Nowa wersja – 10.09.25r.
[Ivette]
Już nie wróciłam do stada, zostałam w górach, pod opieką Ajiri, ból trwał tak długo, a chwilami stawał się na tyle nie do zniesienia że brałam od niej praktycznie wszystko co mi dawała byleby zelżał choć trochę. Kometa zaglądała do mnie co jakiś czas. Rozmawiałyśmy chwilę praktycznie o niczym po czym odlatywała. Czasami przylatywała z Irutt by mnie zbadała.
– Ile jeszcze możemy dać jej czasu? – pytała jej Kometa.
– Nie możesz po prostu zniszczyć tego kryształu? – Zaciskałam zęby, strosząc pióra. Upokarzała mnie przed tą dwulicową…
– Zabiłabym cię, gdybym spróbowała, a obu nam o to nie chodzi. Może uda się jeszcze wytrwać miesiąc. Mała ma skrzydła, to wszystko komplikuje…
– Nie waż się ich jej pozbywać – wbiłam w nią wzrok.
– Ivette… Chyba lepiej by przeżyła, prawda? – wtrąciła Kometa: – A żółty kryształ pozwoli jej odzyskać skrzydła, chyba…
– Beerh nie ma aż tak silnej magii, albo to ja nie potrafię użyć jej w ten sposób by powstrzymać ich rozwój i wątpię by żółty kryształ jej pomógł, nie pozwala odzyskać utraconych kończyn – powiedziała Irutt.
~*~
[Rosita]
Kilka miesięcy temu dowiedzieliśmy się o kryształach w naszych ciałach, nie chciałam pamiętać chwili kiedy Ivette to zrobiła, więc zdecydowałam by nadal we mnie był, Pedro postąpił inaczej, zgodził się żeby Irutt pozbyła się jego kryształu. Obiecał nie mówić mi o tym co sobie przypomniał. Keira została z Kometą, widzieliśmy ją codziennie, mijaliśmy nieraz w stadzie, za każdym razem traktowała nas jak obcych i denerwowała się gdy chcieliśmy nawiązać kontakt.
– Nigdy mi nie wybaczy… – Patrzyłam jak córka stoi z boku i słucha na trenujące walkę konie.
– Może adoptowalibyśmy źrebaka? – zaproponował Pedro: – Dalibyśmy mu nowy dom, a ono szanse na zostanie rodzicami raz jeszcze, ale tym razem lepiej.
– Wolałabym by Keira tego nie doświadczała, myślałaby że kochamy je bardziej. Przechodziłam to już z Ivette…
– Nie będzie tak samo jak z wami, może wreszcie by z nami normalnie rozmawiała?
– A jak nie zaakceptowałaby swojego rodzeństwa?
– Keira, chcesz spróbować? – Linnir podeszła do niej.
– Nic nie widzę.
– Ale znasz dobrze dom, masz wyostrzony słuch i inne zmysły. Kometa mówiła że świetnie sobie radzisz.
– Chcesz trenować ze mną? Przecież ty nie znosisz źrebaków.
– Nie jesteś już takim małym źrebakiem, poza tym to nie tak że ich nie znoszę, nie lubię po prostu się nimi zajmować. Chciałabyś nauczyć się walczyć, prawda? Przychodzisz tu codziennie.
– Bardzo.
– Chodź.
Zabrała ją kawałek dalej od walczących. Keira zaatakowała pierwsza, Linnir uniknęła każdego z jej ciosów, ale zachęcała ją by próbowała dalej. Jej sierść połyskiwała kryształkami szronu i często dodatkowo dekoncentrowała przeciwnika, ale Keirze to nie przeszkadzało.
– Szkoda – skomentował Pedro.
– Co?
– Nie widzisz że próbuje ją zniechęcić?
– Nie czuję by próbowała.
– Powinna dać jej jakieś fory, inaczej niczego jej nie nauczy. – Pedro po chwili podszedł do nich, gdy Keira zatrzymała się na chwilę, łapiąc powietrze.
– Linnir, może Kei spróbowałaby ze mną?
– Nie, z nim nie – zaprotestowała od razu Keira.
– Szkoda, byłem ciekaw kto z nas by wygrał.
Keira kopnęła tylnymi kopytami blisko niego, udało mu się w porę cofnąć. Odpierał kolejne jej ataki, dając jej się przewrócić.
– Zdolna jesteś – pochwalił ją.
– Dałeś mi wygrać, jak zawsze wszystko psujesz. – Pobiegła do stada.
Pedro podniósł się z ziemi: – Miałaś rację, wychowywanie źrebiąt jest trudne jak nie wiem co, wszystko schrzaniłem. – Spojrzał na Linnir.
– To moja wina… – Podeszłam do nich.
– Myślę że w takich warunkach nikt nie dałby rady – stwierdziła Linnir: – I jeszcze z tak trudnymi źrebakami.
– Szkoda że twoja mama nie mogła nam pomagać, miała jakiekolwiek doświadczenie, nie to co my – powiedział do mnie Pedro.
Pokiwałam głową, ze ściśniętym z żalu żołądkiem.
– Wciąż próbuje dotrzeć do byłych kontrolowanych – powiedziała Linnir.
– Od miesięcy nic się z nimi nie polepszyło, są cały czas w tym samym stanie. Będzie trzeba się z tym pogodzić – Pedro westchnął.
– Jeszcze się nie poddaje. Tylko ostatnio z trudem znajduje dla nich czas.
~*~
Przyniosłam z Pedro mamie parę kwiatów, popatrzyła na nie z obojętnością. Dopiero jak Pedro wsunął je jej do pyska zaczęła je jeść.
– Wszystko już zakwita… – powiedziałam do niej, ściskało mnie w gardle i głos mi się załamywał: – Mamo… – Może Pedro ma rację? Powinnam była już się przyzwyczaić.
– Nieskończenie powtarzający się cykl, przeżyje każdego – odpowiedziała, patrząc gdzieś w dal niewidzącym wzrokiem.
– Ivette niedługo urodzi… – urwałam, spuszczając głowę.
– Ros zastanawia się czy chciałabyś je zobaczyć, pani – dokończył za mnie Pedro.
– Nie. Ivette jest obcą.
– Pewnie miesza jej się to z tym co wmówiła stadu Kometa – szepnął Pedro.
– Pamiętasz jak… Jak byłyśmy na plaży? – Popłynęły mi łzy: – Chciałabym żebyś poszła znów tam ze mną.
– Miejsce nie ma znaczenia – stwierdziła: – Nic, tylko czas.
– Chodźmy i już. – Pedro złapał ją za grzywę, poszła tam gdzie chciał. Mama nie stawiała żadnych oporów i pozwalała innym na wszystko, jakby kryształ nadal na nią wpływał. Ruszyłam u jej boku.
– Skoro Linnir nie ma teraz czasu, może my byśmy po prostu przy nich byli? Może nie potrafią wrócić, ale nadal tam są?
– Jak tego chcesz, to nie mam nic przeciwko.
~*~
Ivette leżała na zboczu góry, krzyżując przednie nogi, wspięłam się do niej, kładąc niedaleko. Nawet na mnie nie spojrzała, tylko prychnęła, kładąc uszy. Minęło kilka chwil zanim się odezwałam.
– Mamie się nie poprawia, ale…
– Po co tu przyszłaś?
– Chciałam odwiedzić cię już dawno. Będę za tobą tęsknić.
– Na pewno.
– Zawsze chciałam byśmy się przyjaźniły, bawiły razem, wspierały, jak prawdziwe siostry. Próbowałam…
– Tak, wiem.
– Nie mogę uwierzyć że umierasz… – Uroniłam łzy: – Wszystko się zmieniło.
– Pamiętasz jak Feniks próbowała nas pogodzić?
– Pamiętam.
Nagle zaczęłyśmy o niej rozmawiać, wspominać dobre chwilę. Opowiedziała mi nawet jak Feniks uczyła ją latać, pomijając to co z tego wynikło i jak razem spędzały czas na nauce przywództwa. Nie pamiętam byśmy tak kiedykolwiek rozmawiały, tym bardziej wzięło mnie na płacz.
– Możesz zdrabniać moje imię, jeśli chcesz.
Teraz już w ogóle załkałam.
– Jak bardzo… jest źle?
– Daj już spokój. Nie chcę już słuchać o tym krysztale.
Przez chwilę milczałam, próbując się uspokoić.
– Ostatnio… Razem z Pedro spędzamy czas z mamą i z innymi ofiarami kryształów, myślę że chciałaby też pobyć trochę z tobą.
– Wystarczy jej Kometa i ty.
– Wcale nie wystarczy.
– Niby się za mną stęskniłaś, a przychodzisz mi truć o tym czymś?! Nasza matka umarła w chwili gdy Meike użyła na niej kryształu!
Kometa i Irutt w postaci jaskółki do nas leciały. Obie wylądowały pospiesznie przy mnie.
– Tylko rozmawiamy – powiedziała do Komety Ivette: – Sama tu przyszła.
– Chcę naprawić nasze relacje – przyznałam: – Ostatnio poważnie je zaniedbałam…
– Ale Rosita, to nie twoja wina, naprawdę… Ja chyba też nie byłam dużo lepsza… – Kometa obejrzała się na mnie, uśmiechając się nerwowo: – Wybacz, powinnam bardziej cię wspierać.
– Zajęłaś się Keirą, choć nie musiałaś, to wiele dla mnie znaczy i dla Pedro też.
Irutt zmieniła się w Beerha, badając jego rogiem brzuch Ivette. Patrzyłam na to wraz z Kometą.
– Kryształ zmienił kierunek – oznajmiła z zaskoczeniem Irutt: – Sprawdziłam kilka razy. Źrebię nie będzie musiało rodzić się za wcześnie. – Popatrzyła na nas, uśmiechając się. Kometa się rozpromieniła, ja uśmiechnęłam się na siłę, czułam ulgę, ale nie potrafiłam się z tego cieszyć. Ciągle jeszcze przeżywałam śmierć Erin i myślałam o tym że Ivette wkrótce też…
– Naprawdę? – zapytała radośnie Kometa: – Słyszałaś, Ivette? – Znalazła się przy niej, zbliżając do niej głowę.
– Nie, ogłuchłam.
– Nie cieszysz się?
– Co teraz będzie mi obrastał? Płuca?
– Zawrócił do jelit – powiedziała Irutt.
– Wspaniale, zwołaj wszystkich, powinniśmy zacząć świętować.
– Ivette, mała będzie mogła urodzić się zdrowa! – Kometa siliła się na pogodny ton: – Naprawdę się z tego nie cieszysz? Przecież…
– Idę się położyć, oby ból nie przeszkodził mi tym razem. – Dźwignęła się z ziemi, dopiero teraz mogłam zobaczyć jej brzuch, niemal cały w niebieskim krysztale. Irutt oparła ogon na moim grzbiecie, a Kometa weszła za Ivette do groty.
– Dziękuje – Popatrzyłam na Irutt, spojrzała w moje oczy: – Że po tym wszystkim jej pomagasz.
– Pomagam jej źrebięciu.
– Ale mimo wszystko.
~*~
[Ivette]
Wylądowałam w śniegu na zewnątrz jaskini, krzycząc przy tym wniebogłosy, ból był tak silny że nawet instynkt, który kazał mi być cicho nie zadziałał. Miałam już rozpostarte skrzydła, podczas upadku uderzyły ciężko o ziemię. Chciałam udać się w bardziej ustronne miejsce, z dala od wszystkich. Urodzić tego źrebaka z jakąkolwiek godnością i na własnych zasadach.
– Lepiej jak urodzisz w środku, pani – Ajiri złapała mnie za grzywę, odpechnęłam ją od siebie skrzydłem, niemal strąciłam ze zbocza.
– Zostaw mnie!
– Ivette! – Kometa znalazła się przy mnie, na domiar złego sprowadziła tu jeszcze Irutt.
– Odejdź stąd! – krzyknęłam.
– Nie chce wejść do środka – poskarżyła się Ajiri.
– Zostawcie mnie w spokoju! – wykrzyknęłam wściekle, ciężko oddychając. Kometa i Ajiri zabrały mnie do groty na siłę.
– Niech stąd wyjdzie – wycedziłam, widząc jak Irutt idzie w krok w krok za nami. Przycisnęłam uszy do szyi.
– Będę na zewnątrz – zawróciła.
– Ivette, połóż się tutaj. – Kometa pokierowała mnie już na kupę siana. Nie dały mi nawet wybrać własnego miejsca.
– Nie! Puścicie mnie! Wyjdźcie stąd! – Wyszarpałam się im, zataczając się aż do ściany.
– Musimy tu być, Ivette! Przecież wiesz…
Próbowałam przeć, ale ono było zbyt wielkie, myślałam że za chwilę umrę z bólu. Przeszyłam spojrzeniem Ajiri. Mogłaby chociaż odwrócić wzrok. Jeszcze zajrzała pod mój ogon. Kometa ją zasłoniła, miałam właśnie ją ugryźć.
– Kometa, trzymaj ją! Źrebię utknęło!
Kometa mnie przytrzymywała, a Ajiri wyciągała powoli źrebaka, krzyczałam z bólu, szamocząc się, przebrałam tylnymi nogami.
– Ivette kopniesz je, uważaj. – Kometa złapała mnie za jedną z nich.
– Już, już tu jest, pani.
Spojrzałam na źrebaka, Ajiri właśnie miała je zacząć myć, kiedy zamachnęłam się na nią skrzydłem, Kometa zatrzymała je swoim.
– Ivette….
– Nie dotykaj go! Ono jest moje! Oddaj mi je!
– Spokojnie, pani. – Ajiri położyła delikatnie przy mnie źrebię. Położyłam uszy, zasłaniając je głową i posyłając Ajiri wrogie spojrzenie. Wycofała się. Sama umyłam małą następczyni, karą i skrzydlatą jak ja. Cała się trzęsła i jej ruchy były niepewne i drżące.
– Co jej zrobiłaś?! – krzyknęłam.
– To normalne, pani, jej mięśnie dopiero co się przygotowują do wysiłku. Nie widziałaś nigdy tak małego źrebaka, prawda?
Biała, dopiero wyrastająca grzywa córki przypominała mi o Feniks, a jej odmiana na głowie, biały pas od chrap aż po czoło miała przerwę w kształcie kryształu. Patrzyła na mnie zielonymi oczami, jej dolne, czarne powieki zlewały się z dwoma drobnymi czarnymi ciapkami, nadając jej spojrzeniu przygnębiający wyraz. Spróbowałam je zmyć, ale nie schodziły.
– Pani, to część jej umaszczenia.
Mała polizała mnie po szyi, jakby też próbowała mnie myć.
– Och, jest taka urocza… – skomentowała Kometa, klaczka obejrzała się na nią z wystawionym językiem. Prychnęłam z irytacji.
– Prawda? – dodała Ajiri.
– Bądź poważna. – Trąciłam córkę. Schowała język, spoglądając mi w oczy.
– Ivette, ona jest malutka i…
– Następczyni nie będzie się zachowywała w ten sposób.
– Nie bądź dla niej okrutna.
– Okrutna? Nie chcę by wyglądała jak idiotka. – Dźwignęłam się na przednie nogi, od razu czując jak przechodzi przez moje ciało fala bólu, rzuciłam spojrzenie na wyjście.
– Ivette, pomóc ci wstać? – Kometa zatrzymała się obok mnie.
Wstałam na siłę, tłumiąc krzyk, rozkładając nieco skrzydła by nie stracić równowagi.
– Teraz ty – zwróciłam się do córki. Zarżała w odpowiedzi, machnęła skrzydłami, na krótką chwilę znalazła się na nogach, wywracając się na mnie. Sapnęłam z bólu. Odsunęłam małą od swojej klatki piersiowej. Chybotała się na nogach, co chwilę wymachując skrzydłami. Podtrzymałam ją głową, oparła swój łepek o mój nos.
– Z tobą było tak samo, pani, też utknęłaś przez swoje skrzydła, wtedy był ze mną jeszcze Zen, oboje baliśmy się że przywódczyni tego nie przeżyje.
– Ty… Ty cały czas wiedziałaś? – Kometa spojrzała na nią.
– Oczywiście, byłam przy porodzie Ivette.
– A… Przy moim?
– Niestety nie.
– Trzymaj równowagę. – Odsunęłam się, a mała zrobiła niezdarne kroki, ku mnie, ciągle wymachując skrzydłami: – Celeste. Twoja druga mama. – Obróciłam małą w stronę Komety.
– Ciocia, jestem jej ciocią.
– Nie ważne, pokaż jej co potrafisz – zwróciłam się do córki.
Obejrzała się na mnie, a potem równie chętnie podążyła ku Komecie. Ta cofała się przed nią. Przy wyjściu wzbiła się gwałtownie do lotu, źrebię obserwowało ruch jej skrzydeł.
– Co ty wyprawiasz? – niemal krzyknęłam.
– To… Moje zmysły trochę szaleją i…
Mała wzniosła się na krótką chwilę, lądując, a właściwie opadając i po paru chybotliwych krokach upadła przy ścianie.
– Widziałaś to? – Podeszłam do córki, teraz już zapominając o całym tym porodzie i bólu.
– Chyba… Tak myślę, właściwie… – Kometa wylądowała.
– Poleciała. – Popatrzyłam w oczy córki z dumą: – Jest prawdziwą następczynią. Jak ja.
Mała zarżała, znów machając skrzydłami i znów podrywając się do lotu, wywróciła się lądując przy mnie, podsunęłam skrzydło, by opadła na nie.
– Dopiero się urodziła, pani, to szaleństwo – wtrąciła Ajiri, kiedy już rozpostarłam własne skrzydła: – Jest za mała żeby latać. Jej skrzydła nie są jeszcze gotowe do takiego wysiłku, pani.
– Ach tak?
– Każdy pegaz ci to powie.
– Niby ile czasu potrzebuje?
– Chociaż kilka tygodni.
Celeste machnęła znowu skrzydłami, nie pozwoliłam jej się unieść, potknęła się o własne nogi, prawie upadła. Zarżała pytająco, a przynajmniej tak mi się wydawało.
– Muszę… Coś zjeść, zaraz wrócę – Kometa odleciała. Celeste utknęła spojrzeniem na moich oczach, jakby na coś czekając. Zarżała.
– O co jej chodzi? – spytałam.
– Może jest głodna, zwykle źrebięta same, instynktownie szukają mleka, ale nie widze u niej takiego odruchu. – powiedziała Ajiri.
Mała zarżała znowu bardziej rozpaczliwie.
– A może coś ją boli?
– Mówiłaś że nic jej nie jest!
– Mogę sprawdzić – dobiegł z zewnątrz głos Irutt, a już chciałam sobie wmówić że jej tam nie ma.
– Nie waż się tu nawet wejść! – krzyknęłam, przysunęłam córkę do swoich wymion, powąchała je, po chwili rżąc takim tonem jak gdyby miała płakać.
Irutt weszła do środka.
– Co ci mówiłam?!
– Chodzi o dobro małej, zbadam ją magią Beerha.
– Już pomieszałaś jej coś w głowie przez tą swoją magię! – Przycisnęłam do siebie córkę: – Nie dostaniesz jej!
Mierzyłyśmy się wzrokiem, powoli puściłam Celeste z powrotem do wymion. Irutt przypatrywała się jej, jak je trąca i zlizuje z nich mleko.
– Celeste, spróbuj tak. – Irutt udała przed nią że ssie. Celeste wtuliła we mnie głowę, obserwując ją.
– Przeginasz – ostrzegłam, gdy sięgnęła do źrebaka ogonem. Przycisnęłam uszy do szyi.
– Wsuń jej pysk w wymie.
– Pierwszy raz spotykam się by źrebak nie wiedział jak jeść – powiedziała Ajiri. Nie spuszczałam wzroku z Irutt, po chwili namysłu robiąc co chciała, tylko po to by mała zaczęła w końcu normalnie ssać. Gdy się napiła Ajiri i Irutt odetchnęły z ulgą.
– Wyjdźcie stąd – kazałam.
– Może to przez kryształ? – zapytała Ajiri Irutt.
– Powiedziałam żebyście wyszły! – wrzasnęłam.
– Nie zostawię cię samą z małą – Irutt zakręciła ogon.
– To moja córka i mam do tego prawo!
– Przez te twoje wrzaski nabawi się lęków.
– Sama zaraz nabawisz się leków jak stąd nie wyjdziesz!
– Chodźmy na zewnątrz. – Ajiri już ruszyła, Irutt wolno ruszyła za nią, oglądając się na mnie, zasłoniłam Celeste skrzydłem. Nie zabierze jej, po moim trupie.
– Nic ci nie jest, po prostu nie masz tych wszystkich prymitywnych instynktów, jesteś lepsza od byle źrebaka – szepnęłam do córki, nadal jadła. Spojrzała na mnie.
– Pani, wybacz, ja tylko jeszcze na chwilę. – Ajiri weszła znów do środka: – Muszę ci jeszcze powiedzieć że mała będzie musiała jeść wiele razy, nawet w nocy.
– Nie jestem głupia, wiem to. – I niech tylko spróbuje mi wygarnąć że nie wiedziałam innych rzeczy.
– Jeszcze jedna sprawa, twoje mleko może być zbyt jałowe, pani… Rozmawiałam już z siostrzenicą i…
– Serafina nie będzie jej karmiła – wycedziłam przez zaciśnięte już zęby.
– Jak będzie źle jadła to nie urośnie zdrowa i silna.
Pióra Celeste połaskotały mnie w pęcinę, właśnie się położyła przy mojej tylnej nodzę. Drżała.
– Myślałam że już przestała się trząść.
– Zimno jej, lepiej ją okryj skrzydłem, pani. A może przeniosłybyście się na równinę? W górach nadal jest śnieg, ale tam jest już ciepło. I Serafina urodziła już synka.
– Co mnie obchodzi Serafina?
~*~
– Spodoba jej się – wmawiała mi Kometa: – Wydaje się taka smutna…
Celeste szła grzecznie przy mnie z powagą na pysku jak prawdziwa następczyni. Z taką miną przywodziła mi na myśl matkę.
– To przez te ciapki pod oczami – powiedziałam. Zbliżałyśmy się coraz bardziej do stada, ani przez chwilę za nim nie tęskniłam.
– I zmęczona…
– Ajiri twierdzi że jest niedożywiona, zmiennokształtna ją popiera, albo i sama ją do tego przekonała, chcą odebrać mi córkę.
– Przestań, Irutt martwi się o nią.
– Jeśli ktoś ma się nią zajmować to ty, zaopiekujesz się Celeste po mojej śmierci.
– Tak… Tak, ale na razie nie umierasz, prawda? Muszę ci o czymś powiedzieć… – zrobiła krótką pauzę: – Linnir przewodzi stadem, wybrałam ją, zgodziła się by Celeste była następczynią i w każdej chwili może zwrócić mi stado – wyrzuciła z siebie tak szybko że zajęło mi chwilę by w pełni zrozumieć jej słowa: – Od czasu do czasu jej pomagam, nie…
– Już się nie tłumacz.
– Nie jesteś zła?
– Nie mam siły się złościć… Muszę się położyć. – Przysunęłam do niej Celeste.
– Mama – powiedziała mała.
– Nie, mama, ciocia – poprawiła ją Kometa.
– Ona mówiła o mnie.
– Mama. – Celeste odwróciła się do mnie, przytulając się.
– Czy ona… Chce zostać z tobą?
– To takie dziwne? Jak byłam mała też chciałam być ciągle z mamą, przybłęda tak samo.
– Masz na myśli Rosite? Dlaczego ją tak nazywasz? Znaczy wiem dlaczego, ale… Naprawdę?
– Chodźmy spać – powiedziałam do Celeste, skinęła mi głową.
– Ale miała zjeść…
– Zje później. – Najlepiej wcale nie dawałabym jej do Serafiny, jakby nikt inny akurat nie mógł mieć mleka, a może moje wcale nie było takie złe jak mówią.
– Ivette, przecież to potrwa tylko chwilę, zaraz odprowadzę ją z powrotem… Chyba że chciałaby się pobawić, to… Bądź razie na pewno wróci. Nie musisz się martwić.
– Idź, Celeste.
Mała patrzyła na mnie.
– Idź – powtórzyłam, dopiero wtedy ruszyła do Komety, patrząc za mną.
[Kometa]
Szła obok mnie, taka smutna, przez cały czas, może to faktycznie te… Ciapki? Dlaczego miałaby być smutna? A może gdy się porządnie naje to się rozweseli.
– Poznasz kolegę. – Uśmiechnęłam się.
– Mama…
– Albo załatwimy to szybko. – Uszy na moment mi opadły, ale potem je postawiłam, starając się wykrzesać z siebie trochę radości.
– Ciociu, to ono? – Keira podbiegła do nas, łapiąc w chrapy zapach Celeste. Pochyliła głowę. Celeste patrzyła na nią z onieśmieleniem.
– To twoja kuzynka, Keira, choć wszyscy mówią jej Kei, Kei to Celeste.
– Cześć – powiedziała do niej Keira.
– Możesz jej dotknąć, prawda Celeste?
Mała patrzyła chwilę na mnie.
– Mama?
– Kei nie jest twoją mamą, a ja jestem ciocią, pamiętasz? Chyba nie rozumie jeszcze zbyt wielu słów… Tak myślę.
Keira trąciła ją pyskiem. Gdy przesunęła po jej grzbiecie, a potem szyi, Celeste schowała głowę pod skrzydłami.
– To następczyni? – Przyszła Serafina razem z małym.
– Tak.
– Jestem, Pasco, a ty? – Mały od razu do niej podbiegł.
– Ma na imię Celeste… – odpowiedziałam.
– Wiesz że mama będzie cię karmić? Ma najlepsze mleko na świecie!
– Mama?
– Ciągle to powtarza, nie wiem czy tęskni za Ivette, rozstały się kilka chwil temu, czy… Umie tylko to jedno słowo?
– Urodziła się wczoraj, tak? Ma jeszcze czas – stwierdziła Serafina.
– To nie mama. – O, Celeste powiedziała coś więcej.
– To mama! – krzyknął mały.
– Tak synku, ale ja jestem twoją mamą, a Celeste ma swoją.
– Dwie mamy?
Na pysku Serafiny pojawił się mały grymas: – Nie, Pasco, nikt nie ma dwóch mam, to nienaturalne.
– Wiesz, chyba nie o to mu chodziło. Raczej że jest wiele, wiele, wiele mam i każdy ma swoją, znaczy… Jeśli ma szczęście.
– Naprawdę? – zapytał mały.
– Tak, ja też mam swoją.
– Ale ty jesteś duża!
– Ty też tak urośniesz, synku, poznasz wkrótce moich rodziców, to twoi dziadkowie, moja mama i mój tata – powiedziała Serafina.
– Tata?
– Byłabym mamą, ale…– Popatrzyłam na Celeste: – Ivette za mocno mnie zraniła i… Chyba nie potrafię już z nią być.
– Nie mów takich rzeczy przy moim synu. Już nie obchodzi mnie jak żyjecie, ale nie zatruwaj mu umysłu swoimi chorymi poglądami – Serafina uniosła nieco ton.
– Powiedz to Linnir, jest razem z Irutt, to nie jest chorę.
– Bycie z siostrą jednak jest.
– Ona nie jest… Zresztą nie jesteśmy razem… Może Ivette tego jeszcze nie wie, bo ja…
– Nie uważam jednak by to było coś normalnego w dalszym ciągu, klacze nigdy nie będą miały źrebiąt.
– A czy pary muszą je mieć? I… Właściwie to chyba by mogły… Wiesz, Irutt może zmienić się w kogo zechce. Czyli nie masz racji.
Celeste zarżała nagle z przerażenia uciekając pod moje skrzydło. Pasco prawie się przewrócił, umknęła prosto spod jego kopyt.
– Czemu Celeste nie chce się bawić? – zapytał.
– Może coś ją boli? – zastanawiała się Serafina.
– Boli cię coś, Celeste? – Odchyliłam lekko skrzydło.
Pokręciła głową.
– Chcesz pobawić się ze mną? – zaproponowała Keira synowi Serafiny. Mały ochoczo pokiwał głową i po chwili bawili się w udawane zapasy.
– Tylko uważaj, Keira, jest o wiele delikatniejszy od ciebie – Serafina patrzyła na to z niepokojem. Celeste obserwowała ich zaciekawiona.
– Chodź, mała, napijesz się mleka – zachęciła ją Serafina.
– Mama? – Celeste spojrzała na mnie.
– Jak zjesz to tak, wrócimy do mamy – obiecałam.
Poszła od razu do Serafiny. Uff… Zgadywanie o co jej chodzi jest trudne.
– Kometa, widziałaś to – Serafina uniosła skrzydło małej, Celeste popatrzyła na nią wystraszona, z pyszczkiem od jej mleka.
Niebieski kryształ, na końcach jej skrzy… Obu skrzydeł.
– Nie… Nie możliwe… Dopiero się urodziła.
~*~
– Ale ona umrze, Ivette!
– Nie, nie będę tego znów przeżywać!
– Wolisz żeby…? – Obejrzałam się, bo Celeste gdzieś zniknęła. Leżała z tyłu, pod własnymi skrzydłami, które… Straci i to bardzo niedługo: – Naprawdę musimy. Jeśli się pospieszymy to straci tylko mały fragment skrzydeł.
– I tak stanie się nielotem!
– Na pewno przyzwyczai się bardziej niż… Feniks… Łatwiej. A może będzie mogła latać?
– Irutt ją badała?
– Tak… Nie wie właściwie dlaczego tak się stało, ale...
Ivette odwróciła się do nas tyłem. Celeste po chwili położyła się przy jej grzbiece.
– Pomarańczowe kryształy. – Ivette uniosła głowę.
– Co z nimi?
– Głupio pytasz, zmienimy ją w czystej krwi pegaza.
– Ale skąd weźmiesz taki kryształ? I jak go rozpoznać? Chyba nie chcesz testować je na kimś? I nie możesz, bo ja teraz…
– Wiedziałam, wolisz by była kaleką. Jesteś hipokrytką, twoje kalectwo minęło dzięki przemianie.
– Nie chciałam tego! Nadal nie chcę! Nie wiesz jak wciąż to przeżywam! Każdego dnia… Nocy… Mam chwilę gdy jestem bliska skoku w przepaść, ale wtedy… Myślę o rodzinie i… Cierpieniu jakie bym im zdała i tobie… Wolałabym być sobą… Dlaczego znowu to robisz…?
– Nie ważne już!
~*~
– Nie będę latać? – pytała Celeste, znów prowadziłam ją do Serafiny.
– Może… Może nie będzie tak źle, to tylko… Mogę… Nie będziemy latać razem. – Zrzuciłam z siebie żółty kryształ, omal nie zjechał mi z szyi też ten pomarańczowy, zatrzymałam go pyskiem. Unosząc szybko głowę by znów opadł na moją klatkę piersiową. Celeste cofnęła się o krok, mrugając.
– Urodziłam się koniem. To normalne, posiadanie ich było dla mnie… To znaczy dzięki kryształowi je mam, miałam, ale działa tylko na tych co nie mieli wcześniej skrzydeł i mają coś wspólnego z pegazami, w sensie ich przodkowie nimi byli.
– Mama tego nie chce.
– Jestem pewna że o wiele bardziej nie chce cię stracić. I ja też nie… Poznałaś już ciocię i wujka?
– Ty jesteś ciocia.
– Nie, znaczy tak, ja też, miałam na myśli drugą ciocie. To rodzice Keiry.
– Będzie bolało? – Obejrzała się na swoje skrzydła.
– Wiesz, nie sądzę, na pewno nie.
– A mama będzie obok?
– Ona… – Jaka jest szansa że Ivette jednak będzie wtedy przy Celeste? Przy mnie by była, na pewno, więc dlaczego nie przy niej? Chociaż… Wczoraj jakby ją ignorowała. Ale po porodzie… Przecież akceptowała mnie jak miałam problem z nogami, może nie będzie przy Celeste, ale jej nie odtrąci, prawda?
– Nie chce?
– Jeszcze z nią porozmawiam o tym, ja na pewno przy tobie będę.
Zniżyła głowę: – A mama nie?
– Zobaczymy…
– Cześć! – Pasco przybiegł do Celeste, stanęła trochę krzywo, odchylona od niego: – Pobawimy się?
Celeste spojrzała na mnie.
– Będzie fajnie – obiecała.
– Gonisz! – Mały trącił ją w bok i uciekł, zatrzymując się kawałek dalej: – Złap mnie! Pobawmy się!
– Mama zostanie? – spytała Celeste.
– W sensie?
– Ze mną, jak nie będę latać.
– Tak, oczywiście że tak, nie odtrąciłaby ciebie, bo bardzo cię chciała, naprawdę bardzo.
– Ale całą.
– Ivette jej nie chce? – Serafina już do nas dotarła.
– Oczywiście że chce! Dlaczego miałaby nagle nie chcieć?
– Lepiej jej nie okłamuj.
– Nie okłamuje jej!
– A mi się wydaje że tak naprawdę nie wiesz co ona zrobi. Zresztą w każdej chwili może umrzeć.
– Nie słuchaj jej, Celeste. – Chciałam przesunąć ją do siebie skrzydłem, zapomniałam że je tak jakby ściągnęłam, więc zrobiłam to głową.
– Nie wie o tym? Powinnaś ją przygotować.
– Przestań!
– A najlepiej znaleźć dla niej nowych rodziców, ty sama jesteś czasami jak źrebak.
– Nieprawda…! Już nie.
– Dziwie się że do ciebie trafiła Keira, zresztą to widać.
– Dlaczego znów jesteś wredna?
– Nie chcę być wredna, tylko ci uświadomić że nie nadajesz sie na matke. – Jakoś tak dziwnie poruszyła głową. Ach! Ona wskazywała na mój pomarańczowy kryształ, ile osób o tym już wie? Jak Serafina wie to chyba wszyscy: – To po pierwsze, a po drugie byłaś, a może jesteś znowu z własną siostrą, do tego jesteś oszustką.
– Pomogłam ci.
– Jestem za to wdzięczna, dlatego ci o tym mówię.
– Wdzięczność chyba nie polega na obrażaniu kogoś komu jest się wdzięcznym?
– Nikomu nic nie powiedziałam, o twojej tajemnicy. Zależy ci na dobru małej, prawda? Słyszałam że ma być następczynią nie może być wychowywana przez byle kogo.
– Uważasz że jestem byle kim?
– Wiesz o czym mówię, pani.
– Pani… Wolę byś tak do mnie nie mówiła, bo wcale mnie nie szanujesz!
– Przykro mi że uznajesz to za brak szacunku.
– Dosłownie mnie obraziłaś!
– Mamo! – przerwał nam Pasco: – Chciałbym się pobawić.
– Za chwilę poszukamy Kei, synku. Może będzie z nią lepiej jak pobędzie w normalnym towarzystwie.
– A co jest z nią nie tak? – spytałam.
– Ostatnio widziałam jak rozmawia sama ze sobą, jak stoi w bezruchu i tylko nasłuchuje.
Nadal widzi Erin?
– A co w tym dziwnego, tak właściwie?
– Oprócz tego słyszałam jak mówiła wprost że jej rodzice powinni zginąć. Nie poradziłaś sobie z nią, jak Ivette umrze, myślisz że z tym sobie poradzisz i Celeste?
– Ja… Tak… Rodzina mnie wesprze, albo choćby Irutt.
– Nie chcę nic mówić, ale jej bym nie zaufała w tej kwestii.
– Już zajmuje się Celeste, poradze sobie, także nakarm ją, bo się spieszymy. – Jak dobrze że poprosiłam Linnir i że się zgodziła by przewodzić stadem, bo Serafina… Niby jest szczera, ale coraz mniej, a właściwie wcale jej nie ufałam. A może jest na mnie zła, bo nie uczyniłam jej zastępczynią tak jak chciała?
~*~
– Mama umiera? Co to znaczy? – pytała Celeste. Co ja mam jej na to odpowiedzieć? Za chwilę nie będzie mogła latać i ma jeszcze cierpieć z jeszcze innego powodu?
– To złe?
Gdyby chociaż moja mama mogła mi podpowiedzieć.
– Czy mama zniknie? Nie chcę żeby zniknęła.
Domyśliła się.
– Nie… Będzie musiała chwilę odpocząć i wtedy jej nie będzie, ale potem wróci, ale na razie nigdzie się nie wybiera.
– Dlaczego odejdzie? Przeze mnie?
– Nie, to raczej… Ten kryształ. Będzie potrzebować nowego ciała… – urwałam, naprawdę jestem oszustką: – Przepraszam. – Popłynęły mi łzy, nie dobrze.
– Dlaczego płaczesz? Czy mamę boli? Dlaczego mama już nie wstaje?
– Wstaje… – Wtedy kiedy musi wstawała, a raczej ją prowadzili żeby…
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz…
– Tu jesteście – Irutt wyszła zza drzew: – Nie możemy tyle zwlekać.
– Musimy teraz?
– Spójrz gdzie jest już kryształ. – Złapała ogonem za skrzydło małej, Celeste wyglądała jakby miała się za chwilę popłakać. Teraz już na pewno nie poleci i to chyba moja wina.
– Czy ja nadaję się na… Do opieki nad źrebakami? Zawiodłam, prawda?
– I tak nie mogłaby latać, chodźcie. – Zaprowadziła nas na leśną polanę, Linnir i Ajiri tam na nas czekały.
– Każdy rodzic popełnia błędy – Irutt na chwilę oparła ogon na moim boku.
– Połóż się tutaj, Celeste. – Ajiri zabrała małą na środek. Irutt podeszła do niej, po drodzę zmieniając sie w Beerha. Celeste obserwowała ich uważnie.
– Co się stało? – Linnir stanęła obok mnie.
– A nic… Nic nowego.
Irutt jako Beerh położyła się przy małej: – Pozbędziemy się tylko tej części skrzydeł, której musimy. Sprawię że będziesz spała, nic nie poczujesz, a gdy się obudzisz też nie będzie bolało, tylko będą nieco mniejsze.
– Co to znaczy nie żyć? To to samo co umrzeć?
Bałam się że mała o to zapyta.
– Serafina powiedziała przy niej o Ivette – wtrąciłam.
– Tak. Celeste, każdy z nas ma w sobie dusze i kiedy umieramy nasza dusza wychodzi z ciała i wędruje dalej, spotykając się z tymi którzy też odeszli, ale najpierw musimy tu przeżyć swoje życie, każdy z nas ma tu jakieś przeznaczenie i gdy twoja mama odejdzie ty musisz zostać by je spełnić, będzie cię obserwować z góry, tak jak wszyscy twoi przodkowie.
– Odziedziczysz po niej to stado – dodała Linnir: – Gdy podrośniesz będziesz uczyć się na przywódczyni, musisz zostać by wszystkimi się opiekować. Potrzebują cię.
– Gotowa? – zapytała Irutt Celeste.
Celeste spojrzała na mnie.
– Już, jestem. – Położyłam się przy niej.
– A mama?
– To potrwa tylko chwilę – obiecała Irutt.
~*~
[Linnir]
Kometa zabrała jeszcze śpiącą Celeste, Irutt wyniosła oba odcięte już części skrzydeł porastające kryształem. Ajiri obawiała się je dotknąć. Teraz zostałyśmy na chwilę same.
– Cóż, pani, nie byłam tu potrzebna. – Trzymała głowę nisko, ulegle, unikając patrzenia mi w oczy, nie było tak wtedy gdy wymieniałyśmy się doświadczeniami dotyczącymi leczenia koni, jeszcze zanim zaczęłam przewodzić.
– Jestem Linnir i chcę byś tak się do mnie zwracała – powiedziałam szorstko, zmęczona zwracaniem uwagi wszystkim dookoła.
– Wybacz…
– Odpuśćmy sobie formalność, Ajiri. Naprawdę.
– Nie wypada tak, to brak szacunku. – Wreszcie spojrzała na mnie.
– Traktowanie mnie tak jak nie chce jest brakiem szacunku. Nie jestem od nikogo lepsza tylko dlatego że wam przewodzę, w dodatku tymczasowo. – Zniżyłam głowę, na jej wysokość, dostrzegając w jej brązowych oczach zmieszanie. Obie uniosłyśmy w końcu normalnie głowy.
– Kompletnie się z tym nie zgadzam, jesteś lepsza od większości. Gdy byliśmy pod władzą Meike większość bardzo szybko zaczęła postępować według jej zasad, gnębili słabszych, przestali szanować mnie, choć nigdy przedtem tak nie było, musiałam schudnąć by być coś warta. Wątpię byś ty, pani… Linnir, jej posłuchała, choć wtedy by cię zniewoliła kryształem… Matko, Ivette zrobiła dokładnie to samo.
– Nie wracajmy do tego, to już przeszłość.
– Zastanawiam się kogo wybierzesz na zastępcę, wypadałoby go jednak mieć. Czy nadal Kometa jest zastępczynią?
– Tak.
– Przydałaby się ktoś drugi, Kometa zbyt żadko ci pomaga.
– Nie potrzebuje pomocy.
– Jak będziesz źle wypoczywać to będziesz coraz słabsza, pa… Linnir.
– Zgaduje że proponujesz by Serafina wróciła na to stanowisko?
– Prawdę mówiąc, tak. – Spuściła na moment wzrok, jakby wstydząc się swojej prośby: – Dobrze sobie radziła, nawet gdy przewodziła nam Ivette czy Meike.
– Nie znam jej i nie podoba mi się to co o niej słyszałam.
– Chyba nie wybierzesz Irutt? To byłaby katastrofa, wszyscy się jej boją i nikt nie chce mieć z nią do czynienia. Podobnie jak z Ivette. Ivette oczywiście jest zdecydowanie gorsza, ale magia Irutt sprawia…
– Rozumiem co chcesz powiedzieć, ale nie bardzo mam ochotę tego słuchać. Wiem jaka jest Irutt i jak bardzo się zmieniła i że nie wszyscy muszą jej wybaczyć, choć większości nic nie zrobiła.
– Masz rację, uratowała nas, ale wiesz jak to jest…
Usłyszałyśmy obie jej kroki, Ajiri pokłoniła głowę, położyłam uszy, uniosła głowę zmieszana.
– Wybacz, jeśli pozwolisz…
– Nie musisz pytać mnie o zgodę jeśli chcesz już iść, po prostu idź.
– Dobrze, to idę – Weszła pospiesznie do lasu, a Irutt znalazła się obok mnie, obejmując ogonem i wtulając we mnie głowę. Musnęłam ją w policzek.
– Po śmierci Ivette, Celeste będzie mogła zdecydować czy chce przewodzić czy nie. Dam jej wybór. Teraz potrzebuje celu, żeby kompletnie się nie załamała – powiedziałam. Patrzyłyśmy sobie w oczy, obie całkowicie poważne.
– Kto wtedy będzie przewodził? – spytała.
– Naprawdę musimy jej to narzucać? – Cofnęłam uszy.
– Obserwowałam wiele razy to stado i nikt stąd się za bardzo nie nadaje, a ona jest mała i może odziedziczyła coś po babci. Zresztą to nie jest nasza sprawa.
– Skoro już się zgodziłam to nie zostawię ich tak. – Popatrzyłam na drzewa, za którymi kryła się równina, a na nim stado, na korony drzew, wracając spojrzeniem do Irutt.
– Wśród jednorożców nie ma przywódcy – Wtuliła we mnie głowę, oparłam swoją o jej szyje: – Wszystko omawialiśmy wspólnie, mnie też czasami pytali o zdanie mimo że byłam jeszcze źrebakiem… Wątpię by sprawdziłoby się to tutaj, ale chciałabym zamieszkać z tobą tam gdzie każdy jest dla każdego rodziną. Daleko stąd.
– Nie widywałabyś wtedy Rosity.
– Może udałoby się ją namówić i Pedro by wyruszyli z nami?
– Wolę zostać tutaj, gdzie mnie potrzebują, nie chciałabym żyć gdzieś szczęśliwie wiedząc że są na świecie osoby które cierpią.
– Moglibyśmy podróżować i nieść innym pomoc, całą grupą. Po prostu źle się tu czuje po tym co zrobiła nam Ivette.
– Ja nie mam czasu o tym myśleć i czuje się właściwie jak w domu, nawet po tym co zrobiła Ivette, może ciebie też zaczną postrzegać lepiej, w końcu jesteśmy razem i robisz nie mniej dobrego niż ja.
– Nie chodzi o stado, to miejsce przypomina mi co tu przeszliśmy.
– Myślę że innym też, ale te ziemie są urodzajne, a inne mogą już takie nie być. Z czasem będzie lepiej. Muszę teraz wracać już do stada.
– Pójdę z tobą.
Ruszyłyśmy więc razem. Chciałabym znaleźć chwilę byśmy mogły porobić coś nie związanego ze stadem, naprawdę potrzebowałam zastępcy, który będzie mógł się bardziej zaangażować niż Kometa.
– Pójdziemy najpierw do Pedro – postanowiłam.
– Pedro?
– Byłby świetnym zastępcą, ale jeszcze nie wiem czy się zgodzi.
[Ivette]
Celeste położyła się przy mnie, zacisnęłam zęby nie mając zamiaru otwierać oczu.
– Wróciłyśmy, Ivette. – Kometa też położyła się obok: – Wszystko się udało…
– Dajcie mi spać.
– Celeste bardzo się przejmowała, nie chciałabyś może jej uspokoić?
– Chcę spać – uniosłam głos: – Weź ją.
– Ivette! Jak możesz? Nie wiesz nawet ile ci zostało, proszę cię, nie odtrącaj jej!
– Mama… – dodała łamiącym głosem Celeste.
Dźwignęłam się z ziemi, ignorując zszokowane spojrzenie Komety, zawsze będzie reagować w ten sposób, na widok mojego brzucha? Celeste wyglądała jakby miała płakać, ale jej oczy nawet się nie zaszkliły, tylko je mrużyła. Skrzydła u jej boków były teraz tak szpetnie.
– Przynajmniej naucz się dobrze walczyć, najlepiej od Linnir, w końcu to ją musisz w przyszłości pokonać.
– Ale Linnir zgodziła się oddać jej stado – zauważyła Kometa.
– I tak musi być silna by je utrzymać. Silniejsza od niej. – Zmierzyłam córkę wzrokiem: – Dlaczego nie bawisz się z innymi źrebakami?
– Chcę być z tobą – odpowiedziała Celeste.
– Powinnaś pokazać im kto tu rządzi.
– Wątpię by wtedy ją polubili – wtrąciła Kometa.
– To nie ważne, masz być sprawna, a leżeniem tego nie osiągniesz! Nie będziesz całymi dniami leżała przy mnie, rozumiesz?
Celeste pokiwała głową. Wstała już.
– Ciociu, ja mogę się z nią pobawić – wtrąciła Keira, nawet nie zdawałam sobie sprawy że tu jest. I nie obchodziło mnie to.
Celeste podeszła do moich wymion, zakryłam je skrzydłem.
– Chcesz by znów coś ci porosło kryształem?!
Mała cofnęła się, patrząc na mnie wystraszona.
– Chodź na razie, przekaże ci to co powinnaś wiedzieć. – Ruszyłam obok drzew, kulejąc, zacisnęłam zęby z bólu, teraz nawet o oddech było ciężko. Celeste szła u mojego boku.
– Nie chciałaś spać? – Kometa podążyła za nami.
– Już i tak mnie rozbudziłyście.
– Pomóc ci iść?
– Nie! – krzyknęłam, cofnęła głowę, krzywiąc się nieco: – Zostaw nas same.
~*~
Celeste krzyczała i śmiała się, Keira ją łaskotała, obok mnie. To był jej pierwszy, jednocześnie wymuszony śmiech. Wierciła się, ciągle mnie szturchając przy tym. Zostałam z nimi dwiema sama, leżąc znów na ziemi i znosząc w milczeniu ból.
– Bawcie się dalej, do cholery! – krzyknęłam, wytrzymałam już i tak długo. Celeste schowała się za skrzydłami, a Keira uniosła głowę.
– Idź z nią – wycedziłam do córki, zbliżając do niej głowę.
Wtuliła się we mnie.
– Idź się bawić. – Odepchnęłam ja skrzydłem, przesuwając po trawie.
– Chodź, Cel, teraz twoja kolej. – Keira odszukała jej grzywy, ciągnąc ją tak by wstała, odeszły na kilka kroków. Keira położyła się przed nią na grzbiecie.
– Mama odejdzie…
– Połaskocz mnie! – zachęcała ją Keira.
– Nie chcę by odchodziła.
– Mi umarła siostra i żyję, mam się całkiem dobrze, ty też będziesz. – Keira obróciła się na brzuch. Położyłam głowę, zasypiając tyłem do nich. Z łzami w oczach. Zawsze myślałam że w takich chwilach Kometa będzie przy mnie, ale nie wiem na co liczyłam. Już się mną nie przejmowała.
~*~
– Ivette! Nie ma jej!
Otworzyłam oczy, Kometa biegła w tą i z powrotem, trzepnęłam głową, przez chwilę obraz mi się zamazywał.
– Nie mogę jej wytropić! – Co chwilę zbliżała chrapy do ziemi i unosiła głowę, podnosząc wargę.
Wstałam, rozkładając skrzydła.
– Celeste zniknęła?! – Uniosłam je wysoko.
– Nie wiem! Keira chyba ją zabrała, bo jej też nie ma, a… – Zajrzała w krzaki i za drzewa.
– Wiedziałam by jej nie zatrzymywać! – Tupnęłam: – Ale ty się uparłaś…
– Przecież to była twoja kolej! – Obejrzała się gwałtownie na mnie.
– Mam bóle jakbyś nie wiedziała, myślisz że mam siłę zajmować się źrebakami?!
– Nie chciałaś by ktokolwiek z tobą został! A ja cię posłuchałam… – Ruszyła w moją stronę.
– Zabije ją. – Chciałam się wznieść, ale jak machnęłam skrzydłami zabolało tak mocno że wyrwał mi się krzyk i poleciały aż łzy, znalazłam się w objęciach Komety, upadłyśmy obie.
– Poszukam jej, inni mi pomogą… – powiedziała już w spokojniejszym tonie, strzygąc nerwowo uszami.
– Niech inni jej szukają, zostań przy mnie, ja umieram. – Oparłam głowę o jej szyję i klatkę piersiową.
– Ivette.
– Błagam cię, wybacz mi, ten ostatni raz i zostań ze mną.
– Jeszcze… Jeszcze nie umierasz. Irutt mówiła że to może potrwać nawet miesiącami, pamiętasz?
Objęłam ją skrzydłami, popłakałam się z bólu, nie tylko tego fizycznego.
– Muszę chociaż kogoś powiadomić… Za chwilę wrócę. – Odsuwała się na ile mogła.
– Idź… – Puściłam ją.
– Za chwilę wrócę, obiecuję – dodała, spiesząc się do stada. Zatrzęsłam się, gdy próbowało rozerwać mi żołądek.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz