[Kometa]
Szarpnęli mnie, przeciągnęli po ziemi. Ledwo orientując się że już nie śpię zobaczyłam ich sylwetki w ciemności, ale oprócz tego że byli końmi niczego więcej nie dostrzegłam. Nogi jakby przykleiły się do siebie i nie mogłam nic z tym zrobić. Ktoś je związał? Oni? Próbowałam krzyknąć by przestali, ale ze stłumionych pomruków nie udało się wydobyć jakiekolwiek słowa. Coś mocno owinęło się wokół mojego pyska i wbijało się w skórę. Szarpnęłam resztą ciała, znikając w lesie, teraz jeszcze mniej ich widziałam. Rzucałam się, bardziej pojękując niż krzycząc. To znowu oni? Gdzie nagle podziali się wszyscy strażnicy? Byliśmy nadal w domu?
Boki coraz bardziej piekły przez szarpiące je gałęzie, co chwilę brakowało mi tchu przy uderzeniach grzbietu o korzenie, później podłoże zrobiło się kłujące i szorstkie. Ich ciała znów pokrywało błoto. Odkryłam że rzucanie się nic nie daje, więc przestałam. Z coraz szybciej bijącym sercem i z coraz bardziej napinającymi się tylnymi nogami.
– I nie wracaj. – Poznałam głos Lonely, kopnęła mnie, spychając pod dziwną prostokątną skałę. Skałę , która stała tak krzywo że mogła w każdej chwili na mnie spaść. Przerzucałam po nich wzrokiem – nadal stali na niewielkim wzniesieniu – zastanawiając się czy w ogóle mogę z tym cokolwiek zrobić.
– Może lepiej zabierzmy ją dalej? – spytał... Din? Brzmiał jak on.
– Tu nie będzie jej nikt szukał, to najmniej oczywiste miejsce.
– Chodźcie musimy pozbyć się śladów, nie zostało zbyt wiele czasu. – Ten też wydawał się bardzo znajomy.
– A co jeśli...
– Prędzej zjedzą ją drapieżniki, nie marnujmy już czasu na odpadki.
Zaczęli odchodzić. Spróbowałam wsunąć pysk między nadgarstki... Zbyt mocno związane ze sobą. Przestaje oddychać? Czy to tylko tak ze stresu? Otarłam pysk o nogi, ziemie, bolało i tylko to. Wołałam o pomoc, albo raczej próbowałam.
– Biedactwo. – Zza skały wychyliła się głowa. Z zaskoczenia uderzyłam łbem w skałę. Obca zaśmiała się… Tak jakoś złowrogo, przecierając mi łzy pyskiem. Przyjrzała się mi dokładnie, uśmiechając się zbyt szeroko. Wyciągnęła coś ostrego z czarnego materiału na szyi, szybkim ruchem... Rozcinając to coś na moim pysku.
– Dzięki. – Odetchnęłam: – Źle cię oceniłam, ale teraz jestem pewna że...
– Nie dziękuj, wolę byś się mi odwdzięczyła. Szkoda że nie jesteś źrebaczkiem, ale kiedyś nim byłaś, więc i tak się liczy.
– Co...? Jak mam ci się odwdzięczyć? Uwolnisz mi też nogi? – Szarpnęłam więzy zębami, to potrwa zbyt długo zanim je przegryzę.
Ostra rzecz sama wróciła do materiału, chowając się w nim. Skrzywiłam się, cofając głowę i tym razem uważając na skałę za mną.
– To już nie będzie konieczne. – Po jej słowach czerwony kryształ sam ściągnął się z mojej szyi i opadł na ziemię: – Już z daleka czułam że nie masz żadnych mocy.
– Mimo to w niczym nie przeszkadzał, nawet przyzwyczaiłam się do niego, teraz nawet czuję jego brak i...
– Cicho.
To prezent od Ivette, przynajmniej ja tak uważam, ona nie musi, co nie zmienia faktu że mi go dała, w innym celu, ale...
– Potrzebuje twojej współpracy, jedną prostą rzecz, a pozbędziemy się tego sznura z twoich nóg. – Odwróciła się, z uśmiechem, nie wzbudzającym zaufania, wręcz przeciwnie, ale... Chyba nie mam innego wyboru? Przyleciał do mnie pomarańczowy kryształ, z czymś czarnym w środku.
– Piękny prawda? – zapytała, schował się za nią.
– To zależy... Co mam zrobić?
– Wypuść powietrze.
– To wszystko?
– Dwie przysługi, dwie rzeczy, najpierw ta, wypuść całe powietrze z płuc.
Już.
– I teraz wstrzymaj oddech. Jeszcze... Jeszcze.
Już dłużej nie dam rady, po co to…?
– Już!
W tym samym momencie co zaciągnęłam się powietrzem, rozbiła pomarańczowy kamień, odskakując do tyłu, czarny dym z niego dostał mi się do płuc. Zakasłałam, utknął tam na dobre. Nie mogłam złapać tchu. Klacz śmiała się głośno, wywołując mnóstwo dreszczy na moim grzbiecie. Ciemność, obraz, ciemność, coraz bardziej rozmazany... Nie mogę oddychać.
~*~
Ocknęłam się z kaszlem, czułam mdlący dym w całym gardle i chrapach. Nade mną stała...
– I… Ivette? – wykrztusiłam, ciągle jeszcze się dusząc, zmrużyłam oczy, póki jeszcze obraz nie wracał do normy, tak jaskrawy jakby z każdej strony świeciło rażące słońce, biel zatopiła sylwetkę pegazicy.
Cokolwiek mówiła, ten głos nie należał do Ivette. Zerwałam się jak tylko obca się zbliżyła. Wbiegłam w jeszcze więcej bieli, ciągle kaszląc, potykając się, omijając znienacka pojawiające się przeszkody.
[Irutt]
Zdjęłam żółty kryształ z szyi Flavii, dopóki spała dość twardo. Róg zniknął, jakby nigdy nie istniał. Sięgnęłam po czerwony kryształ. Sprawi że Midnight natychmiast ją zabije, nie zostanie jej nic do obrony oprócz siły fizycznej, ale nie ma co się oszukiwać, to nie wystarczy. Nie jestem gotowa jej poświęcić?
– Irutt? – Otworzyła oczy.
Oba kryształy, złapałam ogonem, ukrywając za sobą.
– Irutt, kryształ. – Rozejrzała się panicznie, podrywając się z ziemi i szukając po kątach jaskini, tratując stalagmity i stalaktyty gdzie sklepienie opadało zbyt nisko.
– Pewnie gdzieś go zgubiłaś.
– Gdzie? Nie możliwe. – Biegła z miejsca na miejsce, z klatką piersiową już od krwi.
– Tu go nie ma, daj już spokój, zraniłaś się. – Stanęłam jej na drodze. W jej zielonych oczach lśniły łzy, zwiesiła głowę, po chwili łkając.
– To koniec. Nie chcę być hybrydą.
– Kryształ nie sprawiał że nią nie jesteś.
– Nie chcę być czymś co nie powinno istnieć.
Zapamiętała to? To było prawie dwa lata temu...
Znów oderwali kryształy, zabrali je, pozostawiając jedynie skamieniałe dziury. Przestałam już nadążać z ich ochroną, ostatnio zbyt intensywnie skupiając się na zemście. Pochyliłam głowę, zamykając oczy, wsłuchałam się w szum wodospadu, czując niosącą ukojenie woń kwiatów i wody. Odetchnęłam jeszcze, idąc dalej. Świecące pnącza na ścianach oświetlały jak zwykle całe podziemne sieci jaskiń, miejsce ostatniej wędrówki wybranych, zaszczytu, jakiego mogli doznać najstarsi z nas.
Z szacunku dla nich choćby kępki trawy nie wolno tutaj nikomu tknąć. Ale ono... Już to zrobiło, podążyłam dalej jego śladem.
– Niczego więcej tu nie ruszaj – zagroziłam: – Inaczej będę musiała cię zabić. – Dobrze wiem że nic z tego, źrebaka łatwiej odprowadzić do domu, niż zabić. Dostrzegłam ruch w krzakach, tam się kryło, poderwało głowę, zaraz ją chowając.
Momentalnie zerwało się do biegu. Nie miało pojęcia jak ogromne to miejsce, jak łatwo się w nim zgubić. Skręcając w odpowiednią jaskinię, wybiegłam mu naprzeciw w kolejnej. Odbiło się ode mnie, upadając, dostrzegłam średniej długości ogon zakończony pędzelkiem, dygocząc podniosło powoli głowę, pozbawioną rogu, nigdy go nie miało, choć jej stercząca grzywka sprawiała wrażenie jakby z jej czoła wyrastało ich kilka.
To nie możliwe. Jest... Hybrydą. Jak? Jednorożce nie mogą rozmnażać się z końmi. To wbrew naturze. Wbrew wszystkiemu.
– Takie coś jak ty jednak musi zginąć. – Wymierzyłam róg w jej głowę, aby od razu zabić, bez zbędnego cierpienia. W tej samej chwili coś pękło. Obróciłam się, jeden z kryształów oderwał się sam z siebie od reszty, unosząc się w powietrzu. Odskoczyłam w ostatniej chwili, tracąc przy tym równowagę... Kamień przemieścił się niczym błyskawica prawie rozcinając mi brzuch i zatrzymał się na ziemi przed małą, która zacisnęła oczy. Zaczął świecić żółtym, jaskrawym światłem, nadało mu ono kolor płatków słonecznika, choć wcześniej był przeźroczysty. Na czole klaczki pojawił się półprzezroczysty, łukowaty, ostro zakończony róg, oblany żółtym światłem. Kiedy straciło na intensywności, przybrał barwę jej zielonych tęczówek...
Wybryk natury, fenomen, znak... Nie ufałam własnym oczom, podniosłam się i wycofałam o parę kroków, czy to... To był znak? Czy... Przodkowie chcą ją oszczędzić? Akceptują to? Z sklepienia spadła jedna z lian, prosto na mój grzbiet. Dostałam odpowiedź.
Podeszłam do hybrydy, owijając przeznaczony jej kryształ lianą i zakładając na jej szyję, dzięki niemu róg nie znikał. Wpatrywała się to na mnie to w swój róg.
– Przodkowie chcą bym się tobą zaopiekowała. – Na razie spełnię ich wolę, póki nie przeszkodzi mi to w zemście.
– Ogień boli i... Ciągle goni... – wymamrotała, grzywa stanęła jej w płomieniach, nie paląc się przy tym, ani nie dymiąc, przeszły po oparzeniach na grzbiecie, cofając je.
– To twoja moc...
– Ogień? Chcieli zabić w ogniu, mama... I Mago.
– Tak, dzięki mocy nie zginęłaś. – To nieprawdopodobne: – Chodź, opowiesz mi wszystko. – Trąciłam ją by wstała: – Teraz, póki nosisz ten kryształ, będę uznawać cię za jednorożca, a nie hybrydę, która nie powinna istnieć.
Odłożyłam kryształy pod połamany stalagmit. Owinęłam ogon, wokół grubego ogona Flavii, uniesionego przy słabiźnie. Podniosła głowę, patrząc na mnie zapłakana.
– Poszukamy kryształu na zewnątrz.
– Nadal będziesz mnie nienawidzić?
– Powinnaś zapytać "lubić". Lubię cię, inaczej nie zajmowałabym się tobą. – Tak naprawdę nienawidzę tego czym jest, a jednocześnie, może nie lubię, ale przyzwyczaiłam się do niej. Gdybym powiedziała jej prawdę, nic by z tego nie zrozumiała.
[Serafina]
Zabrałam się za pierwszy posiłek dzisiejszego dnia, z przyjemnością oddychając, nieco wilgotnym porannym powietrzem, wśród pobratymców. Naszą równinę otaczała lekka mgiełka. Ivette wracała z lasu, idąc prosto w kierunku Dina, który jeszcze nie wstał. Znowu spędziła tam całą noc? Śpi w lesie?
– Gdzie jest Kometa? – Stanęła nad nim, mówiąc tak agresywnie i głośno że od razu się wybudził. W razie czego wkroczę, jestem teraz po części odpowiedzialna za innych, liczą na mnie i nie zawiodę, przynajmniej się postaram.
– Postanowiła odejść, więc tylko ją odprowadziliśmy, pani. – Dźwignął się z ziemi, kłaniając się przed nią.
– Powiedziałam wyraźnie by nikt nie opuszczał stada! – Uniosła momentalnie oba skrzydła. Din odruchowo się odsunął.
– To ona też jest podejrzana, pani? Sama się raczej nie pobiła.
– Nie kpij sobie ze mnie! – Tupnęła, parskając w jego pysk, zacisnęła zęby, drżąc lekko: – Czemu mi nie powiedzieliście? Kto w tym stadzie podejmuje decyzje? – wycedziła.
– Ty, pani. To się więcej nie powtórzy. – Cofnął się, nie unosząc łba.
– Naprawdę... – Obróciła się gwałtownie w stronę lasu: – ...wszystko muszę robić sama?! – Wybiła się do lotu zamaszystym machnięciem skrzydłami. Din odetchnął. Skręcił w moim kierunku, stając nagle jak wryty, jakby nikogo się tutaj nie spodziewał.
– Coś nie tak? – spytałam.
– Niee... Nic. – Uśmiechnął się jakoś sztucznie, idąc dalej.
– Naprawdę nie dopilnowaliście Komety?
– Jak chciała odejść, to co ja ją będę zatrzymywał? – Odszedł ku wodopojowi.
– Seraf, jak się czujesz? – Devon podszedł zagadać.
– Bardzo dobrze, jakbym wcale nie była w ciąży, nie mogę się doczekać kiedy się urodzi.
– Lilli niestety ciąża nie służy, ale nie traćmy nadziei.
– Tak, oby się wam powiodło. Zmieniając temat, to nie dziwne że Ivette od razu poleciała za Kometą? Dlaczego nie wysłała strażników? A poza tym jaki jest sens sprowadzać ją na siłę z powrotem?
– To normalne że Ivette nikomu nie ufa, w końcu nie wiemy kto pobił Kometę, mogła nawet nie uwierzyć Dinowi, więc...
– Więc?
– Dziwne, czemu nikt mi jeszcze o tym nie powiedział? Jak Kometa odeszła w nocy to miałoby sens, ale powinienem już i tak się dowiedzieć…
~*~
[Ivette]
O zmroku, bez księżyca, z niebem zasłoniętymi w całości przez chmury jedyne co widziałam to ciemność, a czym wyżej się wznosiłam tym lęk przeszywał mnie coraz mocniej. Chwilami zastanawiałam się czy dam radę przełamać się by kolejny raz poruszyć skrzydłami i kolejny spojrzeć w dół. Nie zamierzałam nadziać się na jakiś czubek drzewa przez nią...
Zaczęło padać. Powinna wiedzieć dlaczego ją zignorowałam. Ma w końcu jeszcze matkę, Rosite. Po co uciekła?!
Nagle coś wleciało z impetem we mnie. Uczepiło. Zawirowałam w powietrzu, tracąc wysokość. Odczepiło się. Z bijącym mocno sercem w gardle, dostrzegłam sylwetkę pegaza, rozpościerając szeroko skrzydła podobnie jak on, zaczęłam machać nimi zbyt energicznie, prawdopodobnie przez to opadając.
– Theo, ty...
– Przepraszam – odezwała się, jak się okazało obca.
– Drugi raz uważaj jak lecisz – parsknęłam, walcząc by utrzymać się na tej samej wysokości.
– Pewnie sama nic nie widzisz. Nie spieszyłabym się tak, gdybym nie ścigała szalonej morderczyni. – Skierowała się w kierunku ziemi, wolałam zrobić to po spirali, niż w linii prostej, gdzie łatwiej o rozbicie. Czując podłoże pod kopytami powstrzymałam odruch by złożyć skrzydła, ona już to zrobiła.
– Widziałaś ją wcześniej? Różnie się przedstawia, Thais...
– Thais?! – Cudownie, Kometa akurat teraz musiała uciec, jakby specjalnie robiąc mi na złość!
– Czyli ją znasz? Pomożesz mi ją znaleźć jak nieco się rozjaśni?
– Nie mam na to czasu. – Ruszyłam w ciemność, zaczynając wołać za Kometą.
[Irutt]
– Czas już wracać. – Podeszłam do nóg Flavii w ciele pumy. Przestała zwracać na to uwagę, obchodził ją jedynie kryształ. Gdyby Midnight miała ją znaleźć już by ją znalazła. Oświetlała każdą drogę ogniem, odznaczającym się na tle mroku, jak plama krwi na białej sierści.
Ryknęłam przez przeszywający ból w boku, powalił mnie z łap.
– Atak z zaskoczenia, zawsze najlepszy. – Dostrzegłam w mroku szalony uśmiech Midnight, z jej głowy odstawał... Róg. Zmieniłam się w nią, jej mocą wyrwałam ze swojego boku sztylet nakierowując na nią, zatrzymała go swoją mocą. Siłowałyśmy się, krew spływała po moim boku, z każdą chwilą osłabiając. Zapędziłam się w pułapkę. Sama. Jak to się stało że popełniłam tyle błędów?
– Co tam mała? – Midnight spojrzała na Flavie szyderczo, która otoczyła ją ogniem. Midnight odepchnęła go od siebie polem siłowym, zbliżając się do nas. Zerwała z szyi czarną opaskę. Żółty kryształ rozświetlił jej cały pysk.
– Czy przypadkiem nie szukałyście tego? – Odebrała z łatwością sztylet. Flavia się podstawiła, zanim trafił we mnie po raz drugi.
– Nie! – Poczułam tą samą złość i niemoc, kiedy traciłam rodzinę. Przeskoczyłam przez ugodzoną sztyletem Flavie do Midnight już w skórze gryfa. Przewróciłam ją wstrząsem jaki spowodował mój ciężar, skrzeczącym rykiem rozrywając ciszę, a także ją ogłuszając, osłoniła uszy przednimi nogami. W tej postaci mogłabym ją rozgnieść za pomocą jednej łapy. Trafiałam szponami w jej pole siłowe, raz po raz. Coraz mniejsze i kruche. Regularnie ją ogłuszając.
Tylne łapy pokrył mi lód. Poderwałam się, zdmuchując skrzydłami Karyme, i rozbijając lód jednym uderzeniem dzioba. Z boku nadciągnęła już fala piasku. Utknęłam pod nim o kilka sekund za długo, zdążył stwardnieć i zmienić się w skałę. Zmieniłam się w legwana, przejście stało się niemożliwe przez zamykający je ogień, mnóstwo dymu naleciało do środka. Nie mogłam go cofnąć w postaci Mago. Podłoże także było z kamienia. Już zaczęło brakować tlenu. Teraz Kiran. W jej postaci poczułam pole siłowe wspierające skałę, zmiana ją z powrotem w piasek nie pomogła. Kryształ za bardzo wzmacniał moc Thais, bym mogła ją kontrolować. Nie przebije się.
Gryf. Jedynie utknął, nie drgnęłam nawet, uszkodziłam sobie bardziej bok. Wzbiłam się jako jaskółka, w kłęby dymu, wystarczyła szpara – nie dostrzegałam żadnej. Dysząc i kaszląc, opadłam na brzuch, wracając do swojej postaci. I znów wybiłam się aż do sklepienia w ciele ptaka, połykając dym. Kryształ, muszę go zniszczyć. To ta sama... Upadłam, celując rogiem w pole siłowe, między którym utknął piasek. Jeśli to kryształ je wzmacnia, to powinnam się przebić. Pomknęłam prosto na ścianę, zamykając oczy. Przy uderzeniu, ból przeszedł od czaszki, po sam kręgosłup. Piasek posypał się wprost na mnie podczas upadku.
– Co jest?! Pękł! Pękł! – wrzasnęła wściekle Midnight. Zaczęłam rozpoznawać ogień Flavii wokół. Wyskoczyła z niego. Rozgrzebując kopytem piach. Wszystko ucichło, słyszałam jedynie ją i bicie własnego serca, kilka razy głośniej, niż kiedykolwiek.
– Chodź, nie poparzy cię. Ich poparzy.
– Flav... – Sięgnęłam do sztyletu ogonem, nadal tkwił w jej boku. Przesunęłam po nim, potem ogon osunął się bezwładnie, chwyciła go swoim na ile mogła, podtrzymała: – Prze-praszam... Wię-kszość co... Co... – Jestem coraz bliżej ostatniego oddechu.
– Chodź ze mną. Wstań.
– Co ci... – Przeszył mnie ból, jeszcze nie: – Mó-wiłam...
– Proszę, wstań.
– ...to... – Błagam, muszę jej powiedzieć, muszę: – kłam... stwo... – Zamknęłam oczy, nie chciałam by widziała je martwe, zrobiło się strasznie zimno. Po tym co zrobiłam nie zobaczę rodziny, zniknę… A nawet ich... Nie... Nie pomściłam...
[Ivette]
Zaczęło świtać, ledwo utrzymywałam się na skrzydłach, wreszcie wypatrując brązową plamę w środku czarnego pola. Lądując, zapadłam się kopytami w piaszczystym podłożu.
– Kometa – zawołałam, podchodząc, żeby chociaż poruszyła uszami. Ale nie, wolała bym całą drogę do niej przeszła w niepewności.
– Szukałam cię całą noc. – Stanęłam nad nią: – Ogłuchłaś? – Przewróciłam ją na grzbiet, jej nogi przykleiły się do spłaszczonego ciała, zjadały ją larwy.
Poderwałam się, oddychając szybko, nieregularnie. Zasnęłam? Naprawdę? Tutaj? Rozejrzałam się, wszędzie dookoła widząc czarny piasek. Faktycznie byłam tu o świcie, opadłam po prostu z sił, pode mną zresztą widniało zagłębienie w czarnej ziemi, w którą wpadłam.
– Kometa! – wrzasnęłam. Jak ją znajdę to pożałuje tego.
Przede mną pojawił się cień pegaza, powiększał się. Zauważyłam na niebie srokato izabelowatą pegazice, właśnie pikowała. Zatrzymała się w ułamku sekundy, przed zderzeniem, lądując zgrabnie. Poznałam ją po zapachu, to ona wpadła na mnie w nocy.
– Widziałam ciemnokasztanowatą klacz, z ciemną grzywą to ona?
Ciemnokasztanowatą? Może pobrudziła sobie w czymś sierść.
– Gdzie?
– W strumieniu. Zaprowadzę cię. – Z łatwością oderwała się od ziemi.
Zajęło mi to dwie próby.
– Dasz...
– Lećmy już – parsknęłam.
– Wyglądasz na wyczerpaną.
– To nie jest teraz ważne – wycedziłam, przy każdym machnięciu czując ból. Nigdy jeszcze tak długo nie latałam.
Wzniosłyśmy się wyżej, leciała szybciej niż ja kiedykolwiek potrafiłam. Ciągle zawracała, bo jak na złość nie mogłam więcej wycisnąć z własnych skrzydeł.
– Trochę więcej pewności, a będzie lepiej.
– Nie prosiłam cię o jakąś naukę – wycedziłam.
– Potrzebujesz jej. Wykonujesz wiele niepotrzebnych krótkich machnięć skrzydłami, to nie pomoże ci osiągnąć pełnej prędkości.
– Miałaś zaprowadzić mnie do Komety. – Opadłam, przecinając zbyt gwałtownie skrzydłami powietrze, jakbym już spadała, tak też się poczułam. Rzuciłam pegazicy krzywe spojrzenie, niech tylko spróbuje to skomentować: – Znalazłaś w końcu Thais?
– Nie, ale nie tylko ja jej szukam, jest nas więcej. Nie chcesz rad to lećmy. – Zwolniła specjalnie. Położyłam w niezadowoleniu uszy. Minęłyśmy połacie czarnego piasku, dolatując nad porośnięty gęsto leśną roślinnością teren, drzewa rosły tu z dala od siebie, a pośrodku tego wszystkiego płynęła leniwie rzeka.
– Tam. – Wskazała na Komete, w połowie zanurzoną we wodzie. Wylądowałam momentalnie obok niej. Pegazica odleciała w swoją stronę. Kometa znów się nie poruszyła, zupełnie jak w śnie. Tym razem trąciłam ją w bok, kilka razy. Dopiero po mocniejszym szarpnięciu się ocknęła.
– Ivette? – Najpierw w jej oczach pojawiło się zdziwienie, później troska: – Musisz odpocząć. – Usiadła.
– Dlaczego leżysz we wodzie?
– Nie mogłam wstać, teraz też zresztą nie mogę, ale to nie ważne... – Odwróciła głowę, zwieszając ją.
– Dlaczego uciekłaś? – spytałam z wyraźną pretensją: – Chcesz tu zginąć?
– Uciekłam...? Może tak? To możliwe... – mruknęła.
– Czyli jednak zamierzałaś wrócić? Zresztą jak za...
– Tak. Tak będzie lepiej, znaczy nie wrócić, ale po prostu... Znaleźć sobie nowy dom. Tam gdzie nikt nie wie kim jestem i nie muszę... Nie będę cię po prostu widziała, tak łatwiej, mam nadzieje, zapomnieć...
Faktycznie miała ciemniejszą sierść, ale nie była zabrudzona.
– Wiesz o czym – szepnęła jeszcze.
– Nie musisz... – Zakryłam jej grzbiet skrzydłem. Po tych długich tygodniach mam już dość, mam dość ciągłej walki, zaprzeczania, najwyraźniej nigdy nie byłam normalna i nie będę, zresztą i tak wszyscy mnie nienawidzą, od samego początku, nawet kiedy jeszcze nie wiedziałam... Już za źrebaka...
– Przepraszam że nie mogę przestać cię kochać, a powinnam, już dawno, bo...
– Ja też... – Z emocji niemal zraniłam sobie język, serce biło na tyle szybko że momentalnie zrobiło mi się za ciepło, a przecież doskonale wiem jak zareaguje: – Też nie mogę przestać – wydusiłam w końcu, uderzona kolejną falą gorąca. Nie powinnam tego robić, nie powinnam taka być. Lepiej byłoby się nigdy w nikim nie zakochać.
Kometa spojrzała na mnie zaszokowana z otwartym lekko pyskiem. Rozpromieniła się, jednocześnie roniąc łzy. Wtuliła się gwałtownie, zawahałam się, nim objęłam ją skrzydłami. Nie miałam siły się z tego wycofywać. Zapłakała. Zanurzyłam pysk w jej grzywie, teraz nie było już najmniejszego sensu się temu opierać. Nie powinno mi ulżyć. Gdybyśmy chociaż nie były spokrewnione.
– Tęskniłam za tobą – szepnęłam, zamykając oczy.
– Ja... Ja też. Kocham cię.
[Kometa]
Nie wiedziałam że da się płakać ze szczęścia, ale najwyraźniej tak. To i tak nie zmienia faktu że to dziwne. Przestawałam już ronić łzy, słysząc coraz lepiej jej spokojny oddech, chyba przysnęła. Tak. Spała. Mogłam się też domyślić po tym że poluzowała uścisk. Położyłam ją ostrożnie, opierając głowę o jej szyję, wciąż zakryta jej skrzydłem, drugie leżało teraz swobodnie na brzegu strumienia. Sama ziewnęłam cicho. Ale chyba powinnam teraz czuwać, a nie spać. Zresztą mimo wszystko nie mogę, nie po tym co się stało. Ciągle słyszałam w myślach jej słowa, obserwując jak śpi i nie potrafiąc przestać się uśmiechać. A jednak opadały mi powieki. Nie możliwe. Jak można spać w takim momencie? Właściwie Ivette zasnęła. W takim momencie... I nikt dotąd mnie tu nie napadł...
[Ivette]
Otworzyłam oczy, był już środek nocy, więc pospałam obok niej jeszcze do rana, a raczej południa, bo gdy drugi raz otworzyłam oczy słońce już górowało na niebie. Przywitała mnie uśmiechem, pasąc się obok.
– Słodko spałaś, nie chciałam cię budzić.
– Tak bym siebie nie określiła, w żadnym wypadku. – Przyłączyłam się do niej. Nie do końca przekonana że to najlepszy pomysł. To idiotyczne. I co teraz? Niby jak będziemy razem? Na pewno nie żeby wszyscy wiedzieli. W ogóle. Jak mogę to jeszcze rozważać?
– Nie? – ciągnęła zaczepnie.
– Wiesz że nikt nie może się dowiedzieć? Nikt – podkreśliłam, wbijając w nią wzrok: – Nie będziemy razem. Nigdy. Nie tak.
– A… Ale... – Skrzywiła się.
– Nie rozumiesz że nie możemy?
– Jeśli nikt nie będzie wiedział, to możemy. – Popatrzyła mi głęboko w oczy z niepokojem.
– Ciągle udawać i się ukrywać? Jak to sobie wyobrażasz?
– Normalnie? Teraz już wiem że czujesz to samo co ja, proszę, nie odbieraj nam tego, zasługujemy by być razem szczęśliwe. – Dotknęła moje chrapy swoimi.
Walczyłam ze sobą, znowu. Nie mam już siły. Przytknęłam do niej swoje czoło, odnajdując jej uszy swoimi. Parsknęła z przyjemności. Objęłyśmy się łbami, stykając ze sobą przy tym nadgarstki. Zamknęła oczy, ja nie, nie powinnam była jej niczego mówić.
– Ostatni raz spałyśmy razem. W stadzie nie będziemy mogły sobie na to pozwolić – szepnęłam: – Nie wiem nawet gdzie i kiedy miałybyśmy się spotykać, każdy będzie nas obserwował jak dotychczas, albo jeszcze bardziej po tym jak teraz wrócimy razem do stada.
– Gdybym wtedy milczała... Przepraszam, ja... Wiem że z Theo byłabyś nieszczęśliwa i robiłaś to tylko...
– Już nieważne. – Odsunęłam się, patrząc w jej morskie oczy: – Jesteśmy siostrami i jest jeszcze opcja że będziemy się tak traktowały. Tylko nie możesz przesadzić, rozumiesz?
– To znaczy?
– Żadnego dotykania, jak przedtem, chyba że zostałybyśmy same, ale musisz być zawsze czujna. Nie możemy popełnić żadnego błędu. – Albo to, albo kolejne nieprzespane noce i myśli zamącone tym... Tym nienormalnym uczuciem.
– Mama nas przytulała, myślę że to akurat możemy...
– Nie. Wszyscy myślą że tego nie cierpię. To prawda, tak jest w przypadku innych koni.
– Dobrze. – Spojrzała mi z czułością w oczy. Chciałabym móc się temu oprzeć.
– Skąd masz te czerwone plamki? – W centrum tęczówek, malutkie jak ziarenka piasku, nigdy przedtem ich nie było, nawet przed chwilą. Albo naprawdę jestem zmęczona.
– Jakie plamki? – Spuściła wzrok na własne odbicie: – A. Nie wiem... Chyba mam tak od zawsze?
– Rzeczywiście wtapiają się w tęczówkę. Może widać je tylko pod takim światłem jak to.
~*~
Ciągle ociągała się z tyłu, pewnie podobnie jak mnie nie ciągnęło ją by tam wracać, zresztą jeszcze nie musiałyśmy, mama powinna już wrócić z Rositą, na pewno teraz czuwa nad stadem.
– Ivette... Chyba zjadłam te same zioła co mama...
– O czym ty mówisz? – Stanęłam.
– Nie pamiętam samego momentu ucieczki, właściwie to... Próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć, ale... Chyba jednak bym nie uciekała...
– To dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? – Położyłam uszy: – Nie chcę być więcej oszukiwana.
Popatrzyła po mnie zdezorientowana.
– Ivette? – Odsunęła się, rozglądając wokół, jakbyśmy pojawiły się w tym lesie nagle, a nie do niego weszły: – Co my tu robimy? Co...? – Obejrzała się cała: – Co się ze mną dzieje?
Majaczyła jak w gorączce.
– Pokaż. – Dotknęłam pyskiem jej czoła, temperatura była w normie. Przyjrzałam się znów jej tęczówką. Czerwone plamki się namnożyły: – Coś jest nie tak.
– Tak, słyszę dosłownie każdy, bardzo daleki szmer, a ty... Brzmisz jakbyś krzyczała, choć wiem że mówisz normalnie, bo... Mówisz...? – Cofnęła uszy.
– Tak.
– I zapachy, jakby... Są kilka razy silniejsze – wyznała z szeroko otwartymi oczami.
– Beerh sprawdzi co z tobą. – Przysunęłam ją do siebie skrzydłem, opierając głowę o jej miękką grzywę. Odsunęła się, zapierając.
– Co...? Co robisz?
– Nie pamiętasz co wczoraj ci wyznałam?
Patrzyła na mnie w ciszy: – Nie... Nie bardzo... – Skrzywiła się: – Powinnam, prawda?
– Lepiej się pospieszmy, trzymaj się mnie. – Położyłam na jej grzbiecie skrzydło, spojrzała na nie zdziwiona.
– My...? My jesteśmy razem? To nie był sen?
– Po prostu chodź.
~*~
W połowie drogi do stada upadła, zwinęła się z bólu, wstrzymując oddech.
– Znów nogi?
– Brzuch... – wymamrotała.
– Pamiętasz co zjadłaś?
– Nie... Bardzo... – Usiadła, przymykając oczy.
– Jeszcze trochę i będziemy w stadzie.
– Tak, słyszę je – szepnęła.
– To nie możliwe. – Najwyraźniej ma też omamy. Dzieliło nas od niego conajmniej jedno ogromne pole i trzy lasy, pomiędzy którymi także znajdowała się otwarta przestrzeń.
– Ale nic z tego nie rozumiem, za dużo głosów... – Zamknęła już całkiem oczy i zacisnęła zęby.
– Dam ci coś na ból. – Rozejrzałam się, w końcu podchodząc do brzozy i zrywając kilka liści, podałam jej je. Przegryzła je, a potem wypluła.
– Są okropne...
– Ale ci pomogą. – Nie spotkałam jeszcze konia, któremu by nie smakowały, ale to Kometa, z nią nigdy nie jest nic oczywiste.
– Nie dam rady, są strasznie gorzkie.
Posmakowałam je: – Raczej słodkie. – Pomogłam jej wstać: – Oprzyj się na mnie.
Po kilku krokach zaczęła dość szybko oddychać.
– Nie! – Odsunęła się gwałtownie: – To fatalny pomysł.
– Od kiedy boisz się mnie dotknąć? – Zbliżyłam do niej skrzydło, cofnęła się.
– To... Chodzi o coś innego! To głupie, ale... Jak czuję twój zapach to... Nie potrafię się skupić. Proszę, wybacz mi.
– Nie mam za co. – Podeszłam, a ona odsunęła się po chwili wahania. Co ja robię?
– Nadal cię boli? Dasz radę iść sama? – spytałam.
– Muszę... – Wbiła wzrok w ziemię, otrzepała się kilka razy.
~*~
– W jej krwi jest jakaś substancja, ale Beerh jej nie zna. To gaz – stwierdziła Ennia, całą czwórką zatrzymaliśmy się obok naszego lasu. Posłałam po nich wcześniej strażników, także czekali na nas, jak już wychodziłyśmy na równinę.
Kometa przyglądała się dokładnie Beerhowi, śledziła zwłaszcza jego świecący róg. Nigdy jeszcze nie zachowywała się przy tym tak spokojnie.
– Nie może się go pozbyć? – spytałam Enni.
– Nie wiemy czy to bezpieczne i czy się da.
Beerh podszedł do niej z nową wiadomością. Wystarczyło jedno spojrzenie Komety, bym zauważyła że jej tęczówki zrobiły się jaśniejsze. Odwróciła głowę. Zbliżyłam się, podnosząc jej ją skrzydłem, zmuszając by spojrzała na mnie, przymknęła oczy. Znów te czerwone plamki, namnażały się.
– Przebarwiają się i nie mam pojęcia dlaczego – powiedziała Ennia, odrywając na moment swój róg od rogu brata.
– Jakbym nie wiedziała – parsknęłam.
Kometa uniosła się nieco na tylnych nogach, odskoczyła, a potem rzuciła się na mnie, ocierając łbem o moją szyję.
– Przestań – syknęłam, odpychając ją łbem.
– Dlaczego? Nie lubisz tego?
Szarpnęłam ją do siebie, za grzywę, szepcząc: – Jesteśmy już w domu. – Zaraz potem odpychając skrzydłem: – Zrozumiałaś?!
– Nie... – Sięgnęła do mnie łbem, zatrzymałam ją skrzydłem, nacierała na nie, chrapy jej się rozszerzyły, wciągnęła mnóstwo powietrza.
– Przestań! – wrzasnęłam, znów ją odpychając, mocniej niż poprzednio. Uniosła aż wargę, odsłaniając niewielkie kły. Trzepnęła łbem, wbijając go w przednie nogi.
– Przepraszam!
– Miała wcześniej kły? – spytała Ennia.
– Nie wiem, czasami zdarzają się też u klaczy, co z tego? – niemal krzyknęłam.
– Kometa, miałaś już kły?
– Nie wiem... Mam taki mętlik w głowie. Wasz zapach... – odpowiedziała.
– To ważne żebyś powiedziała co ci dolega.
– Nie, nie... – Cofnęła się, wciąż trzymając głowę w przednich nogach.
– Ten gaz powoduje jakieś zmiany w jej ciele…
– To w końcu się go pozbądźcie!
– Nie wiemy jak.
Kometa zaczęła gryźć przednie nogi, tuż nad kopytami. W każdej chwili może tu ktoś przyjść i mieć kolejny powód by jej nienawidzić, w tym i mnie.
– Spotkamy się w pierwszej grocie między wyżynami, a górami – rzuciłam w stronę jednorożców. Objęłam Komete skrzydłem, odprowadzając stąd.
– Ivette, proszę... Jesteś za blisko – szepnęła, zbliżając głowę do mojej szyi, zacisnęła oczy, krzywiąc się i z trudem ją zabierając. Jej sierść na klatce piersiowej przebarwiła się na czarną, ciemniejszą od mojej.
– Spróbuj sobie cokolwiek przypomnieć. – Skręciłyśmy do lasu.
– Nie mogę... Po prostu... Przestań! – Odsunęła się gwałtownie wpadając na drzewo obok, uszkadzając przy tym korę. Przycisnęła do niego głowę, kładąc płasko uszy.
– Powiesz w końcu co się dzieje?! Śmiało! Powiedziałam że nie będę na ciebie zła! – Domyślałam się o co jej chodzi, skoro... Tak, jesteśmy razem! W końcu się zgodziłam... Więc skoro jesteśmy... Razem, to takie coś między nami jest, powiedzmy, normalne.
– To pewnie przez ten gaz, jest to o wiele silniejsze pragnienie, ale... To normalne między... Końmi które są ze sobą w parze. Naprawdę muszę tłumaczyć ci takie rzeczy?!
– Nie, to nie jest normalne. – Nadal wciskała czoło w korę, kręcąc przy tym łbem.
– Oczywiście że jest.
Przeszłyśmy kawałek, nie odzywając się do siebie, jedynie zerkałam za siebie czy nigdzie się nie zatrzymała. Po kilkudziesięciu krokach upadła na zad, przy wstawaniu nogi strzeliły jej w górę, jedna się zgięła, druga wyprostowała, zleciała na bok. Pomogłam jej wstać, oparła się bez słowa, chwilami ciągnęłam po ziemi jej zad. Czym bliżej wyżyn tym szła coraz sprawniej. Ugryzła mnie w grzbiet, wbijając w ułamku sekundy głęboko zęby. Kwiknęłam z bólu i zaskoczenia, oderwałam ją szarpnięciem za grzywę, rzucając prosto na ziemię.
– Oszalałaś?!
– Mówiłam że to nie jest normalne... – Zwiesiła głowę.
– No co ty...? – parsknęłam ironicznie, leciała mi krew.
– Nie wiem co się dzieje, ale chcę żeby to się skończyło, najlepiej od razu… – Zacisnęła oczy, kręcąc łbem.
– Dalej idziesz sama, choćbyś miała się tam doczołgać – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Wreszcie skończył się las, a zaczęły wyżyny. Ennia z Beerhem już na nas czekali. Kometa wyszła tuż po mnie, trzymając nisko głowę. Przykryłam grzbiet skrzydłami.
– Ivette, ja nie chciałam cię zranić. – Wtuliła się nagle, akurat oderwałam skrzydła od boków.
– Ugryzła cię? – dopytała Ennia: – Mogła cię zarazić.
~*~
Beerh podał jej zioła na uspokojenie poprzez róg. Sierść sczerniała już na całej klatce piersiowej i brzuchu Komety, nie mogła się powstrzymać żeby nie gryźć ciągle nóg w okolicy pęcin. Straciłam jej morskie oczy na rzecz czerwonych. Ciągle mrugała i unikała kontaktu wzrokowego, od kiedy Ennia powiedziała o jej oczach na głos, znowu, jakbym tego nie zauważyła!
– Przypomniałaś sobie coś? – przerwałam ciszę.
– Nie... – Na pysku Komety pojawił się grymas, zacisnęła oczy: – Chyba... Coś, coś jednak... Kryształ, tak... Był pomarańczowy...
– Z czymś czarnym w środku?
– Może, nie pamiętam. – Spojrzała mi w oczy, zaraz spuszczając wzrok.
– Wiem kto nosi takie kryształy, zaczekasz tu z Beerhem i Ennią. – Podniosłam się, rozpościerając już skrzydła.
– Co? Nie! Nie powinnam z nikim zostawać. Lepiej nie. To może... Ivette!
Poleciałam, obserwując przez chwilę jednorożce, jak wciąż nie mogą wykombinować żadnego leku z ziół, dla Komety.
~*~
Stado Heatcliffa strzegło swoich granic, więc jeśli chciałam od nich uzyskać pomoc, to powinnam się powstrzymać od wlatywania w sam środek ich terytorium, ale już to zrobiłam, za późno aby się wycofywać. Znalazłam Heather.
– Miło cię widzieć Ivette – Zakryła coś sobą, przesypując to piaskiem tylnymi kopytami: – Wyrosłaś.
– Potrzebuje twojej pomocy. Teraz. Chodźmy szybko w jakieś ustronne miejsce to wszystko ci powiem. – Ruszyłam już między palmy z daleka od innych koni.
– Sprawa musi być poważna. – Zawęszyła w powietrzu: – Inaczej dałabyś się przywitać na granicach?
– Masz rację. – Streściłam jej od razu wszystko jak najkrócej się dało: – Przypomniała sobie o krysztale, wyglądał tak jak twój, to musi mieć z nim związek.
– Zobaczę jak będę mogła ci pomóc, lepiej weźmy jeszcze takie trzy. – Pobiegła dokądś i wróciła z trzema zupełnie pomarańczowymi kryształami, nie dostrzegałam w ich wnętrzu choćby czarnej kropki: – To te same, uprzedzając pytania.
~*~
Wróciłam na miejsce pierwsza, Ennia czekała przed zamkniętą skałą grotą. Zmierzyłam ją podejrzliwym wzrokiem.
– Pani, nie mam najlepszych wieści... – zaczęła zmartwionym tonem, owijając ogon wokół tylnej nogi i spuszczając wzrok.
Heather akurat dobiegła.
– Przemiana już nastąpiła?
Ennia pokiwała powoli łbem. Coś uderzyło z hukiem w skałę. A potem ją porysowało od wewnątrz.
– Nie mów mi że to Kometa – zagroziłam.
– To ona. Ale może kryształ zadziała... – Zamiast Enni odpowiedziała Heather, z pewną siebie postawą: – Możecie uśpić ją na krótką chwilę?
– Pójdę po Beerha. – Ennia poszła za grotę. Ogonem przytrzymując raz jedną tylną nogę, raz drugą.
– Czyli wiesz co się z nią dzieje? – Odwróciłam głowę do Heather.
– Póki nie muszę wam mówić o co chodzi, będę milczała.
Beerh przyłożył róg do szpary między skałą, a wejściem, które blokowała. Coś, oby nie Kometa, szarpało go za róg do środka. Przewróciło się, wtedy rodzeństwo zaczęło siłować się ze skałą. Heather podbiegła, z łatwością ją odsuwając, pomimo swojej niezbyt umięśnionej sylwetki. Czarna postać, zsunęła się ze skały nieprzytomna, wypadając w wyjściu. Z pyska wystawały jej długie kły, z pęcin odstawały kostne, ostro zakończone wyrostki, przywodzące na myśl szpony. U przednich nóg dłuższe, u tylnych po dwa, krótsze i masywniejsze. Podeszłam bliżej, rozpoznając po długiej grzywie i szczotkach pęcinowych że to Kometa.
– Ktoś podniesie jej głowę? – Heather sięgnęła po pomarańczowy kryształ. Podjęłam się tego i wsunęłam skrzydło pod głowę Komety, struktura jej sierści także się zmieniła – w bardziej sztywną i twardszą niż normalnie. Heather z moją pomocą założyła jej kryształ. W szybciej niż mrugnięcie oka Kometa znów wróciła do poprzedniego stanu, wróciły nawet dwie malutkie, białe ciapki na brzuchu. Kiedy tylko spojrzałam na kryształ dostrzegłam czerń wewnątrz. Przeniosłam znaczący wzrok na Heather.
– Nie zapominaj że nie jesteśmy wrogami.
Kometa się poruszyła. Od razu skupiłam całą uwagę na niej.
– Odsuń się, mogło nie zadziałać – szepnęła Heather.
Zabrałam jedynie skrzydło. Kometa poderwała głowę, jej oczy też wróciły do normy, mimo to dostrzegłam w nich dzikość, rzuciła się na mnie, ściągnięta przez Heather z powrotem na ziemię. Rzucała się jakby coś w nią wstąpiło. Warczała, wykręcając się we wszystkie strony.
– Przestań! Jeszcze sobie coś zrobisz! – Docisnęłam ją skrzydłem, zaciskając zęby i unikając patrzenia w jej oczy.
– Tak myślałam – stwierdziła w zamyśleniu Heather. Beerh podszedł, usypiając Komete magią. Heather zabrała kryształ, a Kometa znów zamieniła się w tą czarną postać. Kryształ wrócił do stanu poprzedniego.
– Miałaś pomóc! – Wytrąciłam go z pyska Heather, odbił się od ziemi, dostając się najbliżej Enni.
– Złość w niczym nie pomoże. Nie wiem jak, ale zmieniła się w mrocznego konia.
– W mrocznego konia? Przecież już dawno wymarły – wtrąciła Ennia, osłaniając Beerha.
– I ty także nim jesteś – powiedziałam prosto w oczy Heather, to aż zbyt oczywiste po tym co się stało.
– Zanim zaczniecie nas oceniać, musicie wiedzieć że nikt z nas nie chciał być nigdy potworem, przynajmniej większość, od dawien dawna nie polujemy na konie.
– Jak to polujecie? Czy...?
– Powiedziałam że. Nie. Polujemy. Tak, chciała przez cały czas cię zjeść i nie tylko ciebie, to normalne kiedy odczuwamy głód. Musimy jeść mięso, inaczej wpadamy w furię, a wtedy zabijamy wszystko co się rusza, dopóki nie zjemy mięsa. Mięsa koni.
Ennia i Beerh stali już kilkanaście kroków od nas, nie spuszczając oka z Heather z rogami zwróconymi w nią, trzymali się za swoje ogony. Nic mnie to nie obchodziło że Heather jest mięsożercą. Mogłabym nawet z nią walczyć, gdybym musiała. To wszystko to jakiś absurd!
– Kometa nie chciałaby żywić się innymi końmi.
– Cóż, ciężko mi sobie wyobrazić co czuję, urodziłam się mrocznym koniem.
– Zrób coś żeby nim nie była!
– Myślałam że kryształ zadziała, ale jedyne co potrafi to zmieniać wygląd.
– Gdyby wchłonął całkiem czerń... Może trzy dadzą radę?
– Nawet jeśli, po zdjęciu oddadzą ją z powrotem.
– Zniszczymy kryształy zanim je zdejmiemy.
– Pytanie co stanie się z tym w środku?
– Nie róbcie tego! Zarazicie wszystkich! – zawołała Ennia, z położonymi uszami i przerażonymi oczami zwróconymi na Heather.
– Ile jeszcze wiesz?! – wbiłam w nią wzrok.
– Beerh wyczuł że to właśnie jest ten gaz. Pewnie ktoś rozbił kryształ i ten gaz dostał się do ciała Komety.
– Czyli mam rację i wystarczy go wydostać.
– Nie cofniesz zmian, które spowodował – stwierdziła Heather.
– Cofnę. – Spojrzałam na nią z zaciekłością.
– Może inne kryształy by coś dały? Mogę ci kilka przynieść, jednorożce powinny ci coś podpowiedzieć, lepiej się na tym znają niż my – zaproponowała.
– Zgoda. – Popatrzyłam na Komete, zaciskając zęby, przez zbierające się w oczach łzy.
– Gdybyś potrzebowała to mogę ofiarować ci też dla niej mięso – szepnęła Heather tuż przy moim uchu.
– To nie będzie konieczne. – Przycisnęłam skrzydła do boków.
– W zamian za pomoc chcę byście nikomu nie mówili kim jesteśmy, tyle mi wystarczy. I mam nadzieje że nadal mamy sojusz. Chcemy żyć w przyjaźni z waszym gatunkiem.
Przytaknęłam, a kiedy tylko się odwróciła, przetarłam łzy skrzydłem. Już napuszonym.
– Musimy zamknąć ją w grocie. – Podbiegła Ennia.
– Zostawcie mnie! – Rozłożyłam gwałtownie skrzydła.
– Pani, wiesz przecież...
Minęłam ją błyskawicznie, przy wchodzeniu do lasu, odgarnęłam gwałtownie gałęzie blokujące przejście, łamiąc je przy okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz