sobota, 1 stycznia 2022

Więź cz.5

Nowa wersja – 18.07.2025r.


[Serafina]


Zaszłyśmy na sam koniec rzeki, w kompletnej ciszy. Jak Chaos zaczęła się rozglądać zwyczajnie pękłam i poleciały mi łzy.

– Nie uważam że to moja wina, ale czuje się podle, pani – przyznałam: – Sama namawiałam stado do zmiany, ale też próbowałam je odwieść… – urwałam, zauważając ślady kopyt, dwójki koni. Czy to możliwe? Chaos zbliżyła do nich chrapy. Po chwili odetchnęła.

– Wracajmy do stada. – Ruszyła z powrotem, naszymi własnymi śladami, a ja za nią.

– Tak się cieszę, pani, że nic jej nie jest.

– Niekoniecznie, może być ciężko ranna, Serafina.

– W stadzie jej pomogą. Bez wątpienia.


~*~


[Pedro]


Oderwałem się od jedzenia, ktoś się zbliżał. Rosita wyszła z lasu z naprzeciwka. Ostatnio ciągle na siebie trafialiśmy, a ona tego zupełnie nie widziała, już właściwie nikogo nie dostrzegała. Mijała każdego z obojętnością – kto oczywiście oddalił się od stada, bo do niego w ogóle się nie zbliżała. 

Jednak teraz szła prosto ku mnie, na trzęsących się nogach.

– Pedro… – wydusiła błagalnym tonem, w dodatku płakała.

– Źle się czujesz? – Znalazłem się przy niej, cofnęła się: – Wezwać Ajiri?

– Nie mogłam znaleźć Ivette.

– Ivette? Po co miałabyś jej szukać? – Co ja takiego jej zrobiłem że aż tak bardzo się mnie boi?

– Mama gdzieś zniknęła.

– Pomogę ci, nawet nie musisz prosić, zawsze chętnie ci pomogę. Gdzie ją ostatnio widziałaś?

– Nie wiem…

Jej brzuch był ogromny, więc pewnie niedługo urodzi. A jeśli to już? Co ja wtedy zrobię sam, za granicami stada? Głupio było o to teraz pytać. 

– Muszę ją zobaczyć… Tylko przy niej czuje się bezpiecznie.

– Poszukamy jej, nic się nie martw.

Odskoczyła ode mnie, gdy się zbliżyłem: – Przepraszam, nie chcę tak cię traktować, ale… Tak bardzo się boje… Czym bliżej porodu tym coraz częściej myślę że zwariuje…

– W porządku, będę trzymał się na dystans. Idziemy?

Pokiwała głową, ale się nie ruszyła.

– Mam iść pierwszy?

Znów pokiwała głową, zabrałem się za szukanie jakiś śladów, popytałem strażników. Nikt nic nie wiedział. Rosita przez cały ten czas trzymała się z tyłu. Z nikim nie rozmawiając, ale równie aktywnie co ja szukając śladów.

– Pedro – zawołał nas Lotos, przy samej granicy terytorium.

– Tak?

– Nie wiem czy wam to pomoże, ale Ivette kazała nam powiadomić Ennie i Beerha by zaczekali na nią w ustronnym miejscu, a potem wraz z nimi i Kometą dokądś się udała.

– Coś się stało? – zapytałem. 

Rosita, badała zapach otaczających nas drzew.

– Sam nie wiem, Kometa wydawała mi się jakaś inna, jakby ciemniejsza, ale może się spociła, spieszyły się.

– Mama. – Rosita otworzyła szerzej oczy.

– Znalazłaś coś? – Podbiegłem do niej, głupi zapominając że nie powinienem, odskoczyła ode mnie i jej białka stały się widoczne przez krótką chwilę.

Sam sprawdziłem, trop prowadził zwyczajną leśną ścieżką, zapach Chaos mieszał się z zapachem Serafiny i Dina, więc musieli iść w trójkę.


~*~

– Rocio też się tak zachowywała? – zapytała, jakby samą siebie, idąc za mną te kilka kroków dalej.

– Kto? – spytałem. Byliśmy już w pobliżu rzeki, bo to tu prowadziły ślady.

– Moja biologiczna matka.

Chciałbym osuszyć jej łzy, albo chociaż móc iść obok niej: – Chaos ci o niej opowiedziała? – Oglądałem się na nią, widząc że zmusza się do patrzenia w moje oczy, jej spojrzenie po prostu za często wędrowało na ziemię.

Pokiwała głową.

– Jestem złą osobą – dodała po chwili.

– Ty zła? Spójrz na to co wyprawia twoja siostra.

– Która?

– To oczywiste że Ivette, skąd pomysł że jesteś zła?

– Nie powinnam tak myśleć o Rocio, przeszła o wiele więcej ode mnie… A teraz…

– To tylko myśli, nie jesteś zła, w życiu nikogo nie skrzywdziłaś, a to przecież czyny się liczą, a nie jakieś myśli.

– A to jak odtrącam Kometę? Nie potrafię jej zaufać, ciągle udaje dobrą siostrę, choć czuję się niekomfortowo w jej towarzystwie.

– Nie ma co się dziwić.

– Nie chodzi o to, sama nie wiem dlaczego tak jest. Ciebie jednak ranię najbardziej.

– Jesteś dla siebie zbyt surowa, ja też sporo namieszałem, byłem tchórzliwym idiotą, teraz żałuje że ci odmówiłem. Nie wiesz jak mi ciebie brak.


~*~


[Serafina]


Nie wiem jak udało jej się to przeżyć, rwąca rzeka, mnóstwo wystających skał, jeszcze związanej. Może jest twardsza niż myślałam? 

– Sprawcy uciekli, a na pewno Din. Co zamierzasz, pani? – zagadałam.

Przez niebo przeleciały rozkrzyczane sroki. Czyżby drapieżnik? Za chwilę zapadnie zmrok i nie będziemy nic widziały. Jednak z byłą przywódczynią czułam się bezpiecznie. Nie brak mi też sił do walki czy ucieczki, a obie byłyśmy wystarczająco czujne by nic nas nie zaskoczyło.

– Pomilczmy w drodzę do domu, potem się rozdzielimy – odpowiedziała Chaos.

Pokiwałam głową, choć chciałam jej powiedzieć że zabolał mnie fakt że nie chce mnie więcej widzieć, uszanowałam jej wolę i więcej nie planowałam powiedzieć żadnego słowa. 

Weszłyśmy do pobliskiego lasu, już blisko domu. Nagle coś spadło tuż przed jej kopyta. Podbiegłam, przed nami miotała się na ziemi ranna jaskółka. Cała jej głowa skąpana była w krwi, oczy prawie niewidoczne, pod niemal zamkniętymi powiekami, skrzydła nie wydawały się uszkodzone, a mimo to nie mogła się wznieść. 

Próbowałam wypatrzeć drapieżnika w koronach drzew, musi być mały skoro polował na tak małego ptaka. Chaos złapała jaskółkę w pysk, myślałam że planuje ukrócić jej cierpienia, ale posadziła ją sobie na grzbiet, ptak oparł się o jej szyje, wbijając drobne pazury w jej skórę.

– Irutt – nagle to do mnie dotarło: – To ona, prawda? Nie uważam by sprowadzanie jej do stada było dobrym pomysłem, pani. – Podążyłam za byłą przywódczynią.

– Dlaczego sądzisz że to Irutt?

– Obawiasz się że komuś powiem?

– To nie pierwszy raz kiedy pomagam rannemu ptakowi.

– Próbujesz mnie oszukać, pani? To nie do pomyślenia…

Zaszeleściły gałęzie, ktoś odgarnął je skrzydłami, zbyt jasnymi by była to Ivette i o zbyt jednolitej, zresztą białej barwie by był to Theo.

– Chaos? – Wyszła do nas izabelowato-srokata pegazica.

Zerknęłam na grzbiet Chaos, jaskółka zniknęła, ale kiedy się lepiej przyjrzałam odkryłam że siedzi już pod jej grzywą.

– Co tu robisz, Sheila?

– Szukam zmiennokształtnej, wiesz najlepiej jaka potrafi być niebezpieczna. – Skrzydła Sheili zniknęły, gdy je złożyła.

– Istotnie.

Zauważyła ptaka, nie mogło być inaczej gdy patrzyła wprost na niego.

– Widziałaś ją? – Mrugnęła, jej wzrok powędrował na drzewa. Na gałęziach przysiadło kilka srok: – Nie mogła uciec daleko.

– Możliwe że gdzieś się schowała. – Chaos posłała mi chłodne spojrzenie. Wargi mi drgnęły. Nienawidzę oszustw i kłamstw. Mój grzbiet już moknął od potu, wymagała ode mnie tak wiele.

– A ty? Zauważyłaś coś?

– Mamo! – Nagle Rosita przybiegła do nas razem z Pedro, wybawiając mnie od odpowiedzi: – Tak się bałam… – Roniła łzy, jej oczy spuchły od płaczu. Chaos ostrożnie objęła ją głową, jeszcze lepiej chowając jaskółkę, teraz pomiędzy nimi.

– Jeśli Irutt się pojawi dam ci znać – powiedziała Chaos. Rosita obejrzała się.

Sheila przytaknęła, wzniosła się do lotu, sprawdzając korony drzew. Może jednak jej nie zauważyła?

– Powinna cię zbadać Ajiri, lada chwila możesz urodzić – Chaos odsłoniła lekko jaskółkę, Rosita spojrzała na nią zaskoczna: – Serafina, możesz już iść. Zawołaj Ajiri.

Wbrew sobie, pobiegłam po ciocie, ponieważ nadal szanowałam na tyle byłą przywódczyni by wykonać jej polecenie.


~*~


[Rosita]


Zatrzymaliśmy się dopiero w jaskini, w górach. Zbliżał się środek nocy. Mama położyła Irutt w małym, starym już gnieździe, które znalazł kiedyś któryś ze zbieraczy i zatrzymał je w razie gdyby się przydało, tak jak wiele różnych, w większości niepotrzebnych, rzeczy. 

Jaskółka wyglądała jakby umierała. Nie zwracała na nic uwagi, pomimo otwartych do połowy oczu i ledwo oddychała.

– Pomożemy ci – Oparłam delikatnie pysk o jej mokry od krwi grzbiet, nadal krwawiła z głowy i nawet mój opatrunek nie zatrzymał tej krwi.

– Rosita, musimy uważać na sroki – stwierdziła mama.

– Dlaczego?

– Sheila dyskretnie dała mi znać że coś z nimi nie tak, prawdopodobnie to szpiedzy kogoś komu Sheila służy. Leciały za nami, przez połowę drogi tutaj.

Teraz lepiej rozumiałam dlaczego mama nie pozwoliła mi choćby pytać o Irutt, dopiero przy górach dała mi ją opatrzyć, gdybym nie czuła jej emocji zdradziłabym nas.

– Trochę nie orientuje się w temacie – przyznał Pedro. Mama opowiedziała mu o zaklętych i wyjaśniła całą tą sytuację, a ja położyłam się obok Irutt.

– Pani, zrobię co będę mogła, ale nie znam się na ptakach – Ajiri przyszła razem z Serafiną niosąc pęk ziół.

– Musimy ją ukryć przed stadem. Mogę liczyć na twoją dyskrecję? – spytała mama, Serafiny. Ajiri zaczęła już oglądać jaskółkę, Irutt pozwalała jej na każdy dotyk, mrużyła jedynie oczy z bólu.

– Będzie mi ciężko, pani, ukrywać takie wieści – przyznała Serafina: – Nie rozumiem dlaczego jej pomagasz.

– Dopilnuje jej na ile będę mógł – obiecał Pedro.

– Irutt nie jest zła, myślała że mama skrzywdziła jej rodzinę, dlatego się mściła – powiedziałam: – Pomogła mi uwolnić się od Isona, zaprowadziła mnie do mamy i nawet ostatnio dała mi wskazówki jak stworzyć jezioro dla stada Tiziany.

– Sama nie wiem…

– Seraf, proszę. Chcesz mieć kogoś na sumieniu?

– Mam już parę żyć na sumieniu, mieliśmy wojnę, a ona może zagrozić naszemu stadu.

– Tak się nie stanie, będzie naszym więźniem – obiecała mama: – Potrzebuje informacji które posiada. Ktoś inny przewodzi zaklętym i nie jest to Sheila, może mieć wobec nas wrogie zamiary.

– Postaram się milczeć, pani.

– To co? Jesteśmy skazani na siebie, przynajmniej przez kilka dni – Pedro podszedł do niej.

– Jak będę potrzebować wsparcia sama przyjdę, mam parę spotkań do odbycia. – Cofnęła w niezadowoleniu uszy, unosząc jedną z nóg.

– Nie mów mi że znów chcesz buntować stado.

– Chce się z tego wycofać, zanim dojdzie do kolejnej tragedii.

– Co się stało? – spytałam.

– Od razu mówię że Kometa żyje, Din i czwórka innych koni związali ją i wrzucili ją do rzeki – odpowiedziała Serafina, patrząc na mnie z powagą: – Nie wiemy tylko w jakim jest stanie. – Serafina zerknęła na mamę.

– Ivette z nią jest – dodała mama: – Wszystko będzie dobrze, Rosita.

– Ona… – nie potrafiłam wypowiedzieć tego na głos, zaledwie wczoraj siostra coś mi opowiadała, a ja nie umiałam się na tym skupić i nawet nie pamiętałam żadnego z jej słów, tylko udawałam że słucham.

– Rosita, pamiętasz co mówił Lotos? – zapytał Pedro: – Nic nie wspomniał o żadnych ranach i ona jest już pod opieką Beerha. Skoro mogła iść o własnych siłach, nie może być aż tak źle.

Popatrzyłam na niego z łzami w oczach. Byłam wtedy skoncentrowana na znalezieniu mamy i nie słuchałam co mówią strażnicy, ale, choć słabo, czułam że mówił prawdę.

– Jutro się o wszystkim dowiem – obiecała mama: – Możecie już iść. Gdyby Ivette pojawiła się w stadzie powiadomcie ją że chce z nią porozmawiać. Nie wspominajcie jej nic o Irutt – kazała Pedro i Serafinie.

– Może przenocujemy w górach, a rano wrócimy do stada? – zaproponowała Serafina, Pedro się zgodził i oboje udali się w tylko sobie znanym kierunku, wyjrzałam za nimi, część mnie chciała by został tu z nami.


~*~


Przespałam niespokojnym snem resztę nocy, przy mamie, czując jak źrebak kopał w mój brzuch z siłą dwóch źrebaków. Gdy wzeszło słońce leżałam w ciszy, obserwując zmagania Ajiri, próbowała zachęcić Irutt do połknięcia papki z ziół. Mama dopiero co się obudziła, podnosząc się z ziemi i strzepując z siebie pył.

– Pani, może lepiej gdyby Beerh się nią zajął? – Ajiri postawiła obok Irutt pojemnik z wodą. Jaskółka zwinęła się na boku i nagle zmieniła się w siebie. Przez jej róg przechodziło pęknięcie i to z niego krwawiła, krew zaczęła jej wypływać też z chrap i oczu. Znalazłam się przy niej, nogi już mi się trzęsły, mama oparła głowę na moim grzbiecie.

– Irutt…

– Pomóż… – Irutt mruknęła cicho, zamykając oczy.

– Próbujemy.

– …Flav…

– Nie wiem kto to jest.

– Beerh…

– Beerh wie? – spytała mama. 

Irutt już nie odpowiedziała, Ajiri przyłożyła pysk do jej szyi.

– Nieprzytomna i bardzo słabo oddycha… – oznajmiła: – Całą noc miała bóle…

– Zawołam jednorożce. – Mama pobiegła do lasu, rosnącego niedaleko naszej górskiej kryjówki, ku równinie.

– U-umiera? – jęknęłam.

– Obawiam się że tak.


~*~


[Ivette]


– To rozkaz.

– Wybacz, pani, ale nie zrobie tego. – Ennia pochyliła głowę.

– Oni są już martwi na co im one?! – krzyknęłam: – Założe się że nawet ich nie znałaś. 

– Nie wyobrażam sobie bym mogła naruszać ich spokój.

– Zapytaj brata.

– Beerh się nie zgodzi.

– Zapytaj go!

Osłoniła go, a jej róg zaczął świecić.

– Nie zmuszaj mnie do tego. – Jeszcze śmiała zwracać go w moją stronę: – Wiara w przodków to najwyższa wartość dla naszego gatunku.

– Wszystko muszę robić sama! – Poleciałam od razu do Heather i Heathcliffa. 

Jednorożce cię zaprowadzą, jasne.


~*~


[Irutt]


Jakbym siedziała w ostrych odłamkach lodu, z soplami wbitymi w głowę. Ajiri przyniosła suche opatrunki, którymi mnie okrywała wraz z Ennią, zabierając te przemoczone już potem, z pęknięcia rogu od czasu do czasu jeszcze sączyła się krew. Beerh podał mi swoją magią mnóstwo różnych ziół i wodę. Wysiliłam się by oprzeć swój ogon o jego. Od razu go zabrał, przekazując coś siostrze, kładącej na mnie kolejny nowy opatrunek.

– Irutt, Beerh nie chce mieć z tobą nic wspólnego, ja też nie, więc gdybyś mogła nie szukaj z nami kontaktu, wszystko jakoś przeboleliśmy co zrobiłaś, ale wykorzystanie bezbronnego źrebaka i Rosity do swojej zemsty to za wiele.

Rosita położyła się przy mnie ostrożnie. Po chwili Chaos ułożyła się przy moim drugim boku.

– Przepraszam… – wymamrotałam.

– Musisz nam powiedzieć co się stało – powiedziała Chaos.

– Beerh… – Beerh zobaczy moje wspomnienia i przekaże siostrze, a ona powie o tym reszcie.

– To by cię zabiło, Irutt – powiedziała Ennia: – Żadna magia nie może teraz przepływać przez twój róg.

– Zielone kryształy… – zaczęłam, zwinęłam się przez wżynający się w czaszkę ból.

– Irutt… – Rosita patrzyła na mnie wystraszona.

– Ona kontroluje Flav…


~*~


[Ivette]


 Dostrzegłam z daleka że grota jest otwarta, co za... Ennia z Beerhem stali w wejściu. Już z odległości kilkunastu kroków usłyszałam jak Kometa ciężko i świszcząco oddycha, jakby... Umierała. Wylądowałam, dalszą część drogi pokonując galopem. Upuściłam kryształy przy wyjściu. Jednorożce się odsunęły. Leżała na boku, pośrodku jaskini, z dobrze widocznymi żebrami i zapadniętym brzuchem, przy wydechu jakby w ogóle go nie miała. Nie głodowała od tygodni, a zaledwie dwa dni. Nie mogła tak wyglądać.

– Kometa, spójrz na mnie.

 Zrobiła to, już nie ważne że dzikimi, czerwonymi, świecącymi w półmroku groty, oczami, bardzo wyrazistymi. Warknęła, otworzyła pysk, przebierając nogami, jakby w zwolnionym tempie, a mimo to próbując zranić mnie szponami.

– Niestety nie tknęła trawy – powiedziała półgłosem Ennia: – Umiera...

– Minęły dopiero dwa dni! – Założyłam jej fioletowy kryształ, nic się nie stało. Podobnie z przeźroczystym, zaświecił jedynie gdy znalazł się na moment w pobliżu Beerha, ten odsunął się szybko. Żółty sprawił że z grzbietu Komety wyrosły... Skrzydła? Czarne jak jej ciało, bardziej puszyste od moich, przez to niepasujące do szorstkiej, twardej sierści mrocznego konia. Czerwony i niebieski niczego nie zmienił. Gdy wyciągnęłam zielony, Ennia złapała go ogonem.

– Nie chcesz tego robić, pani.

– Niby czego? – Wyrwałam jej go, zaciskając na nim mocniej zęby, ten i żaden inny tak łatwo się nie kruszył jak pomarańczowy.

– Zielony kryształ więzi świadomość ofiary i służy do jej kontrolowania.

– No proszę, jednak coś wiecie o kryształach.

– Nie my, powinnaś o czymś wiedzieć… Chaos chciała o tym z tobą porozmawiać…

– Była tu?!

– Tak, pani, znalazła nas tutaj, potrzebowała naszej pomocy, powiedzieliśmy jej że Kometa źle się czuje, że zaraziła się czymś we wodzie i nie chce by ją widziała w tym stanie, zwykłe zmiany skórne.

A już myślałam że mnie zdradzi, kto inny od razu powiedziałby o wszystkim mojej matce. Wielu zachowuje się tak jakby nadal przewodziła stadem.

– Ten ktoś komu pomogła…

– Myślisz że mam czas na te bzdury?! – Wyskoczyłam stąd, gnając do lasu, znalazłam tam na szybko gniazdo z pisklętami, łamiąc po drodzę wiele gałęzi, ich rodzice pewnie latali gdzieś w pobliżu. Trudno, to tylko głupie ptaki. Wzięłam je w pysk, kładąc podirytowana uszy, bo zaczęły się wydzierać w niebogłosy. 

Ennia na ich widok zamarła, z szeroko otwartymi oczami, odwróciła gwałtownie głowę zaciskając powieki i kładąc uszy. Jak wchodziłam do groty, odbiegła. Ledwie je postawiłam przed chrapami Komety, a je pożarła. Po kilku sekundach pozostało jedynie puste, rozerwane gniazdo. Było mi już tak wszystko jedno że ani odgłos łamanych kości, ani przeraźliwe ćwierkanie nie zrobiło na mnie wrażenia. Beerh podszedł ostrożnie, zbadał ją i pokręcił łbem, cofając się powoli, nie spuszczając jej z oka. Wciąż ciężko oddychała, zaciskała oczy. Nie pozostało nic innego jak wybrać się znów do Heather.


~*~


Heather miała już przygotowane kawałek ciała konia, sam tułów źrebaka, tak pokrojony by sprawiał wrażenie że pochodzi od innego zwierzęcia, ale zapach i tak wskazywał do kogo należał. Pod nim leżał liść palmy.

– Co z nią? – spytała Heather, łapiąc za liść i tak mi podając te zwłoki.

– Umiera – odpowiedziałam oschle, zabierając to i już wzbijając się do lotu. 

– To dziwne, nie powinno tak być – zawołała Heather.


~*~


Kometa pożarła je jeszcze szybciej niż pisklęta, brudząc sobie cały pysk krwią. Beerh wypatrywał siostry, pewnie nie mógłby tak stać spokojnie przy wejściu, gdyby słyszał. Wzdrygnęłam się raz, przy głośnym chrupnięciu kręgosłupa. 

Po wszystkim głowa jej opadła, zamknęła oczy, dyszała jeszcze, choć powoli zaczął wyrównywać jej się oddech. Brzuch się zaokrąglił, właściwie cofając się do stanu poprzedniego. Pewnie nie chciałaby się obudzić umazana czyjąś krwią, więc zaczęłam wylizywać jej pysk, uważając by nie zranić się jej kłami. Co chwilę wypluwałam zebraną na języku krew. 

– Co ty robisz?! – zawołała z zewnątrz Ennia, łypnęłam na nią okiem, na jej pysku pojawił się grymas obrzydzenia, cofnęła się.

– Ivette... – wymamrotała Kometa. 

– Lepiej ci? – spytałam, nie przestawając lizać jej po pysku. Dźwignęła się do siadu, osowiała, przytuliłam ją do siebie skrzydłem, podpierając sobą. 

– Co się dzieje? – szepnęła.

– Już po wszystkim.

– Pani, nie powiedziałabym że jest po wszystkim – wtrąciła Ennia.

Spiorunowałam ją wzrokiem.

– Czuję zapach krwi i... – dodała cicho Kometa: – Jej smak, ale... To dziwne, chyba nie powinno tak być... Ona...

– Smakuje ci – powiedziała za nią Ennia, z uniesionym ogonem i płasko położonymi uszami.

– Nie rozumiem tego. – Kometa wtuliła się mocniej we mnie. 

– Zostawcie nas same – kazałam jednorożcom.


~*~


[Pedro]


– Pedro... – Usłyszałem jej głos, przygnębiony i cichy, jakby w ogóle należał do kogoś innego. Uniosłem głowę znad jeziora, bo akurat piłem i zbyt wiele rozmyślałem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Trochę dłużej niż ułamek sekundy, potem się cofnęła, błądząc wzrokiem po ziemi. 

– Jak się czujesz? – spytałem.

– Nie wiem…

– Pewnie fatalnie, głupie pytanie. Z Irutt już lepiej?

– Odrobinę. Beerh powiedział że niewiele brakowało by umarła, bardzo cierpi. Bałam się że nie przeżyje nocy.

– Ale najważniejsze że powoli zdrowieje. A Kometa, rozmawiałyście?

– Nie, Kometa nie chce się pokazywać, ma mnóstwo bąbli na ciele przez wodę w rzecę. Ivette z Ennią i Beerhem gdzieś ją ukryli.

– Czy…? – Nie mów jej o tym, ale kiedy właściwie będzie dobry moment? I jak miałbym jej to inaczej powiedzieć niż bezpośrednio?

– A jeśli to jest nasze źrebie? To jedna wielka niewiadoma.

– Jest Isona, nie widzisz jaki mam brzuch? Niedługo je urodzę… – Cofnęła uszy.

– Zresztą obojętnie czyje ono jest, chciałbym...

Stłumiła nagły płacz. Pedro, ty idioto! Odwróciła się pospiesznie i już wiedziałem że chciała uciec. Złapałem ją za grzywę.

– Chcę być z tobą i nie mam nic przeciwko by zostać ojcem źrebaka, nawet jeśli nie jest ono moje.

– To dlaczego wtedy odmówiłeś?! – odpowiedziała rozpaczliwie, trzymając się ode mnie jak najdalej: – I dlaczego nie dajesz mi żadnego wyboru?! Może wcale go nie chcę! – Zaraz po wypowiedzeniu tych słów w jej oczach błysnął strach. Aż ją puściłem z wrażenia, ale z drugiej strony ma do tego prawo.

– Wcale nie musisz go zatrzymywać. – wydukałem.

– Nie... – zapłakała: – Nie, ja nie chcę tego czuć... Chcę je po prostu pokochać, ale nie mogę! 

Przytuliłem ją, trochę obawiając się że ją wystrasze, tym razem wtuliła się we mnie, płacząc w moją grzywę.

– Naprawdę byłem głupi, teraz chciałbym byś była szczęśliwa. Może mógłbym cię gdzieś zabrać? Oderwać na chwilę od problemów, pamiętasz jeszcze jak kochasz podróżować? 

Popatrzyła na mnie, roniąc łzy: – Spróbuje… 

– Twoja mama idzie z nami?

– Muszę się jakoś przełamać, przecież ty nigdy byś mnie nie skrzywdził.

To brzmiało bardziej jak pytanie niż stwierdzenie.

– Prędzej siebie bym skrzywdził niż ciebie.


~*~


[Ivette]


– Nie pamiętam co tu robimy, uderzyłam się w głowę? Miałam strasznie dziwny sen... Dlaczego wszystko jest nagle takie szare? Jesteśmy w jaskini? A na zewnątrz... Ja... Chyba widzę w ciemności... Ivette, proszę cię, powiedz coś wreszcie! – Uderzyła lekko we mnie łbem, wciąż nie wypuściłam jej spod skrzydła: – Czy... Czy naprawdę... Powiedziałaś mi że czujesz to samo? – Spojrzała na mnie, czerwonymi, rażącymi oczami. Musiałam zamrugać, żeby przyzwyczaić wzrok.

– Skąd, tak po prostu cię przytulam – stwierdziłam ironicznie: – Tak. Powiedziałam ci to. – A potem wszystko się zawaliło, w końcu ja nie mogę być szczęśliwa nawet na chwilę. 

– To... To te inne rzeczy też... – Spuściła wzrok na własne nogi, odsuwając się nagle jak oparzona, pod samą ścianę: – Coś... Coś mi się w nie wbiło! – Chwyciła jeden ze szponów, jej kły zgrzytnęły o niego. Trzepnęła łbem, dotykając ich językiem. Poderwała się, ruszając w stronę wyjścia, złapałam ją za grzywę.

– Stój. – Wciągnęłam ją z powrotem do środka: – Zmieniłaś się w mrocznego konia.

Odwróciła się do mnie. Skrzywiła się.

– Co ja zjadłam?

– Czyjeś ciało, będziesz musiała od tej pory je jeść – odpowiedziałam już nerwowym tonem: – Albo wpadniesz stan, który u mrocznych nazywa się furią, a wtedy zabijesz każdego w pobliżu. Czyli tak czy inaczej jesteś skazana by to jeść. Heather będzie ci je dostarczać, nie wiem skąd je ma i nie chcę wiedzieć, najważniejsze że nie musimy nikogo zabijać, ani szukać czyiś zwłok.

– Nie! Nie ma mowy. – Odsunęła się.

– Musisz.

– Będę jadła jak przedtem.

– Nic innego nie przełkniesz.

– Jestem pewna że cię oszukała... – Wzięła w pysk trawę, której mnóstwo nanosiły tu jednorożce, kilka gatunków, od cienkiej jak pojedynczy włos do grubej i długiej. Zaczęła przeżuwać coraz bardziej się krzywiąc i otrzepując co chwilę, mrużyła oczy, przełknęła z wysiłkiem: – To minie, w końcu... – Sięgnęła po więcej trawy. Zakryłam ją skrzydłem.

– Pamiętasz jak rozbolał cię brzuch? Przestań.

– To nic, przyzwyczaję się. To minie. Musi. Jakoś.

– Możesz wyglądać jak przedtem dzięki temu. – Wzięłam w pysk pomarańczowy kryształ przy wyjściu, zakładając jej go na szyję, już roniła łzy, popatrzyła po sobie, potem unosząc brązową nogę i oglądając ją z każdej strony.

 – Ale nic więcej na razie nie da się zrobić – dodałam.

Przejechała językiem po zębach.

– Nadal widzę w ciemności... Może jak zjem więcej trawy...

 – Nie. Zobaczymy czy po tej nie rozboli cię brzuch.

 – Czy to znaczy że nigdy już niczego nie posmakuje i… Mam jeść... Żywe stworzenia?! – Wyprostowała się jakby ktoś ją dźgnął.

– Nie są żywe. – Objęłam ją skrzydłem, przylegając łbem do jej grzywy: – Teraz musimy ukrywać dwie rzeczy, to że jesteśmy razem i to w co się zmieniłaś. – Schowałam kryształ za jej długą grzywą.


~*~


[Rosita]


Odwiedziliśmy plaże, na której uczyłam się jak panować nad mocą, wraz... Wraz z Karyme. Wiatr rozwiewał włosy, w powietrzu unosił się zapach wilgotnej sierści i słonej wody, przez moment jakby wspomnienia ożyły. Słyszałam nasze głosy i śmiechy, niemalże widziałam jak się z nią bawię i wygłupiam z mamą.

Oparłam głowę o szyję Pedro, odnalazłam jego szare oczy, nie mogąc tym razem niczego wyczuć. Był ode mnie większy i silniejszy. A moc… Nie potrafiłabym jej użyć przeciwko niemu.

– Zimno ci? – Poczuł jak się trzęsę i od razu mnie objął. Przeszły mi ciarki po grzbiecie, byliśmy zupełnie sami. Fale zdawały się gwałtowniej uderzać o piasek, w trakcie przypływów: – Wszystko w porządku?

Pokręciłam głową.

– Wracamy do domu? 

– Nie… Nie wiem… – Mama powiedziałaby że warto się przełamać. A to Pedro, nie zrobiłby… Tak naprawdę nie wiem… Znów nie czuję.

– Dlaczego właściwie wróciłeś? – zapytałam, odsuwając się od niego, poszłam brzegiem morza.

– Ze względu na Gizę. – Dołączył do mnie: – Chciałem się tym razem upewnić że będzie tu miała dobrze, zanim odejde, a że konflikt z Tizianą zdaje się jeszcze nie kończyć to zostałem pomóc, choć mógłbym zamieszkać tu na stałe z tobą, gdybyś chciała. 

– Pedro, ja… 


~*~


[Chaos]


Irutt zjadła niewiele, z głową położoną na ziemi, przeżuwając powoli z licznymi przerwami, zaciskając przy tym oczy. Być może bolały ją też zęby, albo to ruch szczęk promieniował bólem na całą głowę. Większość czasu starała się nie ruszać i spać, wciąż osowiała, z zmierzwioną od zimnego potu sierścią. Jednorożce podały jej sporą dawkę ziół przeciwbólowych, aczkolwiek najwyraźniej nie działały wystarczająco by przynieść jej ulgę. 

Wciąż ją ogrzewałam, leżąc obok. Co chwilę wzdrygała sie z bólu, gdy Ajiri ją wycierała.

– Powinnaś była mnie zabić za to co ci zrobiłam. – Otoczyła się ogonem, zakrywając nim swój pysk.

– Uratowałaś moją córkę i przyprowadziłaś ją do mnie, dlatego ci pomagam, a także przez wzgląd na Rosite. – Póki była słaba trzymałam ją zamkniętą w jednej z górskich grot, a strażnicy pełnili przy niej wartę. 

– Przeze mnie się tam znalazła…

– Założyłam że nie miałaś nic wspólnego z porwaniem jej przez Isona. – Zachowałam spokój, wątpiąc by to zrobiła, samo zachowanie Rosity wobec niej byłoby wtedy zupełnie inne.

– Nie mówiłam o… po… …rwaniu… – Oddech Irutt zdradzał ból, nie miała siły nawet unieść głowy i na mnie spojrzeć: – Musiała uciekać… Ze stada, z mojej winy. Dałam mu okazje…

– To przeszłość, Irutt, skup się teraz by dojść do siebie.

– Co z Flavią?

– Pomożemy ci ją odzyskać, w tym też inne osoby, lecz musimy się przygotować i ty także, musisz wyzdrowieć. Nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji. – Dostrzegłam za nią Beerha i Ennie w wejściu jaskini: – Tak długo jak tu będziesz pozostaniesz naszym więźniem, a to ile damy ci swobody będzie zależne od twojego zachowania.

Weszli bez słowa do środka, Beerh podał jej magią nowy pęk ziół, a Ennia złapała jej głowę ogonem, każąc jej otworzyć oczy najszerzej jak była w stanie, uważnie się im przyglądała.

– Gdzie Ivette? – zapytałam, gdy skończyła.

– Na razie nic jej nie obchodzi oprócz Komety – Ennia zerknęła na brata, który przyglądał się jak Irutt powoli zasypia.

– Komecie się poprawiło?

– Tak, niedługo będzie mogła wrócić.

Beerh ostrożnie odwinął opatrunek z rogu już nieprzytomnej Irutt. Ennia przytrzymała mu jej głowę. Pęknięcie cienką warstwą zasklepiła krew.


[Rosita]


Pedro stanął obok mnie jak zatrzymałam się przed pieniącą, poruszającą się rytmicznie w przód i tył wodą, pozwalając jej obmywać swoje kopyta.

– Popływamy? – zaproponował

– Nie mam ochoty…

– Możemy też tu tak postać. Co tylko chcesz. Ale nie jest ci zimno?

– Nie… – Spuściłam głowę, kropelki wody od razu zebrały się na moim pysku. Zerknęłam na brzuch, źrebak znów kopał.

– Nie musisz go zatrzymywać, ba, nie musisz nawet być ze mną, chciałem tylko byś wiedziała że jestem gotowy, choć boję się każdego dnia że cię stracę.

– Nie mów tak, bo też zaczynam się bać, ono jest ogromne, nie wyobrażam sobie jak je urodzę…

– W razie czego jednorożce ci pomogą.

Wtuliłam się w niego, za każdym razem czując przy tym coraz mniej lęku. Nie dawałam się nikomu nawet zbadać, nie chcę by ktokolwiek przy tym był, oprócz mamy.


~*~


[Ivette]


 W drodze do stada ciągle się do mnie uśmiechała i trącała zaczepnie, czulę iskając mi sierść, to na boku, to na brzuchu. Na oczach jednorożców. Po tym co tu widzieli, czy jest sens to przed nimi ukrywać? 

Za każdym razem gdy się odwzajemniałam, Ennia wzdychała z zachwytem, zaczynając doprowadzać mnie do szału. Kometa w pewnym momencie się roześmiała.

– O co ci chodzi? – Położyłam uszy, unosząc wyżej głowę.

– Gdybyś widziała swoją minę. Rozluźnij się, skarbie.

– S... Skar-bie? – Zmrużyłam oczy.

– Widziałam jak... – zaczęła Kometa: – Nie. Raczej słyszałam jak Devon tak nazywał Lilie i...

– Nie mów tak do mnie. Jeszcze się przyzwyczaisz i zapomnisz.

– Będę bardzo uważać – ściszyła głos zbliżając swój pysk do mojego.

– Nie. – Odsunęłam się poza jej zasięg, zwiększając tempo, zostawiłam ją z tyłu. Przeszłyśmy kawałek w milczeniu.

 Podrzuciłam kilka razy ogonem, kątem oka widząc jak Ennia mówi coś Beerhowi, na pewno o mnie.

– Chodź, rozluźnisz się trochę. – Kometa przeszła do masowania mojego grzbietu, zwolniłam, po krótkiej chwili zasłoniłam go skrzydłami.

– Wystarczy już tego pokazu dla jednorożców. – Nachyliłam się do jej ucha. Kometa nie pierwszy raz zachowywała się tak jakby nic się nie stało, ale oni też zdawali się zapomnieć i przy okazji zidiocieć, a przecież czuwali przy niej przez te ostatnie kilka dni. 

– Przecież nie robimy niczego dla nich, tylko dla siebie. Czy coś pomyliłam? – odpowiedziała, ukradkiem muskając mnie w policzek i strzygąc przy tym uszami.

– Może ci nie przeszkadza że nas obserwują, ale mi tak – wycedziłam. 

– Mam dla was piosenkę. – Ennia nas dogoniła.

– Piosenkę? – Kometa zastrzegła znów uszami, odwracając do niej głowę: – Gdzie?

– Może tutaj? Spójrzcie na ten konar. – Pobiegła wskakując na powalone drzewo, kilka kroków dalej, porośnięte mchem z mnóstwem odstających gałęzi. Chwyciła ogonem za jedną z nich, przytrzymując się. Jej róg zaświecił, a wokół zaczęły latać kolorowe światełka. 

– Świetnie. – Odgarnęłam je skrzydłem, przeniknęły przez nie. 

– Tutaj nikogo nie ma pani, tylko nasza czwórka, bez obaw – zawołała Ennia, jakby mówiła do tłumu.

– To jest piosenka? – Kometa próbowała podążać wzrokiem za wszystkimi światłami na raz. Ennia zaczęła śpiewać. Po ziemi mknęły kosmyki światła, a w nich mieniące punkciki, próbujące naśladować gwiazdy przysłaniane co chwilę chmurami. Kometa patrzyła na nie zachwycona, potem zwracając zdziwiony wzrok na Ennie, która manipulowała ciemnogranatowym światłem, niemal czarnym, tak aby naśladowało noc. Wywołała złudzenie że otaczają nas zmieniające kolory gwiazdy. Kometa dołączyła się do śpiewania już przy drugiej piosence, powtarzając za Ennią jak echo. Trochę nieudolnie, jednak nie fałszując aż tak strasznie jak niektóre konie. Dość szybko zapamiętała refren mogąc śpiewać z Ennią jednocześnie.

– Przyłącz się, to przyjemne. – Trąciła mnie, na chwilę przerywając.

– Nigdy w życiu.

Śpiewając, zrobiła krok ku niej, w rytm piosenki, obejrzała się na mnie, gdy Ennia rozpoczęła kolejną zwrotkę, dodając: – Jestem pewna że też masz na to ochotę.

– Naprawdę wyobrażasz sobie żebym coś śpiewała?

– Właśnie teraz sobie to wyobrażam.

– To przestań! – Popchnęłam ją, niezbyt mocno. Zaśmiała się, uśmiechając się do mnie przekornie.

– Zróbmy to razem – zaśpiewała.

– Bądź poważna. – Przez cały ranek zachowywała się jak źrebię.

– Ooo, odmówisz mi? 

– Przestań śpiewać.

– Zróbmy too...

– Wystarczy. – Zasłoniłam jej pysk skrzydłem, kładąc uszy, zażenowana – Powinnaś wiedzieć że nie znoszę tego typu wygłupów. Z Rositą może mogłabyś się tak pobawić, ale nie ze mną.

– A próbowałaś? – Cofnęła się, w końcu mówiąc normalnie.

– Powinnam już wracać do stada, odprowadzasz mnie dalej, czy wracasz z jednorożcami?

Ennia znów zaczęła śpiewać, jej głos ponosił się echem, jakbyśmy znalazły się nagle w sporej jaskini. Odrywała się lekko od kory śpiewając coraz głośniej, czysto. Światła współgrały z piosenką, roznosząc się po lesie, na przemian uciekając i zwalniając z jej tempem. Jaśniało i zupełnie ciemniało gdy następowały ciche momenty w piosence. Kometa podziwiała to wszystko z lekkim uśmiechem na pysku. Niech jej będzie, zniosę jeszcze tą jedną piosenkę.

– Koniec – odezwałam się od razu gdy tylko się skończyła.

– I jak? – Ennia podeszła do nas, przywracając las do stanu poprzedniego.

– Byłaś niesamowita – pochwaliła ją Kometa.

Tylko ja powinnam być dla niej niesamowita.

Ruszyłam dalej. Rozmawiały o tym dobrą chwilę, a przecież będzie miała tyle okazji jak zostanie z jednorożcami. Zerkałam na nie, pilnując dość jawnie Komety, by przypadkiem nie przymilała się do Enni. 

– Ivette. – Wreszcie wróciła do mnie: – Chciałabym ci pomóc, ze stadem, bardziej się zaangażować, co muszę robić jako zastępczyni?

– Jak już wrócisz do stada Devon cię pouczy, a potem poćwiczymy walkę. 

– Lepiej byś sobie z tym poradziła niż Devon. – Wtuliła swój policzek w mój. Zatrzymałyśmy się

– Już ci mówiłam. Nie możemy ryzykować. – Przyległam czołem do jej czoła, na moment zamykając oczy: – Muszę już iść.

– Będę tęsknić.

– Zobaczymy się w nocy.

– A i jeszcze jedno! – zawołała.

Obejrzałam się na nią, podbiegła do mnie: – Ennia kazała ci powiedzieć o Irutt.

– Co? – Zmrużyłam oczy.


~*~


– Ivette. – Matka czekała na mnie przy samej grocie, gdzie trzymała Irutt. Zmierzyłam wzrokiem zdradzieckich strażników, pospuszczali łby.

– Po prostu brak mi słów jak bardzo wspierająca jesteś – skomentowałam.

– Chciałam ci powiedzieć tego samego dnia, ale nie przyszłaś.

– A dobra tam, weź sobie tych strażników. Co ona tu robi? I jeszcze jej pomagasz? Serio? Po Rosicie bym się tego spodziewała, ale po tobie? – Spojrzałam w oczy matki, chłodne jak zawsze.

– Przewodzisz stadem, lecz to nie znaczy byś mnie nie szanowała.

– Ale ty już możesz mnie… Zresztą nie ważne, szkoda na to czasu. – Zarzuciłam sobie skrzydła bardziej na grzbiet: – O co chodzi?

– Komecie dolega coś więcej niż mówią jednorożce?

– Spieszę się do stada, matko, nie do Komety.

W końcu przeszła do rzeczy zaczynając od chwili gdy Irutt spadła tuż przed nią pokiereszowana.


~*~


– Meike zaczęła nam realnie zagrażać, teraz jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż wcześniej. Dlatego rozsądnym będzie połączyć siły z Irutt.

Przycisnęłam skrzydło do blizny po sztylecie Thais. To będzie nasz koniec, w stadzie tylko Rosita ma moce i jednorożce, a cała trójka jest niechętna do walki.

– Co niby jest w tym rozsądnego? Jak to sobie wyobrażasz? – niemal krzyknęłam. 

– Posłałam już strażników po niebieskie kryształy, nie możemy czekać aż nas zaatakują, musimy być gotowi.

– Walczyć z zaklętymi? I jak niby Irutt miałaby nam teraz pomóc? Jest bezużyteczna.

– Nie znam wojny która trwałaby kilka dni, zawsze ciągnie się przynajmniej miesiącami. Meike zależy na władzy, sądzę że będzie oszczędna w zabijaniu. Spróbuje przejąć stado. Nie może się dowiedzieć o Irutt, to i zaskoczenie to nasza jedyna przewaga.

– Zaskoczenie? Zabijmy wszystkie sroki w okolicy i wynośmy się stąd.

– Meike nigdy nie odpuszcza, Ivette.

– Mam gdzieś stado! Pierwsze co zrobi to zabije Kometę, a na to nie pozwolę!

– Ivette! 

Odleciałam, niech Serafina sobie triumfuje, długo się nie nacieszy, niech myślą że jestem tchórzem, ale Komety nie poświęcę. Wystarczy że zabili mi Feniks.

Wylądowałam gwałtownie na jednej z wyżyn przed całą trójką. Leżeli sobie i rozmawiali. Jednorożce spojrzały na mnie zaskoczone. 

– Pani? – odezwała się tylko Ennia.

– Ivette, coś się stało, prawda? – Kometa się poderwała, podbiegając do mnie.

Rozejrzałam się, oczywiście że sroki już tu były, ruszyłam wprost na nie, wszystkie mi uciekły, połamałam po drodzę jedynie gałęzie na których siedziały.

– Co robisz? Przecież… – Kometa śledziła mnie wzrokiem, obracając się przy tym: – Sama mówiłaś… Nie zjem ich!

– To szpiedzy Meike! Przybędzie cię zabić – Wylądowałam znów pośród nich.

– Już wiesz, pani? – spytała Ennia, splotła z bratem ogony.

– Odchodzimy.

– Nie. – Kometa zastrzygła nerwowo uszami, poruszając się przy tym niespokojnie: – Nie chcę zostawiać mamy i Rosity… I w ogóle

– Masz mnie. – Złapałam ją skrzydłami, patrząc w jej szklące się oczy.

– Nie zostawię ich. – Położyła uszy.

– I tak zmieniłaś się w mrocznego konia, naprawdę chcesz być tak blisko nich? 

– Ale… Dokąd pójdziemy? Skąd Heather będzie wiedziała gdzie jesteśmy…? Bo musi…

– Pani, nie sądziłam że kiedykolwiek powiem coś podobnego, ale walka jest nieunikniona, a jak się rozdzielimy Meike to wykorzysta. – Ennia i Beerh podeszli do nas: – Spójrz – Wskazała mi głową na niebo gdzie latała samotna sroka daleko od nas: – Ptaki mają bardzo dobry wzrok, będą was obserwować z daleka. Nigdy nie uciekniecie.

Kometa przywarła do mnie, objęłam ją skrzydłami, przyciskając do niej głowę z położonymi już uszami.

– Lepiej już wracajmy do stada – dodała Ennia, patrząc w strachu na kolejne sroki latające po niebie.


~*~


Kręciła się, próbując usnąć, z grymasem na pysku, nie otwierając jednak oczu i co chwilę uspokajając oddech. Przez całe pół nocy przeleżałam przy niej teraz tym bardziej nie chcąc jej zostawiać. Ale dłużej nie mogłam czekać. Podniosłam się.

– Ivette? – Otworzyła zaspane oczy, mrugając. Uniosła głowę.

– Boli cię brzuch, prawda?

– Po prostu muszę się przyzwyczaić na powrót do trawy, to wszystko... Nie leć, zostań ze mną – prosiła.

– Wiesz że muszę, wrócę rano.

– Obejdę się bez tego, naprawdę, zjem więcej trawy...

– To wszystko na nic! Musisz wreszcie się z tym pogodzić! – Oderwałam skrzydła od boków, ostatecznie rozkładając je dopiero na zewnątrz by wznieść się w powietrze. W pobliżu jaskini dostrzegłam wielu strażników, którym kazałam jej strzec za wszelką cenę. I niech któryś spróbuje ją skrzywdzić to go zabije.


~*~


– Przykro mi, Ivette, ale nic z tego, nie angażujemy się w żadne walki, interesują nas tylko wymiany zasobami – odpowiedziała Heather. Podsunęła mi już jedzenie dla Komety, jak zwykle zawinięte w liściach palmy. W zamian za milczenie.

– Nie wierzę że nie potraficie walczyć! – krzyknęłam, strosząc pióra: – Co chcecie w zamian?

– Ucierpiałoby na tym nasze stado, a tego wolę uniknąć, każdy by wiedział kim jesteśmy. Ale. Kometa mogłaby schronić się wśród nas. Przyprowadź ją, niech chociaż zobaczy jak tu żyjemy.


~*~


Świtało, Kometa jednak jakoś zasnęła. Ułożyłam się przy niej zostawiając kawałek konia obok ściany, tym razem zupełnie nie do poznania z której części ciała dokładnie pochodzi. 

Wciągnęła powietrze przez chrapy, zrywając się nagle i węsząc. Cofnęła się na widok mięsa. Otrzepała się kilkukrotnie, kręcąc przy tym łbem. Sięgnęłam po jej kryształ, stanęła spokojnie, nie unosząc powiek dopóki go nie zdjęłam.

Spojrzała na mnie zaniepokojonymi, już czerwonymi, żarzącymi się oczami. Tylne nogi zaczęły się pod nią uginać, przysiadła na zadzie.

– Heather przygotowała je specjalnie dla ciebie. – Podsunęłam je jej, kształtem przypominało spory kapelusz grzyba.

Zbliżyła głowę, ale potem ją odwróciła. Na podłoże zaczęły kapać jej łzy. 

Zakryłam jej grzbiet skrzydłem, obejmując łbem szyję: – Kocham cię… – szepnęłam.

– Ja też cię kocham... – Wtuliła policzek w moją łopatkę.

– Zrób to dla mnie.

Przytaknęła. Wgryzła się w mięso, aż prysło krwią. Przy każdym kęsie łkała, roniąc coraz więcej łez. Po wszystkim zabrałam się za zlizywanie z jej pyska krwi.

– Co ty...? – Odwróciła głowę.

– Trochę krwi mi nie zaszkodzi, to jak wylizywanie rany. – Kontynuowałam uważając na jej przerośnięte kły. Tym razem po prostu przełykałam, nie była taka zła. Oparła się o mnie. 

– Skąd Heather to ma? 

– To nie ma znaczenia. – Skończyłam.

– Ma... Bo jak on cierpiał zanim... Stało się z nim to. To...

– Mnóstwo koni cierpi jeszcze bardziej niż on. – Dźwignęłam się w pół przytomna, kładąc się na boku naprzeciwko niej, powieki już mi opadały: – Pewnie zginął naturalnie, albo gdzieś go znaleźli.

Pewnie nie, ale co z tego? To obcy. 

– Nieprawda... Był młody. Zdrowy.

– Zapach czasami może być mylący, na przykład jakby spadł i złamał kręgosłup nie wyczułabyś tego, albo jakby zginął w walce, albo się utopił, cokolwiek... Nie przejmuj się tym. – Trąciłam ją w klatkę piersiową, nie zabierając już pyska. Schyliła głowę nad moją szyją, w ostatniej chwili się powstrzymując. 

– Nie zrobię tego z tymi kłami, jeszcze bym cię zraniła... – Zabrała głowę.

– O ile mi wiadomo nie straciłaś czucia. – Uniosłam jeszcze ten jeden raz przed zaśnięciem łeb, dotykając grzbietem nosa jej gardła i skubiąc pieszczotliwie po spodzie pyska. Po chyba jedynym miękkim miejscu jakie miała w tej postaci. Przemogła się jak podparłam czoło o jej klatkę piersiową, przysypiając. Przeczesywała delikatnie, ledwie odczuwalnie moją sierść na boku. Zwróciłam jeszcze uszy ku wyjściu, wsłuchując się w panująca na zewątrz ciszę, przerywaną jedynie pohukiwaniem sowy gdzieś w oddali.



⬅ Poprzedni rozdział

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz