[Rosita]
Odstawiłam kopyto, wpatrując się w nienaruszony kryształ. Nie pojawiła się na nim ani jedna rysa… Pulsował przez chwile światłem i to wszystko.
– Czyli jednak moc nie działa na kryształy. Nie na tyle by je zniszczyć – stwierdziła zmęczonym głosem Irutt, czułam jej zawód, wraz z swoim własnym. Obie miałyśmy nadzieję że to zadziała, ja nadal ją miałam.
– Spróbuje jeszcze raz.
– To nic nie da.
Dotknęłam raz jeszcze kryształu, próbując z myślą by go zniszczyć, może to zadziała? Stało się to samo zamigał światłem i zgasł, spróbowałam jeszcze kilka razy.
– Bez sprawnego rogu nic z tego. A nie możemy czekać aż mój się zagoi...
– Musimy znaleźć innego jednorożca. – Spojrzałam na nią.
– Wszyscy nie żyją, ale hybryda by się sprawdziła, założylibyśmy jej żółty kryształ, musiałaby mieć tylko jakąś moc…
Irutt otoczyła się ogonem, obserwując Flavie, zwiesiła głowę.
– Powinnyśmy już iść, nie zostawię cię tutaj z Ivette. – Podeszłam.
– Czy zabiła Karyme? Nie. Sama szybciej znajdziesz hybryde, Ivette nie będzie się opłacało mnie zabić, zwłaszcza teraz, gdy chce mojej pomocy.
– Nie zostawię cię tutaj.
Popatrzyła na mnie uważnie. Zaczęła wstawać, zbliżyłam się szybko, oparła się o mnie: – Więc zostaw mnie w najbliższym stadzie.
Kontrolowani nagle nas otoczyli, rozejrzałam się za Ivette, ale nie potrafiłam jej dostrzec. Byłyśmy tylko my i oni. Skała na wzgórzu pozostawała pusta.
– Twój róg może się zagoić właśnie w tej chwili – kontrolowani przemówili, wszyscy na raz.
– Nie próbuj tego robić – zagroziła Irutt, dodając łagodniej: – W tym przypadku magia też musi przepływać swobodnie. Tylko ich zabijesz. To nie opłacalne.
– Nie wybaczę ci tego co powiedziałaś – odpowiedzieli kontrolowani.
– Ivette...? – Popatrzyłam po ich pustych pyskach, z dreszczami biegnącymi po ciele, ominęłam wzrokiem tylko mamę, widok jej przepełnionych pustką oczu za każdym razem bolał coraz bardziej: – Jak to zrobiłaś…? Przestań.
Ziemię i nasze nogi pokrył lód, przebiegł po ciele aż do samej głowy, zupełnie unieruchomiając. Poczułam nagły lęk u Irutt, pomieszany z złością i desperacją, zacisnęła gwałtownie powieki, ściągając wargi, na końcu jej rogu zaiskrzyło słabo czerwone światło, odeszło od niego małe pęknięcie, mknące prosto do większej szczeliny w rogu, jej pysk wykrzywił ból, a z gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Beerh i Ennia jednocześnie dotknęli jej rogu swoimi rogami, zamknęłam oczy tuż przed oślepiającym światłem.
Kiedy je otworzyłam, Beerh i Ennia nadal stali na przeciwko zaskoczonej Irutt. Teraz przez wszystkie trzy rogi przechodziło niewielkie, wąskie pęknięcie. Irutt straciła przytomność, poczułam że sprawiła to moc dochodząca z wysoka. Sheila krążyła po niebie nad nami, trzymała małą, metalową obręcz w pysku. Zrzuciła ją pod nogi Beerha, a on ogonem umieścił obręcz na rogu Irutt.
– Nie próbuj jej pomagać, zdejmiesz metal z jej rogu, a każe Rocio się zabić. – Przemówiła sama Rocio.
– Czekaj...
Sheila pozwoliła Irutt odzyskać przytomność, a Karyme cofnęła lód tak gwałtownie że obie opadłyśmy na ziemię, drżąc z zimna. Irutt skoczyła do Enni, zderzając róg z jej kryształem.
– I ty niby tyle wiesz o tych kryształach. Głupia! Mogłam cię nie słuchać i już dawno uwolniłabym choćby matkę! – Kontrolowani przekazali nie tylko słowa, ale też niesioną z nimi złość. Używała nawet do tego mamy, jakby nic już dla niej nie znaczyła.
– Zabiłaś ją! – krzyknęła Irutt, czerwone światło ledwo zaiskrzyło na czubku jej rogu, Karyme ponownie uwięziła ją w lodzie, Irutt zaczęła wywijać głową, by jakoś oswobodzić resztę ciała.
– Jesteś ślepa? Wciąż stoi przed tobą.
– To tylko jej ciało! Zabiłaś ich duszę!
– Ruszajcie już szukać tej hybrydy – powiedzieli kontrolowani, Irutt znów zemdlała przez moc Sheili, Karyme uwolniła ją z lodu, nie zdążyłam jej złapać, uderzyła bezwładnym ciałem o ziemię: – Zabierz tą intrygantkę ze sobą.
Ułożyłam Irutt na boku, pod jej jasnosiwą sierścią znajdując siniaki, sama też obiłam się przy pierwszym upadku i dopiero teraz zaczęłam czuć ból. Ivette pewnie najchętniej zrobiłaby jej coś gorszego. Sheila wylądowała przed nami, jej skrzydła zniknęły od razu po złożeniu, choć odkąd kontrolowała ją Ivette, nie wykorzystywała tej zdolności. Poczułam od niej zapach krwi, przyjrzałam się jej izabelowato-srokatej sierści wilgotnej od wody.
Zebrały mi się łzy w oczach, na myśl o Enni i Beerhu: – A co… Co jeśli… Ma rację? Nie czułam by kłamała.
– Tylko wydaje jej się że coś wie. Duchy nie istnieją. Powinnaś być wdzięczna że daruje jej życie i szybko się z tym uwinąć. Na co jeszcze czekasz? – głosy kontrolowanych, wszystkich mówiących to samo w jednym czasie, wciąż przyprawiały mnie o ciarki.
– Co zrobiłaś z Sheilą?
– Nikogo nie zabiła jeśli o to pytasz, nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.
Nie patrzyłam już na kontrolowanych, nie mogłam znieść że służą za głos Ivette, traktowała ich wszystkich tak przedmiotowo.
– Co z Kometą? – spytałam, czekając aż Ivette pozwoli by Irutt się obudziła.
– Lepiej.
– Co zrobiłaś? To ma związek z Beerhem? I… Sheilą?
– Jak wrócisz do domu z hybrydą to wszystkiego się dowiesz i przyprowadź z powrotem Irutt. – Mama podała mi kilka kulek z pyłem usypiającym, przytwierdzonymi do liany. Stała nade mną, czekając aż je od niej wezmę, z trudem powstrzymałam się od płaczu. Położyła je na moim grzbiecie, zamknęłam oczy.
– Co chcesz jej zrobić?
– Na razie nic, póki jest przydatna. Rocio pójdzie z wami, spróbuj się zbuntować, a każe Rocio się zabić.
– Już to mówiłaś… – szepnęłam: – Zrozumiałam za pierwszym razem.
Przez kontrolowanych nie mogłam wyczuć emocji siostry, nie potrafiłam sięgnąć tak daleko. Mama odeszła. Trzęsły mi się nogi, serce biło bardzo głośno, jakby za chwilę miało zagłuszyć każdy inny dźwięk, bałam się, a jednocześnie chciałam zrobić wszystko by tylko nie posłuchać Ivette.
Irutt się ocknęła, ociężale unosząc głowę, rozglądała się nieprzytomnie, mrugając.
– Co… Co mi zrobiłaś? – wymamrotała z trudem.
– Wyprowadź ją – kazali kontrolowani.
Nogi przez chwilę odmówiły mi by ruszyć z miejsca. Muszę zrobić co każe… Bezsilna tak jak kiedyś wobec Isona. Pomogłam Irutt wstać, była kompletnie zamroczona. Prowadząc ją do lasu zaczęłam stawiać bliżej siebie nogi, jakbym znów próbowała zakryć nabrzmiały brzuch, choć po ciąży już dawno wrócił do poprzedniego stanu, drzewa rozmazywały się przez łzy. Rocio podążała za nami.
~*~
[Ivette]
Poderwałam się, wybudzona ze snu, przez nagły ruch Komety, zamiast na mnie rzuciła się na niedojedzone tułowie źrebaka. Czerwone oczy świeciły dziko, rozrywała mięso kłami i szponami wyrośniętymi z pęcin, pożerając je cała pobrudziła się krwią.
Tylne nogi wciąż ciągnęła za sobą bezwładne. Wzięłam naszyjnik z pomarańczowym kryształem, tkwiący w pysku nieruchomej Sheili. Kometa już siedziała, wpatrując się w krew na ziemi, jedyną pozostałość po kawałku ciała źrebaka.
Założyłam jej kryształ i znów wróciła jej miękka brązowa sierść i niemal czarna, ciemnobrązowa grzywa.
– Już… – Dotknęłam skrzydłem jej grzbietu, a się odwróciła ku mnie, wtulając się gwałtownie, otuliłam nas skrzydłami.
– Nie musisz powstrzymywać płaczu – szepnęłam.
– Ty też.
– Wiesz że tego nie cierpię, ale ty możesz...
– Ivette. – Spojrzała mi w oczy, z łzami w swoich: – Zapomniałam cię prosić o coś jeszcze… A powinnam na samym początku…
– O co?
– Nie rób sobie więcej ran, to nie pomaga…
Złożyłam zranione skrzydło, kładąc je sobie na grzbiecie i unikając jej wzroku. Gdy Meike nas porwała, Kometa obrywała za każdym razem jak się raniłam, bądź robiłam coś na przekór tej wiedźmie.
– Nie rób tego, proszę. Inaczej będzie mi jeszcze trudniej. Teraz już nawet nie masz powodu…
– Przepraszam, nie chciałam cię… Siebie zranić. – Zanim zorientowałam się co powiedziałam, było już za późno. Jakie to żałosne. To jak przyznanie się do słabości. Nienawidzę okazywać słabości, nawet przed nią. Zwłaszcza przed nią. Zacisnęłam zęby, napuszając pióra.
– Kochanie… – Wygładziła je pyskiem: – Wiesz że zawsze zrobię wszystko by ci pomóc? – Spojrzała mi na powrót w oczy, opierając na moim skrzydle swój ciepły policzek.
Złapałam za naszyjnik z żółtym kryształem: – Nauczę cię latać.
– Najpierw obiecaj – naciskała, przekręcając głowę bym nie mogła jej go założyć.
– Spróbuje – szepnęłam.
– Na pewno istnieje lepszy sposób żebyś poczuła się lepiej. Tak tylko bardziej się krzywdzisz...
– To przez Meike – wycedziłam: – Zresztą już nie będę, nie mogłam przeżyć twojej straty, ale teraz już nam to nie grozi – wytłumaczyłam niechętnie.
– Gdzie Rosita? Mogę ją zobaczyć? – zapytała nagle. Tak nagle że przez moment nie potrafiłam zebrać myśli: – Czy…?
– Wyruszyła po pomoc dla kontrolowanych, sama nie mogłam tego zrobić – przerwałam jej.
– Czyli...
– Porozmawiałam z nią chwilę za pomocą kontrolowanych, mogę sterować nimi myślami, kazać im powiedzieć co tylko zechcę i widzieć ich oczami.
– Ale że wszystkich naraz? Kilkoma, nie, kilkunastoma oczami...? Czy…?
– Jedną parą na raz. Przekazują mi też wspomnienia, których byli świadkami, kiedy tylko im każe. Jedno na raz – podkreśliłam, uprzedzając jej pytania: – Chcesz porozmawiać z Rositą? – Wskazałam pyskiem na swoje zielone, scalone ze sobą kryształy.
– To… Zbyt… – Skrzywiła się: – Nie potrafiłabym, chyba że musiałabym, ale mam nadzieje że nie będę musiała nigdy tego robić.
– Niedługo wróci.
– Możesz z nimi też rozmawiać? Z nimi nimi. Tymi prawdziwymi. Próbowałaś?
– To tak nie działa.
– Ale próbowałaś?
– Gdybym potrafiła… – Mam już dość tego tematu. Pół nocy obserwowałam przybłędę za pomocą Rocio. I mam już dość. Najlepiej jakby nie wracała, albo przybyła za późno. Kometa tego nie zrozumie, ale Sheila nie wystarczy mi do rządzenia tyloma końmi, zwłaszcza że wśród nich są zaklęci. Niebieski kryształ, który połknęłam chronił tylko mnie, bardzo łatwo zerwać je z szyi, choć gdyby wszyscy na raz je założyli, bądź, co gorsze wpadli na ten sam pomysł co ja… Musiałabym zgromadzić i ukryć wszystkie niebieskie kryształy na świecie. A i to by nie wystarczyło. Muszą się mnie bać. Mieć powód by dwa razy się zastanowić przed buntem.
[Rosita]
Irutt odepchnęła się ode mnie momentalnie. Ocierając róg o korę drzewa by zdjąć metalową obręcz.
– Proszę, zaczekaj… – Złapałam ją za grzywę, spojrzała na mnie oczami pełnymi nienawiści: – Proszę…
Przyjrzała się mojemu bokowi, do którego miałam przytwierdzone zielone kulki – zrobione z liści, kryjące w sobie usypiający pył – za pomocą liany.
– Nie miałam wyboru, Ivette mi groziła…
– Ale ja mam wybór. – Wbiła w ziemię racice, przywierając bokiem rogu do pnia.
– Ona zabije Rocio jak to zdejmiesz, albo ciebie. – Stanęłam za nią.
– Przykro mi, nawet dla ciebie nie zrobię wyjątku.
Zablokowałam ją sobą, nie pozwalając jej się cofnąć. Smagnęła mnie ogonem po klatce piersiowej. Syknęłam z bólu. Nogi się pode mną ugięły, jakby co najmniej przecięła mi skórę.
– Może tylko straciłaś kontakt z Ennią i Beerhem, może po uwolnieniu ich z kryształów, wrócą… – powiedziałam zduszonym głosem: – Miałaś już wtedy obręcz na rogu, dlatego mogłaś ich nie poczuć...
Zawahała się.
– A Flavia? Obie nie mamy wyboru, jeśli chcemy ich ocalić.
Obejrzała się patrząc na moją klatkę piersiową z poczuciem winy. Zakręciła ciasno końcówkę ogona. Przeniosła wzrok na Rocio: – Gdyby chciała ich ocalić to spróbowałaby zrobić to za pomocą Enni, albo Beerha, ignorując mojej ostrzeżenia, tak jak zrobiła to z moim rogiem.
– To nie ma sensu…
– Znasz ją lepiej ode mnie, naprawdę nie ma sensu? – Wpatrując się w moje oczy przekrzywiła głowę, pyskiem wskazując na kulki, z spojrzeniem jakby chciała powiedzieć “no dalej, zrób to co ci kazała”. Ogonem obiła o ziemię. Poczułam że czuła się zagrożona i wcale nie zamierzała się poddać, czekała na mój ruch. Uderzyła jeszcze raz ogonem o podłoże. Wyczułam jak w ziemi pod nami mknie źródło wody. Mogłam ją zaatakować, ale nie potrafiłam...
– Co… Co mam zrobić? – wyłkałam: – Co ty byś zrobiła?
– Mamy tak mało czasu – oznajmiła Irutt, zbliżyła pysk do mojego ucha, szepcząc: – Musimy odebrać Ivette kryształy żeby pomóc kontrolowanym, inaczej to nie możliwe.
– Daj mi z nią porozmawiać, albo chociaż z Kometą… – szepnęłam, zerkając na Rocio, nie mogła tego usłyszeć.
– Po co? Ona nie zamierza ich uwolnić, co z tego jak znajdziemy hybrydę, skoro nie pozwoli jej użyć.
– Użyć? Uważasz że hybryda nie jest już osobą? A przecież Flavia...
– Powinnam tak myśleć. Ich krew jest nieczysta, w ogóle nie powinni istnieć, są błędem, owocem zdrady, ale masz rację, to nie ich wina. – Ruszyła przed siebie: – Znajdźmy tą hybrydę.
– Ennia i Beerh tak nie myślą, a też są jednorożcami… – Poszłam jej śladem, w końcu zmieniłyśmy temat i opadło całe napięcie.
– Mogę się mylić, ale nie zamierzam zmienić zdania, nie chcę też tego stracić. Tak długo jak żyje, tak długo będę wyznawać prawdy mojego stada.
– Dziwne że nie uważasz tego za złe…
– Ja jestem zła.
~*~
Irutt wróciła z lasu, wyprzedziła mnie i przyłożyła mi miękki pędzelek ogona umoczony w zielonej papce do klatki piersiowej. Zatrzymałyśmy się.
– To to, tam robiłaś – stwierdziłam, zapach ziół unosił się do moich chrap, większość była znajoma.
– Złagodzi ból, nie powinnam cię atakować, przepraszam. – Popatrzyła mi w oczy: – To na Ivette jestem zła, nie na ciebie.
– Właściwie już prawie nie boli. Nie wiedziałam że się na tym znasz.
– Ajiri tak często ich na mnie używała że zapamiętałam jak się robi taką mieszankę.
Obok nas przebiegła Erin, powiodłam za nią zdezorientowanym wzrokiem, jak znika za drzewami. Zajęło mi chwilę nim dotarło do mnie że naprawdę tu jest.
– Erin! – zawołałam, rzucając się galopem za córką. Przeskakiwała korzenie i mieściła się bez problemu przez ciaśniejsze luki między młodymi czy wyrośniętymi już drzewami. Nie mogłam jej dogonić. Wyskoczyłam na sporą polanę w lesie, nagle ją ropoznając, to tutaj Karyme… Zabiła Feniks… Siostra wciąż tkwiła w bryle lodu, roztapiającego się lodu, jej głowa już z niego wystawała, oczy zapadły się do środka czaszki, od szczęk odchodziła skóra. Wokół powstało małe, muliste jeziorko, Erin wskoczyła do niego z głośnym chlupotem.
– To coś takiego mamy w środku? Ale śmierdzi. – Zbliżyła pysk do gnijących chrap Feniks.
– Erin, nie… – głos utknął mi w gardle. Pokonałam dzielącą nas odległość w kilku skokach. Dotknęła nie tylko pyska Feniks, jeszcze szarpnęła ją za ucho, odrywając je i upuszczając do wody.
– Fuj, okropne… – Wystawiła język, mlaskając z niesmakiem. Porwałam ją za grzywę, wyciągając z wody.
– Ała! Mamo! – Nie zdążyła choćby zaprzeć się kopytami.
Przytuliłam ją mocno do siebie, zaciskając oczy, zaszlochałam gwałtownie, łkając tak mocno że brakowało mi tchu.
– Moczysz mnie. – Erin zaczęła się szamotać: – I dusisz. No weź, przestań! – Wyszarpała się nagle. Opadłam na ziemię. Znowu słyszałam rozpaczliwy krzyk Ivette, widziałam przebitą przez lodowy kolec Feniks gdy próbowała mi coś powiedzieć, ale jedynie krew wypływała jej z pyska...
– Rosita… – Poczułam ogon Irutt na grzbiecie: – Chodźmy stąd.
– Kim ona jest? – spytała Erin, a kiedy nie byłam jej w stanie odpowiedzieć dodała – I skąd ma taką ogromną bliznę na kłębie? Dlaczego tak za nią płaczesz? Kto ją zabił? Karyme?
– Ja… To przeze mnie… Zgi-nęła… – załkałam. Irutt położyła się, wtulając moją głowę w swój własny bok.
[Irutt]
Opuściłyśmy polane, ukryłyśmy się w środku lasu, słońce z wolna opuszczało niebo, a Rosita nie przestała wylewać łez. W ciszy. Leżała sama, na boku, z podkulonymi pod brzuch nogami. Nie mogłam jej jednocześnie wspierać i zajmować się jej córką. Przekazałam Erin wszystko co wiedziałam o Feniks, czyli nie wiele. Była córką Chaos i znalazła się w niewłaściwym miejscu i czasie, przypłacając to życiem. Zależało jej na obu siostrach, Rosicie i Ivette, oraz na Karyme. To przez tą ostatnią zginęła, ale trudno winić kogoś ze zniszczonym umysłem.
W zamian Erin miała tu zostać. Zajęła się Rocio, obchodząc ją dookoła, opierając się na niej, raz ciągnąc to za grzywę to za ogon. Nie zdawała sobie sprawy że tym nic nie osiągnie, to strata czasu. Podeszłam do Rosity. Płakała coraz to słabiej, jej zamknięta powieka drgnęła, szybko ją uniosła, patrząc na mnie.
– Musimy znaleźć hybrydę… – Położyłam się przy jej grzbiecie, otaczając ją ogonem i opierając głowę na jej łopatce: – To boli, ale musimy iść.
– Ciągle mam ją przed oczami… – mruknęła.
– Widziałam jak umierają moi bliscy, ale wiedziałam że rozpaczanie po tych co odeszli nie pomoże reszcie. Tym bardziej nie możemy dopuścić by jeszcze kogoś stracić. – Oparłam róg o jej... Czoło, lekko ją uderzając. Spodziewałam się że trafię na róg, jakby przez chwilę zapomniała że nie jest jednorożcem.
– Póki istnieje cień szansy by ich uratować nie możesz się poddać. Jeśli się nie uda, przynajmniej będziesz miała czyste sumienie że zrobiłaś absolutnie wszystko. I ty masz jeszcze rodzinę – dokończyłam.
– Ty też. – Popatrzyła mi w oczy, unosząc głowę.
– Co dokładnie masz na myśli? – Wstałam, przypatrując się jej: – Raczej nie Flavie? Ją na razie straciłam.
– Że teraz my jesteśmy twoim stadem, czyli rodziną.
– Nie znasz wszystkich w swoim stadzie, ja znałam każdego, dla ciebie stado nie równa się rodzinie…
– Chciałam sformułować to tak żebyś zrozumiała, jesteś mi bliska jak kiedyś Karyme, jak mama, może bardziej niż Kometa i Ivette, zbyt wiele razem ostatnio przeszłyśmy.
Położyłam ogon na jej boku, stając przy jej głowie: – Czyli jak siostra? Choć nigdy nie zastąpisz mi braci, nie zastąpisz nawet jakiegokolwiek jednorożca.
– Nie chcę ich zastąpić.
– Jeśli to ci pomoże mogę być twoją “siostrą”. – Owinęłam końcówkę ogona na jej przedniej nodzę.
– Albo zwyczajnie przyjaciółką… Ty…
Może czuła moje emocje, ale nie potrafiła ich właściwie interpretować.
– To miłość platoniczna, nie romantyczna, nie musisz się bać, wiem że kochasz Pedro. To cię dręczyło, prawda?
– Tak…
– Tylko konie mają takie problemy żeby wszystko określać…
Podniosła się, strzepałam z niej ogonem strzępki mchu, liści i gałązek, sama nie kwapiła się by to zrobić. Odwróciłyśmy się do Rocio, by dowiedzieć się że Erin nie dotrzymała obietnicy. Westchnęłam podirytowana, zakręcając ogon: – Twoja córka.
– Erin…? – Rosita rozejrzała się, w oddali rozszalał się ogień: – Erin! – Pobiegła w stronę dymu, jego szare kłęby przysłoniły niebo nad pobliskim lasem. Byłam tuż za nią, ale potyknęłam się i przewróciłam przez korzenie dębu. Przeskoczyła palące się paprocie, biegnąc w sam środek pożaru.
[Ivette]
Przybłęda w największym wrogu widzi... Siostrę i przyjaciółkę?! Chyba jej zupełnie odbiło. Najpierw Karyme, teraz Irutt. I one są lepsze ode mnie? Od Komety? Idiotka. Szkoda że z Meike się nie zaprzyjaźniła, przecież uwielbia każdego kto nas krzywdzi.
– Ivette? – Kometa trąciła mnie w łopatkę, zupełnie rozpraszając: – O czym myślisz?
Jeszcze chwilę temu spała przy mnie, wciąż przykrywałam ją skrzydłem, a ona leżała wtulona w mój bok. Z braku lepszego zajęcia podsłuchałam za pomocą Rocio rozmowę Rosity z Irutt.
– Niczym ważnym. – Właściwie co mnie obchodzi przybłęda? Nigdy nie była moją siostra i nie będzie, niech się spoufala z kim tam chce.
– Mogłabyś je zdjąć? Chociaż na chwilę? – Kometa obróciła się na brzuch patrząc na moje zielone kryształy na szyi, zastrzygła uszami.
– I ryzykować że ktoś je zabierze? – Zakryłam je skrzydłem.
– Ja…?
– Ufam ci – Przytuliłam się do jej miękkiej, kasztanowej sierści, zerkając na jej dwie, białe ciapki na brzuchu; jednak nie ufałam jej na tyle, by ściągać kryształy: – Ale to nie oznacza że ktoś nas teraz na przykład nie obserwuje i tylko czeka na właściwy moment…
– Jednak trochę uwierają… – przyznała wtulona we mnie.
– Twoje też.
Odsunęłam się od niej patrząc w jej oczy, zerkając na skrzydła. Uśmiechała się do mnie. Powinnam jej powiedzieć co zrobiłam u Meike.
– Chcesz mi coś powiedzieć?
Kazałam najpierw Sheili rozejrzeć się po okolicy i spłoszyć wszystkie ptaki, żeby mieć pewność że nikt oprócz Komety się o tym nie dowie.
– Połknęłam niebieski kryształ… – szepnęłam.
– Co…? – Najpierw się skrzywiła, potem gdy spojrzała na wiszący na mojej szyi niebieski kryształ, szerzej otworzyła oczy, przenosząc na mnie pełne niepokoju spojrzenie, otworzyła przy tym lekko pysk. Kryształ z trudem mieścił się w gardle, mógłby nawet tam utknąć, ale wtedy o tym nie myślałam.
– U Meike. Bolało, przez wiele dni, cały przełyk i gardło, ale dzięki temu nie skończyłam jak matka, ani pozostali, Meike chciała mnie zniewolić zielonym kryształem…
Wtuliła głowę w moją szyję. Opowiedziałam jej o wszystkim, a ona podzieliła się ze mną swoimi przeżyciami u tej wiedźmy.
[Rosita]
Z każdym uderzeniem kopyt o rozgrzaną ziemię, nie czułam ani kropli wody pod jej powierzchnią. Krztusiłam się dymem tworzącym gęstą, szarą mgłę, raz po raz wbiegając w niego. Mijałam oślepiające płomienie. Piekącymi oczami rozglądając się za córką. Falujące powietrze sprawiło że nie wiedziałam już skąd przybiegłam i dokąd powinnam uciekać. Pot spływał mi po ciele, a płuca kuły coraz mocniej. W końcu zobaczyłam córkę leżącą nieprzytomną na boku, otoczoną ogniem.
Kazałam drzewu obok zgiąć się w pół, sprawiłam że się ułamało, bo nie dałabym rady ani chwili utrzymać je mocą w tej pozycji. Zanurzyło się prosto w płomienie, odskoczyły od niego iskry i jeszcze więcej dymu dostało mi się do płuc. Kaszląc już ledwo widziałam na oczy, ledwo stawiałam kroki. Wskoczyłam na pień, lianami przytrzymując własne kopyta. Nagle poluźniły się, a ja się osunęłam. Irutt złapała moją grzywę, owinęła ogon wokół konaru. Kora aż się ukruszyła kiedy zaparła się racicami o nierówności na pniu.
Płomienie pięły się w górę, już niemal dosięgając moich kopyt. Próbowała mnie podciągnąć, ale tylko spowolniła kolejne osunięcie. W jednej chwili znalazłam w sobie nieco siły, podpierając się kopytami o grubą gałąź. Owinęłam ją pnączami, wykorzystując je by wciągnęły tu Erin. Irutt złapała małą ogonem, zabrała ją na górę. Ostrożnie oparłam przednie kopyta o pień, odbijając się tylnymi od konaru, Irutt pomogła mi skoczyć na górę. Osunęłam się na brzuch. Oddałam się zmęczeniu, zasypiając…
– Wstawaj, twoja córka jest już bezpieczna. – Irutt mnie szturchnęła. Nie potrafiłam się obudzić. Potem zaiskrzyło, rozbłysło coś z hukiem, poczułam jak sierść podnosi mi się na grzbiecie, a włosy się unoszą. Dotarł do mnie odgłos upadającego ciała.
Irutt…?
Kasłanie, zagłuszyły przeraźliwe jęki, ocknęłam się. Leciałam nad lasem z sercem w gardle i dreszczami przeszywającymi całe ciało. Ktoś w dole płonął. Rzucał się, wydając z siebie coraz straszniejsze odgłosy. Minęłam las, wciąż słysząc okropny lament. Uniosłam wzrok, wprost na czyiś brzuch, pokryty gęstymi piórami. Ogromne łapy trzymały mnie pewnie, mieściłam się w nich cała. I wtedy dotarło do mnie kto ginie w płomieniach.
– Ro.... Rocio… – wymamrotałam.
– Zabije mnie zanim jej pomogę. – odpowiedziała Irutt, w postaci czegoś co przypominało krzyżówkę pumy z orłem, na jej grzbiecie spoczywała nieprzytomna Erin: – Mogę nie zdążyć się przemienić z jednej postaci w drugą…
– Nie! – Poderwałam głowę z łzami w oczach przez mocniejszy, przesiąknięty bólem, krzyk Rocio. Irutt odłożyła mnie na ziemię, lądując z dala od ognia, ściągnęła też dziobem Erin, kładąc ją obok. Zapłakałam, upadając na przednie nogi. Trzęsłam się i kaszlałam. Czułam duszący smak dymu w gardle i chrapach.
– Dla-dlaczego… – wyłkałam: – Dlaczego to musi się dziać…?
– Zaopiekuj się Flavią – powiedziała nagle Irutt. Zmieniła się w Karyme.
– Nie, nie rób tego. – Podniosłam się, ledwo się do niej zbliżyłam, złapałam za grzywę Karmy, zawisłam na niej, jak nogi się pode mną ugięły: – Miałaś rację co do Ivette… – wymamrotałam przez łzy: – Proszę… – załkałam: – Nie chcę cię stracić…
– Wolisz poświęcić Rocio?
Zapłakałam mocniej, znowu opadając na ziemię, ale i tak zmusiłam się by spojrzeć w oczy Irutt i przytaknąć. Wróciła do swojej postaci, kładąc swój ogon wzdłuż mojego grzbietu, wtuliłam w nią głowę, w gardlę utknęła mi prośba bym mogła zobaczyć teraz moją przybraną mamę, bym to do niej mogła się przytulić i szukać wsparcia.
– Możesz spróbować ją uratować – stwierdziła nagle Irutt: – Z lodu Karyme będziesz miała wodę, w tym czasie przemienie się w Rocio, powstrzymując jej ewentualny atak.
Pomogła mi wstać, już w postaci Mago. Dzięki jego mocy ogień znikał bez śladu jak biegłyśmy z powrotem w głąb trawionego przez płomienie lasu. Dlaczego nie zrobiła tego szybciej? Czy wykorzystała pożar do ucieczki? Płomienie musiały ją oddzielić od Rocio. Chciała mnie tylko uratować, mnie i Erin…
Rocio ucichła, czułam ucisk w gardle i żołądku. Irutt zmieniła się w Karyme jak już zmierzałyśmy do Rocio, powstały lód, roztopiła używając drugiej mocy. Pozostałe kłęby dymu wciąż nas dusiły. Zwłaszcza gdy zgasiłam płomienie wodą pochłaniające spoczywające na boku ciało Rocio – nie widziałam ani skrawka wolnego od poparzeń. Miała charczący oddech. Zwróciła na mnie swoje załzawione oczy w odcieniu złota. Przeszył mnie jej lęk i ból, wstrząsnął moim ciałem, nie mogłam utrzymać się na nogach. Uderzyłam o bok Irutt, zmienioną już w Rocio, złapała mnie...
– M-mamo? – wypłakałam, z powrotem przenosząc swój ciężar na drżące nogi. Spojrzałam przerażona na Irutt, wracającej do swojej postaci.
– Irutt nic ci nie zrobi. – Podeszłam do Rocio, zadławiłam się zapachem spalenizny, moje łzy spadły wprost na jej sczerniałe w niektórych miejscach ciało, odkryte mięśnie, gdzieniegdzie widziałam sklejoną z ranami sierść i włosy. Głowa była prawie nienaruszona.
– Ko… Kontrolował cię... kryształ... Pa… Pamiętasz? – wydobyłam z siebie.
Ułożyłam się obok Rocio, uważając by jej nie dotknąć, nie chciałam by cierpiała bardziej niż już i tak cierpi.
– Prze-pra… – jęknęła.
Z trudem zrozumiałam co powiedziała, przez jej cichy, świszczący głos.
– Już ci wybaczyłam… Musisz… Wyzdrowieć, dobrze? – powiedziałam płaczliwie: – Żebyśmy mogły wszystko nadrobić.
Rocio zamknęła oczy.
– Proszę, nie zasypiaj…
– Ona już… – zaczęła Irutt, ale mój nagły płacz nie pozwolił jej dokończyć.
– Przyprowadzić Erin...? – spytała.
Nie mogłam się zdobyć na żadną odpowiedź.
– Będę z twoją córką, ktoś musi się nią zająć, zaczekamy na ciebie. – Otarła ogonem o mój grzbiet odchodząc.
[Irutt]
Obłożyłam oparzenia Erin opatrunkami. Ułożyłam się na przeciwko niej, swobodnie rozkładając tylne nogi po boku ciała, a przednie prostując przed sobą, bokiem oparłam się o drzewo. Mogłam kontrolować własne ciało, zmusić je do relaksu, ale nie duszę, już nie tylko rozszarpaną przez zło, poczucie winy, ale także z naruszonym honorem.
Klaczka postękała trochę po obudzeniu, w jej głosie brzmiała jedynie irytacja. Gniewała się na odczuwanie bólu? Na własne życzenie teraz cierpi i będzie cierpiała przez najbliższy czas. Mogła się jedynie złościć na samą siebie.
Zmusiła mnie bym złamała obietnice.
– Nie pomyślałaś o tym że wbiegając w ogień możesz się poparzyć, albo zginąć? – spytałam, zwijając i prostując końcówkę ogona: – Było warto? – Popatrzyłam w kierunku Rosity, ukrytej za spalonymi drzewami, z dala od martwej Rocio, jej płacz ucichł, chciałabym tam być i dodać jej otuchy, ale tymczasem Erin mogłaby wpakować się w kolejne kłopoty.
– A żebyś wiedziała – stwierdziła mała, sięgając pyskiem po kawałek kory z wodą. Zamiast się napić oblała swoją poparzoną nogę.
– W ten sposób zmyjesz zioła, których użyłam.
– Zrobię to jeszcze raz, jak będę miała okazję, ale tym razem lepiej. Było fantastycznie! – Stęknęła znowu, poderwała się rozglądając się dookoła, uniosła pysk jakby chciała zarżeć. Wróciła spojrzeniem do mnie: – Skąd przyniosłaś wodę?
– Połóż się i posłuchaj do czego się przyczyniłaś.
– Tak, tak, uratowaliście mnie i tak dalej… Lepiej powiedz gdzie jest ta woda! Boli! – Przebrała w miejscu kopytami, wzdrygając się i parskając. Sięgnęła głową do oparzenia na boku wylizując z niego zioła, spod opatrunku w który wsunęła pysk.
– Nie obchodzi cię że prawie otarłaś się o śmierć, zgaduje, ale może posłuchasz jak Rocio zginęła w płomieniach?
– Naprawdę? – Jej oczy aż zabłysły z ekscytacji: – A mogę ją zobaczyć?
– Dobrze. – Podniosłam się, owinęłam ogon wokół jej tułowia umieszczając ją na własnym grzbiecie. Nigdy nie pokazałabym tego innemu źrebięciu, taki widok mógłby je mocno skrzywdzić, ale nie Erin, może dzięki temu zmieni się na lepsze.
– Złap za moją grzywę i uważaj by nie spaść, jak będziesz sprawiała problemy zawrócę.
– Zgoda.
~*~
Całą drogę się wierciła, więc parę ostatnich metrów pozwoliłam jej przejść samej. Pobiegła, jak tylko zobaczyła Rocio, nieco kuśtykając. Poleciałam za nią jako jaskółka, lądując obok i wracając do swojej postaci. Dokładnie obejrzała zwłoki, chciała wepchnąć pysk w głębsze rany Rocio, przytrzymałam jej głowę ogonem.
– Tego nie rób.
– Dlaczego? – Obejrzała się na mnie, żywo zainteresowana.
– Z szacunku dla Rocio i uczuć twojej matki, nie pozwolę ci sprawdzić by cierpiała jeszcze bardziej.
– E tam.
– Mówię poważnie. Nie dotykaj jej.
Erin zadowoliła się na razie obchodzeniem Rocio na około i zatrzymywaniem się co chwilę by dokładniej przyżeć się jej obrażenią.
– Nie masz poczucia winy że tak się stało? A to wszystko przez to że wbiegłaś w ogień. – Spuściłam wzrok, wbijając przednie racice w ziemię. Ja nigdy nie wyzbyłam się wyrzutów sumienia. Jedyne co potrafiłam to przerzucać je na inną okazję, aż do momentu gdy się buntowały i już nie zamierzały dłużej czekać. Uderzały z całą siłą, przypominając mi wszystko co zrobiłam.
– Nie. A powinnam? – Zbliżyła głowę do Rocio, koniecznie chciała zobaczyć co kryje się w środku. Przysunęłam ją do siebie ogonem. Czy dla tego źrebaka już nie było nadziei?
– A gdyby to była twoja matka?
– To nic, prawie jej nie znam. Puść! Chcę zobaczyć więcej! – Wyrywała się.
– A gdybyś znała?
– Tak dobrze jak Pedro? Trudno, nic wielkiego by się nie stało.
– Powiedz mi to prosto w oczy – nalegałam.
Popatrzyła na mnie z onieśmielającą pewnością siebie: – Nic by się nie stało. Czy to źle? Powinnam czuć coś innego?
– Tak. Jeśli cię to nie rusza trudniej ci będzie odróżnić dobro od zła, odnaleźć się wśród bliskich.
– Czemu to takie ważne?
– Złe osoby często muszą radzić sobie z samotnością, są nieakceptowane. Tacy jak ty są często nie rozumiani.
– Wiesz, jesteś jak Chaos, też dobrze mi się z nią rozmawia. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Nie jestem jak ona. – Zakręciłam końcówkę ogona, wciąż ją nim obejmując.
– Jesteś – mówiąc to patrzyła mi wyzywająco w oczy.
– Jak lepiej mnie poznasz, zrozumiesz że nic nie mam z nią wspólnego. – Rozluźniłam się, to jasne, chce mnie sprowokować. Chcę by się coś działo. Widziałam to wielokrotnie u Midnight.
– O, kryształ! – Próbowała po niego sięgnąć, był pęknięty, leżał niedaleko Rocio, bardziej bordowy od jej krwi niż zielony. Puściłam małą na sekundę, zatrzymując ją przednią nogą, szturchnęłam kryształ ogonem, rozpadł się na zielony pył.
– No nie, chciałam go zatrzymać! – Erin tupnęła kilka razy, na przemian, przednimi kopytami.
– By kogoś kontrolować?
– Może?
Patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę że nie zadałam jej najważniejszego pytania.
– A gdyby to twoja siostra leżała tam martwa zamiast Rocio?
– Keira w życiu by tego nie zrobiła – powątpiewała.
– Nie chciałaby cię ratować?
– Nie musiałaby.
– Załóżmy że zostałybyście same, bez nikogo, wbiegasz w ogień, twoja siostra ginie w próbie ratowania ciebie. Co czujesz?
Zobaczyłam jej zdezorientowaną minę i jak patrząc intensywnie na mnie, prawdopodobnie szuka odpowiedzi. Przeniosła zamyślona wzrok na drzewo obok, przechylając głowę i mrużąc oczy: – Nie pozwoliłabym jej zginąć.
– Nie udało ci się jej uratować.
– Założysz się? – Wycelowała mi w oczy wyzywającym spojrzeniem, uśmiechając się powoli, jakby próbowała mnie przestraszyć.
– Straciłaś przytomność.
– Pewnie byłoby… Dziwnie? Tak jak teraz. Nie tak jak powinno. Sama jestem ciekawa… – zamyśliła się znowu: – To pewnie podobne uczucie do tego.
– Cokolwiek czujesz nie sądzę że czułabyś to samo gdyby nie żyła. Nawet jak jest gdzieś daleko od ciebie to wiesz że wkrótce do niej wrócisz.
– Jasne że tak.
Przyglądałam się jej zastanawiając się nad jednym: – Jesteś gotowa poświęcić życie własnej siostry z samej ciekawości co byś wtedy poczuła?
– Jest częścią mnie, więc nie, dlaczego miałabym ranić albo zabijać część siebie?
– Z tego samego powodu dla którego wbiegłaś w ogień. By dowiedzieć się co się stanie. – Trąciłam ją pyskiem, zachęcając by poszła ze mną: – Idziemy nad wodę.
Ruszyłyśmy przez las. Pilnowałam ją, zastanawiając się jak obudzić w niej choćby zalążek dobra, przecież to niemożliwe by jakiekolwiek źrebię urodziło się złe, zwłaszcza że jej rodzice kierowali się własnym sumieniem.
– Ale wtedy nigdy by nie wróciła, co nie ma żadnego sensu. – Erin znów lizała oparzenie na nodzę i boku, zgubiła po drodzę opatrunek.
– Do czego jej potrzebujesz?
– Właśnie do tego, ona lepiej rozumie te wszystkie uczucia. Ja za nią widzę, a ona za mnie czuje.
To nie tego się spodziewałam. Nie rozgryzłam jej do końca, tak jakbym chciała. Nie rozumiem.
– Teraz moja kolej. Jak to jest być gryfem? – zapytała.
Otrząsnęłam się szybko i wyjaśniłam jej pokrótce co czułam w tej postaci. W trakcie poszłyśmy do niewielkiego strumienia schłodzić jej oparzenia i od nowa wyczyścić je i opatrzyć. Znalazła nas Rosita, wciąż miała wstrząśnięty wzrok. Zerknęłam na małą uśmiechającą się do mnie.
~*~
[Rosita]
Bałam się zamknąć oczy, za każdym razem widziałam martwą Rocio, zbyt spięta by choćby stanąć wygodniej. Jej krew i wolałam nie myśleć co jeszcze była wszędzie, na spalonej ziemi i drzewach, bo Rocio rzucała się wszędzie tam, próbując uciec z płomieni...
Irutt odpoczywała zwinięta w kłębek, ogonem trzymając za ogon Erin, która spała tyłem do niej, także na leżąco. Nie mogłam patrzeć na córkę po tym co zrobiła, nie powinnam jej winić, nie wiedziała że wbiegając w ogień wydarzy się to wszystko… To był wypadek.
Najbardziej czułam niechęć do Ivette... Mimo że tłumaczyłam sobie że nie mogła przewidzieć do czego doprowadzą jej decyzje. Próbowałam pozbyć się tego uczucia, ale nie potrafiłam... Czy ona czuła to samo jak zginęła Feniks? Obwiniała mnie równie mocno?
– Nie możesz spać? – spytała sennie Irutt, otwierając oczy.
Wskazałam na własną córkę pyskiem: – Czuję jej emocje, choć wolałabym… – urwałam.
– Nie chciałam ci tego jeszcze mówić, ale wolę byś dowiedziała się ode mnie niż od Erin. Pokazałam jej dzisiaj Rocio, wiedziałam że jej tym tak nie skrzywdzę, miałam nadzieję że ten widok poruszy małą, ale ona tego nie rozumie… Powinnam zapytać cię o zgodę, przepraszam. – Puściła na moment moją córkę, łapiąc ogonem za moją przednią nogę, cofnęła uszy, patrząc na mnie ze współczuciem.
– Jestem beznadziejną matką. Ty chociaż próbowałaś jakoś dotrzeć do Erin… – Zacisnęłam oczy, zebrało się w nich mnóstwo łez. Czułam że Irutt nie miała złych zamiarów, może myślała że to jedyna szansa by zmienić nastawienie Erin do świata? Może Erin, choć to okrutne, potrzebowała jakieś traumy by się zmienić? Ale widok Rocio jedyne co w niej wywołał to ciekawość. I wcale nie musiałam tam być by to wiedzieć.
– Spróbuj o tym nie myśleć, musisz odpocząć, czeka nas jeszcze długa droga. Chodź, pomogę ci.
Położyłam się obok Irutt, dała mi parę wskazówek, tak jak podczas próby uwolniania energi z mocy, mówiła wolniej niż normalnie, a jej kojący głos pozwolił mi rozluźnić mięśnie i zasnąć.
[Ivette]
Obróciłam się, jeszcze w półśnie, starając się jakoś go utrzymać. Jak na złość ostre kamienie wbiły się w mój bok. Otworzyłam, przed chwilą zaciśnięte, oczy. Obróciłam sie na brzuch, strzepałam odłamki skrzydłem z własnego boku. Nie przypominały zwykłych kamieni, zresztą przy brzegu nigdy nie było ich zbyt wiele. To kawałki zielonego kryształu. Poderwałam się, patrząc w swoje ledwo widoczne odbicie w świetle półksiężyca. Tylko jeden z scalonych ze sobą kryształów odpadł i się ukruszył. Sprawdziłam każdego kontrolowanego po kolei, zaczynając od Rocio i tylko od Rocio nie dostając żadnej odpowiedzi. Uwolniły ją? Tak szybko? Co się tam stało? Jak mam to sprawdzić nie mając już dostępu do Rocio i jej wspomnień?!
– Już wstałaś? – usłyszałam za sobą głos Komety. Ułożyłam się blisko niej, zakrywając skrzydłem odłamki kryształu, drugie też rozłożyłam dla niepoznaki. Usiadła, uśmiechając się do mnie promiennie, jakby zapomniała o wszystkich swoich zmartwieniach. Zupełnie tak jak kiedyś. Tęskniłam za dawną nią. Za tamtymi czasami.
Sięgnęła pyskiem do mojego pyska, zbliżyłam do niej głowę, by mogła to zrobić. W myślach kazałam Sheili przylecieć trochę później z jedzeniem dla Komety, na razie miała poszukać Rocio i reszty, zapytałam też Beerha o to co stało się z kryształem, stwierdził że Rocio nie żyje…
[Rosita]
Wpatrywałam się w horyzont, powoli rozjaśniany promieniami chowającego się za nim słońca. Irutt naciągnęła lianę, którą przywiązała do mojej tylnej nogi, jej drugi koniec miała przywiązane do przedniej nogi Erin. Córka co chwilę krzyczała w niebogłosy “ratunku”, a potem zanosiła się śmiechem.
– Polecę się rozejrzeć, poradzisz z nią sobie? – Irutt trąciła mnie w bok.
– Pewnie tak… – zerknęłam na Irutt. Od jej czubka rogu pomknęło czerwone światło, roztrzaskując się na metalowej obręczy, której nie powinno tam być. Przecież wczoraj…
– Gdzie to znalazłaś? – Irutt spojrzała surowo na Erin.
Córka uśmiechała się złośliwie, mrużąc oczy: – No co? Ja nie mogę nigdzie iść to ty nie będziesz czarować, to sprawiedliwe. Trzeba było nie spać tak głęboko.
– Gdzie...
Usłyszałam szelest liści drzew, rosnących kilkanaście kroków dalej. W kolejnej chwili ktoś wylądował wprost na mnie. Zderzyłam się z ziemią, sunąc po niej bokiem i grzbietem, wraz z napastnikiem, nie stracił ani na moment równowagi. Gdy się zatrzymaliśmy docisnął mnie do podłoża. W pierwszym momencie pomyślałam że to Karyme, przez niebieską sierść i zielone oczy, ale to… Zupełnie obca klacz. Jej niebieską grzywę przecinały niemal granatowe pasemka, między oczami miała lazurową gwiazdkę. Zaczęła mnie dusić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz