poniedziałek, 19 czerwca 2023

Następca cz.3

Nowa wersja – 10.09.25r.


[Irutt]


Kryształ szczęśliwie ominął źrebaka, uszkodził ją blisko niego, torując sobie drogę przez jej tkanki, jednocześnie zastępując inne i sprawiając że stawały się powoli coraz mniej sprawne. Zabrałam, jeszcze przez chwilę świecący, róg Beerha. Ivette rzuciła mi wrogie spojrzenie.

– Co robisz? – wycedziła. Nadal czuła ból, bo wcale jej nie pomogłam.

– Oddaj mi kryształ Linnir. – Wyciągnęłam do niej ogon.

– Jak to źrebię umrze…

– Chciałaś zabić nas obie! Twoje groźby nie mają teraz sensu! Oddawaj kryształ. – Machnęłam ogonem tuż przed jej pyskiem, wykrzywionym w gniewie.

Linnir ruszyła na mnie, zanim zdążyłam się przemienić, złapała mnie za róg, uderzyła mną o ścianę, przyciskając do niej. Wydałam z siebie jęk, dociskała boleśnie mój pysk do ściany, uderzając kopytem raz po raz mój ogon. Ivette musiała kazać jej go złamać.

– Nadal będziesz się opierać?! Czy zrobisz wreszcie co ci każe?! 

Linnir puściła nagle, pozwalając opaść mi na ziemię. Cofała się z przerażeniem w oczach.

– To Ivette, nie ty, kontroluje cię. – Bolały mnie zęby i mój głos to zdradzał. Złapałam Linnir za przednią nogę ogonem.

– Zrób co ci każe – powiedziała Ivette.

– Źrebięciu nic nie jest, kryształ zaszkodził jedynie tobie… – Popłynęły mi łzy.

– Irutt… – Linnir zbliżyła do mnie pysk i zaraz cofnęła się o krok.

– Nie potrafię ci pomóc, nie ma nikogo kto mógłby. – Podniosłam się, sama przytulając się do Linnir, bała się mnie dotknąć: – Mogłabyś przynajmniej w swoich ostatnich chwilach przestać krzywdzić wszystkich dookoła.

Miałam nadzieję że nie zorientowała się że tak naprawdę nie sprzeciwiłam się kryształowi, tylko jej polecenie nie mogło zostać spełnione, gdy źrebakowi nic nie zagrażało. Nie wiem czy miałabym w sobie dość siły by zrobić to drugi raz.

– I ty to mówisz? – parsknęła Ivette.

– Nie zrobiła nic złego od kilku miesięcy, a ty? – odezwała się Linnir. Jej ton głosu sugerował odpowiedź.

– Nie przegnij sobie.

– W ten sposób nie zaznasz spokoju.

– I dobrze! Nikt go nie zazna! Nic wam nie zrobiłam, chciałam jedynie gwarancji że nic nie zrobicie mnie i Komecie! Dałam wam swobodę, ale najwyraźniej nie potraficie tego docenić!

– Więc dlaczego kazałaś by czuła do mnie niechęć? – zapytałam.

– Nic takiego jej nie kazałam! 

– Kryształ musiał sprawić że czułam jej emocje… – zauważyła Linnir: – Tak jak przelewała je na innych kontrolowanych.

– Zejdzie mi z oczu. Obie – kazała Ivette. Wyszłyśmy na zewnątrz, prószył śnieg i zerwał się lodowaty wiatr, Linnir mnie przed nim osłoniła.

– Przepraszam… – Patrzyła na mnie z rozpaczą w oczach.

– To Ivette powinna przeprosić, to nie byłaś ty. – Oparłam o nią głowę: – Zmusiła cię, mnie i wiele innych osób by połknęły zielony kryształ… – powiedziałam już z trudem, czując na skórze pierwsze promienie słońca: – Ka… Kazała mi… 


~*~


[Kometa]


Ziewnęłam, otwierając oczy i trochę, tak odrobinę bojąc się co zastanę. Odetchnęłam z ulgą, Keira przetrwała noc w całości. Wciąż spała, wtulona we mnie. Ale gdzie jest Ivette? Hm…? Jej ślady zasypał śnieg i powietrze było strasznie zimne i… Trudniejsze do łapania zapachów.

– Kometa – Atlas właśnie zastał mnie z wysoko uniesioną głową i wargą.

– Chodzi o Ivette? Właśnie próbuje…

– To sprawa do ciebie – przerwał mi.

Podniosłam się, otrzepując się z śniegu i… By trochę się rozluźnić. To dziwne że Ivette nie ma, chyba nic jej się nie stało? Albo źrebakowi? 

Prawie bym zapomniała o Keirze, już byliśmy w połowie drogi do stada. Pobiegłam szybko z powrotem.

– Kei! – Trąciłam ją skrzydłem, były tak nie do końca moje, więc najłatwiej nimi ją dotykać. Otworzyła oczy. Skrzywiłam się, trochę się jej jakby zapadły. Pewnie z głodu: – Musimy coś załatwić, to znaczy ja muszę, ale przecież nie zostawię cię samą, także, chodź szybko. – Popchnęłam ją lekko głową, pomagając jej wstać, to nie był dobry pomysł mieć przy niej tak blisko chrapy, ale całkiem dobrze to już znosiłam, mój zapach zmieszał się z jej i było łatwiej. Poszłyśmy po moich i Atlasa śladach.

– Boli mnie brzuch.

– Jestem pewna że to przez to że nic nie jesz.

– Czyli wkrótce dołączę do Erin?

– Wiesz, to potrwa tygodnie… Przynajmniej tygodnie. Nie nie, w ogóle to nie potrwa. Nie pozwolimy ci głodować, Kei! 

– Aż tyle? 

– Pani – Serafina właśnie wyszła nam na przeciwko kłaniając się mi. 

– Serafina?! – wykrzyknęłam zdziwiona: – Przecież… Wyrzucili cię?

– Bez przerwy myślałam o stadzie, o tym co tu osiągnęłam i cóż, wróciłam. Przyjęłabyś mnie z powrotem?

– Ja? Kiedy ja nie przewodzę tylko…

– Nie oszukujmy się, Ivette cię słucha.

– No nie do końca… 

– Chociaż wstaw się za mną, proszę. Chcę być znów zastępczynią i by mój źrebak odziedziczył po mnie to stanowisko.

– Och, myślisz całkiem podobnie do Ivette…

– Też jest w ciąży?

– Wspominała tylko… 

– A co robi z tobą ta mała?

– Umieram – odpowiedziała Keira.

Szturchnęłam ją.

– Zaraz, czy ty spodziewasz się źrebaka?

– Tak, to już właściwy czas, szkoda tylko że nie znalazłam sobie nikogo kto byłby gotowy na stały związek i przede wszystkim dla mnie odpowiedni. Theo nie żyje, a tylko on mi się podobał, szkoda że wolał uganiać się za Ivette… 

– Właśnie, muszę jej poszukać, to powiem jej o tobie, zobaczę co da się zrobić! – Ruszyłam szybko. A Keira za mną, jest naprawdę dobra w odnajdywaniu się, bez wzroku, zupełnie jakby widziała. 

– Dziękuje, pani – zawołała Serafina.

– Lepiej mów mi po imieniu! – odkrzyknęłam. 


~*~


[Irutt]


Miałam mnóstwo pomysłów jak się zabić i mnóstwo powodów. W jednej chwili przypominało mi się w szczegółach co zrobiłam i to jak umierali moi bliscy, wtulałam się w Linnir, już powoli się poddając.

– Irutt… – Odsunęła się, zleciałam z nóg, złapała mnie: – Jesteś cała rozpalona.

Położyła mnie na ziemi, otulając sobą. Nie miałam siły wydobyć z siebie słowa. Ivette przeszła obok nas, starając się nie kuleć, zatrzymała się kawałek dalej. Linnir przycisnęła uszy do szyi, patrząc na nią.

– A jej co? – rzuciła w naszą stronę.

– Jedyne co wiem to to że to twoja wina.

– Chcę spokoju.

– Tylko Irutt może zniszczyć kryształ gdyby dotarł do źrebaka.

– Mam jeszcze Cosmo. A ty jak chcesz możesz się zabrać razem z nią.

– Cosmo nie posiada żadnej leczniczej magii, nie zna się na tym.

Nagle wszystko przeszło, byłam już tak zmęczona że zasnęłam.


~*~


– Odchodzimy – powiedziała Linnir: – Ostatnie dni pozwoliły mi zrozumieć że to nie jest nasze miejsce.

Co? 

Ocknęłam się wśród Pedro, Rosity, Komety, a nawet Keiry. Przy boku Linnir.

– Będziemy za wami tęsknić – Pedro i Rosita przytulili Linnir, a potem Rosita pożegnała się ze mną, obejmując mnie jak najlepszą przyjaciółkę. Oparłam ogon na jej grzbiecie, odwzajemniając uścisk. W następnej chwili przekraczałyśmy granice, a potem zapadła ciemność. Ziemia lekko zadrżała pod przesuwaną skałą i do środka padła cienka struga światła, przez powstałą szczelinę ktoś kopnął w moją stronę pojemnik z wodą i kępę suchej trawy, zasuwając skałę. Kiedy się poruszyłam zdałam sobie sprawę że jestem przykuta długimi łańcuchami do ściany. 

– Linnir?

Odpowiedziało tylko echo. Ziąb przeszywał mnie aż do skóry. 

– Linnir! – krzyknęłam. Ivette mnie potrzebuje, przynajmniej do narodzin źrebięcia. Potrzebuje też jej by mnie szantażować, więc nie zabiła jej. Zwinęłam się w kłębek, otaczając ogonem, brzęcząc przy tym łańcuchami. 

Nie zabiła jej.


~*~


Zobaczyłam Linnir razem z Ivette, tuż przed sobą, kiedy już straciłam nadzieje. Głaz został odsunięty aż do końca, a na zewnątrz jasno świecił księżyc.

– Linnir… – Wstałam, opadając słaba na ścianę.

– Już tak się nie ekscytuj – Ivette podpierała się o nią: – Całkowicie ją kontroluje. Myślisz że zrobisz mi tym na złość? – Kopnęła jedną z wielu garści siana. Jadłam niewiele, większość czasu po prostu leżąc. Osunęłam się z powrotem na ziemię.

– Żałosne. – Ivette podeszła do mnie już o własnych siłach: – Wyglądasz gorzej ode mnie, a to ja umieram.

Dotknęłam pyskiem łopatki Linnir, tam gdzie sięgnęłam, odepchnęła mnie od siebie. Jakby ktoś przebił mi serce. Zdjęła mi obręcz z rogu. Śledziłam wzrokiem jej przygasłe i skrajnie obojętne spojrzenie.

– Zmień się w Beerha i mnie zbadaj – kazała Ivette, kryształ we mnie zadziałał i musiałam wykonać polecenie. Linnir złapała mnie za grzywkę, przygotowana na każdy mój bunt. 

Niebieski kryształ rósł nieprzerwanie we wnętrzu Ivette, niedługo miał dotrzeć do jedynej drogi na zewnątrz dla źrebaka.

– Małej nic nie jest – wydusiłam: – Ale musi urodzić się przed czasem, zanim kryształ odetnie jej drogę. 

– Nie kłam.

– Możesz mi nie wierzyć, ale albo wywołasz poród przed czasem, albo umrzecie obie.

Zamilkła. 

Oparłam głowę na własnym ogonie, płacząc. Nie mogłam znieść widoku Linnir w tym stanie, tutaj bez przerwy myślałam o niej i o swoich zmarłych bliskich.

– Próbujesz doprowadzić mnie do szału?! – wrzasnęła Ivette.

Kazała jej mnie szarpnąć, rzucić na ziemię. 

– To wszystko twoja wina! 

– Meike i tak zrobiłaby co chciała! A ty i tak stałabyś się zła! – Spojrzałam na nią z nienawiścią: – Życzę ci by Kometa i to źrebię się od ciebie odwrócili.

– Jak śmiesz?! 

– Oby chociaż ono przejrzało na oczy.

– Najwyraźniej ci tu za dobrze.

– Mam nadzieje że koszmary nie dają ci spać.

– Zamknij się!

Linnir przez nią obiła mi głowę o ziemię, wbijając mi kilka zębów.

– Już zapomniałaś jak to jest? – zapytałam, nie unosząc głowy, po wargach płynęła mi krew.

– Niedługo sobie umrzesz tak jak powinnaś na początku, za to co zrobiłaś mojej matce.

– Karyme była chora, nie wiedziała co robi, nigdy nie zabiłaby twojej siostry umyślnie, w dodatku cię uratowała, twoją matkę, ale to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia, wystarczy że ktoś popełni błąd…

– A może porozmawiamy tak o tobie?! Kto zbuntował mnie przeciw przybłędzie, którą przecież tak uwielbiasz?

– Zmieniłam się.

– Jasne.

– Też możesz się zmienić. Kometa może wtedy ci wybaczy, bo i tak się wszystkiego dowie. Nie będę się mściła, chcę jedynie byś uwolniła Linnir, ona nic ci nie zrobiła. Po co to wszystko?

– Nie jestem głupia. Niech tylko nadarzy się okazja, a wy…

– Chcesz umierać bez Komety? – przerwałam jej: – Bez kogokolwiek?

– Doprowadz się do ładu, nie będę rodzić tak daleko – Wyszła, przesuwając skrzydłem po ścianie, na zewnątrz wsparła ją dwójka zaklętych, a dwójka innych zamknęła mnie tu z Linnir. 

– Irutt – Linnir ocknęła się dopiero gdy kroki Ivette ucichły. Od razu znalazła się przy mnie, zapłakałam w jej objęciach, wsuwając szyję pod jej pysk, a głowę wtulając w jej grzywę. Ivette zapomniała założyć mi na róg obręcz…

– Wybacz mi… – prosiła Linnir.

– To nie jest twoja wina i nigdy nie będzie. – Objęłam ją mocniej, czując na sobie jej łzy. Zamiatałam ogonem ziemię, zbierając na nim mnóstwo drobinek skalnych.

– Nie potrafię się jej przeciwstawić, jakbym zasypiała i budziła się już po fakcie.

– Przepraszam. – Odskoczyłam od niej, trafiając ją ogonem w oczy, syknęła z bólu. Zmieniłam się w Thais, posyłając głaz na pilnujących mnie kontrolowanych, zmiażdzył ich oboje, księżycowe światło znów wpadło do środka. Linnir skoczyła, zderzając się ze ścianą, próbowała mnie trafić na oślep. Trzepała głową, jej oczy łzawiły. Skrępowałam ją własnym łańcuchami, przewracając się z nią na ziemię, oparłam się przednimi racicami na jej boku, już w swojej postaci. Znów nie mogłam zobaczyć kryształu, przyłożyłam więc róg najpierw do siebie, niszcząc kryształ własną magią. Linnir rzucała się pode mną, następni kontrolowani już tu biegli. Przyłożyłam do niej róg, tym razem czując już wyraźnie kryształ i mogąc go zniszczyć. Oślepiłam wbiegających tu kontrolowanych magią Enni. Zmieniłam się w Thais uwalniając Linnir, a potem w Flavie by stopić łańcuchy na własnych nogach. Linnir ocierała głowę o przednie nogi, próbując pozbyć się pyłu, ale nie miałyśmy już czasu. 

– Musimy uciekać – Złapałam ją za grzywę podnosząc z ziemi i ciągnąc za sobą. 

– Kim jesteś?

– To ja, Irutt – powiedziałam głosem Flavi, wciąż będąc w jej postaci. 


~*~


– Musiałam… – Zatrzymałyśmy się przy rzece, obmyłam jej oczy, całe czerwone i bolące, nie była w stanie ich otworzyć.

– Nie ma o czym mówić. – Oparła nogę o moją.

– Jeśli straciłaś wzrok…

– Sama nie wahałabym się ani chwili, gdyby to miało cię uratować. Uwolniłaś nas i tylko to się liczy. – Wtuliła we mnie głowę, a ja oparłam swoją o jej. Musiałyśmy iść dalej, kontrolowani nas szukali, to pewne. Poprowadziłam ją obok lasu, zaczynało już świtać. Śnieg topniał, odsłaniając pierwsze wiosenne kiełki.

– Ivette popełniła mnóstwo błędów, jest osłabiona i coraz bardziej zdesperowana – powiedziałam: – A jej źrebię potrzebuje mojej pomocy. Gdyby nie ono chyba bym ją zabiła. – Zwinęłam ogon.

– Musimy pomóc reszcie, Irutt. Zaprowadzimy kontrolowanych w pułapkę, a gdy będą unieruchomieni pozbędziesz się ich kryształów.

– Wśród nich są ci co zabili moich bliskich… – Spojrzałam w jej oczy, mrugała coraz częściej, próbując je otworzyć.

– Chcesz dalej się mścić?

Przez chwilę się wahałam, kiedyś obiecałam sobie że zapłacą za to co zrobili, ale teraz chciałam jedynie by Linnir i reszta byli bezpieczni.

– Nie – odpowiedziałam: – Ale też nie chcę im pomagać. Poza tym Ivette ma rację że ją zabiją w najlepszym razie, zwłaszcza po tym co zrobiła, a wtedy mała też zginie.

–  A gdybyś porozmawiała z Kometą?

– Nie chcę więcej skrzywdzić żadnego źrebięcia, tak jak kiedyś Flavie… – urwałam, Linnir miała wypisane zaskoczenie na pysku, ale nie pytała o szczegóły, spuściłam wzrok: – Ivette już teraz jest w ogromnym stresie, a to szkodzi małej, a gdyby Kometa nagle wszystko odkryła to mała mogłaby tego nie przeżyć. Najlepiej jakbyśmy znalazły kryształy, mogłbyśmy wtedy kazać odejść zaklętym, zabronić im krzywdzenia kogokolwiek i używania mocy, to ostatnie w ramach kary za śmierć moich bliskich.

– Kometa nie musi ujawniać przed Ivette że cokolwiek wie, wątpię by chciała narazić źrebaka.

– Tylko na ile Ivette ją kocha, o ile można nazwać to miłością? Nie mamy całkowitej gwarancji że nie uczyniła ją jednej z kontrolowanych.

– Na razie musisz odpocząć i coś zjeść, będę…

– Obie musimy – przerwałam jej: – Już nawet wiem gdzie się zatrzymamy.


~*~


Zabrałam nas do pegazów, w postaci gryfa. Na miejscu zobaczyli oczy Linnir, przez cały czas trzymałam ją ogonem za jej ogon niczym, drugiego jednorożca, dopiero teraz decydując się złapać ją za tylną nogę.

– Kilka dni i powinno być dobrze – oznajmił pegaz.

– Będzie widzieć? – zapytałam.

– Nie popadajmy w paranoje, oczywiście że tak.

– Nie mamy aż tyle czasu. – Linnir mogła już trzymać oczy otwarte nieco dłużej, nadal jej łzawiły i domyślałam się że wciąż też piekły.

– Przestańcie marudzić i chodźcie coś zjeść – Pegaz wcisnął się pomiędzy nas, opierając o nas skrzydła i prowadząc tak do groty, gdzie czekały już dwa porcje jedzenia z wysuszonych roślin, zostawił tak nas. Słyszałam jak rozmawia z innym pegazem na zewnątrz o stanie nas obu. Zwłaszcza o moim.

– Jedzmy – szturchnęła mnie Linnir. 

Zjadłam niewiele, Linnir musiała już lepiej widzieć, bo od razu zauważyła.

– Irutt, co się dzieje?

– Nie chcę mi się jeść. – Zwinęłam się w kłębek. Położyła się przy mnie.

– Już po wszystkim, Irutt. Możemy stąd wyjść i zjeść na zewnątrz, nikt nas tu nie więzi.

– Od kiedy kazała mi się zabić… Nie mogę przestać myśleć o tym co zrobiłam… Dzisiaj też zabiłam…

– W obronie koniecznej, to co innego.

– Wiem, ale wcale to nie sprawia że jest łatwiej…

Przygarnęła mnie do siebie.

– Chciałabym by moja rodzina cię poznała… – Do oczu napłynęły mi łzy.

– Zaakceptowałaby nas razem?

Ciągle zapominałam o tym że ona nie jest jednorożcem.

– Tego nie wiem… Słyszałaś o tym co zrobiłam Flavii?

– Jeśli przyniesie ci to ulgę powiedz mi, ale jeśli sprawia zbyt wielki ból to nie musisz.

Opowiedziałam jej o wszystkim, chciałam by wiedziała, nawet jeśli miałaby się ode mnie odsunąć. Została, wspierając mnie przez całą tą historie.

– …dlatego bez względu na to jak bardzo jej może nawet nienawidzę, to chciałabym uratować małą. 


~*~


[Ivette]


Zaklęci rozpierzchli się po całym terenie, przeskakiwałam z jednej wizji do drugiej i nic. To koniec. Już właściwie wygrały. Irutt wszystko sobie uknuła, a ja dałam się nabrać.

– Skarbie, co tam robisz? – zawołała z dołu Kometa, stałam na zboczu góry: – Wszędzie cię szukałam.

Zacisnęłam zęby. Głupie skrzydła zaczęły mi drżeć, schowałam je bardziej za sobą.

– Coś ci dolega? – Kometa już rozłożyła własne skrzydła, a gdy się nie odezwałam wylądowała przy mnie.

– Może powinnam była cię posłuchać?

– Posłuchać…? A nie posłuchałaś? Zrobiłaś coś… Kryształy. Użyłaś kryształów?! Nie zrobiłabyś tego, prawda? – Odsunęła się: – Ivette, proszę, powiedz że tego nie zrobiłaś!

– Najwyraźniej jestem tchórzem… – przyznałam, odwracając do niej gwałtownie głowę, wyczerpana, wręcz wycieńczona bólem. Nie byłam w stanie normalnie jeść, ani spać, każda ze zwykłych podstawowych potrzeb była okupiona cierpieniem, dobrze że jeszcze oddychanie nie bolało. Z trudem powstrzymywałam łzy, ból nie mijał już nawet wtedy gdy nic nie jadłam i gdy się nie ruszałam.

– Dlatego Linnir i Irutt… One nie były sobą, wcale nie chciały odejść…

– Wszyscy mnie nienawidzą i ty pewnie też zaczniesz, ale powinnaś już teraz uciekać, Irutt uwolniła siebie i Lin, i niedługo przybędą tu z odwetem.

– Nie, nieprawda, najwyżej cię powstrzymają i ja… Ja stanę po ich stronie. Jak mogłaś to zrobić?! Czy wszystko co mi obiecasz jest kłamstwem?! – krzyczała już roniąc łzy, z położonymi po sobie uszami, poruszając przy tym niespokojnie głową i całym ciałem: – Ja…. Ja byłam z tobą szczera jak obiecałam… Może okłamałam cię kilka razy, ale teraz byłam szczera.

– I tak niedługo umrę, może nawet faktycznie nie doniosę tej ciąży tak jak twierdziła.

– Ale Ivette… Nie muszą cię zabijać, po prostu…

Odsłoniłam własny brzuch. Otworzyła szerzej oczy, wpatrując się w wyrastające z niego niebieskie, drobne kryształy.

– Połknęłam niebieski kryształ, wtedy jak więziła nas Meike, a teraz on powoli mnie zabija. Chciałam zabić Irutt, jak tylko zorientowała się że umieściłam we wszystkich zielone kryształy, dałam im pełną swobodę, to było tylko takie zabezpieczenie, w końcu wszyscy mnie nienawidzą… Ale potrzebowałam pomocy zmiennokształtnej… – powiedziałam jej jak to wszystko zawaliło się z nocy na dzień.

– Ty…

– Wiem co o mnie myślisz. Po prostu mam już dość, wszystko mnie boli, chcę tylko następcy… Chcę zostawić coś po sobie.

– Jak to w ogóle zrobiłaś? I komu? Mi też?

– Tobie nigdy.

– Wiesz że… Że to za dużo? Już jak zabiłaś Karyme… – Cofała się.

– Zostaw mnie, niech umrę sama, całe życie byłam sama, co za różnica?

– A Rosita? Jej.. Też to zrobiłaś?

– Tak.

– Dlaczego?! Ona nigdy ci nie zagrażała!

– Jedyne co jej kazałam to zapomnieć o tym co zrobiłam i tyle, ale teraz będę musiała ją wykorzystać, jak tylko mnie zaatakują.

– Nie! Nie możesz! Jak to zrobisz to ja…

– Nie stracę tego źrebaka!

– Nie zrobią mu nic! 

– Zabiorą je, a mnie zabiją! A na to nie pozwolę, ono jest moje! Wystarczy że ty chcesz mnie zostawić…

– Przecież… – Westchnęła z trudem, skrzydła jej opadły, zniżyła głowę: – Zostanę – Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez: – Ale oddasz mi stado i… kry-ształy – jej głos się łamał: – Wszystkie. Nie pozwolę im cokolwiek ci zrobić, ani źrebięciu, wiesz przecież i… Zostanie następcą jak chciałaś, tylko że ja będę o wszystkim decydować… Albo odejdę i nigdy mnie nie zobaczysz.

– Dobrze, stado jest twoje, a ja urodzę twojego następcę. – Ostatnio i tak stado było jedynie kolejnym ciężarem.

– Tak… Zróbmy tak… Tylko… Musisz dać mi trochę czasu, w sensie… Nie bardzo mogę teraz okazywać ci cokolwiek. Za mocno mnie zraniłaś. Ale będę, tak jak chcesz. Do końca.

– Chodź, pokażę ci gdzie mam kryształy. – Wzbiłam się do lotu, poleciała za mną: – Jesteś dla mnie najważniejsza, zrobiłam to wszystko by nikt ci nie zagroził.

– To nie do końca prawda, chciałaś władzy.

– Może i tak, ale to ciebie kocham najbardziej.


~*~


[Irutt]


Zatrzymałyśmy się w skupisku kryształów, jednym z lepiej zachowanych. Linnir rozglądała się wokół, wodospad, pnącza, bujna leśna roślinność i mech pod naszymi nogami przywodził mi na myśl dom.

– Nie wolno nam niczego tu jeść, ani pić, z szacunku dla przodków – powiedziałam.

– Każdy kryształ to fragment jednorożca? – zapytała.

– Kryształy wyrastają na naszych ciałach, gdy po śmierci z naszych rogów uwalnia się cała magia, nasze ciała nie rozkładają się tylko przekształcają w nie, więc możesz mieć rację. Ale to musi być spokojna śmierć, moi bliscy… – Zamilkłam, nie chcą ją tym już zadręczać.

– Widziałaś to już kiedyś?

– Jednorożce umierają w samotności.

– Może kryształy potrzebują kilku lat by się pojawić?

– Nie… – Złapałam delikatnie dwa niebieskie kryształy, unosząc wzrok do otworu w sklepieniu jaskini, gdzie kwieciste pnącza oplatały się wokół kamiennych rogów.

– Wiem że nie powinnam nawet próbować się do was zwracać, ale teraz chciałabym jedynie byście wybaczyli mi że naruszam wasze miejsce spoczynku i użyczyli nam tych kryształów. Potrzebujemy ich by ocalić wiele osób. – Po chwili bez odpowiedzi, oderwałam je.

– Więc jednorożce odwiedzają takie miejsca gdy tęsknią za bliskimi?

– Tak… Odwiedzali. Jestem ostatnia, ja i Szafir… – Ruszyłam w stronę drugiego wyjścia.

– Po wszystkim, gdybyś chciała, mogłabym odwiedzić razem z tobą twoich bliskich – zaproponowała Linnir.

Spojrzałam na nią, kiwając jej głową: – Opowiem ci trochę o nich… Gdy tam będziemy – dodałam łamliwym już głosem.


~*~


Zaklęci szli ku nam, rozmawiając ze sobą, w ogóle na nas nie skupieni, jakbyśmy mijali się przypadkiem. Byliśmy na otwartym terenie i nie mogłyśmy się schować.

– Jedna nie jest wcale lepsza od drugiej.

– Uwolniła nas, bracie.

– Wcale nie.

– Nie musimy być posłuszni tej skrzydlatej wiedźmie i możemy sami decydować o sobie. Czego jeszcze oczekiwałeś? Kometa jest prawdziwą krewną Mago. Posłuchałbym jej nawet gdyby nie użyła kryształów.

– Równie dobrze mogłeś tam zostać.

– Stójcie! – Jedna z zaklętych nas zauważyła: – Zmiennokształtna.

– Tylko przechodzimy – powiedziała do niej Linnir.

– Skończyłam się na was mścić – dodałam: – Jeśli nie zrobicie nic moim bliskim to możemy o sobie nawzajem zapomnieć. – Zwinęłam ogon.

– Zgoda – powiedziała zaklęta.

– Siostro, to błąd…

– Chcesz by zabiła nas wszystkich? Za każdym razem udaje jej się nam uciec i za każdym razem giną nasi kolejni bracia i siostry. 

– Będę jej pilnować – obiecała Linnir, nie musiała, ale może będą dzięki temu bardziej skłonni by odpuścić.

– Powinnaś trzymać się z dala od jednorożców – powiedział jeden z ogierów: – One chcą naszej śmierci.

– Nikt z moich bliskich nigdy nikogo by nie zabił – powiedziałam: – To wy zabiliście ich bez powodu.

– Niech każdy sam decyduje o swoim życiu – dodała Linnir. Minęłyśmy ich. Nie spuszczałam z nich oka dopóki nie byli już wystarczająco daleko. Przy granicy czekała na nas Kometa.

– Jesteście… – Podbiegła do nas, obejmując nas skrzydłami: – Ivette odpuściła… Posłuchała mnie. Nie zrobicie jej krzywdy, prawda? Wiem że zasłużyła, ale… – Odsunęła się już: – Taką mam umowę… Z zaklętych wolałabym, chociaż na razie nie pozbywać się kryształów i… Wiecie… Chciałam jedynie… 

– Uwolnić od nich tylko najbliższych? – zgadywałam.

– Tak… Wiem że zasłużyła na karę, właściwie to całe umieranie jest już jak kara, więc może to wystarczy?

– Wystarczy, Kometa – powiedziała Linnir.

– Ja… Wolałabym gdyby przewodził ktoś inny, to dla mnie za wiele… Może ty Linnir? Chociaż tymczasowo. Obiecałam że źrebak Ivette będzie następcą, ale… Może być twoim, albo już stałego przywódcy?

– Dlaczego prosisz o to mnie?

– Masz pewne cechy które wydaje mi się że powinien mieć właśnie przywódca, wiesz całe to opiekowanie się stadem i potrafisz być też dość uparta. Wolałabym nie musieć wybierać Serafiny… Nie za bardzo za nią przepadam po tym jak… Po prostu wolałabym ciebie, nawet Irutt, chociaż wątpię by ktokolwiek byłby z tego zadowolony, także… Tylko pozwolisz że zatrzymam kryształy, używam ich tylko po to by wszyscy nie rzucili się nagle na Ivette… Zrezygnuje z nich potem, we właściwym czasie, kiedy Ivette…

Była dość roztrzęsiona, widziałam też ślady łez na jej policzkach.

– Tak strasznie mi przykro… Bardzo schudłaś przez nią. – Spojrzała na mnie: – I nawet nie wiem czy chcę wiedzieć co wam zrobiła, a chyba muszę…

– Nie musisz, odpocznij, wszystkim się zajmę – obiecała Linnir.

– Pomogę jej – dodałam.

– Dziękuje… – odpowiedziała już z łzami w oczach.

– Jeśli chcesz chwilę porozmawiać… – zaproponowała Linnir.

– Masz teraz naprawdę, naprawdę mnóstwo obowiązków, a ja muszę i tak zająć się Keirą, więc… Chciałabym, ale później.

– Więc może Irutt ci pomoże, poradzę sobie ze stadem, masz na to siłę? – zwróciła się do mnie Linnir.

– Szczerze to nie powinnam was wykorzystywać… – przyznała Kometa.

– Jesteś siostrą Rosity, a ona chciałaby cię teraz wesprzeć, choć wątpie by była w stanie, więc chętnie zrobię to za nią i musimy jeszcze porozmawiać o źrebaku Ivette – dołączyłam do niej, w drodze do Keiry.

– Pomogę wam ze stadem, jak trochę się pozbieram, tylko nie chce przewodzić, to zbyt trudne – powiedziała.

Może w przyszłości zmieni zdanie? W końcu to stado jej matki.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz