piątek, 14 stycznia 2022

Kryształy cz.2

[Rosita]


Spędziłam resztę południa leżąc obok ganiających się córek. Nie patrzyłam jak się bawią, ani nie reagowałam gdy podchodziły, w nadziei że zajmą się jeszcze chwilę sobą i nie będę musiała wchodzić z nimi w interakcje. 

Podniosłam łeb, słysząc rżenie jednej z nich, stała na środku polany, siostra jej odpowiedziała w tej samej tonacji, a kiedy do niej podbiegła podeszły do świerka niewiele mniejszego od nich. Spuściłam wzrok, mruganiem strącając łzy na źdźbła traw. 

Któraś córka jęknęła głośno. Serce zabiło mi mocniej, a ciało znieruchomiało, zniknęły z pola widzenia. Jedna zaczęła mnie nawoływać, a druga się rozpłakała, w przerwach na oddech rżąc rozpaczliwie. Zawołałam je słabo, łamiącym się głosem, ale żadna nie przybiegła. Nagle ucichły.

– Już dobrze – poznałam głos mamy: – Daj, wyciągnę ci to. 

Po chwili przyszła tu z nimi. Jedna z klaczek szła pewnym krokiem obok mamy, z wysoko uniesionym ogonem i zadartym łebkiem, a druga z wciśniętym pyszczkiem w bok siostry i oklapniętymi uszami. Przywarła wkrótce całą szyją i łbem do jej łopatki, z ranką blisko kącika oka, cicho popłakując. Jej siostra zaczęła wylizywać ranę.

– Potrzebujesz przerwy? – spytała mama.

Głos zastygł mi w gardle, bo znów nie mogłam wyczuć co tak naprawdę ona czuję. 

– Serafina zgodziła się nakarmić małe kilka razy w ciągu dnia. 

Córki zaczęły gonić się nawzajem dookoła mnie, rżąc przy tym i zaczepiając się wzajemnie. Jedna z nich wpadła na mnie. Zamiast pomóc jej wstać, odsunęłam się, druga zbliżyła się do siostry, akurat ocierając się nogami o mój bok. Zesztywniałam, czując się tak jakby dotykał mnie Ison i jedyne o czym myślałam to żeby mama już je zabrała, ale nie potrafiłam się choćby poruszyć. Zwłaszcza kiedy zaczęły się podskubywać w trakcie udawanej walki i stojąca klaczka jeszcze bardziej i więcej szturchała mnie nogami i zadem. 

– Chodźcie, spędzicie trochę czasu z ciocią Serafiną. 

Obie zwróciły głowy w stronę mamy, leżąca klaczka wstała, podpierając się o siostrę i podążając za nią do mojej mamy. Zabrała je. 


[Chaos]


Serafina przywitała małe ciepłym, aczkolwiek zmęczonym uśmiechem, obwąchały ją. Aczkolwiek już po chwili zaczepiły Zare. Gdy je zignorowała, jedna z sióstr zaczęła ją podgryzać, zmuszając by przerwała posiłek. 

– Nie wolno tak robić. – Serafina poszła po nie. Uciekły jej w głąb stada, śmiejąc się: – Wracajcie tutaj. – Ruszyła za nimi.

– Pani… – Zaczepił mnie Argent.

– Porozmawiamy w drodzę. – Skierowałam swoje kroki z powrotem do córki.

– Strażnik ze stada Heather i Heathcliffa czeka na granicy, pani – oznajmił.

– W takim razie...

Podbiegł do nas Din: – Pani, Rosita wybrała się za granice, mówiła że niedługo wróci, miałem ci to przekazać.

– Możecie odejść. – Weszłam do lasu.


[Rosita]


Nie zdążyłam wyjść z lasu, a przebiegła obok mnie mama. Nie kierowała się moim śladem, więc musiało chodzić o coś innego. Zakradłam się za nią, zastanawiając się czy przestałam jej ufać, czy to zwykła ciekawość. Nie czułam już nawet własnych emocji?

Na granicy oczekiwał na mamę obcy, z mnóstwem czarnych ciapek w szarej sierści, ogier. Nosił pomarańczowy kryształ.

– Jak idą poszukiwania? – zaczęła mama. 

Chodzi o Iv i Kometę?

– Złapaliśmy trop, ale równie szybko się urwał, pani. 

– Przekaż to w prezencie ode mnie Heathcliffowi i Heather. – Wskazała na zioła w pysku Foxa stojącego za nią. 

– Podejmiemy jeszcze jedną próbę, ktoś najwyraźniej próbuje zamaskować wszelkie tropy.

Wycofałam się bezszelestnie, a jednak się obejrzała, dostrzegając mnie wśród drzew, jej ucho drgnęło, kiedy odwracała z powrotem głowę.


~*~


– Ajiri, nie mam na to siły – prosiłam. Uparła się by zrobić szybkie badanie, skupiła się głównie na wymionach, nic sobie z tego nie robiąc że ciągle je zasłaniałam tylnymi nogami.

– Masz zbyt dużo mleka, będziesz musiała je karmić, albo dojdzie do jakiegoś zapalenia, a chyba obie tego nie chcemy. 

– Puścisz mnie już do Irutt? – Odsunęłam się. Potrzebowałam natychmiast jej rady. 

– Na twoim miejscu nie wierzyłabym jej w ani jedno słowo. A poza tym...

Minęłam ją szybko. Irutt leżała skulona, wydawała się mała, niczym roczny źrebak, bez życia… Jej róg… Wyglądał jakby ktoś próbował podzielić go wzdłuż na pół, wokół niego pozbawiona sierści skóra zmieniała się w twardą, czarną skorupę. Grzywka w połowie też wypadła.

– Jesteś – powiedziała ledwo słyszalnym głosem, spojrzała na mnie z ulgą, zmęczonymi, zamglonymi oczami, w chrapach miała mnóstwo strupów, poczerwieniały i odchodziła z nich skóra, identycznie z wargami i skórą wokół oczu.

Nie wydobyłam z siebie słowa. Cały czas mnie okłamywali? Mówili że czuje się lepiej i żebym się nią nie przejmowała.

– Pomóż Flavi… – Dostała ataku kaszlu, próbowała coś wykrztusić, wypluła czerwoną przesiąkniętą krwią, kleistą kulkę.

Cofnęłam się: – Kto... ci to zrobił? – spytałam półgłosem.

– Skup się… – Opisała mi z trudem jak wygląda Flavia i to w szczegółach: – Meike… pewnie... – Ledwo wzięła oddech. Zamknęła oczy.

– A co z tobą? Odpocznij chociaż krótką chwilę...

– Pewnie kontro-luje… ją… ter-az… kryształem – wydusiła, dysząc.

– Irutt…

Zamilkła zupełnie, nie byłam nawet pewna czy wciąż oddycha.

– Irutt! – krzyknęłam.

– Zemdlała? – Podeszła do nas Ajiri, dotykając jej szyi: – Tak. – Obróciła do mnie głowę: – Co ci powiedziała?

– Kłamałaś… 

– Dla twojego dobra. Powiedz, co ci powiedziała.

Wszyscy mogli kłamać i to przez cały czas… 

– Rosita, to ważne, trzeba z niej wyciągnąć jak najwięcej informacji. Chodzi o Meike.

– Gdzie jest Ivette i Kometa? Wiecie cokolwiek? 

– Nadal ich szukają…

– Czy one… żyją?

– Nie mam pojęcia.


~*~


Leżałam przy Irutt, wpatrując się w ziemię, tak aż do świtu, z przerwą na sen. Nie chciałam widzieć ani mamy, ani Ajiri, przez ich wszystkie kłamstwa. Jednak nie mogłam im ufać, dopóki znów nie zacznę czegokolwiek wyczuwać. Nikomu nie mogłam ufać.

Wylądował przy nas Theo. 

– Nie martw się, Szafir obiecał pomóc. – Oparł skrzydło na moim grzbiecie: – Zawziąłem się i go namówiłem – dodał radosnym tonem: – Dobra, dobra, nie obrażaj się, prawie namówiłem.

– Szafir? 

– Mój brat… – Spojrzał w bok: – Śmiało, Ajiri już poszła… No weź, mówiłem ci tyle razy, Rosicie można zaufać nawet z zamkniętymi oczami… Daj spokój brachu, ona tu umiera, co ci zrobi?

Podążyłam za spojrzeniem Theo, nie widząc tam nikogo.

– Pyta dlaczego ci tak zależy po tym jak wiele krzywdy ci zrobiła?

– Nie jest zła tylko zagubiona, nie chcę by zginęła niczego nie naprawiając.

“Dobra, ale jak coś się stanie to uciekam” zabrzmiał obcy głos w mojej głowie. Obok Theo pojawił się jednorożec, najmniejszy jakiego kiedykolwiek widziałam, sięgał czubkiem rogu do łopatki Theo. Spuścił onieśmielony wzrok. Jego róg w kształcie pioruna, miał identyczny kolor co niebieski kryształ.

– Wiesz jak jej pomóc? – spytałam.

“Słyszałem że wystarczy dotknąć pękniętego rogu, rogiem innego jednorożca, ale nie mam pojęcia gdzie takiego znajdziemy, tą dwójkę porwano” dodał nie otwierając pyska.

Posłałam Theo pytające spojrzenie.

– Brachu, ale ty wiesz…

“Nie jestem jednorożcem! Nie zaczynaj znowu, tylko tak wyglądam.”

– Rosita… – wymamrotała Irutt. 

“Aaa!” Szafir podskoczył z wysoko uniesionym ogonem i zniknął, choć w ogóle się nie poruszyła.

– Jestem tu – powiedziałam półgłosem.

– Hej Irutt, za chwilę poczujesz się lepiej – zagadał Theo.

– Irutt? – dodałam cicho, trącając ją ostrożnie w łopatkę. Płytko oddychała.

– Brachu, gotowy? – Theo zwrócił się do dopiero co pojawiającego się z powrotem Szafira.

“Niby na co?” zapytał drżącym głosem.

– Nawet jeśli nie jesteś jednorożcem to warto spróbować, co nie? – Theo szturchnął go skrzydłem w bok.

Stanął nad Irutt na drżących nogach, aż podskoczył, gdy Theo położył mu w ramach otuchy skrzydło na grzbiecie.

– I tak cię nie widzi – szepnął. Szafir dotknął pęknięcie czubkiem swojego rogu. Niebieskie światło jak iskra przeszło od jednego rogu do drugiego i z powrotem w ułamku sekundy, błysnęło tak jak podczas burzy. Odskoczyłam odruchowo z Theo, zasłonił mnie skrzydłem. Szafir leżał już na ziemi… 


~*~


[Chaos]


Serafina ziewnęła wyczerpana. Obie prawie nie spałyśmy pilnując bliźniaczek, ciągle gdzieś się wymykały. Teraz chociaż jedna się położyła, opierając, sennie głowę o bok siostry szarpiącej się z wymieniem Serafiny.

– Ty mała łobuziarko, nie mam już więcej mleka – powiedziała do niej pieszczotliwie Serafina.

Odróżniałam je głównie po temperamencie, aczkolwiek także po odcieniu tęczówek. Rana po użądleniu tej spokojniejszej klaczki, z jasnobrązowymi oczami nieco spuchła, odrobinę zasłaniając pole widzenia lewego oka, jednakże mała oprócz uważania by nie dotknąć nabrzmiałego miejsca, nie wykazywała niczym że ją boli, nie przeszkadzała jej też w widzeniu. Co zastanawiające klaczka jeszcze ani razu nie nawiązała z nikim kontaktu wzrokowego, zresztą w ogóle nie szukała kontaktu z nikim innym niż siostrą.

– No przestań już, bo zaczyna mnie boleć. – Serafina odsunęła odważniejszą z bliźniaczek. Głowa drugiej zsunęła się z boku siostry, która natychmiast trąciła ją w bok, wtedy mała ziewnęła, z zamkniętymi oczami, co spotkało się z parsknięciem tej pierwszej. Ułożyła się blisko siostry. Oparły łebki o swoje grzbiety zasypiając. 

– Ojej, jakie to uroczę. – Serafina uśmiechnęła się, przechylając ku nim głowę: – Nie mogę się doczekać aż urodzę, będą mogli się razem bawić. Tylko oby byli grzeczni. – Ostatnie zdanie powiedziała rozbawionym tonem, przenosząc na mnie wzrok, po krótkiej chwili spoważniała: – Wybacz, pani. – Schyliła z szacunkiem głowę: – Przez chwilę się zapomniałam, to przez zmęczenie.

– Nie przeszkadza mi to – stwierdziłam: – Co więcej wolałabym być traktowana normalnie.

– Obawiam się że nie potrafiłabym przekroczyć tej granicy, pani. Zawsze byłaś naszą przywódczynią, nie wypada.

Pozwoliłam sobie na ciche westchnięcie. Zapomnieli że przewodzę im tymczasowo, aż do powrotu Ivette? Być może nie chcieli o tym pamiętać.

– Odpocznij, dzisiaj sama zajmę się stadem.

– Może jednak pomogę ci w południe, pani?

– Jeszcze nie urodziłaś, musisz odpocząć. Źrebaków popilnuje teraz ktoś inny.

– Dobrze, pani. – Odeszła zaledwie na kilka kroków, wybierając sobie najbliższe miejsce do spania. Zastanawiałam się dlaczego małe nie mają tak silnego przywiązania do matki, zachowują się jakby było im obojętnie jaki koń się nimi zajmuje, podczas gdy każda z moich córek bardzo źle przyjmowała rozstanie. Kilkudniowe źrebaki zwykle nie odstępujące boku matki. 


[Rosita]


– Głowa mi pęka, co ja teraz zrobię? – Szafir biegał w kółko, kilka razy chowając się za Theo: – Wszyscy mnie widzą! – krzyczał spanikowany. 

– Wyluzuj brachu.

– Jak mam wyluzować?!

Pęknięcie rogu Irutt się zmniejszyło i już nie przechodziło od czubka do czoła, a przez środek rogu. Szafir miał takie same. Jej skóra przestała być czarna, zmieniła odcień na jasnoszarą i się wygładziła, chrapy i miejsca w okolicy oczu też wyglądały na zdrowsze.

Ocknęła się. Szafir ukrył się pod skrzydłem Theo, wstrzymując oddech. Uderzyła ogonem o ziemię, wybudzając się gwałtownie. Skierowała ku mnie głowę, zaskoczona.

– Co? Co zrobiliście? – Zakręciła końcówkę ogona, wstając, zatrzymała wzrok na nogach Szafira, bo tylko one wystawały. Jakby zdawał sobie o tym sprawę, schował jedną, a potem drugą, stawiając tą pierwszą. Irutt nagle wepchnęła mnie do jeziora. Szafir pisnął.

– Chciałaś go zabić?! – Wycelowała róg prosto w moją szyję, niemal dotykając jej czubkiem.

– Nie wiedziałam…

– Iru to był mój pomysł – wtrącił luźnym tonem Theo, wsuwając między nas skrzydło.

Zrobiła krok w tył, nie spuszczając ze mnie zmieszanego wzroku.

– Skupmy się na tym że się udało, co? Szafir jest tylko lekko ranny – próbował uspokoić ją Theo.

– Szafir? – Cofnęła uszy, rozluźniając ogon: – Dlaczego się tak nazywasz? – zwróciła się bezpośrednio do niego, wycofał się gwałtownie, gdy się zbliżyła.

– Nie podchodź! Aaa! Słychać mnie! – Ukrył się za Theo.

 Zatrzymała się, wpatrując się zamyślona na Theo.

– Nie przepada za jednorożcami, sam nie wiem dlaczego. 

– Ty musisz być synem Eseeri.

– Nie jestem jednorożcem!  – wykrzyknął Szafir.

– Rozpaczała że poroniła… – mówiła coraz wolniej, coraz bardziej zszokowanym głosem, ogon owinęła wokół tylnej nogi: – Sama ją pocieszałam. Kłamała? – Zwiesiła głowę, zamykając oczy, po kilku sekundach zaczęła łkać wprawiając całe ciało w drżenie. 

– Irutt…? – Położyłam współczująco uczy, oparłam głowę na jej grzbiecie, coś ścisnęło mi ciasno nogę, zerknęłam w dół, chwyciła mnie mocno ogonem.

– My już pójdziemy, bo inaczej Szafir zaraz dostanie zawału… Wybacz, brachu, chciałem tylko rozluźnić atmosferę.

– Nie używaj magii… – wymamrotała Irutt przez łzy, zdałam sobie sprawę że Szafir zniknął: – Bo wtedy... pogorszysz swój stan.


~*~


– Kim była Eseeri? – zapytałam gdy się uspokoiła i zjadła coś normalnego. Ajiri opatrzyła jej róg. Wyglądała jakby się poddała, miała opadnięte uszy, nachyloną ku ziemi głowę, a jej ogon nie dawał znaku życia. Od rana zaczęli krążyć tu strażnicy z niebieskimi kryształami na szyjach, nie zwróciła na nich uwagi. 

– Znajomą…

– Myślałam że była ci bliska.

Spojrzała na mnie: – Każdy w stadzie był mi bliski, ufałam im wszystkim – odpowiedziała takim tonem jakby to było coś oczywistego, dodając ciszej w stronę jeziora: – Jak mogła porzucić syna? Była jednorożcem.

– Naprawdę wierzysz że gatunek ma znaczenie? – spytałam ostrożnie.

– Jednorożce są szlachetne, u nas zło jest zakazane. I ja taka byłam… Ale tamta ja umarła. Choć nadal nie skrzywdziłabym żadnego jednorożca.

– Nieprawda, każdy ma w sobie dobro i zło, tylko zależy co wybierze.

– Jednorożce nie mają prawa wyboru, muszą kierować się dobrem, nie ma innej drogi… To co zrobiłam skazuje mnie na zapomnienie. – Zwiesiła głowę, uważając by nie dotknąć rogiem ziemi.

– Co masz na myśli?

– Przodkowie mnie nie przyjmą i po prostu zniknę. Choć robię to wszystko dla nich, to nie wezmą tego pod uwagę kiedy krzywdzę innych, nawet oprawców. – Znów na mnie spojrzała, ciężko było mi odczytać cokolwiek z jej oczu: – Byłabyś wspaniałym jednorożcem, jestem pełna podziwu.

– Nieprawda, nawet nie potrafię zaakceptować własnych córek… – Uciekłam od niej wzrokiem.

– To kwestia czasu. Ważne że się starasz.

Nie nazwałabym tego co robię staraniem, ale teraz chciałam pomóc jej, a nie sobie: – Ty też możesz się postarać i wszystko naprawić.

– Wystarczy jeden poważny błąd żeby zostać wykluczonym. To nieodwracalne. 

– Rodzina na pewno ci wybaczy.

– Za to nie ma wybaczenia. Eseeri zniknęła i ja też zniknę… 

– Może wcale nie porzuciła syna? A może wcale nie zniknęła?

– Nie wymagam od ciebie, abyś dostrzegła prawdę. Jak myślisz dlaczego jej syn boi się jednorożców? – Podniosła się, próbując złapać za coś ogonem, nie było niczego czego mogłaby się przytrzymać, oprócz mnie, ale nie skorzystała z tego, opadła na przednie nogi.

– Jesteś jeszcze osłabiona – Zbliżyłam głowę. Nie dała rady choćby wyjąć spod siebie któreś z przednich nóg, więc odpuściła.

– O co ci chodzi z tą prawdą? – spytałam: – Mówisz o waszych wierzeniach?

– To właśnie jest prawda, nie wierzymy w to, my wiemy że tak jest. Muszę pomóc Flavi… 

– Irutt, odpoczywaj póki możesz. – Podeszła do nas Ajiri, kładąc przed nią skorupę z wodą: – Nie wiadomo co z tobą zrobić przywódczyni zdecyduje. A i Rosita, musisz nakarmić córki, Serafina nie ma już mleka od kilku godzin. Ile razy mam cię jeszcze upominać?

Przytaknęłam Ajiri, mówiąc do Irutt: – Porozmawiam z mamą. – Miałam nadzieję że tym ją uspokoiłam, nadal nie czułam niczyich emocji.

– Jesteśmy obok jeziora. – Irutt popatrzyła na Ajiri nieufnie.

– To na wzmocnienie.

– Albo próbujecie mnie uśpić.

– Za bardzo nie masz wyboru, bez tego raczej nie poczujesz się lepiej. – Zostawiła nas, po drodzę odłamując jedną z pałek wodnych wyrastających przy brzegu.

– Kłamała? – spytała Irutt. Przypomniała mi chwilę kiedy Karyme dopytywała się co wyczuwam od innych koni, tęskniłam za tym i za naszymi wspólnymi przygodami, wtedy dni wydawały się takie beztroskie...

– Ja… Od porodu nic nie… 

Przez opatrunek na jej rogu przez chwilę przebiło się czerwone światło.

– ...wyczuwam. Co robisz?

– Muszę… – sapnęła z wysiłku: – Muszę pomóc Flavi dopóki nie jest za późno.

– O co chodzi z tym kryształem? 

– Pamiętasz Rocio? – Wypiła to co przyniosła jej Ajiri, otaczając się ogonem.

– Co jej grozi?

– Kiedy całkowicie się wchłonie, nie będzie sposobu aby go z niej wydostać.

– Nie… – W oczach zebrały mi się łzy.

– Już na zawsze zostanie marionetką.

– J-jak… – Załamał mi się głos: – Można jej pomóc? 

– Niszcząc... kryształ... – odpowiedziała sennie, położyła głowę, wraz z uniesionym dopiero zadem, pogrążając się w śnie. Odszukałam wzrokiem Ajiri, zapominając że już dawno jej tu nie ma. Strażnicy ustąpili miejsca mamie, położyłam uszy, gotowa do konfrontacji z nią. 


[Ivette]


Sheila stanęła nade mną. Uderzyłam zębami o zęby, chcąc ugryźć jej nogę, ale w porę ją zabrała. 

– Chcesz zobaczyć Komete? – szepnęła. Przeszyłam ją wzrokiem, zaciskając zęby. Wstałam gwałtownie na spuchnięte nogi i zresztą całe w ranach i bliznach, tak jak ciało. Głowa mi opadła.

– Zabierz nas do domu – powiedziałam cicho.

– Tylko tyle mogę dla was zrobić – odpowiedziała półgłosem: – Chodź szybko, dopóki Meike jeszcze nie ma. 

Przeszłyśmy tunelem, którego nie znałam, a wejścia tutaj zwykle strzegły inne konie. Nie nadążałam za nią co doprowadzało mnie do szału, kulałam. Potknęłam się o kamień. O niebieski kryształ. Złapałam go w pysk, chowając za zębami i wargami. Sheila obejrzała się na mnie. Muszę go połknąć, inaczej mi go zabiorą. Już nie będzie mogła mnie uspać. Przełknęłam szybko, jak tylko się odwróciła, czując jak kryształ powoli i boleśnie się przesuwa, brakowało mi tchu, ledwo stawiałam kroki  i powstrzymywałam się od jęku. Na widok Komety, momentalnie się uspokoiła, ból też minął, kryształ musiał dotrzeć do żołądka. 

Sheila zostawiła nas same. Zbliżyłam się, Kometa nie podniosła nawet łba, otworzyła na sekundę oczy, potem zaciskając powieki i odwracając głowę. Nie była już mrocznym koniem, nie znalazłam kryształu zaglądając pod jej grzywę.

– Musimy się stąd wydostać. – Spojrzałam na wyjście: – Co z tobą? – parsknęłam: – Nie widziałyśmy się od dwóch miesięcy, a ty… – Zacisnęłam mocniej zęby, sprawiając sobie tym ból, wycofałam się. W ogóle nie zwraca na mnie uwagi, a doskonale wie jak to boli. Zaskoczył mnie nagły potok łez, nie mogłam nawet powstrzymać łkania. Jak mogła?!

– Jednak jesteś słaba – usłyszałam Meike, jakby tu z nami była, ale przecież to niemożliwe: – Beznadziejna. Naprawdę dziwisz się że matka cię nie chciała?

Rozglądałam się widząc tylko brunatne ściany, porośnięte mchem i pnączami, oraz ciemny tunel.

– Przestań! Daj mi w końcu spokój! – wrzasnęłam, z krzykiem rzucając się na ścianę, to jednym bokiem, to drugim, uderzyłam w nią kopytami, nadal nie rozwiązali mi skrzydeł. Po kilku uderzeniach upadłam na ziemię, oddychając ciężko.

– Ivette – usłyszałam cichy głos Komety. Podniosła głowę, patrząc w moim kierunku z łzami w oczach, cała się trzęsąc: – Ja… Ja po prostu… – urwała, dodając szybciej i głośniej: – Przepraszam, nie wiedziałam jak zareagować. Wybacz.

Próbowałam wstać, kilkakrotnie, w końcu kiedy się udało przewróciłam się po dwóch krokach, bez sił na cokolwiek, powieki mi opadły.

– Ivette… 

Otworzyłam je jeszcze na chwilę, Kometa już siedziała.

– Ivette, co ci jest? – zaczęła się do mnie przesuwać.


[Rosita]


– Nie pozwolę ci jej zabrać. – Osłoniłam Irutt, mierząc w chłodne oczy mamy. Byłam na nią zła, ale tak naprawdę nie chciałam okazywać jej wrogości. 

– Wolę by ze mną współpracowała – odparła spokojnie: – Dopóki się nie zabezpieczymy, pozostanie na razie nieprzytomna. Chcę byś użyła mocy i zamknęła pył usypiający w małych kulach z liści, tak, aby łatwo było je rozbić. Ajiri niedługo powinna skończyć go przygotowywać. Przymocujesz kulki do  strażników pnączami, będą pilnować Irutt. Niebieskie kryształy nie do końca na nią działają. Założyłabym jej metalową obręcz na róg, ale nie chcę ryzykować że jego stan się pogorszy.

– Dlaczego znów mnie okłamałaś? – Rozluźniłam napięte mięśnie.

– Zrobiłam wszystko żebyś przeżywała jak najmniej stresu, to ważne podczas ciąży. Wolę byś teraz się na mnie gniewała, niż gdyby wcześniej miałoby ci się coś stać. – Zbliżyła się, obejmując mnie łbem. Na dowód miałam tylko jej słowa, pozbawione emocji, chociaż zawsze tak mówiła i… Poczułam na grzbiecie coś mokrego.

– Mamo...? – Obejrzałam się, miała zaciśnięte powieki, spod których wydostawały się łzy.

– Idźcie stąd – kazałam strażnikom.

Przytaknęli łbami, odchodząc w ciszy. 

– Zostałaś mi tylko ty... – Mama odsunęła się patrząc na mnie z powagą, do której nie pasowały łzy w oczach: – Meike zabrała Ivette i Kometę, jestem tego pewna.

– Meike? – Spojrzałam na nią wystraszona: – Irutt mówiła że kontroluje Rocio i Flavie tymi zielonymi kryształami… Czy…?

– Nie wiem. – Mama szybko pozbyła się łez, kilkoma mrugnięciami, domyślałam się tylko ile emocji musiała teraz tłumić: – Jedyną nadzieją jest teraz stado Heather i Heatcliffa, wysłałam też od nas strażników, ale oni nie mają tak dobrego węchu jak pobratymcy Heather. 

– Nie rozumiem…

– Najwyraźniej teraz Meike przewodzi Zaklętym, albo ma z nimi jakąś umowę. To wyjaśniałoby dlaczego mi pomogli i dlaczego zabili stado Tiziany, naruszając tym samym swoją najważniejszą zasadę niekrzywdzenia zwykłych koni, jednorożce były tylko wymówką. 

–  Co z stadem Heather i Heathcliffa?

– To mroczne konie, nikt niepowołany nie powinien o tym wiedzieć, musisz to zachować dla siebie.


[Ivette]


Ocknęłam się już w innej jaskini, z mnóstwem opatrunków na ciele i na nogach. 

– Daj mi chociaż ją zobaczyć, porozmawiać, cokolwiek – powiedziała blisko wejścia Sheila.

– Przyprowadź Irutt, to będzie wolna, możesz zabrać ze sobą jednorożce, ale nie próbuj wracać bez nich, bo wtedy zwrócę ci ją martwą – odpowiedziała jej powolnym, wypranym z emocji głosem Meike. Po kilku sekundach dostrzegłam ją stojącą w wyjściu. Mierząc nienawistnie w jej oczy, tak bardzo podobne do matki.

– Doprawdy. Zniżyłaś się już do takiego poziomu żeby się okaleczać. – Obejrzała się za siebie: – Będziecie ją krępować kiedy zostaje sama, przestanie robić mi na złość.

Do środka weszło więcej koni. Kwiknęłam, przez dobrych kilka minut nie pozwoliłam im się dotknąć, gryząc i kopiąc gdzie tylko trafiłam. Mieli przewagę liczebną i w końcu i tak zrobili co chciała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz