poniedziałek, 22 maja 2023

Otchłań cz.4

 [Rosita]

Obca dociskała moją szyję przednimi kopytami. Od jej ciała biło paraliżujące zimno przez co miałam wrażenie jakby ktoś przygniótł mnie bryłą lodu, jedna z jej licznych ran się otworzyła, a równie zimna jak ona krew kapała wprost na mnie. Obłoczki pary wodnej uciekały mi z chrap gdy kaszląc, desperacko próbowałam złapać oddech. Kątem oka widziałam jak Irutt do niej doskakuje, rogiem celując w jej szyje. Klacz wykręciła głowę, chwytając jej róg w zęby.

– To jej matka, nie zrobiłyśmy jej nic złego. – Irutt wskazała jej ogonem Erin, leżącą kawałek od nas. Mała wszystkiemu się przypatrywała z zadowolonym uśmiechem. 

– Wcale nie – zawołała: – Porwały mnie! I poparzyły!

– Odejdź stąd, a puszczę twoją wspólniczkę. – Klacz odepchnęła Irutt za róg. Irutt spróbowała znów ją ugodzić, ale klacz znowu ją złapała za róg odrzucając od siebie. Poluźniła nieco uścisk na mojej szyi, łapałam szybkie, nierówne oddechy, pokasłując, bo wciąż mnie podduszała. I obserwowała krążącą wokół niej Irutt, jak ocierała energicznie rogiem o przednie racice, chcąc pozbyć się metalowej obręczy. 

– Zostaw – ostrzegła klacz, gdy Irutt dotknęła ogonem kamień, zatrzymując się gwałtownie. Chwyciła go, rzucając w głowę klaczy. Leżało ich tu całe mnóstwo, ukrytych między źdźbłami traw.

Obca przechyliła głowę, ale kolejny kamień drasnął jej policzek. Następnym kamieniem Irutt uderzyła ją w bok. 

– Przestań... – Klacz przymknęła z bólu oczy.

– To ją puść. – Irutt dalej rzucała kamieniami o jej bok i brzuch, specjalnie trafiając w jej rany, obca nie mogła zrobić uniku, nie schodząc ze mnie.

– Szarżuj! – Erin poderwała się z ziemi. Nie miałam pojęcia do kogo skierowała te słowa. Czułam od niej jedynie ekscytacje. Klacz ledwo uniknęła ciosu kamieniem w głowę, tym razem nacisnęła mocno na moją szyję. Z bólu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Otworzyłam pysk, ale zabrakło mi tchu by krzyknąć. To koniec...? 

– Rosita! – Poznałam głos Pedro. Słysząc jak jego kopyta dudnią o ziemię, jak zatrzymał się gwałtownie i chyba zrzucił obcą ze mnie. Nagle uścisk na moim gardle zupełnie zelżał.

– Znasz ją? – spytała. Nie miałam siły otworzyć oczu.

– Oddychaj… Jestem tu, już dobrze. – Pedro pochylił się nade mną. Myślałam że wykasłam płuca, miałam wrażenie że złamała mi kark: – Rosita...

Ile jeszcze razy ktoś spróbuje mnie zabić? A może właśnie na to zasługuje…?

– Uważaj na nie, ta przeklęta… 

– Zwariowałaś – niemal krzyknął, czułam jak powstrzymywał całym sobą złość: – To moja partnerka, a Erin i Kei to nasze córki, nie zrobiłaby jej krzywdy. – Otulił mnie delikatnie szyją, pomagając wstać, w większości sam podźwignął mój ciężar z ziemi: – Nawet jeśli to tak dla ciebie wygląda. Proszę cię, nie wiesz jaka jest Erin?

– Erin… – Usłyszałam cichy i słaby głos Keiry.

Oparłam o niego głowę, kiedy mięśnie szyi boleśnie się sprzeciwiły by samodzielnie ją utrzymywać. Otworzyłam na siłę oczy by móc obserwować obcą, wciąż czułam jej wrogość i nieufność. To drugie sama z nią dzieliłam. Patrzyła na nas w milczeniu, zwłaszcza na Irutt, śledząc każdy jej ruch.

– Jeny! Jak zwykle Pedro wszystko psuje. – Erin zbliżyła się do nas, wyrzucając kilka razy przednią nogę, z przywiązaną do niej lianą, w przód i w tył. Keira się do niej przykleiła. Stała tyłem do nas, liżąc zawzięcie rany Erin. Jej żebra prześwitywały przez skórę.

Niebieska klacz wbiegła do lasu. 

– Nie wierzę że to zrobiłaś. – Irutt podeszła Erin od tyłu: – Nic nie poczułaś jak prawie zabiła twoją matkę?

Kłamała, wcale się temu nie dziwiła. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle. 

– A ty? Jak prawie zabiłaś Linde, która chciała tylko mnie ratować? – spytała Erin Irutt, opierając podbródek o grzywę siostry. Uśmiechnęła się widząc chwilową dezorientację na pysku Irutt.

– Spanikowałam…

– Aha, za drugim razem też?

Irutt zwiesiła głowę, zwijając końcówkę ogona w ciasną kulkę. 

– Zresztą jakby Rosita zginęła, nic by się nie zmieniło – dodała z zadowoleniem Erin.

– Jak możesz tak mówić?! – krzyknął Pedro. 

Miała rację… Nic by się nie zmieniło.

– Przecież w ogóle się nami nie zajmuje.

– A kto teraz się tobą zajmował, co? Nikt?! – Pedro trzepnął Erin po uszach, niezbyt mocno. Zaśmiała się, mimo że wbijał w nią karcące spojrzenie. 

– Irutt – odpowiedziała.

Klacz wróciła z wodą na kawałku kory, podsuwając ją pod nos Kei, odetchnęła jak mała zaczęła pić. 

– Próbowała zabić twoją matkę, co według ciebie miałam zrobić? – Irutt przeniosła wzrok z Erin na Pedro, tak naprawdę to do niego kierując te słowa.

– Dusiłam ją by nie użyła mocy, gdybyś odpuściła uciekłabym z Erin i zostawiła was w spokoju – wyjaśniła Linda, posłały sobie wrogie spojrzenia. Irutt spojrzała na mnie z niemym pytaniem wymalowanym na pysku, kiwnęłam nieznacznie głową, na znak że Linda mówi prawdę.

– Musimy się pospieszyć, szukamy hybrydy, bądź jednorożca. – Irutt wsparła mój drugi bok.

– Linda i ja niedawno spotkaliśmy kogoś takiego, będę mógł was zaprowadzić – powiedział Pedro: – O co chodzi? 

– Wyjaśnie ci po drodzę.

– No… Dobra, tylko najpierw… – Pedro przerwał widząc że Erin poprowadziła Keire do wymion Lindy, obie ssały jej mleko, blisko siebie, jakby stanowiły jedność. 


~*~


Dorównywałam kroku Pedro, z wysiłkiem trzymając głowę, nieco zwieszoną na obolałej szyi, wciąż na mnie podpatrywał, czułam jego niepokój. Nie odezwałam się słowem od naszego spotkania. Sądzę że sprawiłoby mi to ból, jak przy oddychaniu. 

– ...żeby mieć jak uratować Rosite musiałam wepchnąć Rocio w płomienie, dopiero wtedy zdjęłam metal z rogu, niestety nie zdążyłyśmy jej potem uratować – zakończyła Irutt. Przechodziliśmy przez kolejny las. Linda ciągle unosiła głowę, by przyjżeć się uważnie koroną drzew. Szła przodem. Erin i Keira znajdowały się między Pedro a Irutt, która otaczała je ogonem. Dlaczego tak się nimi interesuje? Przede wszystkim, dlaczego interesuje się Erin? Chce ją wykorzystać…? Znów planuje jakąś zemstę? 

– Wszystko dobrze? – spytał Pedro, kiedy Irutt podeszła do Lindy.

Przytaknęłam, słysząc jak Irutt pyta ją o jednorożca, czy ten miał żółty kryształ na szyi.

– Wcale nie, prawda? – domyślił się Pedro: – Chodzi o Rocio...

– Nie chcę… o tym... mówić… – odpowiedziałam zbolałym głosem, już prawie kaszląc.

– Nie przyglądałam się – odpowiedziała zdawkowo Linda, odsuwając się od Irutt.

– Co takiego ci zrobił? – Zahaczyła o rozwidloną gałąź rogiem, zrzucając dzięki niemu metalową obręcz. Erin posłała jej wyzywające spojrzenie, ale Irutt zdawała się tego nie zauważać.

– Nie udało mu się mnie zranić – powiedziała Linda.

– Co zrobił? – Złapała obręcz ogonem, zniknęła za jej gęstą kępą włosów na jego końcu.

– Zajął moje miejsce, ale jest mnóstwo innych miejsc, w innych stadach, przy innych koniach, więc to nic wielkiego. 

– Rosita, słuchasz mnie? – Pedro trącił mnie w bok: – Zatrzymamy się i dam ci coś na to gardło.

– Nie… trzeba…

– Jak najbardziej trzeba. Dogonimy je. – Skręcił ze ścieżki bardziej w las, popychając przodem Erin, tym razem była przywiązana do niego lianą, Keira przywarła pyskiem do boku siostry idąc przy niej, a ja tym razem trzymałam się z tyłu.


[Irutt]


Linda raczej nie szukała ciemnych chmur na niebie, jedno spojrzenie w górę by wystarczyło by dostrzec zbliżającą się ulewę, tu chodziło o coś innego. Oddychała nieco ciężej, podobnie jak konie podczas upałów. 

– Mogę ci pomóc się ochłodzić, w kilka sekund, nie musisz niczego robić, tylko zaufać.

– Tobie nigdy. – Przyspieszyła: – Mało zabiłaś osób?

– Skąd to wiesz? – Owinęłam ogon wokół swojej tylnej nogi.

– Wieść szybko się rozeszła, rozumiem że to przeklęci, ale jak już zabijasz to z honorem, poza tym trzymali się na uboczu, nie nękali nikogo.

– Zamordowali moich bliskich z zimną krwią, tego ci nie powiedzieli?

Patrzyła mi w oczy, nie mówiąc ani słowa.

– Zemściłam się – dodałam.

– Nie przyniosło ci to ukojenia? – zapytała retorycznie. 

Akurat jak wyszłyśmy z lasu wprost na terytorium obcego stada, zaczęło padać. Odetchnęła cicho z ulgą. Drzewa rosły tu pojedynczo, dominowała łąka z niską roślinnością.

Gniady ogier bez jednego ucha odłączył się od wzbijającego się w jedną grupę stada i podbiegł do nas. Zaśmiał się szyderczo na widok obitego kamieniami boku Lindy. Rzucając je w nią zdarłam jej trochę sierści, skaleczyłam szarą skórę i uszkodziłam jej wcześniejsze rany.

– A ty co pozwalasz sobie robić? – skomentował. 

Milczała, mierząc w niego odbitą w oczach wrogością.

– Gdzie jest jednorożec? – spytałam.

– Wkurzał mnie to go wyrzuciłem, chciał żeby mu usługiwano – prychnął kpiąco: – Wyobrarzasz sobie? Co wy niby jesteście? Kolejny wymarły gatunek? – Spojrzał znacząco na Lindę. 

– Zapamiętam to – obiecałam, ogonem muskając zdrowy bok Lindy.

Położyła ostrzegawczo uszy, patrząc na mnie jednym z oczu. 

Zawróciłyśmy. Deszcz skutecznie zagłuszał kolejne uwagi ogiera. Nie wiedział że gdybym chciała mogłabym w kilka sekund zakończyć jego bezwartościowe życie. 

– O co ci chodziło? – Zatrzymała mnie nagle Linda. 

– Kiedyś może pożałować swoich słów. – Ten gest nie powinno być trudno odczytać, nawet koniom, ale jeśli nie wie to i lepiej. Nie powinnam jej okazywać żadnego wsparcia.

– Każdy jednorożec jest taki sam – skomentowała, ruszając dalej powrotną drogą. 

– Prawdopodobnie to była hybryda. Ich jest znacznie więcej. 

Jej sierść ukrywała mnóstwo blizn, zwłaszcza kiedy promienie słońca przebiły się przez chmury i przez korony drzew padając na jej grzbiet. Cały w oparzeniach.

– Nie bądź taka pewna. – Odsunęła się gwałtownie w cień, umykając przed światłem. 

– Jednorożec nie zrobiłby czegoś tak niehonorowego.

– Więc mówisz że ty i on jesteście wyjątkiem? – Obejrzała się na mnie wrogo. 

– On jest hybrydą. A ja nie zabijam nikogo niewinnego, kiedy rzuciłaś się na Rosite…

– Nie ma o czym mówić, Erin mnie oszukała, ty zachowałaś się prawidłowo – mówiąc to jednak miała położone uszy, a jej wzrok wcale nie złagodniał: – Nie to miałam na myśli.

– Znowu wracasz do tamtego? To było dawno. Twój gatunek nie jest lepszy. – Zakołysałam niespokojnie ogonem, wciąż ściskałam w nim kawałek metalu: – Jedna z niebieskich klaczy oddała swoje źrebię siostrze, a druga, jej siostra zamknęła je w ciasnej jamie, każdego dnia nazywając potworem, aż mała zwariowała. Czy to czyni złe wszystkie niebieskie konie?

– Wiem że inne jednorożce niekoniecznie muszą być złe, chciałam uderzyć tam gdzie najbardziej cię zaboli – przyznała: – Nie musisz mi tego tłumaczyć.

– Bo próbowałam cię zabić? 

– Nie, nie przepadam za osobami, które krzywdzą innych, nawet z zemsty.

– Znałaś ich chociaż?

– Nie, ale…

– Chciałaś zrobić to samo z Rositą.

– Erin ma oparzenia, choć żadna z was ich nie ma, w dodatku przywiązałyście ją do siebie lianą, słyszałam jak wołała o pomoc i jeszcze jak zobaczyłam ciebie, to co miałam sobie pomyśleć?

– Skąd w ogóle wiedziałaś że Rosita ma moc? Śledziłaś nas?

– Potrafię rozpoznać przeklętych.

– Czyli jesteś jedną z nich.

– Nie, nie mam żadnej mocy.

– Jeśli czułaś jej moc, to jednak masz.

 – Nie rozumiem, dlaczego ci ufają? Nie wiedzą co zrobiłaś?

– Już wracacie? – zapytał Pedro wychodzący nam naprzeciwko z bliźniaczkami i Rositą. 

– Wiedzą o wszystkim, ale nie skrzywdzili nikogo z moich bliskich, więc nie jesteśmy wrogami. Skupmy się lepiej na tym co ważne, ratowaniu kontrolowanych – odpowiedziałam Lindzie, a dopiero potem Pedro: – Już go tam nie ma.

– To to niesprawiedliwe, dlaczego nie mogłam pójść z nimi? Mam się zanudzić na śmierć? – marudziła Erin: – Przecież nie chcecie bym zginęła.

– Byliśmy tu zaledwie tydzień temu. – Spojrzał na Linde.

– Poważnie? Znowu mnie ignorujecie?! – Erin stanęła dęba, niemal się wywracając przez ból w oparzonej nodzę. 

– Przynajmniej wie jak się czułam kiedy mnie przegonił – stwierdziła Linda: – I tak nie miałam ochoty go więcej oglądać. – Minęła ich, przetarła bokiem o drzewo, tym samym którego dotknęłam ogonem. Obejrzała się, specjalnie upewniając się że to widziałam. Zakręciłam i rozwinęłam kilka razy ogon, ściągając wargi i cofając uszy. 


~*~


Linda patrzyła w deszcz, nie reagując gdy jego krople wpadały jej do oczu, woda ściekała jej po ciele. Zamknęła oczy, po kilku sekundach przysnęła, opadła jej głowa. Uniosła ją po chwili, mrugając.

– Zmęczona? – zapytał Pedro, ciągle czuwając przy Rosicie. Linda otworzyła pysk by mu odpowiedzieć, gdyby jednocześnie się nie obejrzała nie zauważyłaby jak Rosita zaprzecza kiwnięciem łba. To jej zadał to pytanie.

– Chodzi o to co się stało? To nadal cię dręczy, mam rację? – dopytywał Rosity Pedro. Leżeli oboje w trawie, przy bliźniaczkach.

Westchnęła, mruganiem próbując pozbyć się łez.

– Oczywiście że tak i wcale nie pomagasz ciągle jej o tym przypominając – wtrąciłam. Linda odeszła kawałek dalej, tym razem obserwując drzewa rosnące przed nią.

– Pytanie czy powinnaś mi o tym mówić? Bo wiesz, nikt nie powiedział że jesteśmy przyjaciółmi i wszystko zostało ci wybaczone. – Pedro popatrzył na mnie uważnie. 

– Tobie akurat nic nie zrobiłam. – Przeciwnie, dawna ja uratowała mu życie, ale nigdy się o tym nie dowie i nadal będzie wierzył w mówiące ich językiem wilki. Chyba że jest bardziej domyślny niż się wydaje. 

– Nie powiedziałbym że nic mi nie zrobiłaś, bo raniąc ją jednak zrobiłaś i to dużo.

– To coś co musiało się wydarzyć. Już wszystko sobie wyjaśniłyśmy. 

– Dlaczego mówicie zagadkami? – wtrąciła Erin, z Keirą podpartą o nią, mamłała w pysku jej grzywę, jedno z jej szarych oczu przykryła grzywka, drugie patrzyło gdzieś w przestrzeń.

– Jesteście głodne? – Pedro pochylił nad Keirą głowę, pewnie nikt już nie miał wątpliwości że jest ojcem bliźniaczek od kiedy ich oczy stały się srebrne, identyczne jak jego.

– Pedro, ja… – mruknęła Rosita, z głową wyglądającą za jego grzbietu. 

– Linda je nakarmi, nie musisz… – Zbliżył do niej pysk. 

– Lin – powiedziała głośno Linda, nadal zwrócona tyłem do nas. Zaczynała mnie irytować. 

– I co? Mówiłam że nic się nie zmieni. – Erin uderzyła sobą o bok Pedro, odsunął ją, bez słowa.

– Spróbuję – powiedziała półgłosem Rosita, patrząc mu w oczy, choć on skupiał się na Erin, która rzucała mu wyzywające spojrzenie.

– To cię już nie nudzi? – skomentował.

– Chodź. – Erin poprowadziła Keire w kierunku Lin. Zatrzymała ją liana.

– Erin, wracajcie tutaj – kazał im Pedro: – Już – Pociągnął za lianę, Erin zaparła się kopytami. Pokazała mu język, po czym zaczęła przegryzać lianę, a siostra dołączyła do niej.

– Kei ma się znowu przyzwyczajać do innej klaczy? – zapytała Erin, przerywając na chwilę. 

– To wasza matka, poza tym mleko Lindy jest zbyt zimne… – Wstał, podchodząc do bliźniaczek.

– Przestań tak mnie nazywać – rzuciła ostrzej Lin, nadal nie patrząc ani na niego, ani na nas.

– A co jest nie tak z twoim imieniem?

– Bo on mnie tak nazwał, mów mi Lin, albo wcale do mnie nie mów. I… – W końcu się obejrzała, przeskakując wzrokiem z klaczek na Pedro: – Czyli już mnie nie potrzebujecie. Mogłeś mi powiedzieć. Żegnajcie. – Ruszyła dalej w las.

– Dokąd pójdziesz? – zawołał za nią Pedro, udała że go nie słyszy: – Lin? – Zrobił krok na przód, oglądając się na Rositę.

– Lin, zaczekaj – dołączyła do niego, wspólnie pokłusowali za Lin, bliźniaczki nie miały innego wyjścia jak podążyć za nimi: – Powiedziałam że spróbuje, nie wiem czy mi sie uda.

Też dotrzymałam im kroku.

– Moje mleko jest za zimne – stwierdziła Lin, mijając drzewo za drzewem. 

– Możesz poznać Karyme, jak już jej pomożemy. Jest w połowie niebieską klaczą…

Lin zatrzymała się, odchylając jedno z uszu płasko w bok, patrząc na nich kątem oka: – Skoro umiecie jej pomóc to po co ja jestem jej potrzebna?

– Nie do końca… Musimy znaleźć hybryde, każda pomoc się przyda – przekonywała Rosita.

– Hybrydy są lękliwe, czym nas więcej tym właśnie gorzej – podpowiedziałam. Skoro chce odejść po co ją zatrzymują? Jest dorosła i sama za siebie odpowiada. I tak odrzucała każdą próbę pomocy.

– Myślałem że odszukamy tego jednorożca. Lękliwy to ostatnie co bym o nim powiedział – Pedro podszedł jeszcze kawałek: – Lin, oczywiście że cię potrzebujemy, to nie podlega dyskusji. – Prawie dotykał pyskiem jej grzbietu. Powstrzymywały go przed tym jej oparzenia, nie chciał zadać jej bólu: – A jakby nas ktoś zaatakował? – dodał Pedro.

– Mam was chronić? Macie przeklętą i jednorożca. – Machnęła długim, gęstym ogonem.

– Ale tylko ty widzisz w ciemności.

Litują się nad nią. Nie wiedzą że to że teraz nikogo nie ma to nie znaczy że nie znajdzie gdzieś swojego miejsca? I towarzystwo, którym nie gardzi, jak mną czy Rositą. 

– Zamierzacie znów podróżować w nocy? Po co? 

– Tak jest bezpieczniej.

– Nie, wcale nie. O co wam chodzi? Dlaczego mnie zatrzymujecie?

– Bo chcemy… – zaczęła Rosita.

– Polubiłem cię – przerwał jej Pedro dotykając jednak grzbietu Lin, tą część, którą zasłoniła grzywa: – I szkoda byłoby się tak teraz rozstawać, mogłabyś dołączyć do naszego stada, wrócilibyśmy razem z hybrydą.

– Niedługo wrócę. – Wzbiłam się w powietrze jako jaskółka, zanim powiedziałam im coś czego bym potem żałowała. Rozejrze się za hybrydą sama. Zbyt wiele czasu już straciliśmy. 


[Pedro]


Linda westchnęła wpatrując się w horyzont. Rosita wtuliła we mnie głowę i od razu zrobiło mi się cieplej, przytuliłem ja do siebie. Po dotknięciu Lindy nadal miałem zimny pysk, jakbym zanurzył go w lodowatej wodzie.

– Wspomnij coś że chcesz jej pomóc, a na pewno ucieknie – szepnąłem do Rosity, dodając do Lindy: – Oboje cię polubiliśmy.

– Chciałam ją zabić – powiedziała z zażenowaniem w głosie, odwracając do nas głowę i spoglądając na moją partnerkę. 

– W obronie Erin – podkreśliła Rosita.

– Co miałabym robić w waszym stadzie? Coś mu zagraża? – Spojrzała na mnie. 

– Nie masz pojęcia. Ciągle się tam coś dzieje i nie skłamałbym że każda pomoc się przyda – odpowiedziałem. 

– Nie chciałabyś nikogo poznać? – dodała zachęcająco Rosita.

– Dlaczego? – zdziwiła się Linda.

– Nie chciałaś mieć nigdy rodziny, albo przyjaciół?

Lin spuściła gwałtownie głowę, popatrzyła po nas jakaś zaniepokojona, opadły jej uszy, po czym je uniosła jakby nagle zdała sobie o tym sprawę, odwracając je w bok, zaraz po nich odwróciła w tą samą stronę głowę: – To beznadziejny pomysł, znów nie miałabym czasu…

– Znów? – wyłapałem, może niepotrzebnie, to słowo. Dlaczego Pedro? Sam nie cierpisz jak ktoś chce wyciągnąć z ciebie przeszłość.

– Po prostu… – Rzuciła mi zaskoczone spojrzenie: – Nie miałabym czasu.

– Ale ten gryf nie żyje, na pewno nie wyrzuciliby tego jednorożca ze stada gdyby tak nie było, dlaczego miałabyś nie mieć czasu? 

Popatrzyła po nas, zaszkliły jej się oczy.

– Nie. Nie. – Odwróciła głowę w raz jedną w raz drugą stronę, potem zupełnie się odwróciła: – Mogę bronić stada.... – Westchnęła ciężko: – Lubię samotność i za nic jej nie oddam.

Rosita spojrzała na mnie porozumiewawczo, kręcąc głową. Linda odwróciła się do nas, nagle przebiegła tuż obok. Ścigając dwa małe punkciki w oddali. Zaraz. Liana. Leżała sobie przegryziona na ziemi. Szlak! To dlatego Erin była tak cicho. Linda odbiła się od ziemi, pokonując przynajmniej kilkanaście kroków w powietrzu, po czym znów skoczyła tak niemożliwie daleko. Pobiegliśmy. Linda już je złapała.

– To jej moc. – Rosita spojrzała na mnie, mieliśmy spory kawałek jeszcze do przebiegnięcia.

– Myślałem że wszystkie niebieskie konie tak potrafią.

– Nie.

– Zgoda, jednak jestem wam potrzebna – skomentowała na nasz widok Lin.

Erin westchnęła głośno, wprost do nieba. Chyba ode mnie się nauczyła. Chmury już się rozeszły, a deszcz mijał, słońce oświetliło Lin. Odskoczyła w cień najbliższego drzewa.

– Irutt gdzieś zniknęła… – Rosita obserwowała las za nami. 

– Powiedziała że za chwilę wróci, chyba za bardzo skupiłaś się na mnie – zauważyła Lin, ja sam przegapiłem ten moment.

– Nie powinna się oddalać… 

– Chodźmy odpocząć, ale teraz już na serio – zaproponowałem.

– Dam radę, jeszcze nie jest aż tak ciepło. 

– Irutt! – zawołała Rosita. Zobaczyłem to co ona podążając za jej spojrzeniem. Jaskółka czyściła sobie pióra, niedaleko nas, na drzewie. 

– Irutt? – powtórzyła. Ptak odleciał, otwierając czarne oczy. 

– Widzę że bez tego jednorożca się nie obejdzie – powiedziała niechętnie Lin. 

– Ja też bym jej najchętniej nie ufał – stwierdziłem.

– Pomogła nam wcześniej, a teraz też chce pomóc kontrolowanym. – Rosita spojrzała mi w oczy. Powinieneś teraz się z nią zgodzić, Pedro? Nie, też mam własne zdanie na ten temat, ale nie ma sensu się kłócić.

– Mimo to uważaj. – Teraz nam pomaga, ale kto wie co siedzi w jej głowie.

– W tym akurat jej ufam.

– Po tym wszystkim?

– Na pewno ufam jej bardziej niż Ivette.


[Ivette]


Piłam wodę z jeziora, gdy nagle podpłynęło do mnie wydziobane ciało Rocio, zderzyła się z nim Ajiri, patrząc na mnie równie martwym wzrokiem, chuda jak kiedyś Nieva. Wcale nie byłam na równinie, nie byłam przy naszym jeziorze… I jak do tego mogłam nie zauważyć że tak naprawdę piłam krew?! Co się dzieje? Ktoś… Ktoś jeszcze patrzył na mnie, tam, w górze, słyszałam chropowaty oddech tuż nad własnymi uszami. Uniosłam powoli wzrok. Ledwo rozpoznałam we wpół rozkładającej się głowie, wystającej z bryły lodu, Feniks.

– Zostaniesz w końcu sama – zagroziła.


Zerwałam się na sztywne nogi, łapiąc szybkie oddechy, rozpoznawałam stopniowo nasze terytorium, obejrzałam się na Komete. Spała spokojnie na boku. To tylko sen, chociaż miałam wrażenie że wcale jeszcze się nie skończył. Wysłałam Sheile w miejsce gdzie zginęła Feniks, a Flavie by sprawdziła co robi Ajiri. Wszystko za pomocą własnych myśli, odpowiedziały równie telepatycznie że przyjęły zadanie, bo kazałam im to potwierdzić. 

Położyłam się z powrotem przy Komecie, wsłuchując się w jej równomierny oddech. Nie pomagał. Jak przybłęda mogła się na to zdobyć? To jej matka! Nie, przecież by jej nie zabiła, jak już zrobiła to Irutt.. Muszę się dowiedzieć co się tam stało.

Po kilkunastu minutach zobaczyłam to co widziała Sheila, stała przed jeziorkiem, niemal identycznym co w śnie. To niemożliwe… Zacisnęłam oczy, gdy obraz zaczął się przenosić na bryłę lodu, ale i tak zobaczyłam Feniks, wzdrygnęłam się, zaraz po tym nieruchomiejąc, wyglądała tak samo jak w śnie. 

Położyłam skrzydło na Komecie, jeszcze brakowało bym zaczęła ją budzić. Nie… Nie jestem tchórzem. To przypadek, głupie przeczucie… To zwykły koszmar.

Z lasu zaczęli wychodzić kontrolowani. Ich obecność jak nigdy wywołała dreszcze. Sami przecież byli jak martwi, jak puste ciała słuchające bezmyślnie moich rozkazów. Ennia, Karyme, Flavia i matka, przynieśli mnóstwo kryształów, w większości czerwonych i niebieskich, przywiązanych do siebie lianami. Tak jak chciałam.


[Rosita]


Wciąż bolała mnie szyja, ledwo zasnęłam, a już się przebudziłam. Poza jaskinią słońce oświetlało każdy skrawek ziemi, nawet tutaj czułam jak na zewnątrz jest ciepło i duszno. Córki spały wtulone w siebie. A Lin… Leżała w kącie i ocierała pysk o przednie nogi, całe w krwi, lała się z jej chrap. 

– Lin, źle się czujesz? – spytałam, wstając.

– Wszystko dobrze – zawołała.

– Krwawisz… – Podeszłam blisko niej, ziemia też pobrudziła się jej krwią. 

– Nie przesadzaj. Traciłam o wiele więcej krwi i nic mi nie było, teraz też nie jest. – Podniosła się: – Pilnuj córki, za chwilę wrócę. – Skierowała się do wyjścia.

– Dokąd chcesz iść w tym stanie?

Obejrzała się na mnie z urazą w zielonych oczach: – W jakim stanie? Wyleciało mi ledwie kilka kropel krwi z nosa. Nie panikuj.

– Masz całe nogi w krwi, ziemia też jest w krwi, to nie jest kilka kropel. – Stanęłam jej w przejściu. 

Położyłą uszy, mijając mnie. Podbiegłam obudzić Pedro, śpiącego na stojąco.

– Tak? – spytał nie otwierając oczu.

– Pójdę za Lin.

– Dlaczego? Znów chce odejść? – Uniósł powieki.

– Źle się poczuła.

– I pewnie przekonuje cię że nie. Może ja…

– Ty lepiej zajmiesz się bliźniaczkami. – Dodatkowo Erin była przytwierdzona do niego lianą, mogłabym użyć własnej mocy i się z nim zamienić, ale… Nie wiem czy dałabym sobie radę, ostatecznie nawet ich nie nakarmiłam, tylko Lin...

– Dasz sobie radę? – zapytał, opierając czule czubek pyska o moją łopatkę.

– Nie możesz się wiecznie o mnie bać…

– Oj, sądzę że to się nigdy nie zmieni. Sporo ryzykuje. – Uniósł głowę, skorzystałam z okazji i musnęłam go w policzek. 

– Czyli nie jesteś zła o to że powiedziałem że jesteś moją partnerką?

– To i tak dla wszystkich oczywiste. – Uśmiechnęłam się do niego. 

– Czy to znaczy że na pytanie jakie powinienem zadać odpowiedź brzmi tak?

– Tak… – wtuliłam głowę w jego grzywę, a on w moją.

– Też cię kocham.

Poszłam śladem krwi Lin, oglądając się ostatni raz na Pedro, na jego zauroczone mną oczy. Może wcale nie zasłużyłam na niego? 

Ślad Lin urwał się przy rzece, kiedy zanurzyłam w niej kopyto, silny nurt spróbował pociągnąć mnie za sobą. Pobiegłam wzdłuż rzeki. Lin leżała na skałach, woda biła w nie mocno, przez nie pewnie nie mogąc jej dalej porwać.

– Lin! – zawołałam. Spowolniłam nurt mocą. Poderwała głowę. Zdezorientowana patrząc w uderzającą w nią wodę.

– Mówiłam że za chwilę wrócę. – Obejrzała się na mnie. Podniosła się, biegnąc w cień drzewa, po drugiej stronie rzeki. 

– Zemdlałaś, prawda? – Weszłam do wody przedzierając się przez nią do niej. 

– Uważaj. – Osłoniła mnie, stając przodem do krzaków rosnących pod drzewem, gotowa do ataku. 

– To ja – powiedziała Irutt, wyłoniła się z krzaków jako wilk, zmieniając się w siebie, obok Lin: – Wytropiłam go, to jednak hybryda – oznajmiła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz