Nowa wersja – 28.07.2025r.
[Chaos]
Zaatakowali najpierw stado Tiziany, zabijając ich w kilka chwil. Zebrałam wszystkich członków własnego stada w jednym miejscu. Brakowało jedynie córek, Pedro i bliźniaczek. Meike szła ku nam, na czele zaklętych i służących jej koni, a nawet pegazów, nosiła na szyi garść zielonych kryształów, podała je jednemu z koni wybiegając naprzód. Ruszyłam w jej stronę kłusem.
– Witaj, córko.
Stanęłyśmy naprzeciwko siebie.
– Mogę dać ci godnego następcę, w zamian zostaw moje córki w spokoju – odparłam, mierząc jej w oczy.
– Okazujesz słabość.
– Niech tak będzie, po prostu daj im odejść.
– Nie urodzisz już nic lepszego niż urodziłaś. Jesteś moją porażką.
– Siła to nie jest strach i terror, bez swojej armii nie miałabyś odwagi stawić mi czoła.
– W takim razie dlaczego stoję teraz przed tobą w pojedynkę? – Zaczęła chodzić wokół mnie: – Wiesz co powinnaś wtedy zrobić? Zabić mnie. Lecz nie byłaś w stanie wymierzyć choć jednego ciosu.
– Byłam w ciąży.
– Teraz masz szansę, jeśli wygrasz, to znaczy zabijesz mnie, to wszystko się skończy. Sheila wskaże ci drogę do Ivette, którą już zabrałam.
Ucho drgnęło mi nerwowo, a serce przyspieszyło i nie byłam w stanie go spowolnić.
– Co zrobiłaś Komecie?
– Nie sądze byś już zobaczyła kiedykolwiek tą kalekę.
– Wypuść je. – Położyłam uszy, czując zbierające się łzy, gdy byłam źrebakiem byłam bezbronna wobec niej, tak też czułam się w tej chwili.
– To zależy od twoich umiejętności.
– Matko.
– Znów przemawiają przez ciebie emocje? Wyobraź sobie ile wad przekazałaby swoim źrebakom. Najwyraźniej geny Angusa były wadliwe.
Stłumiłam emocje, mierząc już tylko chłodno w jej oczy.
– Nigdy nie potrafiłaś przeżyć niczyich wad – powiedziałam: – Przekuć je w zalety i to nazywasz siłą? Brak empati? Czy to nie czyni też z ciebie kaleki?
– Empatia jest zbędna. Nie jest konieczna do przetrwania, wręcz w tym przeszkadza, gdyby nie ona nie pozwoliłabyś żyć swoim wrogą, co ostatecznie obróciło się przeciwko tobie.
– Gdybyś miała empatię nie pomogłabyś ojcu podbić ziem Tiziany. Nie oszukałabyś swoich pobratymców, którzy ci ufali.
– Ziem Soprana, córko, on wtedy przewodził memu rodzinnemu stadu. Chaos był silniejszy ode mnie, więc logicznym było do niego dołączyć i razem tworzyć potężne stado, okazja do rozwoju, którego nie mogłam oczekiwać w moim rodzinnym stadzie. Podziwiałam go. – Zrobiła długą pauzę: – Zaprzepaściłaś nasze wspólne dzieło i twoje żałosne potomstwo. Może powinnam była je zabić zamiast szukać w nich choć cząstki Chaosa?
W końcu wykonałam pierwszy ruch, obróciła się odpierając mój cios, próbując mnie przewrócić, zaparłam się kopytami.
– Bardzo dobrze.
Kolejnym ruchem chciałam podciąć jej nogi, stanęła dęba, uniknęłam jej ciosu w mój grzbiet.
– Szkoda takiego potencjału, gdybyś tylko nie przywiązywała się tak do innych – skomentowała. Walka trwała długo, większość moich ciosów uniknęła, znała mój styl walki jak nikt inny, ponieważ mnie go uczyła. W końcu jedna z nas musiała przegrać. Opadłam z sił, z mnóstwem ran na ciele, po jej kopytach i zębach. Założyli mi zielony kryształ na szyje, próbowałam jeszcze dźwignąć się z ziemi, ale mnie przytrzymali.
– Walka skończona, przegrałaś – stwierdziła Meike: – Jednakże, jak się domyślasz nie opłaca mi się ciebie zabijać.
Mieli przewagę liczebną, wzięli nas w niewolę, wielu z nimi walczyło, ale i oni ponieśli porażkę, w chwili w której upadłam.
– Twierdzisz że empatia to siła? – dodała Meike: – Przekonajmy się która z nas ma silniejszą wolę.
Niedaleko czekała Sheila, posłała mi współczujące spojrzenie.
***
[Rosita]
W kółko tylko odtwarzałam w głowie słowa Sheili, dopóki nikt mnie od tego nie odciągnął nie ruszałam się z miejsca.
– Jak zobaczą że sobie nie radzisz to skończysz jak Chaos – Serafina pociągnęła mnie za grzywę, zmuszając do wstania: – Jedz – kazała.
Zrobiłam co chciała.
– Ona wierzy że geny Angusa są wadliwe, wiesz co ja myślę? To jej geny są wadliwe, sama powinna nie móc już więcej mieć źrebiąt.
Wybuchłam gwałtownym płaczem.
– Rosita, przepraszam!
Położyłam się na ziemi, od szlochu aż rozbolała mnie głowa.
Nie potrafię być silna, nie spełnię nawet ostatniej woli mamy…
– Ros, trzymasz się jakoś? – Theo położył się obok mnie.
Pokręciłam głową. Zerknęłam przelotnie na jego tył, był cały. Tylko ja z naszej trójki tak skończyłam.
– Brat obiecał ostrzec kogo trzeba – powiedział ukradkiem Theo, podpatrując na innych członków stada: – Zobaczysz, coś wymyśli, uratuje nas, twoją mamę też.
~*~
[Ivette]
Sheila stanęła nade mną. Uderzyłam zębami o zęby, próbując ugryźć jej nogę, ale w porę ją zabrała.
– Chcesz zobaczyć Kometę? – szepnęła. Przeszyłam ją wzrokiem, zaciskając zęby. Wstałam gwałtownie na spuchnięte nogi, całe w ranach i siniakach, tak jak reszta ciała. Głowa mi opadła.
– Zabierz nas do domu – powiedziałam cicho.
– Tylko tyle mogę dla was zrobić – odpowiedziała półgłosem: – Chodź szybko, dopóki Meike jeszcze nie ma.
Przeszłyśmy tunelem, którego nie znałam, a wejścia tutaj zwykle strzegły inne konie. Nie nadążałam za nią co doprowadzało mnie do szału, kulałam. Potknęłam się o kamień. O niebieski kryształ. Złapałam go w pysk, chowając za zębami i wargami. Sheila obejrzała się na mnie. Muszę go połknąć, inaczej mi go zabiorą. Tu aż roi się od zaklętych i dopóki nie jestem odporna na ich moce, w tym też Sheili, nie mam z nimi szans.
Przełknęłam szybko, jak tylko się odwróciła, czując jak kryształ powoli i boleśnie się przesuwa, brakowało mi tchu, ledwo stawiałam kroki i powstrzymywałam się od jęku. Na widok Komety, momentalnie się uspokoiłam, ból też minął, kryształ musiał dotrzeć do żołądka.
Sheila zostawiła nas same. Zbliżyłam się, Kometa nie podniosła nawet łba, otworzyła na sekundę morskie oczy, potem zaciskając powieki i odwracając głowę. Zajrzałam pod jej grzywę, znajdując pomarańczowy kryształ. Już w domu odkryłam że czerń w środku po prostu znika po zdjęciu go, ale…
– Musimy się stąd wydostać. – Spojrzałam na wyjście: – Za wszelką cenę – To znowu nie jest aż taka tragedia być mrocznym koniem. Rozbiłam go, wiszącego na jej szyi. Czarny obłok zniknął w jej ciele tak szybko jak się pojawił, próbowałam go złapać w pysk, kłapiąc jedynie zębami. To na nic.
– Co z tobą? – parsknęłam: – Nie widziałyśmy się od tygodni, a ty… – Zacisnęłam mocniej zęby, sprawiając sobie tym ból, wycofałam się. W ogóle nie zwraca na mnie uwagi, a doskonale wie jak to boli. Zaskoczył mnie nagły potok łez, nie mogłam nawet powstrzymać łkania. Jak mogła?!
– Jesteś słaba, zero samokontroli i zero ogłady – usłyszałam Meike, jakby tu z nami była, ale przecież to niemożliwe: – Naprawdę dziwisz się że matka cię nie chciała? Wolała obcą od ciebie, wolała nawet kalekę.
Rozglądałam się widząc tylko brunatne ściany, porośnięte mchem i pnączami, oraz ciemny tunel.
– Przestań! Daj mi w końcu spokój! – wrzasnęłam, z krzykiem rzucając się na ścianę, to jednym bokiem, to drugim, uderzyłam w nią kopytami, nadal nie rozwiązali mi skrzydeł. Po kilku uderzeniach upadłam na ziemię, oddychając ciężko.
– Ivette – usłyszałam cichy głos Komety. Podniosła głowę, patrząc w moim kierunku z łzami w oczach, cała się trzęsąc: – Ja… Ja po prostu… – urwała, dodając szybciej i głośniej: – Przepraszam, nie wiedziałam jak zareagować. Wybacz.
Pozbawili jej kłów i szponów. Dlatego tak leżała skulona? Bym nie mogła tego zauważyć? Ale przecież nie od razu widziałam ją w postaci mrocznego konia, dopiero jak rozbiłam kryształ.
Próbowałam wstać, kilkakrotnie, w końcu kiedy się udało przewróciłam się po dwóch krokach, bez sił na cokolwiek, powieki mi opadły.
– Ivette…
Otworzyłam je jeszcze na chwilę, Kometa już siedziała.
– Ivette, co ci jest? – zaczęła się do mnie przesuwać.
~*~
[Rosita]
Ajiri przyszła mi zmienić opatrunek, wyglądała nieco inaczej niż zwykle. Płakałam gdy mnie dotykała, nie protestując w strachu że zajmie się mną ktoś inny. Dopiero gdy skończyła, przeżuwając niewidzialne kęsy zorientowałam się co tak naprawdę się w niej zmieniło. Schudła.
– Musisz jeść mniej i więcej się ruszać, Meike nie toleruje otyłości. – Przymykała oczy wyczerpana.
– Nie jadam więcej niż zwykle… – przyznałam, kładąc się od niej jak najdalej mogłam: – A nawet mniej…
– Przez zabieg łatwo tyjesz, inne klacze też mają z tym problem. Chaos nie chciałaby żeby Meike uznała cię za całkowicie nieprzydatną, może nauczyłabym cię zajmować się chorymi?
Pokręciłam głową.
– Nauczę cię. Twoje moce są do tego idealne.
– Meike… – urwałam, może powinnam spróbować? Może plany Meike co do mnie się wtedy zmienią, nie mogło to być nic dobrego – wykorzystanie mnie do walki, albo czegoś równie okropnego.
– Chodź, Rosita, zaczniemy od rozpoznawania ziół.
~*~
[Ivette]
Ocknęłam się już w innej jaskini, z mnóstwem opatrunków na ciele i na nogach.
– Daj mi chociaż ją zobaczyć, porozmawiać, cokolwiek – powiedziała blisko wejścia Sheila.
– Wykaż się bardziej, to się zastanowię – odpowiedziała jej powolnym, bezwzględnym głosem Meike.
Po kilku sekundach dostrzegłam ją stojącą w wyjściu. Mierząc nienawistnie w jej oczy, tak bardzo podobne do matki.
– Doprawdy. Zniżyłaś się już do takiego poziomu żeby się okaleczać? – Obejrzała się za siebie: – Będziecie ją krępować kiedy zostaje sama, przestanie robić mi na złość.
Do środka weszło więcej koni. Kwiknęłam, przez dobrych kilka minut nie pozwoliłam im się dotknąć, gryząc i kopiąc gdzie tylko trafiłam.
~*~
[Rosita]
– Jeszcze raz, to mnóstwo wiedzy, nie tak łatwo ją przyswoić.
– Niech już robią ze mną co chcą – zapłakałam. Nie potrafiłam się skupić, nie wiedziałam połowy tego co do mnie mówiła, a co dopiero miałam zapamiętać.
– Przyjrzyj się. – Podała mi opatrunek, cofnęłam się o krok, przez chwilę myśląc że znów będzie wymieniała mój.
– Dotknij – Położyła go na ziemi: – Dałabyś radę zrobić coś podobnego mocą?
– Robiłam już opatrunki, nieco inne, ale działały tak samo… Mogłabym sama się opatrywać.
– Muszę nakładać na ranę specjalną maść, nie poradziłabyś sobie z tym sama. Pokaż mi co potrafisz.
~*~
[Kometa]
Zemdlała. Na pewno. Nie mogłaby umrzeć. To Ivette, nigdy by się nie poddała... Tak jak ja... Się poddałam. Co ja zrobiłam? Przecież obiecałam.
– Tato, proszę, pomóż mi się do niej dostać – szepnęłam, patrząc w sufit z mnóstwem kamiennych kłów. Nie przestałam ronić łez, odkąd ją zabrali. Rozejrzałam się, szukając jakiegokolwiek… Nikt nie pilnował wyjścia. Nie słyszałam też nikogo.
Zaczęłam się przesuwać, używając do tego tylko przednich nóg. Próbowałam pracować całym ciałem, ale… To szło tak mozolnie. I ciężko. Ześlizgnęłam się na brzuch w korytarzu, przygniatając jedną z nóg.
Oby nikt tego nie usłyszał.
Dźwignęłam się znowu, poczołgałam się, kierując zapachem Ivette, czując coraz dotkliwiej jakby coś wbijało mi się w tą działającą część kręgosłupa. Tylko leżąc na brzuchu, mogłam to załagodzić, ale skorzystałam z tego jedynie raz. Jeszcze bym nie zdążyła.
Już docierałam tam gdzie zapach stawał się intensywniejszy, gdy natrafiłam prosto na białe nogi, przez chwilę pewna że to Meike. Później, podnosząc wzrok, dostrzegłam że biel już wyżej stanowi łaty na piaskowej sierści. Spojrzałam w przygnębione oczy Sheili, skrzywiłam się, cofając uszy, przeszła po prostu obok, udając że nie zauważyła mojej ucieczki.
Dotarłam do wejścia, do kolejnej jaskini, wyszły z niej momentalnie konie, przyległam do ściany, zamykając przy tym oczy.
Tato, pomóż mi, zrób coś żeby mnie nie zauważyli – poprosiłam w myślach. I… Udało się. Odetchnęłam cicho, patrząc za nimi. Zmierzali do jaskini z której wyszłam. Przyspieszyłam. Nie zatrzymałam się nawet wtedy kiedy znów ścisnęło mi gardło, a serce podskoczyło.
Skrępowali ją grubymi sznurami, tak że zupełnie nie mogła nawet drgnąć. Kwiknęła niewyraźnie, przez związany pysk. Nie poznała mnie, prawda? Bo zasłonili jej nawet oczy.
– Ivette... – wymamrotałam przez łzy, zanim oparłam na niej głowę, i wtuliłam w jej napiętą przez sznur szyję. Naciągnęli sznury zaczepiając końcówki o ciężkie skały rozstawione wokół. Ściągnęłam jej chociaż ten czarny materiał z oczu. Od razu nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. Bardzo szybko i płytko oddychała. Do środka wtargnął ciemnogniady i jasnogniady ogier, obejrzałam się za siebie, kładąc uszy.
– Odpuśćmy im – szepnął Ciemny do Jasnego, stojącego obok. To raczej nie są ich prawdziwe imiona, ale nazywałam ich tak już wcześniej, gdy pilnowali wąwozu i mnie.
– Wiesz że Meike nam nie daruje?
– Nie możecie się jej sprzeciwić? – spytałam, stawiając uszy przyjaźnie. Choć ich nie lubiłam po tym jak brutalnie zaatakowali mnie w jaskini. Pewnie też na polecenie Meike, ale… Chyba nigdy ich nie polubię. Przecież nie muszę.
– Sprzeciwić, żeby skończyć jak…
– Nie odzywaj się do niej, bo pani wyrwie ci język – przerwał mu Jasny.
– Ale dosłownie? – spytałam: – Pozbawiła kogoś języka?
– A wbiła ci sztylet w grzbiet? – odpowiedział Ciemny. Ivette mruknęła coś niewyraźnie, poruszyła się, wiedziałam to tylko dlatego że przylegałam do niej niemal cała, sznury blokowały większość jej ruchów: – Zaczęło jej mniej więcej odbijać jak…
– Głupi jesteś?! – Głos Jasnego poniósł się echem: – Ma tu mnóstwo szpiegów, a ty mówisz o tym na głos? Tego się nie mówi.
– Jakby wszyscy się sprzeciwili... – zaczęłam.
– Skończyliby jak jednorożce, ta ostatnia dwójka, bo reszta jest oczywiście martwa i gdyby tylko chodziło o śmierć…
Dopadli też Ennie i Beerha?
– Naprawdę? Aż tak ci źle z naszą panią? – oburzył się Jasny.
– Może chciałbym w końcu normalnie żyć? Żałuję że poszedłem za tą wiedźmą.
– Myślisz że Chaos jest lepsza?
– O wiele lepsza – wtrąciłam.
– Twoja opinia się nie liczy, bo to twoja matka.
– Ale spotkałyśmy się niedawno i zdążyłam ją lepiej poznać. – Zastrzygłam niespokojnie uszami. Czy to było jeszcze niedawno czy już bardzo dawno temu?
– Skończcie tą rozmowę póki jeszcze nic się nie stało – szepnął starszy, kary ogier, wchodząc do środka: – Zanieście ją z powrotem, pozbądźcie się śladów i pilnujcie. Jak Meike dowie się że uciekła znów każe nam ją bić.
Ivette kwiknęła, dosyć głośno, napuszyła pióra.
– Pozwólcie mi tu zostać jeszcze chwilę, to nic jak będzie potem za to kara… – prosiłam, wtulając się w Ivette. Wcisnęła bardziej uszy w szyję, więc nie wiem czy jej się to spodobało. Ale… Nie bardzo mogła mi też powiedzieć...
– My też oberwiemy – przyznał Jasny. Zaczęli podchodzić. Muszę coś wymyślić. Intruz, nie, a może? To… Irutt, tak. Praktycznie nigdy nie widziałam jej na oczy, ale dam radę, w końcu mogła być każdym.
– Czekajcie! – krzyknęłam tak nagle że się zatrzymali: – Ja… – Spuściłam wzrok, wzdychając: – Tak naprawdę ktoś pomógł mi się tu dostać i… Miałam odwrócić waszą uwagę… – Resztę mówiłam już z łzami w oczach, przekonując się sama do tej wersji: – To nasza jedyna szansa na ucieczkę, ale nie mogę zostawić tak Ivette. Jak ją rozwiążecie to wam powiem. – Spojrzałam po nich, cofając uszy, wpatrywali się na mnie groźnie, najbardziej ciemnogniady. A przecież… Nie był najchętniejszy do pomocy? Chociaż też najbrutalniejszy kiedy mnie bił...
– Ty chyba nie wiesz gdzie się znajdujemy, nikt się tu nie dostanie, bo nikt nie wie o istnieniu tego miejsca. A poza tym tak bez żadnych śladów? – powiedział ostro.
– To… – zawahałam się: – Irutt… – dodałam ciszej, jakbym nie chciała tego mówić. Dwójka gniadych ogierów popatrzyła na siebie sceptycznie.
– Irutt nie żyje.
– I to od dawna – dodał Jasny.
– To dlaczego ją widziałam?
– Jej szczątki pożarły wilki, dawno temu, sam widziałem jak ciągnęli jej ciało do samego skupiska kryształów – powiedział kary: – Nawet jeśli jakimś cudem by żyła, to skąd wiedziałaby że tu jesteście? Po co miałaby was ratować? I jakby to zrobiła z pękniętym rogiem?
Kryształy. Na jednorożce też chyba działają, muszą działać.
– Jej róg nie jest już pęknięty, nie macie pojęcia o większości kryształów, ani tego co potrafią. – Położyłam uszy, posyłając im niechętne spojrzenie: – Irutt jest teraz po naszej stronie.
– To gdzie ona jest? Weszła tu, zabrała cię do Ivette i co dalej?
Kruk, tak nazwałam karego, przyglądał się mi uważnie.
– Blefuje, wszyscy wiemy jak oszukała całe stado – powiedział.
– Meike wraca. – Zajrzała do nas Sheila, składając znikające skrzydła.
[Ivette]
Wydałam z siebie całą serię kwików kiedy ją podnosili, aż skończyło mi się powietrze. Zakasłałam. Przez szczelnie zamknięty pysk, poszło chrapami. Kątem oka, jak przez mgłę po raz ostatni zobaczyłam ich w wejściu, a już po kilku minutach przyszła Meike. Przybiegła do niej tylko dwójka gniadych ogierów, sapali.
– Co wy tu robicie? – powiedziała nieśpiesznie: – Nie wzywałam was.
– Domyśliliśmy się, pani że pewnie teraz zechcesz ją rozwiązać – wyjaśnił jeden. Nie ważne który i co mówili, są i zawsze będą wrogami. Zacisnęłam jeszcze mocniej zęby, w tym i oczy, czując jak ból rozchodzi się po szczękach.
– Co robiliście?
– My… Walczyliśmy ze sobą, w ramach treningu – odpowiedział jeden.
– Kometa akurat spała… – dodał drugi.
– Rozwiążcie ją i nakarmcie, wtedy dopiero przyprowadźcie. Dzisiaj nie walczymy. – Ostatnie trzy słowa powiedziała głośniej: – Potem zajmiecie się kaleką.
Napięłam już mięśnie. Leżałam nieruchomo, czekając aż zdejmą ostatni sznur, Meike przypatrywała się im.
– Coś nie tak, pani? – spytał ciemnogniady.
– Kontynuujcie.
Na końcu zdjęli sznur z mojego pyska, zostawiając związane tylko skrzydła. Rzuciłam się na nich, przewracając jasnogniadego. Ugryzłam, otwierając gwałtownie pysk, przez ostry ból rozchodzący się po zębach, jęknęłam, dając mu się zrzucić. Kopnęłam w jego bok tylnymi kopytami. Drugi już złapał za moją grzywę. Uderzyłam go łbem.
– Ivette, wystarczy – powiedziała beznamiętnie Meike.
Jasnogniady podciął mi nogi, upadłam, uderzając w drugiego kopytem, prosto w jego przednie kończyny, spadając starł sobie klatkę piersiową.
– Zwiążcie jej z powrotem nogi – kazała Meike. Kwiknęłam, podrywając się prosto na nią, zatrzymana gwałtownym szarpnięciem, zaparłam się z całej siły, wyrywając się. Meike przymknęła oczy.
– Musisz się nauczyć opanowania, zanim wznowimy naukę walki.
– Nienawidzę cię!
– Wystarczy że będziesz mnie szanować.
– Ty suko!
Przewrócili mnie, przytrzymali, co chwilę odrywałam się im od podłoża, nie bacząc na to że kilka razy uderzyłam o nie. Znów związali mi nogi. Przynieśli jakąś papkę, pachniała jak przeżuta trawa.
– Jedz – kazała Meike: – Inaczej cię do tego zmuszą.
– Co to jest? – Wbiłam w nią wzrok.
– Trawa, w końcu wczoraj nie dałaś rady przeżuć – podkreśliła.
Miałam serdecznie dość jej uwag. Zacisnęłam zęby, nie potrafiąc stłumić jęknięcia, przez momentalny ból.
– Właśnie o tym mówię, najwyraźniej jesteś gorsza nawet od tej kaleki.
Przewróciłam pyskiem misę z papką, uderzyłam ją raz jeszcze łbem, odrzucając jak najdalej umiałam.
– Zróbcie opatrunki na jej szczęki, jak już będziecie otwierać je na siłę, kiedy już skończycie ją karmić, to zwiążcie pysk, zostawiając opatrunki, aby zaczęło się goić.
– Zjem to! – parsknęłam.
– Z tego co widzę musi jeszcze poleżeć i się uspokoić. – Wyszła.
– Powiedziałam że to zjem! – Próbowałam ugryźć zbliżającego się ciemnogniadego.
– Nie masz innego wyboru jak zacząć w końcu jej słuchać, wiesz to. – Wziął misę, przyszedł z nową papką, jasny już przygotowywał opatrunki. Zawołali jeszcze dwójkę koni do pomocy.
~*~
Cała drżałam z nerwów, wytrzymałam jedynie do wyjścia na zewnątrz. Nie wiem nawet kiedy a znalazłam się pod Meike, po próbie jej zabicia. Oddychałam ciężko, zupełnie oszołomiona. Nie zraniłam jej nawet?!
– Przez ciebie zacznę żałować że okaleczyłam Kometę.
Szarpnęłam się mocno, oderwałam od ziemi, a potem straciłam dech, trafiając po jej ciosie w kamień kręgosłupem. Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami.
– Naprawdę jesteś gorsza od niej. Od każdego tutaj.
Kwiknęłam przeciągle, przez związany pysk i owinięte wokół szczęki i żuchwy ciasno opatrunki, nie pozwalające mocno docisnąć do siebie zębów. Popłakałam się, nie mogąc tego w żaden sposób zatrzymać. Nie czułam przedtem nawet by zbierało mi się na coś takiego. Puściła.
– Żeby być tak słabym, bezużytecznym czymś. Nie zasługujesz już na miano istoty. – Nie mało że mówiła powoli by nie umknęło mi żadne ze słów to jeszcze podkreślała je wszystkie. Kopnęła w suchą ziemię, sypiąc mi piasek w oczy. Jęknęłam, zatrzęsłam się, mrugając i ocierając oczy o przednie nogi. Nie widząc że one też są całe w piasku. Nigdy tak nie szczypało, wręcz kuło.
– Spójrz na siebie. I ty przewodziłaś stadem? Nic dziwnego że doprowadziłaś do jego upadku. Twoja matka się nie popisała, żeby wychować coś tak nieudacznego.
~*~
Bez przerwy napierałam skrzydłami na sznur i puszczałam, przyciskając je do boków i znowu, coraz szybciej i mocniej, dusząc się aż w środku. Po kilku dniach dopiero się rozluźnił.
Weszli do środka, przywitałam ich kwiknięciem, jeden z nich westchnął przeciągle. Napuszyłam pióra. Mierzyłam ich obu nienawistnym wzrokiem. Uwolnili mi nogi i pysk. Rzuciłam się na nich, napierając skrzydłami na sznury z całej siły. Przycisnęli mnie do ściany. Wyślizgnęłam jedno ze skrzydeł, przecierając je o sznur, wyrywałam sobie garść piór, brudząc podłoże krwią.
– Łap je! – krzyknął jasnogniady, sięgając zębami do skrzydła.
Uniosłam je wysoko i trafiłam z impetem w ogiery, wywracając obu na raz. Drugie skrzydło wyszło już bez problemu. Zaczęłam ich nimi bić, bez przerwy, krzycząc przy tym z, zbierającej się we mnie przez wiele dni, frustracji. W końcu cała ziemia, skrzydła i kopyta, ociekały ich krwią. Konie które tu wbiegły, natychmiast się wycofały spłoszone. Obróciłam się do nich, dysząc z wyczerpania. Przełknęłam krew, wybiegając. Przy wejściu do Komety stał ten stary ogier. Stanęłam z nim dęba. Wybiłam się do lotu, spadając tylnymi nogami na jego grzbiet zamiast na głowę, tylko dlatego że zrobił unik. Ale i tak przewróciłam go, ryjąc w nim kopytami, aż do krwi, jeszcze długo po tym jak zrobił się zimny.
[Kometa]
Ivette wrzeszczała. Już nie spałam, choć przed chwilą byłam w przyjemniejszym miejscu – w domu, wiedziałam że to sen, ale to i tak lepsze niż wpatrywanie się w te same ściany.
Uniosłam przód ciała, z oddali dochodziły odgłosy walki i dwa głosy, wołające o pomoc. O podłoże w korytarzu uderzało mnóstwo kopyt. Potem szamotanina zaczęła się bardzo blisko wejścia. Kruk krzyczał z bólu, jakby urywali mu kończyny, błagał o litość. Po kilku chwilach zupełnie ucichł. Wpatrywałam się w wejście, otrzepując się na myśl że to… Ivette… Stanęła tam cała w krwi, krew nawet kapała z jej pyska, krztusiła się. Nie. Dlaczego miałaby zabijać w tak okrutny sposób?
– Wstań... Uciekamy. Teraz – wysapała przez zaciśnięte zęby. Z pyska wisiał jej opatrunek, cały przesiąknięty krwią, zerwała go skrzydłem: – Powiedziałam wstawaj! – Zbliżyła się, szarpiąc mnie za grzywę. Wypłynęły mi łzy z oczu.
– Przecież wiesz… Wiesz… Ała! To boli…
Uniosła mnie, szarpiąc we wszystkie strony.
– Boli! – Przymknęłam oczy, krzywiąc się z bólu: – Ivette, przestań!
Rzuciła mnie na ziemie, wykasłując krew i zataczając się na nogach. Oparła się skrzydłem o ścianę, osunęła niespodziewanie na bok, zostawiając po sobie krwawy ślad.
– Ivette!
Dyszała ciężko, co chwilę wykasłując krew. Wtuliłam w nią głowę, z łzami w oczach. Przypomniałam sobie jak mnie wspierała gdy zamieniłam się w tego potwora, jak zlizywała mi krew z pyska żebym poczuła się lepiej. Pewnie teraz zamieszkał w niej, w końcu rozbiła kryształ i może nie zmienił jej wyglądu, ale… Ona nie mogłaby być taka… Taka… Przerażająca
Ciężko jej się oddychało, właśnie przez krew – wypływała z chrap, a wcześniej się nią ubrudziła od tych poległych koni... Zaczęłam wylizywać jej pysk, co chyba było jednak błędem, smakowała mi i nie bardzo mogłam przestać. Przysunęła bliżej głowę. Jakoś się otrząsnęłam, nadal dostawałam do jedzenia… To co musiałam jeść, choć… Właściwie źródła Heather też nie znałam.
– Proszę, wstań… – wymamrotała.
– Nie mogę…
– Uciekaj… – Popatrzyła na mnie.
– Kochanie. – Musnęłam ją czulę po pysku.
Objęła mnie mokrym i zimnym skrzydłem.
~*~
[Ivette]
Zasnęłam przy Komecie, budząc się przed Meike. Stała naprzeciwko mnie w pustej jaskini. Wzięła głęboki oddech. Przycisnęłam uszy do szyi. Wbiła we mnie wzrok, a ja w nią.
– Nienawidzę cię – syknęłam.
– Co z tobą? – Przesunęła mnie po ziemi, za grzywę, zajrzała pod skrzydła, przewróciła na bok, wyraźnie czegoś szukając: – Otwórz pysk.
– Niczego nie mam.
– Otwórz.
Zrobiłam co chciała, zbliżając gwałtownie do niej głowę, przyjrzała się dokładnie, po czym wyszła z jaskini.
Po kilku minutach Sheila użyła mocy, kierując na mnie podmuch powietrza, przymknęłam oczy, ale ostatecznie wiatr do mnie nie dotarł.
– Dziwne, wydawało mi się że wcześniej nie była odporna na moce.
Meike skinęła jej na mnie głową. Sheila założyła mi zielony kryształ. Spojrzałam na wiedźmę nienawistnie, Sheila stanęła obok niej z niezadowoleniem wypisanym na pysku.
– Widzisz co zrobiłaś? – zapytała surowo Meike: – Jesteś zwykłą morderczynią.
– A ty jesteś tylko górą mięśni z pokręconym rozumowaniem! Nikt dobrowolnie by cię nie słuchał! Myślisz że ten twój ukochany Chaos by cię kochał po tym wszystkim?! – Machnęłam gwałtownie skrzydłami, obijając nimi o ziemię: – Nikt już o nim nawet nie pamięta, najwyraźniej nie był wcale taki ważny! – Poderwałam się, upadając zbyt osłabiona na skalne podłoże.
– Tego nie wiesz. – Jej kryształ zaczął świecić, a po chwili zagłębił się w klatkę piersiową.
– Wszyscy cię nienawidzą, nikt nie jest tu dla ciebie! Gdybyś zdechła wszyscy odetchnęli z ulgą! – wykrzyczałam.
Poderwała przednią nogę, po jej szyi przebiegła sieć światła od kryształu, aż po oczy.
– Niebieski – powiedziała do Sheili, ta się nie ruszyła. Zahaczayła nogą o nogę Sheil przyciągając ją tak do siebie: – Przynieś niebieski kryształ – cedziła powoli.
– Już… – Sheila odeszła od nas.
– Feniks też nie byłaby zachwycona tym co zrobiłaś z tymi końmi. – Meike przymknęła oczy, odstawiając nogę.
– Zrozumiałaby że to przez ciebie, to ty mi zrobiłaś! Nie ma nikogo komu by na tobie zależało, w przeciwieństwie do mnie. Mama na pewno nas szuka. A Kometa mnie kocha.
– Nie bądź taka pewna.
– A ty przestań łżeć! Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, suko!
– Sheila! – zawołała, dodając do mnie surowo: – Od tej chwili to Kometa oberwie za każde twoje nieposłuszeństwo.
– To zwykłe tchórzostwo!
– Zastanów się co za głupoty wygadujesz. A jeśli chodzi o twoją matkę, już dawno ją kontroluje.
– I ja mam niby uwierzyć że złamałaś jej wolę?
Sheila przyniosła niebieski kryształ, od razu zakładając go na szyję Meike, zielony przestał świecić, wisiał już osobno, nie pozostawiając po wgłębieniu w klatce piersiowej ani śladu. Sheila skręciła ku mnie.
– Nie zbliżaj się! – Położyłam uszy.
– Zdejmę ci kryształ.
Sama zrzuciłam go podrzucając łbem. Przeszywałam Meike na wskroś wzrokiem.
Chciała mnie zranić, nie udałoby jej się pokonać mamy. Nie w ten sposób.
– Sheila cię teraz opatrzy, dasz mi jeden powód, a wykuje Komecie oko – poinformowała wiedźma.
Zacisnęłam zęby.
~*~
Wiedźma nieustannie kazała mnie obserwować. Drżałam przez cały czas, najbardziej skrzydła. Siłą woli tłumiąc wściekłość i ciągle przegrywając. Nie zaatakowałam nikogo oprócz siebie, a mimo to po każdym razie słyszałam przepełniony bólem krzyk Komety. Jak uroniłam choć łzę też jej coś robili.
– Nie potrafię! – wrzasnęłam w stronę Meike: – Daj mi w końcu spokój! – Uniosłam skrzydło, powstrzymując się od uderzenia w ścianę, trzęsło się jak drzewo chwiejące się przez wichurę. Oddychałam zbyt płytko.
– Skoro chcesz by cierpiała.
– Zostaw ją! – Uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, ledwo powstrzymując się by nie rzucić się na tą sukę, a potem zdałam sobie sprawę co zrobiłam: – Nie… – Widziałam już jak siwy ogier wszedł do tunelu: – Nie!
– Po tym na pewno cię znienawidzi – stwierdziła Meike: – Nie omieszkają się wspomnieć przez kogo cierpi.
Opadłam na bok, tłumiąc z całej siły emocje. Spięłam się, zaciskając zęby.
– Wstań.
Zrobiłam co chciała, przez drgawki z trudem utrzymałam się na nogach, musiałam pomóc sobie skrzydłami. Miałam wrażenie że cała ziemia się kołyszę.
– Atakują nas! – Do środka wleciała Sheila: – Mają niebieskie kryształy!
– Kto? – Meike wyszła z nią na korytarz.
Do środka zakradła się czarna postać, pomyliłam ją z Kometą, ale znowu nigdy nie widziałam innego mrocznego konia oprócz niej. Obca zatrzymała się naprzeciwko mnie z dwoma niebieskimi kryształami w formie naszyjników. Jeden nosiła na szyi, a drugi zwisał z jej pyska uzbrojonego w kły.
– Jestem tu na polecenie Heather i Heatcliffa – szepnęła: – Zabieramy was stąd. – Podała mi go, założyła na skrzydło, które wyciągnęłam ku niej. Czy to możliwe by mój kryształ się strawił, czy nadal go miałam w żołądku?
Naszyjnik spadł, jak próbowałam go sobie wsunąć na szyję, bo nagle nie potrafiłam wycelować. Meike zajrzała do środka. Mroczna klacz obróciła się gwałtownie, cała się zjeżyła, warcząc. Korytarzem co chwilę ktoś przebiegał.
– Zabij ją – kazała wiedźma.
Rzuciłam się na klacz od tyłu, wywracając ją. Spojrzała na mnie zdziwiona, gdy przekręciłam jej łeb, kark nie chciał od razu się złamać. Meike przytrzymała mroczną, nim ta się wyrwała. Włożyłam w to całą siłe, tuż przed śmiercią klacz zdążyła ryknąć.
Przy wejściu zgromadziło się więcej mrocznych koni, przyglądających się temu swoimi świecącymi morderczo oczami. Ruszyły na nas. Meike walczyła z nimi chwilę głównie unikając ciosów i ciągnąc mnie za sobą, dopóki mroczny ogier nas nie rozdzielił. Pognali za Meike, został tylko on. Przytrzymał mnie przy ziemi, otwierając pysk... Sheila przebiegła obok jaskini, odwracając na chwilę jego uwagę.
Thais z wypaloną doszczętnie sierścią i Karyme przebiegły zaraz po niej, ta druga stanęła, specjalnie by obejrzeć sobie moją śmierć. Ogier schylił gwałtownie głowę, zasłoniłam się skrzydłem, przebił je kłami, to samo pewnie zrobi z moim gardłem.
Karyme trafiła go z boku, odbiła się od niego, upadając.
Tylko po co to zrobiła?
Złapał za jej długą grzywę wyrzucając w powietrze. Zerwałam drugim skrzydłem jego kryształ, chwycił je, przesunął mnie po ziemi i uderzył mną w ścianę. Pokrył go nagle lód. Utknął w bryle z wytrzeszczonymi oczami, które były lekko zwrócone za siebie.
Rozejrzałam się za Karyme widząc jak ucieka. Zabrałam kryształ, biegnąc do jaskini Komety. W środku odkryłam że jej nie ma, za to mnóstwo krwi pokrywało ściany i podłoże. Ktoś się do mnie zakradł. Obróciłam się, Sheila przycisnęła mój pysk do siebie, popchnęła mnie na ścianę, przewracając się ze mną i zakrywając nas skrzydłami, które zniknęły i my pod nimi też musiałyśmy zniknąć. Do środka wpadła grupa mrocznych koni, węsząc wszędzie wokół.
– Czuje jej zapach.
– Ja też.
– Ruszcie się! Nie mogła uciec daleko! – zawołał inny mroczny koń. Po paru chwilach zapadła cisza.
– Puszczaj mnie! – Wyrwałam się Sheili – Gdzie Kometa?!
– Stado Heathcliffa ją ma, a ty właśnie zabiłaś jego córkę.
– Ta wiedźma mi kazała! – Zabiją Kometę. Wybiegłam na zewnątrz, Sheila złapała mnie na końcu korytarza. Uniosłam skrzydła, bojąc się uderzyć, dygotały całe. Jakby zaraz po tym Kometa miała ucierpieć. Przez miesiące tak było. To idiotyczne, teraz to nie ma nic ze sobą wspólnego. Dlaczego nie mogę tego przezwyciężyć?!
– Chodź, Ivette.
~*~
[Rosita]
– Czekajcie, dajcie jej jeszcze szansę.
Uniosłam wzrok, akurat by zobaczyć, jak popychają w bok Serafine, dwójka ogierów zatrzymała się przy mnie. Wstałam, starając się wydać im mniejsza.
Ajiri naprawdę starała się by mnie czegoś nauczyć, zapamiętałam niewiele, ostatnio gdy opatrywałam rannych, po dość brutalnych treningach z Meike, pomyliłam zioła. Wystarczył mi lęk w oczach Ajiri by wiedzieć że po mnie przyjdą.
– Pójdę dobrowolnie – wydusiłam.
⬅ Poprzedni rozdział
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz