[Rosita]
Pedro i ja wracaliśmy na równinę przez las, niewiele się do siebie odzywając, nawet nie szłam obok niego, tylko kilka kroków dalej. Zawiodłam. Mieliśmy powspinać się po górach, a ja nie odważyłam się wejść choćby na jedną. Bałam się że się przemęcze i umrę przez komplikacje ciąży, albo że źrebię urodzi się martwe, w końcu tyle razy pomyślałam że byłoby mi łatwiej bez niego… Jak mogłam być tak okrutna?
Wyszłam z lasu. Znalazłam się na przeciwko mnóstwa ciał...
Nie… To niemożliwe…
Zaczęłam się cofać, nogi uginały się pode mną. Widok się nie zmieniał, tylko przysłoniły go z powrotem gałęzie drzew. Wpadłam na Pedro.
– Co jest? – spytał.
Nie dałam rady wydobyć z siebie głosu. Sam sprawdził. Zapach krwi unosił się w powietrzu.
Mama. Wybiegłam zza drzew. Minęłam go zaskoczonego, szukając mamy wśród ciał, z coraz szerzej otwartymi oczami. Widziałam same konie Tiziany, każdy został zabity dźgnięciem w szyję. Leżeli niekiedy tak blisko siebie że musiałam uważać gdzie stawiałam kopyta.
Aż znalazłam Dina, leżał na boku jak wszyscy, bez śladu jakiejkolwiek krwi, jego brzuch się unosił, tak jakby spał. Spojrzałam na resztę, na nasze stado, pogrążone w śnie… Mama. Była między Foxem, a Atlasem.
Przeskoczyłam do niej, potrząsając ją za łopatkę pyskiem. Coraz mocniej i bardziej rozpaczliwie, nie budziła się… Co jeśli już… Już się nie…
– Nie ma żadnej z twoich sióstr, brakuje też jednorożców – powiedział Pedro, wracając z drugiej strony. Popatrzyłam na niego z łzami w oczach
– Hej, nikt ważny jeszcze nie umarł, rozpacza się jak już nie da się nic zrobić. Chodź, spróbujemy obudzić resztę.
Próbowaliśmy przez kilka godzin, nikt nie otworzył oczu. W końcu ułożyłam się naprzeciwko mamy i zaczęłam płakać.
– Budzą się – powiedział nagle Pedro. Mama się poruszyła, obróciła się na brzuch i uniosła powieki.
– Mamo... Co... Co się stało? – spytałam.
[Ivette]
Kometa uciekła, a ja postąpiłam tak samo głupio jak matka i za nią pobiegłam, oczywiście po drodzę jeszcze musiałam ją zgubić. Pozwoliłam im wygrać!
Złamałam gałązkę przed sobą jednym uderzeniem skrzydła, wgniatając ją w ziemię z trzaskiem. Kometa mogła pobiec do Heather i Heathcliffa, źle się tam czuła gdy ostatnio tam byłyśmy, ale gdzie indziej miałaby się schronić jak nie tam?
Pognałam przez resztę lasu, a gdy wreszcie znalazłam się na otwartej przestrzeni, wzbiłam się ponad kolejne wierzchołki drzew. Tym razem po minięciu kilku lasów i łąk zdecydowałam że wyląduje na granicy terytorium mrocznych koni, a nie w centrum, pomiędzy palmami.
Przyspieszyłam, jeszcze przed terytorium mrocznych koni dostrzegając Kometę, leżała przed białą klaczą, nieprzytomna, w swojej zwykłej postaci.
– Co to ma znaczyć?! – Wylądowałam. Lepiej by miała dobre wytłumaczenie. Zamiast pomarańczowego kryształu na szyi białej wisiał zielony kryształ. Wydawała się znajoma, jakby… Jakbym zobaczyłam Feniks, tylko o wiele starszą z jaśniejszą sierścią, bez czarnych łat i blizny. Spojrzała na mnie beznamiętnie, miałam wrażenie że patrzę w oczy mamy, ten sam zimno-niebieski kolor tęczówek. Meike.
Rzuciłam się na nią z kwikiem, z łatwością robiła uniki, nie mogłam jej choćby drasnąć.
– Pożałujesz tego! – Zaczęłam atakować jeszcze szybciej. Wzbiłam się żeby gwałtownie na niej wylądować, nie mało że odskoczyła to jeszcze podcięła mi nogi i przycisnęła do ziemi jak upadłam..
– Jesteś aż tak słaba? – spytała spokojnie. Zerwała mi niebieski kryształ z szyi. Kwiknęłam, napinając wszystkie mięśnie by mimo jej ciężaru na grzbiecie, poderwać się i znów zaatakować, ale nie oderwałam się w ogóle od ziemi.
Ktoś wylądował za nami, kątem oka dostrzegłam Sheile, czując nagle obezwładniające zmęczenie, nie miałam siły się już poruszyć, powieki opadły ciężko, a oddech spowolnił.
[Chaos]
Wstałam wraz z córką, wpatrywała się w moje oczy zapłakana.
– Za chwilę wszystko ci wyjaśnię – obiecałam, po czym przemówiłam do budzącego się stada, jeszcze zbyt oszołomionego mocą Sheili, aby zorientować się co właśnie się wydarzyło: – Zaklęci odeszli, już nic wam nie zrobią, ponieważ dostali to czego chcieli…
– A co z mrocznym koniem? – spytała Serafina, pomagała podnieść się Gizie, wraz z Zorianem: – Co z Kometą?
Większość gromadziła się blisko mnie.
– Zabije nas! – krzyknął ktoś z tłumu. Konie rozbiegły się chaotycznie, a te które jeszcze leżały poderwały się momentalnie, strażnicy ledwo radzili sobie z utrzymaniem ich razem.
– To złudzenie wywołane przez zaklętych! – przekrzyczałam spanikowane rżenia. Liczył się efekt – zatrzymali się. Gdyby wszyscy się rozpierzchli nikomu by to nie pomogło.
Din podchodząc do mnie, natrafił kopytem na pomarańczowy kryształ, słyszałam jak się ukruszył.
– To nie było złudzenie! – krzyknął Helios, zauważając kamień jako pierwszy. Rzucił się prosto między odskakujące w popłochu konie: – Wśród nas jest potwór! – Dobiegł do Foxa, który go zatrzymał.
– Czy widzicie ją wśród nas? – zawołałam: – Kryształ niczego nie dowodzi, wcale nie musiał być częścią złudzenia. Najważniejsze to przestać panikować, zaklęci odeszli, zabrali jednorożce. To po nie przyszli.
– Zabili stado Tiziany! Co nam gwarantuje że nie przyjdą też po nas?! – przerwała Werda.
– Zabiliby nas razem z nimi – stwierdziłam.
– Może Ivette przystała na umowę Sheili? – zagadywała Serafina: – Powinniśmy poszukać niebieskich kryształów, wtedy nie bylibyśmy bezbronni.
– A mroczny koń? – Aspacia podeszła bliżej: – Co przed nim nas uchroni?
– To złudzenie – ucięłam, spoglądając uważnie na Serafinę.
– Niedawno wróciliśmy, minęliśmy się z Kometą, uciekała, ale nie wyglądała jak potwór, tylko normalnie – wtrącił nieoczekiwanie Pedro.
– Czyli ona również myślała że zmieniła się w potwora – dodałam.
Przedyskutowali to między sobą, Pedro stanął bliżej mojego boku: – Mam tylko nadzieję że masz dobry powód żeby ich okłamać – szepnął.
– Wierzę że Kometa nie jest kimś kogo powinni się obawiać.
Rosita wtuliła się w jego grzywę.
– Pani, zorganizować poszukiwania kryształów? – zapytała Serafina.
– Tak, za chwilę do ciebie dołączę – odpowiedziałam, dodając donośniej: – Ci którzy chcą pomóc przenosić ciała niech zostaną, kto chce pomóc w poszukiwaniu kryształów niech dołączy do Serafiny, a reszta może wrócić do swoich zajęć.
[Rosita]
Pedro objął mnie łbem. Mama odeszła z dwójką strażników, część koni zaczęła iść w stronę ciał, część w stronę jeziora wraz z Serafiną. Stado podzieliło się na dwie grupy.
Wbiegłam do lasu, łzy spłynęły mi po policzkach.
– Rosita? – Pedro podążył za mną. Zaszeleściło przed nami, osłonił mnie, wypatrując się czujnie w krzewy i gęste gałęzie drzew, sterczące nad nimi. Usłyszałam trzepot skrzydeł.
– Iv…? – wymamrotałam. Z zarośli wyłonił się Theo.
– Ros… – Otulił mnie skrzydłem, opierając je też trochę na Pedro, który kompletnie zignorował jego dotyk: – Będzie dobrze, czasem coś złego przynosi nawet coś dobrego…
– Co jest dobre w wybiciu całego stada? Dlaczego wszyscy tak siebie nawzajem nienawidzą?
– Zawsze tak było, nie ma sensu się tym przejmować – powiedział Pedro: – Martwienie się o najbliższych w zupełności wystarczy.
– To nie nienawiść, a raczej nieporozumienia – wtrącił Theo: – Świat jest piękny, wystarczy tylko to dostrzec. Po złu zawsze powraca dobro.
– Piękny może być, co nie zmienia faktu że jest okrutny i niesprawiedliwy – wtrącił Pedro: – A udawanie że tak nie jest niczego nie zmieni. Tak, można sobie korzystać z życia maksymalnie, ale po prostu się nie da udawać czy zapomnieć wszystkego co złe, wierz mi próbowałem.
– Nie, trzeba po prostu spojrzeć na to inaczej. Już nam nie zagrażają i są teraz pewnie gdzieś indziej zaczynając od nowa swoją przygodę z życiem – powiedział pełnym energii głosem Theo: – Kto wie? Może któreś z nich urodzi się w naszym stadzie, albo jako całkiem inne stworzenie?
– Nie wiesz tego. To tylko wierzenia.
– Rozejrzyj się, wszystko się odradza. Jak spłonie las to on rośnie na nowo, jak owady zamarzną w zime to pojawiają się nowe na wiosnę.
– Ale to nie są te same rośliny, ani owady.
– Mają w sobie cząstkę poprzednich, więc nie masz do końca racji. I wszystko się powtarza, czy nie?
– Moglibyście mnie zostawić...? – wtrąciłam.
– Możemy posiedzieć w ciszy – powiedział Pedro, przysunął się do mnie, odwrócił głowę do Theo: – Theo?
– Spoko…
Pedro lekko potrząsnął łbem na bok. Theo mu przytaknął, położył na moim grzbiecie skrzydło.
– Trzymaj się Ros. – Po złożeniu skrzydeł wyszedł z lasu.
[Chaos]
Zostawiłam Serafinie organizację wyprawy po kryształy, a sama wróciłam pomóc wynosić zwłoki. Złapałam za ogon Vumbiego, ciągnąc go do lasu. Sprzątnęli ciała wokół niego, zabierając się za kolejne. Nikt nie chciał go ruszyć.
Wytargałam go na granice, obok już ucztowały wilki, przy jednym z ciał. Wymieniłam się krótkim spojrzeniem z śnieżnobiałym, oblizał różowy nos od krwi, sięgając po kolejny kęs. Brązowy obok niego właśnie wyrwał spory kawał mięsa z podbrzusza uciekając z nim na bok, podbiegło do niego szczenię, obejrzał się nerwowo na pozostałe wilki.
Jak wracałam przez zniszczone poszycie coś czarnego spadło z brzozy tuż obok. Jaskółka. Złapała kurczowo za moją przednią nogę niewielkimi pazurami.
– Irutt? – Zachowałam zdziwienie dla siebie.
– To nie ty… To biała kazała Zenowi to zrobić – powiedziała słabnącym głosem.
– Meike. – Złapałam jaskółkę ostrożnie w pysk, wkładając sobie na grzbiet. Nie poruszyła się, otworzyła jedynie dziób, ciężko oddychając.
Meike chciała zabić stado Vumbiego, a Zaklęci właśnie to zrobili, choć istniała szansa że Ivette przyjęła propozycje Sheili...
Zabrałam Irutt nad jezioro, musiałam podnosić jej głowę, gdy nabierała do dzioba nieco wody, ponieważ sama nie miała siły pić.
– Chciała kontrolować mnie kryształem… – wymamrotała.
– Takim samym jak ma Rocio? – Wie o tym, nie uwierzę że tam nie zaglądała, przyprowadziła Rosite do Zaklętych, podszywając się pod Serafinę, o czym na szczęście dowiedziałam się dopiero po powrocie do stada, napotykając prawdziwą Serafinę. Nie wiem czy bym jej nie wydała Zaklętym.
– Irutt. – Szturchnęłam jaskółkę, nie uzyskawszy odpowiedzi. Nie reagowała.
Ruszając do Ajiri, zakryłam ją długą grzywą, przed oczami i uszami stada, niemal wszystkimi zwróconymi w naszą stronę. Dopiero zorientowawszy się że to ja, wrócili do swoich zajęć.
~*~
– Wybacz pani, zupełnie nie znam się na ptakach, naprawdę nie wiem co robić – przyznała Ajiri. Przekonałam ją aby mimo wszystko spróbowała pomóc Irutt.
– Pani, zebraliśmy te robaki. – Din odłożył z niesmakiem skorupę żółwia z wypełnionym dnem martwymi owadami. Pozwoliłam mu odejść. Towarzyszący mu strażnik doniósł trawy w razie gdyby Irutt miała siłę wrócić do swojej postaci.
– Zioła powinny jej pomóc, tak jak pomagają nam – zwróciłam się do Ajiri: – Przygotuj z nich papkę, łatwą w połknięciu. Dasz jej niewielką ilość.
– Obawiam się że to może jej zaszkodzić, pani. Nie wiem. Jest ptakiem.
– Mamo? – Przyszła Rosita, spojrzała wystraszona na osowiałą jaskółkę, leżącą nieruchomo z rozłożonymi w nieładzie skrzydłami, zmierzwionymi piórami i płytkim oddechem: – Co jej robicie? – Osłoniła ją na tyle szybko na ile pozwalał jej mocno nabrzmiały brzuch.
– Miałaś odpoczywać – wtrąciła Ajiri.
– Próbuje jej pomóc – odpowiedziałam córce.
– Po tym co ci zrobiła? – Cofnęła w niepewności uszy.
Powinna wyczuć że nie mam złych zamiarów w stosunku do Irutt, przed ciążą nie stanowiło to dla niej problemu. Wpatrywałyśmy się w siebie nawzajem, jakbyśmy chciały poznać co myśli druga strona. Przynajmniej ja pragnęłam dowiedzieć się co naprawdę się z nią dzieje, jak mogłabym jej pomóc.
– Owszem – odparłam.
– Bałam się że ją zamkniesz. – Odsunęła się od jaskółki, na niewielką odległość, jakby zamierzała, w razie problemu, ją jeszcze obronić.
– Jak już dojdzie do siebie zdecyduje co dalej. Aczkolwiek już teraz wiem że nie będę mogła zostawić jej wolno, nie powinniśmy jej ufać, zagraża wszystkim – uprzedziłam.
Rosita spuściła na nią wzrok, kładąc w przygnębieniu uszy: – Ona myśli że dobiłaś jej stado…
– Już nie. Skądś się dowiedziała że to tak naprawdę Meike kazała Zenowi upewnić się że na pewno zginą… Ma w swoim posiadaniu cenne informacje, może nam pomóc z samej chęci zemsty na Meike.
~*~
[Kometa]
Zsunęłam się ze ściany, patrząc jak wychodzą z kopytami od krwi. Minęli się z Meike, przyglądała się im z pogardą, jednak nie gorszą niż żywiła do mnie. Łapałam powietrze, zbyt szybko, właściwie już połykałam, choć to bez sensu, bo mogłam oddychać tylko przez sklejone zaschniętą krwią chrapy.
– Zepsułaś Ivette. – Stanęła nade mną, mówiąc lodowatym głosem. Takim, powodującym dreszcze, patrzyłam wszędzie byle nie na nią, ledwo powstrzymując się od potoku słów, naprawdę ledwo, a to byłoby chyba najgorsze co teraz mogłabym zrobić.
– Ponad to zmieniłaś się w potwora, jakby kalectwo nie wystarczyło. Zapewne nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię nienawidzę.
– To czemu jeszcze żyję?! – wykrzyknęłam: – Skoro tak bardzo mnie nienawidzisz… To chyba logiczne że… Po prostu byś zabiła. W końcu jesteś zła i...
– Czy jak nie lubisz jeść jakieś rośliny to niszczysz je wszystkie? W czasie głodu zostałabyś z niczym. To nieroztropne. – Przymknęła oczy.
– Co to znaczy?
– Czasami jednak te rośliny okazują się trujące i lepszy jest głód niż one, ale jest tak silny że musisz się ich pozbyć. – Podniosła sztylet leżący na ziemi. Dźwignęłam się na przednie nogi, unosząc z wysiłkiem też tył, krzywiąc się z bólu.
– Dlaczego to robisz? W końcu jesteśmy rodziną, jestem pewna że jesteś bardzo samotna, mogłabym ci wybaczyć… – Zrobiłam kilka kroków wzdłuż ściany, za mało: – I zostać tu z własnej woli. Jesteś zła, ale to nie oznacza że nie możesz być dobra. – Trzymałam głowę na wysokości grzbietu, tak łatwiej było iść, nogi uginały się pode mną, zbyt bolące i poobijane
– Nigdy nie potrzebowałam towarzystwa innych koni. – Przytrzymała mnie nagle przy ścianie. Tak mocno że nie możliwym było się ruszyć.
– Nie! Proszę, zrobię co chcesz…
Wbiła sztylet tam gdzie kończył się grzbiet, a zaczynał zad, prosto w kręgosłup. Otworzyłam pysk, zabrakło mi tchu, opadłam twardo na zad. I… Już nie czułam ani nóg, ani ogona, ani wrażliwych miejsc…
Przesunęłam zad po ziemi, jakbym straciła cały tył, a zamiast niego ciągnęła przyczepiony do ciała głaz. Oglądałam się nerwowo, nie czułam bólu mimo wbitego sztyletu.
A ona stała niewzruszona.
– Już dawno powinnam była to zrobić. – Opuściła jaskinie z takimi słowami. Coś ściskało mi gardło jak nigdy dotąd i nie mogłam prawie wcale oddychać. Po policzkach popłynęły łzy. Wpatrywałam się w wejście. Chcąc wołać o pomoc, ale nie bardzo mogąc przez ściśniętą też krtań. Załkałam, z trudem przełykając ślinę.
[Ivette]
– Już, pani – powiedział delikatny głos, należący do klaczy. Zdrętwiały mi mięśnie. Ledwie uchyliłam powieki, wszystko widząc mętnie i w zwolnionym tempie. Do środka weszła nieśpiesznie Meike. Postawna jak matka, nawet poruszały się podobnie.
– Byłaś najbardziej obiecująca z całej trójki. A tymczasem co zrobiłaś? – powiedziała surowo Meike, stając nade mną. Mierzyłam w jej oczy. Nie miałam sił wydobyć z siebie słowa. Ze ściany obok dobiegał urywany płacz, poznałam głos Komety, ale trudno było zrozumieć co mamrotała. Utknęłam tam wzrokiem, próbując unieść głowę, zacisnęłam zęby, całe ciało było zbyt wiotkie, słabe.
– Nie, nie zobaczysz. Swojej siostry – podkreśliła: – Nigdy.
Wbiłam w nią wzrok. Pożałujecie tego, jak nikt inny dotąd.
– Uratowałam was wyłącznie dlatego że macie w sobie krew Chaosa. – Odwróciła się powoli, długo nie spuszczając ze mnie oziębłego wzroku. W spojrzeniu matki nie było tyle bezwzględności.
– Uratowałaś? – spytała z kpiną Sheila, wyszła z cienia.
Spojrzałam na nią nienawistnie.
– Nie zapomniałaś co tu robisz? – spytała z obojętnością Meike, wpatrując się we mnie.
– Zrobiłam co chciałaś.
– Chcę o wiele więcej, na razie nie jesteś w stanie mnie zadowolić. – Wyszła bez pośpiechu. Sheila zwiesiła łeb, wzdychając ciężko.
Przyciskając uszy do szyi, śledząc ją jak idzie ku wyjściu, staje w progu, znów poczułam ogarniające umysł zmęczenie…
~*~
Założyli mi na szyję sznur, trzymając za niego z obu stron i ciągnąc tak do wyjścia. Zapierałam się kopytami o skalistą powierzchnię, ślizgając się po niej. Skrzydłami napierałam na drugi sznur, trzymający je złożone, nie zważając na to że się boleśnie w nie wbija.
Pysk też mi zakneblowali, wydawać z siebie mogłam jedynie stłumione kwiki. Wyciągnęli mnie siłą na łąkę, otoczoną przez wysokie, gładkie skały porośnięte mchem, naprzeciw Meike.
– Zaczniemy od samego początku. Jeśli zastanawiasz się dlaczego cię zakneblowałam, to proste, źrebaki po narodzinach nie potrafią mówić – stwierdziła beznamiętnie. Jak śmiała tak mnie traktować?! Rzuciłam się na nią. Przewróciła mnie w ułamku sekundy, obiłam bokiem o ziemię, wbiła boleśnie kopyta w moje żebra, puszczając równie szybko. Odruchowo osłoniłam je tylną nogą, głupie łzy już zgromadziły się w oczach.
– Nie atakuj więcej kiedy cię o to nie proszę – powiedziała bez emocji.
Zerwałam się, celując w jej szyję zębami, zatrzymała mnie nadgarstkiem wbitym w klatkę piersiową, przymykając oczy. Zakasłałam, pchnęła mnie na ziemię. Co za… Krzyknęłam, ale liana krępująca mi pysk całkowicie to stłumiła.
Znalazłam się momentalnie na nogach, znów atakując. Zraniła zębami mój grzbiet szyi, kopnęła w brzuch, sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. Zaatakowałam po raz kolejny. Próbowałam uderzyć ją skrzydłem, ale tylko się przewróciłam, zapominając że są związane. Oparła kopyto na mojej łopatce przenosząc na nią swój cały ciężar.
– Nic nie potrafisz. Nawet słuchać.
~*~
[Rosita]
Obudził mnie ból. Tak jakby ono nagle zaczęło napierać od środka. Leżałam pośród drzew, ledwo odcinających się od ciemności nocy. Ich korony przysłaniały oprószone gwiazdami niebo, pozbawione księżyca, przez co nie udało mi się stwierdzić jak bardzo jest późno. Obróciłam się na brzuch.
– Mamo…? – wymamrotałam, nie słysząc jej oddechu, ani nie czując zapachu. Może zwyczajnie poszła się napić, nie zostawiłaby mnie bez powodu. Nie w takim...
Jęknęłam, zaskoczona brutalnym skurczem obejmującym całe podbrzusze. To nie może być ten moment… Proszę. Nie dam sobie rady... Kolejne były jeszcze silniejsze. Nie teraz, nie dzisiaj…
Odeszły mi wody, oddech znacznie przyspieszył, wraz z wzrastającymi skurczami. Co mam robić? Umrę? Ono teraz umrze? Dlaczego się nie przygotowałam? Sądziłam że ten dzień nigdy nie nastąpi?
– Mamo… – wyspałam, w próbie wołania o pomoc, zrobiło się duszniej niż wczoraj – w najgorętszy dzień lata. Krzyknęłam, źrebię chciało mnie rozsadzić od środka. Nie mogłam porządnie nabrać powietrza.
[Chaos]
Przybyłam natychmiast jak Irutt się ocknęła, od tygodni mdlała tuż po posiłku, w trakcie niektórych dni w ogóle się nie budząc. Ajiri ostrzegała iż w każdej chwili może umrzeć.
Dlatego zdecydowałam się zostawić córkę na kilka minut. Rosita spała dość głęboko, nie chciałam jej budzić, nie niepokoić przed samym porodem. Specjalnie spędzałyśmy każdą noc na leśnej polanie, nie uczęszczanej przez inne konie. Zerwała znów kontakt z Pedro, zaledwie w kilka dni po porwaniu Enni i Beerha. A biorąc pod uwagę że nie rozmawiała z innymi przyjaciółmi, a ja musiałam znów zajmować się stadem spędzała większość dni sama. Nie wywierałam już na niej presji zachęcając do przebywania wśród członków stada, albo chociaż w ich pobliżu.
– Co jeszcze wiesz? – spytałam Irutt.
Leżała na boku, wciąż w ciele jaskółki, z dzioba wystawała jej nóżka owada.
– Daj mi… porozmawiać z... Rositą… – wyszeptała z trudem: – Proszę. Mam niewiele czasu.
– Umierasz?
– Jestem już… wpół martwa… – Nie mogła porządnie zakaszleć, po tym próbując złapać oddech przez kilkanaście uderzeń serca.
– To nie możliwe – odparłam ze spokojem: – Ewentualnie mogę jej coś przekazać.
– Pro-szę… – Znów próbowała złapać oddech, cofnęłam się, gdy nagle zniknęła w jasnoczerwonym świetle, rozciągnęło się we wszystkich kierunkach, a po kilku sekundach rozproszyło, znikając, wyłoniła się z niego już w własnej postaci. Leżała na boku, z grzbietem wygiętym w łuk i otaczającym brzuch i pysk ogonem, patrząc na mnie szklanymi oczami, dopiero teraz odkryłam co jej tak naprawdę doskwierało – pęknięcie przechodzące przez jej róg sięgało już niemal czoła. Powieki zaczęły jej opadać.
– Irutt, weź to. – Ajiri przysunęła jej do pyska miksturę w skorupie żółwia, odsuwając nogą wiotki ogon: – Zemdlała.
– Chcę żebyś jeszcze podtrzymała ją przy życiu, szczególnie uważaj na jej róg. Spróbuje z nią porozmawiać jeszcze raz.
– Obyś zdążyła, pani.
[Rosita]
Oddychałam coraz regularniej i głębiej, usiłując powstrzymać zbierające się łzy. Nie potrafiłam się przełamać i na nie spojrzeć. Myślałam że mam jeszcze mnóstwo czasu do tego dnia. Że kiedy już się urodzi od razu je pokocham…
Mama weszła na polanę. Zbliżyła się zaraz do źrebaka.
– Co robisz? – Cofnęłam uszy, nie podnosząc nawet łba.
– Zmarznie jeśli go nie umyję. Odpocznij, skarbie.
– Nie wiedziałam…
– Nic się nie stało.
Zamknęłam oczy. Źrebię wydało z siebie krótkie rżenie, serce podeszło mi do gardła, już nie mogłam zaprzeczać że go nie ma, że to wszystko mi się wydawało, że to nie może być prawda.
– Już dobrze, mała. Widzisz? Twoja mama jest tuż obok – szepnęła mama, głosem nie wyrażającym żadnych emocji, poza zwykłym spokojem.
– Mamo... Ja... Ja to zrobię… – Podniosłam głowę, skurcze wróciły, słabe, ale podobne do poprzednich, opadłam z powrotem na bok. Zaczął się kolejny poród, może po prostu musiałam teraz wydalić to co miałam w środku, jak tłumaczyła mi kilka tygodni temu mama.
Po kilku chwilach coś wypłynęło na zewnątrz. Obiło boleśnie o moją tylną nogę, podrywając się i równie szybko upadając. Obejrzałam się, widząc dwa źrebaki. To drugie szamotało się, nagle zastygając w bezruchu, jakby właśnie... Umarło...?
Mama już ściągnęła z niego białą błonę z której nie mogło się wydostać, poderwało łebek, jakby nagle ktoś wybudził je ze snu i popatrzyło to na nią, to na mnie, sięgając pyszczkiem do swojej siostry lub brata. Mama zajęła się ich czyszczeniem.
– Dlaczego zmarznie? W lecie?
– Źrebaki po narodzinach mają bardzo słabą odporność i wolałam nie ryzykować. Jak już wstaną, muszą od razu napić się mleka, to ważne by dostały je od ciebie, chociaż pierwszy posiłek – wytłumaczyła mama.
Przytaknęłam słabo. Wzdrygnęłam się gdy pierwsze z źrebiąt obwąchało mój bok, powstrzymując odruch, aby się nie odsunąć. Drugie zerwało się na nogi zataczając wprost na swojego brata bądź siostrę. A ja nic nie zrobiłam. Dopiero mama złapała je w ostatniej chwili.
– Powinnam była zareagować… – Przytrzymałam je pyskiem, w ogóle nie czując że jest moje.
– Nic się nie stało, skarbie. – Przygarnęła je do siebie, trącając pierwsze, zgadywałam że chciała je zachęcić do wstawania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz