[Rosita]
Zerkałam na Lin, wrażliwa na najmniejszy objaw tego że czuje się gorzej, na razie szła za nami tak jakby wcześniej nie krwawiła, ani nie zemdlała. Trzymałam się obok Pedro pilnującego bliźniaczek, Lin zamykała pochód, a Irutt nas prowadziła. Wokół nie rosło ani jedno drzewo, a w oddali kryło się coś na kształt gór. Niewiele widziałam w takiej ciemności. Księżyc znikał z nocy na noc, dzisiaj świecił jego ostatni kawałek przed nowiem.
– Poznaje to miejsce – przerwał ciszę Pedro: – Idziemy prosto do Pegazich klifów. – Spojrzał na mnie.
– Co to Pegazie klify? – spytała od razu Erin.
– Mieszkają tam pegazy, czystej krwi, ponoć.
– Co to za “ponoć” skoro tam byłeś?
– Wcale tam nie byłem, nigdy nie zapuszczałem się dalej niż musiałem.
– To skąd wiesz co to za miejsce?
– Ktoś mi powiedział.
– A kto?
– O tym nie chcę rozmawiać.
– No kto ci powiedział? – powtórzyła Erin, trącając go w bok.
– Nie zaczynaj.
– Kto? Kto? Kto? – Erin szturchała go coraz mocniej, aż w końcu wbiła pysk w jego żebra.
– Przestań to robić. – Pedro ją odepchnął, wraz z trzymającą się z nią Kei: – I tak…
– Może ten ktoś kłamał – przerwała mu, uśmiechając się z satysfakcją, jakby też czuła narastającą w nim frustracje. Zorientowałam się że poznała to po krokach Pedro, stały się bardziej sztywne.
– To nie możliwe – powiedział.
– A może jednak?
– Nie, bo oni stamtąd pochodzili – wyrzucił nerwowo, poczułam jak nagle zezłościł się sam na siebie, wypuścił aż z chrap powietrze, wzdychając
– Aaa, to pegazy?
– Podążał w tunelu pod nami – przerwała im Irutt, stukając w kamienistą ziemię racicą.
– To dlaczego nie idziemy nim? – spytała Lin oskarżycielskim tonem.
– Uznałby nas, a już na pewno mnie za wroga. Musimy udawać że znaleźliśmy się tam przypadkiem. – Irutt obejrzała się na nią: – Hybrydy nienawidzą jednorożców jeszcze bardziej od ciebie.
– Już ci mówiłam że nie mam nic do normalnych jednorożców. – Położyła uszy, wyciągnęła głowę; dzieliło je od siebie kilkanaście kroków i my: – Jedynie za tobą nie przepadam, nie nienawidzę cię.
– Nie powiem że mi ulżyło. – Irutt odwróciła się, idąc dalej.
– Może poczekalibyśmy tutaj, ja, Lin i bliźniaczki, a wy odwiedziłybyście pegazy? – zaproponował Pedro, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
– Hej! Ja też chce iść! – Erin pobiegła na przód wraz z Keirą, z rozbiegu szarpiąc za lianę, Pedro przydeptał ją dodatkowo przednim kopytem, gdy prawie wyrwała mu tylną nogę. Gdyby była starsza pewnie by go wywróciła. Keira zatrzymała się kawałek dalej zaskoczona, jakby nie wiedziała do którego momentu kończy się liana. Zawróciła szybko do siostry próbującej wierzganiem wyszarpać nogę z liany. Kei dotknęła ją raz, po czym zabrała głowę, odsuwając się nieco.
– Na pewno by uznali nas za jakiś sadystów za tą lianę – powiedział spokojnie Pedro.
– Potrafię się zachować. – Erin przerwała szamotanie, patrząc mu prosto w oczy.
– Naprawdę? Potrafisz? – udał zdziwiony ton.
– Przestań się ze mną drażnić, tato.
– Jak nie będziesz sprawiać problemów…
– Nie będę! – wykrzyknęła, jakby stawiała mu wyzwanie.
– Nie możemy jej wiecznie trzymać na uwięzi – zwróciłam się do Pedro, kontrolując mocą lianę, ściągnęłam ją z przedniej nogi Erin i z tylnej nogi Pedro.
– Jakby był lepszy sposób to z chęcią bym skorzystał – mówiąc to patrzył znacząco na Erin.
– Nie pożałujesz, mamo, będę grzeczna. – Erin stanęła dęba, rzucając się do galopu, Keira pobiegła w ślad za nią. Erin zatrzymała się gwałtownie, z poślizgiem. Keira do niej dobiegła. Lin już przymierzała się do skoku.
– Nie idziecie? – spytała Erin, oglądając się na nas.
– Idź chociaż obok Irutt – powiedziałam.
– Niech już idzie ten kawałek na przodzie, ale tylko kawałek – zawołał Pedro.
Zaczęło świtać. Erin z łatwością nas prowadziła, kiedy klify stały się bardziej widoczne w łagodnym świetle jeszcze schowanego za horyzontem słońca. Z jednego z klifów ktoś wzbił się w powietrze i zaczął lecieć ku nam. Jasnosiwa pegazica wylądowała tuż przed bliźniaczkami. Pod oczami miała trzy plamy, w kształcie różnej wielkości piór-lotek, w połowie zasłaniały dwie szramy pod prawym okiem, które rozciągały się aż na grzbiet nosa i prawy policzek. I miała trzy uszy… Dwa po prawej stronie i jedno po lewej.
– Witajcie, na Pegazich klifach, przybysze. Jestem Nefer. – Pochyliła głowę, jej skrzydła wcale nie wyrastały z kłębu jak u Ivette lub… Theo, tylko z łopatek.
– A nie są one na tych płaskich górach, tam daleko? – zapyta Erin, mrużąc oczy, by lepiej je widzieć.
– Te góry to są właśnie klify. Ciągle zapominam że tylko wzrok pegaza sięga tak daleko. Co was tu sprowadza, czy może trafiliście tu przypadkiem? – spytała uprzejmie, czułam od niej lekki stres, na tyle lekki że nie miała problemu go ukryć.
Jej białe pióra porastały trochę klatkę piersiową.
– Potrafisz poruszać tym dodatkowym uchem? – Erin stanęła dęba jakby chciała je dosięgnąć.
– Erin… – szepnął ostrzegawczo Pedro, Nefer spojrzała na niego: – Szukamy hybrydy jednorożca. – powiedział do niej.
Rzuciła szybkie spojrzenie na Irutt.
– Potrzebujemy jego pomocy. – Irutt zaczęła jej wyjaśniać o co chodzi, przy czym wspomniała jedynie o kontrolowanych i że musimy wydostać z nich kryształy by odzyskali świadomość: – Zrobiłabym to sama, ale mój róg nadal się goi.
– Nie znam żadnej hybrydy – skłamała Nefer, nerwowo poruszała oczami na boki, przez co inni też się zorientowali, choć czułam że nie byli do końca przekonani czy mają rację. Zwrócili swoje spojrzenia na mnie, wyczekując odpowiedzi.
– Jesteś pewna? – zapytałam Nefer: – Nie mamy zbyt wiele czasu by im pomóc… Musi tu być.
– Nie przyszłam go zabić, gdybym chciała to zrobić to zrobiłabym to już w tunelu. – Irutt zmieniła postać na wilka: – Gdy go wytropiłam.
Nefer uniosła nieco skrzydła, jakby chciała odlecieć.
– Ja nic nie wiem… – wydusiła, cofając się.
– Widziałam jak ukrywasz go przed innymi. Chcesz by się dowiedzieli? – zagroziła Irutt, nie ruszając się z miejsca, choć swój róg wycelowała w kierunku Nefer.
Nefer zaniemówiła, patrząc na Irutt szeroko otwartymi oczami.
– Nic mu się nie stanie, chcemy tylko jego pomocy, proszę… – spróbowałam: – Wśród kontrolowanych też jest hybryda.
– Adoptowałam ją – dodała łagodniej Irutt, unosząc głowę: – Ma na imię Flavia.
– Zgoda, wygraliście – powiedziała Nefer, z rezygnacją zwieszając głowę: – Zaprowadzę was, ale tylko was dwie. – Wskazała mnie i Irutt skrzydłami.
– Czworo, my też chcemy iść – wtrąciła Erin.
– Ktoś tu coś obiecał, Erin – przypomniał jej Pedro.
– W porządku. – Nefer uśmiechnęła się do małej: – Źrebaka nikt nie zauważy. – Wzbiła się do lotu.
– Jak już zapraszasz jedną z moich córek, to dobrze by było gdybyś nie pomijała drugiej – zauważył Pedro.
– Źle zrozumiałeś. Bliźniaczki są jak jedno źrebię. – stwierdziła Nefer: – W nocy odwiedzimy Cosmo, a teraz zapraszam was wszystkich na Dzień odrodzenia.
– Co to takiego? – zapytała Erin.
– No ja tu widzę dwa źrebaki, wyglądają tak samo, ale są zupełnie różne, wiesz mi – dodał Pedro. Erin mu się przyglądała, a Keira cofnęła ku niemu uszy, trzymając głowę opartą na łopatce siostry.
Poszliśmy za Nefer.
– Konie, pegazy, jednorożce zawsze rodzą się w pojedynkę – powiedziała: – Bliźnięta tak naprawdę są dwoma połówkami jednej osoby.
– Nie sądzę by tak było – Pedro powiedział to co dokładnie sama uważałam.
– Być może coś w tym jest – dodała Irutt: – W ich przypadku. – Spojrzała na bliźniaczki. Kei zniżyła speszona głowę, dotykając nią teraz miejsca bliżej przedniej nogi Erin.
Na jednym z klifów stała jasnosiwa klacz, jej nogi porastały gęste szczotki pęcinowe, skrzydła pojawiły się dopiero gdy je rozłożyła. Zleciała do nas, składając skrzydła, natychmiast wtopiły się w jej sierść. To krewna Sheili?
– Witajcie, na Pegazich klifach – siliła się na każde słowo, jakby ktoś ją do tego zmusił. Miała te same plamy pod oczami w kształcie piór co Nefer, ale skrzydła wyrastały jej z kłębu.
Jeśli ona i Sheila są rodziną na pewno chciałaby wiedzieć co się z nią dzieje.
– W porządku, Delta, już się nimi zajmuje – odpowiedziała jej przyjemnym tonem Nefer. Delta posłała jej grymas, który pewnie miał przypominać uśmiech. Odwróciła się i uniosła, przed chwilą niewidzialne, skrzydła.
– Delta, znasz Sheile? – zapytałam.
– Nie – odpowiedziała szybko, czułam że tego nie lubi. Odleciała, podmuch jej skrzydeł porwał za sobą nasze grzywy i ogony.
– Pegazów ukrytych jest znacznie więcej – oznajmiła Nefer: – Zgaduje że twoja znajoma też nim jest?
– Tak…
Z klifów przyglądało się nam coraz więcej pegazów. Większości skrzydła wyrastały z łopatek. Słońce już wschodziło, oświetlając ich i odkrywając takie same plamy jak pod oczami Nefer i Delty. Plamy nawet kolorystycznie były identyczne. Czerwone, żółte i niebieskie pióro.
– To nie są prawdziwe wzory, prawda? – Erin wskazała na plamy Nefer.
– Zgadza się, zrobiliśmy je barwnikami z kwiatów – przyznała z dumą w głosie, skinając mojej córce łbem.
– Ja też chce!
– Nefer, czy macie gdzieś jakieś chłodne miejsce, bez słońca? – spytał Pedro. Erin zbliżyła pysk do uszu Keiry, oparła między nimi wygodnie głowę, przyklapując siostrze grzywkę, nie słyszałam wszystkiego co do niej szeptała, ale wystarczająco by zorientować się że opisuje jej wygląd Nefer i pozostałych pegazów, zwłaszcza skupiając się na ich wymalowanych pod oczami wzorach. Ale dlaczego? Czy Keira… Przecież bym zauważyła jeśli…
– Poradzę sobie – powiedziała głośniej Lin.
– Tunele…? Wodospad? – zastanawiała się Nefer.
– Zaprowadzę cię. – Irutt stanęła przy Lin: – Zawrócimy.
– Nie. Nie umrę od razu od słońca, dzisiaj jest chłodniej. – Odsunęła się od niej, podeszła bliżej Pedro.
– W razie czego zmienię się w Karyme – powiedziała do niego Irutt. Przytaknął jej, rzucając mi jedno z tych spojrzeń, które mówiło że miał już dość.
Nefer zaprowadziła nas na jedyną ścieżkę prowadzącą na jeden z klifów. Erin szła obok pegazicy, a Kei trzymała pysk przy jej boku. Czy Keira naprawę nie widzi? Dlatego jest tak blisko…?
– To co z moimi wzorkami? – Erin szturchnęła Nefer w bok..
– Jak twoi rodzice się zgodzą… – Nefer popatrzyła na nas.
– Pójdę z wami. Kei, też chcesz? – Pedro wyprzedził mnie, mała pokręciła głową, w ogóle nie patrząc w jego stronę, tylko na skrzydło Nefer. W oczach zebrały mi się łzy.
Nim weszliśmy na szczyt klifu, jakoś się otrząsnęłam, choć nadal walczyłam by się nie popłakać. Naprawdę jestem okropną matką… Ja… A co jeśli straciła wzrok kiedy coś ją użądliło, wtedy jak jej nie dopilnowałam i to moja wina?
– Nefer przyprowadziła dziś obcych by poznali Feniks. – Przemówi kary siwiejący pegaz, z ogromnymi skrzydłami wyrastającymi z kłębu, przez co wyróżniał się na tle innych pegazów, które nagle nas otoczyły.
– Fe… Feniks? – spytałam półgłosem. Musiałam się przesłyszeć.
Irutt wylądowała na moim grzbiecie jako jaskółka, czułam że chciała mnie wesprzeć.
– Ognióstopióra Feniks powołała nas do życia, w własnych płomieniach. Obdarowała nas. Skrzydłami – spojrzał na Nefer i resztę pegazów: – Rogami – na Irutt: – Mocami – na mnie i Lin: – I wyjątkowymi talentami – popatrzył na Pedro, Erin i Kei, po każdym jakby wiedział kto jest kim: – Od tej pory co cykl odradza się wraz z nami, w różnej postaci, pegaza, jednorożca, konia, hybrydy ale zawsze pod jej oczami wyrastają kolorowe pióra, a jej prawdziwą postacią jest ogromny, ogniopióry ptak.
– To kiedy ją poznamy? – przerwała Erin.
– Feniks nie pojawia się bez powodu.
– Bo nie istnieje – stwierdziła Irutt: – To zwykła legenda. Gdyby istniała mogłabym się w nią zmienić, odwrócić to co nieuniknione. A jednak nie mogę.
– Nikt nie może posiąść niczego należącego do niej – powiedział ostrzej pegaz: – Wasz gatunek nie musi w nią wierzyć, my wierzymy całym sercem.
Poniosły się pełne aprobaty rżenia, Nefer także zarżała, choć wyczułam w niej w tym momencie zwątpienie.
– Kiedy na ziemi pozostanie ostatni koniowaty, znów się pojawi, by odrodzić się, a w jej ogniu pojawimy się my. Cały cykl zacznie się od nowa. – Ogier rozłożył pióra, a wokół pojawił się ogień, pegazy wzbiły się nagle wszystkie na raz w powietrze. Wydały z siebie rytmiczne rżenia, w ogniu pojawiły się różne sylwetki, od koni po jednorożce. Zaczęły biegać po klifie, przenikały przez nas niczym duchy. Wstrzymałam oddech gdy przeskoczył przeze mnie jednorożec.
– To iluzja – powiedziała Irutt.
– Szkoda. – Erin machnęła przednią nogą w fałszywym ogniu. Do tej chwili wyglądał jak prawdziwy, nawet unoszący się z niego dym.
Nefer wylądowała obok nas: – Dzięki Feniks znaleźliście Cosmo, czas wznieść podziękowania do nieba. – Popatrzyła w górę, a wraz z nią inne pegazy, wciąż krążące nad klifem.
Nagle zaczeły dziękować za różne rzeczy, niektóre wznosiły się jeszcze wyżej. Nefer się przyłączyła do nich, dziękując za to że mogła poznać nowe osoby i je tu przyprowadzić by dowiedziały się prawdy.
Lin patrzyła w niebo zamyślona: – Dziękuje – powiedziała.
– Chyba powinniśmy uszanować ich zwyczaje skoro nas tak dobrze przyjęli – dodał Pedro: – Dziękuje za moją rodzinę! – wykrzyknął do nieba: – Za Rosite, którą kocham całym sercem, nasze córki, moją córkę lub syna, którego dopiero poznam…
Lin patrzyła na niego ze smutkiem. Ani razu nie poczułam od niej zazdrości, a widziała mnie i Pedro ciągle razem, więc o co chodzi, jeśli nie o to?
– Feniks, pokaż się! – wrzasnęła Erin, parę pegazów popatrzyło na nią z reprymendą.
– Erin, twoje obietnice zawsze muszą być bez pokrycia? Co mała? – Pedro trącił ją pyskiem w bok, tym razem nie mówiąc zbyt poważnym tonem. Poczułam że teraz w tym momencie był po prostu szczęśliwy, jakby zwyczaj pegazów przypomniał mu o tym co najważniejsze.
– Dziękuje za moją siostrę, tatę i Lin – powiedziała cicho Kei, unosząc niepewnie głowę. Znów miałam łzy w oczach.
– Głupota – stwierdziła na głos Irutt, patrząc po nas: – Żaden ptak się nami nie opiekuje, tylko przodkowie podpowiadają nam jak żyć, jednak nie ingerują w nasze życie i jeśli nie zadbacie o siebie nawzajem to nikt za was tego nie zrobi.
Też powinnam być wdzięczna, właśnie za Pedro, Kometę, Irutt i… Córki. Za to że wciąż mam rodzinę. Za to że mama kiedyś mnie przygarnęła, kiedy Rocio nie mogła się mną zająć. Za wszystkich przyjaciół. W końcu za to że wciąż żyje.
Para pegazów przyleciała z garścią owoców w pyskach, zrobili kilka rund, aż znieśli tu całą górę przysmaków.
– To dla was, wiemy że nie dalibyście rady dostać się na inne klify, przynajmniej część z was – wyjaśniła Nefer lądując za nami, popatrzyła przelotnie na Irutt.
Są tak samo gościnni jak mroczne konie.
Erin podbiegła pierwsza do owoców, wybierając spośród tylu różnych ich rodzajów akurat jeżyny. Keira za to wybrała jagody. Oba te owoce należały do moich ulubionych, to nie mógł być przypadek.
Irutt przysiadła przed brzoskwiniami jako jaskółka i dopiero wtedy wróciła do swojej postaci. Pedro wybrał jabłka. A Lin rozglądała się po innych klifach i ucztujących pegazach, śmiali się, a część z nich na specjalnie wyznaczonym do tego klifie walczyła ze sobą dla zabawy. Przypominali mi Ivette, gdy używali do tego skrzydeł i kopyt. Słońce przyjemnie grzało w grzbiet, ale na pewno nie służyło tym Lin, nie miała gdzie się schować.
– Ochłodzić cię? – spytała Irutt, stała już obok niej.
– Nie chcę pomocy, a od ciebie już zwłaszcza – sapnęła Lin, oddychając ciężko.
– To może przyjmiesz pomoc ode mnie? – Podeszłam.
– Bez urazy, ale… – Przez chwilę dyszała, Irutt zmieniła się w pegaza, osłaniając ją skrzydłem przed słońcem: – Nie chcę mieć nic wspólnego z twoją klątwą. – Oczy Lin zaczęły jej łzawić.
– To nie klątwa, zresztą ty też masz moc, dzięki niej możesz skakać tak daleko. – Nie czekałam już na jej pozwolenie, po prostu stworzyłam dla niej małą jaskinie z grubych łodyg i liści, dzięki mojej mocy bez problemu wyrosła ze skały. Irutt pokryła niby-jaskinie szronem, w postaci Karyme, tak samo potraktowała ciało Lin.
– To zwykła umiejętność – wymamrotała Lin, osuwając się na brzuch, popatrzyła po dachu z roślin: – Czemu… Nie słuchasz?
– Napij się i to bez gadania – Pedro podstawił jej skorupkę po sporym jajku wypełnioną po brzegi wodą. Zanurzyła pysk, pochłaniając wszystko w kilka sekund.
– Co się dzieje? – spytała Nefer, podając nam kolejną porcję wody: – Czemu zasłabła?
– Niebieskie konie źle znoszą ciepło – wyjaśniła jej Irutt. Nefer przyleciała z kilkoma rodzajami owoców kładąc je przed Lin: – Ten owoc najlepiej chłodzi, po zamrożeniu – wskazała pyskiem na okrągłą połówkę, z zieloną grubą skórką na zewnątrz, i czerwonym miąższem z czarnymi pestkami.
– Nigdy nie jem ze wszystkimi – powiedziała Lin. Nefer przyniosła także nam kilka owoców.
– Może dzisiaj zrobisz wyjątek? – zaproponowałam: – Poza tym nie musimy jeść z tobą jeśli nie chcesz.
Zaczęła skubać skąpą trawę porastającą klif.
– Nie chcesz owoców?
– Jeśli będę chciała sama je sobie znajdę.
Czułam że chciała nas zniechęcić do siebie, ale dlaczego?
– Śmiało Lin, to dla was, jesteście tu mile widziani. – Nefer podsunęła jej bliżej owoce, dodając do stosiku kolejne: – Z chęcią dowiedziałabym się czegoś o twoim gatunku. A i jeśli chcesz coś innego to mogę po to polecieć. Może jajko?
– Muszę gdzieś się schować. – Lin wstała.
Jajko? Czy oni…? Jedzą je?
– O nie, nigdzie nie idziesz – Pedro zablokował jej przejście sobą.
– Zejdź mi z drogi. – Położyła uszy.
– Daj spokój, ledwo trzymasz się na nogach.
– To wy dajcie mi spokój. – Odepchnęła go, niemal się przy tym wywracając. Zbiegła z klifu na dół.
– Lin! – zawołałam za nią. Irutt pobiegła za nią, a Nefer jej towarzyszyła, lecąc nad nimi dwiema.
– Chodź korzystać – szturchnął mnie Pedro: – Nie potrzeba tłumu żeby jej pomóc. Widzisz jaka jest uparta, może w trójkę się lepiej dogadają?
– Raczej nie…
– Ale my tam niczego nie zmienimy, a ktoś musi mieć oko na nasze córki.
Odwróciłam wzrok, raczej byłam nieodpowiednią osobą do tego, choć jestem ich matką, to nigdy na nie zasługiwałam.
– Czy…? Pewnie nie wiesz...
Pedro obejrzał się na mnie, w drodze do córek, zatrzymał się na chwilę: – Może jednak wiem?
– Kei… Nie widzi, prawda? A ja…
– To nie twoja wina że taka się urodziła, poza tym świetnie sobie radzi, zwłaszcza w miejscu które zna. – Otulił mnie szyją, przywarłam głową do jego grzywy.
– Jesteś pewien że taka się urodziła?
– Jak najbardziej.
[Irutt]
Lin szła mozolnie przed siebie, z każdym jej chwiejnym krokiem istniało ryzyko że stoczy się z klifu. Trzymała głowę przy samej ziemi, głośno sapiąc. Grzywa ją zakrywała. Na ziemi pojawiały się krople krwi. Ledwo zauważyła jak podeszłam do jej boku. Uniosła głowę, grzywka w zupełnym nieładzie zakrywała jedno z oczu. Z chrap ściekała krew..
– Nie… – Upadła nagle: – Pomagaj. – Przełknęła, kaszląc krwią. To już nie wyglądało jak przegrzanie.
– Wolisz zginąć…?
Nefer osłoniła skrzydłem Lin, która wstała. Byłam pod wrażeniem. Mimo uginających się nóg, zaszła jeszcze kawałek po niemal poziomej ścieżce.
– Leż. – Zmieniłam się w Karyme przytrzymując ją przy ziemi, po kolejnym upadku. Pokryłam jej ciało szronem, nieco go w nie zagłębiając. Wzięła głębszy oddech, po chwili normalnie oddychając. Tylko wciąż krwawiła.
– Potrzebujesz czegoś? – spytała jej Nefer.
– Nie! – krzyknęła na nią Lin, kładąc uszy: – Zostawcie mnie! Nic mi nie jest!
– Przypominasz mi Aiviiere, dopiero jak było z nią bardzo źle przyznała się że potrzebuje pomocy. – Zasłoniłam ją własnym cieniem: – Chociaż ty w ogóle tego nie przyznasz, prawda?
Poderwała się z ziemi, mijając mnie: – Odczep się. – Obejrzała się jeszcze, a potem wybiła, lądując kilkanaście kroków dalej.
– To robi wrażenie – skomentowała Nefer.
Lin ukryła się w grocie w jednym z klifów.
– Będę miała na nią oko, a wy się bawcie – obiecała Nefer. Dopiero jak poleciała do Lin, wróciłam w jaskółczym ciele na nasz klif. Co ja robię? To nie jest moje stado. Nie jestem jak… Ennia i Beerh. Rosita podbiegła do mnie. Oczami jaskółki wydawała się ogromna.
– Co z Lin? I...
– Już dobrze. Chodź na chwilę. – Poleciałam na krawędź klifu, położyłam się tam w swojej postaci, z przednimi nogami wiszącymi nad przepaścią. Morze biło falami o klif.
– Co cię dręczy? – Rosita położyła się obok. Dobrze to słyszeć że nadal wyczuwa emocje, więc nie jest z nią jeszcze aż tak źle.
– Dawna ja próbuje żyć jak wtedy gdy wszyscy żyli. A ja nie mogę jej na to pozwolić. – Otoczyłam się ogonem.
– Dlaczego nie? Możesz przecież żyć dalej, być szczęśliwa.
– Nie. Nie pomściłam jeszcze moich bliskich, nie zrobiłam tego po co tu jestem, nie będę miała kolejnej szansy. – Odwróciłam głowę, obserwując wzburzone morze: – Dopóki Meike żyje i przeklęci służący dawniej Mago oni nie zaznają spokoju.
– Nieprawda.
– Został jeszcze Szafir. – Popatrzyłam na nią: – Może, w co wątpię, przetrwał ktoś jeszcze z mojego gatunku. Muszę zabić wszystkich, którzy chcą ich skrzywdzić.
– Na pewno istnieje inne rozwiązanie.
– Nie bądź naiwna, bardzo źle na tym wychodzisz. Zło trzeba eliminować, albo będzie tylko wzrastać w siłę. Ivette także musi zginąć.
– Nie, nic nie…
– Ennia i Beerh, zabiła ich. Za to ją znienawidziłam i wiem że nigdy nie przestanę. – Poczułam kilka łez zgromadzonych w moich oczach, patrzyłam na Rositę: – Przygotuj się na to i nie próbuj mnie powstrzymywać.
– Do tego jest ci potrzebna Erin? – Też niemal płakała: – Ivette nie zrobiła tego świadomie.
– Pogrąża się coraz bardziej w mroku, musi zginąć.
– Dlaczego ty masz o tym decydować? – po prostu spytała, bez obwiniania, patrzyła mi w oczy z niemą prośbą.
– Bo także jestem zła i mogę to zło wykorzystać do dobrych celów – Wstałam, unosząc wyżej ogon, lekko zawijający się na końcu w kulę, utrzymując kontakt wzrokowy z Rositą wciąż leżącą na ziemi: – Nie stawaj się moim wrogiem. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie zabije jej póki Meike nadal żyje. A jak nadejdzie czas postaram się by długo nie cierpiała, ze względu na ciebie. Chcę byś zdążyła się z tym pogodzić, wiem ile przeżyłaś… Nie ważne czy to docenisz czy nie.
– Więc nie dokładaj mi jeszcze tego, proszę… – Oparła o mój bok głowę.
– Skupmy się na razie na tym by uwolnić kontrolowanych. – Zanurzyłam róg w jej szarą grzywę. Odsunęła się ode mnie, wróciła do Pedro i córek.
[Rosita]
Zapadła noc. Erin i Nefer rozmawiały ze sobą na przodzie, Kei jedynie się im przysłuchiwała, a ja z Irutt szłam za nimi w zupełnym milczeniu. Nawet na nią nie spojrzałam.
– Wiesz że moja ciotka miała na imię Feniks? – zapytała nagle Erin, uniosłam głowę, sama wyczekując odpowiedzi.
– I żyje? – Nefer zamrugała.
– Nie, nawet jej nie poznałam – pochwaliła się Erin: – Ale widziałam jej ciało.
– Co jest złego w tym że miała tak na imię? – wtrąciła Irutt.
– Kiedy nazywasz tak źrebie, musisz wiedzieć że przytrafią mu się same nieszczęścia. – Nefer rozłożyła w połowie skrzydła: – Feniks nie jest chętna dzielić się czymś co należy do niej, zwłaszcza imieniem. Nie mogąc go odebrać, ześle nieszczęście na całą rodzinę.
– Czyli wasza Feniks jest okrutna? – bardziej stwierdziła niż spytała Irutt: – Jak możecie na niej polegać?
– Dopóki ją szanujemy i czcimy będzie nam pomagać.
– Dlaczego nadal nie zmyłaś barwnika tak jak inne pegazy? – Erin zadarła głowę ku Nefer, w jej spojrzeniu było coś psotnego. Chyba nie szukała sposobu by czymś zranić Nefer? Nie… Nie powinnam tak myśleć o własnej córce, ona nie jest zła, jest tylko… Niedoświadczona, dopiero poznaje świat.
– Lubię tak wyglądać, jak Feniks – odpowiedziała uprzejmym tonem Nefer.
– Nie boisz się że cię za to ukarze?
– Nic jej nie zabieram, tylko naśladuje. Wyróżnia się i każdy to w niej uwielbia.
– Ty też się wyróżniasz z tym uchem. Jakoś nie widziałam by inni cię uwielbiali.
Nefer odchrząknęła, uśmiechając się speszona, odwróciła wzrok na postać stojącą w ciemnym tunelu, szczupłą, z długim, wąskim pyskiem, sylwetką przypominającą jednorożca, brakowało jej jedynie rogu.
– Rozczarowana, jednorożcu? – głos należał do ogiera: – Tacy jak ja powinni przestać istnieć – Wyszedł z cienia, biały, z łatami o miękkich krawędziach, w odcieniu szarego brązu: – Najgorsze że teraz jest nas więcej niż was, jednorożcu. – Jego fioletowe oczy spoczęły na Irutt.
– Nie poluje na hybrydy, nigdy żadnej nie zabiłam. – Zakręciła ogon, chowając go za tylnymi nogami i uważnie go obserwując, czułam że mu nie ufa, ani on nam, nie ufał też Nefer.
– Proszę, weź sobie tą część trupa. – Cosmo rzucił Irutt pod racice żółty kryształ, swoim własnym, równie długim i chwytnym ogonem jak jej: – Nie wiedzą jednorożcu, oczywiście, że kryształy tworzą się z waszych rogów. Tak mi przykro – dodał sucho.
Spojrzałam na Irutt. Co on właśnie…? Wzięła głęboki oddech, ściskała mocno ogonem swoją tylną nogę i nie spuszczała z niego wzroku, choć czułam że coś w niej pękło, jakby ktoś w jednej chwili odebrał jej już wszystko.
– Musisz czuć wściekłość jednorożcu, że tak je wszyscy bezczeszczą. Niszczą miejsca spoczynku tych waszych przodków, bo teraz raptem może jeden jednorożec dożył starości?
Zniżyła głowę celując w niego rogiem, po czym spuściła wzrok, oczy jej się zaszkliły, wbijała racice w ziemię. Oparłam głowę na jej grzbiecie, czułam że drży.
– Marzę o przebiciu mojej szyi twoim rogiem, jednorożcu, byłby to dla mnie zaszczyt – kontynuował Cosmo ironicznym tonem, skłaniając przed nią głowę z jawną kpiną. Zastanawiałam się czy mówi serio czy nie, czułam że rzeczywiście tego chcę, ale jednocześnie nie, że się boi.
Irutt wzięła jeszcze raz głębszy oddech, spojrzała mu w oczy z niechęcią: – Jestem Irutt, nie przyszłam cię zabić, tylko prosić o pomoc... – wyjaśniła mu wszystko, Nefer się rozluźniła, słuchając jeszcze raz tej samej opowieści, o kontrolowanych. Na koniec Irutt złapała żółty kryształ ogonem, unosząc go nad własnym grzbietem: – Dzięki temu kryształowi jesteś w stanie ich uwolnić, nauczę cię.
– A od kiedy jednorożce rozmawiają z hybrydami i proszą je o pomoc? Co? – wyrzucił Cosmo.
– Kontrolowani są dobrymi osobami, nie zasłużyli na to… – wtrąciłam.
– Specjalnie nastawiłeś Lin i resztę stada przeciwko jednorożcom. – przerwała mi Irutt.
Cosmo odwrócił wzrok, kładąc uszy.
– Masz szczęście że nie spotykamy się w innych okolicznościach.
– Raczej pecha. Idziemy już? – Podszedł do nas, mierząc w oczy Irutt nieco z góry, był od niej wyższy, wielkością dorównywał przynajmniej mi, tym także różnił się od jednorożców: – I tak byście mnie zmusiły. Chcę mieć to z głowy i przejść żałobę w spokoju.
– Co się stało? – spytałam.
– Cosmo… Oboje przybyli za późno by pomóc Dzen, zachorowała – tłumaczyła się Nefer, nie kryjąc poczucia winy w głosie: – Miała też swój wiek i… To tylko utrudniło sprawę.
– Przykro mi – spojrzałam ze współczuciem na Cosmo, czując jego złość i poczucie niesprawiedliwości.
– Cosmo, polecę z tobą, jeśli chcesz, chociaż tyle mogę zrobić za… To wszystko. – Nefer podeszła do jego boku, niepewnie unosząc skrzydło nad jego grzbietem i nawet go przy tym nie dotykając.
– Nie. Wrócę tą samą drogą, albo nie – Przeniósł wzrok na mnie, równie nieprzyjemny.
– Obiecuję że już nie będę. – Nefer cofnęła uszy.
– Przynajmniej było mi przez chwilę przyjemnie.
– Nie wiem co mi się stało, co ja sobie myślałam…
– Musimy się pospieszyć – przerwała im Irutt.
– Ale co zrobiłaś? O czym mówicie? – zapytała Erin, dopiero teraz zauważyłam że stała z boku i na wszystko słuchała. Głowę Keiry częściowo zasłaniała grzywa Erin.
– Nie mam ci za złe, Nefer, nawet jak wtedy chciałaś mnie otruć.
Otruć? o czym…?
Cosmo przeszedł obok Irutt, zabierając swoim ogonem kryształ z jej ogona, niemal go wyrwał, przez nagły lęk, gdy jej dotknął: – Nie krępuj się, po wszystkim możesz mnie zabić, jednorożcu. – Poszedł dalej przodem.
– O co chodzi? – spytała Erin Nefer. Nefer stała w bezruchu, patrząc za Cosmo. Ruszyłam za nim, jak Irutt podeszła do bliźniaczek.
– To nie twoja wina, Cosmo. – Dogoniłam go.
– Gdyby nie moje tchórzostwo Dzen może by teraz żyła. Wystarczyło wybiec w porę z tunelu, zamiast przejmować się co z nią zrobią. I tak umierała, może miałaby szanse. A tak zostało wszystko zaprzepaszczone przeze mnie – mówiąc, fioletowymi oczami utknął w tunelu. Pogrążył się we własnych myślach. Nefer odleciała.
~*~
Lin położyła uszy na widok Cosmo. Ona i Pedro, czekali aż wrócimy obok klifów. Keira coraz bardziej opierała się o Erin, z zamkniętymi już oczami.
– Kei, chcesz bym cię poniósł na grzbiecie? – zapytał małej Pedro: – Trochę się prześpisz.
Kei pokręciła łebkiem, bardziej przylegając do siostry.
– Idź, strasznie mnie obciążasz. – Erin ją odepchnęła.
– Nie… – Kei szukała jej pyskiem. Erin odsuwała się od niej, ostrożnie stawiając kopyta, uważając by na nic nie nadepnąć. Keira strzygła nerwowo uszami, szukając zapachu siostry.
– Przecież jestem obok – powiedziała Erin, natychmiast odskakując siostrze kierującej się jej głosem: – I nadal jesteśmy razem. No weź, nie musimy się ciągle trzymać. – Położyła uszy.
Keira odwróciła się do Pedro, trącając go pyskiem. Położył się, pomagając jej wejść na swój grzbiet.
– Przepraszam, to był sposób żeby poczuć się lepiej. Nie zadziałał. A inny w tamtym momencie nie wpadł mi do głowy – powiedział Cosmo do Lin, czułam że naprawdę żałował, zdradzając to swoją zwieszoną głową, ciągnącym się po ziemi ogonem i oklapniętymi uszami.
Lin poszła przodem, nie kryjąc wrogości. Ruszyliśmy po niej całą grupą.
– Dlaczego mówisz tak dziwnie, co? – Erin trąciła Cosmo w bok.
– Tak mi się podoba.
– To wszystko? Nic więcej się za tym nie kryje?
Keira zasypiała dłuższą chwilę, walcząc z opadającymi powiekami, nakierowując uszy ku Erin, reagując na jej głos, a nawet tętent kopyt.
Po kilku krokach Lin zakasłała, z jej chrap pociekła krew, odwróciła głowę w bok, ale i tak to zauważyłam.
– Lin, dlaczego nic nie mówisz że źle się czujesz? – uprzedził moje pytanie Pedro, zrównując się z nią.
– Pegazy ci pomogą – powiedział Cosmo.
– Krwawiłam już o wiele mocniej. Przestańcie. – Lin przyspieszyła kroku. Pedro przekazał mi nagle Kei, zsuwając ją sprawnie na mój grzbiet i wybiegł na przeciwko Lin, nie pozwalając jej dalej przejść. Obejrzałam się na śpiącą córkę z mocno bijącym sercem, obawiając się że znów przypomni mi o Isonie. Poczułam nagle jak Erin przeszywa mnie wzrokiem. Patrząc na nią tylko upewniłam się że naprawdę to robiła. Uśmiechnęła się do mnie. W tym momencie nie mogłam wyczuć żadnej z jej emocji.
– Pójdę tam z tobą, bez żadnych wymówek – mówił Pedro do Lin.
Irutt westchnęła.
– Wystarczy do tego Beerh, znam się na tyle na jego magi by sprawdzić co jej jest – stwierdziła: – I może też pomóc.
– Nie. Nie rozumiesz że cię nie lubię? – rzuciła w jej stronę Lin: – I nie chcę twojej pomocy! Niczyjej pomocy. – Tupnęła kopytem, rozsuwając po tym szerzej przednie nogi.
– To nie jest normalne – dodał Pedro: – A będzie tylko gorzej jak dłużej będziesz się upierała.
– Nie możecie mnie zmusić. – Lin chciała go minąć, ale znów nie pozwolił jej iść dalej. Położyła uszy.
Irutt zmieniła się w Sheile.
– Zaczekaj… – powiedziałam: – Ona nie jest...
– Na co? Nie ma sensu marnować na nią czasu. Możesz powiedzieć Pedro by odpuścił, albo...
Nagle Lin ominęła tak szybko Pedro, że nie zdążył zareagować. Musieliśmy ją jeszcze doganiać.
~*~
Lin uparcie wyprzedzała nas o kilkanaście kroków, oglądając się jedynie czy idzie dobrą drogą. Tuż przed świtem się przewróciła. Choć próbowała nie miała siły dźwignąć się z ziemi. Podbiegłam do niej z Pedro.
– Zostawcie mnie tutaj, dogonię was – powiedziała. Nagle zrobiło się ciemniej, jakby jaśniejące niebo przysłoniły chmury. Lin wydała z siebie okrzyk pełen grozy, próbując zerwać się z ziemi, opadła na bok. Spojrzałam za siebie, wzdrygając się na widok gryfa. Irutt...
– Spokojnie, to wciąż Irutt – powiedziałam do Lin, czując jej oszołomienie.
– Najlepiej jak polecimy, rozwiążemy oba problemy, powinniśmy już dawno być na równinie – Irutt zabierała Lin w dziób i posadziła na swoim grzbiecie. Lin była w szoku zbyt mocnym by protestować, nie wydała już z siebie żadnego dźwięku. Pedro mówił że walczyła na co dzień z gryfami, w jak bardzo złym jest stanie skoro tak zareagowała?
– Pospieszcie się. – Irutt położyła skrzydło na ziemi. Erin wbiegła po nim od razu na grzbiet gryfa, Keira podążyła za nią, uważnie nasłuchując jej kroków.
– Wspaniały plan – mruknął ironicznie Cosmo, wchodząc za nimi. Pedro zrobił to bez słowa.
– Dasz radę wszystkich udźwignąć? – spytałam Irutt.
– Zabezpieczysz ich lianami, polecę zbyt szybko by się utrzymali. – Jej oko spoczęło na mnie, wydawało się bardziej drapieżne niż kiedy przebywała w postaci pumy czy wilka.
– Ty też byłaś osłabiona...
– Dlaczego ciągle zwlekacie? – Złapała mnie tak jak Lin, stłumiłam krzyk, wszystko we mnie krzyczało by uciekać. Choć nikt oprócz Lin nie odczuwał niczego podobnego. Irutt wzbiła się gwałtownie. Przewróciliśmy się, przymocowałam nas szybko lianami do jej grzbietu, w taki sposób by każdy z nas mógł zmienić pozycję na wygodniejszą, choć niestety tylko leżącą.
– Nie mogliśmy tak od razu? – skomentowała Erin.
– Jak wysoko jesteśmy? – szepnęła wtulona w nią Keira.
– Tak wysoko że zostałaby z nas tylko czerwona plama, gdyby ktoś spadł.
Pedro westchnął ciężko.
– Jak myślisz lepiej spaść czy zostać ugodzonym przez róg? – zapytał Cosmo Erin, ściskając żółty kryształ własnym ogonem.
– Spadanie jest ciekawsze.
– Jak to możliwe że ktoś cię polubił? – spytał go Pedro.
– Nefer ma akurat wiele za uszami.
– Za uszami… – Erin się roześmiała.
– I to jest według was śmieszne? – dopytywał Pedro.
– Gdybym miała trzy uszy żartowałabym srogo z tego powodu – stwierdziła Erin: – To w końcu może ruszać tym trzecim uchem czy nie? – zwróciła się do Cosmo.
– Trochę… To nie był żart, nie śmieje się z takich rzeczy, nie zawsze pamiętam o jej uszach, przyzwyczajenie. Tak mi się powiedziało.
Lin zaczęła ciężej oddychać, tak jak na słońcu. Sierść gryfa za bardzo ją ogrzewała. Mogłam jedynie przywołać mocą liście i odciąć ją od słońca, licząc że jakoś to przetrwa.
– Co ze mnie za obrończyni… Skoro potrzebuje pomocy – wysapała Lin.
– Każdy czasem jej potrzebuje.
– Ale nie… ciągle…
[Ivette]
Kometa zanurzyła pysk, cały od krwi, we wodzie, nie spieszyła się by go porządnie wypłukać, miała ponurą minę i nie odzywała się. Ja też nie, przez cały czas trzymając skrzydło na jej grzbiecie. Chyba nie jest na mnie o to zła? To był jedyny sposób.
– Pani, gryf! – nadbiegli strażnicy. Przytuliłam do siebie Komete skrzydłem, by nie zauważyli na wpół nie zmytej krwi.
– Jest ogromny! – krzyknął Fox, jakby był strasznie daleko, a nie zaraz przede mną.
– Od czegoś mamy zaklętych – powiedziałam.
– A… To nie Irutt? Trochę dziwne by pojawił się tutaj nagle… Ten… Czymkolwiek on jest – dodała Kometa.
– Pewnie już wrócili, powiedzcie im że mogą od razu zająć się kontrolowanymi. – Wstałam, zakrywając nas obie skrzydłami. Strażnicy pokłonili się mi i poszli wykonać moje polecenie. Kometa zanurzyła szybko pysk w jeziorze, nie zwlekając już ani chwili dłużej.
– Nie powinnam więcej tu jeść… – szepnęła, zapatrując się w moje oczy.
– Następnym razem nie pozwolę im tak tu wkroczyć znienacka. – Trąciłam ją czulę w pysk. Gryf pojawił się na niebie, zniżył lot, lądując pośrodku równiny, stado rozbiegło się w popłochu. Wróciłam spojrzeniem do Komety, jej morskie oczy przepełniał smutek. Muszę jej teraz powiedzieć, zanim zrobi to Rosita...
– Obiecaj że nigdy mnie nie zostawisz, bez względu na wszystko…
– Co zrobiłaś?
– Obiecaj.
– Przecież to wiesz, ja zawsze będę cię kochać. Zawsze. Możemy się pokłócić, mogę być na ciebie zła, ale to nie znaczy że kiedykolwiek przestanę cię kochać.
– Oby. – Objęłam ją skrzydłami, opierając swoje czoło o jej.
– Jestem tego pewna. – Dotknęłyśmy się uszami.
– Rocio… Wysłałam ją z Irutt i Rositą, chciałam by chroniła nas przed Irutt, ale coś musiało się stać. Zginęła.
Kometa zabrała głowę, patrząc na mnie zmartwiona.
– Wszystko co zrobiłam było dla naszego bezpieczeństwa…
– Ale… Jak? Jak mogła tak po prostu zginąć? – skrzywiła się.
– Nie wiem. Zagroziłam Rosicie by nie zdejmowała metalowej obręczy z rogu Irutt, która blokowała jej magię, ale najwyraźniej to zrobiła…
– Rocio miała ją powstrzymać? Ale nie za wszelką cenę, prawda? – Zastrzygła nerwowo uszami, cofając je.
– To nie miało się wydarzyć. Musiałam jej zagrozić, jak inaczej miałabym ją zmusić by pilnowała Irutt? Wiesz co teraz będzie skoro może się dowolnie zmieniać.
– Nie rozumiem… Była umierająca… To nie ma sensu, chyba że…
– Beerh i Ennia uleczyli jej róg, niemal całkowicie.
– Dlaczego nie zrobili tego wcześniej? Gdyby mogli to na pewno by…
– Irutt wmówiła mi jakieś bzdury, wiesz że potrafi wszystkimi manipulować, pewnie już teraz realizuje swój kolejny plan, mogłam ją lepiej zabić…
Kometa nic na to nie odpowiedziała, przynajmniej nie broniła jej tak jak przybłęda.
– Jestem pewna że zrozumiesz co teraz przeżywa Rosita i… – zaczęła.
– Wątpię by chciała ze mną w ogóle rozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz