poniedziałek, 5 czerwca 2023

Następca cz.1

Nowa wersja – 10.09.25r.


[Ivette]


Obejmowałam się z Kometą skrzydłami, jej ciepły oddech przyjemnie muskał mi pióra.

– Dobrze zrobiłaś, nie miałaś wyboru. – Wtulała policzek w moją szyję.

– Bałam się że nie zrozumiesz. – Skubnęłam ją czule w ucho.

– Nie ważne co zrobisz, zawsze będę cię kochać – powiedziała uśmiechając się ciepło, a gdy otworzyła oczy by spojrzeć na mnie zastępowały je dwa zielone kryształy.

Zerwałam się ze snu, aż zabrakło mi tchu. W mroku czaiła się niebieska postać. Krzyknęłam, podrywając się z całymi napuszonymi piórami. Przecież ją zabiłam!

– Pani, to tylko ja – powiedziała Lin, wychodząc do mnie na światło księżyca.

– Czemu się skradasz?!

I gdzie jest Kometa? Nie widziałam jej nigdzie przy sobie.

– Tylko przechodziłam, ale dobrze się złożyło, zastanawiałam się czy nie mogłabym uczyć innych walki.

– Opieka nad chorymi to za mało? Jesteś opiekunką zdrowia, a one nie walczą.

– Nikt aktualnie nie choruje, u Kalema robiłam te dwie rzeczy na raz.

– Zastanowię się, a teraz idź. – Sama ruszyłam w swoją stronę, obejrzałam się jeszcze, poszła dalej. Doszłam do splątanych korzeni dęba, wykopałam spod nich zielone kryształy, licząc je i zastanawiając się nad kolejną kryjówką.

– Ivette? Co robisz?

Kopnęłam je pod korzeń, odwracając się do Komety. Miała jeszcze ślady krwi na pysku, ale już założony pomarańczowy kryształ.

– Dlaczego je masz? – spytała.

– Na wszelki wypadek.

– Ale…

– Dla zwykłego spokoju, rozumiesz? Nigdy ich nie użyję, ale wolę gdy tu są. – Podeszłam, by zlizać krew z jej pyska, odsunęła ode mnie głowę. 

– Wolałabym gdybyś się ich pozbyła i… Czemu to przede mną ukrywasz?

– Bo wiedziałam że będzie ci to przeszkadzać. Dlaczego mi nie ufasz? Od wieści o ciąży cię ani razu nie okłamałam.

– Ale ukryłaś to przede mną…

– Co jeszcze mam zrobić? Błagać wszystkich o wybaczenie? Jak bardzo mam się jeszcze poniżyć?

– Przecież się nie poniżasz.

– Mam nadzieje że ty mnie też nie okłamałaś.

– Nie – Popatrzyła mi w oczy: – Na pewno ich nie używasz?

– Widziałaś jakiegokolwiek kontrolowanego?

– Naprawdę wolałabym gdybyś się ich pozbyła.

– Przestań w końcu!

Schowałam kryształy do dziupli, zakrywając je stertą gałęzi, z zewnątrz przypominały ptasie gniazdo. Wróciłyśmy na swoją polanę w lesie, w dolinie.

– Czy ono… Jak to jest je mieć? – przerwała ciszę Kometa, obserwując mój brzuch, jakby miała zobaczyć w nim źrebaka.

– Ból brzucha, skurcze, często jest mi niedobrze, jakbym napchała się zgniłymi roślinami, nic do pozazdroszczenia i robi się coraz cięższe. Ledwie zrosło mi się skrzydło, a wkrótce znów nie będę mogła latać, tym razem przez źrebaka.

– Myślałam że będziesz… Radośniejsza.


~*~


Otuliłam się skrzydłami, powietrze stawało się coraz zimniejsze, a ciemne chmury na niebie zwiastowały najpewniej śnieg albo grad. Przechodziłam niedaleko stada, czując się tak jakbym była tu całkowicie sama, pomimo tylu koni w pobliżu. Pierwotni członkowie stada zaczęli okazywać mi większy szacunek, jakby biorąc przykład z zaklętych. Pewnie robili to ze strachu przed nimi.

– Pani.

Kątem oka już widziałam za sobą niebieską.

– Znowu ty? – Pierwszy raz w środku dnia.

– Czy mogłabym zrobić coś konkretnego, pani? Wczoraj wysłałaś mnie do pilnowania granic z innymi strażnikami, ale oni radzą sobie doskonale beze mnie.

– Nie możesz po prostu usiedzieć w miejscu?

Patrzyła na mnie oczekująco. Skoro ciągle chce coś robić, mogłam to wykorzystać.

– Potrafisz się zakraść, tak by nikt cię nie widział? 

– Wielokrotnie zaskakiwałam tak gryfa.

– Z tą sierścią?

Położyła uszy, nic mi nie odpowiadając.

– Świetnie, dowiedz się co mówi o mnie i Komecie stado.


[Kometa]


– Mamo… Ty byś też mogła być pegazem. Skoro Ivette nim jest i ja też, tak jakby… Przynajmniej w połowie, może trochę mniej niż w połowie. Ty bądź razie jesteś nim bardziej w połowie, o ile dziadek był tym pegazem w całości… – Urwałam, wpatrywała się w niebo przez cały czas jak mówiłam. Zniżyłam głowę, wzdychając. Uniosłam ją szybko.

– Założę ci go. – Postanowiłam, ściągając naszyjnik z żółtym kryształem skrzydłem, oba rozpłynęły się w powietrzu, a ja w ostatniej chwili, złapałam kryształ w pysk.

– Nie. – Popatrzyła na mnie chłodno: – Po co zmieniać wykształcone już dawno ciało? Z jakiegoś powodu jest właśnie takie. Tylko z jakiego? – Znów spojrzała w chmury: – Czy wszyscy jesteśmy połączeni?

– Em… Pewnie w jakimś sensie tak… – Pora żebym zapytała ją o… Doświadczenie z źrebakami. Chociaż czy to na pewno aby dobry pomysł? Kogo innego mam zapytać? Ivette niedługo urodzi. A dla Rosity to chyba zbyt delikatny temat i choć naprawdę ją kocham to jednak, choć bardzo bym nie chciała, nie jest dobrym przykładem.

– Mamo… Jak to jest być mamą?

– Jak to jest rosnąć? Urodzić się, co było przed? A może zaczyna się istnieć dopiero wtedy? 

Wzięłam głęboki wdech, wstrzymując na chwilę powietrze. Wróci. Ten zielony kryształ w jej klatce piersiowej w końcu się rozpadł i… Po prostu po nim odpoczywa, dochodzi do siebie. Może jej umysł potrzebuje jeszcze trochę więcej czasu? Co prawda nie zauważyłam żadnej poprawy, ale też nie pogorszyło jej się, więc… Może te zmiany są tak niewielkie że ich nie zauważam, może wszystko jeszcze będzie dobrze?

– Pytałam tylko jak się czułaś. Jak Ivette i Rosita były małe, to ty je wychowywałaś… I nadal jesteś naszą mamą, prawda?

Spojrzała na mnie, nie mrugała, w ogóle nie mrugała chociaż już nie kontrolował jej kryształ… Nie, nie miałby jak, zniknął, rozpadł się. Patrzyła. Coraz dłużej i dłużej. 

– Powiedz coś… Cokolwiek. – Cofnęłam się.

– Jesteś pewna że to byłam ja?

– Nie… Właściwie, może jesteś kimś innym… Teraz? To dziwne, ale… To miałoby więcej sensu. A może nic nie pamiętasz? Nie… Na pewno nic nie pamiętasz. Niepotrzebnie udaje że tak nie jest… Ale jeszcze ani razu się do tego nie przyznałaś. Bo nie pamiętasz?

Wróciła do obserwacji nieba. 

– Chcesz żeby Ivette, albo Rosita cię odwiedziły? Namówiłabym je. – Nawet jeśli to okropnie trudne, nie wiem która bardziej tego unikała, chyba obie się w tym prześcigiwały: – Tylko powiedz że chcesz, mamo.

– Czy pokrewieństwo ma znaczenie? Jakie? To tylko organizmy zbudowane na bazie innych. Dlaczego traktują się wyjątkowo?  

– Dzisiaj już więcej nie zniosę. – Pokręciłam głową, na moment zamykając oczy: – Wybacz mamo, ale nie martw się, strażnicy będą przy tobie… – Założyłam z powrotem żółty kryształ, wsuwając w naszyjnik głowę: – Jutro z tobą posiedzę.

Rosita na mnie czekała, kawałek dalej.

– Przyszłaś do mamy? Mogę jeszcze chwilkę zostać jeśli to sprawi że będzie ci raźniej. – Podeszłam do niej.

– Przyszedł mi do głowy pewien pomysł…


~*~


[Irutt]


– Znowu robisz coś dla niej? – Poszłam za Lin, jak tylko oddzieliła się od Ivette. Nie zatrzymała się ani na chwilę, musiałam biec by dorównać jej kłusowi: – Nie rozumiem tego.

– Jestem zajęta, Irutt.

– Sama robisz wszystko by tak było, unikasz mnie?

– Nie robię tego celowo, to kwestia przyzwyczajenia. Nie potrzebuje niczyjego towarzystwa, jestem ci wdzięczna za pomoc, ale najlepiej mi gdy jestem sama i robię coś ważnego.

Wbiegłam jej pod kopyta, zahamowała przede mną, cofając uszy.

– Od kiedy śledzenie kogoś dla kapryśnej przywódczyni to coś ważnego? Co się dzieje, Lin? W ogóle cię nie poznaje.

– Tak naprawdę mnie nie znasz.

– A co z tym co mówiłaś? 

– Jak znajdę czas to spędzimy go razem, a na razie wolałabnym skupić się na tym co dla mnie ważne. Ivette nie jest taka zła jak ci się wydaje.

– Nie jest zła?

Minęła mnie w pośpiechu.

– Zależy ci na byciu tu kimś ważnym? Myślałam że… Lin! Porozmawiaj ze mną przez chwilę. – Pobiegłam znów za nią.

– Wysokie stanowisko da mi więcej możliwości by komuś pomóc. Przykro mi, jeśli spodziewałaś się czegoś innego, jako moja przyjaciółka powinnaś zrozumieć. Przeszkadzasz mi teraz.

Zwinęłam końcówkę ogona, patrzyłam jak odchodzi, z trudem powstrzymując się by dalej jej nie zaczepiać. Jakby tygodnie które spędziłyśmy razem miały już nie wrócić.

Zawróciłam do stada.

– Irutt, mogłabyś czegoś spróbować? – Zatrzymała mnie Kometa: – Chodzi o naszą mamę. Rosita mówiła że potrafisz mówić myślami czy coś takiego, może przemówiłabyś tak do niej?

– Bez magii tego nie zrobię. 

– Ale miałaś wtedy na rogu już obręcz.

– Rosita aż tak ci ufa?

– Może czuje moje emocje i to na tej podstawie? Poza tym nie ma powodu by mi nie ufać i to nie była przecież żadna tajemnica między wami, chociaż nie powiedziała mi co jej wtedy powiedziałaś, ani kiedy, tylko… To był właściwie jej pomysł, ale mi łatwiej było cię znaleźć, po zapachu… Idziemy?


~*~


Co…? 

Wśród kołyszącej się na wietrze średniej długości trawy, leżał kary pegaz z białą klaczą opartą o niego, prawie leżała na jego boku, z głową podpartą o jego łopatkę, spoglądała, w górę w jego jasnoniebieskie oczy, niemal szare. Za chrapami i wargami, przed policzkami i czołem, zdobił jego pysk rudawy brąz. Otaczały ich niskie jabłonie, z dojrzewającymi dopiero jabłkami.

– Wiesz jak naprawdę było? Ziemią rządziły stworzenia poruszające się na dwóch nogach, o chwytnych, przednich kończynach, a nasi przodkowie im służyli. Wszędzie na świecie można znaleźć pozostałości po nich. Rzeczy i ruiny ich dziwnych budowli. Widziałem nawet obrazy.

Klacz zamrugała wolno, wtulając się łbem bardziej w jego grzywę, zaczęłam ją rozpoznawać. Meike.

– Nadawali nam imiona, którymi po dziś dzień nazywamy źrebięta, aby nie zapomnieć o naszej historii. Decydowali o naszym życiu i śmierci, a także tym kim jesteśmy i kim się staniemy. Aczkolwiek wraz z ich odejściem czas niewoli naszych przodków się zakończył. Teraz my powinnyśmy rządzić Ziemią.

– I będziemy – powiedziała niespiesznym, spokojnym głosem, jakby czas się dla nich zatrzymał: – Stado Soprana już przegrało, wciąż używają technik walki, których ich nauczyłam – dodała kpiącym tonem: – Jego daremne próby odzyskania terytorium zdusimy w zarodku. 

– Nie wątpię, najdroższa, z tobą u boku z pewnością podbije cały świat. – Otarł się o jej głowę swoją: – Wiesz co bym chciał? Nazwać któregoś ze swoich źrebiąt Feniks, pokazałbym reszcie pegazów że mogą wsadzić tą swoją opowieść między bajki.

– Pierwsze źrebię nazwę ja. – Meike musnęła go w policzek, nie mając ochoty zabierać od niego swojego pyska, dodała: – Nasze źrebaki będą idealne tak jak my.

Zapadła ciemność, rozproszona przez przebijające się przez powieki słońce. Słyszałam jak woła mnie Rosita, ledwo otrząsnęłam się z tego, otwierając oczy. Chaos leżała przy mnie, na boku, z grymasem bólu na pysku i zaciśniętymi oczami. Rosita dotykała mojego boku, w jej oczach malował się niepokój.

– Irutt, słyszysz mnie?

– Już tak… Widziałam coś czego nie powinnam widzieć. Wspomnienie, ale nie należące do Chaos, wtedy jeszcze się nie urodziła. – Przypomniałam sobie jak dotykałam głowy Chaos rogiem, próbując nawiązać z nią telepatyczny kontakt, lecz zamiast tego utknęłam w tamtym wspomnieniu.

– Ale… To możliwe? – spytała Kometa, kładąc uszy, a po sekundzie z powrotem kierując je ku mnie.

– Nie wiem. Być może zielony kryształ spowodował obecność tych wspomnień w jej umyśle, wtedy pozostali także musieliby je mieć…

– Spróbujemy?

– Czy to bezpieczne? – spytała Rosita.

– Jutro spróbujemy – powiedziałam.


~*~


Kometa zajęła się swoimi sprawami, Dzisiel przyszła pilnować ich matki, a ja przeszłam się z Rositą, wzdłuż lasu. Była jedyną osobą której mogłam się zwierzyć.

– Nie znajduje już dla mnie czasu.

– Nas też unika – przyznała: – Trudno z nią zamienić nawet kilka słów… Czuje od niej niechęć kiedy nas widzi, nie przestała nas lubić, ale obowiązki są dla niej ważniejsze. Ma obsesje by piąć się w górę, bardziej niż Serafina.

Lin była najlepsza w tym co robiła i dawała z siebie też najwięcej, już nawet nie wołali do rannych Ajiri tylko Lin. Nie potrafiłam się z tym pogodzić że już nie znajduje dla mnie choćby chwili.

– Chcesz coś porobić razem? – zaproponowała Rosita: – Powinnam pomóc Pedro przy małych… Nadal próbuje być dobrą matką.

– Chętnie dołączę. Przyda wam się każdy do pomocy.

Skinęła mi głową z uśmiechem ulgi.


~*~


[Rosita]


Usłyszałam śmiech córek, zanim jeszcze je zobaczyłam. Rzucały w siebie śniegiem, kopiąc w niego kopytami, brykały, co chwilę się wywracając, turlały się, skakały na siebie, wstawały, upadały, ciągle się obrzucając śniegiem. Ledwo nadążałam za ich szaloną zabawą. 

– Ros – zawołał do mnie Pedro, jadł niedaleko. Czułam że ucieszył się na mój widok.

Małe zderzyły się ze mną. Całą trójką wpadłyśmy w zaspę śnieżną. Jedna z nich przestała się śmiać, a druga śmiała się jeszcze głośniej niż wcześniej. Erin.

– Pobawisz się z nami? – Poderwała się, a wraz z nią Keira. Otrzepały się prosto na mnie. Obie wpatrywały się w Irutt. Uniosła jedną z przednich nóg, wahając się. Nie czuła się zbyt dobrze z ich propozycją, spojrzała na mnie i wyczułam że jest jej przykro.

– Prooosimy!

– Co ty na to, Rosita? – zapytała, siląc się na uśmiech: – Pobawimy się z nimi? 

– Nie! – Erin kopnęła w śnieg, zasypując nim całą moją głowę: – Jej tu nie chcemy!

Strzepnęłam go, cofając uszy, ścisnęło mnie w gardle.

– Co to znowu za zachowanie? – Skarcił ją Pedro.

Erin znów kopnęła, ale tym razem celowała prosto w moje chrapy. W porę cofnęłam głowę.

– Erin! – Pedro szarpnął ją: – Chcesz złamać matce nos?!

– Zdychaj! – Rzuciła we mnie jeszcze śniegiem, celując w oczy. Zacisnęłam powieki, obrywając w głowę, nie był zbyt twardy, ale czułam się tak jakby rzucała we mnie kamieniami.

Pedro zaprowadził ją do drzewa, gdzie czekała na nią długa liana.

– Głupek! – Teraz kopnęła jego: – Sadysta!

– Jak ty się znowu zachowujesz?! – Założył jej lianę na klatkę piersiową.

– Nienawidze was!

– Nic ci nie zrobiła? – spytała Irutt. 

Popłynęły mi łzy. Strąciła śnieg z mojej głowy ogonem.

– Może powinnaś dać sobie jeszcze czas? – Oparła go o mój grzbiet.

– Albo będziesz zachowywać się jak trzeba, albo nie będziesz się bawić! Kei, chodź, ty nie masz kary. Kei.

Mała została przy Erin, wtulając się w nią. Jej siostra z nerwów zaczęła kopać w drzewo i gryźć grubą lianę. Keira uciekła przed Pedro, jak tylko zbliżył do niej pysk.

– Spadaj, Pedro! – Erin zaszarżowała na niego, ale liana ją zatrzymała, wywróciła się na grzbiet z cichym jękiem.

Odeszłam, jeszcze więcej łez napłynęło mi do oczu. Pedro poszedł za mną, prosząc Irutt by miała oko na nasze córki.

– Nie wytrzymam z tym źrebakiem – powiedział.

– Chciałabym… Naprawde chciałabym ci realnie pomóc.

– Szczerze wolałbym żeby urodziła się tylko Kei, nie mogę patrzeć jak przebywanie z Erin ją niszczy.

– Nie mów tak.

– Sama widzisz że nikt nie daje sobie z nią rady.

– Chcesz ją oddać?

– Ros, nikt nawet jej nie weźmie. Nie wiem co robić. Może oddalibyśmy komuś Kei? Chciałbym by miała szanse wyrosnąć na kogoś normalnego, a w tych warunkach to nie możliwe.

Załkałam, objął mnie czule. To wszystko moja wina.


~*~


[Ivette]


Otrzepałam się, wymachując skrzydłami by pozbyć się z nich nadmiaru śniegu. Kometa miała wrócić lada chwila. Ile jeszcze czasu zmarnuje z tym czymś co zostało z naszej matki? Dostrzegłam niebieski kształt wśród płatków śniegu, niedaleko siebie.

– Już? – spytałam Lin.

– Mówili o twojej domniemanej ciąży, zastanawiają się czyje ono jest, czy mogłoby być Theo, czy to sprawka Meike, większość stwierdziła że czas by się nie zgadzał w tych dwóch przypadkach; czy jego ojciec jest w ogóle w stadzie, przypuszczają że tak, bo nie widzieli byś gdziekolwiek się z niego ruszała. Pytali Kometę, ale nic im nie powiedziała, pytali jej też czy wasz związek jest nadal na serio. Mówiła że tak.

– Świetnie sobie poradziłaś – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– To wszystko, pani? – zapytała z rozczarowaniem Lin. 

– Zorientuj się czy nikt jeszcze nie planuje się zbuntować.

– Nie mówili wcale o buncie, niektórzy są podekscytowani źrebakiem, liczą że będzie takie jak Chaos.

– To nie wiem, zajmij się sobą.

– Mogłabym uczyć ich walki, albo chociaż do czego służą dane zioła.

Stęknęłam przez nagły skurcz, zaciskjąc mocniej zęby. Rozbolał mnie żołądek, powoli zaczynam nienawidzić tej ciąży.

– Pokaż.

– Nie dotykaj mnie! – Odepchnęłam jej lodowaty pysk skrzydłem.

– Jeśli ze źrebakiem coś się dzieje trzeba reagować od razu, pani.

– Ajiri się tym zajmie, popatrz tylko, masz już zajęcie, znajdź ją.


~*~


[Rosita]


Przebudziłam się w nocy, Pedro nie było, a liana na której musieliśmy trzymać Erin, leżała pośrodku groty, przegryziona. Obudziłam Irutt.

– Uciekły.

– Kometa je wytropi. – Pobiegła do stada.

Wybiegłam za nią, zatrzymując się na zewnątrz. Wołałam chwilę za Pedro i córkami, bez żadnej odpowiedzi.

Ruszyłam je szukać, śnieg przysypał wszelkie ślady, a niebo powoli jaśniało, mijałam nieliczne drzewa i o wiele liczniejsze zaspy śnieżne, ośnieżone skały i skaliste stoki. Keira zarżała rozpaczliwie gdzieś w oddali, pobiegłam za jej głosem. Dotarłam do niemal pionowego zbocza na które wspinały się wyłącznie kozice, a ona właśnie próbowała utrzymać się na jednej z wąskich na dwa źrebięce kopyta półek skalnych. Przywarła do ściany, co chwilę ześlizgiwało jej się jedno z kopyt. 

Odruchowo przywołałam pnącza, przestraszyły ją, ześlizgnęła się z krzykiem, zdążyłam ją nimi opleść. Zawisła na nich w powietrzu. Jej głos przepełnił ból. Przebierała nogami.

– Kei… – Wydłużyłam pnącza, aż dotknęła kopytami ziemi. Nie zdążyłam jej obejrzeć, a wskoczyła na najniższą półkę skalną, nieznacznie szerszą od poprzedniej: – Jesteś ranna? – Zbliżyłam się do niej. Nie widziałam krwi. 

– Erin! – zawołała rozpaczliwie, przebrała nogami, nerwowo nasłuchując i węsząc w powietrzu.

– Jest na górze?

Mała skoczyła do góry, na oślep, spadła, zdążyłam podstawić jej swój grzbiet, wylądowała na nim. Stęknęłam. Ważyła już tyle co połowa dorosłego konia.

– Puść mnie! – Odepchnęła się kopytami od mojego boku.

Popchnęłam ją głową, z powrotem na własny grzbiet. Położyłam się by mogła bezpiecznie zejść. Złapałam ją za grzywę, gdy chciała znów pobiec do półek skalnych. Czułam że ogarnia ją panika. Przytuliłam ją do siebie.

–  Nie możesz tam wejść, jest zbyt stromo. Ja pójdę po Erin. – Nie wiedziałam tylko jak. Wyczułam jak stłumiła złość i frustracje. Wyrwała się mi, powęszyła chwilę, idąc śladami wielu małych kopyt.

– Weszła tamtędy. – Uniosła głowę ku półką skalnym, Keira jeszcze mogła się na nich zmieścić, ale ja nie miałam żadnych szans: – Chcę iść z tobą.

– Przykro mi, ale musisz tu zostać.

– Nie.

– Przyprowadzę ją – Oplotłam jej tułowie, grubym pnączem o silnym korzeniu, zagnieżdżonym głęboko w ziemi, by naprawde nie mogła się stąd ruszyć. 

Odskoczyła, wbijając w nie zęby: – Mamo… – Puściła je, szukając mnie po omacku: – Chcesz by coś mnie tu zjadło? 

Nawet o tym nie pomyślałam.

– Nie, Kei, ja… 

– Tata nigdy nas tak nie zostawiał, jeszcze uwiązanych. Bez opieki. Jesteś beznadziejna.

– Na terytorium stada nie ma drapieżników… – powiedziałam już przez ściśnięte gardło. Uwolniłam ją. Podbiegła, dotykając mnie pyskiem. 

– Idziemy?

– Poszukamy innej drogi – wydusiłam.

Obeszłyśmy górę, dopóki nie natrafiłyśmy na kolejną o równie stromych zboczach. Zawróciłyśmy. Mogłam jedynie użyć mocy. Sprawić że wyrosną drzewa, które poszerzą wąskie półki skalne. Podsadziłam Keire na pierwszą z nich. Już przy pierwszym drzewie, zabrakło mi tchu. Myślałam tylko o tym by oddać je Pedro i uciec. Czułam się tak jakby został ze mnie jedynie cień mnie samej, który nawet Keira mogła przysłonić własnym. Nigdy nie będę już dobrą matką. Cofnęłam się, wskakując tam, obok córki, pomogłam jej wejść na kolejną półkę, przywołując kolejne drzewo. I tak na samą górę. Napięłam wszystkie mięśnie, ale i tak upadłam. Może gdybym więcej ćwiczyła coś takiego z mocą byłoby lepiej? Jedno z uszu Keira zwróciła w moim kierunku, a drugie przed siebie. 

Nagle całe zmęczenie przeszło, Erin leżała kawałek dalej w czerwonym śniegu, na grzbiecie. Momentalnie znalazłam się przy niej. Próbowałam ją obudzić, trzęsłam się, już z zupełnie zaciśniętym gardłem. Moje łzy spadały na jej ciało. Nie byłam w stanie myśleć, ani określić czy żyje czy już nie, nie byłam w stanie przypomnieć sobie jak to zrobić. 

A potem otworzyła oczy. Odskoczyłam, omal nie spadając, pod tylnymi kopytami miałam już krawędź szczytu. Śmiała się. Z całą grzywą od krwi, coś z niej wystawało, a po chwili spadło prosto w śnieg. Urwana głowa przeturlała się do moim nóg. Prawie nic nie widziałam, łzy zalały mi oczy. Czy ta głowa należała do źrebaka? Czy Erin właśnie je zabiła? Gdy obraz na moment się wyostrzył zobaczyłam, małe rogi i czarny nosek koźlęcia.

– Nie sądziłam że dasz się nabrać. Ta krew śmierdziała już z daleka – powiedziała Erin, ponownie wpadając w śmiech.

Keira dotknęła jednego rogu, a gdy odkryła że nie ma reszty ciała, poderwała niespokojnie głowę, złapała koźle za róg, wyrzucając je za krawędź. 

Erin parsknęła śmiechem.

– To obrzydliwe – stwierdziła Keira.

– Szkoda że nie mogłaś zobaczyć jego miny, czysta poezja.

– Zejdźmy... – wydusiłam. 

– Ty pierwsza. – Zaszarżowała nagle na mnie. Uderzyła we mnie z całą siłą, strącając nas w przepaść. Spadłyśmy na jedno z moich drzew, wylądowałam grzbiecie, na chwilę tracąc oddech, usłyszałam trzask pode mną. Drzewo się przechyliło. 

– Erin! – krzyknęła przeraźliwie Keira, chodziła niespokojnie wzdłuż krawędzi, co chwilę strącając śnieg kopytami. Bałam się że spadnie. Bałam się ruszyć i nie wiedziałam nawet czy mogę. Erin oparła się kopytami o mój brzuch.

– Czy to właśnie jest strach? Jest zabawny. – Wpatrywała mi się prosto w oczy, przenikliwie. 

– Nie zbliżaj się! – W panice zepchnęłam ją z siebie nogą, spojrzałam w dół wybierając kolejną półkę skalną, obróciłam się, zeskakując tam. Uciekłam na sam dół. Obie małe zeskoczyły za mną, obejrzałam się. Erin uśmiechała się do mnie, a Keira wtulała się w jej bok.

 Oplotłam Erin pnączami. Zmusiły ją by się położyła, zakneblowałam ją. Odciągnęłam od niej Keire, zanim ją dotknęła.

– Erin! 

– Musimy wracać.

– Erin! Co jej zrobiłaś?!

Pociągnęłam córkę za grzywę, nie zwracając uwagi na jej krzyki i szarpanie. Biegłam z nią do stada. Mrugałam próbując pozbyć się z pamięci tych martwych oczu koźlęcia i tego co czułam u Erin. Ona chciała mnie zabić… Ekscytowała się moim strachem i bólem.


~*~


Stado wbijało we mnie zszokowane spojrzenia. Kei coraz słabiej zawodziła, wciąż szarpiąc się ze mną resztką sił, tylko ona zakłócała ciszę. Całą drogę bałam się że w końcu wyrwę jej grzywę. 

Podbiegła do mnie Kometa z Irutt, dołączyła do nas też Lin.

– Gdzie druga mała? – spytała takim tonem jakby to była moja wina, bo to była moja wina.

Puściłam Keire, pobiegła od razu do Irutt. Kometa patrzyła zaskoczona, jak mała wtula się w jej sierść. Zwiesiłam głowę.

– Chcę do Erin… Rosita ją uwięziła! – zapłakała Keira.

– Przykro mi, ale to dla jej bezpieczeństwa – wytłumaczyła jej Irutt, otaczając ją ogonem.

– Chodźmy po nią, zanim coś się stanie – powiedziała Lin, ruszając po moich śladach.

– Czy… To krew? – Kometa zauważyła czerwone plamy na moich przednich nogach: – Ale na pewno nie konia, prawda? Poznałabym od razu.

Zawróciłam po drugą z córek. Kometa poszła ze mną, a Irutt została z Keirą. Zacisnęłam na moment oczy, po otwarciu ich przyspieszyłam kroku. 

– Ach! – głos Komety był podszyty strachem i szokiem. Byłyśmy w połowie drogi.

Obejrzałam się na siostrę, zmarszczyła chrapy, przełykając ślinę, przycisnęła pysk do klatki piersiowej: – To chyba… Erin… Jej krew. Strasznie dużo krwi…

Przyspieszyłam kroku. Nadepnęłam na krwawe odciski racic dorosłej kozicy. prawdopodobnie matka koźlęcia dźgnęła Erin. I to nie raz. Córka leżała zaplątana w moje pnącza, obok Lin z mnóstwem głębokich ran. Jej bok unosił się ciężko, a krew zakryła zupełnie jej sierść. Oczy miała szeroko otwarte, puste i drżące. Lin po prostu stała obok, nie wierzyłam że to się dzieje, zawsze reagowała od razu.

– Erin… – wymamrotałam. Oplotłam ciasno jej rany, dzięki własnej mocy. Zdawała się nieobecna. 

– Nie ruszaj jej – powiedziała półgłosem Lin.

Jakbym śniła jakiś koszmar, dlaczego odmawia jej pomocy? Erin była wiotka jak brałam ją na grzbiet, spojrzałam na Lin w strachu, czy ona chce jej śmierci?

– Już… Za późno. – Popatrzyła na mnie przyćmionymi z żalu oczami: – Powinnam była zauważyć że uciekły.

– Ona przecież jeszcze żyje…

Coś spadło z mojego grzbietu, myślałam że to Erin, ale na śniegu leżało coś oblepione krwią, długie i dziurawe w środku. Wokół leżało tego jeszcze więcej. Różne, małe krwawe kształty.

Upadłabym gdyby Lin mnie nie złapała. To moja wina… Zostawiłam córkę skrępowaną, zupełnie nie mogła się bronić, ani uciekać. Nawet nie upewniłam się czy jest tu bezpieczna. 

Spadła mi z grzbietu, już się nie ruszała. Sięgnęłam po nią, ale Lin mnie odciągnęła. Wyprowadziła mnie stąd, po drodzę minełymy Kometę, rzuciła tylko szybkie spojrzenie na Erin i ruszyła z nami, szybkim, niespokojnym krokiem, jak i oddechem, otrzepywała się desperacko, jakby sama była od krwi Erin.

– Połóż się tutaj, dobrze? – Lin wskazała mi pagórek śniegu.

Kometa ułożyła się obok mnie gwałtownie, tuląc mnie do siebie. Lin przyniosła kilka łodyżek wysuszonych ziół.

– Weź je, Rosita.

Wyciągnęłam głowę, ale potem ją cofnęłam, roniła łzy. Poderwałam się, biegnąc tam z powrotem. Chciałam się obudzić, ale to nadal trwało. Widziałam teraz już wyraźnie wszędzie porozrzucane wnętrzności córki. Kometa i Lin pobiegły za mną. 

Kometa odwróciła wzrok, zatrzymując się kilka kroków od Erin.

– To nie była twoja wina… – Lin zatrzymała się przy mnie, uważając gdzie stawia kopyta.

To jest moja wina.

Zamknęłam się w kopule z pnączy.

– Rosita! – Kopyta Lin od razu uderzyły w nią, Kometa dołączyła do niej. W mojej głowie wszystko w kółko rozgrywało się od nowa, to jak znalazłam Erin, jak ją skrępowałam, jak zaciągnęłam Keire na siłę do stada i umierającą Erin na moim grzbiecie, a może jeszcze zanim ją podniosłam. Krzyczały coś do mnie, ale ich sens słów do mnie nie docierał. Oplotłam sobie pnączami szyję… Wtedy przebiły się, Lin zerwała pnącza, raniąc się ich kolcami, kopyta też miała od krwi. Podobnie jak Kometa – widziałam jej przerażenie w oczach, ale już nic nie czułam.

– Nie skrzywdziłaś jej umyślnie… – Lin mnie objęła. Kometa zatrzymała się za nią. Ktoś przybiegł, obejrzałam się prosto na Pedro.

– Mała miała wypadek – stwierdziła Lin.

– Nie… To ja… Związałam ją. To wszystko moja wina! – krzyknęłam rozpaczliwie: – Zabiłam naszą córkę!

– Nawet tak nie mów! Nie wolno ci się o to obwiniać, szybciej czy później…

– Zostawiłam ją tu związaną, Pedro… Zabrałam Kei, a ją zostawiłam… Powinnam zabrać je stąd obie…


~*~


[Irutt]


Keira usnęła, zmęczona płaczem, schroniłam się z nią w grocie, a gdy się we mnie wtuliła nie mogłam przestać myśleć o Flavii. Lin do mnie zajrzała.

– Erin jest ranna? – szepnęłam, widząc ślady łez na jej policzkach. Zabrała nagle małą z moich objęć.

– Lin, obudzisz…

– Erin! – krzyknęła Keira, przebierając nogami, Lin wzięła ją na zewnątrz, wyskoczyłam za nimi, położyła małą przy kopytach zaskoczonej Komety. 

– Gdzie Erin? Czemu nie wraca? – Keirze już zbierało się na płacz. Kometa zatrzymała ją skrzydłami.

– Lin, ja chyba nie bardzo… – Zastrzygła uszami.

– Lepiej gdy ty się nią zajmiesz niż Irutt.

Objęłam się ogonem. Nie mówiłam jej o Flavi, ale może powiedział jej ktoś inny. Choć nie powinna powierzać małej Komecie, gdy ta nadal jest w związku z Ivette, żadna z nich nawet nie starała się ich poznać.

– A jej rodzice? – spytałam.

– Nie są w stanie się teraz nią zająć.

Keira zapłakała: – Chcę do Erin!

– Wiesz… Irutt poradzi sobie lepiej i… Nie masz żadnego zajęcia, prawda, Irutt? Mogłabyś zostać opiekunką źrebiąt. Porozmawiałabym z Ivette i…

– Nie – wtrąciła Lin.

– Dlaczego?

– Bo jestem morderczynią – odpowiedziałam ja: – I ktoś, choć twierdził inaczej, wcale nie dał mi drugiej szansy.

– Stado nie zaakceptowałoby cię w tej roli, na to jeszcze za wcześnie – powiedziała Lin.

– Ale Ivette nie zaakceptuje Keiry! I ja nie mam pojęcia jak się nią zajmować. Co ja mam z nią zrobić? – mówiąc to Kometa nadal trzymała małą przy sobie. 

– Jesteś zastępczynią, możesz kogoś wyznaczyć do opieki – podpowiedziałam.

– Lin?

– Nie zajmuje się źrebakami, Kometa.

– Więc… Irutt, weź ją na razie, a później…

Lin stanęła jej na drodze, zasłaniając mnie.

– Nie przepuścisz mnie? – zgadywała Kometa.

– Nie jestem całkiem pewna na Irutt. A ty jesteś ciotką Keiry.

– Tak… Ale ja muszę… Właśnie teraz muszę… Znajdę kogoś, tak. – Zabrała nagle małą w pośpiechu, odlatując.

– Lin… – zaczęłam, poszła dalej, więc ruszyłam za nią: – Nigdy nie skrzywdziłabym Keiry. Ostatnio jesteś…

– Wybacz, Irutt, musze się teraz zająć Rositą, wątpie by Pedro sam dał radę – przerwała mi.

– Co się stało?

– Erin nie żyje…


~*~


[Ivette]


Jakiś źrebak darł się wniebogłosy i to całkiem blisko mnie. Zacisnęłam zęby, otwierając oczy, dopiero co zasnęłam z tym napęczniałym brzuchem. Kometa przyleciała tu z którymś z bachorków Rosity.

– Ivette! Muszę zjeść. Teraz. – Wepchnęła mi tego źrebaka, odlatując tak gwałtownie że postrącała śnieg z gałęzi po drodzę.

– Erin! Chcę do Erin! – mała wierciła się i szlochała. Naprawdę jeszcze tego mi brakowało.

– Przestań! – krzyknęłam. Ucichła momentalnie: – Gdzie są twoi rodzice?

– Erin… 

Poderwałam się, ciągnąc ją za sobą. 

– Pani! – zatrzymał mnie Atlas: – Wydarzyła się tragedia.

– Jaka tragedia? 

– Druga z nich zginęła, przez Rosite…

Teraz dopiero Keira zaczęła zawodzić, szarpanie, ani krzyk nie pomagało, myślałam że ogłuchnę, albo oszaleje.

– Ucisz ją! – wrzasnęłam do nadbiegającej tu Ajiri.


~*~


[Kometa]


Zacisnęłam oczy, wgryzając się w… Gdybym chociaż nie czuła jego zapachu, był całkiem młody zanim… Heather przygotowała go całkiem dobrze jak zawsze, ale…  Odsunęłam się, ocierając niespokojnie pysk skrzydłami, z tej całej krwi, oczy zalały mi się łzami… Dlaczego widok Erin mnie nie obrzydził? Ani nie wstrząsnął mną tak jak powinien, tylko… Nawet teraz napłynęła mi ślina do pyska. Zapłakałam, chodząc niespokojnie wokół… To nie w porządku, nigdy nie było dobre… Jakbym widziała coś naprawdę smacznego, jakby leżały tam niesamowicie dobre owoce, zamiast… Wgryzłam się znowu, bo naprawdę musiałam, widziałam już we wodzie jak dziko świecą mi oczy i zmysły też się bardzo wyostrzyły. Dlaczego Lin dała mi Keire? Gdybym jej powiedziała, może… Nie. Albo…?

Mogłam nie przekonywać Ivette że daje radę. Skąd Heather ich właściwie bierze? Nie mogę o tym myśleć, bo wtedy już w ogóle… Nagle zjadłam wszystko dość gwałtownie, cała marząc się w krwi, naprawdę byłam bliska furii. 

Nie chcę tak żyć… Ale moja rodzina… Nie mogę im tego zrobić, prawda? Albo Ivette… 

– Tato, podpowiedź mi coś, proszę! – Spojrzałam w niebo.


~*~


[Ivette]


Przyciskałam skrzydła do uszu, w końcu mała ucichła. A ja prawie zasnęłam.

– Ivette! – krzyknęła Kometa

Aż cała drgnęłam, unosząc głowę.

– Ona chyba… Chyba umiera…

Keira wyciągała głowę, szeroko otwierając pysk, jakby nadal krzyczała, najwyraźniej straciła właśnie głos.

– Dusi się! Ajiri! Lin! – Kometa już wstała na nogi.

– Uspokój się, po prostu zdarła sobie gardło. Dacie mi wreszcie spać? Przypominam ci że jestem w ciąży. – Położyłam głowę.

– Ivette, teraz już coś jej sie dzieje.

Wypuściłam gwałtownie z chrap powietrze, dopiero co zamknęłam oczy. Keira leżała z głową na ziemi, otwierając jeszcze pysk, drżała cała, przymykając powieki.

– Czy ona…?

– Jest wyczerpana i tyle. Nie było nikogo innego kto by się nią zajął?

– Chciałam zostawić ją Irutt… Całkiem nieźle sobie radziła, chyba… Ale Lin mi zabroniła, a inne konie nie są zbyt chętne.

– Jakim prawem ta niebieska ci czegokolwiek zabrania?! Ty jesteś zastępczynią czy ona?! – Jak w ogóle mogła na to wpaść? Co to ma wspólnego z lojalnością?

– Nie potrafiłaś postawić na swoim? – zapytałam.

– Może miała w tym trochę racji…? Trudno powiedzieć… Ale ja chyba nadaje się do tego jeszcze mniej… Zdecydowanie się nie nadaje.

– Zabieraj źrebaka do Irutt i daj mi w końcu spać! – Odwróciłam się do niej grzbietem.


Tym razem mój źrebak postanowił mnie obudzić. Nad ranem. Kopał i się wiercił w moim brzuchu. Uniosłam powieki, patrząc na linie światła za horyzontem, odbijającą się na śniegu. Kometa spała obok. Z Keirą. Oczywiście.


– Co ty sobie wyobrażasz?! – Zatrzymałam Lin przy lesie, trudno było na nią wpaść, bo większość czasu przesiadywała przy Rosicie.

– W czym problem, pani?

– Specjalnie wcisnęłaś tego źrebaka Komecie by doprowadzić mnie do szału! A teraz nie chce go oddać!

– Miałam przeczucie że nie powinna zostać z Irutt.

Przeczucie?

– Tak sobie to tłumacze, nie wiem dlaczego tak się uparłam – dodała po chwili.

– Już nie ważne. – Jeszcze tego by brakowało by zaczęła to rozważać: – Pozwolę ci szkolić konie, a ty drugi raz skonsultujesz to ze mną, zanim przyjdzie ci do głowy podejmować jakiekolwiek decyzje, bo nie jesteś tu od tego.

– Dziękuje, pani, więcej nie zawiodę. Jak Rosita poczuje się choć trochę lepiej zacznę treningi.


~*~


– Kei, to potrwa dosłownie kilkanaście minut – próbowała przetłumaczyć jej Kometa, mała nie chciała jej puścić: – Naprawdę szybko zleci.

– Zjedz przy niej – stwierdziłam: – I tak nic nie widzi.

– Ale poczuje, i usłyszy!

– Jest za głupia by zrozumieć co się dzieje.

Mała poruszyła wargami.

– Co mówiłaś? – Kometa pochyliła głowę: – Przykro mi, ale nie rozumiem… Twój głos musi trochę jeszcze odpocząć, bo nie słychać go za bardzo, wiesz?

Ajiri odchrząknęła, przynosząc papkę: – Wybaczcie, pani, Kometa.

– O, może to Keira chętniej zje. – Kometa znalazła się przy niej.

– Po to to przyniosłam. – Ajiri szepnęła jej coś jeszcze na ucho.

– Ale… Teraz nie zdążę.

– Nie myśl że będę ją karmiła, wytrzyma do twojego powrotu. – Porwałam Keire od jej boku, szybkim ruchem skrzydła. Mała zawyła niemo.

– Kei…

– Leć, bo jeszcze ją zjesz.

Skrzywiła się, uniosła skrzydła, obracając się i wzbijając w końcu w powietrze.

Podsunęłam małą Ajiri.

– Zajmij się nią.

– Gdybym mogła coś zasugerować…

– Nie, ona nie przygotuje mnie na własne źrebię, ono będzie wielokrotnie lepsze od tego niedorasjstwa. 

Keira próbowała rżeć za Kometą, ledwie odzyskiwała głos, a znów go sobie zedrze. 

– Pani… Wybacz że się wtrącam, ale źrebaki nie rodzą się od razu we wszystkim doskonałe, trzeba poświęcić im trochę czasu…

– Dziękuje za twoje cenne rady, fantastycznie pomogłaś mojej matce, tak świetnie mnie wychowała że prawie w ogóle jej nie widywałam! A teraz zajmij się tym i lepiej by mnie nie obudziło.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz