Nowa wersja – 18.08.25r.
[Rosita]
Obca dociskała moją szyję przednimi kopytami. Od jej ciała biło paraliżujące zimno, jedna z jej licznych ran się otworzyła, a równie zimna jak ona krew kapała wprost na mnie. Obłoczki pary wodnej uciekały mi z chrap gdy kaszląc, desperacko próbowałam złapać oddech. Kątem oka widziałam jak Irutt do niej doskakuje, rogiem celując w jej szyje. Ale nawet nie musnęła jej jego czubkiem, klacz złapała go w zęby. Irutt spojrzała na nią zaskoczona. Obca przycisnęła ją do siebie.
– Biegnij do ojca! – krzyknęła.
– Nie mogę wstać! – Czułam że Erin kłamała, świetnie się przy tym bawiąc.
– To jej matka! Nie zrobiłyśmy jej nic złego – powiedziała Irutt, głosem przytłumionym z bólu: – Puść ją!
Mała wszystkiemu się przypatrywała z zadowolonym uśmiechem.
– Wcale nie – zawołała Erin: – Porwały mnie! I poparzyły!
– Mam uwierzyć komuś kto ma na sumieniu tyle osób?
– Rosita nie ma z tym nic wspólnego! Zabijesz ją! – Irutt smagnęła ją ogonem po nogach. Klacz posłała ją na ziemię. Irutt spróbowała znów ją ugodzić, ale klacz znowu ją złapała za róg odrzucając od siebie. Poluźniła nieco uścisk na mojej szyi, łapałam szybkie, nierówne oddechy, pokasłując, bo wciąż mnie podduszała. I obserwowała krążącą wokół niej Irutt, jak ocierała energicznie rogiem o przednie racice, chcąc pozbyć się metalowej obręczy. Znowu leciała jej krew.
– Zostaw – ostrzegła klacz, gdy Irutt dotknęła ogonem kamień, zatrzymując się gwałtownie. Chwyciła go, rzucając w głowę klaczy. Leżało ich tu całe mnóstwo, ukrytych między źdźbłami traw.
Obca przechyliła głowę, ale kolejny kamień drasnął jej policzek. Następnym kamieniem Irutt uderzyła ją w bok.
– Przestań!
– To ją puść! – Irutt dalej rzucała kamieniami o jej bok i brzuch, specjalnie trafiając w jej rany, obca nie mogła zrobić uniku, nie schodząc ze mnie. Ledwo uniknęła ciosu kamieniem w głowę, tym razem nacisnęła mocno na moją szyję. Z bólu zrobiło mi się ciemno przed oczami. Otworzyłam pysk, ale zabrakło mi tchu by krzyknąć. Nagle uścisk na moim gardle i klatce piersiowej zupełnie zelżał. Myślałam że wykasłam płuca, miałam wrażenie że złamała mi kark. Skoczyła na Irutt, pochwyciła jej róg, przyciskając jej głowę do ziemi, i miażdząc jej ogon tylnym kopytem.
– Ona mnie potrzebuje… – wydusiła Irutt: – Mściłam się, bo zabili moją rodzinę. Nigdy nie skrzywdziłabym źrebaka.
– Powiesz wszystko bym tylko cię nie zabiła.
– Zabij mnie, jeśli tak bardzo chcesz, ale Rosita jest niewinna!
– Rosita! – Poznałam głos Pedro. Słysząc jak jego kopyta dudnią o ziemię, zatrzymał się gwałtownie przy mnie.
– Zwariowałaś?! Puść ją!
– Ona jest niebezpieczna, Pedro, zabiła wiele osób z zimną krwią, porwały twoją córkę.
– Nikt nikogo nie porywał! Próbowałaś udusić moją partnerkę! – Otulił mnie delikatnie szyją, pomagając wstać, w większości sam podźwignął mój ciężar z ziemi.
Cała się trzęsłam, czułam i widziałam szok w spojrzeniu klaczy, puściła Irutt, cofając się o krok. Krew pociekła po rogu Irutt, a głowa opadła jej na ziemię, jak tylko ją poderwała, zwinęła się z bólu.
– Irutt zrobiła co zrobiła, zresztą oni wszyscy zabili jej rodzinę, teraz jest po naszej stronie – powiedział Pedro.
– Słyszałam co innego.
– Myślisz że bym ci kłamał?
Pobiegła do lasu. Oparłam o niego głowę, kiedy mięśnie szyi boleśnie się sprzeciwiły by samodzielnie ją utrzymywać.
– Przepraszam was za nią, trzymałyście Erin na lianie i jeszcze te jej nawoływania o pomoc i to co Lin słyszała o Irutt…
Irutt uniosła na chwilę ogon w odpowiedzi.
– Miejmy nadzieje że tylko słyszała – dodał.
– Jeny! Jak zwykle Pedro wszystko psuje. – Erin zbliżyła się do nas, wyrzucając kilka razy przednią nogę, z zaplątaną o nią lianę, w przód i w tył. Keira się do niej przykleiła. Stała tyłem do nas, liżąc zawzięcie rany Erin. Jej żebra prześwitywały przez skórę.
– Erin! – krzyknął Pedro.
– To nic nie da – stwierdziła zbolałym głosem Irutt, zanim powiedział coś jeszcze. Leżała nieruchomo na boku: – Twoja córka nie ma sumienia, chętnie popatrzyłaby na śmierć matki.
Erin uśmiechnęła się pod nosem. Ona naprawdę chciała mojej śmierci.
– Nie chciałam jej zabić, powstrzymywałam ją w ten sposób od użycia mocy. – Lin wróciła, niosąc sporą garść ziół i wodę.
Irutt obróciła się na brzuch, patrząc na nią wrogo, w ogonie ścisnęła kamień. Lin odstawiła wodę i zioła, wybierając z nich tylko część podeszła do nas z nimi.
– Ulżą ci w bólu i pomogą łatwiej oddychać. – Popatrzyła na mnie, kładąc je niedaleko Pedro, choć czułam jej zamiary nie mogłam przestać się jej bać, obserwowałam ją szeroko otwartymi oczami – Czuje się podle że cię zaatakowałam, to nie powinno się nigdy wydarzyć. – Ze mnie przeniosła wzrok na Irutt, cofając uszy.
– Mówiłam ci że to jej matka.
Mierzyły się wzrokiem parę długich chwil, w końcu Lin westchnęła, upuściła przed jej przednimi nogami kilka ziół.
– Przeżuj te zioła na papkę. Pomogą ci na twój róg, za chwilę je nałoże, muszę najpierw zająć się oparzeniami Erin.
– Nie chcę twojej pomocy.
Lin zostawiła ją i zaczęła przeżywać resztę ziół, namaczając je we wodzie.
Pedro podniósł zioła przeznaczone dla mnie, zastanawiałam się ile jej o mnie powiedział: – Możesz jej zaufać, cały czas mi pomaga.
Przytaknęłam, biorąc się za ich zjedzenie.
– Jakby Rosita zginęła, nic by się nie zmieniło – dodała z zadowoleniem Erin.
– Jak możesz tak mówić?! – krzyknął Pedro.
Miała rację… Nic by się nie zmieniło.
– Przecież w ogóle się nami nie zajmuje, tylko ciągle płacze, cały czas Irutt musiała mnie niańczyć.
– Pierwsza pobiegła cię ratować gdy wbiegłaś w ogień – powiedziała podniesionym już głosem Irutt: – I nie kłam że się tobą nie zajmowała.
– Co zrobiła?! – krzyknął Pedro.
– Te kilka sekund się nie liczy.
– Nie ruszaj się – upomniała ją Lin, dokładnie pokrywając papką jej oparzenia.
– Co tu właściwie robicie? Ivette was wyrzuciła? – zapytał Pedro.
– Szukamy innego jednorożca, ewentualnie hybrydy – odpowiedziała Irutt: – Tylko czyjś sprawny róg może zniszczyć zielone kryształy.
– Lin i ja niedawno spotkaliśmy kogoś takiego, będę mógł was zaprowadzić – powiedział Pedro.
Lin położyła uszy, kończąc już nakładać zioła na oparzenia Erin.
– W byłym stadzie Lin. – dodał Pedro.
– Nauczysz mnie tak walczyć? – spytała Erin, Lin.
– Nie.
– Dlaczego?
– Wiesz dlaczego.
Erin parsknęła z rozbawieniem i razem z Keirą sięgnęły do wymion Lin by napić się mleka. Spuściłam wzrok, nawet gdybym chciała je karmić nie mogłam tego zrobić. Przypomniałam sobie nagle jak Pedro przed chwilą nazwał mnie swoją partnerką. Popatrzyłam w jego zatroskane oczy.
– Czujesz się już lepiej? – zapytał.
Pokiwałam głową.
Lin podeszła teraz do Irutt, która zwinęła ciasno ogon, ukrywając w nim kamień, zwróciła w jej stronę róg.
– Metal wrośnie w twój róg jak go nie wyjmiemy.
– To już mój problem.
– I już nigdy nie użyjesz swojej magii, a może nawet to cię zabije.
– Irutt… – wydusiłam: – Ona tylko próbowała ratować Erin…
Wyciągnęła gwałtownie róg w stronę Lin, jakby chciała ją ugodzić w klatkę piersiową, odwróciła wzrok, zwijała i rozwijajała ogon z nerwów. Domyślałam się że jej wrogość napędza dodatkowo nienawiść do zaklętych, pomijając przy tym mnie, a Lin, czułam moc krążącą po jej ciele. To dzięki niej potrafiła skoczyć tak daleko.
[Irutt]
Bolało mnie całe ciało, po tym jak mnie przygniotła, zgodziłam się na jej pomoc jedynie dla spokoju Rosity.
Złapała delikatnie za mój róg, zupełnie inaczej niż gdy walczyłyśmy.
– Słyszałam o tobie od Sheili – powiedziała: – Ostrzegała przed tobą stado Kalema.
Spojrzałam na nią, podważała ostrożnie metal zębami, zerknęła też na mój obolały ogon.
– Nie udało ci się go złamać. – Zwinęłam go przy swoim boku.
– Nie lubię nikogo krzywdzić, ale jeszcze bardziej nie znoszę gdy ktoś krzywdzi innych.
– Moi bliscy cierpieli przez nich przez wiele dni! Próbowałam im pomóc, ale koń któremu zaufałam sprawił jedynie że cierpieli jeszcze bardziej, w jednej chwili zostałam zupełnie sama, myślałam że oszaleje z żalu… Tego ci nie powiedzieli? – Popłynęły mi łzy.
Patrzyła mi prosto w oczy.
– Nie przyniosło ci to ukojenia? – zapytała retorycznie.
– Wiem że jestem zła i nic już nie wymaże moich win, ucierpiały przeze mnie też niewinne osoby, nawet Rosita była ofiarą mojej zemsty. Teraz tylko jej pomagam, jak już przestanie mnie potrzebować będę mogła odejść z tego świata. Nic mnie tu już nie trzyma.
– Sądzisz że to wystarczy? Pomóc jednej osobie którą się skrzywdziło i odejść? A co z resztą, Irutt?
– Nikt więcej nie przeżył.
– A ich bliscy? Masz jeszcze sporo do zrobienia by ci wybaczono.
– Nie chcę wybaczenia. Cokolwiek zrobię nie ma już znaczenia, moja dusza i tak zniknie gdy umrę, już nigdy nie zobaczę bliskich. Wystarczy że raz oddałam się złu, stamtąd już nie ma powrotu.
– Nie mówiłam o śmierci, zresztą łatwiej byłoby ci odchodzić gdybyś zrobiła wszystko by odkupić swoje winy, masz mnóstwo czasu, wykorzystaj go teraz na coś dobrego, mogłabyś pomóc wielu osobom. Choćby takim jak ty, pokazać im że zemsta nie jest rozwiązaniem. Sprawiła ci tylko ból, prawda?
~*~
[Rosita]
Minęło pół nocy, położyłam się z Pedro przy śpiących córkach. Lin nadal zmagała się z kawałkiem metalu, próbując go zdjąć bez zadawania Irutt jakiegokolwiek bólu. Jednocześnie z nią rozmawiała i robiła sobie przy tym wiele przerw.
– Co się stało z jej źrebakiem? – Cofnęłam uszy.
Pedro parsknął rozbawiony.
– Co? – Spojrzałam na niego.
– Wyobraziłem sobie właśnie Lin w roli matki. Nigdy nie miała źrebiąt.
– Co w tym śmiesznego?
– Czasami zachowuje się jakby miała na nie uczulenie. Wyobraź sobie że istnieją zioła na wywołanie mleka…
Wreszcie metal puścił i spadł na ziemię.
– Jeszcze zioła i będziemy mogli ruszać w drogę – powiedziała głośniej Lin, zabierając się sama za ich przeżucie, bo Irutt wcześniej tego nie zrobiła.
– Nigdzie nie pójdziemy jak też się nie opatrzysz – dodał Pedro.
– Nic mi nie będzie.
– Ona tak ciągle – powiedział do mnie.
– Opatrzę cię. – Podniosłam się, idąc w ich stronę.
– Poradzę sobie.
– Nalegam. – Przywołałam wodę, pod warstwą ziemi, na której stałyśmy i oczyściłam jej rany, potem tworząc opatrunki mocą. Westchnęła z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała, zajęła się wypełnianiem pęknięcia w rogu Irutt papką z ziół.
– Lin… – zaczęłam: – Pedro powiedział mi że masz mleko dzięki ziołom, zastanawiałam się…
– Nie dam ci ich, miałabyś po nich bóle.
– A ty nie masz bólów? – zapytał Pedro, podchodząc do nas.
– Chodźmy już. – Lin ruszyła przodem.
– Jesteś niemożliwa.
– Znosiłam już gorsze bóle, ważne że małe mają co jeść.
– Mogliśmy poszukać innej klaczy z mlekiem.
Obejrzała się na niego, zraniona, zastanawiałam się dlaczego. Sięgnęła po jedną z śpiących bliźniaczek.
– Nie! – Pedro ją powstrzymał: – Może ty lubisz ból, ale ja nie będę więcej na to patrzył.
– Wezmę ją – Irutt złapała małą ogonem.
– Ja ją wezmę. – Wzięłam ją od niej.
~*~
Dorównywałam kroku Pedro, z wysiłkiem trzymając głowę, nieco zwieszoną na obolałej szyi, wciąż na mnie podpatrywał, czułam jego niepokój. Zioła trochę pomogły i łatwiej było mi mówić czy oddychać, niosłam śpiącą Keire na grzbiecie, a Pedro Erin. Przechodziliśmy przez las. Lin ciągle unosiła głowę, by przyjżeć się uważnie koroną drzew. Szła przodem. Irutt opowiedziała Pedro o naszej wyprawie, na moją prośbę. Nie chciałam wysilać bolącego gardła. Nie wiedziałam też czy będę w stanie opowiedzieć mu co przeszłyśmy.
– Wszystko dobrze? – spytał, kiedy Irutt dołączyła do Lin.
Przytaknęłam, słysząc jak Irutt pyta ją o jednorożca, czy ten miał żółty kryształ na szyi.
– Wcale nie, prawda? – domyślił się Pedro: – Chodzi o Rocio…
– Nie chcę o tym mówić, chciałam tylko żebyś wiedział co działo się z Erin…
– Nie przyglądałam się – odpowiedziała zdawkowo Lin.
– Nie jestem z Lin, ani nie znałem jej wcześniej, ciągle myślałem tylko o tobie.
– Ja…
– Jestem szczęśliwy że ze mną rozmawiasz, że pozwoliłaś mi przy tobie być. Cokolwiek by się nie stało, zawsze będę cię kochał.
– Nigdy już nie urodzę ci źrebiąt…
– Czy to takie ważne?
– A jak zacznę tyć?
– Przejmujesz się bzdurami, kochanie.
Erin, choć nie zamierzanie, trochę mi pomogła, wyobrażenie sobie że Pedro jest z inną klaczą, było o wiele straszniejsze niż mój lęk, samo to że mogłabym go stracić na zawsze.
– Boję się że lęk, znów będzie kazał mi od ciebie uciekać…
– Jakoś sobie poradzimy.
[Irutt]
Lin szukała czegoś na niebie. Powietrze stopniowo ogrzewały pierwsze promienie słońca, oddychała nieco ciężej.
– Kogo wypatrujesz? – spytałam.
– Gryfa, jednorożec go zabił, co nie znaczy że zaraz nie znajdzie się drugi.
– Walczyłaś z gryfami?
– Wiele razy.
– Mogę pomóc ci się ochłodzić, w kilka sekund, nie musisz niczego robić, tylko zaufać.
– Oszczędzaj siły, później gdy będziesz naprawdę potrzebować magii nie będziesz w stanie jej użyć.
– Nie jestem aż tak osłabiona. – Zmieniłam się w Karyme. Nad nami przeleciała Sheila, niemal spadła z nieba na mój widok, wylądowała przy nas niezdarnie.
– Zmień się z powrotem! – krzyknęła na mnie: – Rosita! – odwróciła się do niej gwałtownie. Rosita schowała się już za Pedro, obejrzał się na nią zdziwiony. Stanęłam przed Sheilą już w swojej postaci, Lin podeszła ją z drugiej strony.
– Może tak byś nie wrzeszczała na nią?! – krzyknął Pedro.
– Wiedziałam że jej to zdejmiesz. – Skrzydła aż drżały jej z nerwów, przelała wszystkie swoje emocje na kontrolowaną.
– Ja zdjęłam metal – wtrąciła Lin.
– Kim ona jest?!
– Pomaga nam – odpowiedział Pedro. Przyjrzała się Rosicie i mi i odleciała, wściekle machając skrzydłami.
– Coraz bardziej ich przejmuje – szepnęła Rosita, patrząc za Sheilą: – Nie wiem co teraz zrobi…
– Nic. Kometa nie wybaczyłaby jej gdyby cię skrzywdziła – powiedziałam.
– Boję się że zacznie wyżywać się na kontrolowanych…
~*~
Gdy wyszłyśmy z lasu wprost na terytorium obcego stada, zaczęło padać. Lin odetchnęła cicho z ulgą. Drzewa rosły tu pojedynczo, dominowała łąka z niską roślinnością. Zmieniłam się w innego jednorożca nie chcąc wywoływać sensacji. Obcy raczej nie pomógłby nam gdyby wiedział kim naprawdę jestem.
Gniady ogier bez jednego ucha odłączył się od zbierającego się w jedną grupę stada i podbiegł do nas. Zaśmiał się szyderczo na widok obitego kamieniami boku Lin. Rzucając je w nią zdarłam jej trochę sierści, skaleczyłam szarą skórę i uszkodziłam jej wcześniejsze rany. Ob drogę pozbyła się opatrunków od Rosity, które mogłyby je zasłonić..
– A ty co pozwalasz sobie robić? – skomentował.
Milczała, mierząc w niego odbitą w oczach wrogością.
– Gdzie jest jednorożec? – spytałam.
– Wkurzał mnie to go wyrzuciłem, chciał żeby mu usługiwano – prychnął kpiąco: – Co wy niby jesteście? Kolejny wymarły gatunek? – Spojrzał znacząco na Lin.
– Dokąd poszedł? – Położyła uszy. Oparłam ogon na jej boku, spojrzała na mnie i na mój ogon niechętnie. Zabrałam go, owijając go wokół tylnej nogi.
– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział ogier.
Zawróciłyśmy. Deszcz skutecznie zagłuszał kolejne uwagi ogiera. Nie wiedział że gdybym chciała mogłabym w kilka sekund zakończyć jego bezwartościowe życie.
– W porządku? – spytałam Lin.
Przytaknęła mi głową, przyspieszając kroku.
– Już wracacie? – zapytał Pedro dopiero wychodzący nam naprzeciwko z bliźniaczkami i Rositą.
– Już go tam nie ma – powiedziałam.
– To to niesprawiedliwe, dlaczego nie mogłam pójść z nimi? Mam się zanudzić na śmierć? – marudziła Erin: – Przecież nie chcecie bym zginęła.
– Byliśmy tu zaledwie tydzień temu. Chętnie zaprowadziłbym was tam znowu, ale twoje zachowanie jest okropne Erin i póki nic się nie zmieni zapomnij o jakichkolwiek rozrywkach.
– Przynajmniej wie jak się czułam kiedy mnie przegonił – stwierdziła Lin: – I tak nie miałam ochoty go więcej oglądać. – Minęła ich, przetarła bokiem o drzewo, tym samym którego dotknęłam ogonem. Obejrzała się, specjalnie upewniając się że to widziałam. Ścisnęło mnie w gardlę, tak samo jak wtedy gdy Beerh i Ennia mnie odtrącili.
~*~
Lin patrzyła w deszcz, nie reagując gdy jego krople wpadały jej do oczu, woda ściekała jej po ciele. Zamknęła oczy, po kilku sekundach przysnęła, opadła jej głowa. Uniosła ją po chwili, mrugając.
– Zmęczona? – zapytał Pedro, ciągle czuwając przy Rosicie. Lin otworzyła pysk by mu odpowiedzieć, gdyby jednocześnie się nie obejrzała nie zauważyłaby jak Rosita zaprzecza kiwnięciem głowy. To jej zadał to pytanie.
– Chodzi o to co się stało? To nadal cię dręczy, mam rację? – dopytywał Rosity Pedro. Leżeli oboje w trawie, przy bliźniaczkach, pod półką skalną, osłaniającą ich przed deszczem. Zostałam tutaj, nie chcąc im przeszkadzać, trzymałam się z tyłu, bo Lin, choć wcześniej wydawało mi się inaczej też nie chciała mojego towarzystwa. Odeszła kawałek dalej, tym razem obserwując drzewa rosnące przed nią. Położyłam się w błocie, otulając ogonem. Oparłam głowę o wyciągniętą przed siebie przednią nogę, przypominając sobie ciepło rodziców i braci, gdy spaliśmy razem, nie raz jeszcze wygłupiając się przed snem.
– Chcesz się przeziębić? – Wyrwała mnie ze wspomnień Lin.
– Tu jest mi dobrze.
– Chodź. – Złapała mnie za grzywę.
– O co tym razem się wytrzesz? – Odepchnęłam ją ogonem.
– Chyba nie chcesz spowolnić wyprawy?
– Ja tak łatwo nie choruje! Przeżyłam nawet zatrucie, które zabiło moich bliskich! Nie wiesz jak bardzo chciałam wtedy umrzeć!
– Irutt? Co się dzieje? – Podeszła do nas Rosita.
– Nic ci nie zrobiłam, za co tak mnie nienawidzisz? – Otuliłam się mocniej ogonem, cała już przemokłam.
– Byłam zdenerwowana, Irutt, na niego, nie na ciebie, niepotrzebnie tak się zachowałam – powiedziała Lin: – Też nie jestem przyzwyczajona by ktoś mnie dotykał. – Położyła się przy mnie: – Zgoda?
– Nie zmuszaj się do tego, dla zwykłego spokoju, zasłużyłam sobie na każde odrzucenie. Nie powinnam tak się burzyć. – Odwróciłam głowę.
– Do niczego się nie zmuszam.
Rosita zawróciła do Pedro, zostawiając nas same. Weszłam po chwili pod półkę skalną niedaleko ich kryjówki. Lin patrzyła za mną.
~*~
Powietrze było gorące i duszne, a niebo całkowicie odsłonięte, słońce świeciło w jego najwyższym punkcie. Po deszczu nie została ani jedna kropla. Rosita i Pedro nadal spali, a między nimi córki, Erin z przypiętą do siebie lianą. Rozejrzałam się za Lin, zastanawiając się gdzie mogłaby się ukryć w takim słońcu.
Wygramoliłam się spod półki skalnej, zmieniając się w wilka. Krążyłam wokół, bez szansy na złapanie jej zapachu, niebieskie konie go nie posiadały, szukałam raczej zapachu klaczek, które mogłaby przenieść na swojej sierści, poczułam krew.
Zeszłam na dół do leśnej kotliny, tu akurat utrzymywała się wilgoć. Zobaczyłam Lin z obcą pegazicą, pod jednym z drzew. Nieznajoma kiwała jej w zrozumieniu głową.
Lin zakasłała nagle krwią, zauważyłam na jej sierści jeszcze więcej zaschniętej już krwi.
– Gdzie teraz pójdziesz? – spytała pegazica.
– To bez znaczenia, są na górze, powiedz im…
– Lin – zwróciłam na siebie jej uwagę, wracając do swojej postaci.
– Zmiennokształtna! – Pegazica uniosła się na tylnych nogach, uciekła w popłochu, podrywając się do lotu. Była w ciąży, poznałam po jej pękatym brzuchu.
– Dlaczego mnie śledzisz? – Lin spojrzała na mnie, kładąc uszy.
– Dlaczego prowadzisz do nas obcą? – Zwinęłam koniec ogona, po chwili go rozluźniłam, tak samo jak całe spięte ciało, spuszczając nieco głowę, westchnęłam: – Nie ufam obcym, odkąd Zen tak mnie oszukał, koń który miał pomóc moim bliskim. To dobrze że nie chcesz już brać tych ziół, słyszałam że masz po tym bóle.
– Odchodzę.
– Lin! Irutt! – zawołał Pedro. Zanim zdążyłam zareagować.
– Jesteśmy tutaj! – odpowiedziałam.
Zbiegł tu razem z Rositą, Lin wytarła lecącą jej krew o własną wilgotną już od krwi sierść.
– Lin co się stało? – Rosita pierwsza tu dotarła. Pedro musiał skupić się bardziej na tym by córki mu nigdzie nie pouciekały.
– Odchodzę – powtórzyła Lin: – Już mnie nie potrzebujecie, niedaleko są pegazy, tylko niech Irutt udaje przed nimi kogoś innego. Znajdziecie tam niejedną pegazice która je nakarmi.
– Skąd nagle taka decyzja? – spytał Pedro.
– Powodzenia, oby wszystko wam się udało.
– Poczułaś się gorzej, zgadłem? – powiedział, gdy już się odwróciła.
– Co masz na myśli? – spytałam.
– Ona umiera i ciągle zgrywa mi tu twardą i uparcie odmawia pomocy!
– Nie chcę niczyjej pomocy! – Odwróciła się gwałtownie już z położonymi uszami: – Nikt nie będzie marnował na mnie swojego czasu, ani siły! Przecież to nie ma sensu!
– Ciągle wszystkim pomagasz, dlaczego tak mówisz? – spytała Rosita z zwróconymi ku tyłowi uszami.
– Martwimy się o ciebie – dodał Pedro: – I chcemy się odwdzięczyć.
– Zawsze radziłam sobie sama i poradzę sobie aż do końca. Idźcie, nie marnujcie czasu.
– Jeśli ktoś nie zasługuje na pomoc to ja! – krzyknęłam.
– Mi już nie da się pomóc, wolę że ktoś inny w tym samym czasie otrzyma pomoc zamiast mnie.
– Niby co takiego zrobiłaś by na to zasłużyć? – Stanęłam jej na drodzę. Nic nie odpowiedziała. Zmieniłam się w Beerha.
– Irutt, zostaw mnie.
Ledwie dotknęłam ją rogiem, a już z pomocą jego magii odkryłam jej wewnętrzne obrażenia.
– Dlaczego nie powiedziałaś jak bardzo cierpisz? – spytałam.
– Właśnie dlatego, teraz niepotrzebnie tu stoicie. Powiedziałam żebyś mnie zostawiła – Złapała mnie, pewnie, a jednocześnie delikatnie za grzywę, prowadząc mnie do Rosity i Pedro, puściła mnie dopiero przy nich.
– Pedro, dziękuję, że pozwoliłeś mi sobie pomagać, to wiele dla mnie znaczy, ale teraz muszę odejść.
– To może teraz w ramach wdzięczności pozwól sobie pomóc? – zaproponował Pedro.
– Nie.
– Lin, proszę… – dodała Rosita.
– Dlaczego upierasz się cierpieć w samotności? – spytałam: – Cokolwiek zrobiłaś, już dawno…
– Nie jestem w takiej samej sytuacji jak ty, Irutt. Nie robię tego by odkupić winy, tylko z własnej potrzeby. Chcę pomagać innym, a nie odwrotnie.
– Co w tym złego gdy czasem potrzebujesz pomocy?
– Jak mi się pogorszy będę potrzebować jej przez cały czas, nie zniosę tego. Nie chcę by ktokolwiek widział mnie tak bezradną i nie mógł już na mnie polegać. Zgodze się tylko wtedy jeśli twój sposób leczenia utrzyma mnie dłużej sprawną. – Spojrzała mi w oczy, po krótkiej chwili uroniła kilka łez.
– Lin, tak mi przykro. – Rosita ją przytuliła: – To nie twoja wina że jesteś chora.
– Masz jakąś rodzinę? – spytał Pedro.
– Jestem sierotą.
– Nie masz nikogo?
– Stado Kalema nie przepada za niebieskimi końmi, a do tej pory żyłam z nimi, potrzebowali kogoś kto będzie ich bronił przed gryfami.
– Stąd te obrażenia – powiedziałam.
– Była nas piątka, czwórka zwykłych koni i ja, i tylko ja przeżyłam, pozostali nie dali rady.
– Nie wiem jak inni, ale Kalem to drań, zawdzięcza tobie życie… – zaczął Pedro.
– Nie musisz mi tego mówić, wiem o tym doskonale.
– Masz teraz nas, Lin – powiedziała Rosita.
– Dziękuję, ale wolę by było tak jak wcześniej. Przyzwyczaiłam się już do samotności. – Odsunęła się od niej, ruszyła w stronę w którą odleciała pegazica: – Znam drogę do pegazów, ponoć tam widziano jednorożca…
– Lin, jest środek dnia… – powiedział Pedro.
– Nic mi nie będzie.
Zmieniłam się w pegaza, osłaniając ją skrzydłem od słońca, spojrzała na mnie z niezbyt zadowoloną miną: – Teraz możemy iść, potem jeszcze ochłodzę cię mocą Karyme.
– Nie…
– Albo to, albo zmusimy cię byś zaczekała do nocy z nami.
~*~
Klify dopiero zaczęły wyłaniać się zza horyzontu. Lin szła obok mnie w milczeniu, przysłuchiwałam się jej oddechowi, on pierwszy zdradzał kiedy potrzebowała bym obniżyła jej temperaturę. Popatrzyła na mnie z nieszczęśliwym wyrazem pyska i urazą w zielonych oczach. Zostałyśmy daleko w tyle. Pedro z Rositą pobiegli za małymi, za chwilę mieli do nas zawrócić, ale i tak szła wolniej niż wczoraj kiedy wyprzedzała wszystkich.
– Chcesz odpocząć? – spytałam: – Możemy zrobić postój.
– Mogę iść szybciej.
– Kiedy my spaliśmy ty pokonałaś cały ten kawał drogi sama i wróciłaś z ciężarną.
– Znalazłam ją w pobliżu naszej kryjówki.
– W słońcu.
– Mogę umrzeć w każdej chwili, nie chcę zostawiać niedokończonych spraw.
– Przyspieszasz to tak się forsując… Wydaje mi się że nie mówisz całej prawdy. Może nie jestem właściwą osobą by się przede mną zwierzać, ale… Pedro?
– Po co miałabym zawracać mu głowy? – spytała zaskoczona: – Ma dość problemów.
– Przede mną przecież się nie otworzysz, jestem morderczynią to raczej kiepski materiał na przyjaciółkę. To prawda że przyjaźnie się z Rositą, jest wobec mnie aż zbyt wyrozumiała, ale ona zawsze taka była i nie raz na tym ucierpiała.
– Irutt, nie rozmawiałabym z tobą w ogóle, gdybym nie dała ci szansy. Nikomu nie zamierzam się zwierzać.
– Czyli zgadłam że jest coś jeszcze?
Przyspieszyła do kłusu: – Pospieszmy się, już prawie ich… – Upadła nagle.
– Lin! – Pochyliłam nad nią głowę, straciła przytomność, na otwartej przestrzeni, w słońcu, zmieniłam się szybko w Beerha. Rosita i Pedro właśnie wracali z rozkrzyczanymi bliźniaczkami, gdy zauważyli co się stało, zaczęli tu biec.
[Rosita]
Irutt zasnęła wyczerpana przy Lin, po tym jak sama przeniosła ją do pobliskiej jaskini na niedźwiedzim grzbiecie i podała jej kilka ziół magią Beerha.
– Naprawdę szybko ją polubiła – skomentował Pedro. Bliźniaczki pluskały się w małym podziemnym źródełku, siłując się ze sobą, śmiejąc i krzycząc.
Pokiwałam przygnębiona głową.
– To nie tak że nie zdaje sobie o tym sprawy, jakoś się na to przygotuje – powiedział Pedro.
Lin uniosła głowę, zerknęła na Irutt, a potem od razu wzięła się za wstawanie.
– Lin! – Pedro do niej pobiegł: – Zwariowałaś? – Oparł głowę na jej kłębie, ściągając ją w dół, a ona zaczęła się z nim siłować. Musiał puścić.
– Ile minęło czasu? – Wstała. Spojrzałam szybko na córki, wciąż zajęte zabawą. Podeszłam do nich.
– To nie ważne, musisz odpocząć.
– Nie chcę.
– Irutt się nieźle namęczyła by ci pomóc, chociaż przez wzgląd na to.
– Nie prosiłam o to.
– Nie zauważyłaś może że przez swoją upartość sprawiasz właśnie problemy?! Kładź się, do cholery! Czy Rosita ma cię przytwierdzić do ziemi pnączami?! – Gdy zaczął krzyczeć, małe od razu znalazły się przy nas, zaciekawione, a Irutt się obudziła.
Lin położyła uszy, przez chwilę patrząc na niego nieprzyjemnie, po czym poszła się położyć pod inną ścianę, bardziej w głąb jaskini.
– Zwariować można! – krzyknął jeszcze.
– Nie chcę odpoczywać? – zgadywała Irutt.
Poszłam do Lin.
– Pedro nie… – zaczęłam.
– Wiem, przepraszam – powiedziała lekko łamiącym się głosem, nie patrząc na mnie. Irutt zasnęła ponownie, musiała być naprawdę wykończona. Pedro postawił obok Lin wodę, a klaczki przyniosły trochę trawy. Parsknął zirytowany zauważając w niej kolczastą roślinę, którą musiał wyjmować.
– Przegapiłyśmy ją – powiedziała z zadowoleniem Erin.
– Zróbcie tak jeszcze raz, a nie pozwolę wam czegokolwiek przynosić – pouczył je.
– Lin, zjesz coś? – spytałam ostrożnie.
– Tak, dziękuje. – Przysunęła do siebie trawę, czułam że jest kompletnie załamana, jakby już się poddała, jakbyśmy ją tu uwięzili, bez szansy na ucieczkę. Co było częściowo prawdą, bo Pedro zmusił ją do leżenia.
– Wyruszymy jak tylko zapadnie noc – obiecałam, bałam się że utknie w tym stanie, a wtedy jeszcze szybciej mogłaby umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz