[Ivette]
Lał deszcz, zdążył przeniknąć mi już do skóry.
– Nie możesz mi tego zrobić! – Nigdy nie leciałam tak szybko, nie zważając na ból skrzydeł, ani zadyszkę, ani na własne łzy. Na krawędzi klifu stała czarna klacz, jej sierść pochłaniała zupełnie światło, była niczym żywy cień. Niemal rozbiłam się o skałę podczas lądowania. Zrobiłam kilka szybkich kroków ku klaczy, odzyskując równowagę. Z jej pyska wystawały kły.
– Nie zostawiaj mnie! – krzyknęłam ze złością i rozpaczą jednocześnie, nie składając skrzydeł.
Urwał jej się oddech. Spojrzała na mnie z bólem, świecącymi, czerwonymi oczami przepełnionymi łzami, nie odwracając głowy, a potem zwróciła wzrok w przestrzeń przed sobą i zrobiła krok naprzód. Zatrzymałam ją skrzydłem, objęłam ją kurczowo nimi i własnym łbem.
– Kocham cię.
Co?
Czy ja…? Czy ja właśnie wyznałam temu czemuś miłość?
Poderwałam głowę, otwierając oczy, leżałam na boku, niebo zasłaniały białe chmury, ale sądząc po jasności mijało południe. To musiał być sen, dziwny, realistyczny sen. Obróciłam się na brzuch, wciąż cała roztrzęsiona. Przetarłam skrzydłem oczy, mocząc sobie pióra.
Płakałam?
Jeśli ktoś by mnie teraz zobaczył…
Obejrzałam się, ale zamiast innych koni zobaczyłam jezioro. No tak, przyszłam nad jezioro, z dala od kogokolwiek. I jedno szczęście. A kiedy w końcu udało mi się zasnąć to musiało mi się przyśnić coś takiego. Nie mogło być inaczej. Co to w ogóle było? Dlaczego przyśniło mi się coś tak niedorzecznego? Byłam… Z klaczą?!
Poderwałam się, jeszcze bardziej zdezorientowana niż wcześniej. Spojrzałam znów w niebo, matka pewnie znowu przebywała z Rositą na plaży. Weszłam od razu do lasu, przemykając od strażnika do strażnika. W połowie drogi usłyszałam głos Meike.
– Znowu poroniła?
Zatrzymałam się w półkroku, ostrożnie odstawiając kopyto na ziemi.
– Mówiłem. – Odpowiedział Zen: – Nie doniesie już żadnej ciąży, podczas rodzenia Ivette doznała zbyt wielu uszkodzeń.
Nie…
– Postaraj się bardziej następnym razem, niech przyjmuje więcej ziół podtrzymujących ciąże, niech więcej odpoczywa.
Zacisnęłam zęby. Nic jej nie zrobiłam! To nie moja wina!
– Moja pani, to niemożliwe, nie ma sensu by się dłużej męczyła. Nic jej nie pomoże.
– Chcesz mi powiedzieć – Meike cedziła powoli każde słowo: – Że przez Ivette – podkreśliła tak mocno moje imię że aż się wzdrygnęłam: – Stado nie doczeka się więcej następców?
– Jakżebym mógł oskarżać następczyni? Nie śmiałbym…
– A jednak to zrobiłeś! – wrzasnęłam, wychodząc z kryjówki. Przeszyłam go wzrokiem, kładąc uszy.
– Nie powiedziałem że to twoja wina. Po prostu twoje skrzydła utknęły przy porodzie – wyjaśnił Zen.
Odruchowo je cofnęłam, jakbym próbowała je ukryć.
– Gdybym tam był zamiast niedoświadczonej Ajiri… Powiedzmy sobie szczerze i tak nic bym nie zrobił, to cud że obie przeżyłyście.
Wbiłam wzrok w Meike.
– O jakich następcach mówiłaś? Wciąż…
– Pomyśl o dobru stada. Ono potrzebuje więcej następców. – Przymknęła oczy, patrząc na mnie surowo.
Zacisnęłam zęby, wbijając przednie kopyta w mech. Dobrze wiedziała co o tym myślę.
– Nie jesteś niezniszczalna, gdyby coś ci się stało, to nie ma nikogo by cię zastąpić.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
– Ponieważ dla ciebie to i tak nic nie zmienia. Już dawno powinnaś zapomnieć o matce.
Zarzuciłam skrzydła na grzbiet i odeszłam z napuszonymi piórami. Rzuciłam się przez las, odrzuciłam od siebie kilka gałęzi, łamiąc je skrzydłami. Nie obchodziło mnie że usłyszą. Wyskoczyłam z powrotem na równinę, pędząc wprost przez kałuże, kopytami rozbryzgując wodę i błoto. Gnałam bez opamiętania, przyciskając skrzydła do boków. Nie zwracając uwagi na palące nogi, ani ledwo nadążające płuca. Jedynie tak mogłam się wyżyć. W końcu mogłam wmówić wszystkim że to trening. A przede wszystkim mogłam wmówić Meike że to trening. Nie ważne czy w to uwierzy czy nie, tego nie może mi zabronić..
~*~
Zatrzymałam się dopiero gdy zrobiło mi się ciemno przed oczami. Próbowałam uspokoić zbyt głośny i zbyt szybki oddech. Nogi uginały się pode mną, musiałam je szerzej rozstawić. Obejrzałam się słysząc głosy, zagłuszone moją zadyszką.
Mama wróciła z Rositą. Niedaleko rozmawiała grupka koni, najpewniej o mnie, bo ciągle na mnie zerkali. Położyłam uszy. Rosita zatoczyła się na nogach, tupiąc przy tym kopytami, by nikt tego nie przegapił. Omal nie uderzyła o drzewo. Specjalnie upadła i zaczęła się cała trząść, dość szybko znajdując się w centrum uwagi. Praktycznie rzucała się po ziemi, wytrzeszczając oczy.
– Wezwij Ajiri, szybko – poleciła mama czuwającemu nieopodal strażnikowi. Położyła się przytrzymując Rosite. Przewróciłam oczami, widząc te przerażone pyski innych koni. Zastygli w bezruchu. Ajiri minęła mnie w galopie, z garścią ziół w pysku. Odłożyła je przy Rosice.
– Ja nie wiem co się stało, wszystko było dobrze. – Posortowała je, dosuwając jedne do drugich pyskiem. W ogóle nie wydawała się spanikowana, tylko się spieszyła. Rosita zamknęła oczy, rozluźniła się.
– Już po wszystkim. – Mama pogładziła ją po grzywie.
Zdążyłam już odpocząć na tyle by stąd odejść, przyciskając skrzydła do boków i jeszcze mocniej stulając uszy, parę razy trzepnęłam poirytowana ogonem.
Zaledwie parę chwil później spotkałam przybłędę nad jeziorem. Akurat musiało nam się zechcieć pić w tym samym czasie. Stanęłam parę kroków dalej od Rosity, kładąc wrogo uszy. Zaczęła już pić.
– Niezły pokaz – powiedziałam z wyraźną ironią: – Znów plotkowali w stadzie?
– Przecież wiesz… – Skończyła pić i poszła. Przez chwilę wbijałam wzrok we własne odbicie, we skrzydła.
~*~
Nie mogłam jej nigdzie znaleźć, a przecież wróciła niedawno z Rositą. Doczekałam jej się dopiero po zachodzie słońca, znowu wychodziła z lasu, tym razem w towarzystwie dwójki strażników.
– Mamo… – Wyszłam im naprzeciw: – Muszę z tobą porozmawiać, na osobności, to ważne. – Cofnęłam skrzydła, by zwracać na nie jak najmniej jej uwagi.
Odesłała strażników ruchem łba, odeszłyśmy bardziej w głąb równiny, tam gdzie nie przebywał żaden koń. Upewniłyśmy się kilka razy.
– Co się stało? – zapytała jak zwykle bez emocji, patrząc na mnie chłodnymi oczami.
– Czy Rosita ma moce? – spytałam, chcąc usłyszeć od niej prawdę. Dość już się naczekałam aż sama mi o tym powie.
– Nie. – Ale ona wolała dalej kłamać: – Nie powinnaś wierzyć plotkom.
Położyłam uszy, zaciskając zęby.
– Na pewno nie oddasz jej Normanowi – jakoś udało mi się zapanować nad tonem, docisnęłam kopyta do podłoża, spuszczając na chwilę wzrok na niebieski kryształ wiszący na szyi mamy: – A twój kryształ chroni przed mocami…
– Owszem, ale to niczego nie dowodzi.
– Ona nie jest chora. Nie puściłabyś jej samej poza granice – powiedziałam jej prosto w oczy.
– Puściłabym. Obie już dorosłyście, a ja nie mogę całe życie nad nią czuwać, nauczyła się rozpoznawać symptomy, które świadczą że wkrótce będzie miała napad. I poprawiło jej się na tyle że już od dawna nie miała żadnych napadów, aż do dzisiaj.
Dlaczego nie może mi chociaż zaufać? Nigdy jej nie okłamałam.
– Sądzisz że można udawać coś takiego? – zapytała.
Naprawdę?
Odwróciłam głowę. Ku nam szedł już Lotos. Odeszłam, nim dodała coś jeszcze. Po co w ogóle próbowałam?
~*~
Ciemne chmury przepływały przez nocne niebo, zakrywały i odkrywały co chwilę gwiazdy i księżyc w pełni, świecił, jak jakieś słońce, na samym szczycie nieba. I to ciągłe cykanie, już bolała mnie od niego głowa. Wszystko dzisiaj było nie tak.
Ściskało mnie w żołądku na samą myśl o matce. Rodząc mnie omal nie zginęła. Przez moje skrzydła. To przez nie nie może mieć więcej źrebiąt. Musi mnie nienawidzić.
Poderwałam się, ignorując ból mięśni, po zbyt intensywnym biegu i rzuciłam się na drugi bok, z rozłożonymi skrzydłami tuż nad grzbietem. Nie mogłam normalnie się obrócić, jak każdy koń, inaczej wykręciłabym sobie skrzydła. Jak próbowałam spać z nimi złożonymi, przygniatałam jedno własnym ciężarem, robiło się sztywne i bolące. Na brzuchu nie potrafiłam już w ogóle zasnąć.
Byłam taka głupia.
Bicie serca matki, mnie uspokajało, kiedy jeszcze mogłam przy niej spać. I łagodziło ból skrzydeł. Teraz już wiedziałam dlaczego bolały w pierwszych dniach mojego życia. Ajiri pewnie wyszarpała mnie brutalnie, kiedy się zaklinowały, albo zrobił to ojciec. Wtedy ciągle kręcił się przy matce, choć próbowałam go odpędzić jak każdego intruza.
Kilka dni po porodzie, przeniosłam się z mamą na inną polanę w lesie. Odesłała ojca. Zostałyśmy na moment same. Stawiała ostrożnie kopyta, chyba wciąż ją bolało, tak jak mnie skrzydła.
– Mama! – Rosita zaszarżowała prosto na nią, skoczyłam gwałtownie w jej stronę. Rosita była wtedy dla mnie obcym źrebakiem, pojawiającym się znienacka. Zagrożeniem.
Matka złapała mnie za grzywę, zahaczyła o bolące skrzydło. Krzyknęłam. Ledwo złapałam oddech, wbiłam w nią pełen niedowierzania wzrok, przecież wiedziała gdzie najbardziej mnie boli. Dlaczego to zrobiła?
– Tłumaczyłam ci żebyś nikogo nie atakowała.
Rosita zatrzymała się, tylko dzięki mnie, miałam jej pozwolić zranić matkę? Skąd miałam wtedy wiedzieć że nie miała takiego zamiaru?
– Tylko cię broniłam… – odpowiedziałam oburzona.
– Potrafię obronić się sama, Ivette, za to ty niekoniecznie, jesteś jeszcze mała i sama potrzebujesz ochrony.
Spuściłam głowę, zaciskając zęby, przycisnęłam uszy do szyi. Czy zrobiła to celowo? Czy wiedziała już wtedy że jestem jej ostatnim źrebakiem? Pewnie nie. Kiedy mieliby jej powiedzieć? Musieli to zrobić później.
– Mamo, kto to? – spytała Rosita.
– Twoja siostra, Ivette.
– Siostra?
– To znaczy że obie jesteście moimi córkami.
Podniosłam zaskoczona wzrok, wprost na Rosite. Rosita przywarła do mojej mamy, a mama ją otoczyła szyją i dotknęła głową. Otworzyłam jeszcze szerzej oczy i postawiłam uszy. Wcale nie wyglądało żeby to je zabolało. Pomyślałam wtedy że to przez skrzydła boli. Obie ich nie miały, powiązałam skrzydła z bólem i długo w to wierzyłam. Nikt niczego mi przecież nie wytłumaczył!
– Napij się mleka – powiedziała mama, ale nie patrzyła na mnie, tylko na Rosite, jakbym przestała dla niej istnieć. A co jeśli już nigdy mnie nie nakarmi? – pomyślałam wtedy.
Rosita zaczęła ssać mleko, moje mleko, mojej mamy.
– To moje! – Rzuciłam się na nią. Mama zatrzymała moją szarże własnym łbem, tym razem nie dotknęła skrzydeł, może dlatego że oba trzymałam wysoko w górze.
– Przejdź się kawałek i przemyśl swoje zachowanie.
– Ale… – Próbowałam dostrzec coś więcej w jej oczach, niż odpychający chłód. Bardzo się starałam.
– Idź.
– Jestem głodna.
– Przed chwilą cię karmiłam, nie kłam.
– Naprawdę jestem głodna.
– Nie posłuchasz?
Odeszłam z ociąganiem, niosąc nisko głowę i skrzydła, kątem oka obserwowała mamę, moją mamę. I to źrebie, które ją mi ukradło.
Rosita od początku była ważniejsza.
Poderwałam się. Depcząc trawę. Cholerne świerszcze, wyskakiwały spod moich kopyt, żadnego nie zdążyłam rozgnieść. Zamachnęłam się ponownie kopytami, w porę się opamiętując. Opadłam na ziemię, zakrywając się drżącymi skrzydłami.
Po kilku tygodniach, od porodu, przestało boleć, choć wciąż obawiałam się że dotyk spowoduje powrót bólu to widziałam jak matka tuliła do siebie Rosite, dzień w dzień. Rosita sama przybiegała do niej się przytulić, a ona to odwzajemniała. Zrozumiałam że okazują sobie w ten sposób przywiązanie. Ja też chciałam, mimo że nie przepadałam za dotykiem. Odepchnęłam przybłędę, wciskając się na tak naprawdę moje miejsce. Matka się odsunęła. Podeszłam do niej ponownie, zatrzymała mnie łbem, nie pozwalając się zbliżyć. Wyciągnęłam ku niej skrzydła, ale nimi jeszcze za bardzo bałam się cokolwiek dotykać.
– Prosiłam byś nie atakowała siostry.
– Ja…
– Nie możesz tak się zachowywać.
Złożyłam skrzydła, cofając się z łzami w oczach.
– Ivette. – Zbliżyła do mnie głowę, odskoczyłam, zwykle gdy zrobiłam coś co jej się nie podobało zadawała mi ból. Zapomniałam że już nie mogła, bo skrzydła przestały mnie boleć.
– Obiecaj że więcej tak nie zrobisz.
– Ale…
– Rosita to twoja siostra.
Myślałam wtedy że faktycznie nią jest. Dlaczego ona mogła się przytulać, a ja nie? Czy mama znów każe mi to przemyśleć jak odmówię? O czym w ogóle miałam myśleć, kiedy kazała mi “to” przemyśleć? Co konkretnie?
Przytaknęłam.
– Obiecujesz? – zapytała.
– Obiecuję… – Spuściłam głowę.
– Chodźmy, pokażę wam resztę lasu.
Rosita odkryła moc po kilku tygodniach, od kiedy przestałyśmy pić mleko mojej matki. Już wtedy ukrywałam się w lesie obok plaży, na którą przychodziły codziennie. Nie pierwszy raz je śledziłam. Choć tego dnia bez ojca. Po prostu zniknął. Nie przejęłam się tym zbytnio, bo jeszcze nie wiedziałam że nigdy nie wróci.
Matka obserwowała przybłędę z daleka, jak wydurnia się, tarzając się w piasku. Podczas wstawania, wyrosła przy jej kopytach paproć. Myślałam przez chwilę że śnię. Podniosłam się, nie składając skrzydeł. Pobiegła do matki, przytulając się do niej z rozbiegu.
– Udało się! Udało!
Matka objęła ją łbem. Położyłam uszy. Rosita miała moc. Jeszcze jeden powód dla którego matka woli ją bardziej ode mnie.
Przybłęda odsunęła się po chwili, uśmiechając się jak głupia.
– Jeszcze trochę i będę mogła bawić się z innymi źrebakami, prawda mamo?
– Zgadza się.
Matka… Matka się do niej uśmiechała. Musiałam się dobrze przyjrzeć by dostrzec jej subtelny uśmiech. Uśmiechała się. Nigdy wcześniej nie widziałam by to robiła.
– Wolność! – Rosita stanęła dęba, rzucając się do biegu, wzdłuż brzegu morza, za nią jeszcze więcej roślin, wyskakiwało z piasku.
– Postaraj się je teraz cofnąć – zawołała za nią matka. Rosita zahamowała, tuż przy paproci, skupiła na niej wzrok. Taka radosna i szczęśliwa. Odwróciłam się, ruszając w głąb lasu. Jak tylko znalazłam się wystarczająco daleko zaczęłam biec, rozpędzałam się coraz bardziej i bardziej. Wyskakując zza ostatnich drzew, zapiekły mnie oczy, a przede mną wyrosła spora, biała postać – Meike. Zahamowałam tak gwałtownie że zdarłam sobie skórę na tylnych nogach. Lepiej byłoby w nią uderzyć, ale nie znałam wtedy jej zamiarów. Byłam zupełnie sama, a ojciec nieraz mi powtarzał że spotkanie z obcym koniem, może być tragiczne w skutkach, nawet gdybym zaczęła krzyczeć, zanim mama by mnie usłyszała, o ile w ogóle by ją to obchodziło, byłoby za późno. Straciłam też szansę na ucieczkę, dzielił nas zbyt krótki dystans.
– Kim jesteś? – spytałam niezbyt przyjaznym tonem, wycofałam się, zadzierając głowę i kładąc ostrzegawczo uszy. Beznamiętny wyraz pyska Meike nigdy nie wzbudzał zaufania.
– Jestem matką twojej matki, Ivette – odparła powoli: – Wszystko co wie zawdzięcza mi i mądrości jaką zdążył mi przekazać jej ojciec, Chaos, zanim oddał za nas wszystkich życie. Odziedziczyła po nim stado i imię, ale ty otrzymałaś od niego to co najcenniejsze, skrzydła.
Cofnęłam się jeszcze, mierząc ją wzrokiem. Nie wierzyłam wtedy w żadne z jej słów, ale czym dłużej się jej przyglądałam, tym więcej zauważałam podobieństw do mamy. Pachniała stadem, a mama coś wspominała o Meike, że Meike będzie mnie uczyła.
– Jesteś Meike?
Przytaknęła, dodając: – Emocje są zbędne, Ivette. Są naszą słabością. Już zwłaszcza zazdrość, gniew. – Zbliżyła się, a ja odskoczyłam: – I łzy.
– Ja nie płaczę. – Wbiłam w nią wzrok.
– Tak? Słyszałam co innego. Ale nie przejmuj się, opanowanie emocji do perfekcji wymaga czasu i mnóstwa wysiłku.
– Nauczysz mnie?
– Po to tu jestem. Poza emocjami, przywiązanie do kogokolwiek także czyni nas słabymi. Zresztą twoje starania są stratą czasu. Twój ojciec próbował cię wykorzystać by zbliżyć się do twojej matki, nie udało się to odszedł.
– Kłamiesz!
– A czy widziałaś go dzisiaj?
Milczałam, przyciskając skrzydła do boków. Jeszcze miałam nadzieję. Choć i tak potem mój ojciec okazał się zwykłym zdrajcą, tak jak mówiła. Nigdy nie wrócił.
– Tak myślałam.
– On i tak jest nieważny. – Spojrzałam na nią z wrogością, mrużąc oczy.
– Wiesz komu powinno na tobie zależeć?
– Mamie.
– Nie. Matka nigdy cię nie pokocha.
– Nieprawda! Zależy jej na mnie! – Zdałam sobie sprawę że niekoniecznie, więc szybko dodałam: – Będzie!
– Nie sądzę. W końcu urodziła cię z obowiązku, tylko po to by zapieczętować sojusz ze stadem Jupitera. Ma już swoją wymarzoną córkę, którą zawsze chciała, nie widzisz tego?
– Ale gdyby jej nie było…
– Znalazłaby inne źrebię. Inni też spróbują cię zranić jeśli wciąż będziesz łaknąć tak desperacko uwagi.
– Ale ja chcę…
– Możesz stać się od nich lepsza. Jeśli będziesz miała otwarty umysł możesz zrozumieć więcej, możesz wyzbyć się własnych wad. Stać się lepszą przywódczynią niż twoja matka kiedykolwiek będzie. Czy wiesz już komu powinno na tobie zależeć? Na kim powinnaś polegać?
Wcisnęłam uszy w szyję, mrużąc jeszcze bardziej oczy.
– Na… Tobie? – ostatnie słowo powiedziałam z naciskiem, myślałam że się przechwala i wywyższa.
– Na sobie samej.
Otworzyłam szerzej oczy i postawiłam oba uszy.
– Masz tylko siebie i tylko sobie możesz naprawdę ufać. Chcesz dalej starać się o uwagę matki? Zastanów się czy warto.
Słowa Meike dźwięczały mi w głowie.
Mocniej objęłam się skrzydłami, zacisnęłam z całej siły zęby – nie zważając na ból – i powieki. Cała drżałam. Świerszcze wciąż cykały, a nawet oddechy śpiącego stada wydawały się głośniejsze niż zwykle. Muszę jakoś dotrwać do rana. Muszę…
– Twoja matka prawdziwie martwi się tylko o Rosite, nie zauważyłaś że wobec ciebie udaje troskę? – powiedziała Meike, jak tylko wróciłam z lekcji z matką, w wieku siedmiu miesięcy.
– Nieprawda!
– Zrób eksperyment, nie przyjdź na jutrzejszą lekcję i zobacz co się stanie.
– Ale...
– Wszystko co wie, wie ode mnie, nauczę cię więcej niż ona byłaby w stanie. Nie musisz się martwić o zaległości.
Gdy nie przyszłam na lekcje, matka nikogo po mnie nie wysłała, choćby jednego strażnika. Ani razu. Wystarczył tylko jeden, cholerny strażnik!
– Przestańcie! – wrzasnęłam, przecinając skrzydłami powietrze, ale one nie przestawały.
– Nie powiedziałem że to twoja wina. Po prostu twoje skrzydła utknęły przy porodzie – wyjaśnił, wcześniej tego dnia Zen.
Rozorałam kawałek łąki, rozrzucając wszędzie kępy trawy, wraz z grudkami ziemi, przyczepionymi do ich korzeni. Musiałam? Musiałam urodzić się ze skrzydłami?! Czemu akurat skrzydła, dlaczego nie moc?!
– Ivette.
Zastygłam w bezruchu, słysząc beznamiętny głos Meike. Oddychałam szybko, a serce dudniło mi w piersi. Z sierści i piór sypała się ziemia.
– Powiedz mi, dlaczego niszczysz jedzenie? – Meike wypowiadała każde słowo dokładnie i powoli, jak zawsze: – Obudziłaś stado, bez powodu. Zachowujesz się niegodnie następczyni i irracjonalnie.
Zwiesiłam głowę, kładąc uszy. Zbliżyła się, nachyliła nade mną. Nie znosiłam tego, więc się odsunęłam, zadzierając głowę i patrząc jej prosto w oczy.
Matka dorównywała jej wzrostem, ja sięgałam jedynie do nasady szyi Meike, nie licząc skrzydeł. Obie przerastały nawet ogiery. Musiałam odziedziczyć wzrost po ojcu, bo byłam jedynie trochę wyższa od przeciętnej klaczy.
– Następczyni czego? – syknęłam: – Obie wiemy że matka wybierze Rosite, jak zawsze.
– Możesz być tego pewna jeśli nadal będziesz się zachowywała w ten sposób. Panuj nad emocjami, nie okazuj więcej słabości. Zwłaszcza na oczach innych.
Miałam ochotę krzyczeć, ale uderzyłam tylko kopytem o ziemię odchodząc w stronę jeziora.
~*~
Usłyszałam kroki matki, jeszcze przed świtem, w drodzę do lasu, nawet nie pofatygowała się by do mnie podejść. Liczyłam na chociaż tyle.
Nic jej nie obchodzę.
Za to Rosita zatrzymała się przy mnie, przechodziła obok i jak na złość musiała się zatrzymać. Jej zapach poznałabym wszędzie. Już niewiele zostało do rana, pierwsze poranne ptaki hałasowały w oddali, część stada przyszło się napić nad jezioro, irytująco ziewając czy się przeciągając, prawie wytrzymałam, okryta ciasno skrzydłami, z zaciśniętymi zębami i powiekami.
– Iv? Co się dzieje?
Słysząc jej wścibski głos i to jak po raz setny zdrabnia moje imię, zacisnęłam mocniej zęby, położyłam uszy i jeszcze ciaśniej zasłoniłam się skrzydłami, napuszając pióra niczym kolce. Musiała się urodzić? A matka musiała ją przygarnąć? Zastąpiła mnie, nią.
– Wiem że nie śpisz – szepnęła Rosita, zbliżając głowę.
– Spadaj – wycedziłam szeptem.
– Kiedy czuję że coś jest nie tak. Co się stało?
Idź stąd!
– Ivette, co ci jest?
– Zostaw mnie w spokoju! – Uniosłam skrzydła.
Odskoczyła im z drogi.
– Dlaczego?! – krzyknęła, zbliżając uszy do szyi: – Dlaczego ciągle mnie odtrącasz? Jesteśmy rodziną – dodała ciszej, z łzami w oczach: – Powinnyśmy się wspierać.
– Nie jesteś moją siostrą! – Poderwałam się, uderzyłam ją skrzydłem. Przewróciłam ją, a potem wbiłam kopyta w jej łopatkę, dociskając do ziemi: – Przybłęda!
– Przestań! To boli! – Obróciła się na grzbiet, strącając moje kopyta, stanęłam nad nią, dociskając przednie nogi do jej boków.
– No dalej, użyj mocy! – Zamachnęłam się skrzydłem: – Zrób to! – Obiłam nim o Rosite z całej siły, wznosząc drugie do kolejnego ciosu.
– Oszalałaś! Puść mnie! – Szamotała się pode mną, odpychała kopytami, osłaniała głowę.
Uderzyłam raz jeszcze i jeszcze, co któryś cios zamiast w Rosite trafiałam w ziemię: – Walcz ze mną!
Odrzuciła mnie wykopem tylnych nóg, prosto w mój brzuch. Poderwała się i uciekła w stronę lasu. Rzuciłam się za nią, ktoś trafił mnie z boku, wywrócił, wprost na skrzydło.
Syknęłam, poderwałam się. Zamachnęłam. Meike złapała za moje skrzydło, którym prawie oberwała. Wykręciła je, upadłam na przednie nogi, jęcząc z bólu przez zaciśnięte zęby.
– Rosita nie ma żadnych mocy – stwierdziła Meike niespiesznym tonem: – Ubzdurałaś to sobie. Chcesz wierzyć że jest przeklęta by się jej łatwo pozbyć.
– Przestań – wycedziłam: – To boli.
– Nie zniżaj się więcej do tego poziomu.
Puściła. Złożyłam skrzydło, wciąż pulsowało bólem. Przetarłam gwałtownie łzy drugim skrzydłem. Część stada patrzyła w naszą stronę, pewnie widzieli też jak rzuciłam się na Rosite, nie uwierzyli mi, nie zachowywaliby się tak spokojnie, jedli sobie trawę i rozmawiali w międzyczasie, jakby oglądali jakiś spektakl. Jakby to było normalne.
– Nie miałaś prawa mnie tknąć! – wrzasnęłam, podnosząc się i cofając o krok od Meike.
– Musiałam. A skoro wspominasz o prawach, twoja siostra ma takie same prawa jak ty. Nie naruszaj ich, to i twoje nie zostaną naruszone.
– Ona nie…
Odprowadziła mnie na uboczę za grzywę, jak jakieś nieposłuszne źrebie. Zatrzymałyśmy się blisko drzew. Wyrwałam się jej, wbijając w nią wzrok.
– Nie ja jestem twoim wrogiem, a twoje…
– Ja nie potrafię… – Odwróciłam się do niej: – Nie potrafię nad nimi panować! – Uniosłam napuszone skrzydła, wymachując nimi nerwowo: – Nie potrafię zapomnieć o matce! Nie chciałam jej skrzywdzić, to nie moja wina że urodziłam się ze skrzydłami!
– Miałaś się z nimi urodzić. Twoje skrzydła są idealne, Ivette, niczego im nie brakuje, w przeciwieństwie do ciebie. Musisz nad sobą popracować.
Odwróciłam głowę, przyciskając uszy do szyi.
– Już nie jesteś źrebakiem, Ivette. Panuj nad sobą. Nie możesz tak otwarcie stawać przeciw Rosicie. Dopóki twoja matka przewodzi stadem musisz zaakceptować jej wybór.
– Ty też chcesz mnie zastąpić kimś innym – syknęłam.
– Nie będę ci tego wyjaśniała po raz drugi. – Odeszła z powrotem do stada. Wystarczyło jedno moje krzywe spojrzenie, a konie, które obserwowały nas z oddali też się rozeszły.
Kogo ona próbuje oszukać? Gdyby urodził się nowy następca, od razu by mnie nim zastąpiła. W końcu nie ogranicza jej litość, ani sumienie.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz