poniedziałek, 14 sierpnia 2023

– Ucieczka –


– Uciekaj! 

Angus? Czy to sen, czy Angus naprawdę krzyknął? 

Zastrzygła niespokojnie uszami, ledwo wyłapując stłumione przez odległość i jej dudniące serce, kwiki i odgłosy brutalnej szarpaniny. To wystarczyło by wybiegła z jaskini. Pędząc wpadała w kałuże, a błoto coraz bardziej oblepiało jej szarę, w ciemnoszarę ciapki nogi i ciężarny brzuch, zakrywało blizny. O klatkę piersiową raz po raz uderzał czerwony kryształ, tkwiący na jej szyi od kilku lat. Drzewa rozmazywały się w ciemne smugi i pojawiały przed nią znienacka, kilka razy na nie wpadła, tratowała krzewy.

W jej głowie pobrzmiewało tylko jedno – uciekaj. 


~*~


Ucieczka, to coś co robiła całe życie. Angus ją uratował, właśnie podczas ucieczki, gdy znalazła się w lesie należącym do stada w którym był zastępcą. Trzy lata temu. Pobita i wycieńczona. Uratował ją, podczas gdy inni tylko szeptali:

– To przeklęta.

– Naprawdę?

– Ona ma kryształ, to przeklęta.

Dygotała i robiła wszystko co kazał, musiał pomagać jej iść. Nie zraził go jej czerwony kryształ, ani jej krew brudząca jego myszatą sierść.

– Już nie musisz się bać, pomożemy ci – obiecywał. Zaprowadził ją do przywódczyni. Do Chaos. Karej klaczy, większej od jakiegokolwiek ogiera. Widząc jej zimne, pozbawione emocji spojrzenie, nie uwierzyła mu wtedy. 

Chaos zadawała pytania, z taką stanowczością że Raisa czuła że musi na nie odpowiedzieć, po każdym następowała złowroga cisza, a gardło zaciskało się coraz mocniej i mocniej. 

Jak się tu dostałaś? Co się stało? Dlaczego jesteś ranna? Kim jesteś? 

Ostatecznie nie odpowiedziała na żadne z nich. Na polecenie przywódczyni opatrzono jej rany i pozwolono odpocząć. Angus został, aby przy niej czuwać. Przynosił jej jedzenie, kiedy sama bała się gdziekolwiek ruszyć, bała się sięgnąć wzrokiem dalej niż do najbliższego skrawka ziemi, która ją otaczała. Na początku pytał jak się czuje. Nie odpowiedziała mu. Później zapytał: 

– Już ci lepiej?

Na co mogła mu kiwnąć głową.

– Nie możesz mówić? 

Jej krtań i język w pełni działały, więc jak mogłaby mu i na to przytaknąć? Patrzyła tylko na jego klatkę piersiową, spokojnie unoszącą się i opadającą.

– Boisz się?

To oczywiste, a jednak nie poruszyła łbem już w żadną stronę.

– Nic nie szkodzi, porozmawiamy jak już będziesz na to gotowa. 

Być może odezwałaby się wtedy, choćby cicho coś mruknęła, ale nagle zakrył ją ogromny cień, a przez ciało przeszedł dreszcz.

– Chaos. – Angus poderwał się.

– Jak ty to robisz?

Raisa obejrzała się ostrożnie. Oboje obejmowali się łbami. Szybko napotkała spojrzenie Chaos, już chciała odwrócić wzrok, ale ona nie patrzyła na nią, tylko w dal, jej oczy tak nagle złagodniały.

– Zbyt dobrze cię znam. Co zrobiła?

– Nie warto o niej wspominać. Mógłbyś zostawić nas same? – Spojrzała za siebie na Angusa, a jej wzrok się wyostrzył. To brzmiało jak rozkaz, a nie prośba.

– Oczywiście.

Raise przeszedł kolejny dreszcz, nigdy nie bała się klaczy bardziej niż jakiegokolwiek ogiera, ale Chaos była wyjątkiem. I Angus był wyjątkiem, powoli przestawała się go bać. Wolała by został, choć nie potrafiła się zebrać w sobie i zawołać za nim gdy odchodził.

– Chodź ze mną.

Polecenie Chaos niczym wyrok, zatrząsł jej ciałem. Czekała już tylko na ruch przywódczyni, by podążyć posłusznie za tą ogromną klaczą, przy niej Raisa zdawała się być zwykłym kucem, a nie mustangiem. Równie szybko jej poranione ciało zastygło w bezruchu. Grzywa Chaos opadła na grzbiet Raisy, zakrywając jej cały bok, włosy drażniły, dopiero zaczynające się goić rany, przywódczyni niemal oparła o nią głowę. 

– Spróbuj mi zaufać. Nie pragnę twojej krzywdy. – Lodowaty głos, zabrzmiał nieco łagodniej, jakby Chaos siliła się by stał się bardziej przyjazny. Odsunęła się. Raisa obawiała się kolejnych pytań i kolejnego dotyku. Przecież zawsze mogły przerodzić się w coś gorszego, w krzyk, albo bolesne kopnięcie. 

– Chodźmy, pokażę ci równinę. 

Bujna trawa, ta sama smaczna trawa, którą przynosił Angus, rosła wszędzie dookoła, łaskotała w pęciny i wabiła swoim soczystym zapachem, pomiędzy jej źdźbłami, ukrywały się zioła. Padały na nie cienie krzewów, zdrowe jak sierść samej przywódczyni. Stado pozostawało niewyraźne, jakby za mgłą, bo Raisa na widok wszystkiego co choćby przypominało kształtem konia odwracała głowę. 

Dotarły nad jezioro, prawdziwe jezioro, z czystą wodą. Bez błota i krwi. Tak dużo wody, że całe stado mogłoby napić się równocześnie. Nikt nie musiałby używać zębów ani kopyt, by wywalczyć dla siebie marny łyk. Wody starczyło dla wszystkich, a nawet dla jeszcze jednego stada. 

Odbicie Raisy falowało na tafli jeziora, wraz z pałkami wodnymi i trzciną w które weszła. Na jej rozcięciu przechodzącym przez grzbiet nosa, powstał strup, inne rany też się goiły. I nikt ich jeszcze ponownie nie uszkodził.

– Możesz się napić, zawsze kiedy masz na to ochotę. – Chaos stała dwa kroki dalej. Ile razy Raisa już słyszała podobne słowa, ile razy zaufała i skończyła z głową pod wodą i z nowymi ranami. Obserwowała jedynie jak przywódczyni kilka razy podrzuciła łbem, przerzucając długą po pęciny grzywę na grzbiet, po czym popiła parę łyków wody. Włosy i tak się zamoczyły. Zsunęły się i wylądowały w jeziorze, zakrywając głowę przywódczyni. Raisa wycofała się, starając się wydać mniejsza. To na pewno z jej winy. Wszystko zawsze działo się przez nią, nawet jeśli tak naprawdę nie miała z tym nic wspólnego. 

Czekała na nagły wybuch. Chaos zdążyła się otrzepać, a jak obejrzała się, głowa Raisy znalazła się jeszcze bliżej jej przednich nóg. 

– Ktokolwiek cię skrzywdził, musiał być szczególnie okrutny, aczkolwiek teraz już nie jesteś tam, tylko tutaj. A gdyby jakikolwiek koń choćby cię zaniepokoił, poniesie konsekwencje. Nie bój się o tym mówić ani mi, ani Angusowi. 

Przed Angusem Raisa starała się otworzyć, z Chaos spacerowała po równinie, każdego dnia aż w końcu zaczęła i jej ufać, zwłaszcza kiedy towarzyszył im Angus, na tyle by sięgać bez obaw po trawę, bądź smakowite liście. Pozwalali podchodzić jej zupełnie samej do jeziora, by mogła w spokoju ugasić pragnienie, jakby rozumieli co czuję. 


~*~


– Pościgajmy się, trochę zabawy nikomu nie zaszkodzi – zaproponował Angus.

Po ranach Raisy pozostały blizny. 

–  Nie wypada mi – odparła Chaos. 

– Tym bardziej powinniśmy to zrobić. – Angus wybiegł na przód z szerokim uśmiechem: – Chyba nie dacie mi wygrać? 

Raisa spojrzała na Chaos, poniżej jej oczu. Dostrzegła uśmiech, niczym muśnięcie zefiru, ledwo zauważalny. Chaos podrzuciła łbem zachęcająco. Raisa kiwnęła do niej swoim, jeśli mają się ścigać to w trójkę. 

Dogoniły Angusa. Śmiał się, coraz bardziej przyspieszając. I to wcale nie złowrogo, ani sztucznie, śmiał się szczerze. Raisa nigdy nie słyszała piękniejszego śmiechu, zaczęła się uśmiechać, zaczęła patrzeć w jego błękitne oczy, były takie miłe, takie ciepłe. Myślała że Angus śmieje się do niej i patrzy na nią, ale później jak się już zatrzymali przy jeziorze, miała wątpliwości. On wcale nie patrzył na nią, przecież biegnąc przechylał głowę ku Chaos. Patrzył na Chaos. A jego oczy błyszczały. 


~*~


– Widzisz tą białą klacz? – Zapytała Chaos na początku lata. Raisa zmusiła się na jedno szybkie zerknięcie. Tak szybkie że praktycznie jej oczy nie zdążyły zarejestrować porządnego, wyraźnego obrazu, a jedynie zarysy trójki koni, dwóch ciemnych i jednego jasnego.

– Są zbyt zajęci by zauważyć że na nich patrzysz.

Spróbowała znowu, biała klacz wzrostem i swoją długą po pęciny grzywą przypominała Chaos. Pochylała głowę nad młodymi ogierami. O czymś rozmawiali. 

– To moja matka.

Raisa do tej pory nie pomyślała że Chaos może mieć rodzinę, że Angus może ją mieć, nigdy nie wspominali o nikim z rodziny, nie mówili że idą zobaczyć do kogoś z rodziny, ani nie dzielili się co słychać u ich krewnych. Gdyby jej matka żyła spędzałaby z nią mnóstwo czasu, gdyby mogła zobaczyć brata; opowiadałaby o nich, może nawet chciała by ich poznali. Jeśli w końcu odważyłaby się coś powiedzieć.

– Uważa że przywódcy nie powinni angażować się w żadne relacje, może próbować cię ode mnie odstraszyć, ale pamiętaj że to ja przewodzę stadem, a nie ona i nie ma prawa wtrącać się pomiędzy nas. 

Czy ona też nie cierpi przeklętych? Chciała zapytać Raisa. Mimo że zawsze uważnie słuchała, Chaos nie kontynuowała więcej tego tematu. 


~*~


Pod koniec lata brzuch Chaos zaokrąglił się, jak u każdej klaczy w ciąży. Raisa czasami widziała jak Chaos spogląda na Angusa, z subtelnym uśmiechem. Angus patrzył na nią szczególnie czule. Czy to możliwe by ono było jego? By oboje się z tego cieszyli? Czy oni są parą?

– Podoba ci się, prawda? – zapytała Chaos w ciepły wieczór, późnego lata. Pływała w jeziorze, podpłynęła do Raisy leżącej na brzegu, zapatrzonej na kołyszące się na wietrze trzciny. 

Raisa spojrzała na nią pytająco, w jej zimne, niebieskie oczy, już nie przerażające, tylko znajome, zupełnie jakby znały się od zawsze.

– Angus.

Skinęła głową, starając się ukryć wstydliwy uśmiech malujący się na jej pysku. 

– Bylibyście świetną parą. 

A co z wami? Chciała zapytać Raisa.

– I z pewnością będziecie.

– Źrebię… – wymamrotała Raisa, a serce podeszło jej do gardła i biło tak szybko i głośno że Chaos na pewno je usłyszała, może nawet lepiej niż to jedno marne słowo, które wydobyła z siebie, po tylu miesiącach. 

Chaos zamilkła na dłuższą chwilę, jakby czekała na więcej słów. Raisa zadrżała. Uniosła powoli wzrok, dostrzegając jej delikatny uśmiech. 

Ucieszyła się? Ucieszyła się że w ogóle się odezwałam.

– Źrebię? – powtórzyła za nią Chaos.

Raisa przytaknęła, błądząc wzrokiem po ziemi.

– Moje źrebię?

Zapragnęła stać się niewidzialna, prosiła w duchu by przerwał im jakiś strażnik. Strażnicy często przychodzili do Chaos, a ona odchodziła z nimi na uboczę i omawiała jakieś sprawy, nieraz tak ważne że musiała ją zostawić. 

– Tak, ono jest Angusa. Próbowaliśmy zostać parą, ale choć jest mi bardzo bliski nie czuję tego samego co on. – Westchnęła: – Jednak nie potrafię się w nikim zakochać. Ale wy macie szanse.

– Na-naprawdę? – szepnęła Raisa.

– Wystarczy że spróbujesz, powiedz mu o swoich uczuciach.

– A… A mogłabyś… Mogłabyś ty mu powiedzieć? – Raisa przełknęła ślinę.

– Dobrze. Jutro do niego pójdziemy. 

Była jej wdzięczna że nie chciała tego zrobić od razu. I trochę zawiedziona że to nie Angus pierwszy usłyszał jej głos.

– Jak masz na imię? – zapytała Chaos. 

– Ra… Ro… – Zatrzęsła się: – Raisa… – wyszeptała, na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami, wszystko wokół zawirowało i miała wrażenie że za chwilę upadnie mimo że stała sztywno na nogach. Rocio, powinna powiedzieć Rocio, tak ją nazywali. Raisa to imię, które nadała jej matka, nie zasługiwała na nie. 

– Raisa. Dasz radę powiedzieć mi nieco więcej, co się stało, skąd uciekłaś?

Pokręciła głową z łzami w oczach.

Nigdy nie odważyła się tego opowiedzieć, ani Chaos, ani Angusowi. Oddałaby wszystko by zapomnieć o przeszłości, że kiedykolwiek była Rocio, oddałaby wszystko żeby to nigdy się nie wydarzyło.


~*~


Następnego dnia Raisa nie mogła wypatrzeć ani jednej chmury na niebie, słońce ogrzewało jej mokrą od rosy sierść.

– Raisa, masz ochotę z nami pobiegać? – Angus przyszedł do niej z Chaos.

– Tak… – odpowiedziała niepewnie i cicho. Uśmiech Angusa tego dnia był najpiękniejszy. Pobiegali obok lasu i zatrzymali się nad jeziorem.

Zapatrywał się w oczy Chaos i nie mógł przestać się uśmiechać.

– Teraz już mogę ci powiedzieć – zaczęła. 

Raisa spuściła wzrok. Może powinna była to przerwać? Może lepiej gdyby nigdy się nie dowiedział, a już na pewno nie od Chaos. 

Nigdy już nie był taki szczęśliwy, choć się uśmiechał, zdrabniał imię Raisy i nie przestał troszczyć się o nią, w jego oczach tkwił ciągły smutek.


~*~


Kilka miesięcy później, gdy drzewa traciły kolorowe liście, a Chaos rodziła, Angus obudził Raise w środku nocy. Świeciły nad nią gwiazdy i księżyc, unosiły się szczyty. Jesienią stado przeniosło się do kotliny w górach, dopiero na wiosnę mieli powrócić na równinę.

– Musimy uciekać. – Nie patrzył na nią tylko przed siebie, zwężonymi źrenicami, jakby zobaczył czyjąś śmierć. Trząsł się, czuła od niego zapach potu.

– Dlaczego? – wyszeptała, otwierając szeroko oczy. 

– Ona nas nie pamięta. – Oglądał się nerwowo na las: – Nic nie pamięta.

Raisa poderwała się, jej oddech przyspieszył jakby już biegła.

– Chodź, szybko, tędy.

Raisa nie pytała co się stało, jak to się stało i dlaczego właściwie uciekali, choć te pytania krążyły bez przerwy po jej umyśle. 

Znowu uciekała, choć nie sama, a u jego boku. To on nadawał kierunek jej życiu. Bała się że straci go równie łatwo jak nowy dom, jak Chaos, więc nie pytała. 

Ukrywali się przed każdym napotkanym koniem. Dni spędzając samotnie, niemal przez cały czas milcząc, Raisa nie odzywała się zbyt wiele, a Angus zupełnie zamknął się w sobie. Mówił tylko to co musiał: “Szybko, musimy się ukryć.”, “Biegnij pierwsza, będę cię osłaniał.”, “Napij się, będę czuwał, potem się zamienimy.”, “Musimy zawrócić, tam dalej jest stado, zobaczą nas”. Pocieszał ją gdy płakała, bez słów, tylko obejmując łbem i patrząc przed siebie zmęczonymi oczami.


~*~


Późną wiosną, oboje wychudzeni, przechodzili pospiesznie przez las, który zdawał się nie mieć końca. Kwiaty wyrastały z każdej ze szczelin w mchu, kusząc słodkim zapachem. Z koron drzew przebijało się mnóstwo smug światła, więcej niż cieni. Drzewa otaczały pnącza, z soczystymi liśćmi i owocami. Jednak nie zatrzymali się ani na moment by coś zjeść. Czyjaś głowa wyglądała nad gęstymi krzewami, a z jej czoła wyrastał róg. Raisa trąciła Angusa w bok. Zamiast uciekać, zapytał:

– Udzielicie nam schronienia?

Raisa schowała się za nim, zza drzew, skał, zza pnączy wyszło ich więcej. Przypominali konie, niektórzy byli mniejsi nawet od Raisy. Swoje długie, porośnięte sierścią ogony i zakończone pękiem włosów, trzymali zwinięte w spiralę, niektórzy ciągnęli je po ziemi, zawiesili sobie na grzbiecie, albo nieśli w nich smakowite łodygi pnącz. Ogon owijał się wokół zerwanych roślin niczym wąż, nie taki, który próbowałby udusić ofiarę, raczej ją objąć, jakby obiecywał że nic jej się nie stanie, choć wciąż należała tylko do niego.

 Zamiast kopyt posiadali racice, ich szczotki pęcinowe rosły sztywno i nie otaczały miękko całych racic, nie tak jak szczotki pęcinowe u Angusa. Niemal zupełnie zakrywały jego kopyta. Często stąpał na nie, bo nie chciał stukać kopytami przy każdym kroku, więc od ich ucieczki zostały skołtunione i ubrudzone ziemią. Szczotki pęcinowe obcych lśniły. Z chudych sylwetek, z wycięciem u tylnych nóg, nie odstawały żebra, jak u Angusa, albo u niej. Rogi o różnych kształtach, choć najczęściej proste, każdy ostro zakończony, lśniły w promieniach słonecznych, bardziej niż ich przyjazne oczy i sierść. Na tle pospolitych maści przeplatały się kolorowe akcenty i wzory. Choć niektóre umaszczenia miały swoje własne indywidualne kolory, zupełnie nie przypominające barw zwykłych koni. 

– Przed czym uciekacie? – zapytała bordowa klacz, jej szyje zdobiły białe paski, a jeden przechodził przez pysk biegnąc obok białej ciapki, na grzbiecie nosa, która wyglądała jakby się od niego oddzieliła, skręcał do prawego oka i kończył się pod nim. Tak jak Raisa posiadała na uszach dwie szare ciapki, tak ta klacz, posiadała na nich po jednym białym pasku. 

– To długa… – zaczął Angus.

Dotknęła grubym, prostym, bordowym u nasady, w połowie białym aż po ostry czubek, rogiem czoła Angusa, spychając na bok jego szarą grzywkę. Po chwili przyłożyła róg do czerwonego rogu, stojącego obok jasnosiwego ogiera. Ich rogi zaświeciły białym światłem. Ona była poważna, on uśmiechnięty. Potem zrobił to samo z innymi zgromadzonymi, a ci z kolejnymi. 

Jego jasnobrązowa grzywa rosła tylko na szyi, przez czoło przechodziła czerwona, cienka  łysina, a pod nią niebieska, zaczynająca się na uszach, a kończąca na długiej brodzie. Niebieski pas przy ganaszach zdawał się odcinać głowę od reszty ciała. Najbardziej zwracały na siebie uwagę plamki, pod jego jasnobrązowymi oczami, w kształcie półkola, jedna pod drugą, od największej do najmniejszej, gdy malały stawały się coraz bardziej kuliste, ich barwa jakby czerwień otulała błękit, przywodziła na myśl wodę zmieszaną z krwią.

– Co się stało? Co to znaczy Weeria? – pytał Angus.

– Powiedziałam ci swoje imię. Przykro mi, nie chcemy się mieszać w wasze konflikty. 

– Ja jestem Jerrtan. Moglibyśmy wam pomóc w inny sposób, czego potrzebujecie? – zapytał ochoczo ogier ten z czerwono-niebieskimi plamkami pod oczami.

– Proponowałbym ci się skontaktować z Chaos, wyjaśnij jej co się stało – dodał ktoś z tłumu. 

–  Jak? Skąd wy... Co...? – Angus próbował objąć każdego wzrokiem.

Werria i Jerrtan popatrzyli na nich pytająco. Za nimi rozbrzmiały głosy, oboje obejrzeli się do reszty grupy, jakby sami uczestniczyli w tej rozmowie:

– Ach, konie przecież używają tylko zewnętrznego głosu.

– Faktycznie, to musi być strasznie denerwujące.

– Byłoby gdyby mieli w ogóle taką możliwość.

– Niektórzy mają.

– To nie działa tak samo.

– Skąd wiesz?

– Poza tym taki zdarzy się raz na kilkadziesiąt stad.

– Porozumiewamy się ze sobą telepatycznie, tak szybciej i łatwiej przekazywać taką ilość informacji – wyjaśniła Werria, znowu patrząc na Angusa, Raisa jedynie zerkała na nich, chowając się przed każdym ich spojrzeniem za Angusem: – Widzisz, wy konie, nie potraficie chronić swoich myśli, bardzo łatwo je usłyszeć. 

– Tak, widzieć wasze wspomnienia również. Choć muszę przyznać że nie są zbyt wyraźne – dodał Jerrtan: – Są bardziej zamglone niż u naszych starszych. 

– Nie obawiaj się, bez przyłożenia rogu nie słyszymy co myślisz – dodała klacz, o delikatnym głosie, z rogiem o tak nieregularnym kształcie że przypominał gałąź. Jej sierść przypominała barwą zachodzące słońce, z mnóstwem brązowych pręg. 

– Mówiliście że mógłbym się skontaktować z Chaos, jak? Nie mogę tam wrócić – zapytał Angus.

– Nie wiesz co to telepatia? Możesz porozmawiać z nią swoim wewnętrznym głosem, wy nazywacie to myślami, mimo że to nie jest to samo. Musimy zaczekać aż ona zaśnie. Inaczej bolałaby was głowa.

– Zapraszam. – Jerrtan wskazał im czerwonym rogiem kierunek. Raisa poszła z tyłu za Angusem, z każdej ze stron otaczali ich obcy, jedni rozmawiali normalnie, inni za pomocą rogów. 

– Chcesz zdjąć kryształ? – Zapytał niższy od Raisy ogier, jego ogon nie kończył się pękiem włosów, bez nich, pomimo sierści wydawał się nagi. 

Raisa przywarła bardziej do Angusa, kręcąc szybko głową.

– Dlaczego? – zabrzmiało pytanie, dopiero po chwili zdała sobie sprawę że nie było skierowane do niej. Obcy rozmawiali między sobą. 

– Sama nie wiem, ale konie tak już mają.

– Może przez brak rogu?

– To ma sens.

– Czekajcie, nie nadążam za wami. Kontaktujecie się myślami również na odległość? – odezwał się Angus.

– Najpierw wysyłamy do siebie sygnały, dopiero jak drugi jednorożec je odbierze, jesteśmy w stanie przekazać sobie krótkie wiadomości – odpowiedzi podjął Jerrtan: – Chyba że jest nas więcej, wtedy mamy większy zasięg, jak ja to mówię. Całą grupą Chaos z pewnością nas usłyszy, ale musi zasnąć, wtedy jej głowa nie eksploduje.

– Jerrtan, nie. – Werria spojrzała na niego ostrzegawczo.

– Oj, zawsze jest dobra pora na żart. – Złapał ją ogonem za ogon, wyrwała go, zakręcając końcówkę. 

– Okaż trochę zrozumienia, dopóki tobie się coś nie przydarzy to traktujesz to jak historyjki.

– Angus, gdybyś nie załapał nikt nie straci głowy, żartowałem. Przepraszam? – Zerknął na Werrie, a ta przewróciła oczami: – Chodzi o ból, zbyt długi kontakt telepatyczny jest dla was bolesny, choć nie podczas snu. Chciałbym kiedyś dowiedzieć się dlaczego tak jest. Wasze umysły są dziwne.

– Gdy oboje będziecie spali będziecie mogli swobodnie się skontaktować, bez bólu głowy – dodała Weeria: – Dzięki naszej magii.


~*~


W środku nocy, mnóstwo jednorożców przyłożyło rogi do głowy Angusa, zniknął w ich tłumie i ostrym świetle. Raisa musiała przymykać oczy, ani na chwilę nie spuściła z nich wzroku, drżała i chwilami wstrzymywała oddech, błagając w duchu by nic mu nie zrobili. Leżała na miękkim mchu, porastającym polanę. Ani trochę im nie ufała.

– Długo tego nie robiliśmy – przyznała młoda klacz, jednorożca, stojąca za Raisą: – Naprawdę wolisz nosić kryształ niż go nie nosić? 

Raisa  zakryła kryształ nogą, mocno przyciskając go do klatki piersiowej, wbił się w nią boleśnie, ale ona nie potrafiła się rozluźnić.

– Och, sekrety? 

Milczała, nawet na nią nie patrzyła, żeby tylko jej odpuściła.

– Jestem Dooiu, a ty? 

Raisa zniżyła głowę.

– Bo dotknę cię rogiem – powiedziała rozbawionym tonem.

– Raisa – wymamrotała.

– Żartowałam, nie dotknę cię jeśli nie chcesz. 

Zatrzęsła się. Angusa nikt nie pytał o pozwolenie, dlaczego mieliby pytać ją?

– Przepraszam. – Dooiu nagle odbiegła. Raisa niepewnie i powoli obejrzała się jak zatrzymuje się przy innym jednorożcu i przekazują sobie coś telepatycznie. Co jeśli za to oberwie, a Angus jej nie obroni, bo go zabiją? 

Obudził się gwałtownie, jak z koszmaru. Jednorożce rozpierzchły się, jakby miał je zaatakować, próbował złapać oddech, stał już na nogach. Pobiegła do niego. Przytulił ją.

– Co z Chaos? – spytała cicho Raisa.

– Nie udało się.

– Kryształ nie pozwolił się przebić –  oznajmił jeden z jednorożców.

– Ona nigdy nie nosiła kryształu. Nie ma żadnej mocy – głos Angusa niemal się załamał. Raisa zacisnęła oczy, wkrótce wypłynęły z nich łzy.

– Dlaczego sądzisz że istnieje tylko czerwony kryształ? – spytał inny jednorożec.

– Bądź razie każdy kryształ blokuje telepatyczne sygnały – dodał kolejny: – Może spróbujesz porozmawiać z kimś innym?

– Gdybym tylko wiedział komu mógłbym zaufać. – Westchnął Angus. 

– A… A twój źrebak? – mruknęła Raisa.

Nagle wszyscy zamilkli, bała się otworzyć oczy.

– Ono… Nie jest już z nami – powiedział pozbawionym emocji głosem, niemal tak bardzo jak u Chaos. 

– U-umarło? – spytała jeszcze ciszej.

– Tak… – odpowiedział z wahaniem: – Tak. 

Ktoś je zabił, na pewno. 

– Jak jeszcze moglibyśmy wam pomóc, zanim odejdziecie? – zapytał Jeertan.


~*~


Po wizycie u jednorożców wrócili do ukrywania się i przemieszczania z jednego odosobnionego miejsca do drugiego. Jednak coś było nie tak, Raisa miała wrażenie że zataczają ciągle ogromne koło. Rozpoznawała drzewa, jaskinie, skały, zauważała na ścieżkach ich odciski kopyt, dlaczego chodzili ciągle tymi samymi trasami?

Co teraz miała zrobić? Gdzie się zatrzymać? Czy w ogóle się zatrzymywać? 

Angus tak często znikał, po wizycie u jednorożców znikał, ale zawsze wracał, zostawiał ją i wracał. 

– Chciałabym mieć z tobą źrebię.

– Ale…

Trzęsła się i patrzyła błagalnie mu w oczy, gdyby urodziła mu syna, może przestałby zostawiać ją samą? To jedyne co mogła mu dać. 

– Proszę… 

– Nie wiem czy sobie poradzimy z źrebakiem, jesteśmy w trudnej sytuacji.

Kiedy zaszła w ciążę, nic się nie zmieniło, nadal bywały dni, które spędzała czekając na powrót Angusa.

Gdzie bywał?

– Nie mogę ci powiedzieć – odpowiadał z udręczeniem w błękitnych oczach i z opadniętymi uszami, jakby było mu z tego powodu przykro. Spotykał się z Chaos? To nie możliwe, nie okłamałby jej w tak okrutny sposób. Ostatecznie wracał. Zawsze czekała na niego w jaskini, kurczowo trzymając się wiary że nikt jej tam nie znajdzie. 


~*~


Ale teraz już nigdy nie wróci. Jego ostatni krzyk pełen agonii przeszył ją na wskroś. Upadła w kałuże błota. Niebo jeszcze nie zaczęło się rozjaśniać, kiedy przebiegli obok niej. Cudem jej nie zauważając. 


~*~


Dni zlewały się ze sobą. Raisa po prostu szła przed siebie, albo biegła, za towarzystwo mając jedynie lęk. Ogromny lęk wyczerpujący bardziej niż bieg po najgorszym terenie. 

Do jej chrap dotarł znajomy zapach. Uniosła głowę znad ziemi, zatrzymując się, przymrużyła oczy. Las przed nią na krótką chwilę zyskał nieco ostrości. To tutaj poznała Angusa i to stąd musieli uciekać. Ich dawny dom.

– Przeklęta, co tu robisz? – Usłyszała głos strażnika. Dwa ogiery stały między drzewami, obok siebie, gniady i rudy, o wiele młodszy od swojego towarzysza. 

– Czy ona jest w ciąży?

Raisa zawróciła gwałtownie, rzucając się do ucieczki.

– Stój!

Schroniła się w pobliskim lesie, dawno nauczyła się wstrzymywać niespokojny oddech, przywarła do pnia, nasłuchując, żaden za nią nie pobiegł. Osunęła się na ziemię. Zabiją je, zabiją ją. Tamci w końcu też ją znajdą i zabiją. A co jeśli Jupiter wciąż jej szuka? Złapię ją i ukarze. To nawet gorsze od śmierci. 

Nazajutrz wróciła pod ten sam las. Przez kilka dni wracała i wypatrywała Chaos, za każdym razem uciekając przed strażnikami. Płacząc i znowu wracając. Gdyby udało jej się na nią wpaść…

W końcu zasnęła zbyt głęboko, dała się podejść, karemu koniu, mniejszemu od Chaos, ale równie sporemu jak Angus. Gdy otworzyła oczy, a obraz się wyostrzył poznała w nim Roniego, syna Jupitera. Poderwała się, rzucając do ucieczki wpadła na dwójkę ogierów. Otoczyli ją. Już nie wiedziała czy to strażnicy Chaos czy konie należące do Jupitera. Wycofała się z wciśniętym w zad ogonem, nie mogąc złapać tchu, dygotała. Za nią wciąż czekał Roni.

– Zaprowadzę cię do Chaos.

Kłamał, on zawsze kłamał. 

Zbliżał się, nie miała dokąd uciekać. Nagle moc rozeszła się po jej ciele, a naszyjnik z czerwonym kryształem skurczył się, wżynając w jej szyję. Upadła charcząc, Roni stał nad nią, przyglądając się jak się dusi, z niepokojem, z pewnością udawanym, nawet cofnął uszy i uniósł niepewnie nogę, jakby chciał się cofnąć. Nie była w stanie choćby podnieść łba, z wytrzeszczonymi oczami, chwilami nic na nie nie widziała.

– Co się tu dzieje? Co jej zrobiłeś? – usłyszała znajomy głos.

Roni odsunął się. Naszyjnik powoli się poluzował. Na kryształ skapnęło kilka kropel krwi. 

– To kryształ. Chciała użyć mocy – Roni położył uszy w przepraszającym geście, pochylił też głowę.

Raisa przeniosła wzrok na przednie nogi klaczy, z białymi skarpetami, sięgając nim wyżej odkryła zaokrąglony brzuch, dwa razy większy niż poprzednim razem, bujną i długą aż po pęciny czarną grzywę, niebieski kryształ na szyi oraz zimnoniebieskie oczy, zwrócone wprost na Roniego. 

Chaos…

– Chaos… – wymamrotała. Chaos spojrzała na Raise, a ucho jej drgnęło. Obie były w ciąży. 

Z Angusem? Czy on spotykał się z nią po kryjomu? Chaos nie mogła jej nie pamiętać. To nie możliwe. Co tu robi Roni? Dopiero teraz zauważyła – on nosił ten sam kryształ co Chaos, co to może znaczyć? 

– Dasz radę wstać? – spytała jej Chaos.

Raisa po kilku próbach znalazła się na nogach, niemal od razu opadając na Chaos, objęła ją kurczowo łbem i zapłakała. 

Chaos rozluźniła spięte początkowo mięśnie. Raisa, wciąż wylewając łzy, zerknęła na nią kątem oka, nie potrafiąc niczego odczytać z jej pozbawionego emocji pyska. Przywódczyni oparła głowę na jej grzbiecie. 

– A-angus... – Próbowała powiedzieć Raisa, popłakała się jeszcze bardziej.

– Co z nim? 

– O-on... Nie... 

– Nie żyje? 

Raisa zaszlochała na nowo, z trudem oddychając. Chaos skierowała uszy do tyłu, nagle zachłysnęła się powietrzem. 

Pamięta go? To znaczy że kłamał? Angus? On nigdy by jej nie oszukał. 

Chaos zmierzyła strażników beznamiętnym spojrzeniem, odganiając ich jednym, szybkim skinieniem łba. W tym Roniego. 

– Chodź ze mną. – Głos przywódczyni wrócił do normy.

Kryształ. Naprawdę nosiła kryształ, tak jak mówiły jednorożce – pomyślała Raisa.

Raisa dała jej się prowadzić, niemal się z nią stykała, nie wychylała za niej głowy, kryjąc się przed strażnikami. Nie potrafiła powstrzymać płaczu. Przez łkanie przyciągała jeszcze bardziej spojrzenia strażników. Chaos prześledziła ją uważnie wzrokiem, jakby widziała ją po raz pierwszy. 

Musi wyglądać bardzo marnie, cała w błocie, otarciach i skaleczeniach po spotkaniach z ostrymi gałęziami i pniami drzew, podczas panicznych ucieczek, choć nie tak bardzo jak wtedy kiedy zobaczyła Angusa po raz pierwszy, poturbowana, z krwawiącymi ranami, ledwie żywa.

– W tym stadzie nic nie grozi twojemu źrebięciu. Możesz je spokojnie urodzić i wychować. – Chaos odezwała się w połowie drogi: – Ajiri cię zbada.

Raisa zapłakała mocniej, osunęła się na mech, zanim opuściły las, jej oddech urwał się mnóstwo razy.

– Nie… Nie… – mamrotała, kręcąc głową. 

– Ajiri tylko sprawdzi czy wszystko z wami w porządku. To nie boli.

– Nie… Weź je. – Zacisnęła oczy.

– Nikt nie zrobi wam krzywdy – odparła spokojnie Chaos, jakby nie dotarł do niej sens słów, albo jej nie uwierzyła.

– Zabierz je, proszę… – Raisa spojrzała w jej oczy, niewiele widziała – rozmazaną czarną plamę, zalaną przez łzy. 

– Wezwijcie Ajiri.

– Chaos, proszę…

⬅ Prolog

Następny rozdział ➡


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz