Dwójka strażników prowadziła małą, niczym kuc, kasztanową klacz. Jej grzywa i ogon – niemal wciśnięty w zad – do złudzenia przypominały barwą sierść, odróżniały je od niej jedynie jaśniejsze przechodzące w kremową biel końcówki, oprócz grzywki – ta pozostała jednolicie jasnobrązowa i zakrywała znaczną część głowy. Zwieszonej nisko głowy. Wargi i chrapy, oraz trochę powyżej nich zdobiły białe ciapki, pod oczami – uważnie obserwującymi okolice – dolne powieki także pozostały białe. Trzymała sztywno uszy, poruszając nimi jak w zwolnionym tempie w wielu kierunkach. Stawiała nerwowe kroki, a jej ciało trwało w ciągłym napięciu.
Raisa nie pierwszy raz zobaczyła swoją starszą córkę, nie pierwszy raz widziałaby ją w kimś innym; dręczyła ją w snach, dręczyła również jako powracające do niej złudzenie, choć nigdy wcześniej nie wydała się jej tak realna. I nigdy nie wyglądała tak zdrowo. Bez krwawiących ran, matowej, wypadającej sierści, cieknącej po tylnych nogach krwi, wystających żeber czy zapadniętego grzbietu. Bez czerwonego kryształu.
To nie ona, ona już od dawna nie żyje, pomyślała. To nie może być ona, próbowała przekonać samą siebie, wstając pospiesznie. Klacz miała jej oczy. Spojrzała na nią. Raisa zamarła.
To ona.
Przeszli tuż obok. Niska kasztanka nie odrywała od niej wzroku. Uniosła głowę, patrząc za siebie na nią, tuż po tym jak się minęli. Raisa otworzyła pysk, chcąc krzyknąć by ją zostawili, by nie robili jej krzywdy, jednak gardło ścisnęło jej się tak mocno że nie zdołała wydobyć z siebie żadnego dźwięku, jej źrenice niemal zniknęły na tle złotych tęczówek, serce dudniło w jej uszach. Widok klaczy wyrył jej się w pamięci, długo po tym jak zniknęli z nią w stadzie, jakby już nigdy więcej nie miała jej zobaczyć.
Po chwili kasztanka wyszła pospiesznie ze stada, niemal wybiegła, podążała za nią Chaos. Zrównała z nią krok, mówiąc coś do niej, klacz odsunęła się od niej, przytakiwała w odpowiedzi, bądź kręciła głową. Przy Chaos wydawała się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Krucha. Ale też bezpieczna.
Co się z nią działo przez wszystkie te lata? Jak bardzo cierpiała? Uciekła stamtąd? Czy ktoś jej pomógł? Czy ktoś o nią zadbał? Czy zaznała choć odrobinę troski? Czy musiała radzić sobie zupełnie sama w obcym świecie?
Kasztanka ciągle powracała spojrzeniem do Raisy. Co mam jej powiedzieć? – myślała gorączkowo Raisa. Jak się zachować? Nie zasługuje by nazywać mnie matką, to co zrobiłam jest niewybaczalne.
Ani Chaos, ani obca w ogóle do niej nie podeszła. Raisa widziała jedynie jak resztę dnia kasztanka trzymała się na uboczu, z daleka od innych, jak bardzo jest czujna i jak szybko je. Jej córka nadal żyła w ciągłym strachu. I zupełnie sama. Ścisnęło ją głęboko w piersi, gdy to sobie uświadomiła. Uroniła łzy. W ciszy, po kryjomu.
Już nie cierpi, próbowała się uspokoić, nie ma żadnej rany, nie przymiera głodem. Jest taka mała i tak bardzo wystraszona… Co oni z nią zrobili gdy zniknęłam?
Później zauważyła że jej córka kuleje.
Wieczorem dopiero kasztanka poszła się napić, gdy przy jeziorze nie przebywały inne konie, odskakiwała co chwilę od wody, jakby coś miało z niej wyskoczyć i ją porwać na samo dno. Raisa przez cały dzień nic nie przełknęła, ani nie ruszyła się z miejsca.
W nocy leżała na ziemi z szeroko otwartymi oczami. Wszystko do niej wróciło, wszystko co tam przeżyła. Jak mogłam ją tam zostawić? Jak mogłam ją odtrącać? Jak mogłam jej nie pomóc? – pytała samą siebie. Inna matka oddałaby życie za swoje źrebię, nie pozwoliłaby im go okaleczać, bić i torturować. Nie patrzyłaby na to bezczynnie.
Wiele by dała by móc porozmawiać z Chaos, powiedziałaby jej wszystko, wszystko by jej wyłkała, byleby poczuć choć odrobinę ulgi, usłyszeć pokrzepiające słowa, móc coś zrobić, bo Chaos przecież by jej pomogła, zajęłaby się… Nie mogła jej o to prosić, nie po raz drugi, przecież przyjęła już do siebie Rosite, uznała ją za własne źrebię, wychowała, zastąpiła matkę, choć ta mieszkała w tym samym stadzie, tuż obok, a jedyne co potrafiła to…
Ktoś zwalił jej się kopytami na głowę. Opadł ciałem na jej grzbiet. Wcisnął jej chrapy w ziemię, w trawę. Kremowe włosy Raisy uniosły się przyciągnięte przez prąd. Drobnę wyładowania przebiegły przez jej głowę. Zobaczyła nad sobą kasztanową córkę, jej oczy przepełnione nienawiścią. Nienawiścią na którą Raisa w pełni zasługiwała. Nagle córka zleciała z niej, upadając obok. Ivette przygwoździła ją do ziemi.
– Jak śmiesz atakować moje stado?! – wrzasnęła, wbiła kopyta w brzuch kasztanki. Córka Raisy stęknęła, patrząc na nią wielkimi, szklącymi się oczami, złotymi jak Raisy, przymrużyła je wrogo. Uszy Ivette zniknęły, tak mocno przycisnęła je do szyi. Odsłoniła zaciśnięte zęby. Uniosła skrzydła.
– Proszę, nie rób jej krzywdy… – wymajaczyła Raisa. Strażnicy wybiegli z lasu. Otoczyli je. A ich otoczyły błyskawice, rozjaśniły ciemność nocy. Krzyk Raisy rozdarł ciszę i huk mnóstwa upadających ciał, rzucających się w konwulsjach, oplecionych drobnymi błyskawicami i sypiącymi się iskrami. Trawa zajęła się ogniem. Niedaleko rozbrzmiały przerażone rżenia i tentent kopyt całego stada. Największe pioruny sięgnęły po Ivette. Jeszcze jej nie dotykając. Spięła się, śledziła je szeroko otwartymi oczami. Zeszła powoli z kasztanki, po ciele drobnej klaczy mknęły błyskawice, jednak nie czyniąc jej żadnej krzywdy, to ona była ich źródłem. A Ivette znalazła się w samym środku tej krwawej burzy.
– Nie! Nie! – krzyczała Raisa: – Nie!
Kasztanka posłała kolejne pioruny na następczyni. Ivette osłoniła się skrzydłami, ze zdumieniem orientując się że znowu żadna błyskawica jej nie dotknęła. Choć coraz intensywniej strzelały tuż obok niej i rozpływały się w powietrzu jak już miały ją zaatakować. Uniosła gwałtownie skrzydła, przecinając nimi duszne, przepełnione dymem i zapachem spalenizny powietrze. Kasztanka wpatrywała się w nią z coraz większym przerażeniem. Ivette stuliła uszy, rzucając się na nią w błyskawice. Kasztanka poderwała się. Następczyni powaliła ją uderzeniem skrzydła. Ponowiła cios drugim. Uderzała ją raz po raz. Skrzydła Ivette w krótkim czasie poplamiły się krwią kasztanki. Pioruny odskakiwały od nich, kłębiły się we wszystkich kierunkach. Przebiegały po ciele Raisy i jedynie elektryzowały jej sierść. Ogień się rozprzestrzeniał.
– Nie, proszę… – zaszlochała Raisa, oparła przednią nogę o ziemię jakby chciała wstać, wyciągnęła głowę, jakby mogła dosięgnąć nią córki: – Zostaw ją… – Spojrzała błagalnie na Ivette: – Ona nie chciała…
– Zamknij się!
– Przestań! – przez paniczne krzyki przebił się stanowczy głos Chaos. Wyłoniła się z dymu, biegnąc ku nim. Pioruny ustępowały jej z drogi. Zatrzymała się przed drobną kasztanką i Ivette wbijającą w nią kopyta. Wszystkie wyładowania zgasły. Ogień zalała woda. Wśród kłębów dymów Raisa dostrzegła dławiącą się nimi, znajomą postać.
Rosita? Dlaczego używa własnej mocy? Ktoś mógłby ją zobaczyć, pomyślała z przejęciem Raisa.
– Ivette…? Jesteś cała? – Chaos nie zdołała ukryć zdziwienia.
Córce przywódczyni, bez jakichkolwiek mocy i bez niebieskiego kryształu, który mógłby ją ochronić, nic się nie stało, a Raisa przecież widziała że kasztanka wielokrotnie próbowała ją zabić. Teraz jej starsza córka kuliła się pod kopytami Ivette, ranna, osłaniając brzuch, wciskając ogon w zad i przywierając łbem do ziemi. Śledziła szybkimi ruchami oka całą okolicę. Mrugała, strącając łzy. Ivette rozejrzała się wokół.
– Ocaliłam Raise, mamo… – powiedziała zatrzymując wzrok na Raisie i spuszczając go na jej kopyta. Raisa powiodła za jej spojrzeniem, wprost na czerwony kryształ, jej czerwony kryształ, leżał przy jej nogach, z przerwanym naszyjnikiem. Złapała go w pysk, desperacko próbując zawinąć o nogę.
– Ocaliłam całe stado – dodała pewniej Ivette: – Gdyby nie ja…
Ktoś krzyknął. Rosita. Zatrzymała się niedaleko jednego z martwych strażników, wciąż unosił się z niego dym, ciało miał wpół spalone, z siateczką oparzeń, przypominających błyskawice. Rosita odwróciła od niego głowę, uniosła się lekko na tylnych nogach, położyła uszy. Rzuciła się biegiem, zatrzymując przy Chaos, wtuliła się w nią zaciskając oczy, a przywódczyni objęła ją łbem.
– Zejdź już z niej, Ivette – kazała Chaos.
Ivette odbiła się od kasztanki, lądując przednimi kopytami tuż obok niej, przeszywała ją wzrokiem, nastroszyła pióra.
Zaczęli zbierać się pozostali strażnicy.
– Musisz mi teraz pomóc – Raisa usłyszała jak Chaos szepcze do Rosity. Córka przytaknęła, wciąż przywierając cała do Chaos, nogi jej się trzęsły. Skupiła wzrok na kasztance, cofając uszy.
– Panowałaś nad tym? – spytała Chaos kasztanki.
Ta postanowiła milczeć.
– Oczywiście że panowała – rzuciła Ivette.
Przywódczyni ją zignorowała.
– Znalazłaś się w wyjątkowo niekorzystnej sytuacji, mogę nawet skazać cię na śmierć, odpowiedz – dodała chłodno, jej pysk nie wyrażał żadnych emocji.
– Mamo… – wtrąciła Rosita.
– Nie… – wydusiła z trudem Raisa, spojrzały na nią: – Nie panowała nad tym.
– Bzdura! Widziałam jak się na ciebie rzuciła. Od początku chciała wszystkich zabić, zaczynając od Raisy – wtrąciła Ivette, najpierw wbijając w Raise wrogie spojrzenie, później o wiele łagodniej patrząc w oczy Chaos.
– Chaos, proszę, puść ją… – Raisa utknęła w przywódczyni pełen rozpaczy wzrok: – Już więcej nikogo nie skrzywdzi, jeśli… – Złapała za czerwony kryształ, niedokładnie zawinięty na jej przedniej nodzę – naszyjnik z liany zdążył się zrosnąć, jakby nigdy nie został przerwany – wyrzuciła go przed siebie, ku Chaos: – Jeśli go jej założysz…
– Dlaczego miałabym jej odpuścić? – Chaos nawet nie zerknęła na kryształ: – Zabiła kilkoro strażników, zaatakowała ciebie, spójrz na swoją sierść i grzywę.
Pozostała nastroszona, naelektryzowana. Chaos pewnie myśli że nie mogła mnie zabić, że specjalnie się powstrzymała, nie wie że mam taką samą moc jak ona – przebiegło przez myśl Raisie – i nie mogę jej powiedzieć prawdy, nie mogę.
– Próbowała mnie chronić…
– Napadając cię w środku nocy? – parsknęła Ivette: – Czemu jesteś tak głupia? Co? A może to twoja kolejna córeczka, którą porzuciłaś?
– Ivette. – Chaos posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.
Raisa wybuchła płaczem. To wszystko jej wina. Jej córka skończyła tak przez nią. A teraz ją jej zabiją. Na jej oczach. Najbliższe jej osoby.
– To prawda? – spytała jej Rosita: – Powiedz mi…
Raisa przytaknęła, chwilami nie mogła zaczerpnąć powietrza. Zarówno Rosita jak i Ivette spojrzały na nią zaskoczone. Kasztanka przywarła już brzuchem do ziemi, wciąż skulona, schowała za sobą głowę. Dygotała.
– Czyli próbowała się na tobie zemścić – stwierdziła chłodno Chaos: – A oni. – Prześledziła wzrokiem wszystkich martwych strażników: – I Ivette próbowali ją powstrzymać, wtedy ich zabiła.
– Ja pierwsza zareagowałam, mamo – wtrąciła Ivette.
– Nie mogę tego uznać za bronienie się. Strażnicy nie zbliżbyliby się do niej jeśli postraszyłaby ich mocą. Użycie jej na Ivette, która była za blisko niej jest bardziej uzasadnione, aczkolwiek nie tłumaczy jej, powinna się natychmiast poddać.
– Działała pod wpływem emocji, mamo – powiedziała Rosita: – Może przestraszyła się strażników? W takich chwilach nikt nie myśli racjonalnie… – Odsunęła się już od przywódczyni, stając bliżej kasztanki, zerkała na nią zaniepokojona.
– Bronisz ją, bo dowiedziałaś się że to twoja siostra – syknęła Ivette: – Pewnie byś się ucieszyła z mojej śmierci.
– Jak możesz tak mówić?!
– Ivette, nikt nie chce twojej śmierci – zwróciła się do niej Chaos, następnie popatrzyła po zgromadzonych tu strażnikach: – Na razie załóżcie jej kryształ i zamknijcie ją.
– Chaos, proszę… Proszę, puść ją wolno… – Raisa nie ruszyła się z miejsca, nawet nie wstała. Patrzyła jak strażnicy otaczają drobną kasztankę, jej córkę. Ranną, przerażoną i bezbronną, dopóki Chaos stała nad nią – a tylko ona miała niebieski kryształ – kasztanka nie mogła użyć mocy. Przynajmniej nie na osobach w pobliżu przywódczyni.
Lotos tylko ją podniósł za grzywę, a klacz zaczęła krzyczeć wniebogłosy, jakby drapieżniki zjadały ją żywcem. Przednie nogi wisiały zwiotczałe, zad pozostał na ziemi niczym ciężki głaz. Nie zważając na kolejne zawodzące rżenia, strażnicy założyli jej czerwony kryształ Raisy i zaczęli ciągnąć w stronę wyżyn. Rosita położyła po sobie uszy, obserwując ich z przejęciem. Klacz w końcu podniosła się z ziemi, idąc za nimi w ciszy, z nisko spuszczoną głową i wciśniętym w zad ogonem. Rosita ruszyła za nimi, Chaos zatrzymała ją, blokując jej dalszą drogę sobą.
– Zobaczysz się z nią później.
– Ona… Ona zbyt mocno to przeżywa, mamo, nie może być teraz sama. – Córka spojrzała w jej oczy.
Ivette mierzyła je wzrokiem.
– Musi ponieść konsekwencje – odparła przywódczyni.
– A jeśli przeżyła coś strasznego? Muszę…
– Nie, Rosita, to jej nie usprawiedliwia. Sama podjęła taką, a nie inną decyzje. Odwiedzisz ją później.
– Mamo, a co ze mną? – spytała Ivette, ryjąc kopytem w ziemi, z położonymi uszami i niezadowoloną miną: – Nawet mi nie podziękowałaś. – Tupnęła: – Mogłam zginać.
– Wiesz że jestem ci wdzięczna – Chaos odwróciła do niej głowę: – Aczkolwiek nie powinnaś tak się zachowywać w stosunku do siostry. Ile razy mam cię upominać?
– Serio? To jest teraz najważniejsze? Poza tym Rosita nie jest moją siostrą – wycedziła Ivette.
– Jest moją córką, więc także twoją siostrą.
Raisa spostrzegła że Chaos nie wspomniała o niej słowem, choć słowa Ivette równie dotkliwie ją zraniły, czy zrobiła coś nie tak? Czy czymś się jej naraziła? Czy już dłużej nie będzie jej chroniła?
– Ivette. Dziękuje, za uratowanie… Raisy – dodała niepewnie Rosita.
Raisa spuściła wzrok, ona w ogóle nie była w stanie dziękować za to Ivette, wciąż miała przed oczami jak biła jej starszą córkę. Mimo że błagała ją by tego nie robiła.
– Stado z pewnością dowie się że je ocaliłaś – dopowiedziała Chaos, krótko skinęła głową Ivette.
– To wszystko? Myślałam że będziesz ze mnie dumna. – Skrzydła Ivette lekko opadły, zaraz je poprawiła, wpatrywała się w matkę z żalem w jasnoniebieskich oczach.
– Jestem.
– Akurat.
– To że tego nie okazuje, nie znaczy że nie jestem dumna i wdzięczna za to co zrobiłaś. Choć chciałabym też byś zaakceptowała w końcu Rosite, jesteście już dorosłe.
Ivette strzeliła tylnym kopytem o ziemię: – Czyli nie zasługuje byś to okazała?
– Chcesz by mama za to coś dla ciebie zrobiła? – wtrąciła Rosita.
– Zrobiłam to bezinteresownie. – Ivette zniżyła głos, jakby jej groziła.
– Muszę uspokoić stado, chodźcie ze mną – kazała im obu Chaos, podążyły za nią, Rosita przy jej prawym boku, a Ivette przy lewym. Strażnicy, którzy nie uczestniczyli w eskortowaniu kasztanki, zaczęli już sprzątać ciała, targając je przez las na granice. Płacz wstrząsnął Raisą i nie pozwolił jej złapać porządnie oddechu. Została z tym zupełnie sama.
[Chaos]
Równina opustoszała, widywałam jedynie strażników, szukających reszty. Nawoływali stado rżeniem. Moja matka wyszła z lasu, z beznamiętnym wyrazem pyska, idąc niespiesznie w naszą stronę.
– Uważaj! – krzyknęła Rosita. Ivette niemal wdepnęła na brudnokasztanowatego konia, leżącego wśród zdeptanej trawy.
– Loretta? – Rozpoznałam ją jak tylko pochyliłam głowę, na co dzień pomagała przy zbieraniu ziół. Szturchnęłam ją w bok, zapadł się, a jej żebra się poruszyły, mnóstwo kopyt pozostawiło na niej ślad. Najwyraźniej stado ją stratowało.
– Co z nią? – spytała półgłosem Rosita.
– Nie żyje – odparłam.
Córce wypłynęły łzy z oczu, wtuliła głowę w moją grzywę, zapłakując.
– Rosita. – Odsunęłam się, patrząc w jej oczy, nogi jej się trzęsły, spuściła głowę, łkając: – Jesteś następczynią, musisz być oparciem dla innych. Musisz być silna. – Położyłam głowę na jej kłębie, nie potrafiłam i nie chciałam być tak surowa jak moja matka: – Wiele razy spotkasz ciężko rannych bądź martwych członków stada i nie możesz się załamywać, ani ulegać strachowi.
– Znałaś ją tylko z imienia, nie przesadzaj – parsknęła Ivette.
Spojrzałam na nią nieprzychylnie. Rosita wtuliła się we mnie.
– Musimy porozmawiać, córko – odezwała się Meike, wreszcie docierając do nas: – A wy zaczekajcie, tutaj, to ważne byście się teraz nigdzie nie ruszały, dopóki nie wrócimy. – Popatrzyła uważnie po moich córkach.
– Najważniejsze to teraz zebrać stado – odparłam.
– Strażnicy już się tym zajmują, wkrótce dołączymy do nich i my, ale musimy to omówić. – Odeszła.
– Zaczekajcie tutaj – Ruszyłam za matką.
– Przy… Lorettcie? – spytała niemal szeptem Rosita, kładąc po sobie uszy.
– Możecie odejść kawałek dalej, za chwilę wrócę.
– Mogłabym już wyruszyć szukać stada, mamo – dodała Ivette.
– Nie, zaczekajcie.
Zatrzymałyśmy się kilkanaście kroków dalej. Miałam córki na widoku. Rozdzieliły się. Ivette została przy martwej Lorette, wpatrując się w nią, a Rosita spacerowała po okolicy.
– Bezimienna zabiła strażników, a ty uwięziłaś ją tylko w grocie, córko? Za zabicie płaci się śmiercią – starannie wypowiadała każde ze słów, jakbyśmy posiadały czas w nadmiarze. Musiałam jak najszybciej znaleźć stado, ocenić straty, uspokoić je i przyprowadzić z powrotem do domu. A później obejść cały las i zebrać informacje od strażników, a przede wszystkim zastanowić się jak poradzić sobie bez kilku poległych, nie mogliśmy już sobie pozwolić by każdą część lasu chroniła ich dwójka, niektórzy będą zmuszeni czuwać w pojedynkę. Dwóch też zostanie pilnować córki Raisy. Z nią też musiałam odbyć poważną rozmowę.
– Każda sytuacja jest inna, matko.
Pewnie dowiedziała się wszystkiego od strażników prowadzących winną nad wyżyny i zapewne już oceniła obcą.
– Chcesz dać jej szansę? Tylko dlatego że wydaje się słaba i bezbronna? Jest zagrożeniem dla stada, kryształ powstrzyma ją do momentu aż ktoś go jej nie ściągnie, jak zauważyłaś, czyjaś moc może to zrobić, a więc nawet nie potrzeba strażnika, który jej go założył.
Musiała ich bardzo dokładnie przesłuchać, skoro posiadała tak szczegółowe informacje.
– Rosita jej nie uwolni.
– Jeśli nie pozwolisz jej się do niej zbliżyć. Ona jest zbyt naiwna.
– Nie jest naiwna, nie znasz jej tak dobrze jak ja.
– Idealizujesz ją tylko dlatego że jest córką Angusa. Zastanów się, co zrobi jeśli bezimienna spróbuje użyć mocy, a kryształ zacznie ją dusić? Na pewno nie będzie stała bezczynnie i czekała aż tamta się uspokoi.
– Na miejscu są strażnicy, matko, Rosita nie użyje przy nich mocy. – Zawróciłam: – Czas już wyruszyć na poszukiwania, musimy zdążyć przed wschodem słońca.
– Istnienie tej klaczy tylko zaszkodzi Rosicie. – Matka tym razem powiedziała to szybciej i chyba tylko po to by mnie zatrzymać: – Po tym incydencie stado nastawi się jeszcze gorzej do normalnych zaklętych.
– Nie może zaszkodzić Rosicie, skoro nikt nie wie kim jest. – Obejrzałam się na nią.
– Ależ może, sądzisz że na zawsze utrzymasz jej moce w tajemnicy? To tak jakbyś sądziła że pokój będzie już zawsze, a wiesz przecież że stado Tiziany wróci, znajdą się też inni, którzy nam zagrożą. Zawsze tak było i jest. Trzeba odpowiednio przygotować stado, przekonać je do zaklętych. Gdyby zaklęci zostali jego członkami wzmocnili by je samą obecnością. Dlatego ta klacz musi zginąć, wykorzystaj Raise i powiedz że ocaliła twoją córkę. Wiesz że potwierdzi twoje słowa, Ivette też nie powinna protestować.
– Nie, matko. Gdyby ta klacz nie posiadała mocy nie potrafiłaby nikogo zabić, ta nieposkromiona siła ją przerosła. Poza tym mam przeczucie by dać jej szansę.
– Przeczucie? Dać jej szansę? Czy ja cię uczyłam kierować się emocjami, córko? Nie. Są zbyt prymitywne, tylko przeszkadzają w właściwej ocenie sytuacji. Zastanów się, dlaczego darujesz jej tak naprawdę życie. Czy to litość? Czy Rosita cię przekonała? Czy może coś innego? Obdarzyłaś obcą zaufaniem przyjmując ją do stada, w nocy cię zdradza, napada na jednego z członków twojego stada i zabija kilku innych, próbujących ją powstrzymać. Co gdyby zabiła też Ivette? Jedyną prawowitą następczyni. Twoją córkę, jeśli już musisz kierować się emocjami.
Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, nie chciałam w ogóle o tym myśleć. Czy zachowałabym wtedy zimną krew? Czy zabiłabym tą klacz na miejscu? Wątpiłam bym mogła w takiej sytuacji zapanować nad sobą, to byłby zbyt duży szok, ból. Biegnąc na miejsce nawet nie wiedziałam że Ivette tam jest. Jednakże ta klacz to przyrodnia siostra Rosity, nie mogłam jej zabić, ze względu na nią, też ze względu na Raise, to jej córka. Poza tym mogła się zmienić, zrozumieć swój błąd, martwa niczego się nie nauczy.
Matka tego nie zrozumie. Tak jak nie rozumie że Rosita także jest następczynią i moją córką. Mogę jej to powtarzać w nieskończoność, a ona i tak uparcie za następczyni uznaje wyłącznie Ivette.
– Mam rację, prawda? – zapytała, gdy nic jej nie odpowiedziałam.
– Zrobię tak jak postanowiłam, to ja przewodzę stadem, a nie ty. – Odeszłam od niej.
– Popełniasz błąd, córko.
– Rozdzielmy się, tak szybciej odnajdziemy stado – zawołałam do córek.
~*~
Niebo się rozjaśniało, a horyzont oświetlały pierwsze promienie słońca. Ajiri z Zenem opatrywali rannych, ich znaleźliśmy pierwszych, stado powoli się gromadziło. Córki przyprowadzały po kilka koni, wyjaśniając im całą sytuację. Ivette chwaliła samą siebie, głównie opowiadając im o tym co zrobiła, jak uratowała Raise i stado. Rosita starała się obronić swoją przyrodnią siostrę, tłumacząc że spanikowała, myśląc że zginie, pytała ich nawet czy sami nie użyliby mocy, gdyby wierzyli że tylko to mogłoby ich uratować. Mimo że mówiłam im aby poczekały aż sama wszystko wyjaśnie. Podeszłam do obu grupek, które zgromadziły się już razem.
– To ona pierwsza zaatakowała! Nie bądź głupia! – Ivette przecięła skrzydłami powietrze zbliżając się gwałtownie do Rosity, obie położyły uszy, mierząc się wzrokiem.
– Bo przeżyła coś strasznego! Nie widziałaś jak się wszystkich bała?
– Właśnie! Dlatego chciała zamordować wszystkich, wtedy już nikogo nie musiałaby się bać!
– Przestańcie obie – kazałam. Konie już szeptały między sobą.
– Ona chciała uwolnić Raise – powiedziała spanikowanym głosem Lilia, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Rosita się wzdrygnęła, Ivette spojrzała na nią zdziwiona.
– Udało się jej… – wymamrotał Helios.
– Nie chciała jej zabić, tylko zdjąć kryształ i udało się – dodała Lilia: – To koniec.
– Nieprawda – odparłam spokojnie, grupa przycisnęła się do siebie, wymieniając energicznie przerażone spojrzenia. Nie mogą znów wpaść w panikę: – Raisa nie jest niebezpieczna. Posiadanie mocy jeszcze nie czyni nikogo złym. Zagrożenie minęło.
– Zabije nas! – wykrzyknęła Morgana, wyskakując z tłumu, zatrzymałam ją, strażnicy także krążyli w pobliżu, Morgana spojrzała mi prosto w oczy przerażona: – One współpracowały! Już po nas, pani!
– Nie, ta klacz chciała się tylko zemścić na Raisie, nie wiem dlaczego, aczkolwiek Raisa nie chcę nikogo skrzywdzić.
– Ale Raisa została w naszym domu, pani? – spytała Lilia: – Bez bez kryształu…
– Owszem, ponieważ nikomu nie zagraża.
Cierń nagle osłonił wszystkich: – Nie widzicie? – zapytał wrogim tonem, wbijając we mnie wzrok: – Macie przed sobą kolejną przeklętą.
– Zajmij się poszukiwaniami reszty, Cierń, jesteś głównym strażnikiem, to twój obowiązek – kazałam, posyłając mu chłodne spojrzenie.
– Nie zasłużyłem na taką degradację, kiedyś przewodziłem swoją częścią stada, dopóki ty się nie urodziłaś. To takie poniżające, jesteś ode mnie o wiele młodsza, to ty powinnaś słuchać mnie.
– Cierń, nie rób tego – prosiła Hirini: – Pomyśl o naszej córeczce.
Nie rozumiałam o czym mówi, prawdopodobnie to coś czego nie pamiętałam.
– Straciłem dla niego brata i co mi po tym?!
Brata?
– Rozmawialiśmy już o tym nieraz, zdaje się – włączyła się matka: – Wiedziałeś na co się piszesz.
– Ivette wcale nie kłamała – wyrzucił z siebie: – Rosita to córka Raisy. Broni morderczyni, bo to jej prawdziwa siostra! Wszystkie są w zmowie!
Rosita zaniemówiła, stała nieruchomo, patrząc na niego.
– Nie, mówiłam tak tylko w nerwach – odpowiedziała mu Ivette, cofając uszy i strosząc pióra.
– Ja jestem jej matką – odparłam, osłaniając starszą o parę dni córkę: – Rosita nie ma żadnych mocy.
– To ma sens, pomyślcie – Cierń popatrzył po reszcie: – Przez miesiące z nią przebywała, dlaczego? Dlatego. – Wskazał na mój niebieski kryształ. Ivette odwróciła wzrok, jak spojrzałam na nią. Tylko upewniła mnie w przekonaniu że postąpiłam słusznie nie mówiąc jej o tym wcześniej. W ogóle nie powinna się dowiedzieć. Jak i kiedy się dowiedziała?
– Co próbujesz przez to powiedzieć, Cierń? Nie możesz zarzucić mi kłamstwa, skoro nie masz żadnych dowodów.
Oczy wszystkich zwróciły się na Rosite, na pyskach kilku koni widniało jedynie zdezorientowanie, niektórzy położyli uszy w niemej groźbie i zaczęli ryć kopytami po twardej ziemi, inni chowali się za resztą.
– Raisa i Rosita są do siebie podobne, aczkolwiek wiele koni jest do siebie podobnych, a mimo to niespokrewnionych. Klacz, która ją urodziła zmarła dawno temu.
– Siostra Roniego? – spytała Hirini.
– Tak. Przez wiele miesięcy trzymałam ją blisko, bo jest chora.
– Widzicie? A wy mi nie wierzyliście! – wykrzyknęła Morgana, podrywając głowę i niemal też całe ciało: – Wybacz, pani… – spuściła głowę, wycofała się do reszty.
– Ja też widziałam – dodała Dzasel, najspokojniej ze wszystkich: – Ale można być jednocześnie chorym i przeklętym.
– To prawda że jest chora, nie przeklęta, ale już jest o wiele lepiej, Rosita nauczyła się sobie radzić z tymi atakami. – Podeszła do nas Ajiri: – Opracowałam też lek, który im zapobiega. Na razie jest bardzo skuteczny.
Córka spuściła głowę, wyglądała na zrezygnowaną, wciąż ją osłaniałam. Matka odeszła od nas zajmując się kolejnymi powracającymi członkami stada, wraz z strażnikiem, których ich znalazł.
– Jakimi atakami? – spytała Lilia: – Rosita nie jest chyba agresywna?
– Czasami jej mięśnie odmawiają posłuszeństwa i upada wtedy na ziemię, ma drgawki… Nie chcę wchodzić w szczegóły – wyjaśniła Ajiri.
– Nie chciałabyś tego widzieć – dopowiedziała Dzasel.
– Rosita nadal będzie twoją następczynią, pani? – zapytała Zara: – Już wszyscy wiemy że nie jest z tobą spokrewniona, w dodatku chora.
Cierń tupnął wściekle kopytem, pokłusował do małego lasu w pobliżu, znikając wszystkim z oczu. Jeszcze ani on, choć mógł się już domyślać, ani stado o tym nie wie, aczkolwiek już postanowiłam że nie będzie dłużej głównym strażnikiem.
– To nie ma znaczenia. Rosita wciąż będzie następczynią i moją córką – podkreśliłam: – Chcę byście dali szansę Raisie, zwłaszcza że nikogo z was nie skrzywdziła i nie ma ku temu żadnego powodu.
– A co z klątwą, pani? – spytała Lilia, Hirini obok niej oglądała się na las gdzie zniknął jej partner.
– Jesteście pewni czy ona istnieje? Mam ku temu wątpliwości. – Nie wyglądali na przekonanych, wszyscy byliśmy już zmęczeni: – Jednakże Raisa stroni od używania mocy, nie cierpi tego kim jest. Pomimo że nie ma już czerwonego kryształu nie użyje mocy, obojętnie co by się nie działo.
– A jeśli…
– Poszukam drugiego czerwonego kryształu – zaproponowała Rosita, stając obok mnie: – Ciągle przebywam poza stadem, mogę to zrobić przy okazji.
– Czy to dla ciebie bezpieczne? – zmartwiła się Lilia.
– Jest silna, pomimo choroby – zapewniła Ajiri.
– I dość szybka – dodała Rosita.
– Wyśle także kilkoro strażników na poszukiwania. – Co zbędne, kryształ od Thais jest na dnie jeziora, wystarczyło by Rosita wyciągnęła go swoją mocą. Jeśli strażnicy wpadliby na Thais z pewnością by się o nim dowiedzieli. I domyślili że go ukryłam. Nie mogłabym temu zapobiec, ponieważ nie wiem gdzie aktualnie przebywa Thais, ani gdzie mieszkają inni zaklęci z Mago.
– Ufam że zanim go znajdziemy przekonacie się że Raisa wam nie zagraża i wcale go nie potrzebuje.
– Nie wrócę tam póki ta przeklęta tam jest! – wykrzyknęła Zara, reszta ją poparła.
– Nie możemy zostawić naszego terytorium pustego, to okazja dla innych stad – powiedziałam.
– Zabierz ją stamtąd, pani – prosiła Lilia.
– Ona nas zabije, nie ufaj jej – dodał Helios.
– Zemści się na nas! – wykrzyknęła Zara: – Pewnie wiesz że nie traktowaliśmy jej najlepiej, pani, mimo że zabroniłaś, ale to były tylko słowa, pani. Przysięgam.
– Nie zbliżaliśmy się do niej.
– Młodzi – westchnęła Hirini: – I po co wam to było? Nie mogliście jej ignorować?
Dotąd nie wiedziałam kto dokładnie dręczył Raise i nie mogłam nic z tym zrobić, sama nie chciała mi powiedzieć, prawdopodobnie Zara i Helios nie byli jedyni.
– Zabiorę stamtąd Raise, nie wróci dopóki nie znajdziemy dla niej czerwonego kryształu. Nie chcę by ktokolwiek z was ją dręczył po powrocie, poniesiecie tego konsekwencje jeśli spróbujecie, na razie daję wam ostrzeżenie. Wam wszystkim.
Pozostało jeszcze porozmawiać z resztą członków stada i sprawdzić czy wszyscy już się odnaleźli. Skinęłam głową córką, aby poszły za mną.
– Odpocznijcie, niedługo wyruszymy z powrotem do domu.
Rosita przytaknęła, uśmiechając się do mnie blado, miała opadnięte uszy.
– Mamo, ja… – zaczęła Ivette.
– Nie mam teraz czasu, porozmawiamy później. – Odeszłam od nich. Zaczął się już nowy dzień, powinniśmy już być na równinie. Matka złapała mnie w biegu, mówiąc że wyjaśni za mnie co się wydarzyło pozostałym, więc mogłam ruszyć od razu wyprowadzić Raise, ob drogę zastanawiając się nad jakimkolwiek bezpiecznym miejscem dla niej.
~*~
Wróciłam od strażników, w środku nocy, na szczęście nikt nie zakradł się na nasze terytorium pod nieobecność stada; nie mogłam wykluczyć że nikt nie zauważył, inne stada często wysyłały konie na zwiad. Szukały okazji.
– Mamo… – Podbiegła do mnie Rosita.
– Czemu nie śpisz?
– A ty, mamo? Mija już kolejna noc.
– Wiesz że musiałam wszystko doprowadzić do porządku, przywódcy odpoczywają tylko wówczas gdy mają pewność że stado jest bezpieczne. – Poprowadziłam ją w stronę stada, parę strażników czuwało nad nim, inaczej nikt nie chciałby zasnąć. Nasz las nie był już tak dobrze chroniony jak zawsze, aczkolwiek nie zamierzałam niepokoić tym stada. Raisa uciekła, kiedy wróciłam już jej nie znalazłam i nikogo nie zaangażowałam w jej poszukiwania, nie wysłałam też strażników po czerwony kryształ, jeszcze bardziej nadszarpnęła bym tym główną obronę stada.
– Mamo? Co się stało? – szepnęła Rosita.
– Nie zastałam Raisy, uciekła. Lepiej by stado myślało że faktycznie ją zabrałam. Nie mów też Ivette – ściszyłam głos na tyle by nikt niepożądany niczego nie usłyszał.
– Jak to? – Cofnęła uszy: – A co jeśli ktoś ją porwał?
– Nie sądzę. Ona zawsze uciekała od problemów. – Z tego co wywnioskowałam z rozmów z nią i relacji Ajiri na jej temat. Zeszłam z córką ze ścieżki, wśród bujnych traw, prowadzącej na wprost do stada, nieco się od niego oddaliłyśmy: – Pewnie to co się stało ją przerosło, tak jak wiele innych rzeczy.
– Muszę ją znaleźć.
– Jutro. Chodźmy się przespać.
– Ale…
– Wątpię by naraziła się na niebezpieczeństwo, przypuszczam że gdzieś się ukryła.
– A jeśli coś sobie zrobiła?
– Nie, Rosita, ona taka nie jest. Sama sobie nie zagrozi. – Zatrzymałam się z córką nad jeziorem. Upewniłam się że przebywamy tu same. Dotarłyśmy do miejsca gdzie zrzuciłam czerwony kryształ od Thais, nie sądziłam kiedykolwiek że będę go potrzebowała.
– Na dnie jeziora jest czerwony kryształ. Upuściłam go tam dawno temu, dasz radę wyciągnąć go mocą?
– Był dla mnie, prawda?
– Tak. – Odsunęłam się by nie blokował jej mocy mój kryształ.
Córka skupiła się nad jeziorem, ja tymczasem nieustannie pilnowałam okolicy. Uniosła w wodnej kuli kryształ, przebiła przez nią pysk i jak tylko go chwyciła, zawróciła wodę z powrotem do jeziora.
– Sądzę że Raisa ucieszy się na widok kryształu, sama wierzy w to co mówią, być może też dlatego uciekła, albo przez to jak potraktowałam jej córkę.
– Jak ona ma na imię? Nikt ani razu go nie użył.
– To wie tylko ona sama, nie potrafi mówić, więc nie może nam przekazać.
– Naprawdę? – Rosita położyła zmartwiona uszy. Pozwoliłam sobie na krótkie westchnienie.
– Nie pozwól by emocje zaburzyły właściwy osąd, litość nie zawsze jest dobra.
– Nie czułaś tego co ja, mamo. Była przerażona, tak jakby walczyła o własne życie.
– Sama atakując Raise do tego doprowadziła, zapewne nie spodziewała się że jej moc tym razem jej nie pomoże, chciała zemścić się bez względu na wszystko. Nie do końca działała pod wpływem chwili, nie wierzę w to, gdyby tak było rzuciłaby się już po pierwszym zobaczeniu Raisy, tymczasem obserwowała ją, gdy z nią rozmawiałam, zapewne wszystko planując.
– Nienawidzi jej…
Przerwał nam czyiś tętent kopyt, ze strony wyżyn nadciągał strażnik. Rosita wybiegła mu naprzeciw, ruszyłam za córką. Był mokry i cały roztrzęsiony.
– Ona… Prawie się zabiła, pani…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz