[Rosita]
Uciekłam poza granice. Nadal czułam jak siostra – choć zostawiłam ją naprawdę daleko za sobą – wbija mi kopyta w łopatkę, tak pulsowała bólem; poza tym skaleczyła mi nogi, boki i jeszcze brzuch. Zatrzymałam się na obcej polanie, w obcym lesie. Wciąż roztrzęsiona. Gdyby mnie kontuzjowała i musiałabym kurować się w stadzie, chyba bym tego nie zniosła.
Jak ja teraz ukryje te wszystkie rany przed mamą? Gdyby się dowiedziała co zrobiła mi Ivette, tylko jeszcze bardziej by się do niej zniechęciła.
Och! Dlaczego nie mogłam sobie odpuścić? Przecież wiedziałam że tak to się skończy. Przez tyle czasu próbowałam to wszystko naprawić, ale… Ivette nie chciała. Jest tak bardzo zaślepiona zawiścią. Dlaczego nic nie rozumie? Nie chcę mnie nawet wysłuchać.
Jeśli ktoś nas widział to i tak na nic, ale…
Przywołałam rośliny o sporych liściach, przykrywając sobie nimi skaleczenia, starałam się by wyglądało to tak jakby inne konie mi pomogły z opatrywaniem ich. Usłyszałam jak ktoś wypuszcza nagle powietrze z chrap, zaskoczony.
O, nie.
Ukrywał się za drzewami, miał szary, niemal biały pysk, lekko otwarty, ciemnoszarą sierść, z mnóstwem nieregularnych plam przypominających dym swoją barwą i postrzępione chmury kształtem, szaro-brązową grzywę.
Pedro?
Nie widziałam go od tygodni.
– Proszę, nie mów nikomu, ja nie jestem niebezpieczna… – Wycofałam się, chcąc pokazać że nic mu nie zrobię. Wyszedł zza drzew. Z zwróconymi czujnie, szpiczastymi uszami w moją stronę i szeroko otwartymi oczami. Jego źrenica była bardzo wyraźna na tyle szarych jak księżyc tęczówek. Wciąż nosił na szyi naszyjnik z liany z małą, jasną, metalową obręczą jako wisiorek.
– Ty? Nie spodziewałem się tego… – zaczął zmartwiony, przeczesał wzrokiem każdy skrawek mojego ciała, jakby to miało w czymś pomóc. Spuściłam głowę, patrząc w jego oczy z niemą prośbą i cofając niepewnie uszy.
– …że ktoś się nad tobą znęca.
– Co? – Poderwałam głowę: – Kto się nade mną znęca?
Nie zauważył jak używam mocy? Musiał zauważyć, albo poczuć, bo przecież to niemożliwe by nie obchodziło go coś takiego.
– Ty mi powiedz. Kto to był? – Zbliżył się nagle, poczułam aż w nadmiarze jego troskę, bał się o mnie. Odsunęłam się, przytłoczona jego emocjami. Ledwo się znaliśmy. Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy. Naprawdę nie widział mojej mocy?!
Patrzył na mnie przejęty, jakbym była w bardzo ciężkim stanie. W dodatku wciąż drżałam, co niczego nie ułatwiało. Otrząsnęłam się.
– Wpadłam z kimś w małą sprzeczkę, ale już się pogodziliśmy – odpowiedziałam.
– Proszę cię, nie broń go, on nie jest tego wart.
O czym on w ogóle mówi? Jaki on? Kiedy powiedziałam że to on? Pierwszy raz widział mnie ranną, zresztą nie aż tak dotkliwie by zareagować z taką przesadą.
– Czasami też mnie ponosi – dodałam.
– Akurat.
Rozluźniłam się odrobinę, słysząc jego ironie w głosie.
– Nie jestem tak niewinna jak ci się wydaje.
– Nie wierze ci. Co? Powiesz mi że sprowokowałaś go celowo? Nie ma powodu by bronić drania. – Patrzył na opatrunki, jakby chciał je przebić wzrokiem i dokładnie przyjrzeć się każdej z ran.
– To nie jest drań.
– Rosita, proszę cię....
– Właściwie to nawet nie on, tylko ona. I nie sprowokowałam jej celowo, martwiłam się o nią, ale źle to odebrała.
Chyba nie powinnam mu tego mówić, ale jak miałam go inaczej uspokoić? Nie uspokoiłam.
– To niczego nie tłumaczy. Zaprowadź mnie do niej.
– Oszalałeś? Nie chcę żebyś się w to wtrącał. – Cofnęłam się.
– Nie pozwolę byś cierpiała. – Patrzył mi prosto w oczy, nie ruszając się z miejsca.
– Ale ja nie cierpię. – Zawróciłam.
– To jak wytłumaczysz te rany? Boisz się jej. – Ruszył za mną.
– Nie boję. – Przyspieszyłam kroku.
– To dlaczego uciekasz?
Wcale nie uciekałam. Zatrzymałam się. Czułam że nie odpuści.
– Pedro, nie grozi mi niebezpieczeństwo. – Odwróciłam do niego głowę, dostrzegając mnóstwo białych plamek w szarych tęczówkach, tak blisko mnie stanął: – Co takiego przeżyłeś że tak się zachowujesz?
– Nie ważne. Pójdę z tobą, zgoda? Skoro mówisz że nic ci nie grozi. Upewnię się tylko że na pewno – podkreślił: – nic ci nie grozi. To dla mnie ważne, inaczej nie zmrużę oka.
Przy odrobinie szczęścia nie natkniemy się na Ivette, zresztą nie zwróci na mnie uwagi, jak sama jej nie zaczepie. Poza tym nie muszę wcale wracać do stada.
– Zgoda.
Ruszyliśmy przez las, prowadziłam go w kierunku przeciwnym do stada mamy, Pedro na szczęście nie pytał czy to na pewno droga do mojego domu. Nie wiedział zresztą gdzie mieszkam.
– Trochę się o ciebie martwię, wiesz – powiedziałam, gdy wreszcie się rozluźnił. Kiwał głową i prychał sam do siebie, zażenowany.
– Aj tam, martwisz się o takiego dziwaka jak ja, szkoda czasu. Nic mi nie jest. Po prostu jestem kretynem.
– Nie mów tak. – Cofnęłam uszy.
– Kiedy to prawda. – Spojrzał mi w oczy: – Przestraszyłem cię i wprosiłem ci się do stada. Chociaż co innego miałem zrobić?
– Uwierzyć mi na słowo?
– Będziesz ją broniła za wszelką cenę.
– Nie znasz całej sytuacji – wyrzuciłam z siebie, kładąc uszy. Nie jestem bezbronna, nie potrzebuje jego ochrony, nie zniosłabym gdyby stale przy mnie był, jak kiedyś mama.
– No nie znam, ale ten ktoś kto cię uderzył, nie zasługuje by go chronić.
– A może jednak zasługuje? – spytałam ostrzej.
– Absolutnie nie. Uderzyła cię i powinna ponieść konsekwencje – sam też podniósł głos. Za chwilę zaczniemy na siebie krzyczeć, a ja nie chciałam się z nim pokłócić, jeszcze bym go straciła i to na dłużej niż kilka tygodni. Polubiłam go, przeżyliśmy kilka naprawdę fajnych momentów, po prostu teraz zaczął coś przeżywać, gdyby mi tylko powiedział co…
– Rosita…? – przerwał ciszę.
– Więcej tego nie zrobi, już wszystko sobie wyjaśniłyśmy – powiedziałam spokojniej. Gdyby to mogła być prawda: – Czy ty nie miałeś kiedyś chwili słabości?
– W życiu bym cię nie uderzył ani żadnej niewinnej osoby, już wolałbym zranić siebie, nawet jak wkurzyło ją twoje zachowanie nie miała prawa cię zranić. Proszę cię, zrozumiałbym gdyby na ciebie nakrzyczała, kazała ci się odczepić, ale to? To nawet nie było jedno uderzenie. Zostawiła ci rany. – Mówił oburzony.
– Na początku tak zrobiła, nawrzeszczała na mnie. Wiesz, możliwe że za bardzo naciskałam, ona od zawsze ma problem z nerwami…
– To jej nie tłumaczy.
Dlaczego nie rozumie?
– Nie potrafiła nad sobą zapanować, nie wiem co się stało, ale coś bardzo ją dręczyło, ledwo wytrzymywała, a potem ja… Powinnam dać jej spokój.
– Oprawcy zawsze się tłumaczą, nie wierz we wszystko co mówi.
– To ja mówię! – krzyknęłam, cofnął jedynie uszy: – Jesteś jakiś… Wmawiasz mi że ktoś się nade mną regularnie znęca, co nie jest prawdą, chronię ją, bo to moja siostra! I jest… – urwałam.
– Jest chora? – szepnął Pedro, jakby ktoś miał nas usłyszeć.
Spuściłam wzrok, miałam łzy w oczach: – Może. Ona nie do końca nad sobą panuje… I myśli że jestem jej wrogiem, choć nie jestem…
Już myślałam że zaprzeczy moim słowom. Przytulił mnie do siebie, zmoczyłam jego bok łzami, przywierając do niego. Odetchnęłam.
– Przepraszam – powiedział Pedro: – Może jednak jakoś mógłbym ci pomóc w tej sytuacji?
– Nie wiem… Próbowałam już wszystkiego. Chyba najlepiej będzie jak będę się trzymała od niej z daleka, jak jej nie zaczepiam to wtedy mnie ignoruje, nie chcę mnie po prostu znać, powinnam to uszanować…
– Czasami tak bywa. Zachowałem się jak debil, bardzo cię przepraszam. Lepiej już sobie pójdę… – Odsunął się.
– Nie, zostań. – Zbliżyłam się: – Musisz mi powiedzieć co cię skłoniło do takiego myślenia. – Patrzyłam mu prosto w oczy, z bardzo bliska, każdy byłby skrępowany, oprócz niego.
Westchnął ciężko.
– Chociaż tak ogólnie. – Niemal dotykaliśmy się pyskami, ale to go też wcale nie krępowało, przez co i ja nie czułam się skrępowana.
– Dlatego właśnie nie chciałem nic o tobie wiedzieć. Nie chciałem wtrącać się w twoje życie, gdybym tak się nie wystraszył o nic bym nie pytał. To niesprawiedliwe w stosunku do ciebie, wiem, ale choć sporo się dzisiaj dowiedziałem o tobie, za co cię przepraszam, to sam nie chcę ci niczego mówić o sobie…
– Dlaczego? Co takiego by się stało gdybyś powiedział?
– Nie bylibyśmy już tylko znajomymi, bez zobowiązań, bez jakiś tam więzi…
– Bo tak jest bezpiecznie, prawda? Ale po tym co zrobiłeś już na to za późno. – Położyłam uszy, bardziej rozczarowana niż zezłoszczona. Patrzyłam mu w oczy i czekałam aż coś powie. Miał rację, to nie sprawiedliwe że zmusił mnie do powiedzenia mu prawdy, a sam wszystko przemilczał.
– Powiedz mi – nalegałam.
– Nic z tego, pani wścibska – zażartował, ale żadne z nas się nie zaśmiało.
– Pedro, powiedz mi, inaczej ci nie wybaczę.
– Czekaj. Myślałem że jesteś bardziej wyrozumiała…
– A ty? Nie chciałeś w ogóle mnie słuchać, upierałeś się przy swoim, wyjaśnij mi chociaż dlaczego. To tak wiele?
– Ja nie mam przeszłości i niech tak zostanie.
– Nikomu nie powiem.
– I co z tego jakbyś powiedziała? Czy ja cię pytałem o twoją moc?
Serce zabiło mi mocniej, jednak widział i… W ogóle się tym nie przejął. Czy teraz zacznie mi grozić? Co jest z nim nie tak?
– Nie pytałbym nawet o te rany, gdybym wiedział że nikt się nad tobą nie znęcał, choć nadal nie jestem tego taki pewien, może ona jest chora, ale…
– Proszę cię, nie wracajmy do tego – przerwałam mu. Wycofałam się: – Niech ci będzie, nic nie musisz o sobie mówić. Spotkamy się kiedy indziej, pewnie wpadniemy na siebie jeszcze nie raz. – Odeszłam od niego pospiesznie, w oczach zgromadziły mi się łzy. Jeszcze zanim wyszłam z lasu spłynęły mi po policzkach.
– Zaczekaj! – zawołał, przybiegł do mnie, stając naprzeciwko mnie. Patrzyliśmy na siebie w ciszy. I co ja mam o nim myśleć? Z jednej strony ciągle trzyma mnie na dystans, z drugiej martwi się o mnie, a wcześniej nawet potrafił się cieszyć z mojego towarzystwa, co pozwoliło mi uwierzyć że moglibyśmy się zaprzyjaźnić.
– Chyba nie pomyślałaś że będę cię szantażował? – odezwał się po dłuższej chwili.
– Sama nie wiem… – przyznałam z rezygnacją. Uszy mi opadły.
– Coś ty, w życiu bym tego nie zrobił.
– Nikt nie zostaje na dłużej… – mruknęłam, położyłam się na ziemi, Pedro wciąż stał: – Mają swoje życie, mieszkają w innych stadach, a ciężko mi zaprzyjaźnić się z kimś z własnego stada.
Milczał.
– Nie chciałabym by I… Siostra na to patrzyła, ona sama nie potrafi się z nikim dogadać, już wystarczająco boli ją jak blisko jestem z mamą.
– Znowu ta siostra, dlaczego nie pomyślisz o sobie? To twoja wina że taka jest? Nie. Chcesz nawet jej pomóc…
– Bo mnie tam nie powinno być… – Uroniłam więcej łez.
– Tylko mi nie mów że to dlatego że jesteś przeklętą, nienawidzę tego określenia.
– Nie… Tylko moja mama, tak naprawdę mnie nie urodziła, tylko przygarnęła, prawdziwa jest tuż obok i… Boi się mnie, jak przebywam blisko niej to… Cierpi. Nie chcę by ktoś przeze mnie cierpiał, nawet nie mogę jej zapytać dlaczego… – teraz już łkałam. Dlaczego musiałam to wszystko czuć? O ile byłoby łatwiej gdybym nie czuła. I jeszcze mama, nie powiedziałam mu o mamie, ona robiła to samo co on, ukrywała przede mną wszystko co ją dręczyło, nie chciała mojego wsparcia, ani pomocy, tłumiła emocje…
Pedro ułożył się blisko mnie, wtuliłam głowę w jego grzywę, objął mnie szyją.
– To nie twoja wina.
– Wiem… Ale skoro to wszystko czuje, to jak mam to zignorować? Wtedy to już będzie moja wina… Specjalnie kogoś zranię.
– Zaraz, co? Jak to czujesz? Czytasz w myślach?
– Tylko czuje, czyjeś emocje, jak swoje własne.
– Żartujesz?
Nie odpowiedziałam, ułożyłam się inaczej, tak bym mogła go objąć.
– Powiem ci. Ten jeden raz.
Cofnęłam głowę, patrząc na niego.
– Tylko musisz obiecać że nie będziesz się tym zadręczać.
– Przecież nie miałam na to wpływu, czy…?
– Nie. To stało się zanim cię poznałem. Spotkałem ją ranną, okłamała mnie że nic się nie stało. Głupi jej uwierzyłem, a następnym razem znalazłem ją już martwą.
To wszystko? Przynajmniej próbował się otworzyć…
– Nie wiedziałeś… – Już nie chciałam dopytywać go o szczegóły, denerwował się samym wspominaniem o tym.
– Takie mówienie nie zwróci jej życia. Dziwisz się że nie chciałem cię puścić samej? Już nie chodzi nawet o twoją moc, niektórzy nie muszą mieć powodu by kogoś gnębić.
– Nie ty ją zabiłeś. I skąd wiesz czy byś jej pomógł? Ich mogło być więcej.
– Załatwiłbym drani, choćby miał zginąć próbując. – Poderwał się, chodząc w tą i z powrotem: – To byłoby o wiele lepsze niż pozostawienie jej z tym samej.
Czułam że ich nienawidzi. Podniosłam się, opierając głowę na jego kłębie, cały aż drżał z bezsilności. Później jak trochę się uspokoił sama zaproponowałam mu by wrócił ze mną do stada, wciąż nie do końca mi uwierzył i zanim znów byśmy się spotkali pewnie by się o mnie niepotrzebnie zamartwiał.
~*~
Szliśmy w milczeniu na równinę. Słońce już zaszło, otaczał nas półmrok i brzęczące owady. Co chwilę przelatywały blisko moich uszu. Trzepałam łbem, by się od nich odgonić. Pedro to bawiło, ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
Zepchnęłam go ze ścieżki.
– Ty niedobra. – Też mnie popchnął. Śmialiśmy się. Odepchnęłam go znowu. Podskoczył do mnie, sięgając pyskiem do mojej grzywy.
– O, nie nie – Uciekłam, a on pognał za mną. Wyskoczyliśmy z lasu na równinę.
– Nikt już nie ocali twojej grzywy przede mną! – krzyczał: – Rozczochraniec nadciąga!
– Musisz mnie najpierw złapać! – zachichotałam. Biegł tuż za moim ogonem, skręciłam w stronę drzew, goniliśmy się wzdłuż lasu. Przeskoczyłam spory kawałek, zostawiając go w tyle. Obejrzałam się na niego, jeszcze bardziej przyspieszając.
– Uważaj!
Uderzyłam w kogoś sporego. W mamę. Prawie się wywróciłam, przytrzymała mnie. Pedro dobiegł do nas, zatrzymał się przy moim boku.
– Wybacz, mamo. – Stanęłam naprzeciwko niej, na szczęście nic jej nie zrobiłam.
– Kto to? – spytała, dokładnie przyglądając się moim opatrunkom. Czyli już o wszystkim wiedziała.
– Pedro, mój przyjaciel.
– Znajomy – poprawił.
– To moja mama.
– Mam na imię Chaos, przewodzę tutejszym stadem – dodała, wolałam by mu o tym nie wspominała, bo to tylko sprawia że wszyscy nagle nabierają do niej dystansu. I zaraz się kłaniają, stając się bardzo poważni.
Pedro wpatrywał się w mamę, zamyślony.
Odwróciła głowę w moją stronę: – Chcę by Ajiri obejrzała twoje rany.
– To zwykłe draśnięcia.
– Mimo wszystko niech je zobaczy.
Czułam że mi nie uwierzyła. Zatrzymała spojrzenie na Pedro, na jej pysku widniała jedynie powaga.
– Chcesz dołączyć do stada? – zapytała.
– Nie, absolutnie nie – odpowiedział od razu Pedro: – Zostanę tylko na noc, jeśli pozwolisz, pani. – Skłonił głowę, ledwie zauważalnie.
– Skąd jesteś?
– Z różnych miejsc. Podróżuje. Sam.
– Dobrze, zostawię was samych, tylko nie hałasujcie tak – to ostatnie mama powiedziała bardziej do mnie niż do Pedro. Uśmiechnęłam się, odchylając uszy na boki w ramach przeprosin. Mama też się delikatnie uśmiechnęła, czułam że coś ją dręczyło i chyba wcale nie chodziło o moje skaleczenia. Tylko o co? Szybko to stłumiła. Odwróciła się i poszła w stronę stada.
– Serio? Okłamałaś własną matkę? – zapytał Pedro, gdy mama odeszła spory kawałek. Zatrzymała ją Ajiri. Nawet stąd czułam że Ajiri się o nią martwi i to bardzo. Co się dzieje?
– Mama i tak już wie co się stało – ledwo skupiłam się na wypowiadanych słowach. Ajiri z mamą odeszły jeszcze dalej. Zwróciłam głowę do Pedro.
– Nie wyglądała na zbyt przejętą.
– Nie było się czym przejmować.
– Wie o jej chorobie? – spytał: – Czy to w ogóle jest choroba?
– Proszę nie, nie znowu.
– Dobra, dobra, już nie będę, ale…
– Bez ale. Pooglądamy gwiazdy?
– Chętnie.
Ruszyłam z Pedro w stronę wzgórza, tam nikt nie powinien nam przeszkadzać. Rozejrzałam się za Ivette, naprawdę nie chciałam sprawiać jej przykrości, lepiej by nie widziała mnie z Pedro.
– I zapominamy o tej sytuacji? – spytałam.
– Skoro chcesz, ja nie mam nic przeciwko.
~*~
Przyszłam do Ajiri z samego rana, nie musiała nic robić przy moich skaleczeniach, nie potrzebowałam nawet opatrunków, ale na moją prośbę, założyłyśmy je z powrotem.
– Pół stada widziało jak Ivette się na ciebie rzuciła. – Po wszystkim sięgnęła po garść malin, zebranych na stosik tuż obok.
– Ale mama nie musi widzieć co mi zrobiła.
– Aż tak źle nie wyglądają, żeby je ukrywać – dodała już przeżuwając.
– Ukarała ją?
– Przywódczyni nie, Meike. Zwykła reprymenda.
– I jak się po tym czuła?
Parsknęła rozbawiona, niemal się opluwając: – Och, Rosita. To ona się na ciebie rzuciła. Jak miałaby się czuć? Nadąsana jak zawsze.
Westchnęłam, cofając uszy. Milczałam dłuższą chwilę, patrząc jak Ajiri pochłania wszystkie maliny i już zerka łapczywie na kolejny stos, tym razem różnych owocowych gałązek. Powietrze aż ciążyło w płucach od jej stresu.
– To był ostatni raz, prawda? Więcej nie będę musiała tego robić? – Spytałam szeptem. Rozejrzałam się, członkowie stada kręcili się to tu, to tam, ale na tyle daleko by nas nie usłyszeć.
– Wątpię, to Ivette…
– Chodzi o… No wiesz. – Poruszyłam przednią nogą, ocierając kopytem o trawę, odkładając je, zadrżało mi lekko, czego wcale nie planowałam.
– Twoją chorobę? – Ajiri przeniosła wzrok z niego na mnie.
Poczułam jak strach ściska mi żołądek.
– Nie mogę ci powiedzieć, na pewno, że nie, przez twoje wycieczki stado jest bardziej podejrzliwe.
– Więc może powiedzmy im prawdę?
Zakrztusiła się aż, kręcąc głową, dopiero po chwili udało jej się przełknąć: – Chcesz skończyć z czerwonym kryształem na szyi czy martwa? – Szybko sięgnęła po kolejny kęs
– Nie wszyscy są tacy…
– Matko, Rosita. Parę dni temu, wcale nie aż tak daleko, jakiś przeklęty zabił stado. Całe stado. A ty chcesz się przyznać do czegoś takiego? Od udawania choroby nikt jeszcze na nią nie zachorował. – Ajiri spojrzała mi w oczy, jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia: – Nie spotka cię żadna kara, ale jak powiesz – lepiej byś straciła głos niż miała to zrobić – to będzie nie tylko twój koniec. Miej litość.
~*~
– Musisz uderzyć mocniej. – Mama stała razem ze mną dęba, na plaży i czekała na jakiś porządniejszy cios, od byle muśnięcia kopytami. Nauczyłam się szybciej kontrolować moce niż walczyć, gdyby od tego drugiego zależała moja wolność to wciąż tkwiłabym przy mamie.
– Nic mi nie będzie – zapewniła. Jak miałam ją uderzyć? Dlaczego w ogóle konie muszą walczyć? Dlaczego cała natura jest tak brutalna?
– Nie mogę. – Wylądowałam z powrotem na ziemi. Zerknęłam na opatrunki – jeszcze jeden powód dla którego nie mogłam się dzisiaj bardziej zaangażować; pozostały na swoim miejscu: – Muszę walczyć? W razie czego mogłabym obronić się mocą. – Zaczęłam rozgrzebywać od niechcenia piasek kopytem.
– O której nikt nie może się dowiedzieć?
– Właściwie dlaczego nie? – zapytałam, patrząc mamie w oczy i wątpiąc że uda mi się w ogóle poruszyć z nią ten temat.
– Już rozmawiałyśmy o tym, Rosita – odparła: – Skupmy się na tym co ważne.
Liczyła na mnie. Westchnęłam, chciałam już wyruszyć za granicę, może spotkam znów Pedro – opuścił stado z samego rana. Albo kogoś innego.
– Potraktuj atak jak zabawę, obie w końcu udajemy że walczymy – poinstruowała.
– Może ty zaatakuj mnie, a ja poćwiczę obronę? – zaproponowałam.
– Lepiej byś obronę ćwiczyła z Lotosem, ma lepsze wyczucie niż ja.
– Co to znaczy?
Zawahała się na moment, po czym dodała uważnie dobierając słowa: – Nie potrafię zadać nieskutecznego ciosu, a ty takich potrzebujesz, dlatego obronę poćwiczysz z Lotosem. A teraz atakuj.
Próbowałam się przełamać, ale jak zwykle nie wyszło. Nienawidziłam tego chyba jeszcze bardziej niż udawania choroby. W końcu ruszyłyśmy powrotną drogą przez las.
– Następnym razem ci się uda – mówiła mama po każdym nieudanym treningu. Tym razem milczała. Niepotrzebnie szukałam zapachu siostry, jeśli nas obserwowała to jak zwykle doskonale go zakamuflowała. Nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Mama w ogóle nie zwróciła uwagi na moje zachowanie, zagubiona w własnych myślach, znów czymś się zadręczała. Jak Ivette to usłyszy to trudno, choć wolałabym by tym razem jej tu nie było.
– Co się stało wczoraj? Czułam że coś jest nie tak. – Spojrzałam jej zatroskana w oczy.
Westchnęła. Wahała się na tyle długo że zdążyłyśmy już zbliżyć się do naszego lasu.
– Mamo, nie tylko ty się o mnie martwisz, ja też martwię się o ciebie… Dlaczego nie powiesz mi co się dzieje? Jesteś… Poważnie chora? Bo Ajiri…
– Nie, Rosita. Nic mi nie dolega.
– Ale Ajiri…
– Rozwiąże to sama i tak nie mogłabyś mi pomóc.
Minęłyśmy pierwszych strażników.
– Mogłabym cię wesprzeć.
– Nie potrzebuje wsparcia, tylko odrobiny szczęścia, by podtrzymać ciąże.
W końcu mi powiedziała, spojrzałam na jej brzuch, nie zwiększył ani odrobinę swojej objętości. Czy Ivette je zaakceptuje? Nie pozwolę jej go skrzywdzić.
– Od kiedy jesteś w ciąży? – spytałam.
– Aktualnie nie jestem.
– Czyli…
– Tak czasami się zdarza, to część natury – powiedziała obojętnie, po czym zmieniła kompletnie temat: – Niedługo skończe was uczyć, zostało niewiele wiedzy, jaką mogłabym wam jeszcze przekazać.
Wydaje mi się że mama specjalnie przeciągała te lekcje, chciała spędzić ze mną więcej czasu, może też z Ivette, gdyby się wreszcie pojawiła. Uczenie nas należało do jej obowiązków, tak licznych że wielokrotnie nie starczyło jej na nie dnia, więc gdyby skończyła nas uczyć…
– Może Ivette w końcu przyjdzie.
Mama nic nie odpowiedziała. Kończył nam się czas, a chciałam się jeszcze z nią czymś podzielić, więc: – Pedro zauważył… To – szepnęłam, porozumiewawczo spoglądając na własne kopyta: – Zaskoczył mnie, myślałam że jestem sama, kompletnie to zignorował, wiesz jak się wystraszył moich ran…? – opowiedziałam jej o wszystkim, Pedro nie wspominał by to miała być tajemnica. Zresztą mam z mamą mnóstwo sekretów, nie zaszkodzi jeszcze ten jeden.
– Lubię Pedro, jest jedyny w swoim rodzaju i to w nim uwielbiam, potrafi mnie zaskoczyć, nie da się z nim nudzić, ale tak strasznie się upiera byśmy byli znajomymi. Obawia się zwykłej przyjaźni.
– Sądzę że obawia się odpowiedzialności, dlatego próbuje trzymać cię na dystans.
– Właściwie…
– Pani – przerwał nam Fox, wychodząc zza drzew i kłaniając się przed mamą: – Jesteś potrzebna.
– Jutro poćwiczysz z Lotosem i przeniesiemy lekcje na wieczór – powiedziała, nim poszła pospiesznie ze strażnikiem.
Westchnęłam smętnie, dopiero co zaczęłyśmy o tym rozmawiać, a już musiała iść. Czy znajdzie czas na zwykłą rozmowę jak skończy mnie uczyć?
~*~
W dole płynęła rwąca rzeka, między bujną zielenią, porastającej gęsto jej brzegi. Wychylałam się z Pedro poza krawędź klifu, w pewnym momencie złapał mnie za grzywę i szarpnął do tyłu, jakby ziemia pod nami miała się nagle zapaść.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Wybacz. Przestraszyłem się że spadniesz.
– Przecież nic mi nie groziło…
– Chodźmy już stąd. – Zaczął schodzić w dół, nerwowo oglądając się za mną.
– Co się tu stało? – Zbiegłam za nim.
– Właściwie nic. To co teraz robimy? – zapytał.
– Pedro.
– W tym konkretnym miejscu nic się nie stało.
Szliśmy przez otwartą przestrzeń, mijaliśmy stado jeleni, czujnie spoglądających na nas. Część z nich przeżuwała swój posiłek. Żadne nie miało poroża. Za nimi rozciągał się spory las.
– Ale o czymś ci przypomniało – dodałam: – Powiedz mi, chociaż tak ogólnie, jak wczoraj.
– Ogólnie… – zastanowił się: – Ktoś próbował skoczyć z podobnego klifu, zabić się, ale widziałem jak go ktoś inny powstrzymał.
– Czy to ktoś z twojej rodziny?
– Mówiłaś ogólnie.
Czułam że tak, to o to chodziło.
– Gdybyś powiedział, byłoby ci o wiele lżej.
– A to nie jest tak że każdy jest inny? Może tobie by ulżyło, mi nie. – Uśmiechnął się pod nosem, jakby coś kombinował.
– To była twoja mama?
Czułam że walczy z negatywnymi emocjami, próbuje je zepchnąć na dalszy plan, przyćmić radością.
– Mam cię! – Rozczochrał mi grzywkę, aż zasłoniła mi oczy. Trzepnęłam łbem, by cokolwiek widzieć. Uciekł mi, śmiejąc się. Nie tylko fizycznie uciekł, ale też przed niewygodnymi emocjami i chyba też wspomnieniami.
– To ona? – Pogalopowałam za nim.
– Odpuść! Nic ci nie powiem! – zawołał.
To nie ona.
– Siostra?
Nawet nie odpowiedział, zestresował się, udając że to go nie obeszło. Po prostu dalej się wygłupiał, biegnąc zygzakiem.
– Siostra… Dlaczego chciała się zabić? – Przyspieszyłam.
Zatrzymał się gwałtownie, przysiadając na zadzie, minęłam go, zaczynając już hamować.
– Słuchaj – zaczął, jak się zatrzymałam, idąc ku niemu: – Nie cierpię jak ktoś na siłę próbuje mnie uszczęśliwić i wmawia mi że to dla mojego dobra, bo nie może znieść tego że mam przed nim tajemnice.
Cofnęłam uszy.
– I wiem, wiem, wczoraj zrobiłem coś podobnego, ale przeprosiłem cię za to i wszystko sobie wyjaśniliśmy.
– Ja tylko…
– Wiem, ale nie chcę. Chcesz coś więcej, to… Poszukaj kogoś innego. – Nie musiałam czuć jego emocji by słyszeć z jakim trudem przeszło mu to przez gardło.
– Chciałam cię tylko lepiej poznać.
– Wystarczy mi tylko ktoś do wygłupów i rozmów, niczego więcej, żadnych zwierzeń.
– Skoro tak…
Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Próbowałam znaleźć jakikolwiek inny temat niż jego przeszłość. Miałam tyle pytań dotyczących jego osoby.
– Czy zastanawiałeś się kiedyś co inne zwierzęta myślą o nas? – Ale musiałam zadowolić się tylko tym.
– Właściwie często się zastanawiam.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz