piątek, 24 grudnia 2021

Więź cz.3

 [Chaos]


– Domyślam się co zrobiłaś – odparłam pierwsza, spoglądając na nią chłodno: – I nie pochwalam tego.

– Stado powinno wiedzieć, zwłaszcza że Ivette wybrała Kometę na zastępczyni bez żadnego powodu. Nie jest ani doświadczona, ani w ogóle nic nie robi. – Serafina patrzyła na mnie z powagą, przemawiając właśnie w tym tonie: – Przykro mi pani, sama nie chciałabym by to się stało w mojej rodzinie, ale...

– O tym chciałaś ze mną porozmawiać? 

– Według mnie i nie tylko mnie powinnaś znów nam przewodzić. Ivette skupia się tylko na sobie, nie myśli o innych. Już mniejsza o to kim jest, większość ma jej dość.

– Omawiałam to już z wami.

– Pani, naprawdę już o nas nie dbasz? Nie możesz tak wszystkich zostawić, zwłaszcza teraz.

– Nie zauważyłam żadnych rażących błędów u Ivette, jest jedynie rozdrażniona, to kwestia...

– Wyżywa się na strażnikach, boją się ci cokolwiek powiedzieć, pani. Zanim pojawiła się Kometa, Devon chodził ciągle poturbowany przez nią. To nie są rażące błędy?

Trudno przyjąć takie słowa do wiadomości, zwłaszcza że trzeba zwalczyć własne wyparcie, a jednocześnie nie wykluczyć możliwości że tym razem Serafina mogła skłamać, ponieważ to mało prawdopodobne by przez całe życie tego nie zrobiła.

– Porozmawiam z nią. – Ukryłam zdziwienie za neutralną miną, jedynie drgnęło mi ucho, nigdy nie panowałam akurat nad tym odruchem, więc pozostało mi go zignorować.

– Nie wiem czy zwykła rozmowa wystarczy. Pani, proszę. – Cofnęła uszy: – Nie chcę by moje źrebię wychowywało się w takim stadzie, nie chcę też odchodzić. 

– Jeśli zajdzie taka potrzeba zareaguje też w inny sposób. 


[Kometa]


Trawa z łzami smakowała nawet lepiej. Odrobinę. Wypływały mi z oczu wystarczająco długo żeby starczyło na cały posiłek. Skoro to koniec to... To co teraz? Będziemy się unikały? Już zawsze? 

Zauważyłam ruch z boku, jakiejś dziwnej, mulistej postaci. Odskoczyłam, stając jak wryta. Miałam przed sobą konia z błota, dopiero po chwili orientując się że tak naprawdę jest to zwykły koń, tylko pokryty błotem.

– Ivette chcę się z tobą spotkać. – Klacz.

– Dlaczego ty...?

– Idziesz czy nie? – Ruszyła kłusem, nie miałam czasu na pytania. Może to coś ważnego? A ten dziwny kamuflaż ma służyć do tego by nikt się nie dowiedział kto nam pomaga. Jak bardzo by to nie było naciągane. Czy nadal powinnam za nią biec? 

Zatrzymałyśmy się nad jeziorem, zamiast Ivette czekała tu czwórka innych koni, tak samo jak klacz wytarzanych w błocie. Zawróciłam gwałtownie. Klacz podcięła mi nogi. Upadłam na grzbiet.

– Czego ode mnie chcecie? – Tym razem sama wyrzuciłam tylne nogi w powietrze, gdy jeden z nich za bardzo się zbliżył. Obróciłam się na brzuch. Otoczyli mnie, chodząc w kółko. Już miałam wstać kiedy nagle jeden z nich kopnął mnie w grzbiet, a potem przyłączyła się cała piątka, uderzając gdzie popadnie. 

– Przestańcie! – Próbowałam, ale nie nadążałam się bronić, może oddałam im kilka razy, a może w ogóle, zupełnie nic nie widząc, bo błoto było już wszędzie, zlepiło moją grzywkę zasłaniając zbyt wiele razy oczy. Czułam jedynie ból w wielu miejscach na raz, zderzając się co chwilę z ziemią. Miotając się i próbując uciec. 

Aż przestali, odrzuciłam grzywkę z oczu, wykasłując krew, obecną także w chrapach. 

– Nic wam nie zrobiłam, zostawcie mnie. – Skakałam po wszystkich wzrokiem, krążyli wokół, strasząc uniesionymi kopytami, którymi raz uderzali, a raz jedynie się śmiali z moich prób uniknięcia więcej bólu. Nie byłam w stanie się podnieść. Co się właściwie dzieje? 

– Dlaczego to robicie? – Położyłam uszy.

– Dobra wystarczy, za chwilę wszyscy się obudzą – powiedziała klacz, nadepnęła mi na nogę, odkopnęłam ją drugim kopytem.

– Powiedź – zaczęła, ale nie skończyła.

Złapali mnie, pomimo szamotania, przytrzymując linką pysk przy klatce piersiowej, bo za drugim razem zmiażdżyła mi tak mocno nogę że wszyscy na pewno usłyszeliby mój krzyk. Wyrywałam się jeszcze bardziej. 

– Nadal podoba ci się Ivette? Hm? Lubisz nadal klacze? – brzmiała jakby mi groziła, a nie pytała: – Nie próbuj krzyczeć, bo cię wrzucimy do wody i już się z niej nie wydostaniesz.

Puścili. Oglądałam się na nich, jeszcze mniej rozumiejąc.

– Odpowiedź – niemal krzyknęła. Schowałam pod siebie oba nogi, bo już uniosła nad jedną z nich kopyto, by znów próbować mi ją połamać. 

– Tak... I... I nic ci do tego. – Spojrzałam na nią wrogo, drżąc. Uderzyła mnie tak mocno w głowę że przestałam na kilka sekund widzieć. Nie miałam ochoty potem się poruszyć, nie kiedy wszystko zaczynało mnie boleć jeszcze bardziej. Może dzięki temu sobie pójdą?

– Zabije was! 

Ivette? Ziemia zatrzęsła się pod jej i ich kopytami. Oparłam się na przednich nogach, siadając, zmuszona wykasłać zbierającą się w gardle krew. Dostrzegłam skrzydło Ivette tuż nad moją głową. Została ze mną...? Patrzyła za nimi, z przyciśniętymi do szyi uszami i odsłoniętymi zębami. Stała tak blisko, że mogłabym oprzeć się o nią, ale... Z tym koniec. 

Łzy poleciały mi z bólu, prawa noga aż spuchła, nadal czułam że jest miażdżona, choć już nie była, dlatego ją odciążyłam, opierając się bardziej na lewej.

– Dasz radę wstać? 

Ivette odwróciła do mnie głowę, a ja natychmiast uciekłam wzrokiem, próbując dźwignąć zad z ziemi, oderwałam go, wkładając w to całą siłę, a nawet wstrzymałam oddech, ale i tak opadłam twardo z powrotem. 

– Nie bardzo... – Wykasłałam krwi jeszcze więcej, brudząc sobie grzywę i klatkę piersiową, nie wspominając już o pysku. Jest pewnie cały czerwony.

– Chodź, nie zostawię cię tutaj samej. – Podniosła mi zad szybkim szarpnięciem za ogon. Tym razem przednia noga nie wytrzymała i zleciałam na Ivette, stękając z bólu. Zacisnęłam oczy, usiłując się nie popłakać. 

– Ja nie... Ciężko mi złapać równowa...

– Po prostu się oprzyj. – Dosunęła mnie skrzydłem, ustawiając w miarę prosto. 

– Nie przeszkadza ci że ja... Cię dotykam? – Uniosłam wciąż bolejącą nogę, nie próbując więcej na niej ustać.

– Teraz to nie ma żadnego znaczenia, muszę cię jakoś odprowadzić do Beerha. Jakbym zostawiła cię tu samą znowu by cię pobili.

Właściwie mówiła dość łagodnie, jakby się o mnie martwiła? Nie mogę teraz oprzeć się tak by mój policzek spoczywał na jej grzbiecie, choćby przez krótką chwilę, bo... Tylko mi pomaga i to nic nie znaczy. Każdemu by pomogła, oprócz wrogowi, więc chyba nie uważa mnie za wroga. I nie powinnam jej niczego okazywać, bo jeszcze zacznie.


~*~


Ennia poszła po wodę i opatrunki, a Beerh zajął kilka obrażeń zielonym światłem, żeby za bardzo nie panikować skupiłam się na Ivette. Zwołała całe stado głośnym rżeniem, większość koni obudziło się nagle, byliśmy w samym jego środku, zaczęli podchodzić, szepcząc coś do siebie nawzajem.

– Naprawdę myśleliście że nie wyciągnę z tego żadnych konsekwencji?! – wrzasnęła, piorunując ich wzrokiem, unosząc gwałtownie skrzydła z nieprzyjemnym świstem.

Patrzyli po sobie zdezorientowani, dopóki mnie nie zauważyli. Cofnęłam uszy, mierząc się z wrogimi, zdziwionymi i obojętnymi spojrzeniami.

– Albo w tej chwili się przyznacie i pozwolę wam odejść, albo was zabije i każdego kto teraz ukrywa całą piątkę zdrajców!

Niektórzy spuścili łby, na pyskach wielu malowało się oburzenie, kilka koni spoglądało z niechęcią to na mnie, to na Ivette. 

– Pani – odezwał się spokojnie Argent: – Chcesz ich zabić za zwykłe pobicie?

– Doskonale znacie zasady! I jeszcze zaskoczeni?! 

– Gdyby poszkodowanym był ktoś z nas to... 

– Potraktowałabym sprawców tak samo! – Tupnęła, aż wbijając kopyto w ziemię: – Jak śmiesz w to wątpić?! 

Argent spuścił głowę.

– To moja siostra, jest jaka jest, ale nie macie prawa jej tknąć! – zwróciła się już do całego stada: – Szybciej czy później i tak dowiem się kto dopuścił się zdrady! – Odwróciła się gwałtownie, idąc w swoją stronę. 

– Chciałabym z tobą porozmawiać. – Dołączyła do niej mama. Reszta oddaliła się szepcząc między sobą, nie musiałam nawet rozumieć co mówili, to jasne że im się to nie podobało.


[Irutt]


Flavia cofnęła się by z rozpędu przebić się przez barierę z drzew, zatrzymałam ją wystawiając przed nią głowę. 

– Czy już zapomniałaś? Nikt nie ma nas usłyszeć. – W ciszy rozbrzmiał mój zniechęcony głos, ale ona i tak niczego czego nie powiedziałabym jej wprost by się nie domyśliła. 

Przytaknęła. Zmieniłam się w Rosite i poruszyłam splątanymi pniami, tworząc niewielkie przejście. Przeszłam pierwsza, dając znak Flavii łbem by zrobiła to samo. Musiałam wrócić do swojej postaci żeby przestała patrzeć na mnie nieufnie i w końcu się ruszyła. Jej lęk wynikał z niczego, a po takim czasie powinna się przełamać. 

– Jeszcze to przećwiczymy. Teraz trzymaj się z tyłu. – Zatrzymałam ją ogonem. Świtało, a Thais kończyła już obchód. Nadal w łańcuchach i z czerwonym kryształem. Nadal nie radząc sobie z przemieszczaniem się bez brzęczenia. Nosiła sztylet przy sobie, w opasce na szyi. Pozawalali jej na to tylko w trakcie obchodów. Dałam jej się zobaczyć, choć Flavia przerastała nas obie wzrostem i stała tuż za mną to w ogóle jej nie dostrzegła.

– Ty? – Stanęła momentalnie: – Co tym razem…? 

Odsunęłam się w bok, całkowicie odsłaniając już Flavie. Na widok córki zabrakło jej nagle tchu. Zaczęła się zbliżać, utkwiła wzrok w jej oczach. Czyżby nie zauważyła rogu? Kryształu? Straciła rozum. Flavia zerknęła na mnie pytająco, przytaknęłam. 

Ruszyła ku swojej matce. Wbiła róg w jej klatkę piersiową, bliżej łopatki, omijając serce i wyjęła go równie szybko. Thais po raz drugi zabrakło tchu, ledwo utrzymała się na zgiętych i drżących nogach, zaczęła ciężko oddychać, z zwieszonym łbem, krew spływała jej po klatce piersiowej, kapiąc na ziemię. Flavia zbliżyła róg by ponownie go wbić, Thais go złapała, jakby nagle się ocknęła. Zapłonął. Odskoczyła z krzykiem, łańcuchy ograniczyły jej ruch, od razu sprowadzając ją na ziemię. Uniosła głowę, zamglonymi oczami patrząc na Flavie. Z jaskini wybiegła Kiran z izabelowatosrokatą pegazicą.

– Idziemy – zawołałam do Flavii. Oddzieliła nas od nich ścianą ognia. Wybiegłyśmy tym samym wejściem, rozniosła ogień po drzewach, paliły się bez dymu, trzaskając. Traciły liście i gałązki o wiele szybciej niż przy zwykłym pożarze.

– Wszystko według planu. Niech wie że próbowałaś ją zabić. Niech myśli że niechcący spudłowałaś – upewniłam Flavie, gdy przebiegała po płomieniach przygnębionym wzrokiem. 

– Wolałabym zabić ją od razu.

– Tak trzeba, tak jest bardziej sprawiedliwie.

– W płomieniach, jak próbowali mnie.

– Nie. Zemsta musi być bardziej dotkliwa, wtedy jest sprawiedliwie, to by było za mało. – Podskoczyłam, zmieniając się w jaskółkę, aby od razu znaleźć się w powietrzu. Zgodnie z planem zajęli się ratowaniem bariery z drzew, pozostało bezpiecznie zaprowadzić Flavie do kryjówki.

 

[Kometa]


Ktoś zakradł się do mnie od tyłu, poderwałam głowę, już prawie atakując napastnika, którym okazał się po prostu Devon przechodzący obok z Lilią, zbyt zagadani by zauważyć że tu leże.

– Spokojnie, w środku stada nie odważą się cię zaatakować – powiedziała odpoczywająca obok Ennia, odrywając swój róg na chwilę od rogu Beerha. 

– No nie wiem. – Naprawdę nie widziała tych wszystkich spojrzeń w moją stronę i to że nikt za długo nie chciał przebywać w pobliżu mnie? Jakbym czymś miała ich zarazić. Położyłam uszy. Ennia zaśmiała się wraz z bratem, tylko że on zrobił to niemo, przytakiwała mu, tak jakby rozmawiali bez użycia słów, bo właściwie... Rozmawiają? Ich ogony leżały blisko siebie, oba ułożone dokładnie w ten sam sposób, w delikatny łuk, niemal proste.

– Wiesz kto to zrobił? – spytała mnie po chwili, już z poważną miną. 

– Nie wiem, byli cali od błota, może poznałabym głos klaczy, bo tylko ona się odzywała, zrobili nawet coś ze swoim zapachem, pozbyli się go jakoś i... – Czy Ennia jest godna zaufania, Ivette jej ufa, ale... Sama nie wiem.

– I? Jest coś jeszcze? Pamiętaj, jesteśmy tu żeby ci pomóc – powiedziała dyskretnie z zmartwioną miną.

– Yyym... Nie.

Patrzyła na mnie jakby czekała na zupełnie inną odpowiedź, coraz dłużej i dłużej.

– Niczego więcej nie ma. Jestem pewna że już nie masz ochoty o tym mówić to... Niezbyt przyjemny temat i...

– Przeciwnie. U nas takie związki są normalne.

 Nadal rozmawiamy o pobiciu?

– Nawet jak rodzeństwo...? – spytałam ostrożnie. 

– Jeśli jest nas mało i nie ma innego wyboru to jest to akceptowane, poza tym nie. A jeśli w normalnych warunkach by się zdarzyło to jedno z rodzeństwa musi odejść, zazwyczaj jest to brat. O takim przypadku jak wasz nigdy nie słyszałam.

Westchnęłam, skoro sama zaczęła ten temat to... To nie może mieć pretensji jeśli bym dalej go ciągnęła.

– Tylko że Ivette nic do mnie nie czuję... Która z nas musiałaby odejść?

– Żadna. Chodzi o to że większość źrebiąt z spokrewnionych jednorożców umiera, zanim się urodzi, po jednym martwym źrebaku jednoroże nie są w stanie zajść już w ciąże, dlatego takie pary wolą trzymać się od siebie z daleka.

– Czyli... Wśród jednorożców mogłybyśmy być razem? Bez żadnych przeszkód? 

– Problem w tym że od dawna nie spotkałam, ani nie odebrałam żadnego sygnału od innych jednorożców, więc chyba jest nas tylko trójka, ja, Beerh i Irutt. I nie wiem czy zostałybyście przyjęte, nigdy nie widziałam koni, ani pegazów jako członków naszych stad. 

– Ta Irutt, która może być każdym? – Podniosłam się na przednie nogi. Ivette mi o niej wspomniała i od tamtej pory nie wiele o tym myślałam: – To przerażające. Jeśli ktoś okazałby się nagle być nią...

– Wątpię.

– A co jeśli jest teraz tobą?

– Zapewniam cię że nie, musiałaby mieć jakiś powód.

– Nie ma sensu o tym myśleć, prawda? Bo jak miałabym to sprawdzić? 

– Właśnie dlatego ma przewagę, ale od dawna nikogo tutaj nie zaatakowała. Nie jest też do końca zła, uratowała mi i mojemu bratu życie, chcesz bym ci o tym opowiedziała? Dowiesz się też czegoś o Rosicie.

– Czy to było wtedy jak zginęła Feniks? – Położyłam się. 

– Nie jestem pewna.


[Ivette]


– Konie będą bardziej skore by cokolwiek ci powiedzieć jeśli ich do tego zachęcisz, a nie nastraszysz – wytłumaczyła mama, pochylając się nade mną jakbym była źrebakiem. Ile jeszcze razy będzie mi mówiła jak mam przewodzić stadu? 

Zacisnęłam zęby, kładąc uszy.

– Tą drugą metodę stosuje się w innych okolicznościach, kiedy jest to konieczne. – Zerknęła na stado: – Słyszałam także że wyżywałaś się na strażnikach i pobiłaś Devona. Rozmawiałam z nim i twierdził że to zdarzyło się wiele miesięcy temu i od tego czasu lepiej panujesz nad sobą, mimo że czasami...

– W pełni zasługują na takie traktowanie, wiesz jacy są niekompetentni? – Uniosłam głowę, mierzyłyśmy się wzrokiem, choć jej jak zawsze był bez emocji. 

– Efektywniej byłoby im służyć radą, nie sądzisz? – spytała tym swoim poważnym, spokojnym tonem: – Pokaż im że mogą na tobie polegać, wtedy bardziej się postarają. Pokaż im że im ufasz, nawet jeśli tak nie jest, wtedy oni także będą. Postaraj się być po ich stronie, przez pewien czas będą okazywać ci wrogość, ale potem zrozumieją że zależy ci na nich. Nie musi to być prawdą. 

– To brzmi jak manipulacja.

– W istocie bez tego się nie obejdzie, nie kiedy nie czujesz przywiązania do stada. Chciałabym żebyś podobnie jak ja kierowała się jego dobrem. Pamiętaj że stado może się obrócić przeciwko tobie. Nie pozwolę by tak się stało, aczkolwiek nie chcę odbierać ci władzy by zapobiec podobnej tragedii. Pragnę cię wspierać, córeczko.

– Matko... – Dziwnie się czułam jak tak do mnie mówiła, kiedyś tylko do Rosity się tak zwracała, nie wiem czy tego chcę: – Rozumiem. Muszę teraz omówić coś ze strażnikami.

– Na pewno rozumiesz? Zabicie koni odpowiedzialnych za pobicie Komety to przesada, zwłaszcza wówczas że...

– Zrobiłam to samo Devonowi? Tylko że on w pełni zasłużył!

– W oczach niektórych Kometa także mogła na to zasłużyć...

– Myślałam że jesteś po naszej stronie! – Rozpostarłam skrzydła.

– Jestem. Przedstawiam ci inny punkt widzenia. Musisz kierować się rozsądkiem, nie emocjami. Dobrze przemyśleć każdą decyzje, przewidywać jej konsekwencje.

– Zrobię co ja – podkreśliłam: – uważam za słuszne. – Po czym odeszłam. Myślałam że naprawdę będzie mnie wspierać, ale wolała mówić mi co mam robić. 


[Pedro]


Trzymałem się z daleka, na uboczu. Jak ja bym chciał stąd odejść, ale przecież nie zostawię tak własnego źrebaka. Żeby robić taką aferę z niczego? Widocznie wojna z Tizianą im nie dostarcza zbyt wielu wrażeń, albo szukają na kim tu się wyżyć. Nie znoszę takich koni. 

– Pedro. Tu jesteś. Szukam cię po całym stadzie. – Przyszła Serafina, nie rozmawialiśmy od tej afery z Theo i teraz też nie miałem na to najmniejszej ochoty: – Jesteś na mnie zły?

– Bardziej niż bym chciał. – Jadłem dalej trawę.

– Mieli prawo wiedzieć.

– Ty mieszkasz tu dłużej, nie? – Popatrzyłem sobie na nią: – Jak wiedziałaś że są tacy nietolerancyjni to trzeba było milczeć. Albo nie wiem, powiedzieć im aż skończy się wojna z Tizianą. Wybrałaś najgorszy moment z możliwych.

– Chcę tylko by Chaos znów nam przewodziła. Wiem. Poniosły mnie emocje. Chociaż tak naprawdę nie spodziewałam się że pobiją Komete, myślałam że na obgadywaniu się skończy.

– Ja nie wiem co cię one obchodziły, mamy własne problemy. – Machnąłem ogonem. 

– Ale to nas dotyczy. Dla ciebie to w porządku? 

– Gówno nas dotyczy, niech sobie robią co chcą.

– Chyba żartujesz? Chcesz by nasze źrebię widziało jak one są razem? Tego chcesz? – Pokręciła z niedowierzaniem łbem.

– No i? Nie będę wychowywał źrebaka żeby wtykał nos w nieswoje sprawy i mówił innym jak mają żyć. Wychowam go na porządnego konia, a co robią inni to nie nasza sprawa.

– Ty chyba naprawdę nie znasz się na stadach. Przywódczyni jest poniekąd wzorem dla innych, nie chcę by moje źrebię miało kogoś takiego za przykład. 

– Nie musi…

– Zwłaszcza że do tego jeszcze jest agresywna. – Przerwała mi, zbliżając się: – I nie tylko ty będziesz je wychowywał... Wiesz. Najlepiej jak sama się nim zajmę.

– O nie, jestem jego ojcem i nie pozwolę ci zabraniać mi je widywać, nic złego nie zrobiłem. – Uniosłem głowę, kładąc uszy, mam pełne prawo do własnego źrebaka, tak jak i ona.

– Nie będziesz mu mówił takich głupot! – Jej pysk znalazł się blisko mojego, oboje mieliśmy położone uszy.

– Wolisz by było nietolerancyjnym dupkiem?

– Teraz już na pewno nie pozwolę ci się do niego zbliżyć! – Zarzucając łbem, zawróciła gwałtownie do stada smagając mnie ogonem. Tak tego nie zostawimy. 


[Ivette]


Znalazła się zdrajczyni, na swój widok położyłyśmy uszy, zacisnęłam zęby. Odeszła dość daleko od stada i jeszcze kierowała się do lasu, jakby zamierzała uciec. Nic z tego.

– Posunęłaś się za daleko. – Podbiegłam do niej od boku.

– Byłam z twoją matką jak to się stało – odpowiedziała rzeczowym tonem, odważnie mierząc mi w oczy, gdybym tylko potrafiła zabijać samym wzrokiem.

– To wszystko twoja wina! Trzeba było milczeć! Pożałujesz tego jak mnie oczerniłaś! – Zamachnęłam się na nią skrzydłem. 

Odskoczyła w bok.

– Powiedziałam im wyłącznie prawdę! Nie złamałam żadnych zasad! Chcesz mnie ukarać, to proszę, dzięki temu wszyscy zobaczą jaka jesteś "sprawiedliwa" – rzuciła pogardliwie.

– Nie masz prawa tak mnie traktować! – Uniosłam przednią nogę, chcąc ją porządnie kopnąć, ale... Wtedy wygra. Wbiłam kopyto w mech. I jeszcze go przydeptałam drugą nogą. 

– Ty też nie miałaś prawa pobić Devona, tylko dlatego że coś ci się nie podoba. 

– Nie mieszaj się w nie swoje sprawy.

– Moje źrebię nie będzie wychowywało się w takich warunkach.

– Chcesz odejść? Nic z tego. Poniesiesz konsekwencje tego co zrobiłaś, szybciej czy później. – Stanęłam przed nią, rozkładając skrzydła: – Wracaj do stada. – Pchnęłam ją skrzydłem, niemal przewracając: – I przekaż reszcie że odtąd nikt nie ma przekraczać linii lasu bez mojego pozwolenia, dopóki nie ukaże zdrajców. Fox! Dopilnuj by to zrobiła.

Fox wyszedł zza drzew, przynajmniej on nie zapomniał skłonić łba, potem podszedł do niej: – Serafina.

– Tak, chodźmy. – Rzuciła mi wyzywające spojrzenie, nim ruszyła z Foxem w stronę stada. Wyprostowałam się patrząc na nich z góry.

– Pani... – Theo wylądował za mną. Ledwo co skończyłam z Serafiną, teraz jeszcze on. Odwróciłam się, zaskoczona jego smutkiem wypisanym na pysku.

– Słucham.

– Przykro mi z powodu Komety. – Rozpostarł skrzydło i złożył je: – Ale o nic się nie martw – dodał z uśmiechem i nagłą energią w głosie: – Namówiłem Szafira żeby wam pomógł, podsłucha kilka rozmów, może coś z tego będzie, no i myślę sobie że da się to jakoś odkręcić.

– W jakim sensie?

– Rozmową. Zaraz skoczę, polecę i przekonam kilka koni do Komety, bo hej, to naprawdę głupie z ich strony żeby o coś takiego ją gnębić.

– Świetnie. To na pewno rozwiąże problem – odpowiedziałam z ironią.

– No właśnie! Przekonałem już sporą grupkę koni do Rosity, więc czemu nie...

– Nie spotkałeś nigdy klaczy zakochanych w sobie, prawda?

– Nooo.... Nie, chyba nie. Kto wie.

– To teraz dodaj do tego że zakochała się w siostrze. Uważasz to za coś normalnego?

– To nie powód do gnębienia, zdarzają się różne rzeczy i tyle. To nic takiego. Myślałem trochę o tym i jak byłybyście razem szczęśliwe to czemu nie…?

Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem.

– Wiem, wiem. Nic do niej nie czujesz i to też jest w porządku – mówiąc gestykulował przy tym łbem, a uśmiech nie znikał mu z pyska.

– Jak Szafir odkryje coś, o czym nie wiem, to mi powiedz.

– I jeszcze tak czy inaczej pogadam z innymi, zawsze warto spróbować. – Poderwał się do lotu: – Do zobaczenia! 


[Serafina]


– Na ilu z was się wyżywała? Nie mówię że słusznie pobili Komete, ale nie powinni za to zginąć. Ivette nie poniosła żadnych konsekwencji kiedy poturbowała Devona, to hipokrytka – przemówiłam do grupy.

– Gdybym wiedział kto to zrobił to bym im podziękował – powiedział na głos Din: – Należało jej się.

Poparło go dość sporo z nas.

– Słuchajcie! Też chcę żyć w normalnym stadzie, chcę by moje źrebię wychowywało się w normalnych warunkach, ale przemoc to nie jest rozwiązanie.

– Proszę, dajcie już im spokój – wtrąciła Giza. Zaraz zagłuszyło ją mnóstwo oburzonych głosów – chcieli wyrzucić stąd Komete. Nie o to mi chodziło. To nie brzmi jak lepsza przyszłość.

– Hej! Wyluzujcie trochę! – Theo zatrzymał się nad końmi w locie.

– To Ivette trzeba się pozbyć, nie Komety! – wykrzyknęłam, ucichli na moment.

– Naprawdę? Wystarczyłoby z nią porozmawiać na spokojnie... – Theo wylądował obok, właśnie miałam im wyjaśniać o co mi chodzi. A tak wzięli to dosłownie i zaczęli zastanawiać się nad tym pomysłem w nieco spokojniejszym tonie.

– Ale czy ona aż tak źle rządziła żeby się jej pozbywać? I co potem? Bo wątpię żeby Chaos wróciła, po czymś takim do przywództwa, a i Kometa to też jej córka, nie? 

– Musimy wybrać nowego przywódcę! – wykrzyknęła Lonely: – Serafina!

Kilkunaście innych koni wykrzyknęło za nią moje imię.

– Rzuć jej wyzwanie! – dodał Grom.

– Nie zrobisz tego – szepnął do mnie Theo, zakrywając nas na moment skrzydłem. To zbyt duża odpowiedzialność, ale skoro nie ma nikogo innego to... Chcę to zrobić. Dla stada.

– Jak tylko urodzę to się nad tym zastanowię, nie chcę teraz narażać źrebaka! – odpowiedziałam najdonośniej jak umiałam, zapadła cisza, więc mogłam mówić dalej już normalnie: – I musiałabym nauczyć się lepiej walczyć niż ona. Na razie nie pozwólmy jej zabić piątki! Niech ich wygna. I nie atakujcie więcej tak Komety, możecie pokazać że wam się to nie podoba w pokojowy sposób. Chyba chodzi nam o to żeby była normalna, a nie od razu ją zabijać czy wyrzucać? Musimy dbać o siebie, inaczej nie pokonamy Tiziany.

– Hej, ale Kometa wam niczego złego nie zrobiła, dajmy jej spokojnie żyć, każdy jest inny i to jest piękne – przemówił Theo: – To że czegoś nie znamy nie znaczy że jest od razu złe…

– Są jakieś granice – dodałam, ubolewając nad tym, a może to i dobrze że już aż tak mi się nie podobał. Znajdę sobie kogoś innego, albo w ogóle nie będę z nikim. Jak dojdą nowe obowiązki to trudno będzie zorganizować czas dla własnego źrebaka, a co dopiero partnera. 

– Chętnie pomogę ci podciągnąć umiejętności w walce. – Din podszedł bliżej.

– Theo, ze względu na naszą przyjaźń nie mów nic Ivette. Nic. Chyba że chcesz mieć na sumieniu moją śmierć, bo nie mam żadnych wątpliwości że ona mnie za to zabije. – Odwróciłam się do Theo.


~*~


[Kometa]


Mama wybrała się dokądś z Rositą, siostra coraz bardziej zamykała się w sobie i ostatnio ciężko nam się razem rozmawiało, o ile wyduszenie z niej kilku słów, głównie "nie wiem" dawało się nazwać rozmową, miałam iść z nimi, ale... Rosita bardziej teraz potrzebowała mamy i... To by oznaczało że stchórzyłam i boję się już zostawać sama, a Ivette tego nie znosi. Ale... 

Przecież nie jesteśmy razem. Nie widziałyśmy się już od tygodni. Dosłownie, nawet nie próbowałam patrzeć na nią z daleka, w tym na kogokolwiek, by przypadkiem nie spotkać jej wzrokiem, bo byłoby mi znacznie trudniej. 

Poszłam się napić, wraz z dwójką strażników. Wszystko robiłam z dwójką strażników, kiedy mamy, czy Rosity nie było w pobliżu. Ivette kazała im czuwać. Chronili bardziej stado przede mną, niż mnie przed stadem. Może się myliłam... Tylko że nigdy nie przejęli się, ani nikogo nie wezwali, kiedy nie mogłam zapanować nad tylnymi nogami. Przypominali mi jedynie o życiu w wąwozie. Przez co o nic nie zamierzałam ich prosić, oprócz tego by wreszcie sobie poszli. Odmawiali za każdym razem, powołując się na Ivette.

Westchnęłam, na przemian zerkając na nich i popijając po łyku wody, w między czasie się zakrztusiłam. Nadal nie pływam i... To głupie, Ivette nie darowałaby im gdyby wrzucili mnie do jeziora. Chociaż tamtej piątki też jeszcze nawet nie znalazła. Nie, jeśli chodzi o strażników od razu byłoby wiadomo kto to. 

Nie zniosę dłużej ich towarzystwa, już lepiej żeby nikt mnie nie chronił.

Zawróciłam. Ze strażnikami. Ivette rozmawiała z Theo. Zamrugałam. Tak bardzo schudła. Może nie odstawały jej kości i… I pewnie inni nawet nie zauważyli, ale... Schudła. Mimo to była piękniejsza niż wcześniej…

Potrząsnęłam energicznie łbem, otrzepując się. Odwróciłam głowę, próbując zerkać kątem oka czy jest już sama. Theo odleciał. Pobiegłam, zwalniając niechętnie po drodze.

– Ivette. – Wyszłam jej naprzeciw, trzymając dolną wargę niżej niż zwykle, by powstrzymać się od uśmiechu na jej widok. Tak bardzo tęskniłam.

Uniosła wyżej głowę, nie patrząc na mnie, skręciła do stada, tak jakby... Obrażona? 

– Ivette, chcę ci coś powiedzieć. – Ruszyłam za nią: – Mam dosyć strażników, nie potrzebuje ich, albo inaczej, nie chcę by mnie pilnowali. Wiem po co to, ale...

 Jakbym nie istniała, zajęła się rozmową z Devonem. A strażnicy mi towarzyszący nagle ją zasłonili, stając przede mną.

– Nadal jesteśmy chociaż siostrami! – krzyknęłam, mierząc się z kilkoma nieprzyjemnymi spojrzeniami koni, przechodzących obok. Ivette już zaszła nieco dalej z Devonem.

– Znowu zaczynasz? – Popchnęła mnie Lonely: – Nie zbliżaj się do niej.

– Mam prawo z nią rozmawiać, tak jak i ty. – Położyłam uszy. Jej głos wydawał się znajomy, jak ostatnio wielu innych klaczy. Każda mogła być tą, która miażdżyła mi wtedy nogę, więc równie dobrze i żadna.

– Przynosisz tylko wstyd swojej własnej rodzinie, myślałam że w końcu zmądrzałaś. Wszystkim byłoby lepiej bez ciebie.

– Większości może i tak, ale nie wszystkim! – zauważyłam.

Jeden ze strażników – Din, zabrał siłą Lonely do reszty koni. Stałam i patrzyłam na to zdezorientowana. Pierwszy raz któryś faktycznie mnie ochronił. 


[Irutt]


Przebiegłam przez wcześniej wykopany tunel – gdzie ściany przylegały do mysiego ciała – zatrzymując się przy samym wyjściu. W powietrzu unosiła się woń siana i krwi. Sheila weszła do groty Thais, leżącej na boku. Złożyła skrzydła, które zniknęły wtapiając się w jej izabelowato srokatą sierść. Rozwinęła pyskiem opatrunek Thais, odsłaniając świeżą bliznę po wbitym rogu. Zaczęła zakładać nowy, Thais przytrzymała go gdzieniegdzie. 

– I co? – spytała Thais.

– Żadna się nie pojawiła, mam wrażenie że Midnight im nie pozwala i tylko czeka aż byśmy cię uwolnili z łańcuchów – powiedziała Sheila.

To zaskakujące że wpadła dokładnie na to samo.

– Co z moją córką?

– Nie teraz, odpoczywasz.

– Co zamierzasz zrobić? Musisz mi powiedzieć.

Do środka weszła Kirian z Karyme. Sheila skinęła im zachęcająco łbem: – Dobrze że jesteście, czas na wasz test. – Odwróciła się do nich przodem.

– Jednorożec? – spytała z podekscytowaniem Kirian, stanęła dęba, kręcąc się wokół własnej osi: – Tak! 

Zajmę się nią i Sheilą później, jak i całą resztą. Na razie mogłam jedynie uczepić się mocniej podłoża mysimi kończynami, nabrać w garść kurzu.

– Jednorożec, ale sztuczny. Pokieruje nim. – Sheila uśmiechnęła się do niej.

– To nie... – Wylądowała na ziemi, powodując wstrząs, którego nie odczułabym będąc większą istotą.

– Zmieniamy taktykę, masz zabić szybko i jak najmniej boleśnie. Karyme, ty nie będziesz zabijać, skupisz się na obronie.

– Tak, mistrzyni. – Karyme się pokłoniła.

– Jasne, mamo – rzuciła entuzjastycznie Kirian, stukając w miejscu kopytami. Sheila pożegnała ich skinieniem łba i uśmiechem, po czym wyszła. Na korytarzu czekali na nią inni przeklęci, słyszałam ich głosy.

– Nie mów do niej mamo – pouczyła Kirian Thais.

– Przecież Mago był dla nas rodzicem, to teraz Sheila też jest.

– Nie udawaj że nie rozumiesz, masz traktować ją z szacunkiem. 

– Ale jej to nie przeszkadza.

– Wiesz co z moją córką? Co chcę z nią zrobić?

Kirian pokręciła łbem, wędrując spojrzeniem po ścianach groty.

– Czyli wiesz. Karyme?

Karyme też pokręciła łbem, kryjąc głowę za grzywą.

– Kiran, musisz mi powiedzieć.

– Ale co?

– Proszę... 

Wycofałam się w głąb tunelu. Ich milczenie się przeciągało, ale nie zamierzałam dłużej tu zostawać. Kilka tygodni zdobywania informacji wystarczy, rana Thais już się prawie zagoiła. Przebiegłam przez ich korytarz, kryjąc się w cieniu. Przeklęci się porozchodzili, jak zwykle o tej porze. 

– Chodź, potrenujemy sobie. – Kirian wybiegła z groty Thais, a Karyme powlekła się za nią, przystanęła na moment, wpatrując się w wyjście. 

– No chodź! – zawołała już z wejścia do innej groty Kirian. Zmieniłam się w Sheile, wchodząc do Thais. Podniosła zaskoczona głowę.

– Przemyślałam sprawę – oznajmiłam.

– W związku z czym? 

– Powiem ci co z twoją córką – zaczęłam łagodnie, naśladując sposób mówienia pegazicy.

Na te słowa Thais spojrzała na mnie z nadzieją.

– Zabijesz ją.

Zanim na dobre zagościł szok w jej oczach, w grocie rozbrzmiał niepohamowany, szyderczy śmiech Midnight.

– Wreszcie. Wiedziałam, od początku, że o to poprosisz. – Popatrzyła na mnie swoimi wiecznie zwężonymi źrenicami, uśmiechając się szalenie.

– Nikt nie może się o tym dowiedzieć – szepnęłam, schylając się nad nią: – Masz załatwić to po cichu. – Pomogłam jej wstać, z łańcuchami na nogach zbyt długo by jej to zajęło.

– Z przyjemnością dokończę dzieła. Ale najpierw...

– Kryształ zdejmę ci na zewnątrz.

Przeprowadziłam ją jeszcze przez korytarz, tylnym wyjściem, przechodzącym przez grotę Rocio. Już niedługo przestaną naruszać nasze dziedzictwo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz