poniedziałek, 22 maja 2023

Otchłań cz.4

Nowa wersja – 18.08.25r.


[Ivette]


Wygrzewałam sobie grzbiet na słońcu, mocząc kopyta w jeziorze, Kometa pływała, liczyłam że mnie zaprosi do siebie, ale nie doczekałam się tego. Wyszła już, otrzepując się z wody. Niby wszystko było między nami w porządku, ale ostatnio miałam wrażenie że woli spędzać czas w samotności zamiast ze mną.

– Nauczę cię latać – powiedziałam.

– Ale twoje skrzydło… To znaczy, chcesz użyć do tego Sheili, prawda?

– Dzięki kryształowi to tak jakbym ja z tobą latała.

– Brzmi okropnie. – Skrzywiła się: – Wybacz, ale wolę poczekać, aż będziesz mogła uczyć mnie osobiście. Nie chcę już wykorzystywać kontrolowanych nigdy przenigdy.

– Myślałam o tym wszystkim i nie mogę…

– Dobre wieści, pani! – Przybył nagle Atlas, Kometa uśmiechnęła się do niego i do mnie, jakby już wiedziała o co chodzi: – Mroczni ci odpuścili, negocjacje zakończyły się pomyślnie.

– Jakie negocjacje?! – krzyknęłam, wbijając wzrok w Kometę.

– Wiesz co to oznacza, Ivette? – Kometa objęła mnie gwałtownie: – Będziemy mogli uwolnić kontrolowanych! I to wszystkich!

– Nie mogę się doczekać – powiedział Atlas.

Jasne, nie może się doczekać aż będą mogli nas zabić.

– Ty ich posłałaś? – spytałam, zaciskając zęby.

– Tak! Nie cieszysz się? 

– Zostaw nas – kazałam Atlasowi, skinął głową i odbiegł do stada, pewnie ogłosić im że wkrótce pozbęda się mnie, a razem ze mną też Komety, ale ona jest zbyt głupia, albo zbyt naiwna by to dostrzec.

– Pozbycie się kontrolowanych to jak samobójstwo – powiedziałam.

– Mówiłaś…

– Proszę cię, wszyscy mnie nienawidzą i nienawidzą też ciebie, bo jesteś ze mną.

– Nieprawda, przynajmniej z tym że nienawidzą mnie, bo…

– Są mili by cię wykorzystać! 

– Wiesz… Gdybyś była trochę mniej… Gdybyś była bardziej wyrozumiała to zwracaliby się do ciebie bezpośrednio i przyzwyczailiby się, a gdybyś jeszcze była naprawdę dobrą przywódczynią to nie chcieliby niczego zmieniać, więc może spróbujmy właśnie tak?

W jakim świecie ona żyje?

– Na to już za późno. Potrzebuje kontrolowanych.

– To znaczy że nie dotrzymasz słowa? – Odsunęła ode mnie głowę, patrząc na mnie z łzami w oczach: – Możemy zawsze uciec, szkoda że zrobiłaś to Karyme i groziłaś reszcie, ale… Myślę że gdybyśmy odeszły nie szukaliby nas. Naprawdę mi z tym ciężko… Ivette.

– Dotrzymam słowa.


~*~


Kometa spała, upewniłam się jeszcze parę razy. Z jeziora przeszłam się na jedną z leśnych polan gdzie dwójka kontrolowanych trzymała Astra, jednego z zaklętych. Skoro ona może robić coś bez mojej wiedzy to ja mam się powstrzymywać? Poza tym robię to dla nas.

Aster spojrzał na mnie wystraszonymi oczami: – Pani, ktokolwiek ci na mnie naskarżył on kłamie, nic nie zrobiłem.

– Nie o to chodzi, mam dla ciebie zadanie.


~*~


[Rosita]


Zerkałam na Lin, wrażliwa na najmniejszy objaw tego że czuje się gorzej, szła z nami tak jakby wcześniej nie krwawiła, ani nie zemdlała. Trzymałam się obok Pedro pilnującego bliźniaczek. Wokół nie rosło ani jedno drzewo, a teren nabierał ostrzejszych kształtów. Niewiele widziałam w takiej ciemności. Księżyc znikał z nocy na noc, dzisiaj świecił jego ostatni kawałek przed nowiem.

– Poznaje to miejsce – przerwał ciszę Pedro: – Idziemy prosto do Pegazich klifów. – Spojrzał na mnie: – Mieszkają tam pegazy, czystej krwi, ponoć.

– Co to za “ponoć” skoro tam byłeś? – zapytała Erin.

– Wcale tam nie byłem, nigdy nie zapuszczałem się dalej niż musiałem.

– To skąd wiesz co to za miejsce? 

– Ktoś mi powiedział.

– A kto?

Przez chwilę się wahał, ale wreszcie odpowiedział: – Moi przybrani rodzice, oboje byli właśnie pegazami. Trochę naiwnymi, ale bardzo pozytywnymi, aż za bardzo. Mieszkali właśnie tutaj, zanim mnie adoptowali.

Podobała mi się w nim ta zmiana, kiedyś ciężko było wydusić z niego cokolwiek o jego przeszłości.

– Jak się nazywali? – spytałam.

– Alegria i Thiago.

– To rodzice Theo! Jesteście… – urwałam. Przecież Theo już z nami nie ma.

– Co się stało?

– Zginął osłaniając Ivette… Po tym też Szafira już nigdzie nie widziałam.

– Przyjaźniliście się od źrebaka?

Pokiwałam głową.

– Reszta zaklętych nas zaatakowała, z Thais na czele, Irutt i Ivette z nimi walczyły… – Opowiedziałam mu o tym, nie wspominając że zabiłam Thais, nie potrafiłam mu tego jeszcze powiedzieć, wtedy przy Irutt było łatwiej, teraz bałam się w ogóle wspominać ten moment, przypominać sobie jak szybko ulatywało życie z Thais… I to co potem próbowałam zrobić.

– Przeżyła dzięki Rosicie, ona też walczyła, uratowała jej życie – dodała Irutt: – Ivette od początku planowała użyć na przeklętych kryształów, udało jej je zdobyć podczas walki z nimi, tuż przed ich atakiem groziła mi, życiem Rosity, chciała bym pomogła jej zniewolić przeklętych, ostatecznie wszystko potoczyło się i tak na jej korzyść. Gdyby nie Kometa nie poprzestałaby tylko na zablokowaniu mi magii, dołączyłabym do jej kontrolowanych razem z Serafiną, Karyme nie była jedyną której planowała to zrobić.

Patrzyłam w jej oczy przerażona, rozumiałam czemu nie powiedziała mi szybciej, nie wiem nawet czy teraz to dobry moment.

– Mimo wszystko skrzywdziłam waszą matkę… – dodała.

– Ivette wiele przeszła, Meike jej nie oszczędzała – powiedziałam półgłosem.

– Boi się, to widać – stwierdziła Irutt.

– Ona nie jest zła.

– Ros, może po wszystkim zamieszkamy jednak gdzie indziej, córki dostarczą nam już wystarczająco dużo wrażeń – zaproponował Pedro.

– To moja siostra, nie mogę się od niej odwrócić. A tym bardziej od Komety, w niczym tu nie zawiniła.

– Ich związek jest trochę nie na miejscu, ale nie będę się wypowiadał na ten temat.

Spojrzałam na córki, przypominając sobie o nich, obie słuchały na nas z wielkim zainteresowaniem.

– Irutt myślała że nasza mama jest odpowiedzialna za to co zrobił Zen, wysłała go by pomógł jej stadu, gdy umierał powiedział Irutt że nasza mama kazała mu zadać im jak najwięcej bólu – powiedziałam do Lin.

– Rozumiem… – odpowiedziała zdawkowo. 

Naprawdę nie chciałam by źle o niej myślała.

Erin wbiegła nagle pod kopyta Lin, ta potknęła się o nią, Pedro odciągnął małą za lianę, nim Lin się na nią przewróciła.

– Lin! – krzyknęłam razem z Irutt, pierwsza znalazła się przy niej. 

– Normalna jesteś?! – Pedro szarpnął córką. Keira zarżała w proteście, kopnęła blisko niego.

– Nie – odpowiedziała rozbawiona Erin.

Lin popatrzyła na nas zdezorientowana: – Nie zauważyłam jej…

– Nic ci nie jest? – spytałam.

– Powinnam była ją dostrzec zanim na mnie wpadła.

– Lin. – Irutt dotknęła jej boku ogonem, unikając z namysłem jej poparzonego grzbietu: – Wszyscy jesteśmy już zmęczeni.

– To nie wina zmęczenia… – Podniosła się, idąc dalej.

– Nawet moja mama nie dawała rady cały czas być czujną – powiedziałam.

– Może poczekalibyśmy tutaj, ja, Lin i bliźniaczki, a wy odwiedziłybyście pegazy? – zaproponował Pedro.

– Hej! Ja też chce iść! – Erin pobiegła na przód wraz z Keirą, z rozbiegu szarpiąc za lianę, Pedro przydeptał ją dodatkowo przednim kopytem, gdy prawie wyrwała mu tylną nogę. Gdyby była starsza pewnie by go wywróciła. Keira zatrzymała się kawałek dalej zaskoczona, chyba nie wiedziała do którego momentu kończy się liana. Zawróciła szybko do siostry próbującej wierzganiem wyszarpać się z liany. Kei dotknęła ją raz, po czym zabrała głowę, odsuwając się nieco. 

– Na pewno by uznali nas za jakiś sadystów za tą lianę – powiedział Pedro.

– Potrafię się zachować. – Erin przerwała szamotanie, patrząc mu prosto w oczy.

– Naprawdę? Potrafisz? A ten zamach przed chwilą, to co?

– Przepraszam, Lin – zabrzmiała jakby naprawdę żałowała, ale czułam że chcę jedynie przekonać nas że żałuje: – Mamusiu, tatusiu, Irutt, was też przepraszam, to wszystko przez to że czuję się odrzucona i niekochana.

– Jeden wybryk i stamtąd idziemy – ostrzegł Pedro.

– Dobrze, tatusiu.

Keira zwróciła uszy w różne strony, zmieszana.

– Nie zawiedziecie się!

– Pewnie będzie tak do momentu aż jej się nie znudzi – dodał do mnie ukradkiem Pedro, zdjął lianę małej. Pobiegła naprzód.

– Erin!

– Czekam na was! – Zatrzymała się na łagodnym zboczu. Keira pobiegła do niej.


~*~


Zanim wspięliśmy się na górę, a klify znalazły się kilka kroków przed nami, zaczęło świtać.

– Schowam się już na miejscu – powiedziała Lin. Irutt wylądowała obok niej już w postaci zwykłego konia. Chwilę wcześniej poleciała się rozejrzeć.

Erin prowadziła na przodzie z siostrą, kiedy klify stały się bardziej widoczne w łagodnym świetle jeszcze schowanego za horyzontem słońca. 

Z jednego z klifów ktoś wzbił się w powietrze i zaczął lecieć ku nam. Jasnosiwa pegazica wylądowała tuż przed bliźniaczkami. Pod jej oczami policzek zdobiły kolorowe plamy, w kształcie różnej wielkości piór, w połowie zasłaniały je dwie szramy pod prawym okiem, które rozciągały się aż na grzbiet nosa i prawy policzek. Miała trzy uszy… Dwa po prawej stronie i jedno po lewej.

– Witajcie, na Pegazich klifach, przybysze. Jestem Nefer. – Pochyliła głowę, jej skrzydła wcale nie wyrastały z kłębu jak u Ivette lub… Theo, tylko z łopatek. Skinęliśmy jej głowami na powitanie.

– Co was tu sprowadza, czy może trafiliście tu przypadkiem? – spytała uprzejmie, czułam od niej lekki stres, na tyle lekki że nie miała problemu go ukryć.

– Potrafisz poruszać tym dodatkowym uchem? – Erin stanęła dęba jakby chciała je dosięgnąć.

– Erin… – szepnął ostrzegawczo Pedro, Nefer spojrzała na niego: – Szukamy jednorożca lub hybrydy udającej jednorożca. – powiedział do niej.

– Potrzebujemy jego pomocy. – Irutt zaczęła jej wyjaśniać o co chodzi, przy czym wspomniała jedynie o kontrolowanych i że musimy wydostać z nich kryształy by odzyskali świadomość. 

– Nie znam żadnej hybrydy – skłamała Nefer, nerwowo poruszała oczami na boki, przez co inni też się zorientowali, choć czułam że nie byli do końca przekonani czy mają rację. Zwrócili swoje spojrzenia na mnie, wyczekując odpowiedzi.

– Jesteś pewna? – zapytałam Nefer: – Nie mamy zbyt wiele czasu by im pomóc… Słyszeliśmy że tu był.

– Ja nic nie wiem… – Nefer uniosła nieco skrzydła, jakby chciała odlecieć.

– Widziałam jak ukrywasz go przed innymi. Chcesz by się dowiedzieli? – zagroziła Irutt, nie ruszając się z miejsca. 

Nefer zaniemówiła, patrząc na Irutt szeroko otwartymi oczami.

– Nic mu się nie stanie, chcemy tylko jego pomocy, proszę… – spróbowałam.

– Zgoda, wygraliście – powiedziała Nefer, z rezygnacją zwieszając głowę: – Zaprowadzę was, ale tylko was dwie. – Wskazała mnie i Irutt skrzydłami.

– Czworo, my też chcemy iść – wtrąciła Erin.

– Ktoś tu coś obiecał, Erin – przypomniał jej Pedro.

– W porządku. – Nefer uśmiechnęła się do małej: – Źrebaka nikt nie zauważy. – Wzbiła się do lotu.

– Jak już zapraszasz jedną z moich córek, to dobrze by było gdybyś nie pomijała drugiej – zauważył Pedro.

– Źle zrozumiałeś. Bliźniaczki są jak jedno źrebię. – stwierdziła Nefer: – W nocy odwiedzimy Cosmo, a teraz zapraszam was wszystkich na Dzień odrodzenia.

– Co to takiego? – zapytała Erin. 

– Wytłumaczę po drodzę, chodźcie, zapraszamy.

– No ja tu widzę dwa źrebaki, wyglądają tak samo, ale są zupełnie różne, wiesz mi – dodał Pedro. Erin mu się przyglądała, a Keira cofnęła ku niemu uszy, trzymając głowę opartą na łopatce siostry. Przez to że Kei skupiała się tylko na Erin, była cicha i robiła co Erin chciała, sama nie patrzyłam na Keire jak na odrębnęgo źrebaka, przez cały czas nawet się nimi nie zajęłam tak jak chciałam, całą drogę opiekował się nimi Pedro. A ja jedynie byłam obok i czasami pomogłam mu tylko którąś złapać, albo nieść gdy były śpiące.

Poszliśmy za Nefer.

– Konie, pegazy, jednorożce zawsze rodzą się w pojedynkę – powiedziała: – Bliźnięta tak naprawdę są dwoma połówkami jednej osoby.

– Nie sądzę by tak było – powiedział Pedro.

– Jednorożce mogą mieć nawet trójkę źrebiąt za jednym razem – dodała Irutt: – Choć może w ich przypadku coś w tym jest. – Spojrzała na bliźniaczki. Kei zniżyła speszona głowę, dotykając nią teraz miejsca bliżej przedniej nogi Erin. 

– Trzy źrebaki? Gdzie o tym słyszałaś?

– To prawda, mieliśmy kiedyś jednorożce za znajomych i oni nam o tym powiedzieli – wtrącił Pedro.

– Najczęściej rodzi się jedno, rzadziej dwa, ale zdarzają się nawet trzy – dodała Irutt.

Na jednym z klifów stała jasnosiwa klacz, jej nogi porastały gęste szczotki pęcinowe, skrzydła pojawiły się dopiero gdy je rozłożyła. Zleciała do nas, składając skrzydła, natychmiast wtopiły się w jej sierść. To krewna Sheili? 

– Witajcie, na Pegazich klifach – siliła się na każde słowo, jakby ktoś ją do tego zmusił. Miała te same plamy pod oczami w kształcie piór co Nefer, ale skrzydła wyrastały jej z kłębu.

Jeśli ona i Sheila są rodziną na pewno chciałaby wiedzieć co się z nią dzieje.

– W porządku, Delta. Już się nimi zajmuje – odpowiedziała jej przyjemnym tonem Nefer. Delta posłała jej grymas, który pewnie miał przypominać uśmiech. Odwróciła się i uniosła, przed chwilą niewidzialne, skrzydła.

– Delta, znasz Sheile? – zapytałam.

– Nie – odpowiedziała szybko, czułam że tego nie lubi. Odleciała, podmuch jej skrzydeł porwał za sobą nasze grzywy i ogony.

– Pegazów ukrytych jest znacznie więcej – oznajmiła Nefer: – Zgaduje że twoja znajoma też nim jest?

– Tak…

Z klifów przyglądało się nam coraz więcej pegazów. Większości skrzydła wyrastały z łopatek. Słońce już wschodziło, oświetlając ich i odkrywając takie same plamy jak pod oczami Nefer i Delty. Plamy nawet kolorystycznie były identyczne. Czerwone, niebieskie, żółte, pomarańczowe, fioletowe i brązowe pióra. Swoimi barwami przypominały kolory kryształów.

– To nie są prawdziwe wzory, prawda? – Erin wskazała na plamy Nefer.

– Zgadza się, zrobiliśmy je barwnikami z kwiatów – przyznała z dumą w głosie, skinając mojej córce łbem.

– Ja też chce!

– Nefer, czy macie gdzieś jakieś chłodne miejsce, bez słońca? – spytał Pedro. 

Poczułam od Lin ukłucie żalu.

– Mamy mnóstwo pustych grot. Są jeszcze tunele i oczywiście wodospad, ale do niego nie dostaniecie się bez skrzydeł – wyliczała Nefer.

– Pozwól na moment. – Podeszła do niego Lin, czułam że jest zdenerwowana. Zeszli nieco na dół.

– Kto dał ci prawo decydować za mnie?! – jej podniesiony głos mimo to dotarł aż do mnie.

– Powiedziałaś…

– Nie jesteś moim przywódcą, a nawet to nie daje ci prawa tak mnie traktować. W dodatku przed wszystkimi.

 Poszłam do nich, zauważając że Irutt ma oko na bliźniaczki, a Nefer zajmuje je rozmową. Nie zdążyłam nawet otworzyć pyska, a weszła z powrotem na górę, mijając mnie tak jakby mnie nie widziała.

– Ona chyba ma rację… – stwierdziłam: – Za bardzo na nią naciskamy.

– Mamy patrzeć jak się zabija?

– Ale jak możemy jej cokolwiek narzucić? Już wczoraj źle się z tym czułam… Jest przecież wolna jak ty czy ja… – Część mnie w to nie wierzyła, w to że ja też jestem wolna, jakby tkwiła nadal jako czyjaś własność, Meike, a teraz Ivette: – Mnie też będziesz traktował tak samo?

– Zwyczajnie się o nią martwię.

– Ja też, ale w ten sposób jej nie pomożemy.


[Irutt]


– Lin, oni tylko się o ciebie troszczą, nie krzycz tak na nich – powiedziała Nefer: – Chciałabym mieć takich przyjaciół.

– Nie jesteśmy przyjaciółmi, tylko im pomagam.

Starałam się nie brać do siebie jej słów, choć było mi ciężko i nie potrafiłam tego do końca zrozumieć, ona nie jest innym jednorożcem, podobnie jak Rosita z którą mimo tego nawiązałam z więź. Mój gatunek już wymarł, został tylko Szafir, który jedynie żywił do mnie ogromny strach i po śmierci Theo przepadł bez śladu.

Nefer odchrząknęła: – W każdym razie nie zazdroszczę waszej rasie, na szczycie klifu jest naprawdę dla ciebie za gorąco. A właśnie tam świętujemy. W pełnym słońcu.

– Myślałam że jesteście gościnni dla wszystkich. – Położyła uszy.

– Nie mówię ci tego na złość.

– Nic mi nie będzie, chcę uczestniczyć w tym jak wszyscy.

Erin i Keira dobrały się do barwników, pozostawionymi pod krzewami, rosnącymi nieopodal. Utaplały sobie w nich już całe nogi.

– A co wy tu robicie? – Zbliżyłam się do nich.

– Nie skarż tacie! – krzyknęła Erin: – Bo….

– Maluchy. Rodzice nie uczyli was że nie dotyka się nic bez pytania? – Nefer odsunęła je skrzydłami: – Zmyjcie to z siebie zanim wyschnie. – Obejrzała straty.

– Chodźcie, pomogę wam. – Chciałam zagranąć je ogonem, ale teraz gdy byłam koniem, jedynie nim machnęłam, popchnęłam je lekko głową. 

Nefer zajęła się poprzewracanymi pojemnikami, po chwili dołączył do niej inny pegaz. Przyprowadziłam bliźniaczki do Lin.

– Pomożesz mi? – spytałam.

– Nie poradzisz sobie sama?

– Może być ciężko.

Jedna z klaczek uderzyła o mój bok, wdały się w małą walkę dla zabawy. Zaprowadziłam je nad płytką część rzeki, Lin tylko mi towarzyszyła.

– Czego tak naprawdę ode mnie chciałaś? – spytała: – Nie daliście mi odejść, a teraz nie dacie mi spędzić ostatnich chwil tak jak chcę? 

– Chciałabym żebyś tam była, bez bólu i kolejnych poparzeń. – Zmieniłam się w siebie, złapałam ją ogonem za nogę. Popatrzyła na niego, zaskoczona, a ja poczułam się z tym dość głupio, bo nie odrywała od niego wzroku, dopiero gdy go zabrałam: – Myślałam o tym by pokryć cię grubszą warstwą szronu, co jakiś czas odnowiłybyśmy go, choćby tutaj. Pegazy może też mają jakiś materiał?

– Powiemy że to twoja moc, nie przeszkadzają im zaklęci.

– Chodziło mi raczej byś mogła zakryć się przed słońcem.

– Sam szron nie wystarczy?

– Możemy spróbować.

– Idziemy już? Nudzę się! – Wbiegła między nas Erin, Keira dołączyła po chwili do niej.

– Najpierw pokażcie nogi.


[Rosita]


– Wszyscy już się dogadali? – zapytała Nefer: – Spóźnimy się.

My wróciliśmy, ale teraz z kolei brakowało reszty.

– Już idą – Pedro zauważył ich w połowie drogi. Sierść Lin wyglądała na jaśniejszą, błyszczała w słońcu, jakby miała w niej mnóstwo maleńkich kryształków, dopiero z bliska zorientowałam się że to szron.

– Chodźcie, chodźcie, za chwilę zaczynamy! – zawołała do nich Nefer. Przybiegli do nas. Ruszyliśmy za Nefer jedyną ścieżką prowadzącą na szczyt klifu. 

– To co z moimi wzorkami? – Erin szturchnęła Nefer w bok.

– Jak twoi rodzice się zgodzą… – Nefer popatrzyła na nas.

– Pójdę z wami. – Pedro wyprzedził mnie. Zatrzymali się blisko jednej z krawędzi gdzie pegazy malowały wzorki na pyszczkach pegaziątek. Zastanawiałam się czy Erin da radę zaczekać na swoją kolej, już się wierciła i grymasiła że w ogóle musi czekać.

– Nefer przyprowadziła dziś obcych by poznali Feniks. – Przemówi kary siwiejący pegaz, z ogromnymi skrzydłami wyrastającymi z kłębu, przez co wyróżniał się na tle innych pegazów, które nagle nas otoczyły. Wszyscy zebrali się wokół.

– Fe… Feniks? – spytałam półgłosem. Musiałam się przesłyszeć.

Irutt oparła pysk o mój grzbiet, czułam że chciała mnie wesprzeć.

– Ognióstopióra Feniks powołała nas do życia, w własnych płomieniach. Obdarowała nas. Skrzydłami. – Spojrzał na Nefer i resztę pegazów: – Rogami. – Na Irutt, która szerzej otworzyła oczy, bo skądś wiedział kim jest: – Mocami. – Pyskiem wskazał teraz na mnie i na Lin: – I wyjątkowymi talentami. – Zatrzymał na chwilę wzrok na Pedro, Erin i Kei: – Od tej pory co cykl odradza się wraz z nami, w różnej postaci, pegaza, jednorożca, konia, hybrydy ale zawsze pod jej oczami wyrastają kolorowe pióra, a jej prawdziwą postacią jest większy od czegokolwiek co znamy, ogniopióry ptak. 

– To kiedy ją poznamy? – przerwała Erin.

– Feniks nie pojawia się bez powodu.

– Bo nie istnieje – stwierdziła Irutt, mówiąc do mnie szeptem: – To zwykła legenda. Gdyby istniała mogłabym się w nią zmienić, odwrócić to co nieuniknione. A jednak nie mogę.

– Nikt nie może posiąść niczego należącego do niej – przemówił pegaz, aż przeszły mi dreszcze po grzbiecie, wiedział kim jesteśmy i potrafił usłyszeć najcichszy szept: – Nawet tak potężna magia jak twoja, zmiennokształtna, nie dorównuje potędze samej bogini.

Pegazy odwróciły się zaskoczone, by spojrzeć na Irutt, jedne z wrogością, inne ze strachem. Czułam że tak naprawdę wszystkie się boją.

– Nie bójcie się, tym razem przybyła tu z pokojowymi zamiarami. Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy, zapomnijmy o tym co złe i rozpocznijmy świętowanie!

Poniosły się pełne aprobaty rżenia, Nefer także zarżała, choć wyczułam w niej w tym momencie zwątpienie.

– Kiedy na ziemi pozostanie ostatni koniowaty, znów się pojawi, by odrodzić się, a w jej ogniu pojawimy się my. Cały cykl zacznie się od nowa. – Ogier rozłożył pióra, a wokół pojawił się ogień, pegazy wzbiły się nagle wszystkie na raz w powietrze. Wydały z siebie rytmiczne rżenia, latając wokół iskier, w ogniu pojawiły się różne sylwetki, od koni po jednorożce. Zaczęły biegać po klifie, przenikały przez nas niczym duchy. Wstrzymałam oddech gdy przeskoczył przeze mnie jednorożec.

– To iluzja – powiedziała Irutt: – Tak samo jak ogień.

– Szkoda. – Erin machnęła przednią nogą w fałszywym ogniu. Do tej chwili wyglądał jak prawdziwy, nawet unoszący się z niego dym.

Nefer wylądowała obok nas: – Dzięki Feniks znaleźliście Cosmo, czas wznieść podziękowania. – Popatrzyła w górę, a wraz z nią inne pegazy, wciąż krążące nad klifem.

Nagle zaczęły dziękować za różne rzeczy, niektóre wznosiły się jeszcze wyżej. Nefer się przyłączyła do nich, dziękując za to że mogła poznać nowe osoby i je tu przyprowadzić by dowiedziały się prawdy.

Lin patrzyła w niebo zamyślona.

– Chyba powinniśmy uszanować ich zwyczaje skoro nas tak dobrze przyjęli – dodał Pedro: – Dziękuje za moją rodzinę! – wykrzyknął do nieba: – Za Rosite, którą kocham całym sercem, nasze córki… – nie tylko usłyszałam, ale poczułam jego zawahanie gdy wspominał o małych. 

– Feniks, pokaż się! – wrzasnęła Erin, parę pegazów popatrzyło na nią z reprymendą.

– Erin, twoje obietnice zawsze muszą być bez pokrycia? Co mała? – Pedro trącił ją pyskiem w bok, tym razem nie mówiąc zbyt poważnym tonem. Poczułam że teraz w tym momencie był po prostu szczęśliwy, jakby zwyczaj pegazów przypomniał mu o tym co najważniejsze.

– Dziękuje za moją siostrę, tatę i Lin – powiedziała cicho Kei, unosząc niepewnie głowę. Poczułam łzy w oczach. Pedro trącił mnie w bok, wskazując pyskiem na niebo, grupa pegazów popisywała się nad naszymi głowami.

Też powinnam być wdzięczna, właśnie za Pedro, Kometę, Irutt i… Córki. Za to że wciąż mam rodzinę. Za to że mama kiedyś mnie przygarnęła, kiedy Rocio nie mogła się mną zająć. Za wszystkich przyjaciół. W końcu za to że wciąż żyje i koszmar z Meike się skończył.

Piątka pegazów zanuciła melodie chórem, oni poszli o krok dalej z ozdobami i zamiast kolorowych wzorów doczepili do siebie ogniste pióra, na swoje uszy i policzki. Najpiękniejszy z nich zaczął śpiewać. Para pegazów przyleciała z sporą garścią owoców niesionych w pomarańczowej, przynoszącej na myśl płomienie, płachcie, zrobili kilka rund, aż znieśli tu całą górę przysmaków. Inne pegazy bawiły się w powietrzu i na klifach, wszędzie sypali słodkie płatki kwiatów i pióra.

– To dla was, wiemy że nie dalibyście rady dostać się na inne klify, przynajmniej część z was – wyjaśniła Nefer lądując za nami, popatrzyła przelotnie na Irutt.

– Skąd wiedzieliście? – Irutt wróciła do swojej postaci.

– Najstarszy słyszy wszystko, jego słuch sięga bardzo daleko, to jego moc, poza tym Turkawka o tobie wspomniała, Lin chciała by karmiła bliźniaczki. To nadal aktualne? Mogę z nią porozmawiać.

Są tak samo gościnni jak mroczne konie, choć o wiele więcej tu kolorów i oni są o wiele weselsi i głośniejsi. Może to przez ten dzień?

Erin pobiegła pierwsza do owoców, chętnie smakując z Keirą każdy z nich, Pedro i ja dołączyliśmy do nich i innych wspólnie ucztujących osób.


[Irutt]


Lin stała na uboczu, otaczały ją kosmyki zimnej mgły, powoli topniejący szron skapywał leniwie na ziemię, obserwowała śpiewające i tańczące w powietrzu pegazy, a w jej oczach tlił się smutek. Przeturałam do nas po arbuzie.

– Zjemy razem? – zaproponowałam. Zatrzymałam soczystą zieloną kulę tuż przed jej przednimi nogami. 

– Potrafię znaleźć sobie jedzenie. – Przesunęła ją do mnie, kładąc uszy: – Nie muszę korzystać z wysiłku innych osób.

– Ucieszą się gdy docenisz ich starania o wiele bardziej niż z twojej krytyki.

– Nikogo nie krytykuje.

– Przygotowali tak wiele jedzenia, większość i tak się zmarnuje. Nie przyszłaś tu chyba stać i patrzeć jak wszyscy się bawią?

– Ktoś musi czuwać nad ich bezpieczeństwem.

– Nie byliby tak głośni gdyby cokolwiek im zagrażało.

– Przestańcie mówić mi co mam robić! – krzyknęła: – Może chce pobyć tu i sobie poobserwować w spokoju? Bez towarzystwa mordercy, który nie wiem czemu się do mnie przyczepił.

– Co w ciebie nagle wstąpiło? – Nie uwierzę że myśli o mnie aż tak źle, przyjęła ode mnie pomoc, mówiła nawet że dała mi szansę.

– Przemyślałam to wszystko i doszłam do wniosku że nie chcę cię znać.

– Dlaczego tak nagle?

– Idź stąd… – powiedziała już łamliwym głosem. Spięła się cała, jej źrenice gwałtownie się zwęziły.

– Masz bóle, prawda? Dlaczego się nie położysz? Posiedziałabym z tobą. – Oparłam delikatnie ogon na jej boku, tym razem nie spojrzała na mnie.

– Chciałam bawić się razem z wami – przyznała, po policzkach popłynęły jej łzy: – A tymczasem macie patrzeć jak umieram?

– Gdy sama byłam bliska śmierci też próbowałam przegonić Rositę, kierując się tradycjami własnego gatunku. Jednorożce mają w zwyczaju umierać z dala od bliskich, ale wtedy pomimo tego tak naprawdę chciałam by została – wyznałam.

– Nie boję się zostać sama. Nie chcę leżeć.

– A tutaj? Dałabym ci coś na ból, zjadłybyśmy trochę owoców i porozmawiały. Lub poleżały w ciszy, mogę ci też coś opowiedzieć, na co tylko miałabyś ochotę.

– Nie chcę leżeć i czekać na śmierć! – krzyknęła, zwracając na siebie uwagę kilku innych osób: – Niczego nie rozumiesz.

– To mi powiedz!

– Wolałabym zginąć w walce niż w ten sposób – jej głos się ściszył, mimo że siliła się by mówić normalnie: – Dotąd nikt tak mnie nie zamęczał jak wy, wiem że robicie to z troski, ale czuje się jedynie stłamszona. Poza tym nie chcę byś znów przeżywała czyjąś śmierć, byś cierpiała z mojego powodu, nienawidzę tego. Wiesz że umieram, a mimo to mam wrażenie że coraz bardziej się do mnie przywiązujesz. Znacznie bardziej niż pozostali. – Popatrzyła mi w oczy, jej ruch głowy był krótki i sztywny, domyślałam się że jest taki z bólu.

– Nie zasłużyłaś sobie by być sama, ja tak…

– Już przestań się zadręczać, jeśli chcesz się zmienić, to musisz sobie wybaczyć. – Opadła na ziemię, nie miała siły dłużej utrzymać się na nogach, ani próbować wstawać.

– Coś się stało? – spytał jeden z pegazów, zatrzymując się przy nas: – Potrzebuje…?

Uniosłam ogon: – Poradzimy sobie.

Lin patrzyła w ziemię, wzrokiem przyćmionym z bólu. 

–  Za chwilę wrócę. – Zmieniłam się w orła by pomieścić w szponach wystarczająco dużo ziół, poleciałam po nie. Przekazałam je jej potem magią Beerha, niektóre pegazy przerywały zabawę, spoglądając tu zaciekawionę. Tłum zasłonił nam Pedro, Rosite i ich córki, nie mieli szans by zauważyć że Lin źle się poczuła.

– Teraz nie ma już większego znaczenia że przytępią mi zmysły – powiedziała: – Możesz podać mi ich ponad normę? Wystarczająco bym mogła wrócić z wami o własnych siłach? Chciałabym was jeszcze odprowadzić bezpiecznie do domu.

– Lin…

– Zrobiłabym to sama gdybym mogła. Nie miałam już siły stąd zejść, chciałam to przeczekać, ale skończyłoby się tak samo, nawet gdybyś nie przyszła... Tylko nie wspominaj o tym nikomu. To jedyne o co cię proszę.


~*~


[Rosita]


Małe zaczęły rzucać w siebie owocami i w innych, na szczęście nikomu to nie przeszkadzało, znalazło się nawet kilka pegaziątek, które chciały się z nimi bawić.

– Mogłoby być tak zawsze – powiedział Pedro, jedząc jabłka, osobiście wolałam jeżyny i jagody. Córki też zjadły ich najwięcej, to nie przypadek że lubimy to samo. Żałowałam jedynie że nie potrafię się z tego cieszyć, ani spędzać z nimi czas tak łatwo jak Pedro czy Irutt.

– Lin, gdzie się podziewałaś? – Pedro zauważył ją wśród tłumu, szła akurat do nas: – Byłaś z Irutt?

– Nie wiem o co ci chodzi.

Tylko zapytał, ale jej reakcja sprawiła że zaczęłam się nad tym zastanawiać.

– Poczęstuj się – zaproponowałam: – Pegazom będzie miło jak coś zjesz.

– To prawda – potwierdził jeden z nich, zbierał pestki, strzelali nimi w siebie nawzajem w małej bitwie w powietrzu: – Zapraszam też do zabawy, słyszałem że skaczesz tak dobrze jak my latamy, fajnie byłoby gdybyś do nas dołączyła.

– Dziękuje, ale nie. 

– W każdym razie zapraszam. – Zgarnął pestki odlatując do bawiącej się reszty.

– Przyszłam nakarmić źrebaki. – Popatrzyła na nas.

Pedro cofnął uszy, cicho wzdychając.

– Zrobił to już ktoś inny? – zgadywała Lin.

– Tak… – przyznał: – Co nie znaczy że cię nie potrzebujemy…

– Wiem, będę was strzegła podczas drogi powrotnej.

– Lin, jak się czujesz? – spytałam.

– Dobrze.

– Nie musisz już brać tych ziół, po których masz bólę.

– Zjedz z nami – zaproponowałam raz jeszcze.

– Już jadłam.

– Gdzie Irutt? 

– Poszła rozmawiać z innymi, ja też już pójdę. Wszyscy są zajęci tutaj, ktoś powinien sprawdzić czy nic nie czai się w pobliżu.

– Wbrew pozorom pegazy o to zadbały, sam pytałem, nie musisz nigdzie iść, tak się upierałaś by tu być, a nie chcesz niczego spróbować.

Czułam jej emocje, ale obawiałam się cokolwiek jej powiedzieć, bardzo łatwo mogłabym ją do nas znów zrazić.

– Lepiej się prześpię.

– Źle się czujesz?

– Nic mi nie jest, po prostu ostatnio to zaniedbałam – Poszła już, przepychając się pospiesznie przez tłum.

– Nie tylko to zaniedbała – skomentował Pedro. 

Podniosłam się już: – Coś chyba jej jest, czułam że to była tylko wymówka.


[Irutt]


– Nie znamy się na żadnych leczących mocach – odpowiedział jeden z trójki pegazów zajmujących się tu chorobami. Powiedziałam im o stanie Lin, prosząc ich o dyskrecje, bez większej nadziei że da się jej pomóc, ale nie mogłam nie próbować, zwłaszcza że nie znałam się na tym tak dobrze jak Beerh.

– Magii – poprawiłam: – Może znacie inne sposoby?

– Niestety nie. Nie mamy takich możliwości jak ty by zobaczyć co dzieje się w środku.

– Jest zaskakująco wytrzymała by biegać w tym stanie – dodała pegazica. Obejrzałam się, widząc to co ona, jak Lin zbiega po zboczu. Zmieniłam się w jaskółkę, lecąc za nią. W połowie drogi się zatrzymała, zwiesiła głowę.

– Obiecałaś się oszczędzać, nie… – urwałam. Zakaszlała krwią, leciała z jej chrap, tak mocno że je zatykała. Potknęła się o własne nogi, próbując iść dalej.

– Pomogę ci – Zmieniłam się w konia jej wielkości by móc łatwiej ją prowadzić.

– Lin! – dobiegło do nas wołanie Rosity. 

Lin poderwała niespokojnie głowę, charcząc krwią.

– Tędy. – Skręciłyśmy do pobliskiej groty. Tam pomogłam jej się położyć.

– Ślady… 

– Wszyscy już i tak widzieli.

Przetarła swoje chrapy o przednie nogi, próbując oddychać.

– Spróbuje ich uspokoić.

Pokiwała mi głową. Zatrzymałam się w wyjściu. Krwi było coraz więcej.

– Zaczekam na ciebie, to nie pierwszy raz. Idź. Proszę.

Naraz uderzyły we mnie obrazy martwych bliskich, i wspomnienie wszechogarniającego bólu i lęku, w ich oczach, czułam to też sama gdy niemal umarłam.

– Irutt, proszę… Nie rozumiesz że muszę to zrobić? Inaczej nie odejdę w spokoju.

 – Lin? – Rosita zeszła już aż tutaj. Wyszłam na zewnątrz, nie mogłam nic powiedzieć, a ona czuła wszystko i i tak nie mogłabym tego przed nią ukryć. Ruszyła w stronę groty, zatrzymałam ją ogonem, kręcąc głową. Stanęłam przed nią.

– Chce być silna, aż do końca – powiedziałam przez ściskające się gardło: – Prosiła mnie o to.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz