poniedziałek, 8 maja 2023

Otchłań cz.2

Nowa wersja – 18.08.25r.


[Ivette]


Kazałam Karyme sprawić że grota się na nią zawali jak już naprawdę zasnę, zanim przypomniałam sobie że przecież jej moc utrzymuje lód, w którym przechowywaliśmy ciała, obudził mnie gwałtowny huk dobiegający z gór. Znalazłam się od razu na nogach, biegnąc tam, próbując przywołać ją kryształem. Straciłam z nią kontakt.

Rzuciłam się na głazy, wraz z kontrolowanymi jak jeden organizm zaczęliśmy się przekopywać i to mnie przeraziło. Kiedy stali się moim przedłużeniem? Dogrzebaliśmy się do ciała Karyme, nie była już nawet do poznania, gdyby nie jej niebieska sierść. Obejrzałam się gwałtownie. Kometa. Przynieśli ją kontrolowani, z którymi ją zostawiłam.

– Ivette… To… To nie jest Karyme, prawda? To nie może być ona… Prawda? – powiedziała z łzami w oczach: – Przecież to nie możliwe by grota tak nagle… Chyba że ty… 

– Tak… – przyznałam: – Miałaś rację, boję się, a tylko tak miałam pewność że cię nie skrzywdzi. 

– Dlaczego to zrobiłaś?! – krzyknęła rozpaczliwie.

– Właśnie ci powiedziałam!

Kazała szeptem zawrócić kontrolowanym razem ze sobą na grzbiecie. A ja się im zatrzymać w myślach. Podeszłam do niej.

Odwróciła ode mnie głowę, z położonymi uszami, roniła łzy.

– Ty też popełniałaś błędy – powiedziałam.

– Nie zabiłam nikogo niewinnego… Może zjadłam, ale nie zabiłam…

– Ona nie była niewinna! Potrzebuje cię, bez ciebie oszaleje, chcesz tego? Chcesz bym zrównała to wszystko z ziemią?

– Dlaczego, Ivette? – Popatrzyła mi w oczy: – Obiecałaś.

– Znajdziemy kogoś innego kto będzie przechowywać ciała w lodzie, moce się powtarzają wśród zaklętych, nie mogła być jedyna.

– W ogóle nie żałujesz że ją zabiłaś?!

– Jak chcesz tak bardzo wiedzieć to nie, nawet mi ulżyło, jak wtedy gdy dowiedziałam się o śmierci Meike. 

– Daj mi kryształy.

– Serio? Teraz je chcesz? I co zrobisz?

– Na pewno nie pozwolę ci już nikogo zabić.

– Jakby to wyglądało gdybym oddała je tobie? Zapomnij o tym.

– Nie możesz ich mieć!

– Nie zrzeknę się władzy nawet dla ciebie!

– Ona była chora, Feniks by tego nie chciała.

– Nie mieszaj jej do tego.

– Wolałaby żebyś jej wybaczyła…

– Nie jestem naiwna tak jak ty!

Krzyknęła, a ja właśnie zdałam sobie sprawę że ją uderzyłam, spadła na ziemię.

– Kometa! – Znalazłam się przy niej, ujęłam skrzydłami jej głowę, rozcięłam jej czoło, krew popłynęła strumieniem, aż do żuchwy: – Nie chciałam… 

Wyszarpała mi się: – Zostaw.

– Mówiłam byś o niej nie wspominała.

– Mieli rację, ty… 

Uderzyłam skrzydłem w ostre skały, zostawiając na nich ślady krwi. Zamachnęłam się znowu.

– Ivette, przestań! – Kometa złapała mnie za drugie skrzydło, więc uderzałam tylko tym jednym: – Ivette proszę cię! Przestań! – Ciągnęła mnie za nie, ale nie zamierzałam przestać. Nie mogłam znieść tego że znów ją uderzyłam, znów nad sobą nie zapanowałam, chciałam zadać sobie ból. Przy którymś z kolei ciosie złamała mi się kość. Nie czułam jeszcze bólu, ale gdy uniosłam skrzydło, widziałam jak jego połowa wisi luźno.

– Błagam cię, przestań! Już… Już dobrze, nie gniewam się, tylko przestań! – Kometa objęła mnie mocno, płacząc.


~*~


Zawyłam z bólu. Nie pozwoliłam Komecie tu być, byłam tylko ja i Ajiri, na zewnątrz kontrolowani pilnowali by nikt nam nie przeszkadzał.

– Pani…

– Nie chcę od ciebie żadnych cholernych ziół! Opatrz je w końcu! – wrzasnęłam, cała mokra od potu i łez.

– Złamałaś je w kilku miejscach, to nie jest takie proste je nastawić. 

– Pospiesz się!

Zabolało tak mocno że oberwałaby gdybym nie pozwoliła jej skrępować drugiego skrzydła. Starałam się nie ruszać, ale trwało to wieki, od krzyków bolało mnie gardło, oczywiście nic nie dorównywało bólowi jaki zadawała mi teraz Ajiri.

– Gotowe… – odetchnęła, cofając się kilka kroków.

– Idź zbadać teraz Kometę – kazałam. Wyszła od razu. Musiałam odpocząć, nie miałam ochoty się teraz ruszać, zwłaszcza że będzie pewnie bolało co najmniej przez kilka dni.


~*~


– Ivette, może chciałabyś już wyjść? – usłyszałam głos Komety. Zabroniłam kontrolowanym ją tu przyprowadzać. Ostatnie dni spędziłam próbując odpocząć, na tyle na ile pozwolił mi ciągły ból.

– Jak się tu dostałaś? – Teraz od razu znalazłam się na zewnątrz. Kometa powitała mnie ciepłym uśmiechem, już na własnych nogach. Trochę jeszcze się na nich chwiała, ale dzięki ćwiczeniom z Ajiri były w stanie ją utrzymać.

– Możesz chodzić…

– Tak! – Obróciła się wokół własnej osi: – Stęskniłam się za tobą. Już ci lepiej?

– Dzięki tobie. – Zerknęłam na skrzydło. 

Przytuliła się do mnie, uważając na nie.

– Przepraszam. – Wsunęłam pysk w jej bujną grzywę.

– Już ci wybaczyłam, przecież wiesz… To było straszne…

– Nie powinnaś tego widzieć.

– Obiecaj że nigdy więcej się nie skrzywdzisz, nie możesz, Ivette.

– Uderzyłam cię…

– To było o wiele, wiele, wiele gorszę, to i widok Karyme… 

– Przepraszam, nie chcę byś mnie znienawidziła.

– Może jednak dasz mi kryształy?

– Po to przyszłaś? – Byłam na tyle zmęczona bólem że nie miałam zwyczajnie siły krzyczeć.

– Jestem tu dla ciebie, ale… 

– Dotrzymam słowa. – Spojrzałam w jej oczy, tym razem zdradzały lęk, szkląc się od łez: – Chciałam się z tego wycofać, kazałam Karyme się zabić gdy będę spać, ale nie zdążyłam wycofać rozkazu, bo naprawdę zasnęłam. Choć przez tyle dni miałam problemy ze snem, jakby los ze mnie zakpił.

Wyrwałam z naszyjnika część zielonych kryształów, zaledwie trzy: – Pójdźmy na kompromis, to kryształ mamy, masz też dwójkę innych kontrolowanych. – Podałam je Komecie, wzięła je ostrożnie w pysk, rozejrzałam się za lianą z której mogłbyśmy zrobić drugi naszyjnik.

– Co z Rositą i Irutt? – spytała ostrożnie.

Przez to skrzydło nie miałam siły się nimi interesować, dopiero teraz zobaczyłam oczami Rocio co się tam dzieje…


***


[Rosita]


Irutt otarła róg o korę drzewa, próbując zdjąć metalową obręcz. Podeszłam bliżej, oglądając się nerwowo na Rocio, Irutt stęknęła z bólu.

– Nie możesz złapać za metal ogonem? – zapytałam.

– Nie możemy dotknąć ogonem rogów, nie ważne czy czyjegoś czy swojego.

– Dlaczego?

– Tego nie wiem, ale gdy próbuje dotknąć rogu ogonem, róg wprawia go w stan odrętwienia. W tym przypadku, nawet gdybym mogła to nic by nie dało.

Spojrzałam na kawałek metalu, naprawdę odgiął się tak że część dostała się do pęknięcia. Ivette zrobiła to specjalnie?

– Boli cię? – Cofnęłam uszy.

– Tak… Ivette postarała się bym sama nie mogła go zdjąć. Wiem jak to zabrzmi, ale mogłabyś go trochę poluzować pnączami?

– Ja… – Obejrzałam się na Rocio: – Ja nie mogę…

Zlękłam się jak dotknęła ogonem mojego grzbietu.

– Wybacz…

– Chodźmy dalej, Rosita, jakoś to jeszcze przeboleje.

– Jeszcze? A co będzie potem jak już uwolnimy moją mamę? – Pamiętałam co mówiła, jeszcze przy Komecie, była też tak przejmująco spokojna, nie próbowała się nawet bronić przed Ivette, jakby poza mną wszystko było jej już obojętne.

– Zostawisz mnie, prawda?

– Nie jesteśmy blisko.

– Przyjaźnimy się, nie możesz zaprzeczyć, cały czas jesteś przy mnie.

– Nie będę się zabijać, śmierć sama przyjdzie.

– Czyli chcesz się zagłodzić? – zgadywałam: – To przecież to samo.

– Nie będę się głodzić, jeśli wciąż będziesz tego chciała, mogę z tobą zostać.

– Chciałabym ci pomóc, na razie nie potrafię, ale później…

– Dla mnie i tak jest już od dawna za późno. Poza tym nic nie wymaże moich win, nadal jestem morderczynią. Nie przejmuj się mną, musisz teraz zadbać o siebie, Rosita.

Obok nas przebiegła jedna z moich córek, powiodłam za nią zdezorientowanym wzrokiem, jak znika za drzewami. Zajęło mi chwilę nim dotarło do mnie że naprawdę tu jest. 

– Mała! – zawołałam, rzucając się galopem za córką. Przeskakiwała korzenie i mieściła się bez problemu przez ciaśniejsze luki między młodymi czy wyrośniętymi już drzewami. Nie mogłam jej dogonić. Wyskoczyłam na sporą polanę w lesie, nagle ją ropoznając, to tutaj Karyme… Zabiła Feniks… Pośrodku powstało muliste jeziorko, klaczka wskoczyła do niego z głośnym chlupotem, śmiejąc się, jakby ze mnie. Przypomniałam sobie krzyk Ivette, ostatnie spojrzenie Feniks, dotyk jej ciała, gdy próbowałam ją podtrzymać, ale było za późno, bo lodowy kolec przebił jej serce.

– Rosita. – Irutt odwróciła moją uwagę od wspomnień, trzymała już małą, przy sobie, ogonem.

Miałam wrażenie, gdy patrzyła na mnie, że dobrze wie co to za miejsce. Ruszyłyśmy dalej, mała szła u boku Irutt.

– Więc to ty jesteś tą jaskółką? Zmień się w coś jeszcze! – wykrzyknęła podekscytowana.

– Chciałabym, ale dopóki mam to na rogu to nie możliwe.

Pamiętam że była żywsza przy ostatniej rozmowie z moimi córkami, teraz wyglądała na przygnębioną, nawet gdy uśmiechała się do małej.

– To ja ci to zdejmę. – Mała podskoczyła, próbując dosięgnąć do jej rogu.

– Masz już imię?

– Jestem Erin – pochwaliła się: – A ty?

– Irutt. Co tu robisz? Zgubiłaś się? 

– Nie wrócę tam!

– Wasz tata jest aż taki zły?

– Jest najnudniejszym koniem na świecie! I Lin też! 

– Lin? – zapytałam półgłosem, serce mi załomotało na myśl że mógłby…

– No, znalazł sobie inną klacz.

Łzy od razu napłynęły mi do oczu, a przecież wiedziałam że w końcu da sobie ze mną spokój, tyle razy go już otrącałam. A teraz w dodatku nie byłam już w pełni klaczą…

– Będa mieli razem źrebaka!

– Zmyślasz, nikt tak szybko nie postanawia mieć razem źrebiąt – powiedziała do niej Irutt.

– To dobra przyjaciółka taty, z źrebieństwa. Zna ją od dawna, strasznie przynudza.

Odwróciłam się na chwilę by przetrzeć łzy, już i tak narobiłam Irutt wiele problemów. Zaczekała na mnie z Erin.

– Karmi nas mlekiem, powiedziałabym ci które jest smaczniejsze, jej czy mamy, ale mama nie karmiła nas prawie wcale.

– Twoja mama przeżyła wiele krzywd, nie wolałabyś jej pomóc, zamiast ją gnębić? 

– Nie, nie lubię jej.

– Może jak dorośniesz to zrozumiesz, na razie poszukamy twojego taty.

– Nieeee!


[Irutt]


Opuściłyśmy polane, ukryłyśmy się w środku lasu, słońce z wolna opuszczało niebo, a Rosita nie przestała wylewać łez. W ciszy. Leżała sama, na boku, z podkulonymi pod brzuch nogami. Erin zajęła się Rocio, obchodząc ją dookoła, opierając się na niej, raz ciągnąc to za grzywę to za ogon. Podeszłam do Rosity. Płakała coraz to słabiej, jej zamknięta powieka drgnęła, szybko ją uniosła, patrząc na mnie.

– Musimy znaleźć hybrydę… – Położyłam się przy jej grzbiecie, otaczając ją ogonem i opierając głowę na jej łopatce: – To boli, ale musimy iść. – Zerknęłam na małą, wplątywała w ogon Rocio gałązki.

– Próbuje…

– Erin mogła wszystko zmyślić, wątpie by Pedro znalazł sobie kogoś innego w tak krótkim czasie, nawet jeśli to jego przyjaciółka z czasów źrebięcych nie zapomniałby o tobie.

Mała kopnęła Rocio.

– Erin! – zawołałam: – Mam dla ciebie wyzwanie.

– Jakie wyzwanie? – Podbiegła do nas.

– Na najpiękniejszą rzecz na tej polanie. Musiałabyś wszystko przeszukać, kamyki, kwiaty, owady, może nawet są tu muszelki i porównać do siebie. Dasz radę?

– Pewnie że dam! – Od razu wsunęła nos w rosnącą tu trawę, grzebiąc w niej kopytem: – Mam pierwszy kamyk! – Uniosła go w zębach, biegnąc z nim na środek polany.

– Powinnam się cieszyć że kogoś ma… – zapłakała Rosita.

– Dowiemy się, wszystko sobie wyjaśnicie.

– Nie chcę tego zepsuć, on zasługuje by być szczęśliwy, tyle przy mnie wycierpiał.

– Oboje się kochacie, a Erin powiedziała to wszystko z żalu do ciebie, jest za mała by zrozumieć co przeżywasz.

– Albo to ja jestem tak słaba że nawet nie próbuje, tylko… – Spojrzała na swój opatrunek na szyi.

– Z czasem będzie lepiej, znajdziesz w końcu w sobie siłę i pokonasz lęk. Pedro ci w tym pomoże, Kometa i wkrótce też twoja mama.

– Wolę by był szczęśliwy…

Podniosła się, strzepałam z niej ogonem strzępki mchu, liści i gałązek, sama była zbyt załamana by to zrobić. 

– Erin, jak ci idzie? – Obejrzałam się, na polanie było mnóstwo rozkopanch kamieni i motyl z urwanym skrzydłem, który próbował odlecieć, ale Erin zabrakło. W oddali rozszalał się ogień.

– Erin! – Rosita pobiegła w stronę dymu, jego szare kłęby przysłoniły niebo nad pobliskim lasem. Byłam tuż za nią. Przeskoczyła palące się paprocie, biegnąc w sam środek pożaru.


[Rosita]


Z każdym uderzeniem kopyt o rozgrzaną ziemię, nie czułam ani kropli wody pod jej powierzchnią. Krztusiłam się dymem tworzącym gęstą, szarą mgłę, raz po raz wbiegając w niego. Mijałam oślepiające płomienie. Piekącymi oczami rozglądając się za córką. Falujące powietrze sprawiło że nie wiedziałam już skąd przybiegłam i dokąd powinnam uciekać. Pot spływał mi po ciele, a płuca kuły coraz mocniej. W końcu zobaczyłam córkę leżącą nieprzytomną na boku, otoczoną ogniem. 

Kazałam drzewu obok zgiąć się w pół, sprawiłam że się ułamało, bo nie dałabym rady ani chwili utrzymać je mocą w tej pozycji. Zanurzyło się prosto w płomienie, odskoczyły od niego iskry i jeszcze więcej dymu dostało mi się do płuc. Kaszląc już ledwo widziałam na oczy, ledwo stawiałam kroki. Wskoczyłam na pień, lianami przytrzymując własne kopyta. Nagle poluźniły się, a ja się osunęłam. Irutt złapała moją grzywę, owinęła ogon wokół konaru. Kora aż się ukruszyła kiedy zaparła się racicami o nierówności na pniu. 

Płomienie pięły się w górę, już niemal dosięgając moich kopyt. Próbowała mnie podciągnąć, ale tylko spowolniła kolejne osunięcie. W jednej chwili znalazłam w sobie nieco siły, podpierając się kopytami o grubą gałąź. Owinęłam ją pnączami, wykorzystując je by wciągnęły tu Erin. Irutt złapała małą ogonem, zabrała ją na górę. Ostrożnie oparłam przednie kopyta o pień, odbijając się tylnymi od konaru, Irutt pomogła mi skoczyć na górę. Osunęłam się na brzuch. Nagle zachciało mi się spać, oddałam się zmęczeniu… 

Przez chwilę miałam wrażenie że znów jestem źrebakiem i śpię obok mamy i sióstr.

– Rosita! Rosita! – Irutt mnie szturchała, zanosząc się kaszlem. Nie potrafiłam się obudzić.

Ogień trzeszczał i robiło się coraz goręcej, a ja znów widziałam mamę, skinęła mi głową w zapraszającym geście, bym poszła z nią uczyć się swojej mocy na plaże, przy jej boku czekała na mnie uśmiechnięta Ivette, Feniks, była z nami, a nawet Kometa. To było moje marzenie.


[Irutt]


Kaszlałam już tak mocno że nawet nie mogłam krzyczeć, potrząsałam nią, ale nie otwierała oczu. Spojrzałam na nieprzytomną Erin, w objęciach mojego ogona. Nie mogę pozbawić jej życia. 

Pobiegłam przez płomienie, gdybym tylko mogła się przemienić. Uciekłam z nią z dala od pożaru, położyłam na ziemi, ale choć nogi poniosły mnie z powrotem ku ogniu, nie mogłam jej tak zostawić, bo to nie wystarczyło by przeżyła. 

– Rosita!!! – krzyknęłam rozpaczliwie.

Po tym nie mogłam złapać tchu, choć dym nie docierał tak daleko. Z oczu popłynęły mi łzy. To jeszcze nie koniec. Ona nadal tam jest. Otarłam rogiem o drzewo, potem znowu, zadałam sobie ból, ale obręcz nie schodziła. W końcu złapałam gałąź w ogon, wbijając ją między obręcz, a pęknięcie, zaledwie jej cienki czubek. Krzyknęłam z bólu. 

– Co ty wyprawiasz?! – Rocio szarpnęła mnie za grzywę, gałąź spadła na ziemię: – Nawet na chwilę… – urwała, rozglądając się.

– Rosita tam została, musiałam ratować Erin…

Pobiegła w ogień. Ruszyłam za nią.


[Rosita]


Gdy otworzyłam oczy, Rocio i Irutt ciągnęły mnie przez leśne poszycie, dusząc się dymem i błądząc pośród płomieni. 

– Wstawaj! – Rocio podniosła mnie brutalnie na nogi: – Chcesz tu umrzeć?! 

– Co z…

– Jest bezpieczna – wykasłała Irutt.

– Ruszajcie się! – krzyknęła Rocio, zaczęłyśmy biec.

– Drzewo – jęknęłam, schylało się ku nam, całe w płomieniach. Nie zdążymy przebiec. Rocio popchnęła nas z całej siły, drzewo spadło za nami, sypiąc iskrami. Irutt pociągnęła mnie za sobą, próbowałam wypatrzyć Rocio wśród kłębów dymu i płomieni.

– Nie pomożemy jej już… – powiedziała z trudem Irutt. Ruszyłyśmy dalej, nasze kasłanie zagłuszyły przeraźliwe jęki. Biegłam z sercem w gardle i piekącym bólem przeszywającym całe ciało. Słyszałam jak Rocio rzucała się, wydając z siebie coraz straszniejsze odgłosy. Poczułam wodę pod kopytami. Wyciągnęłam ją mocą z ziemi, zawracając. Irutt podążyła za mną. Utorowałam nam drogę, traktując wodą ogień. Pozostałe kłęby dymu wciąż nas dusiły. 

Zwłaszcza gdy zgasiłam płomienie na ciele Rocio – nie widziałam ani skrawka wolnego od poparzeń. Miała charczący oddech. Zwróciła na mnie swoje załzawione oczy w odcieniu złota. Przeszył mnie jej lęk i ból, wstrząsnął moim ciałem, nagle po tylu miesiącach poczułam wyraźnie czyjeś emocje, nie mogłam utrzymać się na nogach. Irutt próbowała mnie złapać, upadła razem ze mną.

– M-mamo? – wypłakałam, z powrotem przenosząc swój ciężar na drżące nogi. Spojrzałam przerażona na Irutt, krew leciała z jej rogu, oczy łzawiły, a cała sierść i grzywa była potargana i przydymiona.

– Irutt nic ci nie zrobi. – Podeszłam do Rocio, zadławiłam się zapachem spalenizny, moje łzy spadły wprost na jej sczerniałe w niektórych miejscach ciało, odkryte mięśnie, gdzieniegdzie widziałam sklejoną z ranami sierść i włosy. Głowa była prawie nienaruszona. 

– Ko… Kontrolował cię... kryształ... Pa… Pamiętasz? – wydobyłam z siebie.

Ułożyłam się obok Rocio, uważając by jej nie dotknąć, nie chciałam by cierpiała bardziej niż już i tak cierpi. 

Wydała z siebie jęk, poczułam całą sobą jej wyrzuty sumienia i strach.

– Już ci wybaczyłam… Musisz… Wyzdrowieć, dobrze? – powiedziałam płaczliwie: – Żebyśmy mogły wszystko nadrobić.

Nagle jej emocje zniknęły, jakby urwane w połowie, to samo czułam w przypadku Feniks

– Ona już… – zaczęła Irutt, ale mój nagły płacz nie pozwolił jej dokończyć. Zakaszlała ostro, jeszcze nie podniosła się z ziemi: – Udusimy się… 

Objęłam delikatnie głowę Rocio. Nie zdążyłam jej nawet poznać. Jej życie było koszmarem, nie może się tak skończyć. 

 – Rosita… – Irutt złapała mnie ogonem za nogę, gdy upadła na przednie nogi dusząc się, poderwałam się z ziemi. Zabrałam ją stąd, wskazała mi jeszcze drogę do Erin. 


Wydrążyłam w ziemi otwór wodą, tak jak kiedyś pokazywała mi Irutt, zanurzyłam w nim nieprzytomną córkę, z mnóstwem oparzeń na tułowiu. Popatrzyłam na Irutt, nadal pokasływała. Czułam jej ulgę gdy patrzyła na mnie.

– Wydobrzejesz, prawda? Nie zniosę tego drugi raz…

Otoczyła się ogonem, kiwając mi sennie głową. Położyłam się między nią, a córką. Erin nie miała jeszcze pół roku, była za mała by zrozumieć co zrobiła, a mimo to czułam do niej odrazę i nie potrafiłam wyzbyć się tego uczucia, jakby to ona osobiście zabiła Rocio.


~*~


Gdy Erin zaczynała się budzić, zmusiłam się by do niej podejść, ciągle powracała do mnie myśl że jej nie chcę, że to nie nie jest moja córka. 

Stęknęła, narastała w niej złość. przebrała nogami.

– Hej! Irutt! Dasz mi coś na ból? – zawołała.

– Irutt śpi, ja się tobą zajmę – powiedziałam.

– Nie dasz rady. – Uśmiechnęła się do mnie złośliwie.

– Pobiegłaś w płomienie – głos zaczął mi się łamać: – A teraz Rocio nie żyje, dlaczego to zrobiłaś?

– Zrobię to jeszcze raz, jak będę miała okazję, ale tym razem lepiej. Było fantastycznie!

Doprowadziła mnie do łez, nie mogłam się uspokoić. Irutt się przebudziła, zbliżając się do Erin.

– Dobrze ci tak, gdybyś nas nie porzuciła Rocio by nadal żyła.

– Nie pomyślałaś o tym że wbiegając w ogień możesz się poparzyć, albo zginąć? – spytała jej ostrzej Irutt, zwijając i prostując końcówkę ogona: – Było warto? 

– A żebyś wiedziała.

Poczułam od Irutt niepokój.

– Pokaże ci coś.


[Irutt]


Pobiegła, jak tylko zobaczyła Rocio, nieco kuśtykając. Dokładnie obejrzała zwłoki, chciała wepchnąć pysk w głębsze rany Rocio, przytrzymałam jej głowę ogonem. 

– Erin, to ty mogłaś tu leżeć…

– Mamy coś takiego w środku? Co to jest? – Mała przebrała kopytami, nad klatką piersiową Rocio, zabrałam ją z dala od niej. Po raz pierwszy w życiu widziałam by źrebię tak się zachowywało.

– Nie masz poczucia winy że tak się stało? A to wszystko przez to że wbiegłaś w ogień. – Spuściłam wzrok, wbijając przednie racice w ziemię. Ja nigdy nie wyzbyłam się wyrzutów sumienia. Jedyne co potrafiłam to przerzucać je na inną okazję, aż do momentu gdy się buntowały i już nie zamierzały dłużej czekać. Uderzały z całą siłą, przypominając mi wszystko co zrobiłam. 

– Nie. A powinnam? 

Przysunęłam ją do siebie ogonem. Czy dla tego źrebaka już nie było nadziei? Przecież źrebięta nie rodzą się złe.

– A gdyby to była twoja matka? – zapytałam.

– To nic, prawie jej nie znam. Puść! Chcę zobaczyć więcej! – Wyrywała się. 

– A gdybyś znała?

– Tak dobrze jak Pedro? Trudno, nic wielkiego by się nie stało. 

– Powiedz mi to prosto w oczy – nalegałam.

Popatrzyła na mnie z onieśmielającą pewnością siebie: – Nic by się nie stało. Czy to źle? Powinnam czuć coś innego?

– Tak. Jeśli cię to nie rusza trudniej ci będzie odróżnić dobro od zła, odnaleźć się wśród bliskich. 

– Niby czemu to takie ważne? 

– Złe osoby często muszą radzić sobie z samotnością, są nieakceptowane. Tacy jak ty nie mogą żyć wśród innych osób. Wszyscy musimy przestrzegać zasad. Ty, póki jesteś źrebakiem możesz się jeszcze tego nauczyć.

– Zasady? Nie znoszę zasad! Daj mi dotknąć Rocio! – Kopnęła mnie, przewróciłam ją na ziemię, a gdy próbowała pobiec znów to zrobiłam.

– Hej!

– A gdyby to twoja siostra leżała tam martwa zamiast Rocio? – zapytałam.

– Keira w życiu by tego nie zrobiła.

– Nie chciałaby cię ratować?

– Nie musiałaby. Nie zaprowadziłabym jej w ogień, nie jestem głupia.

– Wyobraź sobie że jednak tu leży, martwa. Co czujesz?

Zobaczyłam jej zdezorientowaną minę i jak patrząc intensywnie na mnie, prawdopodobnie szuka odpowiedzi. Przeniosła zamyślona wzrok na drzewo obok, przechylając głowę i mrużąc oczy: – Nie pozwoliłabym jej zginąć.

– Nie udało ci się jej uratować.

– Założysz się? – Wycelowała mi w oczy wyzywającym spojrzeniem, uśmiechając się powoli, jakby próbowała mnie przestraszyć.

– Straciłaś przytomność. Keira mogłaby cię tu szukać. Zginęłaby.

– Pewnie byłoby… Dziwnie? Tak jak teraz. Nie tak jak powinno. Sama jestem ciekawa… – zamyśliła się znowu: – To pewnie podobne uczucie do tego.

– Nie czułabyś tego samego gdyby nie żyła. Nawet jak jest gdzieś daleko od ciebie to wiesz że wkrótce do niej wrócisz.

– Jasne że tak. 

Przyglądałam się jej zastanawiając się nad jednym: – Jesteś gotowa poświęcić życie własnej siostry z samej ciekawości jak to będzie?

– Jest częścią mnie, więc nie, dlaczego miałabym ranić albo zabijać część siebie? 

– Z tego samego powodu dla którego wbiegłaś w ogień. By dowiedzieć się co się stanie.

– Z kim bym się wtedy bawiła? Ale jakby mi się znudziła, to czemu nie? A jakbyś chciała ją zabić?

Przecież jej rodzice nie są złymi osobami. 

– Ale masz minę. – Roześmiała się.

– Żartujesz sobie, tak?

– Lubię Keire, trochę byłoby jej szkoda – przyznała.


~*~


[Rosita]


Bałam się zamknąć oczy, za każdym razem widziałam martwą Rocio, zbyt spięta by choćby stanąć wygodniej. Jej krew i wolałam nie myśleć co jeszcze była wszędzie, na spalonej ziemi i drzewach, bo Rocio rzucała się wszędzie tam, próbując uciec z płomieni... 

Irutt odpoczywała zwinięta w kłębek, nad wodą, ogonem trzymając za ogon Erin, która spała tyłem do niej, także na leżąco. W oddali mgła zasłaniała spalony las.

– Nie możesz spać? – spytała sennie Irutt, otwierając oczy.

Wskazałam na własną córkę pyskiem: – Czuję jej emocje, choć wolałabym… – urwałam.

– Czujesz emocje?

– Zaczęłam je czuć gdy Rocio… – Zadrżały mi wargi.

– Nie chciałam ci tego jeszcze mówić, ale wolę byś dowiedziała się ode mnie niż od Erin. Pokazałam jej Rocio, miałam nadzieję że ten widok poruszy małą, ale ona tego nie rozumie, jakby nie było w niej nawet zalążka dobra. – Posłała mi współczujące spojrzenie.

– Jestem beznadziejną matką. Ty chociaż próbowałaś jakoś dotrzeć do Erin… Ja nawet… Jej nie chcę… – Zacisnęłam oczy, zebrało się w nich mnóstwo łez. Czułam że Irutt nie miała złych zamiarów, może myślała że to jedyna szansa by zmienić nastawienie Erin do świata? Może Erin, choć to okrutne, potrzebowała jakieś traumy by się zmienić? Ale widok Rocio jedyne co w niej wywołał to ciekawość. I wcale nie musiałam tam być by to wiedzieć.

– Niedługo zwrócimy ją ojcu. Spróbuj o tym nie myśleć, musisz odpocząć, czeka nas jeszcze długa droga.


[Ivette]


– Rocio nie żyje – powiedziałam, zrobiłam wszystko co mogłam by uratować przybłędę, więc Kometa nie powinna mieć do mnie żalu.

– Ale… Udało się, tak?

– Skąd mam wiedzieć? 

– Musimy… – Przeszła się kilka kroków w tą i inną stronę, jakby nie wiedziała gdzie właściwie chce iść.

– Wysłałam już tam Sheile. Raczej powinny przeżyć.


~*~


[Rosita]


Wpatrywałam się w horyzont, powoli rozjaśniany promieniami chowającego się za nim słońca. Czułam się nieco lepiej, lęk już nie przyćmiewał mi myślenia, Ajiri mówiła że mogę mieć takie momenty, ale może tamten stan już wcale nie wróci? Może mój organizm jakoś się ustabilizował?

Córka co chwilę krzyczała w niebogłosy “ratunku”, a potem zanosiła się śmiechem. Założyłyśmy Erin lianę, na klatkę piersiową, przez przednie nogi. Tam gdzie nie miała oparzeń, tak często próbowała uciec, choć ona też nadal dochodziła do siebie po pożarze. Irutt cały czas ją pilnowała, czułam że jest już psychicznie wyczerpana. Erin nie raz ją uderzyła i sprzeciwiała się wszystkiemu co mówiła.

– Zamieńmy się… – zaproponowałam: – Dam radę.

– Zasłużyłam sobie, ty nie.

– Ale to ja powinnam się nią opiekować… Będę się nią opiekować. – Srebrne oczy Erin przypominały mi Pedro i teraz już wiedziałam że ona nie jest Isona, jest nasza, przeze mnie się urodziła i może nawet stała się taka dlatego że je porzuciłam: – Nie ważne jak bardzo będzie to trudne. Tak postanowiłam. 

– Powiedz mi jeśli będzie zbyt trudno – Irutt podała mi lianę, zawahałam się. Erin podbiegła do mnie.

– Gotowa na wycisk, mamo? – Uśmiechnęła się złośliwie: – Pomocy! – zawołała.

– Przestań już – powiedziała do niej Irutt.

– A co? Pysk też mi zwiążecie? Ratunku!

Usłyszałam szelest liści drzew, rosnących kilkanaście kroków dalej. W kolejnej chwili ktoś wylądował wprost na mnie. Zderzyłam się z ziemią, sunąc po niej bokiem i grzbietem, wraz z napastnikiem, nie stracił ani na moment równowagi. Gdy się zatrzymaliśmy docisnął mnie do podłoża. W pierwszym momencie pomyślałam że to Karyme, przez niebieską sierść i zielone oczy, ale to… Zupełnie obca klacz. Jej niebieską grzywę przecinały niemal granatowe pasemka, między oczami miała lazurową odmianę. Zaczęła mnie dusić...



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz