Nowa wersja – 10.09.25r.
[Kometa]
– Nie! – Kei krzyknęła, ale naprawdę, naprawdę cicho i z okropną chrypką.
– Może lepiej nie krzycz na razie…
– Chcę zostać z tobą… – Wcisnęła pysk w mój bok: – Mama mnie zabije.
– Nigdy tego nie zrobi! Z Erin to był wypadek… Straszny, okropny wypadek…
Mała wybuchła płaczem, objęłam ją. Jej zapach jeszcze bardziej mnie teraz odurzał, zmarszczyłam chrapy, ale wcale nie było lepiej. Przecież jadłam. Muszę zjeść Erin by to przeszło? Wzdrygnęłam się cała, otrzepałam się, puszczając na chwilę siostrzenice.
– O którym nie powinnam ci wspominać. Przepraszam, strasznie się stresuje i… – Jej zapach tak strasznie mnie dekoncentrował. Rosita jej nie zabije, ale ja… Czy ja tego nie zrobię?
– To… – Zimą nie rosną przecież kwiaty.
– Erin mówi że mama zrobiła to specjalnie… Mama i tata jej nie chcieli…
– Ale Erin… Przecież nie może do ciebie mówić… Może? Ona tu jest? – Nic nie czułam, żadnej… Obecności, ale nigdy nie spotkałam ducha: – A twoja mama… Musisz zobaczyć… Znaczy, usłyszeć? Jak to przeżywa i wtedy dowiesz się że Erin kłamie.
– Mówiłam mamie by jej nie zostawiała… Chciała to zrobić, a… A… A teraz pła-płacze…
– Jestem pewna że nie, znam Rosite, a Ivette zna ją jeszcze lepiej i sporo mi o niej mówiła, jeszcze mama jak… Była sobą też sporo opowiadała, o niej i nie tylko... Rosita nigdy przenigdy nikogo nie zabiła.
– E-erin…
– To była kozica.
– Nie chcę do nich wracać! – Teraz sama wtuliła się we mnie.
– No dobrze… Możesz zostać jeszcze… Jakiś czas. Chyba. – Objęłam ją skrzydłem, trzymając pysk z daleka. Ivette znów będzie się złościć. Słyszałam kroki, wiele, wiele kroków, ale te jedne zmierzały ku nam, poczułam zapach Pedro. Po paru chwilach zatrzymał się tutaj.
– Kei…
– Nigdzie z tobą nie idę! – Keira wcisnęła się w mój bok: – Będę mieszkać z ciocią!
Pedro odetchnął: – Bałem się że jest z nią o wiele gorzej. To zostaje na razie z tobą?
– Wiesz… Uważa że Rosita… – szukałam chwilę łagodniejszych słów, potem wszystko mu powiedziałam to co mi Keira. Stwierdził że na razie najlepiej będzie jak mała zostanie. Ze mną.
~*~
[Pedro]
Rosita dużo mi płakała, nie spała i apetyt też raczej miała kiepski, ja nie lepiej, ale wspierałem ją razem z Irutt i Lin, ta druga podawała jej zioła po których była spokojniejsza i rozmawiała z nią nieraz długie godziny. Byłem pod wrażeniem że miała na to siłę. Nie wiem jakbym sam dał radę.
– Lin… – Rosita właśnie odwróciła głowę w jej stronę, wracała tu z dzisiejszą porcją ziół.
– Co się stało? – Położyła się przy niej, kładąc je na ziemi.
– Może porozmawiałabyś z Keirą?
– Nie znam się na źrebakach – odpowiedziała Lin.
– A jak jesteś w stanie jej pomóc? – spytałem: – Nie spróbujesz?
– Co z Kei? – Irutt podeszła do nas. Lin położyła uszy, obserwując ją z niezadowoloną miną, wczoraj gdy rozmawiała z Rositą wyprosiła ją. Twierdząc że lepiej by przy tej rozmowie nikt nie przeszkadzał, ale gdy ja chciałem pójść to powiedziała bym został.
– Nie chcę do nas wrócić, przez to co się stało – powiedziałem.
– Przez to co zrobiłam… – mruknęła Rosita.
– Mogę spróbować z nią porozmawiać – zaoferowała Irutt: – Skoro…
– Ja to zrobię, ty trzymaj się z dala od źrebiąt. – Lin stanęła przed nią, zmuszając ją by się cofnęła.
– Nagle chcesz zajmować się źrebakiem? Co Irutt ci takiego zrobiła? – zapytałem: – Myślałam że się dogadujecie.
– Ja też tak myślałam… – stwierdziła ponuro Irutt.
– Wybaczcie. – Lin nagle nas zostawiła, kierując się w stronę wielu małych jezior. Jej ton głosu mi się nie podobał.
Irutt spuściła głowę, westchnęła, odprowadzając ją wzrokiem: – Czym więcej o mnie słyszy tym coraz bardziej mnie nie znosi. Może nawet żałuje że to ja uratowałam jej życie.
– Jak dla mnie to dziwnie się zachowuje, wiedziała od początku co zrobiłaś, pamiętam jak chętnie przebywałyście ze sobą. A teraz nie wiem co ją ugryzło.
– Może robiła to tylko z wdzięczności?
– Jak dla mnie to zadawanie się z Ivette jej nie służy.
– Przejdziemy się gdzieś w trójkę? – Irutt oparła ogon na grzbiecie Rosity.
– Może w góry, trochę się powspinać? – zaproponowałem.
Ros pokiwała słabo głową, wstając powoli.
[Lin]
Pochyliłam się nad własnym odbiciem, roniąc łzy, czując się tak jakbym patrzyła na kogoś obcego. Bałam się co będzie dalej. Robiłam coś czego nie rozumiałam i nie chciałam, i nie wiedziałam nawet jak to sobie wytłumaczyć, za każdym razem dotyczyło to Irutt. Raniłam ją, jakbym miała w sobie jakieś zło, które koniecznie chce ją zniszczyć. Czułam niemal namacalny ból, a i tak to się działo.
– Ostatnio jest dość ciężko, co? – Ajiri zatrzymała się obok mnie: – Cieszę się że nie widziałam tego źrebaka.
Wiele razy oberwałam w głowę, jak walczyłam z gryfami, czy od tego może zmienić się osobowość? Czy wtedy nie byłabym taka dla wszystkich? Wiedziałam że z tym nie poradzę sobie sama, nie ważne jak się starałam, ale i tak z ogromnym trudem przyszło mi to pytanie:
– Znasz się na chorobach umysłu?
– Chodzi o Kei?
Kiedy nie odpowiedziałam dodała:
– Chciałabym wiedzieć jak to leczyć, ale nie mam pojęcia. Nigdy nie słyszałam by ktokolwiek widział duchy. Czy nie lepiej tak niż gdyby miała znów za nią wołać aż do omdlenia?
Jeszcze nie wiedziałam o czym mówi, dopiero miałam się dowiadywać jak radzi sobie Keira.
Przecież nie mogę się przyznać co mi jest, odsuną mnie od wszystkiego i nikomu nie będę mogła pomóc. Albo uznają mnie za niebezpieczną. A jak ten stan się pogorszy?
– Myślę że potrzebujesz odpoczynku, nie widziałam w ogóle byś spała. Od razu poprawi ci się nastrój i może wtedy wpadniesz na jakieś rozwiązanie – dodała Ajiri.
– Nie mogę…
– Rosita nie jest sama, najgorsze już za nami, pamiętaj że nie dawno ledwie wyszłaś z własnej choroby.
– Muszę jeszcze pójść do byłych kontrolowanych.
– Szkoda czasu, widać wyraźnie że ich stan się nie poprawi.
~*~
[Irutt]
Keira kręciła głową, gdy Kometa próbowała podać jej jedzenie. Szłam do nich.
– Kei, chyba nie chcesz by Ajiri znów karmiła cię na siłę, prawda?
– Zjem kiedy Erin wróci…
– Ale Erin… Nie była z tobą? Jeszcze rano…
– Kiedy wróci żywa. A wróci jak Rosita zginie. I Pedro.
– Jestem pewna że to tak nie działa, twoja siostra jest po prostu, bardzo, bardzo zła…. O to że zginęła… No i sama w sobie chyba też jest zła…
– Erin nigdy ich nie lubiła – powiedziałam: – Tylko dlatego że nie pozwalali wam narażać się na niebezpieczeństwa. Wasi rodzice was kochają.
– Rosita nie – zaprzeczyła Keira.
– Twoja mama bardzo cierpiała, nie wiesz jakby chciała móc się wami normalnie zajmować. – Przytuliłam małą do siebie, opierając o nią głowę. W oczach zebrały mi się łzy. Nie potrafiłam dobrze wychować Flavii, może miałam wtedy w sobie za dużo żalu, chciałam chociaż pomóc Keirze.
– Zabiła Erin.
– Próbowałam już nie raz jej wytłumaczyć… – przyznała Kometa.
– Popełniła błąd i wiem że nigdy sobie tego nie wybaczy i nie zrobiłaby tego gdyby wiedziała jak to się skończy. Erin przy każdej okazji narażała swoje i twoje życie, Kei, umarłaby i tak. Podczas pożaru, chociażby, Rosita wtedy prawie zginęła ratując ją.
Keira wyszarpała się mi, wstając na nogi.
– Nie mów źle o mojej siostrze! – Kopnęła mnie w bok.
– Kei… – Kometa cofnęła zdziwiona uszy.
– Wiesz że mam rację. Czy Erin kiedykolwiek troszczyła się o ciebie? Nie wróci jak wasi rodzice zginą, chce to na tobie wymusić.
– Nienawidzę was! – Przez chwilę szukała Komety, przywarła do niej bokiem, tyłem do mnie, płacząc.
– Irutt ma trochę racji… Tak myślę… – Kometa zastrzygła uszami. Przeniosła wzrok na zmierzającą w naszą stronę Lin, która zatrzymała się nade mną, patrząc na mnie tak jakbym kogoś conajmniej skrzywdziła.
– O co…? – zaczęła Kometa.
– Mówiłam byś nie zbliżała się do źrebiąt – pouczyła mnie.
Odwróciłam głowę, zamiast złości czując jedynie przygnębienie.
– Tylko z nią rozmawiała, pomaga mi – powiedziała Kometa, mierząc w jej oczy: – I będzie to robić nie ważne czy ci się to podoba czy nie.
Lin oparła o mnie głowę, spojrzałam na nią zdezorientowana, zamknęła oczy i oddychała nieco ciężej.
– Źle się czujesz? – spytałam.
Zawróciła własnymi śladami.
Kometa przechyliła głowę, patrząc za nią: – Aaa… Pewnie czuje coś do ciebie… Tylko… Nie potrafi tego wyrazić… Tak myślę.
– Jesteśmy innego gatunku. – Zwinęłam ogon: – Poza tym nie rani się kogoś kogo się kocha.
– Wiesz… Ivette często mnie rani… Ale… Może to tak jak było z nami, Lin nie akceptuje tego i próbuje cię od siebie odsunąć… I całej reszty, bo gdy cię widzi nie może sobie poradzić z tym uczuciem… W końcu obie jesteście klaczami…
– Konie mają z tym problem?
– I do tego obie innego gatunku… Choć przynajmniej macie pewność że nie ma najmniejszej, najdrobniejszej szansy że jesteście… Spokrewnione… – Spuściła wzrok, cofając uszy.
– Lin to nie Ivette, powiedziałaby mi wprost gdyby się we mnie zakochała.
– A jak nie zdaje sobie o tym sprawy?
Lin stała na brzegu, największego z jezior, krusząc jego cienką tafle lodu kopytem.
– Może zbadałabym cię magią Beerha? – Zaraz po tym pytaniu, ogarnął mnie niepokój, jakby po zdjęciu obręczy miało stać się coś złego. Przecież to nie ma sensu. Dlaczego miałabym obawiać się własnej magii?
– Powinnaś odejść.
– Odejść?
– Nim cię… Skrzywdzę…
– O czym ty mówisz?! – krzyknęłam. Może Kometa miała jednak rację?
– Okazujesz mi w ten dziwny sposób miłość?! Jestem jednorożcem… – Skoczyłam przed nią, ale widząc teraz z bliska jej zielone oczy, z których płynęły łzy, już nie byłam w stanie dokończyć swoich słów, powiedzieć – nigdy nie będziemy razem.
I ona wpatrywała się teraz w moje oczy.
– Przynajmniej kiedyś nim byłam… – dodałam ciszej: – Zanim zaczęłam się mścić… – Złapałam się za tylną nogę ogonem, odwracając od niej wzrok.
– Irutt, to nie ma nic wspólnego z miłością.
– Więc z czym? Co ci jest? – Wyciągnęłam do niej ogon.
Cofnęła się, kładąc uszy. Lód pękał pod moimi racicami, wskoczyłam z powrotem na brzeg.
– Chyba jednak nie potrafię dać ci szansy… – powiedziała: – Może nie widujmy się przez jakiś czas? Dopóki nie zrozumiem co mi jest.
– Na nienawiść mi to nie wygląda.
– Ani na miłość – dodała: – Dlaczego miałabym cię ranić?
– Kometa podsunęła mi ten pomysł – przyznałam: – Że nie potrafisz zaakceptować tego uczucia dlatego tak się zachowujesz.
– To nie to, Irutt, chciałabym żeby to było takie łatwe. Potrzebuje czasu. – Ruszyła w swoją stronę.
[Ivette]
– Lecę i jestem ci naprawdę wdzięczna że z nią tą chwilę posiedzisz – Kometa musnęła mnie w chrapy, zostawiając mi znów tego żałosnego źrebaka.
Kiera nasłuchiwała jej oddalający się trzepot skrzydeł.
– Kiedy zamierzasz wrócić do rodziców? – Przeszłam ją wzrokiem, pewnie i tak nie ma o tym pojęcia przez swoją ślepotę. Zwróciła w moją stronę uszy.
– Nigdy, ciociu.
– To pomęcz sobie Irutt, a nie mnie.
– Irutt ich lubi.
– A Kometa niby nie?
– Odejdę jak zginą, ciociu. Powinnaś ukarać Rositę za zabicie Erin.
– Nawiedzony źrebak. – Położyłam się. Jak tak dalej pójdzie będę musiała sama się jej pozbyć.
~*~
Zwinęłam się z bólu, przy śpiącej Komecie i Keirze, zaciskając zęby. Uniosłam głowę słysząc czyjeś kroki.
– W końcu – syknęłam, ale zamiast Ajiri zobaczyłam Lin: – Gdzie Ajiri?
– Śpi, i tak nie może ci pomóc.
– Bo ty mi pomożesz, kiedy ty w ogóle sypiasz? – Wstałam, dotknęła mi brzucha lodowatym pyskiem, aż się wzdrygnęłam.
– Dam ci coś rozkurczowego.
– Nie jadam ziół.
– Jest cały twardy, pani.
– Nie odkryłaś nic nowego, Ajiri powiedziała dokładnie to samo i też proponowała mi te wasze zioła.
– Jedna łodyga, nie pomoże ci, przyniesie najwyżej delikatną ulgę, ale jak zobaczysz że ci też nie zaszkodzi może się przekonasz by zjeść ich więcej?
– Niech ci będzie.
– To nie jest problem z źrebakiem.
– Więc z czym? Żołądkiem?
– Ból nasila się po jedzeniu?
– Już przy jedzeniu. Jak jem śmiesznie mało to jest znośny, jak nic to nie boli wcale.
Zatrzymała na mnie wzrok, zamyślona, po chwili przyniosła tą łodyżkę. W ogóle nie przyniosła mi żadnej ulgi. Lin specjalnie zaczekała na efekty. Potem podotykała mnie jeszcze po brzuchu.
– Coś ci tam rośnie i nie mam na myśli źrebaka. Jest nieruchome i przypomina skałę, to nie są napięte mięśnie.
– Niby co?
– Musiałabyś pozwolić zbadać się Irutt, będę obok w razie czego, porozmawiam z nią. Twój żołądek jest coraz mniej ruchomy, jeśli nic nie zrobimy nie będziesz mogła jeść.
– Jak nie będę mogła?!
– Nie możesz się denerwować, pani, zaszkodzisz źrebięciu.
– A to coś mu nie zaszkodzi?!
– Zależy jak szybko będzie rosło, na razie jest położone z dala od źrebaka.
~*~
Spotkałyśmy się już w trójkę, o tej samej porze, kolejnej nocy. Lin zdjęła metal z rogu Irutt. Nie odzywałyśmy się do siebie, Irutt zmieniła się w Beerha, czułam jak jego magia, niczym fala ciepła przechodzi przez mój brzuch.
– To niebieski kryształ, rozrasta się w twoim wnętrzu.
– Zniszcz go.
– Zastąpił już kawałek żołądka, jest na to o wiele za późno, wykrwawiła byś się.
Przycisnęłam uszy do szyi, spojrzałam na Kometę, mamrotała coś przez sen. Keira spała w ciszy.
– Tej chwili nie będziecie pamiętały, jakby nigdy nie miała miejsca – Odwróciłam do nich wzrok, po czym zmierzyłam nim tylko Irutt: – Sprawdź jej brzuch, ten jeden raz będziesz mogła zauważyć kryształ.
Na pysku Irutt znikły wszelkie emocje niczym u kontrolowanej z prawdziwego zdarzenia. Dotknęła brzucha Lin, świecącym rogiem, nadal jako Beerh.
– Jest cały.
– To jakim cudem mój się rozrasta?!
– Może tylko niebieskie takie są?
– Powinnam zrobić ci to samo.
– Daj nam odejść, Ivette – powiedziała do mnie Lin, jakby nagle bardziej świadoma tego co im zrobiłam. Położyła uszy.
– Już nie przesadzaj że macie tak źle. Zresztą niedługo wszyscy będziecie mieli spokój. Idźcie już i zapomnijcie o tym co mi dolega i że w ogóle mi z tym pomagałyście, powiedzmy że pomagałyście.
Ległam obok Komety. Po prostu świetnie! Niedługo umrę, a ten źrebak to moja jedyna szansa na pozostawienie czegoś po sobie, godnego zapamiętania. Głupie łzy musiały wpłynąć mi z oczu. Kapnęly prosto na Keire, uniosła głowę.
– Erin…?
– Jasne, to Erin, śpij.
– Masz rację, ciociu, Erin nie płacze. – Ułożyła się z powrotem do snu.
– To nie łzy, bachorze, tylko topniejący śnieg. – Położyłam głowę, parskając.
I to jest córka Rosity? Nie okazała mi żadnego współczucia. Zresztą z tego co słyszałam Erin była jeszcze gorszym, małym potworkiem.
~*~
[Lin]
Pozwoliłam zdominować się własnym myślom i szybko tego pożałowałam. Moją jedyną reakcją na spadającą na mnie czaple śniegu, było odchylenie ciała do tyłu i otwarcie pyska. Co nic nie zmieniło, śnieg zasłonił mi oczy. Na moment stałam się bardzo łatwą ofiarą. Zrzuciłam go gwałtownie z głowy, nie tylko oczami wyobraźni widząc dziób rozcinający mnie na pół. Już to kiedyś przeżyłam, tyle tylko że ofiarą nie byłam ja, a źrebak szkolący się na obrońcę stada. Tak jakby to było wczoraj…
Małe, czarne igiełki, wyglądające z obrośniętych piórami niczym futrem nóg, trzymały się nagiej gałęzi. Tak liche szpony nie należały do gryfa tylko białej, puchatej sowy. Jej otwarty dziób przybrał dziwny grymas.
– Czy ty się uśmiechasz? – spytałam.
Wylądowała obok mnie. Cała pokryła się czerwonym światłem. Odsunęłam się, gotowa. Zmieniła swój kształt w jednorożca. Światło zgasło już na Irutt.
– Pozbyłaś się obręczy? – Cofnęłam uszy: – Nie powinnaś była.
– Obudziłam się już bez niej. Chyba ktoś zdjął mi ją gdy spałam.
– Nie ja. – Odsunęłam się od niej, jednocześnie odwracając się do niej tyłem, zamierzając stąd pójść: – Myślałam o co najmniej kilkutygodniowej przerwie, a nie jednodniowej.
– Tak naprawdę nie spotykamy się od kiedy wyzdrowiałaś. Linnir.
Nawet zrobiłam już kilka kroków, ale teraz musiałam się zatrzymać.
– Linnir? – Obejrzałam się na nią.
Uśmiechała się do mnie i miałam wrażenie jakbym śniła błogi sen.
– Chciałabym byśmy spędzały więcej czasu razem, tęsknie za tobą, poprzednią tobą, gdy pomagałam ci wyzdrowieć.
– Mam priorytety… – odpowiedziałam niepewnie.
Złapała mnie ogonem za nogę: – Nie chcesz już w ogóle się spotykać? – Uszy jej opadły, była tak blisko że czułam na sobie jej ciepły oddech. Zwiesiła głowę, jednak nadal patrząc mi w oczy: – Muszę wiedzieć, nie chcę dłużej się zastanawiać…
– Przyjmę to imię, jeśli nadal chcesz mi je dać… Ale naprawdę potrzebuje czasu.
Wtuliła się nagle we mnie, otaczając nas ogonem i mocząc ciepłymi łzami mój bok. Zamknęłam ją ostrożnie we własnym uścisku, sama roniąc łzy. Już nie chciałam jej puszczać. Teraz jeszcze mniej rozumiejąc co się ze mną dzieje.
– Ile, Linnir?
– Powiem ci… Ale niech to zostanie między nami. Tylko teraz mnie nie puszczaj, dobrze?
– Dobrze… – odpowiedziała zmieszana.
~*~
– I tylko przy mnie tak masz? – spytała Irutt.
Zamyśliłam się nad jej pytaniem. Spacerowałyśmy już obok młodych uginających się pod śniegiem drzew. Trzymała ogon oparty na mojej szyi. Udało mi się powiedzieć jej mniej więcej o tym co się ze mną dzieje.
– Od rana czuje dziwny przymus znalezienia tej obręczy i założenia jej z powrotem – wyznała: – Nie pamiętam co się z nią stało. Jeszcze daje radę się temu opierać… Wiesz co to mi przypomina?
– Kontrolowani przecież nie mieli świadomości. I żadna z nas nie ma w ciele kryształu.
Irutt zmieniła się w Beerha, dotykając rogiem mojego boku, przesunęła po nim, wokół całego tułowia. Teraz już inaczej patrzyłam na nią, jakby ta rozmowa pomogła mi w pewien sposób na nowo ją akceptować i odpychać od siebie te obce uczucia, które teraz łatwiej było mi odróżnić od moich własnych.
– Chyba że sama styczność z nim wystarczy – powiedziałam: – Sądzisz że Ivette mogłaby nas kontrolować?
– Ona do wszystkiego jest zdolna.
– Myślę że nie posunęłaby się tak daleko.
– Zastanawiam się tylko dlaczego tak myślisz, traktuje cię jak swoją służącą.
– Nie zaczynaj znowu – prosiłam.
– Albo to, albo to nie do mnie coś czujesz tylko do niej.
– Kiedy powiedziałam ci że coś czuje do kogokolwiek?
– Może to tylko ja – Popatrzyła mi w oczy: – I przez to mam wrażenie że czujesz to samo.
Serce mi przyspieszyło i nagle jakoś bardziej zaczęłam się tym przejmować.
– Ty… Naprawdę mnie kochasz? – zapytałam i bałam się odpowiedzi. Negatywnej odpowiedzi. Czy Irutt przez cały czas miała rację? Ale dlaczego czuje to teraz? I wtedy jak nazwała mnie Linnir.
– Pamiętasz co mówiłaś mi o swoim imieniu?
– To znaczy tak? – spytałam z nadzieją.
– Wśród jednorożców miłość międzygatunkowa nie ma racji bytu i nadal mam przez to opory, jakby to co czuje było czymś złym… Jeśli tak, to zakochanie się w tobie to najmniejsze zło jakie popełniłam i którego naprawdę nie żałuje.
Przypominałam sobie chwilę w podróży, jak coraz częściej czułam się przy niej po prostu dobrze, cieszyłam się na jej widok i wtedy jak razem dochodziłyśmy do siebie, gdy ratowała mi życie, a może mylę to z wdzięcznością? Bo potem nagle już nie chciałam jej widywać. Te emocje wydawały mi się obce… Zawładnęły mną. A jeśli tego nie rozumiem? Jeśli się mylę i tylko próbuje sobie to racjonalnie wytłumaczyć? A całe to zakochanie to tylko kolejny objaw choroby?
– Linnir?
– Nie wiem co się ze mna dzieje, jakbym traciła rozum… Niczego już nie rozumiem. – Popłynęły mi łzy: – Jakbym miała w sobie jakąś obcą istotę i ona cię nienawidzi… A ja nie chcę cię nienawidzić… – Zakręciło mi się w głowie: – Ona pragnie twojej śmierci… – Osunęłam się na ziemię, z trudem oddychając, cokolwiek mi było wysysało ze mnie siły.
Irutt patrzyła na mnie zaniepokojona. Po chwili oparła róg o moją głowę.
– Co robisz? – spytałam.
– Jeszcze nie wiem, ale spróbuję ci pomóc.
[Irutt]
Nie pytałam jej o zgodę, a powinnam zanim zaczęłam przeglądać jej wspomnienia. Widziałam tylko je, przelatując przez nie szybko. Nie wiem jak i czy potrafię zobaczyć chorobę, może Beerh by umiał, może powinnam zajrzeć tu poprzez jego ma…
Zatrzymałam się na chwili gdy ledwie udało mi się uratować ją od śmierci, Ajiri podała jej wodę, przyszli Rosita z Pedro i straciła przytomność, po czym ocknęła się już przed Ivette…
***
– Kim jesteś? – spytała Linnir, słabym, wyczerpanym głosem. Rozejrzała się po obcej jaskini i otaczających Ivette zaklętych. Widziałam jej oczami, w końcu to było jej wspomnienie.
– Przywódczynią stada…
– Ivette – przerwała jej, przyglądając się jej klatce piersiowej, szukając w niej kryształu: – We własnej osobie. Czego ode mnie chcesz? Gdzie reszta?
– Jeszcze masz pretensje? Już tak się o nich nie martw, nic im nie grozi i żeby mi nie groziło i Komecie musisz to połknąć. – Kopnęła ku niej połówkę zielonego kryształu: – Chyba że wolisz by ci wepchnęli ją do gardła, niebieska.
– Im też to zrobiłaś?
– Naprawdę nie chce mi się z tobą dyskutować.
Zaklęci złapali ją, przeskoczyłam już do momentu w którym zielony kryształ znalazł się w jej żołądku. Nie chciałam oglądać jak cierpi. Kasłała, próbowała go wykrztusić.
– A teraz zapomnisz o tym co tu się wydarzyło, będziesz nadal sobą, ale będziesz mi lojalna i nie zrobisz niczego przeciwko mnie.
***
Zabrałam róg, Linnir patrzyła na mnie.
– Rozbolała mnie głowa – przyznała: – Co zrobiłaś?
– Zaczekaj tutaj. – Zmieniłam się w pumę, skoczyłam za najbliższą zaspę. Wepchnęłam sobie łapę do pyska tak głęboko że spowodowałam wymioty.
– Irutt?
Zielony kryształ wydostał się ze mnie wraz z krwią i od razu wróciły też wspomnienia, o których nie miałam pojęcia.
***
– Ivette, proszę, ona ją leczy! Nie możesz zablokować jej magii! – krzyknęła rozpaczliwie Rosita, trzymali ją i Pedro i mnie wynieśli do góry nogami, związanymi lianą wraz z ogonem i pyskiem, na rogu tkwił znów metal: – Dokąd ją zabierasz? Ivette!
Rzucili mnie na skalne podłoże groty, tuż pod kopyta Ivette. Popatrzyłam po nich, po zaklętych. Jeden z nich zerwał brutalnie z mojego pyska lianę.
– Nie zrobię nic przeciwko tobie, pani… Obiecałam Rosicie.
– Zamknij się i słuchaj! Jak niebieska będzie tego potrzebowała to pozwolę ci użyć magii, a teraz to połknij. – Przeturlała do mnie połówkę zielonego kryształu.
– Obie wiemy co zrobiłam, ale ostatnio działałam na twoją korzyść, może wzięłabyś to pod uwagę? Mogę zagrozić mrocznym koniom, by zostawili cię w spokoju, w zamian pozwoliłabyś nam odejść.
– Nie będziesz mi stawiała żadnych warunków! Rób co każę, bo za chwilę stracę cierpliwość i urwę ci łeb!
– Nie wiem co się stanie, kryształ może mnie zabić, zauważ że nikt nie połyka kryształów.
– Jakoś ja połknęłam i nadal żyje!
– Kometa…
– Odpieprz się od niej!
Zaklęci chwycili mnie zębami za wargi, unosząc mi głowę. Krzyknęłam, uciszyli mnie natychmiast, wpychając mi kryształ w gardło, tak głęboko że odruchowo przełknęłam, zwinęłam się z bólu, gdy przecisnął się dalej, zmoczyłam ziemię paroma kroplami łez. Puścili mnie.
Spojrzałam na drugą połowę kryształu na jej szyi.
Rozwiązali mnie.
– Naprawdę chcesz być zła? Nie masz sumienia? – spytałam.
– Wstań.
Moje ciało wbrew mojej woli wykonało jej polecenie, zanim zdążyłam sama o tym zdecydować.
– A teraz wrócisz do niebieskiej i nie powiesz o tym słowa, nie zdejmiesz obręczy z rogu i nie pozwolisz nikomu tego zrobić, zachowuj się tak jakby to nie miało miejsca, zapomnij o tym.
Z korytarza już dobiegły krzyki Pedro i Rosity.
***
Im też to zrobiła? Zmieniłam się w siebie łapiąc w ogon kryształ by pokazać go Linnir. Spadła na mnie, wbijając mi głowę w ziemię, zacisnęła zęby na moim rogu, puściłam kryształ. Próbowałam mówić, ale moje szczęki były przytrzaśnięte. Spojrzałam w jej oczy i ich pustka mnie przeraziła.
~*~
Linnir czekała ze mną aż do nocy, w jednej z grot, miałam związane nogi, a do nich przywiązane ogon i róg, skrępowany pysk, Ivette celowo nie pozwoliła mi powiedzieć do niej ani słowa, bo to może mogłoby wyrwać ją z tego stanu. Na sierści moich warg zaschła krew.
Ivette przyszła do nas gdy noc trwała już kilka godzin, stękając co drugi krok, jej grzywa była cała w nieładzie, a pióra nastroszone, pod skrzydłami na sierści zauważyłam ślady potu. Położyła się, przechylając na bok i opierając tak o ścianę.
– Idiotka! – krzyknęła: – Naprawdę sądziłaś że się nie zorientuje?! Trzeba było pogodzić się ze swoim losem!
Linnir wyszła, mijając ją po drodzę. Zastanawiałam się gdzie ma połowę kryształu, którą ją kontroluje.
– Teraz muszę cię zabić.
Próbowałam coś powiedzieć, ale bez otwierania pyska było to niezrozumiałe.
– O ile od dawna mam na to ochotę o tyle wiem że już i tak sporo przez was ryzykuje. I pewnie też będziesz mnie prześladować, jak Karyme.
Więc ma koszmary.
Linnir wróciła z kryształem i ściągnęła mi lianę z pyska.
– Zapomnij… – zdążyłam jedynie powiedzieć gdy Linnir brutalnie wepchnęła mi kryształ do pyska, przełknęłam, najbardziej bolało że zmusza ją do tego, nawet ból fizyczny temu nie dorównywał, też nie czułam go tak wyraźnie jak poprzednim razem: – Zapomnij… o… tym… – wykasłałam: – Nic ci nie zrobię! – krzyknęłam, przez krótki moment uciekając głową, dopóki Linnir mnie nie przytrzymała i na powrót nie skrępowała.
– Akurat ci uwierzę. Słuchaj teraz uważnie, nikomu nic nie powiesz, a gdy wstanie słońce zabijesz się na oczach świadków, wybierz sobie, ale kogoś wiarygodnego, by Kometa nie miała wątpliwości że zrobiłaś to z własnej woli.
Pokręciłam głową, spojrzałam na Linnir, a obraz mi się rozmazał przez łzy.
– Zabierzesz ją… – Przerwał jej ból, zacisnęła zęby, wypuszczając gwałtownie powietrze z chrap, na ziemię zaczęła kapać krew.
– Nie moje źrebię!
– Pani. – Linnir znalazła się przy niej, chociaż częściowo pozwoliła jej odzyskać świadomość.
– Zrób coś! To za wcześnie! – krzyknęła na nią Ivette.
Linnir obejrzała się na mnie, uwolniła mnie w parę chwil.
– Nadal chcesz żebym się zabiła? – zapytałam, traktując jej brzuch magią Beerha.
– Ratuj je!
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz