeżyje. Schowana za własną grzywą, cicho szepcząc w kółko to samo, chciało mi się znów płakać, gardło mi się zaciskało, a mimo to słowa i tak wydobywały się z niego. Myślałam że już mi przeszło. Dlaczego znowu to musiało się dziać?

Thais zawróciła, mijając braci i siostry, dołączyła się do mnie. Szła tuż obok, nie mówiąc nic. 

– Zabiłam jej… Zostaw… tatę… Nie rób… – udało mi się do niej wymamrotać przez łzy.

– Bardzo dobrze zrobiłaś. Albo oni, albo my. 

– Nie chciałam, nie chciałam… Ty potworze… Nie, nie chciałam, nie, nie… – Nie chciałam tak do niej powiedzieć. Ja naprawdę nie chciałam.

– Dam ci radę. Jak nie potrafisz zabić jakiegoś jednorożca, pozwól by ktoś z naszych braci lub sióstr to zrobił. Możesz uciec, by tego nie widzieć. Zamknąć oczy, przytulić uszy do szyi. Cokolwiek, ale nigdy nas nie powstrzymuj.

Przytaknęłam.


~*~


W końcu to minęło. Trwałam teraz w ciszy, ustawiona w równym rzędzie, z ładnie ułożoną grzywą na boku szyi, wyprostowanymi nogami i głową, pomiędzy moimi młodszymi braćmi i siostrami, z równie uroczystą postawą. Ja też byłam młodszą siostrą, choć jako jedyna nie byłam źrebakiem. Byłam dorosłą pośród źrebiąt, wiele bym zrobiła mogąc się skurczyć do ich rozmiaru. Nie odstawać od reszty. I mieć normalną maść, nie niebieską. Mago spacerował od pierwszego z nas do ostatniego. Większość źrebiąt uśmiechało się do niego i wierciło, podekscytowane. Zatrzymał się pośrodku, w takiej odległości by mógł nas wszystkich objąć spojrzeniem. Za nami zgromadziło się całe starsze rodzeństwo.

– Jestem z was dumny, Dero, Azocie, Mon, Jesienio, Hilo, Wulkanie, dzisiaj zostaliście Wyzwolicielami.  

Za nami rozległo się radosne rżenie, wypełniło całą jaskinie, poniosło się po korytarzu, prowadzącym do grot. Spuściłam głowę. Mago zupełnie o mnie zapomniał, nie miałam odwagi się upomnieć, a może… Może wcale nie zapomniał? Co jeśli nie zapomniał?

– Dlaczego nie wiwatujesz na ich część, Karyme? – spytał, na tyle głośno że mogłam go usłyszeć wśród tylu różnych głosów.

– Nie przeszłam inicjacji? – spytałam półgłosem. Tylko nie zaczynaj znowu powtarzać, nie zaczynaj znowu powtarzać.

– Niestety – odpowiedział zmartwiony: – Byłaś tak blisko. Zabiłaś jednorożca, ale potem kolejnego uratowałaś, jak miałbym to zaliczyć? Będziesz musiała przejść inicjację jeszcze raz. 

Załkałam zbyt głośno niż bym chciała. Mago oparł na moim kłębie głowę, nigdy tak mi nie ciążyła, jak teraz. Zawiodłam go, zawiodłam wszystkich. 

Wybiegłam z jaskini. Uciekłam jak najdalej, szlochając. 


~*~


Znalazłam sporą kałuże błota, w środku obcego lasu, mijał kolejny dzień, odkąd uciekłam. Może błoto przykryje moją niebieską sierść? Może chociaż sierść będę miała normalną? 

Położyłam się w nim, po chwili zaczęłam się porządnie tarzać, by dokładnie się do mnie przylepiło.

Jak ja miałam tam teraz wrócić? Czy Mago przyjmie mnie w ogóle z powrotem? Przecież go zdradziłam. Uratowałam jednorożca. Uratowałam jednorożca. Jednorożca. Dlaczego to zrobiłam? Ta mała przecież dorośnie i będzie tak samo okrutna jak inne jednorożce. Będzie okrutna jak inne jednorożce.

Zaszlochałam, wciąż nie przestając się tarzać. 

Dlaczego ten ogier ją ocalił? Dlaczego zasłonił ją własnym ciałem? Czy ona go zaczarowała? A może go okłamała? Zwykłe konie ufają jednorożcom. Przeze mnie będą jeszcze bardziej nas nienawidzić… Opowie im co zrobiłam, opowie im jak zabiłam jej tatę. Ja zabiłam jej tatę. Zabiłam tatę. Nie! Nie zrobiłam tego, tylko pokazywałam mu swoją moc, nie zabiłam go, nie zabiłam… 

– Co się stało? – zapytała jasnosiwa klacz, z szarą grzywą i ogonem i jasnobrązowymi ciapkami na pysku. Tak nagle się pojawiła obok mnie. Zanurzyła swoje szare nogi w błocie. Czułam znajomą energię krążącą po jej ciele, jak u braci i sióstr. Kim ona jest? 

Poderwałam się, wycofując szybko. Błoto skapywało ze mnie na ziemie, odklejało się całymi grudami. Nie znam jej. Mago na pewno by ją przedstawił wszystkim. 

– Nie zrobię ci krzywdy, chcę pomóc… – Cofnęła się, uszy skierowała do tyłu. 

– Pomóc? Jak? Pomóc? – Zakryłam się ciężką od błota grzywą, znowu, znowu to samo: – Jak? Pomóc? Jak? – Wcisnęłam pysk w przednie nogi, zacisnęłam wargi tak mocno aż zaczęły drżeć, ale dźwięki dalej wydobywały się ze mnie. Zapłakałam. Więcej się nie odezwę. Nigdy więcej.

– Nie szkodzi. – Dotknęła pyskiem mojej łopatki. Mamrocząc, spojrzałam szybko na nią, w błękitne oczy i uciekłam wzrokiem równie szybko do własnych, zabłoconych kopyt.

– Karyme… – szepnęłam jak najszybciej się dało, przegryzając wargi, by inne słowa się z nich nie wydostały.

– To twoje imię? – spytała.

Przytaknęłam. Ucichłam. 

– Jestem Rosita. Może się przejdziemy? 

Pokiwałam jej znowu łbem. Ruszyłam za nią szeroką, leśną ścieżką. Zdeptaną przez mnóstwo kopyt, musiało tędy regularnie przemieszczać się jakieś stado.

– Nie wstydź się tego, mi to nie przeszkadza – Trąciła mnie w bok, uśmiechając się przyjaźnie, a przynajmniej tak interpretowałam jej uśmiech. Co jeśli się myliłam? I się ze mnie nabija? 

– Ja… – zaczęłam ostrożnie: – Nie chcę… – urwałam, odczekując chwilę: – Mówić niektórych słów.

Spuściłam wzrok, gdy zaczęła uważnie mi się przypatrywać, po chwili zerknęłam na nią szybko, już nie czując jej wzroku na sobie. Rozglądała się po lesie, obserwowała każde z drzew, nastawiała ku nim uszy, wyciągała głowę, badając otaczające nas zapachy.

– Możesz mi powiedzieć – odezwała się, w stronę jeżynowych krzewów, choć wiem że mówiła do mnie: – Nikomu nie powiem.

– Nie chcę mówić niektórych słów – powtórzyłam, ostrożnie wypowiadając każde słowo, a przez to też strasznie wolno: – One same… Same się ze mnie… Potwór, jesteś potworem – Ostatnie trzy słowa wyskoczyły mi z gardła. Pokręciłam rozpaczliwie głową gdy na mnie spojrzała: – Zabije cię. Nie! – Odsunęłam się szybko: – Nie zrobię… Zabije…

– Naprawdę nic nie szkodzi, Karyme. Nie gniewam się – powiedziała. 

– Na pewno? Nie zamykaj…

– Na pewno. Czyli wypowiadasz słowa, których nie chcesz wypowiadać? 

Przytaknęłam.

– Nie martw się, rozróżniam które są które. – Uśmiechnęła się, chyba przyjaźnie.

– Jak?

– Po prostu to czuje. Chciałabyś pójść ze mną na plaże?

– Konie są? 

– Najwyżej moja mama, ale raczej nie chodzi tam beze mnie, ma zbyt dużo obowiązków.

– Co? – spytałam zamiast “dlaczego”. Chyba czym mówiłam mniej tym lepiej mi to wychodziło.

– Jest przywódczynią – odpowiedziała: – To co? Idziemy?

Zgodziłam się kiwnięciem łba. 

– Chcesz pobiegać?

Znów przytaknęłam. Ruszyłyśmy więc dalej galopem, mogłam biec szybciej od niej i od innych, ale wolałam dotrzymywać jej towarzystwa. Miałam tyle pytań, ale bałam się je zadać. 


~*~


Wbiegłyśmy w płytką wodę, przy brzegu morza, co chwilę uciekającą i powracającą na plaże. Porywała z sobą piasek, a potem go oddawała. Rosita przyspieszyła, obejrzała się na mnie uśmiechając.

– Założe się że mnie nie złapiesz.

Co?

Pobiegła jeszcze szybciej, trzymałam to samo tępo, rozbryzgując wodę kopytami. Szary ogon Rosity, powiewał za nią, skoczyła, lądując rozchlapała wodę. Czy ja mam próbować ją złapać? Dlaczego? Zahamowała na zadzie i zawróciła, pobiegła prosto na mnie. Zwolniłam, w końcu się zatrzymując. Trąciła mnie pyskiem w bok, mijając w galopie.

– Teraz ty łapiesz – rzuciła radośnie. 

Już rozumiem. Źrebaki przecież ciągle się tak bawiły, co prawda nigdy nie ze mną. Raczej kosztem mnie. Lubiły mnie przeganiać, albo gonić i obrzucać wyzwiskami. Bawiłam się samotnie, zresztą bardzo dawno temu. Wśród sióstr i braci to się skończyło, żadne źrebię mnie tam nie gnębiło, ale nie byłam w stanie się z nimi bawić.

Dogoniłam Rosite, niepewnie musnęłam ją w szyję, wyprzedzając. O wiele bardziej wolałam ścigać ją, gdy biegła za mną przypominały mi się te szydercze głosy: “Dziwadło!”, “Zwłoki!” “Nie chcemy cię tu!”, “Spadłaś z nieba? Bo pytają tam o ciebie.”, “Raczej urwała się z lodowca”, “Spójrz jak szybko ucieka”, “Obyś się nie wywróciła niebieska!” Zwolniłam specjalnie by jak najszybciej się zamieniłyśmy. Tym razem zamiast uciekać, albo mnie szturchnąć biegła obok.

– Co powiesz na to byśmy poskakały? – zapytała.

– Przez co?

– Zobaczysz. – Skręciła w głąb plaży, zatrzymując się pośrodku. 

Podbiegłam do niej. 

– Też mam moce, tak jak ty – powiedziała nim przywołała krzewy – wynurzyły się z piasku i wyrosły kawałek przed nami: – Masz ochotę na małe wyzwanie? Mogę zrobić więcej przeszkód w trakcie naszego biegu.

Przytaknęłam, zdobywając się na uśmiech. Czy to możliwe by mnie polubiła? Dlaczego miałaby właściwie poświęcać tyle czasu takiemu dziwadłu jak ja?

Wystartowała pierwsza, dogoniłam ją, skacząc razem z nią. Kolejne krzewy wyrastały znienacka, jednak za każdym razem zdążyłam je przeskoczyć, raz bardziej zwinie, raz nieco nieudolnie, ocierając brzuchem i tylnymi nogami o… Miękkie gałązki, jakby zrobione z piór. 

– Twoja kolej, pokaż co umiesz – powiedziała, jak się zatrzymałyśmy.

– Nic specjalnego… – spuściłam wzrok na własne kopyta. Czym niby miałam się pochwalić? Nie potrafiłam przejść nawet zwykłej inicjacji, którą z łatwością przechodziły źrebaki.

– Chodzi mi o twoje moce – dodała Rosita.

To dlatego mnie jeszcze nie przegoniła. To dlatego. Ze zwykłej ciekawości co potrafię. 

– Karma, cieszę się że… Ach, wybacz, Karyme, cieszę się że cię spotkałam, nie często mogę znaleźć kogoś takiego jak ja. – Uśmiechnęła się do mnie, zniżając nieco głowę by móc spojrzeć mi w oczy: – Nic się nie przejmuj, tym co mówią inni.

Kogoś takiego jak ja? Wyglądała jak każdy normalny koń, a nie jakieś niebieskie dziwadło, a moce, moce mieli moi wszyscy bracia i siostry, mogłam być jedną z nich, ale nigdy nie taką jak oni.

– Skąd wiesz? – spytałam.

Westchnęła, już chciałam ją przeprosić, byleby się nie zniechęciła do mnie, ale zaczęła mówić: – Czuję twoje emocje.

– Co…? – Odsunęłam się, cofając uszy i samą głowę.

– Spokojnie, nie czytam w myślach, tylko wyczuwam każdą emocję innych, jak swoją własną. Dzięki nim domyśliłam się że ci dokuczali. I paru innych rzeczy.

– Paru innych rzeczy? – powtórzyłam za nią, przerażona. Cofnęłam się jeszcze o kilka kroków.

– Zaczekaj, nawet gdybym chciała nie mogę przestać ich czuć. Tak jak ty nie do końca panujesz nad słowami, ja…

– To nie jest to samo! – krzyknęłam z łzami w oczach, popłakałam się i odbiegłam. Wołała za mną i oczywiście też ruszyła. Teraz biegłam naprawdę, z pełną prędkością. W parę sekund z plaży wpadłam na otwarty, zielony teren i już dobiegałam do drzew, ale nie chciałam wbiegać do lasu, drzewa tylko by krępowały moje ruchy, a łzy już i tak zamazywały co chwilę obraz.


~*~


– Karyme! 

To nie możliwe. Dlaczego nie chce mnie zostawić w spokoju? Ciekawość nie jest tego warta. Schowałam się bardziej za skałą, wstrzymałam płacz, jedynie łzy wypływały mi z oczu. Księżyc odbijał się w tafli wody przede mną, część błota unosiła się na jej powierzchni.

– Nie chciałam cię zranić. Przepraszam. Chciałam tylko byś poczuła się lepiej. Myślałam że rozumiem twoją… Twój problem, bo… Ja nie zawsze potrafiłam odróżnić czyje emocje są moje, a czyje kogoś innego, czasami czułam się obco sama ze sobą, tak jak… – urwała, wzdychając.

– Tak jak ja – dokończyłam za nią. 

Przyszła do mnie, pod osłonę w postaci ogromnej skały, uszy jej oklapły, uśmiechnęła się nikle.

– Wybaczysz mi?

– To ja przepraszam, przepraszam, przepraszam, to ja… – Chciałam znów zakryć się grzywą, ale się powstrzymałam i przeszło dość szybko: – To po prostu bardzo boli. – Spuściłam głowę.

– Wiem... – Dotknęła mojej łopatki, udało jej się dodać mi nieco otuchy, chyba taki miała zamiar.

– Ty tylko czujesz czyjeś emocje, nie zachowujesz się tak dziwnie i nikogo nie zranisz mówiąc słowa, które nie należą do ciebie… 

Patrzyła przez chwilę na staw przed nami, jakby zamyślona, a potem spojrzała na mnie.

– Pewnie tak. 

– Nie gniewasz się na mnie?

– Przestań. – Trąciła mnie w bok, uśmiechając się zaczepnie: – Dlaczego miałabym? – Zanurzyła kopyta w wodzie, skinęła mi łbem żebym podeszła. Zrobiłam co chciała. Nad nami woda uniosła się niczym wąż, gibała się, patrzyłam na nią, cofając się powoli, czułam że używała mocy. Wodny wąż podrygiwał coraz zabawniej, jakby próbowała mnie rozśmieszyć. Faktycznie przywołała na mój pysk uśmiech. Zamroziłam go nagle. 

– Zupełnie jakby zatrzymał się w czasie… – Rosita zadarła głowę. Otoczyły lód białe obłoki, moja druga moc, a cała woda zleciała na nią. Zatrzymała ją nad sobą w ostatniej chwili, uginając się jakby mimo wszystko miał na nią runąć spora fala, uleciała z niej jedynie mżawka. Zawróciła wodę do stawu.

– Mogłaś zaczekać aż odwrócę się do niego tyłem. – Ustawiła się przodem do mnie. Opryskał mnie z boku, po brzuchu mały strumyk.

– Hej! – roześmiałam się.

Zawtórowała mi. 

– Uważaj. – Uniosła się na tylnych nogach, lądując rozbryzgała kopytami błoto, wprost na mnie. Oddałam jej wskakując w kałuże obok niej. Długo jeszcze obrzucałyśmy się błotem, niczym małe źrebaki. Popluskałyśmy się też w stawie. Wyszłyśmy z niego dopiero w środku nocy. Rosita się otrzepała, ja, choć przy innych koniach bym to zrobiła, teraz nie musiałam, ona raczej nie zwróci mi uwagi. 

– Uwielbiam gdy w moją sierść wsiąka woda – wytłumaczyłam mimo wszystko: – Jak każdy niebieski koń. 

– Nie jest ci zimno? – Lekko się trzęsła.

– Niebieskie konie są zimne… 

– Czyli to normalne. – Zamrugała sennie. 

Nie pomyślałam wcześniej o tym. Pewnie przy każdym dotknięciu mnie czuła jaka jestem zimna, a mimo to nie zwróciła mi z tego powodu jakieś uwagi. To normalne, nikt tak o tym nie mówił.

– Zostaniesz ze mną na noc? Mogę pierwsza czuwać – zaproponowałam. 

– No… – Zawahała się.

– Proszę zostań, tylko jedną noc…

– Zgoda. – Otrzepała się jeszcze i ustawiła wygodniej, odciążając jedną z tylnych nóg, zwiesiła głowę, zamykając oczy.

– I… 

Zerknęła na mnie.

– Jeśli chcesz możesz nazywać mnie Karmą, podoba mi się. To będzie coś o czym wiemy tylko my.

Odpowiedziała mi uśmiechem i skinieniem głowy, patrzyłam jak zasypia i zaczęłam powoli rozglądać się po okolicy. Może Rosita zostanie moją siostrą? I zamieszka ze mną wraz z innymi siostrami i braćmi, z nią mogłabym przejść każdy test, każdą inicjacje. 


~*~


Nie obudziłam Rosity by się z nią zmienić, chciałam by się wyspała. Nie potrafiłam się przełamać. chciałam by się wyspała. Wzeszło słońce i nadal tego nie zrobiłam, ale już po chwili otworzyła oczy i ziewnęła, z boku kładąc się na brzuch.

Moja nowa siostra, razem przejdziemy inicjacje. Razem! W końcu nie będę odstawała! Rosita na to nie pozwoli. I nie będę już samotna. Może zaczną nas nawet nazywać bliźniaczkami? Mago nigdy nie używał tej nazwy, ale jak zobaczy jak jesteśmy nierozłączne to pozwoli nas tak nazywać. Będziemy bliźniaczkami!

Uśmiechałam się do niej, a ona do mnie. 

– Chciałabym ci kogoś przedstawić. – Odeszłam kawałek, niemal pobiegłam, a potem do niej zawróciłam. Dopiero wstawała, roześmiała się, tak jakby cieszyła się wraz ze mną. Albo śmiała się z moich wygłupów… Cofnęłam uszy, a uśmiech mi zelżał, ale nie znikał. W końcu zamieszkamy razem!

– Muszę najpierw coś załatwić…

Ona mnie zostawi. Zostawi, już na zawsze. Zostawi mnie tu samą. Będę musiała wrócić sama, Mago pewnie jest na mnie zły, albo gorzej, zawiódł się na mnie. Zawiodłam ich wszystkich. 

Łzy zgromadziły mi się w oczach, ale nie mogłam nic na to poradzić. Już nigdy jej nie zobaczę.

– Karyme, nie odchodzę na zawsze – obiecała: – Szukam mojej przyrodniej siostry, niedługo będę musiała wrócić do stada... 

– Proszę, proszę chodź ze mną. Twoja siostra zrozumie.

– A może pomogłabyś mi w poszukiwaniach? – zaproponowała.

– Ale…

– Nie przejmuj się innymi, będziesz ze mną, popytamy kilka stad czy jej nie widziały, nikt nie odważy się cię źle potraktować. Może po drodzę poznasz też moją mamę? 

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie… Nie… – Wcisnęłam pysk w przednie nogi, zasłaniając się grzywką, mimo wszystko nie chciałam by widziała mnie w tym stanie. Nie chciałam też tak zareagować, nie chciałam tego wszystkiego. Nie chciałam być sama. Proszę, tylko nie zostawiaj mnie samą.

– To może spotkamy się tutaj, jutro, przed południem? 

Przytaknęłam, wyjmując na chwilę pysk z uścisku. Nie chciałam jej zatrzymywać, zniechęcać do siebie.

– Mamo! Mamo, nie zostawiaj mnie! – wydobyło się ze mnie, jak już odchodziła. Obejrzała się, a ja potrząsnęłam łbem, bardziej zasłaniając głowę grzywą. Na szczęście poszła dalej i nie usłyszała więcej krzyków, już stłumionych na tyle na ile potrafiłam. 


~*~


Czas mocno zwolnił, dzień nie chciał się skończyć. Ktoś mnie obserwował, czułam jak ktoś mnie obserwował. Nie wypatrzyłam go jeszcze, choć wielokrotnie prześledziłam okolice wzrokiem, nasłuchiwałam i węszyłam. 

Rosita, muszę zaczekać na nią do następnego dnia. Muszę zaczekać. Zostaniemy bliźniaczkami.

– Karyme.

Podskoczyłam. Thais tak nagle pojawiła się za mną. Zupełnie znikąd. Odwróciłam się do niej, spuszczając nisko głowę, kładąc ulegle uszy.

– Naprawdę już nie wiedziałam gdzie cię szukać. Wszyscy martwimy się o ciebie.

Popatrzyłam na nią. Naprawdę? – chciałam zapytać.

– Och, Karyme – westchnęła, spuściłam szybko głowę i wzrok na własne kopyta: – Przecież wiesz że musisz przyjmować lek.

Przytaknęłam.

– Przyniosłam go dla ciebie.

Pod mój pysk przyfrunęła misa zrobiona z połówki kokosa, z fioletową papką, gorzką, choć nie tak bardzo jak mogłaby być, bo Thais zawsze dodawała do niej jakieś owoce, dla złagodzenia smaku. Przez co jakoś dało się ją przełknąć. Zabrałam się za nią od razu.

– Za szybko się poddajesz, nie udało się teraz to uda się przy kolejnej okazji. Wiesz ile czasu przełamywałam się, by móc zabić źrebaka rogaczy? 

Pokręciłam łbem.

– Miesiącami, ale Mago mi pomógł, a teraz ja pomogę tobie, odłowimy tego jednorożca, którego uratowałaś. 

– Czy ja się nadaje? – spytałam ostrożnie, ważąc każde słowo.

– Oczywiście że tak, jesteś naszą młodszą siostrą, musisz jakoś się przysłużyć. Złapiemy go i przyprowadzimy przed oblicze Mago, zabijesz go na oczach wszystkich, a każdy z naszych braci i sióstr zrozumie że należy cię szanować.

Przytaknęłam jej z nową determinacją, uśmiechając się, choć może nie powinnam?

– Wracajmy do domu, kiedy odpoczniemy wyruszymy.

– Czekam… Czekam na kogoś.

Milczała, zachęcając mnie skinieniem łba bym mówiłam dalej.

– Nową siostrę… 

– To nie jest źrebak? 

Pokręciłam głową.

– No dobrze, możemy odpocząć tutaj.


~*~


Zanim wróciła Rosita, Thais przypomniała mi podstawową wiedzę o jednorożcach. Będziemy współpracowały, bo tego jednorożca nic nie powstrzyma przed użyciem mocy, a one panują nad nią od samego początku, nie muszą się uczyć jej tak jak my swoich mocy. Na szczęście mają tylko jedną moc. Są podstępne i zabójcze, nienawidzą nas najbardziej ze wszystkich stworzeń. Ten jednorożec nie zawaha się nawet mnie zabić, choć ją uratowałam.

Pysk Thais zdominowało zdziwienie na widok Rosity. Uśmiechnęłam się do nowej siostry, zatrzymała się przy nas. Wcale się nie uśmiechała, mój uśmiech także zniknął. Zawiesiłam nieco głowę.

– Witaj Rosita, jestem Thais, cieszę się że do nas dołączysz, siostro.

Nie podałam jej imienia. Nie podałam jej imienia.

– Dołączę? Siostro? O co chodzi? Nie jestem twoją siostrą. – Wycofała się, kierując uszy do tyłu.

– Mówiłaś że chcę do nas dołączyć, powiedziałaś jej o czymkolwiek? – Thais zatrzymała na mnie wzrok, położyła uszy.

Nie mówiłam tego. Nie mówiłam tego. Pokręciłam głową.

– Karyme tylko chciała żebym was poznała – dodała Rosita.

– Jesteś jedną z nas, masz moce tak jak my wszyscy. Jesteśmy jedną wielką rodziną, dołącz do nas, a już nie będziesz musiała się ukrywać, obawiać i czuć zupełnie wyobcowana. Będziesz mogła być sobą, w pełnym tego słowa znaczeniu. 

Zostaniesz ze mną – chciałam dodać, ale gdybym ją tylko tym zniechęciła? Może wcale nie chciała zostać ze mną? Jakbyśmy wrócili i poznałaby wszystkich już na pewno nie chciałaby przebywać ze mną. Z chorym na głowę dziwadłem.

– Jestem sobą.

– Jeśli ktoś w twoim stadzie odkryłby co potrafisz, nie powiesz mi by przyjął tą wiadomość z radością.

– Dzięki za propozycje, ale już się przyzwyczaiłam. Tam jest mój dom i rodzina. Skąd właściwie ich znasz? 

– Znam bardzo wiele stad.

– Skąd wiesz o mnie? 

– Od czasu do czasu spotykam się z przywódcami różnych stad, ratuje zaklęte źrebaki, oni nazywają ich przeklętymi, oprócz twojej matki. Kiedyś odwiedzały stada jednorożece i mordowały źrebięta z mocami, ale położyliśmy temu kres, dzięki Mago. Nasz Mistrz mógłby cię tyle nauczyć, pokazać ci wszystkie możliwości twoich mocy. Gdybyś zamieszkała z nami, mogłabyś oczywiście odwiedzać swoją rodzinę. A co najważniejsze uratować jeszcze więcej istnień. Być może któregoś dnia ujawniłabyś się przed rodzinnym stadem, pokazała im że klątwa nie istnieje, że o to zaklęta żyła wśród nich i nic złego się nie stało, a potem głosilibyśmy prawdę wśród innych stad. Zastanów się Rosita, twoje dołączenie do nas uczyni świat lepszym.

– Mogę wam pomóc, ale nie chcę nigdzie dołączać. 

– Nie mogę w takim razie zaprowadzić cię na nasze terytorium. To zbyt duże ryzyko. A skoro nie wiesz gdzie przebywamy nie możesz nam pomagać.

Zniżyłam głowę do samej ziemi. Ja chciałam ją zaprowadzić, chciałam ją zaprowadzić, zdradziłam całą rodzinę. Zdradziłam.

– Trudno. Karyme, spotkamy się później?

Nie odpowiedziałam, nie byłam jeszcze pełno wartościowym członkiem rodziny, to Thais powinna zdecydować. Czekałam aż zdecyduje.

– Odpowiedz jej Karyme – zdecydowała. Naprawdę zdecydowała zostawić mi wybór.

Przytaknęłam szybko.

– W tym samym miejscu? Jutro, w południe?

Znów przytaknęłam.

– Widziałyście może małą, kasztanową klacz, z ranną szyją? – Rosita ze mnie, gdy pokręciłam głową w odpowiedzi, przeniosła wzrok na Thais.

– Nie – opowiedziała.

– A jasnosiwą, podobną do mnie, ma ciapki na uszach i pysku?

– Nie widziałam, Karyme? – Thais zerknęła na mnie.

Pokręciłam głową.

– To do zobaczenia, Karyme. – Rosita odbiegła. Patrzyłam jak oddala się i oddala, wraz z szansą byśmy zostały bliźniaczkami.

Thais westchnęła: – Mam dla ciebie inną misję, siostro.

– A… jednorożec?

– Niepotrzebnie bym cię narażała, to zadanie dla kogoś bardziej doświadczonego. Spróbujesz przekonać Rosite do nas. Tylko nie wspominaj że zabijamy jednorożce, ona tego nie zrozumie, wychowała się wśród zwykłych koni, a one postrzegają te potwory zupełnie inaczej.

– Jednorożec…

– Będzie twój, siostro, tak jak mówiłam zabijesz go przy wszystkich i przejdziesz w końcu inicjacje, na razie skup się by zachęcić do dołączenia Rosite. Spraw by sama tego chciała.


⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz