poniedziałek, 17 lipca 2023

Następca cz.7

 [Kometa]


Laguna zaprowadziła mnie do Meike. Odskoczyłam, porywając z sobą Bonnie, gdybym mogła z nią odlecieć… Meike leżała pośród drzew, gęsto rosnących obok siebie, nieprzytomna, z opatrunkiem zasłaniającym jej ranę.

– Kometa, nie obawiaj się, ona ledwo żyje. – Laguna stanęła obok jej grzbietu.

– Dlaczego mi to robisz?

– Uspokój się, spełniam jej ostatnią wolę, chcę z tobą porozmawiać, z tobą i Ivette. – Laguna szturchnęła Meike.

– Ale ja nie chce…

– Ona umiera.

– Nie zrobię tego. – Zabrałam Bonnie, odchodząc stąd bardzo szybkim krokiem, prawie pobiegłam.

– Kometa! Kometa ona nadal jest twoją rodziną! Stój! – wołała za mną Laguna. Meike nie jest moją rodziną, nigdy nie będzie. Nie chcę jej widzieć ani z nią rozmawiać, nie chcę by Bonnie ją widziała. Mała płakała. Właściwie już biegłyśmy, zatrzymałam się dopiero jak miałam pewność że Laguna nas nie ściga. Na chwilę. Wciąż na terytorium obcego stada, w cieniu drzewa.

– Już dobrze, Bonnie, jesteśmy bezpieczne. – Objęłam ją łbem.

– Ma – A ona objęła skrzydłami moją szyję, wtulając we mnie łebek: – Iść do Ivette?

– Nie możemy, chodź szybko, musimy się stąd wydostać. – Ruszyłyśmy dalej.


[Rosita]


– Wypuściłaś ją?! – Irutt pierwsza się przy mnie znalazła, od razu zaglądając do groty.

Przytaknęłam z łzami w oczach. Pedro bez słowa przytulił mnie do siebie, zapłakałam.

– Dlaczego nie zaczekałaś? – zapytała Lin: – Zaufałam ci.

– Dajcie jej spokój, tyle ostatnio przeżyliśmy – powiedział Pedro.

– Jeśli Nieva zaatakuje stado będę musiała ją zabić, wiesz o tym, Rosita? – Lin zwróciła się do mnie łagodnie. 

– Obiecała że tu nie wróci – wymamrotałam.

– Wracajmy do córek, kochanie, póki Erin jeszcze śpi. – Pedro zabrał mnie z dala od goty. Lin z Irutt zostały w tyle. Żadne z nas nie próbowało o tym mówić. Czy postąpiłam dobrze? Czy nic więcej nie mogłam dla niej zrobić?


[Kometa]


Popytałam parę koni po drodzę, a nawet pegazów, jeden z nich zaprowadził mnie i Bonnie wprost na Pegazie Klify. Przywitała nas Nefer, tak się przedstawiła. 

– Bonnie. – W jej głosie zabrzmiało zaskoczenie. Od razu rozpoznała małą, chowającą się za mną. Zbliżyła głowę do Bonnie, uśmiechając się do niej.

– Wiesz gdzie jest jej mama? – zapytałam.

– Niedługo powinna wrócić, zapraszam, na pewno jesteście głodne. – Uniosła z powrotem głowę, patrząc na mnie, wyciągnęła skrzydło ku klifą w zapraszającym geście.

– Ma tu. – Bonnie wtuliła we mnie łebek, okryta moim skrzydłem. Zachciało mi się płakać, ale… Nie może mieć mnie za matkę, matkę zabójczyni, matkę potwora. 

– Nie, ja… Jadłam już i… Chciałam tylko zaprowadzić ją do matki. Możesz jej ją oddać? – Przysunęłam do niej Bonnie, mała oglądała się na mnie wypłoszona.

Nefer cofnęła wszystkie trzy uszy.

– Nie chciałabyś z nią porozmawiać? Łuna ma prawo usłyszeć co działo się z jej małą, nie było dnia by się o nią nie martwiła i o swojego ukochanego.

Otrzepałam się, łzy wypłynęły mi z oczu, załkałam upadając przed zdziwioną Nefer. Jak mam powiedzieć Łunie że jej partner już nie wróci że ja… Nie potrafię tak.

– Co się stało? – zapytała Nefer. Bonnie trącała mnie wilgotnymi chrapami, otulając swoim ogromnym skrzydłem.

– Nic ja… Proszę, pomóż Bonnie wrócić do matki, która… Upewni się po prostu że będzie dla niej dobra, proszę…

– Bonnie nigdy nie była tak zżyta z Łuną, starała się, ale… Zrozumie że.

– Nie! – krzyknęłam: – Nie mogę, ja… Niedługo umrę, nie chcę by mała to przeżywała – Wepchnęłam Bonnie pod skrzydło Nefer: – Proszę… 

– Rozumiem… – Nefer otuliła małą, patrząc na mnie nieco zdezorientowana: – Nie wiem co powiedzieć, przykro mi.

Odleciałam, słysząc jak Bonnie płacze i mnie nawołuje, powinnam zrobić to już dawno. Skrzywdziłam ją nie chcąc jej wcześniej oddać. Wylądowałam na jednym z najwyższych klifów i zupełnie opuszczonych. Chciałam tylko zobaczyć Łunę, upewnić się czy faktycznie jest dobra dla Bonnie. 


[Ivette]


Wylądowałam gdy ból stawał się nie do zniesienia. Czy inne klacze w ciąży też przeżywają takie katusze? Czy tylko ja mam takiego pecha? Schyliłam głowę, zaciskając zęby, tłumiąc jak najlepiej jęk. Kątem oka zauważyłam coś niebieskiego we własnej sierści. Na brzuchu, nie dało się strącić, mały niebieski kamień, wyrastał mi z brzucha. Co jest nie tak z tym źrebakiem? Jego ojciec nie był przeklęty… Czy to przez ten niebieski kryształ, który połknęłam?

Kometa wylądowała obok mnie, tak długo już jej szukałam.

– Coś cię boli? – spytała, patrząc na mnie zmartwiona. Jakby nigdy nie uciekła.

– Dlaczego uciekłaś? – syknęłam. 

– Nie uciekłam, zabrałam Bonnie do mamy.


~*~


[Irutt]


Pod koniec jesieni, wciąż większość pnącz oplatających las zachowało swoje liście. Lin z trudem się przez nie przecisnęła, poinstruowałam ją by nie naruszyła gęstwiny w jak najmniejszym stopniu. Czekałam na nią już przy omszonym kamieniu. Zmieniłam się w Thais, przenosząc go delikatnie na bok, po czym wskoczyłam do środka, a gdy Lin do mnie dołączyła, umieściłam skałę na miejscu. 

– To skupisko kryształów, ostatnie o którym nie wiedzą inne koniowate. – Wróciłam do swojej postaci: – Nie wolno stąd nic jeść ani pić, a tym bardziej cokolwiek niszczyć, z szacunku dla przodków. 

Oglądała świecące pnącza i podziemny wodospad, wokół którego unosiła się mgiełka. Pod ścianami krętej jaskini, wyrastały kryształy, w różnych barwach, o różnych właściwościach. 

– Czasami przodkowie odwiedzają to miejsce.

– Czułaś kiedyś ich obecność? – Poszła dalej, mijając kryształy, przyjrzała im się dokładniej.

– Dali mi kiedyś znak bym ocaliła Flavie, wybrał ją kryształ.

– Co muszę o nich wiedzieć?

– Wiemy kiedy przychodzi kres naszego życia, wtedy przychodzimy w jedno z takich miejsc. Ostatnie co zostawiamy po sobie to cząstki magii, przekształcone w kryształy, powstają z naszej pierwotnej magii, którą posiada każdy z nas za życia. Kryształy wyrastają z rogu i zależą od rodzaju magii. Moja zmiennokształtność dałaby pomarańczowe bądź żółte kryształy. Dzieje się to tylko wtedy jeśli odejdziemy ze starości. Ranne, chorę lub zabite jednorożce nic fizycznego po sobie nie pozostawiają.

Opowiedziałam jej o prawie każdym krysztale, nie wymuszała ode mnie więcej informacji, jakby rozumiała że to silniejsze ode mnie by mieć w razie czego jakąkolwiek przewagę. 

Weszłam na śliskie kamienie, prowadzące za wodospad, wynurzające się z jeziorka, ogon pozwalał mi utrzymywać równowagę. 

– Uważaj żeby się nie poślizgnąć, woda musi pozostać krystalicznie czysta – Obejrzałam się na Lin.

– Nie musisz się martwić. Kopyta niebieskich koni się nie ślizgają. 

Weszłyśmy za wodospad, znalazłyśmy się między innymi kryształami, przecisnełyśmy się przez wiszące, świecące pnącza, skręciłyśmy w wijące się korytarze, w postaci wilka wykopałam kilka pomarańczowych kryształów.

Wróciłyśmy do poprzedniej jaskini, zabrałam jeden z nich, a resztę z powrotem zagrzebałam.

– Jesteś pewna że tego chcesz? – spytałam na miejscu, dotykając ogonem jej drugiego, nie zwróconego w moją stronę, boku.

– Tak – odpowiedziała, patrząc mi prosto w oczy. 

– Nie rób tego ze względu na mnie. – Ścisnęłam kryształ: – Ty musisz tego chcieć. 

– Chcę tego. – Zbliżyła głowę do mojego rogu, tak jakby to uczynił jednorożec: – Nie jestem gotowa?

Rozbiłam kryształ, rozsypał się pod naszymi nogami niczym kawałek lodu, stała spokojnie, cofnęła uszy, pochylając głowę w oczekiwaniu.

– Był pusty w środku – przyznałam.

Spojrzała na mnie.

– Nie istnieje taki z życiem jednorożca. Nie pozwoliłam na to.

Jeszcze jej o tym nie powiedziałam, ale zamierzałam zniszczyć wszystkie pomarańczowe, a zwłaszcza zielone kryształy, a przynajmniej spróbować. By nikt więcej nie ucierpiał.

– Chciałaś mnie sprawdzić. – Zniżyła głowę do mojego poziomu. 

– Chciałam sprawdzić jak bardzo ci zależy. Nie powiedziałam ci że jednorożce potrafią komunikować się telepatycznie, wystarczy że przykładają do siebie rogi, z…

– Jak przyłożyłaś wtedy róg, słyszałaś moje myśli? 

– Naprawdę chciałaś stać się jednorożcem, nie tylko ze względu na mnie?

– Tak.

– Nie miałabyś problemów z przegrzewaniem, to wygodne.

– Nie o to chodzi w byciu jednorożcem, to wierzenia czynią was tym kim jesteście...

– Kim jesteśmy. – Przyłożyłam do niej róg, zamknęła oczy: – Nie musiałaś się nim urodzić, ani nawet wyglądać jak my, jesteś nim już w środku. Bardziej niż ja.

– Czy kiedyś spróbujesz mi zaufać? – Otworzyła oczy: – Ja ci zaufałam.

– W pełni nigdy nikomu nie zaufam. – Odwróciłam wzrok: – Ufam ci na tyle na ile jestem w stanie. 

– W porządku. – Wtuliła głowę w mój bok. Zakręciłam ogon wokół jej tylnej nogi, wtuliłam się w nią cała, pozwalając objąć jej się łbem. 

– Mogę teraz przyjąć imię jednorożca jako swoje własne? – spytała.

Uśmiechnęłam się do niej. Po czym spoważniałam.

– Już nie musisz się martwić że cię nie zaakceptuje, taką jaką naprawdę jesteś. – Przyłożyłam ogon do jej klatki piersiowej, czując delikatne wibracje bijącego serca.

– Chciałabym mieć prawdziwe imię.

Ustawiłam się przed nią, schyliła głowę, a ja przyłożyłam do niej róg, tym razem obie zamknęłyśmy oczy, przekazałam jej myślami “Linnir”.

– Linnir – powtórzyła. Spojrzałyśmy sobie w oczy, odsuwając od siebie łby. Tym razem ona się uśmiechnęła, a ja odpowiedziałam jej tym samym. 


[Ivette]


Bolało i nic poza tym, cała ociekałam potem, nie mogłam się poruszyć by sobie ulżyć, bo jeszcze uszkodziłabym źrebaka. Jak matki po tej całej męce mogą jeszcze na nie patrzeć? 

– Kometa! – wykrzyknęłam wściekle, ciężko oddychając, spóźniała się. Wreszcie wleciała do środka jaskini. Próbowałam znów przeć, poderwałam głowę krzycząc przy tym wniebogłosy. Przynajmniej to przynosiło mi trochę ulgi. Instynkt podpowiadał bym była cicho, ale do tej jaskini, którą sobie wybrałam na te tortury, mogły się dostać tylko latające stworzenia.

– Leć po Ajiri… – wysapałam. Nie obchodziło mnie jak tu wejdzie, nie dawałam już rady. 


Kometa mnie przytrzymywała, a Ajiri wyciągnęła powoli źrebaka, krzyczałam z bólu, szamocząc się, dlaczego mi nic nie dała?! Gdy wreszcie je ze mnie wyciągnęła, próbowałam uderzyć ją skrzydłem, ale Kometa zatrzymała je swoim skrzydłem. Poderwałam się, opadając na ścianę. Kometa stała przy mnie, dobrze wiedziałam że tylko pilnuje bym nic nie zrobiła Ajiri. Jak ja nienawidziłam jej milczenia, jej obojętności. 

– Daj mi je! – krzyknęłam na Ajiri, już zamierzającej umyć małą. Ajiri położyła delikatnie przy mnie źrebie, osunęłam się na ziemię. Położyłam uszy, posyłając Ajiri wrogie spojrzenie. Wycofała się. Wylizałam małą następczyni. 

– Twoja matka… Wasza matka miała taki sam problem by cię urodzić, co ja mówię, było znacznie gorzej, też utknęłaś przez skrzydła – powiedziała Ajiri.

– Możesz już wyjść.

– Nie chcesz się upewnić czy z źrebakiem wszystko w porządku, pani?

Mała podskubywała mnie. Uniosłam głowę. Patrzyła na mnie zielonymi oczami, jej dolne, czarne powieki zlewały się z dwoma drobnymi czarnymi ciapkami, nadając jej spojrzeniu przygnębiający wyraz.

– Ojej, jaka urocza… – zachwyciła się Ajiri.

– Wyjdź stąd – wycedziłam.

– Jestem pewna że możesz zaczekać na zewnątrz – powiedziała Kometa: – Za chwilę pomogę ci zejść.

Ajiri przytaknęła, wychodząc. Biała, dopiero wyrastająca grzywa córki przypominała mi o Feniks, karą sierść odziedziczyła po mnie i czarne skrzydła. Przyglądała się trochę mi, trochę Komecie, idącej do wyjścia.

Wstałam, rozkładając nieco skrzydła by nie stracić równowagi. Z mojego brzucha odstawał już nie jeden a kilka drobnych niebieskich kryształów. Ajiri oczywiście nie wiedziała co mi jest. Z Ennią nie dało się dogadać, Cosmo nie miał o niczym pojęcia, a ja za nic nie chciałam pytać o to Irutt, ale czy mam wybór?

– Teraz ty – zwróciłam się do córki. Zarżała w odpowiedzi, machnęła skrzydłami, na krótką chwilę znalazła się na nogach, wywracając się na mnie. Kometa wróciła do środka.

– Na pewno potrzebuje trochę czasu… – zaczęła. Odsunęłam małą od swojej klatki piersiowej. Machnęła skrzydłami, chwiejąc się na nogach.

– Trzymaj równowagę. – Cofnęłam się, a mała zrobiła niezdarne kroki, ciągle wymachując skrzydłami ku mnie. Pokierowałam ją do Komety, równie chętnie podążyła ku niej. Kometa wzbiła się gwałtownie ku sklepieniu jaskini, lądując przy wejściu.

– Co ty wyprawiasz? – niemal krzyknęłam. Mała wzniosła się na krótką chwilę, lądując a właściwie opadając i po paru chybotliwych krokach upadła przy ścianie. 

– Widziałaś to? – Podeszłam do córki, teraz już zapominając o całym porodzie i ciąży, było warto.

– Chyba… Tak myślę, właściwie… – Kometa obejrzała się na wyjście.

– Poleciała. – Popatrzyłam w oczy córki z dumą: – Jest prawdziwą następczynią. Jak ja. 

Mała zarżała, znów machając skrzydłami i znów podrywając się do lotu, wywróciła się lądując przy mnie, podsunęłam skrzydło, by opadła na nie. 

– Celeste, polecimy. – Wzbiłam się do lotu, uważając na sklepienie jaskini.

– A nie powinna najpierw opanować chodzenie? Jakoś to wydaje się bardziej potrzebne… – wtrąciła Kometa.

– Do góry, Celeste – zawołam, pod samym sufitem groty. Mała poderwała się wzbijając na moment i opadając i znów się wywracając.

– Jeszcze raz. Potrafisz. 

Podleciała do mnie, złapałam ją za krótką grzywę, nie pozwalając jej opaść, walczyła by utrzymać się w powietrzu, ale szło jej coraz lepiej.

Ajiri weszła do środka, bez pozwolenia, jakby nie mogła poczekać.

– Pani! To niebezpieczne. – I jeszcze mnie pouczała.

Zniżyłam lot, by córka mogła bezpiecznie wylądować, puściłam ją, utrzymała się jeszcze chwilę w powietrzu, po czym znalazła się na ziemi, chybocząc się na nogach, patrzyła za mną.

– Kazałam ci wyjść – powiedziałam ostro do Ajiri.

– Jest za mała żeby latać.

– Wyjdź! 

Celeste znów upadła.

– Dopiero się urodziła, pani, to szaleństwo.

Celeste podleciała nagle do mnie, zupełnie jakby robiła to od zawsze. 

– Idealnie – przysunęłam ją do siebie łbem, w powietrzu, tuląc do klatki piersiowej. Wyleciałyśmy na zewnątrz, Ajiri i Kometa ledwo odskoczyły od wyjścia. Celeste poleciała za mną, jej lot się zniżał, ale po chwili znów zbliżała się do mnie.

– Jej skrzydła nie są jeszcze gotowe do takiego wysiłku, pani. – Ajiri wybiegła za nami. Celeste bardziej opadła, poleciałam pod nią, by w razie czego spadła na mój grzbiet. Ale wylądowała przed jaskinią, a ja wylądowałam obok niej. 

– Każdy pegaz ci to powie, pani – dodała Ajiri.

Skrzydła małej drżały, gdy je składała.

– Ile czasu potrzebuje?

– Chociaż kilka dni.

Machnęła znów skrzydłami, nie pozwoliłam jej się unieść, potknęła się o własne nogi, prawie spadła, złapałam ją szybko, objęłam łbem. Zaprowadziłam z powrotem do jaskini. Zaczęła ssać mleko, na szeroko rozstawionych i drżących nogach.

– Co z jej nogami? – zapytałam Ajiri.

– Cóż, nauka chodzenia trochę zajmuje źrebakom. Na razie nie ma powodów do zmartwień, pani.

– Kometa. – Skinęłam jej łbem by podeszła do mnie, waha się chwilę, trochę się zbliżyła, ale i tak trzymała się z daleka od źrebaka. Stanęła naprzeciwko mnie.

– O co chodzi? – spytała.

– Co z tobą? To nasze źrebię.

– Nie mogę być jej matką skoro jestem już ciotką. Bo… Nie da się być matką i ciotką jednocześnie… Powinnyśmy to zakończyć.

– Chcesz powiedzieć że już mnie nie kochasz? Tylko nie wmawiaj mi że kochasz mnie jak siostrę, nigdy nimi dla siebie nie byłyśmy.

– Ale powinnyśmy… Zamiast…

Zbliżyłam pysk do jej pyska, zmuszona sama skrócić dzielący nas dystans. Ajiri odwróciła wzrok.

– To nie moja wina, ani twoja że jesteśmy spokrewnione. – Patrzyłam w oczy Komecie, szkliły się od łez: – Mamy się teraz dostosowywać, bo inni tego chcą? Bo nagle nie chcesz zaakceptować córki?!

Mała przestała ssać, a Kometa znów się odsunęła. Objęłam córkę skrzydłem, trzęsła się.

– To moja siostrzenica… – Kometa zwiesiła głowę, wpatrując się we własne kopyta.

– Ja zaakceptowałam Bonnie! 

– Nie, nie zrobiłaś tego…

– Ale w końcu bym ją zaakceptowała gdybyś jej nie oddała, czego jeszcze chcesz?! 

– Bo nie wiedziałam co robić, nie chciałam by cierpiała… Nie podołałam jako matka, nie chcę tego powtarzać z siostrzenicą…

– Przestań ciągle to podkreślać! Jesteśmy parą, nie siostrami! Zapomnij o tym wreszcie! Poza tym to twoja wina! 

– Wiem, przepraszam, zrobiłam ci ogromną krzywdę…

– Nie. Dopiero ją zrobisz. Ile jeszcze mam poświęcić? Straciłam przez ciebie stado. Kocham cię. 

– A ja ciebie nie – powiedziała, tak po prostu, głos jej ani drgnął, spojrzała mi prosto w oczy, z łzami w swoich: – To minęło, obudziłam się i minęło… Teraz czuję bardziej że jesteśmy…

– Siostrami? – wycedziłam, patrząc na nią wrogo.

– Próbowałam, ale to po prostu się stało…

– Na co jeszcze czekasz?! Zdradź mnie jak wszyscy! 

Już odwróciła się by odejść, ale szarpnęłam ją za grzywę i przyciągnęłam do siebie: – To ty wyznałaś mi tą cholerną miłość i zawróciłaś w głowie. 

– Przepraszam…

Odepchnęłam ją.

– Odejdę i nie będziesz już musiała mnie widzieć. – Cofnęła się.

– Znowu chcesz się zabić?! – wrzasnęłam, aż się wzdrygnęła: – Niewdzięcznica! 

Uciekła, odlatując. Przez córkę nie mogłam do niej doskoczyć, bo ryzykowałabym że zrzucę przy tym małą ze stoku.

– Pani, ona potrzebuje wsparcia, a nie…

– Przestań się wtrącać! – wrzasnęłam na Ajiri.

– To jak wołanie o pomoc… Nie widzi wyjścia z sytuacji. 

Zabrałam córkę na grzbiet.

– Ona spadnie, pani, pozwól że się nią zajmę do twojego powrotu. – Ajiri wyciągnęła do niej pysk, odsunęłam się, strosząc pióra: – Zaoszczędzisz jej stresu, to ważne by go aż tyle nie przeżywała, dopiero się urodziła, pani.

Położyłam się i ostrożnie zsunęłam ją z grzbietu, po czym zaprowadziłam ją do jaskini, Ajiri podążyła za nami.

– Nie pozwól jej wyjść i jeśli coś jej się stanie to cię zabiję, rozumiesz? – rzuciłam do Ajiri, oglądając się za córką, a potem mierząc Ajiri w oczy.

– Tak, pani. – Schyliła głowę.

– Zostań, Celeste, za chwilę wrócę – zwróciłam się do córki, patrzyłą na mnie tak jakby zrozumiała co mówię. Oddaliłam się od niej na parę kroków, poszła za mną już prawie się nie chwiejąc.

– Zostań – powtórzyłam. Zatrzymała się, Ajiri objęła ją łbem. Wzbiłam się w powietrze już na zewnątrz.


Znalazłam Kometę na szczycie góry. Znowu to samo. Wylądowałam przy niej gwałtowie. Spojrzała na mnie  zapłakanymi oczami..

– Przepraszam za wszystko, cokolwiek ci zrobiłam, przepraszam – wyrzuciła z siebie.

– Przestań. – Przytuliłam ja do siebie.

– Gdzie Celeste? – szepnęła.

– Z Ajiri, której nie znoszę, więc wracajmy.

– Przykro mi że Lin zniszczyła wszystkie zielone kryształy… Że nie mogłyśmy odzyskać matki, choć… Było naprawdę blisko.

Na domiar złego Lin uwolniła Sheile, skończyła jak wszyscy byli kontrolowani, spełniała tylko swoje potrzeby fizjologiczne, błąkając się bez celu po stadzie, głucha na jakiekolwiek słowa, podobnie jak Beerh i Ennia. Od dawna nikt się ze mną nie liczył, nie byłam w stadzie od miesięcy, połowę ciąży spędzając w górach, nikt jeszcze nie wiedział o Celeste, z wyjątkiem Ajirii, ją bardzo łatwo zastraszyć by nikomu nic nie mówiła.

– Możesz być ciotką Celeste, jak tak bardzo się upierasz, matką, kimkolwiek chcesz – stwierdziłam: – Możemy też zająć się znów Bonnie. 

Patrzyła na mnie, nic nie mówiąc.

– Coś wymyślimy. – Okryłam jej grzbiet skrzydłem: – Poszukamy innych mrocznych koni, może mają inne metody? 

Odwróciła głowę. Powinna docenić to że Heather dostarczała jej pożywienie, już i tak przeznaczone dla mrocznych koni. 

– Gdybyś dała mi jeszcze jedną szansę, zaopiekowałabym się Bonnie, razem z tobą. Mam teraz mnóstwo czasu – dodałam, zdawała się na mnie w ogóle nie słuchać: – Kometa?


~*~


Po powrocie do stada największym zaskoczeniem okazała się Azura, córka Karyme, w połowie siwa, w połowie niebieska, dokładniej jej tylne nogi, zad i pół grzbietu były niebieskie, miała brązowe odmiany na nogach i pysku, brązową już dość długą grzywę z niemal białymi końcówkami. I już po kilku dniach od powrotu do stada zaczepiła moją córkę, wpadła w nią łbem. 

– Trafiona! – i uciekła. Celeste uważnie ją obserwowała i gdy Azura znów nadbiegła, unosła skrzydła odskakując w bok i wzbijając się w powietrze.

Córka morderczyni wyhamowała gwałtownie, uśmiechnęła się zadziornie, zadzierając łebek ku Celeste.

– Mamo – zawołała Celeste.

– Nie pobawimy się jeszcze? Dopiero zaczęłyśmy. – zapytała Azura: – Możesz wybrać inną zabawę.

Celeste wylądowała na ziemi, pobiegła do mnie, ukrywając się za mną. Położyłam uszy, zabrałam ją na uboczę. 

 – Co ty wyprawiasz?  – Odsunęłam ją od siebie: – Boisz się tego źrebaka?

Spuściła wzrok i samą głowę. Podniosłam jej ją skrzydłem.

 – Moja córka niczego się nie boi. I nikt nie będzie jej dyktował co ma robić.

– Dziwnie się zachowywała, mamusiu, nie jak inne konie, nie wiedziałam co mam robić.

– Mogłaś się z nią pobawić, w to co sama chciałaś, przegnać, cokolwiek, ale nie okazywać strachu. Jesteś najważniejsza i nikt nie ma prawa ci zagrozić, bo źle skończy. – Położyłam się, brzuch kuł mnie zbyt mocno bym dała radę dłużej ustać na nogach, spojrzałam córce w oczy: – Pamiętaj o tym, przed nikim nie ugniesz karku, urodziłaś się następczynią, to tobie powinni się kłaniać.

– Ale to Lin rządzi. 

– Tymczasowo. 

Gdy ból nieco zelżał pouczyłam ją walki, trochę na ziemi, trochę w powietrzu, chwaląc ją za każdy cios, nawet niezbyt udany, byle by nabrała więcej pewności. Tak pewnie postąpiłaby Kometa. Tęskniłam za nią, odkąd wróciłyśmy do stada, trzymała się z daleka, widywałam ją ciągle z matką. Praktycznie została mi tylko Celeste.


~*~


– Mamusiu…? – Celeste trąciła mnie w bok, długo już nie wstawałam, od rana ciągle bolało i ciągle chciało mi się spać. Przytuliłam ja do siebie skrzydłem.

– Muszę jeszcze trochę odpocząć, trening zaczniemy później. 

Położyła się przy mnie.

– Spałaś całą noc. – Wiem, bo ciągle się przebudzałam: – Nie chcesz niczego porobić sama?

– Dobrze, mamo. – Pochodziła trochę w pobliżu, skubiąc trawę i słodko pachnące kwiaty. Przysypiałam.


[Serafina]


Lin, Linnir, czy jakkolwiek chciała by ją nazywać, na szczęście nie musiałam w ogóle używać jej imienia, dała mi za zadanie obserwować Ivette, upewniać się czy dobrze traktuje własną córkę, była gotowa jej ją odebrać, wystarczyło jedno zaniedbanie. I ja bardzo chciałam dać jej ku temu powód, ale Ivette zachowywała się tak jakby o tym wiedziała, choć nikt poza mną, przywódczynią, ewentualnie Irutt o tym nie wiedział.

Właściwie zachowywała się bardzo dziwnie, spała w środku dnia, córka kręciła się w jej pobliżu, wyjątkowo grzeczna jak na kilku tygodniowego źrebaka. 

– Mama jest znów zajęta? – spytała Azura Pasco. Pokiwał jej głową. Azurze mogło chodzić o mnie, Irutt, nawet przywódczyni zdarzało jej się nazywać mamą. Tłumaczyłam jej że nie może mieć kilka mam, ale nie słuchała. Swoją biologiczną matkę nazywała “matką” dla odmiany i unikała jak ognia jej towarzystwa, choć Rosita próbowała ją przekonywać do Karyme. Pewnie dlatego mała nazywała Rosite “złą ciotką”, za każdym razem. A Pedro, tatą, tylko dlatego że jej przyszywany brat, Pasco, go tak nazywał. 

Pobrykała wokół mnie, a gdy zignorowałam jej zaczepki, pobiegła do Celeste. Pasco poszedł za nią, dawałam mu się nią zajmować, bo bardzo to lubił.

Celeste przewróciła jednym uderzeniem skrzydła Azure, jak ta tylko znalazła się w jej pobliżu. 

– Nie masz… – zaczęła i urwała natychmiast, Azura się rozpłakała i uciekła do mnie.

– Oszalałaś?! – krzyknął Pasco, zatrzymując się na przeciwko Celeste. Uniosła niepewnie przednią nogę, jakby chciała się wycofać, po chwili z ziemi przeniosła spojrzenie prosto w jego oczy, ale wciąż nie odstawiała kopyta na ziemię, cała się spieła.

– Chciałaś jej coś złamać? – spytał z naciskiem Pasco.

Celeste pokręciła głową, uciekła, kładąc się za śpiącą matką. Pasco obejrzał się na mnie. Zrozumiałam że chciał bym pokazała mu jak w tej sytuacji dalej się zachować. Podeszłam do Celeste. 

– Celeste – mówiłam cicho by nie zbudzić przypadkiem jej matki. Mała wstała: – Porozmawiamy? Pójdziesz ze mną?

Spojrzała na mamę.

– Nie bój się, mama będzie tu na ciebie czekać, dajmy jej pospać.

Mała poszła ze mną na uboczę, oglądając się co chwilę na Ivette. 

– Dlaczego uderzyłaś Azurę? – zapytałam.

Długo milczała, zanim w końcu odpowiedziała: – Odepchnęłam ją, biegła na mnie.

– Przyszła się tylko z tobą pobawić. Czy Ivette ci tego zabroniła?

– Nie wolno ci obrażać mojej mamy – jej ton nie wyrażał żadnych emocji, ale położyła uszy.

– Zabroniła ci zabawy?

– Nie.

– To o co chodzi? 

– Azura nie może tak mnie traktować.

– Nic ci nie zrobiła.

– Zaczepiała mnie.

– Wystarczyło jej powiedzieć że nie chcesz się bawić, a nie od razu ją uderzyć. 

– A gdyby nie przestała?

– Przyjść do mnie, załatwiłabym to z nią w normalny sposób, bez agresji.

Przytaknęła mi.

– Twoja mama często się myli, w wielu kwestiach, rozumiesz to?

– Mogę już do niej wrócić? Nikogo więcej nie uderzę, obiecuje.

– Chodź, przeprosisz Azurę i wtedy będziesz mogła wrócić – Puściłam ją przodem, podeszła do Azury. Mała już o wszystkim zapomniała, wygłupiała się z Pasco.

– Przepraszam – rzuciła w przestrzeń Celeste i od razu skręciła w kierunku matki. Ivette musiała jej coś jednak zrobić, muszę dowiedzieć się co. Nie oskarże jej bez żadnego dowodu.


[Ivette]


Celeste opowiedziała mi o jej rozmowie z Serafiną i o tym jak potraktowała Azure: – Użyłam za dużo siły? 

Jadłyśmy wspólnie posiłek.

– Zasłużyła na to – stwierdziłam.

– Powinnam jej najpierw powiedzieć że mi się to nie podoba i żeby przestała?

– Celeste, myśl samodzielnie, tak, mogłaś ją ostrzec. – Zerknęłam na swój brzuch, na wystające z niego niebieskie kryształki. To przez nie boli?  

Łysina Celeste ciągnęła się od czoła aż do chrap, a w środku niej, pomiędzy oczami była plamka, kara, jak pozostała sierść, w kształcie kryształu, niebieskiego kryształu. Czy mógłby na nią jakoś wpłynąć?

– Mamo, a jak lepiej panować nad siłą, jaką się wkłada w ciosy?

– Normalnie.

– Mogę zapytać kogoś innego?

– Kogo na przykład?

– Lin, gdyby pokazała mi kilka ciosów, wiedziałabym jak się przed nimi bronić, kiedy rzucę jej wyzwanie – szepnęła.

– Świetny pomysł, ale nigdy jej nie ufaj. 


[Irutt]


Linnir położyła się obok mnie, poobserwowałyśmy gwiazdy. Oparłam się o nią, łapiąc za jej ogon swoim. Przerwała nam Celeste. Wstałam, widząc jej przerażone oczy, drżała jej dolna warga i pociągała nosem.

– Mama… – wydusiła.

– Co z nią? – spytałam.

– Mama pozwoliła mi z tobą potrenować – zwróciła się do Linnir.

– Tak? A nie powinna zapytać o to najpierw mnie? Co się stało?

– Ale ja nie chcę trenować, mama potrzebuje pomocy. – Celeste spojrzała teraz na mnie: – Z jej brzucha wyrastają niebieskie kamienie.

– Kryształ. – Popatrzyłam w oczy Linnir: – Musiała go połknąć.

Podniosła się, opierając na moim grzbiecie pysk. Wiedziała co to oznacza i że wcale nie będzie mi łatwo powiedzieć to źrebięciu.

– Pomożesz jej? – spytała Celeste: – Proszę, bardzo ją boli…

– Zaprowadzę ją do matki – powiedziałam do Linnir, objęłam małą ogonem idąc z nią w stronę Ivette. 

– Pomożesz mamie? – zapytała raz jeszcze. Nikt inny oprócz Ivette się nią nie zajmował, Kometa je opuściła, powinnam z nią porozmawiać czy się nie wtrącać? Gdyby Celeste nie była źrebakiem powiedziałabym jej o co chodzi i zostawiłabym ją samą sobie, ale była nim, a ja nie potrafiłam skrzywdzić żadnych maluchów. To nie jej wina że nie cierpię jej matki. Ani nie przepadam za jej ciotką. 

– Porozmawiamy o tym jutro, zgoda? – Zatrzymałam się z nią niedaleko Ivette, na szczęście spała: – Razem z twoją mamą.

– Dobrze.


~*~


Przyłapałam Kometę po raz kolejny na zjadaniu czyiś zwłok, poczekałam aż skończy, jak zwykle rozpaczała przy tym. Teraz jeszcze przepraszała tego martwego konia. Nie mogłam obciążyć Rosity i Pedro kolejnym źrebakiem, już nie radzili sobie z bliźniaczkami. 

– Kometa. – Dopiero jak się ogarnęła i założyła pomarańczowy kryształ, wylądowałam przed nią jako jaskółka, po czym wróciłam do swojej postaci. Patrzyła na mnie zmęczonymi, zapłakanymi oczami.

– Kiedy się to skończy…? Ja nie chcę już tak żyć, proszę…

Teraz nawet jej ciężko było mi to powiedzieć. 

– Więc dlaczego tu jesteś? – zapytałam.

– Ivette tyle razy mnie powstrzymywała, a ja… Za każdym razem to wymaga tyle… Tyle…

– Odwagi? Nie musisz tego robić, to nie jest twoja wina.

– Ale to że żeby przeżyć zabieram życie innym, już tak. Boję się że ona sobie coś zrobi jak odejdę, a teraz ma jeszcze córkę… Odebrałaby jej matkę, nie chcę…

– To i tak się stanie – wydusiłam: – Ivette umiera.

– Co…?

– Przykro mi, nikt nie może nic zrobić, połknęła niebieski kryształ, nieświadomie skazując się na zagładę, każdy kryształ, oprócz zielonego, gdy dostanie się do organizmu rozrasta się w nim, powoli niszcząc tkanki. – Zakręciłam ogon: – Mówię ci to, bo jesteś ciotką Celeste i jesteś na tyle blisko z Ivette że zaakceptowałaby byś zastąpiła matkę małej. 

Pokręciła głową z łzami w oczach: – To nie możliwe… Proszę, powiedz że to nieprawda… – Załkała: – Nie może odejść… – wypłakała.

– Jedyne co mogę zrobić to załagodzić jej ból, magią Beerha.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz