poniedziałek, 29 maja 2023

Otchłań cz.5

Nowa wersja – 18.08.25r.


[Rosita]


– Zasnęła – powiedziała szeptem Irutt, wychodząc od Lin, cały czas czekałam na zewnątrz, roniąc łzy. Przytuliłam ją, zapłakała cicho, tłumiąc łkanie, pewnie dlatego, bo nie chciała by usłyszała ją Lin: – Polubiłam ją… Gdyby Beerh tu był…

– Przynajmniej… Nie będzie sama – wydusiłam, samej już ściskało mi się gardło. 

– Nie mówmy Pedro. – Odsunęła się, przecierając łzy ogonem: – Też lepiej gdyby Lin nie wiedziała że ty wiesz. – Oparła go o mój grzbiet, ja nie umiałam tak łatwo się uspokoić. 

Czy mama zachowywałaby się tak samo? Ona też zawsze wiele od siebie wymagała, by być silną nawet jeśli nie raz przez to cierpiała, ale przynajmniej pozwalała leczyć Ajiri swoje rany.

– Nie ona powinna umierać, tylko ja, zrobiłam tak wiele złego, nie powinna tak cierpieć – dodała Irutt.

– Ty też sporo wycierpiałaś…

– Chodźmy do Pedro, zanim zacznie coś podejrzewać – przerwała mi.


~*~


– Nic nie mówcie, widziałem krew, wszyscy widzieli… – Pedro czekał już na nas, co chwilę oglądając się na nasze córki zaczepiające pegazy, wraz z dwójką pegaziątek. Irutt podeszła do góry owoców, wybierając z nich kilka bez większego przekonania.

– Pedro to dla niej ważne – zaczęłam. 

– By umrzeć w męczarni?

– Nie, ona chce być silna. Musimy jej pozwolić umrzeć na własnych zasadach.

– Irutt, Najstarszy cię zaprasza do siebie. – Zaczepił ją jeden z pegazów. Nie czułam od niego złych zamiarów, ani wcześniej od ich w pewnym sensie przywódcy.

– Mnie?

– Nie odważyłbym się odmówić.

Poszła za nim. Najchętniej bym do nich dołączyła i dowiedziała się o co chodzi, ale to mogłoby być nietaktowne.


~*~


[Irutt]


Przyniosłam jej garść owoców, leżała na boku, nadal nie pokazując po sobie jak bardzo cierpi.

– Nie przesadzaj, zgodziłam się odpoczywać, ale nadal czuje się z tym niekomfortowo.

– Chciałam tylko byśmy zjadły razem. – Ułożyłam się przy niej, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. 

– A ci co się stało? – Obróciła się na brzuch.

– Rozmawiałam z Najstarszym i mam dobre wieści, Lin. Przeżyjesz, twój organizm próbuje się zregenerować, jednocześnie traci zbyt wiele krwi, bo ciągle krwawisz. Moja krew pasuje do każdego ze stworzeń, dzięki magii z jaką się urodziłam, wystarczy że podzielę się nią z tobą. Pozwól mi…

Przygotowałam się na długą i ciężką rozmowę, w której nie zamierzałam odpuścić dopóki jej nie przekonam. Przytuliła mnie nagle. Poczułam jej zimne łzy na swoim grzbiecie i niespokojny oddech.

– Lin?

– Nie chcę umierać – przyznała: – Nigdy nie chciałam. Ale to nie może ci zaszkodzić, rozumiesz?

– Będę tylko nieco słabsza, po paru miesiącach obie dojdziemy do siebie. Musisz jedynie się oszczędzać.

– A twój róg? – Odsunęła się już, patrząc na niego.

– Będzie nieco dłużej się goił, to wszystko.

Zaczęła kaszleć, przysunęłam się do niej, kładąc ogon na jej przedniej nodzę. Pobudziła go krwią.

– Zacznijmy już teraz – powiedziałam.

– Nie. Musisz mieć siłę na powrotną podróż, a jeśli się coś stanie? Gdy obie będziemy osłabione żadna z nas nie będzie w stanie walczyć.

– Lin, wtedy może być już za późno.

– Muszę upewnić się że wszyscy wrócicie bezpiecznie do domu, dopiero wtedy mogę się na to zgodzić.

– Zabiorę nas tam, mogę zmienić się w gryfa…

– Gryfa? – Cofnęła uszy.

– To nadal będę ja.

– Panujesz nad nim?

– Tak, to przecież ja. Nie powinnam o to prosić kogokolwiek, ale… Zaufaj mi.

– Ufam ci. – Oparła swoją przednią nogę na mojej, przypatrując się im: – Da się do tego przyzwyczaić. – Spojrzała na mnie delikatnie się uśmiechając.

– Do dotyku?

– Nie tylko. – Wgryzła się w arbuza, nadgryzłam jedną z brzoskwiń, patrzyłyśmy na siebie.

– Te poparzenia… – zaczęłam, ale nie skończyłam.

– Próbowałam dostosować się do innych, większość nie przepada za niebieskimi końmi… 

– Tak myślałam że nie akceptujesz siebie.

– Jak miałabym? To kim jestem zbyt wiele mi zabiera.


~*~

[Rosita]


Zapadła noc. Erin i Nefer rozmawiały ze sobą na przodzie, Kei jedynie się im przysłuchiwała, a ja z Irutt szłam za nimi w zupełnym milczeniu. Była zamyślona, czułam od niej pełną gamę emocji, gdzie przodował niepokój, radość i wątpliwości.

– Wiesz że moja ciotka miała na imię Feniks? – zapytała nagle Erin, uniosłam głowę.

– I żyje? – Nefer zamrugała.

– Nie, nawet jej nie poznałam – pochwaliła się Erin: – Przyjaciółka mamy ją zabiła.

– Dlaczego?

– Miała omamy… Feniks znalazła się w złym miejscu i czasie – odezwałam się półgłosem.

– Nic dziwnego że zginęła, kiedy nazywasz tak źrebię, musisz wiedzieć że przytrafią mu się same nieszczęścia. – Nefer rozłożyła w połowie skrzydła: – Feniks nie jest chętna dzielić się czymś co należy do niej, zwłaszcza imieniem. Nie mogąc go odebrać, ześle nieszczęście na całą rodzinę.

– Czyli wasza Feniks jest okrutna? – bardziej stwierdziła niż spytała Irutt: – Jak możecie ją czcić?

– Dopóki ją szanujemy i czcimy będzie nam pomagać.

– Dlaczego nadal nie zmyłaś barwnika tak jak inne pegazy? – Erin zadarła głowę ku Nefer, w jej spojrzeniu było coś psotnego. Chyba nie szukała sposobu by czymś zranić Nefer? 

– Lubię tak wyglądać, jak Feniks – odpowiedziała uprzejmym tonem Nefer: – Może w kolejnym roku najstarszy pozwoli mi nosić też pióra? Mogą zdobić się nimi najbardziej zasłużone pegazy i najbardziej utalentowane.

– Nie boisz się że cię za to ukarze?

– Nic jej nie zabieram, tylko naśladuje. Wyróżnia się i każdy to w niej uwielbia.

– Ty też się wyróżniasz z tym dodatkowym uchem – powiedziała Erin: – Jakoś nie widziałam by inni cię uwielbiali.

Nefer odchrząknęła, uśmiechając się speszona, odwróciła wzrok na postać stojącą w ciemnym tunelu, szczupłą, z długim, wąskim pyskiem, sylwetką przypominającą jednorożca, brakowało jej jedynie rogu.

– Rozczarowana, jednorożcu? – głos należał do ogiera: – Tacy jak ja powinni przestać istnieć – Wyszedł z cienia, biały, z łatami o miękkich krawędziach, w odcieniu szarego brązu: – Najgorsze że teraz jest nas więcej niż was, jednorożcu. – Jego fioletowe oczy spoczęły na Irutt: – Zresztą już przedtem było nas znacznie więcej.

Poczułam od niej ukłucie tęsknoty, jakby w jakiś sposób przywołał w niej wspomnienia. Zakręciła ogon, chowając go za tylnymi nogami i uważnie go obserwując, czułam że mu nie ufa, ani on nam, nie ufał też Nefer. 

– Proszę, weź sobie tą część trupa. – Cosmo rzucił Irutt pod racice żółty kryształ, swoim własnym, równie długim i chwytnym ogonem jak jej: – Nie wiedzą jednorożcu, oczywiście, że kryształy tworzą się z waszych rogów. Tak mi przykro – dodał sucho. 

– Wiemy – powiedziałam.

– Nie mamy złych zamiarów, przyszliśmy prosić cię o pomoc – dodała Irutt, siląc się na uprzejmość.

– Musisz czuć wściekłość jednorożcu – mimo to kontynuuował swoją przemowę: – Niszczą miejsca spoczynku tych waszych przodków, a twoja rodzina? Zmarła nawet tam nie docierając.

Zniżyła głowę celując w niego rogiem, po czym spuściła wzrok, oczy jej się zaszkliły, wbijała racice w ziemię. Oparłam głowę na jej grzbiecie, czułam że drży.

– Marzę o przebiciu mojej szyi twoim rogiem, jednorożcu, byłby to dla mnie zaszczyt – kontynuował Cosmo ironicznym tonem, skłaniając przed nią głowę z jawną kpiną. 

– Naprawdę potrzebujemy twojej pomocy – powiedziałam.

– Co będę z tego miał?

– Zachowasz życie – odpowiedziała Irutt, straciła już cierpliwość.

– Nie interesuje mnie twoja oferta. 

– Masz szczęście że nie spotykamy się w innych okolicznościach.

– Raczej pecha. Idziemy już? – Podszedł do nas, mierząc w oczy Irutt nieco z góry, był od niej wyższy, wielkością dorównywał przynajmniej mi, tym także różnił się od jednorożców: – I tak byście mnie zmusiły. Chcę mieć to z głowy i przejść żałobę w spokoju.

– Co się stało? – spytałam.

– Cosmo… Oboje przybyli za późno by pomóc Dzen, zachorowała – tłumaczyła się Nefer, nie kryjąc poczucia winy w głosie: – Miała też swój wiek i… To tylko utrudniło sprawę.

– Przykro mi. – Spojrzałam ze współczuciem na Cosmo, czując jego złość i poczucie niesprawiedliwości.

– Cosmo, polecę z tobą, jeśli chcesz, chociaż tyle mogę zrobić za… To wszystko. – Nefer podeszła do jego boku, niepewnie unosząc skrzydło nad jego grzbietem i nawet go przy tym nie dotykając.

– Nie. Wrócę tą samą drogą, albo nie – Przeniósł wzrok na mnie, równie nieprzyjemny.

– Obiecuję że już nie będę. – Nefer cofnęła uszy.

– Przynajmniej było mi przez chwilę przyjemnie. 

– Nie wiem co mi się stało, co ja sobie myślałam…

– Musimy się pospieszyć – przerwała im Irutt. 

– Ale co zrobiłaś? O czym mówicie? – zapytała Erin, dopiero teraz zauważyłam że stała z boku i na wszystko słuchała, wraz z siostrą.

– Nie mam ci za złe, Nefer, nawet jak wtedy chciałaś mnie otruć.

Otruć? o czym…?

Cosmo przeszedł obok Irutt, zabierając swoim ogonem kryształ z jej ogona, niemal go wyrwał, przez nagły lęk, gdy jej dotknął: – Nie krępuj się, po wszystkim możesz mnie zabić, jednorożcu. – Poszedł dalej przodem.

– O co chodzi? – spytała Erin Nefer. Nefer stała w bezruchu, patrząc za Cosmo. Ruszyłam za nim, jak Irutt podeszła do bliźniaczek.

– To nie twoja wina, Cosmo. – Dogoniłam go.

– Gdyby nie moje tchórzostwo Dzen może by teraz żyła. Wystarczyło wybiec w porę z tunelu, zamiast przejmować się co z nią zrobią. I tak umierała, może miałaby szanse. A tak zostało wszystko zaprzepaszczone przeze mnie – mówiąc o tym, fioletowymi oczami utknął w tunelu. Pogrążył się we własnych myślach. Nefer odleciała. 


~*~


Lin położyła uszy na widok Cosmo. Ona i Pedro, czekali aż wrócimy obok klifów. Do Irutt się uśmiechnęła, jeszcze ani razu nie widziałam by do kogokolwiek się uśmiechała, Irutt odpowiedziała jej tym samym, z lekkim zawahaniem. 

– Gotowa? – spytała Irutt.

– Już latałam i zwykle wiązało się to z większym ryzykiem. – Choć Lin idealnie to ukryła to ja i tak poczułam jej strach. 

– O czym wy mówicie? – spytał Pedro.

– Polecimy do domu na moim grzbiecie, zmienie się w gryfa – wyjaśniła Irutt.

– Nie mogliśmy tak od razu? – skomentowała Erin. Keira opierała się o nią z zamkniętymi już oczami.

– Jak udało ci się ją przekonać? – Pedro spojrzał na Lin.

– Za chwilę zmienię zdanie – powiedziała, czułam że sobie żartuje.

– To ja już nic nie mówię.

– Oboje jesteście dobrymi przyjaciółmi, wybaczcie że byłam taka szorstka. – Popatrzyła po nas.

– To miłe że uważasz nas za przyjaciół. – Uśmiechnęłam się do niej: – Co się zmieniło?

Zerknęła na Irutt, po czym odpowiedziała: – To jeszcze nie jest pewne, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie to przeżyje. 

– Naprawdę? To świetna wiadomość! – powiedział uradowanym głosem Pedro: – W końcu coś dobrego!

– Dzięki Irutt – Zatrzymała na niej dłużej wzrok: – Bo poza osłabieniem nic ci nie będzie?

– Nie. – Zmieniła się w Karyme, dokładnie pokrywając ją szronem.

– Przepraszam, to był sposób żeby poczuć się lepiej. Nie zadziałał. A inny w tamtym momencie nie wpadł mi do głowy – powiedział Cosmo do Lin, czułam że naprawdę żałował, zwiesił głowę i uszy, cały ogon trzymał na ziemi.

– W porządku – odpowiedziała z nutą gniewu, po chwilowym namyślę, cofnęła uszy, ponownie zwracając się do niego: – Nie powinnam być o to zła, że zająłeś moje miejsce, w końcu udało ci się wyzwolić stado Kalema od gryfa. Uratowałeś wiele żyć, a to liczy się bardziej niż moja urażona duma. 

– Nie taki był zamiar, to miało na celu cię zranić. Szkoda że nie da się cofnąć czasu.

– Nie musimy się przyjaźnić, najważniejsze byś teraz pomógł kontrolowanym.

– Zaczekajcie tutaj, żebym nikogo nie zmiażdżyła. – Irutt oddaliła się na kilkanaście kroków od nas, dopiero potem zmieniając się w gryfa.

– Wy pierwsze. – Pedro wziął na wpół śpiącą Keire na grzbiet, Erin pobiegła sama, chętnie wspinając się po skrzydle gryfa na jego grzbiet. Właśnie miałam podążyć za nimi, obejrzałam się jeszcze na Lin. Rozstawiła szerzej przednie nogi, trzymając nisko głowę.

– Lin? – Ledwie zrobiłam krok w jej stronę, a się przewróciła, z jej chrap, po wargach i brodzie pociekła krew. Choć próbowała nie miała siły dźwignąć się z ziemi. Podbiegłam do niej razem z Pedro, zostawił obie bliźniaczki na grzbiecie Irutt, a ta ogrodziła je skrzydłami by nie spadły.

Irutt przysłoniła nas ogromnym gryfim cieniem, pochylając nad nami głowę, uzbrojoną w ostry dziób. Lin wydała z siebie okrzyk pełen grozy, próbując zerwać się z ziemi, opadła na bok.

– To Irutt – powiedziałam do Lin, czując jej oszołomienie: – Miała nas właśnie zabrać do domu.

Spojrzała na mnie, jej jasność umysłu wróciła, ale lęk wcale nie minął. Irutt złapała ostrożnie Lin w dziób i posadziła na swoim grzbiecie. Lin była w szoku zbyt wielkim by wydać z siebie jakikolwiek dźwięk więcej. Jeszcze nie tak dawno walczyła na co dzień z gryfami, w jak bardzo złym jest stanie skoro tak zareagowała?

Czułam że Irutt też się o nią martwi, nie spuszczała z niej oka, wydawało się bardziej drapieżne niż kiedy przebywała w postaci pumy czy wilka.

– Dasz radę wszystkich udźwignąć? – spytałam Irutt.

Pokiwała mi głową. Uchyliła lekko dziób, starając się mówić jak najciszej, mimo dudniącego gryfiego głosu: – Zabezpieczysz ich lianami, polecę zbyt szybko byście się normalnie utrzymali. – Jej oko spoczęło na mnie, aż przeszły mi dreszcze po grzbiecie. A jej łapy, teraz z schowanymi szponami, ostatnim razem były skąpane we krwi. Weszłam po jej skrzydle na grzbiet razem z Cosmo, czując i jego strach, ale bał się Irutt już wcześniej. Pedro dołaczył do nas jako ostatni. Irutt wzbiła się gwałtownie. Przewróciliśmy się, przymocowałam nas szybko lianami do jej grzbietu, w taki sposób by każdy z nas mógł zmienić pozycję na wygodniejszą, choć niestety tylko leżącą.

– Lin, trzymasz się?  – spytałam, spojrzała na mnie przestraszonymi oczami.

– Nic mi nie jest… – odpowiedziała.

– Ile razy ja to już słyszałem – stwierdził Pedro: – A tak serio?

– Jestem tylko osłabiona.

– Jak wysoko jesteśmy? – szepnęła wtulona w siostrę Keira.

– Tak wysoko że zostałaby z nas tylko czerwona plama, gdyby ktoś spadł.

Pedro westchnął ciężko.

– Jak myślisz lepiej spaść czy zostać ugodzonym przez róg? – zapytał Cosmo Erin, ściskając żółty kryształ własnym ogonem. 

– Spadanie jest ciekawsze.

– Jak to możliwe że ktoś cię polubił? – spytał go Pedro.

– Nefer ma akurat wiele za uszami.

– Za uszami… – Erin się roześmiała. 

– I to jest według was śmieszne? – dopytywał Pedro.

– Gdybym miała trzy uszy żartowałabym srogo z tego powodu – stwierdziła Erin: – To w końcu może ruszać tym trzecim uchem czy nie? – zwróciła się do Cosmo.

– Trochę… To nie był żart, nie śmieje się z takich rzeczy, nie zawsze pamiętam o uszach Nefer, przyzwyczajenie. Tak mi się powiedziało. 

Lin zaczęła ciężej oddychać, tak jak na słońcu, szron nie zaczął nawet jeszcze topnieć. Próbowała wstrzymać kaszel, co przyniosło jeszcze gorszy efekt. Krew wytrysnęła z jej chrap. Irutt przyspieszyła tym bardziej. Erin krzyknęła z ekscytacji, a Cosmo z przerażenia.


~*~


[Ivette]


Szukałam Komety wśród stada, zaklęci kłaniali się chętnie przede mną, zwykli członkowie stada patrzyli na nich zdezorientowani.

– Pani, jak mija ci dzień? – zapytał Aster.

– Dobrze… – odpowiedziałam nieco zmieszana.

– Ivette! – Kometa przyszła razem z Serafiną, uśmiechnięta: – Naprawdę się z nimi dogadujesz, jestem pod wrażeniem. 

Jasne. 

– Nie znałam cię od tej strony – dodała.

– O co chodzi? – spytałam.

– Chciałam zrezygnować, pani i odejść… – odezwała się Serafina.

– Teraz?

– Ivette stara się zmienić na lepsze i jak widzisz bardzo, nie, fantastycznie jej to wychodzi, może zaczekaj? – powiedziała do niej Kometa.

– Nie wierzę w tą nagłą zmianę.

– Przecież widzisz… Obiecałaś im zabić Irutt?! – Odwróciła do mnie głowę, szerzej otwierając oczy i stawiając sztywno uszy.

– Nie. Postanowiłam ich bardziej docenić. Naprawdę chcesz odejść? – Spojrzałam na Serafinę: – Może popełniłam parę błędów, ale teraz wszystko się zmieni. – Robiło mi się niedobrze gdy tak zwracałam się do niej, liczyłam w duchu że nie zmieni zdania. 

– Na jak długo?

– Nie muszę się tobie tłumaczyć! Wystarczająco zaszłaś mi za skórę!

– Dlatego sądze że lepiej będzie jak pozwolisz mi odejść, pani, chciałabym zamieszkać z rodzicami.

– Droga wolna.

Ukłoniła się jeszcze i ruszyła do lasu. Odprowadziłam ją wzrokiem, wysoko unosząc głowę.

– Jadłaś już? – spytałam Komety.

– Tak… Ciała się już kończą, ale Heather zgodziła się znów mi je dostarczać, w zamian za zioła, miałam ci powiedzieć, ale… Teraz mam więcej obowiązków i strasznie dużo na głowie…

– O czym ty mówisz?

– Przecież jestem twoją zastępczynią, pamiętasz?

– Tak, ale zastępca nie robi co chce, tylko omawia to…

Ziemia zadrżała i podmuch wiatru zwalił nas z nóg. Niedaleko wylądował potwór, z poślizgiem, kilku członków stada umknęło mu spod łap.

– Odbiło ci?! – krzyknęłam, podrywając się z ziemi. Zesadziła ich i poleciała dalej, podmuch jej skrzydeł znów wszystkich przewrócił. Jeszcze mnie popamięta.

Poderwałam się znowu.

– Ona… – zaczęła Rosita, patrząc na mnie jakbym chciała ją zamordować.

– Co to miało znaczyć?! – wrzasnęłam. Zniżyła gwałtownie głowę, co od razu skojarzyłam z Devonem. Martwym już Devonem. Jeszcze co prawda nie znaleźli jego ciała, ale to kwestia czasu.

– Ratuje czyjeś życie – powiedział Pedro, bez wahania patrząc w moje oczy: – Miała tracić tu czas i czekać na twoje pozwolenie, pani?

Prawie wbiegła w moje nogi jedna z klaczek, gdyby w porę nie stanęła dęba, pode mną przebiegła jeszcze druga.

– Po co przywlekłeś z powrotem te bachory? – Wylądowałam z powrotem wszystkimi czterema kopytami na ziemi.

Rosita schowała się za Pedro. Obejrzał się jeszcze na nią zdziwiony.

– Co? Tobie nie zachowywała się dziwnie? – zapytałam: – Czyje życie było tak ważne by narażać mnie na upadek?! – Popatrzyłam po nich i już wiedziałam kogo tu brakuje: – Tej niebieskiej?

– Jeśli to cię w ogóle obchodzi, ta niebieska poświęciła niemal całe życie by chronić swoje stado przed gryfem, a wcale nie byli dla niej zbyt mili, zwłaszcza ich przywódca. 

– To jest głupia i naiwna. Zresztą co ja się dziwnie, kto przy zdrowych zmysłach uwolniłby Irutt?

– Ivette… – rozproszył mnie głos Komety. Przycisnęłam skrzydło do boku, zaciskając też zęby, wypuściłam z chrap powietrze.

– Gdzie jest Ajiri? – zawołałam do jednego z koni.

– Tutaj, pani. – Ajiri wyszła z tłumu, przepuścili ją.

– Na co czekasz? Pomóż im. Weź ze sobą strażników i kogo tam porzebujesz.

Patrzyła na mnie zdziwiona.

– Co?! Mówiłam serio.

– Tak, pani. – Pobiegła.

– Naprawdę im pomagasz? – spytała Kometa, jej oczy aż się błyszczały, uśmiechała się do mnie ciepło.

– Robię to dla ciebie.

Musnęła mnie w grzbiet nosa, szkoda tylko że zapomniała że wszyscy na nas patrzą. Mimo że nakazałam im nas zaakceptować, nadal nie znosiła okazywać przy nich czułości.

– Wstałaś na nogi – zauważył Pedro, wymienili się uśmiechami, Rosita nawet wychyliła za niego głowę, z łzami w oczach: – Wybaczcie, za chwilę wrócę, muszę za nimi biec, znając ich już coś nabroiły. – Teraz jeszcze on przebiegł obok mnie. Kometa objęła Rosite, wściekłam się kiedy przybłęda jej nie otrąciła, a wręcz przeciwnie, wtuliła się w nią.

Co, teraz gdy wszyscy ci pouciekali już nie jesteś skłonna tak wybrzydzać? 

– Ivette, chodź do nas – zaprosiła mnie Kometa.

– Nie, dzięki, wiesz że nie lubię bliskości.

– Niby nie, ale moją jednak uwielbiasz, no chodź…

– Nie widzisz że ona się mnie boi? Zajmijmy się lepiej kontrolowanymi.

– Wszystkimi? – zdziwiła się Rosita.

– Tak, Heather i Heathcliff znów są z nami w sojuszu, więc Ivette już ich nie potrzebuje, zwłaszcza że przynajmniej zaklęci dali jej szansę. Trochę to trwało, u Heather i Heathcliffa,  musieliśmy pogrozić im wojną, ale w końcu stwierdzili że wolą by było jak wcześniej.

– Chodźmy już – powiedziałam.

– A Pedro? – spytała Rosita.

Weźmy zaprośmy jeszcze kogoś, najlepiej wszystkich, po co się ograniczać? 

– Chcę już mieć to z głowy – stwierdziłam na głos.

– On… Jest moim partnerem…

– Świetnie, gratulacje, a teraz chodźmy, albo jak chcesz możesz zostać, nie obchodzi mnie to. 

– Ivette! Przeszła wcale nie mniej od nas, nie widzisz w jakim jest stanie? I jeszcze ta cała wyprawa, powinnaś to docenić – Kometa położyła uszy: – Dlaczego nie miałaby mieć obok kogoś kto ją wspiera?

– Ty ją wystarczająco wspierasz, ile będziemy tu jeszcze sterczeć?

– Dopiero co cię pochwaliłam.

– Naprawdę muszę być dla wszystkich miła byś była zadowolona?

W końcu Rosita łaskawie ruszyła do mnie, a potem za mną, wraz z Kometą, niby jednorożec podążył za nami. 

– Sama tego nie rozumiem, Ivette, tego lęku – powiedziała cicho Rosita: – A może rozumiem, kiedy zrobiłaś to Karyme…

Kometa oparła głowę na jej grzbiecie patrząc na mnie z niepokojem.

– To był wypadek! – krzyknęłam.

– Jaki wypadek…? – szepnęła ledwo słyszalnie Rosita.

– Grota się zawaliła.

Rosita szerzej otworzyła oczy, a już chwilę później zaszlochała, przytulona do Komety.

– Nie mogłam na nią patrzeć, dlatego wysłałam ją w góry.

– Kłamiesz… – wyłkała: – W czymś mi kłamiesz…

Patrzyłam na Kometę, utknęła wzrokiem na siostrze, już z łzami w oczach, jej wargi poruszyły się nie raz, ale niczego jej nie powiedziała.

– Teraz sprowadziłaś nową…

– Lin nie jest taka jak Karyme! Nikt nigdy nie będzie nią! Zabiłaś ją…

– Strach już ci przeszedł?

– Wcale nie żałujesz…

– Powiedz to Irutt, ona ma znacznie więcej na sumieniu.

– Ona przynajmniej ma sumienie!

– Nie mam sumienia, tak?! Już dawno byłabyś wtedy martwa! I nie posłałam bym do nich Ajiri!

– Gdyby nie mama tak właśnie by było i gdyby nie Kometa… Robisz to wszystko bo nie chcesz jej stracić!

– To ty, a nie ja zastępujesz sobie mnie kimś innym! Jesteś beznadziejną siostrą!

– Nikim sobie ciebie nie zastępuje! Odtrącałaś mnie, bo nie mogłaś pogodzić się że mama kocha mnie bardziej!

Zamachnęłam się na nią skrzydłem, Kometa ją osłoniła, zamknęła oczy z położonymi uszami, a ona aż skuliła się za nią. Naprawdę myślała że znów ją uderze? Musiałabym wtedy chyba połamać sobie coś gorszego niż skrzydło.

– Idźcie dalej same – niemal krzyknęłam.

Kometa zastrzygła nerwowo uszami, a w jej morskich oczach, powoli wyglądających za powiek, dostrzegłam żal: – Ivette…

– No już!

Minęli mnie, Kometa nadal ją osłaniała, a obcy minął mnie szerokim łukiem. Jak zwykle liczyli się wszyscy inni, nikt nawet nie zapytał co stało mi się w skrzydło.

– Co się stało, pani? – Podszedł do mnie Aster.

– Och, zamknij się!


~*~


[Lin]


Uciekałam przez wrzącą rzekę, a gryf co chwilę ciął mnie swoim dziobem, moje nogi były zbyt ciężkie by wybić się do skoku, gdy rozdarł mój grzbiet otworzyłam gwałtownie oczy. Leżałam przez dłuższą chwilę pozbawiona tchu. Słońce zamiast atakować mnie z zewnątrz, miałam wrażenie że rozpala się w każdej najmniejszej części ciała. 

W końcu złapałam garść powietrza w chrapy. Przede mną leżała Irutt, zwinięta na boku, z ogonem pomiędzy nogami. Sapałam jak w środku upału. 

Uśmiechnęła się, nieznacznie uchylając powieki, a już po paru sekundach słyszałam jej spokojny oddech.

– Pij. – Ruda klacz podsunęła mi wody, wlała mi ją do pyska, tylko połykałam. Rozejrzałam się, bez sił na uniesienie głowy. Otaczały nas drzewa, ptaki zajmujące się swoimi sprawami w ich koronach, chmury zasłaniające skrawki nieba wychylające się zza gałęzi.

– Irutt nic nie będzie, obie musicie teraz odpocząć – dodała szeptem ruda.

– Lin. – Przybiegła Rosita z Pedro: – Jak się czujesz?

– Jeszcze słaba – odpowiedziała za mnie klacz: – Później się zobaczycie.

Powieki mi opadały, a ich głosy się rozmywały, nie chciałam zasypiać tak głęboko. Muszę być gotowa…


~*~


Huknęła sowa, a ja zdałam sobie sprawę że jeszcze śpię, choć musi być już środek nocy. Poderwałam się, natychmiast tracąc równowagę, chciałam chociaż oprzeć się o najbliższe drzewo – nie zdążyłam, lądując boleśnie na własnym boku. Przebrałam nogami, z szybko bijącym sercem, otaczały mnie drzewa, ale las nie stanowił żadnej przeszkody dla gryfa. Mógłby z łatwością mnie nimi przygnieść.

– Lin! – Irutt dotknęła mnie ogonem. Przestałam się miotać. Wreszcie dotarło do mnie że nie jestem już u Kalema. Spojrzałam na nią, łapiąc oddech, leżała na brzuchu, z uniesioną głową i wyciągniętymi przed siebie przednimi nogami, jakby sama szykowała się do wstania. Na róg znów założyli jej metalową obręcz.

– Nic mi nie jest – powiedziałam. Przynajmniej tym razem powstrzymali się od wbicia metalu w gojące się pęknięcie.

– Miałaś koszmar? 

– Nie. 

– To był jakiś atak? Muszę wiedzieć, inaczej całe to leczenie nie będzie miało sensu.

– Myślałam że jestem u Kalema i za chwile nadleci gryf, nigdy nie spałam tak głęboko.

Podniosła się chwiejnie na nogi, jej kroki były już bardziej pewne, ułożyła się bliżej mnie.

– Co ci jest? – spytałam.

– Osłabienie, mówiłam ci o tym. Nadal ci gorąco?

– Już nie, Irutt. – Przyjrzałam się jej oczom, wyglądały, jak przedtem.

– Ale nie masz siły wstać?

Obróciłam się na brzuch, podniosła się równo ze mną, gotowa mnie asekurować. Nienawidziłam być tak słaba i bezbronna zarazem. Przechylało mnie raz w jedną, raz w drugą stronę i wszystko wirowało przed oczami, zamknęłam je, ale wcale nie łapałam lepiej równowagi.

– Jestem dla ciebie za ciężka. – Położyłam się z powrotem: – Zablokowali ci magię. – Spojrzałam na nią.

– Zasłużyłam…

Ruda klacz wyszła do nas z głębi lasu, ta sama, która podawała mi wodę.

– Lin, tak? 

Przytaknęłam.

– Jestem Ajiri, póki co jedyna opiekunka zdrowia, zajmę się teraz twoim leczeniem, jeśli zajdzie taka potrzeba przywódczyni zgodziła się by Irutt użyła magii.

– Jak zbadasz co dzieje się w środku? – spytała Irutt, jej ton głosu był przygnębiający, leżała z ogonem zawiniętym wokół siebie.

– Nic mi nie będzie, Irutt. Sama potrafię określić kiedy coś się ze mną dzieje.

– Znasz się na tym? – spytała Ajiri.

– Kalem wysłał mnie parę razy do różnych stad, w tym jednorożców, gdy zauważył że się tym interesuje. Broniłam stada przed gryfem, zajmowałam się własnymi ranami i cudzymi, też chorobami i innymi dolegliwościami. 

– Miło by było zobaczyć co umiesz, może udałoby się nam nauczyć czegoś od siebie nawzajem? 

– Chętnie.


~*~


Dźwignęłam się z ziemi, potoczyło mnie nieco na bok, Irutt już się przygotowała by mnie złapać. Nadwyrężyłaby sobie kręgosłup, przez swoją szczupłą i niższą ode mnie sylwetkę.

– Dam radę iść. – Odsunęłam się, gdy chciała mnie podeprzeć: – Już nie kręci mi się w głowie. Idę się napić.

– Idę z tobą.

W oddali gwiazdy odbijały się na tafli dwóch jezior, Irutt wspomniała mi że jedno zrobiła Rosita, dla stada Tiziany, bo kiedyś tutejsze stado dzieliło z nimi terytorium. Opowiedziała mi o całym konflikcie między nimi i o jej udziału w nim. W międzyczasie napiłyśmy się i niechętnie weszłam do wody, położyłam się na płyciźnie, denerwując się gdy woda przepływała obok mnie, od razu wzięłam parę głębszych oddechów. I wyszłam jak tylko się ochłodziłam.

– Co stało się z twoją rodziną? – spytała.

– Nigdy nie miałam rodziny.

– Źrebaki nie pojawiają się znikąd, co z twoją mamą?

– Nie pamiętam, Kalem wyciągnął mnie z rzeki, czego też nie pamiętam i od samego początku szkolił.

– Mógł równie dobrze cię porwać.

– Nie mam najlepszego stosunku do wody, więc raczej musiałam kiedyś tonąć. Nazwał mnie od niechcenia Lindą, jak wiele poległych wojowniczek przede mną, zmieniłam to na Lin, ale i tak nienawidzę swojego imienia, jest jakby było pożyczone, a nie moje własne.

– Dlaczego go nie zmienisz?

– Miała zrobić to osoba która mnie przygarnie i pokocha, ale nigdy się to nie stało, całe źrebieństwo na to czekałam…

Wsunęła się szyją pod mój pysk, obejmując mnie. 

– Poza tym wszyscy już przywykli, zresztą to tylko imię, przyzwyczaiłam się już do wad, których nie mogę zmienić.

– Niebieska sierść i niska odporność na słońce? 

– I choroba – Położyłam się, a ona ze mną, puszczając mnie, ale za to kładąc ogon na mojej przedniej nodzę.

– Pegazy mają barwniki, chorobę właśnie leczymy, imię możesz przecież zmienić, jedynie słońce nadal byłoby twoim wrogiem.

– Właściwie nie przeszkadza mi kolor sierści tylko stosunek innych do niego. To boli nawet jeśli wiesz że te osoby nie są warte przejmowania się tym co myślą. Szczególnie jak byłam mała, wtedy faktycznie nie znosiłam swojego ubarwienia, dopóki nie zrozumiałam z czego to wynika.

– A wy co? – przerwała nam nagle kara pegazica ze złamanym skrzydłem, to musiała być Ivette. 

Miałam wrażenie jakbyśmy już rozmawiały.

– To moje jezioro.

– Nikt nam nie powiedział, pani – odpowiedziałam.

– Lepiej się tak nie mądruj.

Wstałam, podchodząc do niej.

– Czego chcesz? – Przycisnęła uszy do szyi, przeszywając mnie wzrokiem.

– Zastanawiałam się czy twoje skrzydło jest prawidłowo nastawione. – Przyjrzeć mogłam się na razie tylko opatrunkowi i to w jakiej pozycji trzymał je przy jej boku.

– Ajiri nie zna się na ptakach – dodała Irutt: – Możliwe że też nie zna się na skrzydłach.

– Już miałam złamane skrzydło i ona mi je nastawiała, więc darujcie sobie waszą fałszywą uprzejmość. Wynoście się stąd.

– Nie miałyśmy zamiaru ci przeszkadzać, pani.

– Irutt! – zawołała radośnie kasztanka: –  I… Lin?

– One już idą – powiedziała Ivette.

– Dlaczego? Zostańcie, poznamy się lepiej.

– W środku nocy? – spytałam.

– I tak nie mogę spać, nasza mama… Inni kontrolowani też, uwolniliśmy ich, a właściwie to Cosmo, ale… Zachowują się jakby ich nie było, może wrócą kawałek po kawałku… Albo nie… Będę próbowała, przynajmniej z mamą.

– Mogę zająć się resztą – zaproponowałam.

– Musisz wyzdrowieć – wtrąciła Irutt.

– Rozmowa to żaden wysiłek. Chodźmy, nie przeszkadzajmy im.

– Nie przeszkadzacie, prawda Ivette?

– Przeszkadzają. – Ivette przycisnęła uszy do szyi: – Nie możemy już spędzić czasu same? Nawet nocą?

– Do zobaczenia, Kometa. – Poszłam już, Irutt mnie dogoniła.

– Wszystko w porządku? – spytała.

– Tak.

– Byłaś dla niej zbyt miła, a przecież wiesz jaka ona jest.

– Pozwól poznać mi ją osobiście i wtedy ocenić, poza tym tobie też dałam szansę.


~*~


[Ivette]


– Miałaś okazję poznać tyle nowych koni, a wybierasz najgorszego z nich! – krzyknęłam. Kometa cofnęła i uszy, i głowę.

– Najgorszego?  – Zastrzygła nimi: – Ale wcale jej nie poznałaś, skąd możesz wiedzieć?

– Wystarczy że przybłęda ją tu przyprowadziła. I zadaje się z Irutt! – I ma niebieską sierść, jakby Karyme prześladowała mnie nawet po swojej śmierci!

– Wiesz, Irutt raczej się nie chwali tym co zrobiła, jestem pewna że Lin o niczym nie wie… Na mnie zrobiła dobre pierwsze wrażenie, była dla ciebie miła, mimo że ty nie za bardzo byłaś miła dla niej… 

– Przynajmniej wie gdzie jej miejsce – powiedziałam od niechcenia.

– To dziwne… Zaklęci też ostatnio…

– Jestem krewną założyciela ich grupy. Ty też. Mago był bratem Meike.

– Pani, nie przeszkadzam? – Przyszła Ajiri.

– Oczywiście że przeszkadzasz! – Posłałam jej krzywe spojrzenie.

– Wybacz, pani, przyjdę kiedy indziej. – Skłoniła głowę, gotowa się wycofać.

– Jak już jesteś to zrób co do ciebie należy – Dotknęłam pyskiem policzka Komety: – Jeśli wszystko dobrze poszło będziemy miały źrebaka.

Wbiła we mnie zaskoczone spojrzenie. Ajiri uciskała mi już brzuch, przebrałam z irytacji nogami, unosząc skrzydło i ogon.

– Udało się, pani, gratulację.

– Przecież to niemożliwe by my, ty… Zrobiłaś to z innym…? Zdradziłaś mnie? – Kometa się odsunęła, z przyciśnietymi do szyi uszami i szeroko otwartymi oczami.

– Nie było w tym żadnej miłości, to ciebie kocham, wybrałam takiego co był do ciebie najbardziej podobny.

– Jak to? Zdradziłaś mnie.

– Nie wygaduj bzdur! Muszę mieć następcę. – Tupnęłam kopytem: – Nie chcesz tego źrebaka? To mogę się go pozbyć.

– Nie! Ivette jak…?! Jak ci to przyszło do głowy?! Ono jest niewinnę!  Jak możesz tak po prostu… – Znalazła się przy mnie, popchnęła mnie własnym bokiem: – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– Chciałam ci zrobić niespodziankę, w końcu cieszysz się z różnych błahostek.

– Bła… Co? – Skrzywiła się.

– To oznacza coś…

– Tak, to wiem – przerwała mi gwałtownie: – Ale źrebak błahostką? To nie powinno się o tym porozmawiać?

– Ty możesz wymusić na mnie by mieszkały tutaj jakieś psychopatki, pozbycia się jedynej ochrony jaką miałam, przymilania się do zgrai zaklętych i jeszcze rozwiązujesz sobie konflikt z mrocznymi nie mówiąc o tym ani słowa, a ja już nie mogę mieć swojego następcy?! Przecież to ja będę je nosić, a nie ty! Myślisz że to było przyjemne?! 

Uroniła łzy.

– Dlaczego wątpisz w moją miłość? – spytałam.

– Powinnaś mi chociaż powiedzieć… – Patrzyła na mnie tak jakbym nie wiadomo co jej zrobiła, z nisko zawieszoną głową.

– Mówię ci teraz.

– Tak, ale już po fakcie.

– No zobacz, to tak samo jak ty mi powiedziałaś o mrocznych, nie, wcale mi nie powiedziałaś, dopiero jak przyszedł strażnik z “dobrymi wieściami”!

– Przecież to były dobre wieści!

– A to nie była zdrada! Nie chciałam robić z tego powodu zamieszania, nikt nie wie i niech tak zostanie aż do porodu. Jeszcze chciałabyś przy tym być, albo musiałabym cię przekonywać, a tak zrobiłam to szybko, zanim ktokolwiek zdążył się zorientować że mnie nie ma… 

– Więc to nie była niespodzianka.

– Myśl sobie co chcesz, ty też mnie oszukiwałaś i robisz cały czas po swojemu, jak wtedy gdy okłamałaś całe stado że nie jesteśmy siostrami!

Roniła w ciszy łzy, otrzepała się kilka razy, odwracając ode mnie.

– Kochasz je chociaż odrobinę? Bo chciałaś… Kłamałaś tak? Jestem pewna że wiedziałaś jak zareaguje i nie skrzywdziłabyś go?

– Nie po to była cała ta męczarnia, nadal czuje obrzydzenie.

– Wiesz… Gdyby faktycznie, nie wiem jak, ale gdyby było nasze…

– Nie ma o czym mówić, Kometa.

– Przepraszam… Powinnam być bardziej szczera. My, powinnyśmy nie mieć przed sobą tajemnic…

– To może od teraz ich nie miejmy?

Nie o wszystkim mogłam jej powiedzieć, znienawidziła by mnie wtedy.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz